- Opowiadanie: belhaj - Żmudź 1409

Żmudź 1409

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Żmudź 1409

Odkąd opuściliśmy warownię w Tylży i zagłębiliśmy się w okoliczne lasy, ciągle miałem wrażenie, że coś jest nie w porządku. Na karku czułem mrowienie, jakbym był obserwowany. Rozejrzałem się, jednak dookoła rozciągał się tylko gęsty bór, pełen świerków, jodeł, cisów i strzelistych jak włócznie sosen. Przybywając na Żmudź, wiedziałem, że kraina ta nie jest przyjazna braciom Zakonu Najświętszej Marii Panny. Jednak to co zastałem na miejscu, przeszło moje wszelkie oczekiwania. 

Tubylcy byli mrukliwi i najczęściej, na widok zbliżających się rycerzy, odwracali wzrok, kryli się w lepiankach i szałasach lub po prostu uciekali. Do tego ciągle padał śnieg i wiał nieprzyjemny, zimny wiatr. Konie z trudem brnęły przez zaspy, szybko się męczyły i wymagały częstych postojów. Nawet drzewa zdawały się nieprzyjazne, ich gęste konary sprawiały wrażenie, że w leśnych ostępach coś się czai i w każdej chwili może skoczyć nam do gardeł. Uczucie to potęgowały dochodzące z kniei szelesty, skrzypienie kołyszących się na wietrze pni oraz odległy skowyt wilków. Nawet ptaki nie ćwierkały radośnie jak na Warmii, tylko zawodziły żałośnie i smutno.

– Ech, co za parszywa kraina – szepnąłem pod nosem. 

– Coś mówiliście, bracie Wilhelmie? – spytał towarzyszący mi Karl von Malberg.

– Powinniśmy zawracać do Tylży. Niebawem zacznie się ściemniać, a wolałbym nie podróżować przez lasy po nocy.

– Prawdę powiadacie. Nie ma co krążyć po próżnicy. Stwór i tak się nie pojawi.

– Przestaję wierzyć w jego istnienie – powiedziałem i zatrzymałem konia, dając znak towarzyszącym mi rycerzom do powrotu. Liczący tuzin ludzi oddział karnie zawrócił.

Pierwsze pogłoski o potworze atakującym zakonnych rycerzy na Żmudzi dotarły do Malborka kilka miesięcy temu. Początkowo wielki mistrz zignorował je, sądząc, że to kolejny wybryki tubylczej ludności, która opierała się chrystianizacji i co chwila wywoływała bunty i rozruchy. Dopiero list napisany przez Michała Kuchmeistera, obecnego wójta Żmudzi, sprawującego władzę na terenach podległych zakonowi, skłonił wielkiego mistrza do wysłania tam delegata.

Czyli mnie.

Patrolowaliśmy okolice od trzech tygodni, nigdzie nie napotykając się na najmniejszy ślad potwora. Nie znalazłem żadnych świadków, wszyscy, którzy mieli kontakt z domniemaną bestią, zginęli. Mężczyźni, którzy opisywali miejsca, w których znajdowano zwłoki zabitych zakonników zgodnie twierdzili, że nigdy nie spotkali się z takim bestialstwem. Trupy były wybebeszone, rozczłonkowane, pozbawione głów. Co najbardziej niepokojące nie zostały ograbione. Wszystkie kosztowności, sakiewki, miecze, bogato zdobione zbroje, tarczy czy mizerykordie zostawały na miejscu kaźni. To wykluczało biedną, miejscową ludność jako potencjalnych zabójców. Wraz z von Malbergiem podejrzewaliśmy, że na tych ziemiach mogli pojawić się rycerze Królestwa Polskiego, aby zaognić konflikty pomiędzy Zakonem a Żmudzinami. Jednak nigdzie nie mogliśmy znaleźć dowodów. Zresztą, odkąd pojawiliśmy się w okolicy ataki niespodziewanie ustały.

Sięgnąłem pod kołnierz i chwyciłem za złoty krzyż, podarowany mi przez Ojca Świętego, Grzegorza Dwunastego podczas mojej wizyty w Stolicy Apostolskiej. Zacząłem zmawiać modlitwę w intencji powodzenia naszej misji.

