- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Powrót Zuzanny Pevensie

Powrót Zuzanny Pevensie

Historia inspirowana “Opowieściami z Narnii” C. S. Lewisa. 

Z wdzięcznością przyjmę wszelkie komentarze. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

cobold, NoWhereMan, zygfryd89

Oceny

Powrót Zuzanny Pevensie

Tej nocy znów jej się śnili: wszyscy, których miała.

Po przebudzeniu poprosiła służącą o chłodną wodę – dostała letnią. Zamiast zbesztać dziewczynę, westchnęła. Afryka. Czarny Ląd uderzał w każdej kropli potu. Zuzanna spróbowała zmyć sen, ale wspomnienie było równie nieodłączne jak wilgoć dżungli.

– Dzisiaj nie włożę sukni – powiedziała do służącej.

Ubrała się w jasnobrązowe spodnie do kostek i koszulę z długim rękawem. W lustrze zobaczyła kobietę wyglądającą jak wszystkie próżne, znudzone życiem damy z Anglii, które dopiero co przyjechały. Skóra jeszcze blada, policzki pulchne, włosy puszyste. Jeśli białe niewiasty mogły – szybko wracały do kraju, nim cera stawała się ciemna, twarz chudła, a włosy zaczynały przypominać słomę. Zuzanna wiedziała, że musi zostać nawet za cenę wyglądu, dzięki któremu robiła furorę na londyńskich salonach.

– To wszystko, proszę pani?

– Tak. Masz na imię Noi, prawda? Jak jest „dziękuję” w twoim języku?

– Wychowywałam się w kolonii, więc znam tylko angielski i trochę francuskiego, proszę pani.  

Podczas śniadania nie mogła uwolnić się od wspomnienia snu. Widziała ich twarze, słyszała sapanie, czuła dłonie, ślinę, oddech. Raz po raz próbowała przeczytać pewien ważny list, ale nie potrafiła się skoncentrować na sprawach głodu, chorób i wojny. Przywołała czarnego kamerdynera i poprosiła, by polecił osiodłać jej klacz.

– Wybiera się panienka do miasta?

Służący nie potrafił zrozumieć różnicy między panienką a panią. Zuzanna chciała go zbesztać, ale ugryzła się w język. W tych okolicznościach to nie ma znaczenia: Europa ze swoim savoir-vivre została daleko stąd.

– Nie – odparła. – Chcę pojechać do dżungli.

 Pół godziny później czekała na nią klacz i dwóch czarnoskórych mężczyzn ze strzelbami. We troje pojechali drogą między drzewami, aż dotarli do strumienia. Dawniej znajdował się tu most, teraz zostało tylko parę desek.

– Zaczekajcie tutaj – rozkazała Zuzanna.

Mężczyźni próbowali oponować. Gdyby wrócili bez białej kobiety, powieszono by ich obu. Zuzanna nie ustąpiła. Wzięła maczetę, po czym zagłębiła się w dżunglę. Umiała się poruszać po lesie, nawyk z dawnych czasów. Przeprawiła się na drugą stronę rzeczki w miejscu, w którym konary drzew schylały się ku sobie. Szła, wyrębując sobie drogę. Serce biło jak kiedyś, pot pokrył ciało, sapała prawie jak mężczyźni ze snu. Jednak zmęczenie nie uwalniało z jarzma duszącej atmosfery Afryki ani własnej przeszłości. Dopiero lata później Zuzanna zrozumiała, że jedynym sposobem na tę niewolę jest ucałowanie swoich łańcuchów.

Nagle dżungla skończyła się i kobieta wypadła na otwartą przestrzeń. Przed nią rozciągała się sawanna. Płuca łapały oddech, dłonie muskały wysoką trawę, nogi wyrywały się do przodu. Tak musiała się czuć jej młodsza siostra, kiedy lata temu penetrowała Latarniane Pustkowie.

Tego dnia Zuzanna spotkała lwa po raz pierwszy.

Wyłonił się spomiędzy trawy niczym statek-widmo z mgły i zamarł. Dzieliło ich kilkanaście metrów. Zuzanna czuła chłód na karku; wiatr niósł zapach jej potu prosto w nozdrza drapieżnika, który warknął i zaczął się zbliżać.

Przystanął w odległości paru kroków. Dopiero teraz mogła mu się lepiej przyjrzeć. Złota sierść, gęsta brązowa grzywa, pokaźne kły i ciepłe oczy – jakby je znała. A może pamięć wszystko przeinaczała? Może serce przekupiło oczy, by widziały to, czego pragnęła?

Lew miał na prawym boku paskudne szramy.