Pogrążony w myślach zostałem w tyle, a kiedy podniosłem głowę zobaczyłem, że oddział się zatrzymał. Zdziwiony popędziłem konia, który, parskając, przedzierał się przez pokryty grubą warstwą śniegu trakt.

– Co się dzieje? – spytałem, podjeżdżając. 

– Spójrz, bracie Wilhelmie. – Von Malberg wskazał w stronę lasu. 

Wśród drzew ktoś maszerował, coraz bardziej zbliżając się do gościńca. Był to starzec wyglądający jak proszalny dziad. Okutany zniszczonymi futrami, z gęstą siwą brodą, podpierający się długim, sękatym kosturem. 

Wyszedł z lasu i stanął na wprost naszego oddziału. Jego oczy, choć nie widziałem ich wyraźnie, wyglądały jak pokryte bielmem. Na pewnie jakiś miejscowy ślepiec albo szaleniec wędrujący od wioski do wioski, pomyślałem.

– Kim jesteś? – Panującą ciszę przerwał głos von Malberga. – Mówże!

Mężczyzna drgnął na dźwięk głosu, uniósł kostur i wymierzył go w naszą stronę, mówiąc:

Vilkas nužudys jus visus.

– Co on mówi? – spytałem.

– Nie znam tego zwierzęcego języka. – Stojący obok mnie rycerz splunął z pogardą. 

Starzec powtarzał frazę raz za razem, wykonując przy tym przedziwny taniec. Teraz domyśliłem się, kim może być. To kriwe, tutejsza odmiana pogańskiego kapłana, szamana, wołchwa. 

Chwyciłem za miecz, jednak było już za późno. Dostrzegłem kolejne postaci wyłaniające się z kniei. Jednak te nie były już ludźmi. Choć stworzenia były dwunożne, ich ciało w całości pokrywała gęsta, ciemna sierść. Monstra wzrostem przewyższały najroślejszego widzianego przeze mnie mężczyznę, a ich ręce, zakończone długimi pazurami, wyglądały groźniej niż najostrzejszy miecz. Najgorsze były wilcze pyski o wyszczerzonych kłach i lśniących zwierzęcych oczach. Jeden ze stworów wpatrywał się we mnie, a w jego źrenicach zdawałem się dostrzegać coś ludzkiego. 

– Do broni! – zdążyłem krzyknąć, nim bestie runęły na oddział. 

Zakotłowało się, przestraszone konie rozpierzchły się, zrzucając kilku rycerzy. Bracia ginęli pod podkutymi kopytami własnych wierzchowców. Zauważyłem jak jedno z monstrów rzuciło się na młodego Gotfryda Plattena, który przybył tu ze mną z Malborka. Krew trysnęła na wysokość okolicznych sosen, znacząc czerwienią śnieg. 

Zamachnąłem się mieczem, raniąc zbliżającą się do mnie bestię. Rozharatany tors zdawał się jej nie przeszkadzać, stwór ponowił atak. Odbiłem cios tarczą, czując ból w ramieniu. Koń wierzgnął, ledwo zdołałem utrzymać się w siodle. Obróciłem wierzchowca i skontrowałem, tym razem trafiając potwora prosto w wyszczerzony pysk. Jucha pokryła biały koński kropierz i mój płaszcz. Odskoczyłem od wymachującego szponami w konwulsjach monstrum i rozejrzałem dookoła. 

Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Kilku braci leżało bez życia, kilku innych wykrwawiało się poszarpanych przez bestie. Jedynie von Malberg, wraz z dwoma przybocznymi odpierali ataki. Stwory również poniosły straty, jednak w lesie dostrzegłem kolejne zbliżające się postaci. 

– Odwrót! – ryknąłem, chcąc przekrzyczeć panujący wokół tumult. 

Nie wiedziałem, czy von Malberg mnie usłyszał, spiąłem konia i rzuciłem się do ucieczki, wiedząc, że nie mamy szans wygrać tego starcia. Jedynym wyjściem był jak najszybszy powrót do Tylży i zebranie większego oddziału. Runąłem w knieję, chcąc zgubić ewentualną pogoń. 

Wierzchowiec gnał co sił, odgłosy walki oddalały się. Zdążyłem jeszcze usłyszeć rozdzierający uszy krzyk. Zginął kolejny z zakonnych braci. 

Obejrzałem się. Nie dostrzegłem von Malberga, miałem tylko nadzieję, że udało mu się stamtąd wyrwać. Czułem krew buzującą w skroni, a także podchodzące pod gardło serce. Czym były atakujące nas monstra, jakich bezeceństw dopuścili się tubylcy, że wezwali na pomoc najpewniej piekielne pomioty, zastanawiałem się gorączkowo. 

Nagle koń przewrócił się, a ja wypadłem z kulbaki, uderzając boleśnie plecami o pień drzewa. Hełm spadł mi z głowy i potoczył się w śnieg. Na czole czułem rozcięcie, krew zalewała mi oczy i brodę. Z trudem wstałem na nogi. Wierzchowiec leżał kilka kroków ode mnie, próbując się podnieść. Podczas ucieczki potknął się o wystający konar. Miał złamaną nogę, która sterczała teraz pod nienaturalnym kątem, na pysku pojawiła się piana. Wpatrywał się we mnie smutnymi oczami, jakby wiedział, że zawiódł w najważniejszym momencie. 

Podszedłem do niego, pogłaskałem po chrapach, a drugą ręką sięgnąłem po przytroczoną do pasa mizerykordię. Szybkim cięciem skróciłem jego cierpienie. W swoim życiu miałem wiele wierzchowców, jednak nigdy nie lubiłem, kiedy ich życie kończyło się w ten sposób. Zimny wiatr szybko wysuszał wilgotne od łez oczy. 

Wiedziałem, że nie ma czasu na rozpacz. Musiałem jak najszybciej dotrzeć do Tylży i ostrzec pozostałych zakonników, z czym mamy do czynienia. Podniosłem się, zastanawiając się, w którą stronę powinienem ruszyć. Zaczynało już zmierzchać, las stawał się coraz bardziej ciemny i zimny. 

Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, że coś się za mną czai. Podskórnie czułem obecność bestii. Miałem rację, stała parę kroków ode mnie, z pazurami i kłami ociekającymi krwią. Zbliżała się powoli, a za jej plecami pojawiały się kolejne. 

Odrzuciłem miecz i tarczę, a potem klęknąłem, kładąc dłonie na zawieszonym na szyi krzyżu. Najwyraźniej za bardzo zaufaliśmy w siłę naszej wiary, lekceważąc pogańskie wierzenia. Teraz przyszło zapłacić mi za to wysoką cenę. Zacząłem się modlić, wiedząc, że to ostatnie chwile mego żywota.

 

***

 

Cios był szybki, prawie bezbolesny. Głowa rycerza potoczyła się po śniegu wprost pod nogi nadchodzącego kriwe. Szaman przeszedł obok, zmierzając do ciała. Sięgnął po złoty łańcuszek z krzyżem, oglądając go z obrzydzeniem. W końcu odrzucił go w las i rozejrzał dookoła. Zewsząd zbliżały się poranione po niedawnym boju bestie. 

– To jeszcze nie koniec walki – powiedział kriwe, kiedy stwory otoczyły go półkolem. – Po nich przyjdą kolejni. Musimy być gotowi.

Po kniei rozszedł się złowieszczy skowyt. 

Koniec

Komentarze

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, czekam na jurorski komentarz :)

Przydałoby się zmniejszyć ilustracje. Więcej ilustracji od tekstu…

Jeszcze wrócę.

Pozdrówka.

To konkurs na szorta więc tekstu siłą rzeczy nie ma dużo. Czekam na bardziej rozbudowana opinię.

No, w końcu Krzyżacy :)!

Z tym, że jakieś przewidywalna ta historia brata Wilhelma. Bo choć to nad wyraz porządnie opowiedziana historia, brakuje… czegoś. Opko smakuje jak rosół, do którego ktoś zapomniał dodać soli i pieprzu.