Obserwował ją. Człowiek przez całe życie czuje na sobie taki wzrok. Czasem jest to powietrze, czasem własne myśli albo wyobrażenia, czasem – inni ludzie. Wydaje mu się, że gdzieś coś jest: siła, istota, osoba, byt. Coś jest i widzi każdy ruch. Człowiekowi brakuje jednak ostatniego zmysłu, więc pada ofiarą efektu lustra weneckiego. Obraz przechodzi tylko w jedną stronę. Można przyłożyć twarz do szyby i wmawiać sobie, że ten cień jest tym, a ten kształt tamtym. Ale to tylko odbicia. Może święci doznawali objawień, prorocy wieszczyli, błogosławieni przelewali przez siebie moc, jednak to tylko ułamek ludzkości. Większość jest całe życie skazana na jednokierunkowy przepływ informacji. Wszystko dociera do owej tajemniczej istoty, a z jej strony nie wycieka niemal nic. Nawet najdrobniejszy szept. Niektórzy sądzą, że widzą znaki; myślą, że umieją czytać z cieni; bzdura. Jedyne, co przenika z drugiej strony, to obecność.

Świadomość, że człowiek jest obserwowany.

Lew się nie zdradził. Może to był ten Lew, a może zwykły drapieżnik. Zuzannę kusiło, by podejść i go przytulić. Wmawiała sobie, że to byłoby jej wyznanie wiary, którą odrzuciła przed laty. Ale droga powrotna nie była tak łatwa, jakby się wydawało. Prowadziła przez Afrykę, nie przez Narnię.

– Innym razem – szepnęła i wycofała się do dżungli.

Zwierzę jej nie goniło.

Kiedy wróciła do przerażonych czarnoskórych, zapytała:

– Czy są tu lwy?

– Nie, proszę pani – odparł jeden z nich. – Kłusownicy wybili wszystkie.

– Wszystkie?

– Tak, proszę pani. Najbliższe można spotkać dopiero w rezerwacie.

Nie chciała zawierzyć opinii jednego Murzyna. Po powrocie do posiadłości zasięgnęła języka w kilku źródłach, które to potwierdziły. Wysłała też list do duetu miejscowych przyrodników.

Potem zajęła się powrotem do Narnii. Powrotem, którego droga wiodła przez Afrykę.

 Pewien ważny list czekał tam, gdzie go zostawiła. List o przyziemnych sprawach: głodzie, chorobach, wojnie. Zuzanna przyjechała tu przecież po to, żeby pomagać. Zagłębiła się w przytłaczającą lekturę – było to gorsze niż wejście do dżungli. W gąszczu ludzkiego cierpienia można łatwo zgubić drogę, jednak Zuzanna umiała się poruszać po obcych krainach.

 

 

 

W kolejnych latach sny o popełnionych grzechach wracały. Za każdym razem, gdy do tego dochodziło, Zuzanna jechała z obstawą do zawalonego mostu, kazała Murzynom czekać i wchodziła do dżungli. Po jakimś czasie przestali się sprzeciwiać, ponieważ kobieta zawsze wracała, jakby równikowy las nie różnił się niczym od westminsterskich ulic.

Bywało, że nie spotykała lwa, a gdy już go widziała, zwykle leżał w cieniu drzewa, obserwował leniwie sawannę i ziewał, rozdziawiając szeroko paszczę. Miała wrażenie, że z każdym rokiem ubywa mu zębów. Starzał się. Czasem warczał i próbował podejść.

Pewnej nocy wygoniła wszystkich mężczyzn ze swojego umysłu, przegnała też puste kobiety i nawyki porzuconego życia. Po przebudzeniu powiedziała:

– Dzisiaj nie włożę sukni.

Nie musiała już jechać w obstawie, ponieważ okolica stała się bezpiecznym i cywilizowanym miejscem. Zuzanna chciała jak zwykle przywiązać uzdę konia do drzewa, ale w ostatnich chwili zmieniła zdanie.

– Wracaj do domu – szepnęła mu do ucha.

Znała drogę przez dżunglę tak dobrze, że mogłaby ją przejść z zamkniętymi oczami.

Gdy dotarła do sawanny, po lwie nie było ani śladu. Weszła w morze trawy głębiej niż kiedykolwiek dotąd. Przeczucie było silne, pamięć zwycięstwa we śnie – świeża. Może kobieta pomyliła znak z cieniem odbitym w lustrze weneckim, a może wzywał ją ten sam głos, któremu kiedyś odmówiła.