I mam jedno zastrzeżenie – słowa “Rzeczpospolita” dla określenia państwa polsko-litewskiego zaczęto powszechnie używać znacznie później. Polska z Litwą połączyły się wszak dopiero przed trochę ponad dwudziestu laty.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie znalazłem żadnych świadków, wszyscy, którzy mieli kontakt z domniemaną bestią, zginęli. Mężczyźni, którzy opisywali miejsca, w których znajdowano zwłoki zabitych zakonników zgodnie twierdzili, że nigdy nie spotkali się z takim bestialstwem.

Wszystkie kosztowności, sakiewki, miecze, bogato zdobione zbroje, tarczy czy mizerykordie zostawały na miejscu kaźni.

Na pewnie jakiś miejscowy ślepiec

Ładne. Podoba mi się połączenie tych dwóch grafik. Przewidywalnie, bo i ilustracje dużo mówią. Może powinny pojawić po opisanych wydarzeniach, a nie przed? Tak, czy siak miło się czytało. A Zakonnicy to dobry materiał na bohaterów. :)

 

Staruchu, dzięki za przeczytanie. Cóż starałem się dodać trochę przypraw do tego “rosołu”, szkoda, że nie smakowało.

Ac, również dzięki za odwiedziny, przeczytanie i opinię :) Starałem się, żeby ilustracje ilustrowały wydarzenia, stąd takie ich umiejscowienie.

 

Spokojnie da radę coś zrobić, i to w różnych rozmiarach. Ten jest za mały, ale to komentarz. Ale to też kwestia gustu.

Pozdrówka. 

Na pewno da się zmniejszyć, ale niech zostanie jak jest :)

Rzeczpospolita – na pewno oficjalnie dopiero od unii lubelskiej. Krzyżacy na pewno by takiej nazwy nie użyli, a u Kochanowskiego, jak jest mowa o rzeczpospolitej, to raczej ogólnie, w sensie państwo. Ale te czasy to nie moja specjalność, więc wiele więcej na temat realiów się nie wypowiem – nie wiem tak naprawdę, jak by powiedziano na ogólnie “polsko-litewskie” wojsko. Pewnie po prostu: polskie albo litewskie, w zależności od tego, co by się pojawiło ;)

 

Odczucia podobne jak Staruch: dobrze się czyta, realia w oczy nie kolą, ale troszkę bezbarwna i przewidywalna ta historyjka jako historyjka…

 

Drobiazg:

buzować odnosi się wg SJP PWN tylko do ognia, więc “krew buzująca w skroniach” chyba jednak nie.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za przeczytanie, drakaina :)

Cóż będę musiał się zastanowić czym zastąpić Rzeczpospolitą. Szkoda, że szort nie podszedł. Nie miał zaskakiwać tylko bronić się klimatem. Ale chyba nie do końca wyszło.

 

Edit: Zmieniłem Rzeczpospolitą na Królestwo Polskie.

Po głębszym zastanowieniu – już wiem, co mi nie pasuje.

Raz – bohaterowie są kompletnie bez historii (prawie, bo Wilhelm u papieża i Wielkiego Mistrza jednak bywał). I jakoś zostawiają obojętnymi. Ale tu winię limit – nie da się napisać genealogii do pięciu pokoleń wstecz w 10 tys. znaków.

Dwa – ambiwalentne uczucia. Bo teoretycznie powinniśmy kibicować Litwinowi. Toż to nasz. Ale narracja prowadzona z pozycji Krzyżaka nie daje nam odczuć, że to ten “zły” (żeby choć jakąś Danuśkę w koszyku do zamtuza wiózł ;)). I nie wiedząc, komu kibicować – nie kibicuje się nikomu.

 

EDIT: Właśnie to nawiązanie do historii przeszkodziło. Bo gdyby to było o elfach i krasnoludach – byłoby dobrze. Bo napisane bardzo sprawnie. A tu – wiemy, co za każdym bohaterem stoi. I jak się historia ostatecznie kończy. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardziej niż starcie pomiędzy Krzyżakami a Litwinami, chciałem pokazać walkę między chrześcijanami, a poganami. Może nie do końca to wyszło, jednak limit nie daje się rozwinąć.

Oczywiście wiem, że Polakom Zakon Krzyżacki kojarzy się z wrogiem ojczyzny, jednak moim zdaniem nie powinno wpływać to na odbiór tekstu.

Klimat jest spox, tylko na historyjkę miejsca nie zostało ;) Ja zasadniczo w ogóle nie przepadam za średniowiecznymi historiami, więc i tak moje odczucia po tej konkretnej są relatywnie pozytywne.

 

I nie mam problemu z punktem widzenia – sama napisałam opowiadanie z punktu widzenia bohatera, którego szczerze nie znoszę (Kroki…) – tu rycerze są po prostu rycerzami, nawet nie jakimiś fanatykami i to mi się akurat podoba. Myślę, że część z nich to byli chłopcy, którzy nie mieli wielkich perspektyw w życiu, zaciągnęli się do takiego wojska i robili, co im kazano. Nie demonizowałabym szeregowych członków zakonu, więc powtórzę, że to akurat mi się tu podoba.

http://altronapoleone.home.blog

Żebyśmy się zrozumieli – mnie nie przeszkadza, że opko pisane jest z perspektywy Krzyżaka. Ale nie wiem, czy mam mu kibicować (bo to dobry chłopak był), czy nie (bo to zbójca na cudzych ziemiach).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ale to właśnie jest fajne… Ja lubię takie ambiwalencje, bo one są, no, życiowe?

http://altronapoleone.home.blog

Są fajne, jak coś już o bohaterze wiemy. Wtedy możemy sobie wybrać – albo kochany łajdak, albo mdły heros. A le jednak tutaj – o Wilhelmie tak mało wiadomo, że przydałby się jakiś komunikat: rok temu W. wyrżnął całą wioskę. Albo odwrotnie – uratował pruską wieśniaczkę, którą gonili podli Litwini.

Bo ja jestem zagubiony…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Drakaina, ja znów uwielbiam fantastykę historyczną i żałuję, że tak mało jest jej na rynku.

Staruchu, rozumiem w czym rzecz. To czy czytelnik chce mu kibicować czy życzyć śmierci zależy od indywidualnego podejścia.

Drakaina, ja znów uwielbiam fantastykę historyczną i żałuję, że tak mało jest jej na rynku.

Witaj w klubie!

http://altronapoleone.home.blog

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhere, yes

Czekam na opinię po zakończeniu konkursu.

Niezły pomysł, dobre wykonanie, z pewnymi niedoróbkami. Trochę raziła mnie nierównomierna stylizacja języka, użycie kilku wyrazów – przykładowo tubylec, patrolować, wizyta. Rzeczypospolita też nieco mnie zdziwiła. No i jednak trochę zabrakło dramatyzmu i elementu zaskoczenia. 

Ale tekst, jak dla mnie sprawnie napisany, ciekawy – i biblioteczny.

Pozdrówka. 

Roger, dzięki za komentarz i klika :) Rzeczpospolita już zmieniona, mea culpa. Natomiast co do reszty współczesnych wyrazów w tekście, nie jestem fanem nadmiernej stylizacji – mimo, że to fantastyka historyczna, korzystam ze wszystkich dobrodziejstw języka polskiego :)

Fajnie, że nie ma mechów, zawsze to jakaś odmiana. Ale szkoda, że sama walka – to nie moja tematyka.

Ja tam nie życzyłam Krzyżakom dobrze. Władowali się na czyjeś ziemie i jeszcze zagrożone gatunki wybijają.

Krew trysnęła na wysokość okolicznych sosen, znacząc czerwienią śnieg. 

No to albo sosny karłowate, albo ktoś miał nielichą pompę… Chyba nigdy nie widziałam fontanny, która by tak potrafiła.