Lew zdychał pod drzewem. Na jej widok uniósł łeb, a z bezzębnej paszczy wydobyło się warknięcie. Zuzanna podeszła bliżej. Drapieżnik dźwignął się na nogi, po czym upadł. Wyciągnęła w jego stronę rękę. Machnął łapą, kłapnął szczęką, i tyle było z jego sił. Zuzanna położyła dłoń na czole zwierzęcia. Próbował ją strącić.

– Wiem, że to nie ty – powiedziała. – A jednocześnie wiem, że tu też jest cząstka ciebie.

Pogładziła złotą sierść, przeczesała palcami łysiejącą grzywę. Lew oparł głowę na łapach i do ostatniego tchu obserwował Zuzannę.

Kiedy umarł, zamknęła mu oczy, przytuliła jeszcze ciepłe ciało i płakała. Łzy wsiąkały w sierść zwierzęcia. Słońce dotknęło horyzontu i dopiero wtedy Zuzanna wstała. Nad dżunglą zbierały się chmury. Kobieta otarła twarz. Wzdrygnęła się, czując zmarszczki. Przez moment wydawało jej się, że ma kilkanaście lat.

Potem ruszyła w stronę lasu. Czekała ją jeszcze długa droga do domu.

Deszcz nie przyniósł nic dobrego, ale Zuzanna przyjęła jego krople z pokorą.

Koniec

Komentarze

wszyscy, których miała

Anglicyzm. Po polsku brzmi to dwuznacznie.

 Czarny Ląd uderzał w każdej kropli potu.

Co to, mianowicie, ma denotować?

 W lustrze zobaczyła kobietę wyglądającą jak wszystkie próżne, znudzone życiem damy z Anglii, które dopiero co przyjechały

Nie rób sceny z lustrem – to trudne i zwykle można osiągnąć to samo innym sposobem.

 Jeśli białe niewiasty mogły – szybko wracały do kraju, nim cera stawała się ciemna, twarz chudła, a włosy zaczynały przypominać słomę

"Niewiasty" nie pasują do stylu, przywodzą na myśl raczej słowiańską wieś albo Palestynę w I wieku. Cera nie stawała się ciemna, ale stała się taka raz. To samo włosy – zaczęły przypominać.

 słyszała sapanie, czuła dłonie, ślinę, oddech

Yyy… Organiczne. O to Ci chodzi?

 nie potrafiła skoncentrować się

Składnia: nie potrafiła się skoncentrować.

 Dawniej znajdował się tu most, teraz zostało tylko parę desek.

Mostów w dżungli raczej nie ma, zwłaszcza drewnianych, bo zaraz by zgniły. Zresztą "most" to solidniejsza konstrukcja – nie była to aby kładka?

 jedynym sposobem na tę niewolę jest ucałowanie swoich łańcuchów.

… Wyraźnie próbujesz osiągnąć efekt oniryczny, może nawet mistyczny, ale przykro mi. Nie wychodzi.

 Nagle dżungla skończyła się i kobieta wypadła na otwartą przestrzeń.

Jak wytrząśnięta z pudełka. Dlaczego ona przekracza strefy klimatyczne? Sawanna to też las – tylko bardzo rzadki, bo rośnie tam, gdzie brakuje wody dla gęstszego.

 Może serce przekupiło oczy, by widziały to, czego pragnęła?

Purpurowe.

 czuje na sobie taki wzrok. Czasem jest to powietrze

Non sequitur. Wzrok to nie powietrze.

 Człowiekowi brakuje jednak ostatniego zmysłu, więc pada ofiarą efektu lustra weneckiego.

Człowiek ma w swojej entelechii pięć zmysłów: wzrok, słuch, smak, węch i dotyk. Wyjaśnij, o co chodzi w tym zdaniu? I z tym lustrem weneckim?

 z jej strony nie wycieka niemal nic

Rozwichrzone metafory. Wycieka krew z rany i miód z ula, ale informacja? Wyciekanie jest zbyt materialne.

 do duetu miejscowych przyrodników

Dlaczego "duetu"?

 sny o popełnionych grzechach

Widzisz, tylko ona nie popełniła niczego spektakularnego – po prostu odeszła od wiary w stronę rzeczy bzdurnych. Czegoś takiego można żałować, ale trudno o tym śnić. Nie ma konkretnego wydarzenia, tylko ciąg drobnych grzeszków, zlewających się ze sobą.

 ponieważ kobieta zawsze wracała

"Ponieważ" jest pretensjonalne.