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie, Finklo. Fakt, postawiłem na walkę, ale wybrane ilustracje aż prosily się o jej opisanie. Co do wspomnianej fontanny to cóż może trochę przesadzilem, ale ustalmy, że trysnela tak krew z przecietej tętnicy.

Jest tu pewna historia z tłem. Może nie powala oryginalnością, bo mówiąc w skrócie mamy polowanie na potwora, który upolował myśliwego (wszystko w liczbie mnogiej) ale jako fabularyzacja ilustracji interesująca. Całość mocno osadzona w średniowiecznych realiach.

Za te realia wielki plus. Fajnie jest przeczytać teskt pisany z punktu widzenia Krzyżaka i fajnie, gdy fabuła osadzona jest w naszych swojskich okolicznościach przyrody. 

Tekst napisany jest bardzo poprawnie. I nie znaczy to, że zaledwie poprawnie, ale tak właśnie poprawnie w każdym elemencie. Dobry język, dobry styl, dobre opisy itd. Zabrakło mi jakieś iskry, kopa, zaskoczenia, czy to na poziomie fabuły czy formy. Zabrakło jakiegoś zapadającego w pamięć porównania, zmian perspektywy, wstrząsu, twista itp. Czegoś co chwyci za serce, gardło lub jaja. Czegoś co wywoła WOW!

Narracja, mimo że opowiada o dosyć dynamicznych wydarzeniach, jest jakby statyczna. Opisowa bardzo. Z wplecionymi małymi infodumpami. 

Dobre jest zakończenie. Ta zmiana narracji po śmierci protagonisty opowiadającego wydarzenia w pierwszej osobie.

Podsumowując. Dobre i sprawnie napisane czytadło. Bez wielkich uniesień ale i bez rozczarowania. Akurat do biblioteki. Klik.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki za przeczytanie, komentarz i klika, maras :)

Szort sam w sobie samodzielny, ale nadający się do rozwinięcia w dłuższy materiał.

 

Słowo szaman trochę nie pasuje do kapłana pogańskiej Żmudzi. No i chyba chodziło o wycie, a nie skowyt :) 

 

Klik biblioteczny, bo jest klimat.

Dzięki za przeczytanie, wilku :)

Pomysł na osadzenie akcji na Żmudzi kołatał mi się w głowie od dłuższego czasu, nawet powstało parę tysięcy znaków. A kiedy na portalu pojawił się konkurs, ilustrację podpasowały mi pod pierwotną koncepcję i wykorzystałem w powyższym szorcie kilka pomysłów.

Jednak dłuższy tekst, choć znacznie różniący się od konkursowego tekstu pewnie kiedyś powstanie.

Jednak to[+,] co zastałem na miejscu, przeszło moje wszelkie oczekiwania. Jednak to co zastałem na miejscu, przeszło moje wszelkie oczekiwania. 

Przecinek.

 

Tubylcy byli mrukliwi i najczęściej[-,] na widok zbliżających się rycerzy, odwracali wzrok, kryli się w lepiankach i szałasach lub po prostu uciekali.

Zbędny przecinek.

 

Sięgnąłem pod kołnierz i chwyciłem za złoty krzyż, podarowany mi przez Ojca Świętego, Grzegorza Dwunastego[+,] podczas mojej wizyty w Stolicy Apostolskiej.

Albo dodaj przecinek po “Dwunastego”, albo wytnij sprzed “Grzegorza”, w zależności od tego, czy chcesz traktować to jako wtrącenie, czy nie.

 

Zauważyłem[+,] jak jedno z monstrów rzuciło się na młodego Gotfryda Plattena,

Przecinek.

 

Odskoczyłem od wymachującego szponami w konwulsjach monstrum i rozejrzałem dookoła

Zabrakło “się”.

 

Mężczyźni, którzy opisywali miejsca, w których znajdowano zwłoki zabitych zakonników[+,] zgodnie twierdzili

Przecinek kończący wtrącenie.

 

Wyśrodkuj gwiazdki.