 Bywało, że nie spotykała lwa, a gdy już go widziała

Dałabym tak: Nie zawsze spotykała lwa. Jeśli był, to…

 obserwował z rozleniwieniem sawannę

Hipostaza. Obserwował leniwie.

 wygoniła wszystkich mężczyzn ze swojego umysłu

… what?

 ponieważ okolica stała się bezpiecznym i cywilizowanym miejscem

Jaasne. Nie przez dzień Rzym zbudowano, wiesz?

 Wyciągnęła w jego rękę stronę

Chochlik.

 tyle było z jego sił

Kolokwializm.

 Deszcz nie przyniósł nic dobrego, ale Zuzanna przyjęła jego krople z pokorą.

Tu muszę Ci przyznać punkt, i to duży – spodziewałam się stereotypowego szczęśliwego zakończenia (przechodzi do Narnii i śpiewa hosanny, błe). Twoja końcówka jest uczciwa – ale też nie jesteś Gaimanem. Szlifuj styl.

Spoilery z cyklu o Narnii… ale czy Zuzanna nie umarła jako dziecko w świecie “zwykłych śmiertelników”? Czy więc Twoje opowiadanie to jakaś forma jej osobistego piekła, czy alternatywna historia?

 

Opowiadanie ma poetycki wydźwięk (lew), ale prócz tego jest to scenka rodzajowa o dość neutralnym charakterze. Rozumiem, że fani Zuzanny znajdą w czytaniu satysfakcję i przyjemność, ale mnie nie porwało, chociaż Narnię lubię. Może trochę zbyt mało powiązań, żeby obudzić mój zachwyt. Napisane ładnie.

czy Zuzanna nie umarła jako dziecko w świecie “zwykłych śmiertelników”?

SPOILERS! Nie. To cała reszta zginęła w katastrofie pociągu, a Zuzanna przeżyła, bo jej tam z nimi nie było. Cały “problem Zuzanny” (dlaczego ona nie poszła do Nieba) o to się rozbija. Nie poszła do Nieba, bo nie umarła.

Bardzo dziękuję za komentarze. Uwagi częściowo uwzględnione. 

Tak, Zuzanna nie umarła. Moja historia jest krótką wariacją na temat jej dalszych losów. 

A to wybaczcie, się mnie poplątało. Myślałam, że reszta umarła i przeniosła się do Narnii, a Zuzanna umarła umarła, tak na dobre. Znak, że trzeba odświeżyć książki.

No cóż, nie czytałam Narnii (shame, shame), ale mniej więcej wiem, o co chodzi z problemem Zuzanny i tak dalej. Opowiadanie mi się podobało, jest całkiem zgrabnie i zrozumiale napisane. Nie porywa, ale też nie męczy. Optymalna długość na taką opowiastkę. 

Według mnie wyszło średnio. Nie jestem może największą fanką “Opowieści z Narnii”, głównie przez to, że przeczytałam je stosunkowo późno. Hmm… Tekst nie wzbudził we mnie większych emocji, ale jest ładnie napisany i za to plus.

Dziękuję za opinie. 

Zaintrygowało.

Druga część zdecydowanie zbyt krótka.

Akapit o lustrze weneckim z kolei zbyt długi, przyciężkawy.

Zabrakło mi rozwinięcia wątku listu, tej działalności charytatywnej (?) i w ogóle takiego klimatu “Pożegnania z Afryką”.

Hmmm. Narnię ledwo kojarzę, więc symbolizmu nie zrozumiałam. A fabularnie niewiele się dzieje. Ot, Zuzanna kilka razy spotkała lwa, który mógł być Aslanem albo nie.

Dziękuję za kolejne komentarze.

Narnii wstyd nie znać. 

Tak sądzisz? Kiedy byłam w wieku odpowiednim do czytania tego cyklu, nikt nie promował książek z tak silnym wątkiem religijnym.

Podobało mi się to całe zestawienie. Losy Zuzanny, Afryka i powrót do dzieciństwa. Z kanonem ostatniej książki nie jest zgodne, ale nie będziemy przecież rozliczać z tego ;) Generalnie całość na plus, ale najmocniej ujmuje zakończenie – nieoczywiste, a zarazem spodziewane. Zafundowałeś mi, Anonimie, bardzo miły koncert fajerwerków.

Nie znam Narnii zbyt dobrze, ale i tak czytało się przyjemnie.

Przyjemne :)

Porządnie napisana opowiastka o potajemnych spotkaniach z lwem tam, gdzie lwów nie było. Dobrze się czytało.

 

Eu­ro­pa ze swoim sa­vo­ir-vi­vre zo­sta­ła da­le­ko stąd. –> Eu­ro­pa ze swoim savoir-vivre’em zo­sta­ła da­le­ko stąd.

Nowa Fantastyka