 

Klimatyczne opowiadanie, fajne nawiązania historyczne, ładnie oddany zimowy klimat. Zabrakło mi trochę jednak jakiegoś powiewu świeżości, czegoś oryginalnego, łamiącego schemat chrześcijan walczących z pogańskimi stworami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dzięki za przeczytanie, Wicked :)

Wyłapane błędy poprawię pewnie wieczorem, tymczasem dzięki za klika :)

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Witaj, Cieniu. Czekam na opinię po zakończeniu konkursu.

Zasłużona biblioteka, gratulacje!

Temat nośny literacko, klimatyczny i uniwersalny. Chyba ktoś o tym już pisał, ale zastanowiłbym się nad zmianą tytułu, poszerzeniem opowiadania, dopracowaniem i wysłaniem do “Okolicy Strachu”.

Tam teksty drukują…

Pozdrówka.

Jak pisałem w jakimś wcześniejszym komentarzu, tekst powstał na bazie innego pomysłu i kiedyś na pewno zostanie poszerzony i napisany.

A co do Okolicy Strachu, to jest spora szansa, że moje opowiadanie się w nim pojawi. Niedawno był konkurs do polskiego rocznika weird fiction redagowanego przez Wojtka Gunię. Moje opowiadanie się tam nie dostało, ale zostało zauważone przez jury i po drobnych poprawkach może ukazać się właśnie w Okolicy lub w przyszłorocznym wydaniu antologii. 

Piękna sprawa… Też czekam na odpowiedź z “Okolicy Strachu”. Tekst miał ukazać się w “Bramie”, ale ten magazyn padł był. Może oni wezmą, chociaż opowiadanie, jak dla nich, jednak nietypowe.

Powodzenia.

 

Szkoda tej Bramy. A Okolica przyjmuje dość różnorodne teksty, choć przede wszystkim stawiają na wszelkich odmian grozę.

Prosty język, choć czasem aż toporny, bez zbędnej stylizacji, historia prosta jak konstrukcja cepa, ale podobało się.

Hmm… dzięki za przeczytanie. Cóż fajnie, że mimo cepowej prostoty tekst się podobał.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet. Dzięki za przeczytanie :)

Klimat czuć wyraźnie (a przynajmniej ja odczuwam). Jednak poza nim brakło tu jakiegoś pazura. Historia jest dość prosta i przewidywalna. I nie chodzi mi o kwestię kibicowania (wspomnianą przez innych), ale fakt, że przy opisywanych zdarzeniach i ilości oraz rodzaju przeciwników, od początku było wiadomo, że rycerze nie mają żadnych szans. A to z kolei zamyka drogę dla jakiegokolwiek zaskoczenia.

Plusem olbrzymim, przynajmniej dla mnie, jest z kolei odejście od tematyki wojny światowej, wojny z bolszewikami lub caratem i mechami. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za komentarz, Olu. Historia przedstawiona nie miała być przesadnie oryginalna ani zaskakująca, po prostu w dopasowałem ją do wybranych ilustracji. Fajnie, że czuć klimat, choć jak widać odejście od tematyki mechów i wojen nie przełożyło się na powodzenie w konkursie.

Jak to u Ciebie – fajny klimat, niecodzienny okres historyczny i pomysł na tekst całkiem całkiem. Podoba mi się zastosowanie narracji od strony Krzyżaków, motyw bestii. Fakt, że bohaterowie mało opisani, ale i historia nie daje ku temu okazji. Jako że nie mam problemów z klimatycznymi tekstami, nawet jeśli jest w nich tylko walka, toteż całość przypadła mi do gustu.

Podsumowując: koncert fajerwerków klimatem stoi, a ten umiesz stworzyć. Fabuła prosta i oparta na rozwałce, ale tutaj mi to nie przeszkadzało. Jest więc bardzo dobrze :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhere jest bardzo dobrze, ale konkurs przeszedł koło nosa :) Cóż sam klimat to nie wszystko. Dzięki za miły komentarz. Jak już pisałem wcześniej tekst pewnie kiedyś zostanie rozwinięty, może wtedy bardziej przypadnie czytelnikom do gustu.

Cóż szkoda, że konkurs przeszedł koło nosa, bo mam chrapkę na Inne światy. Trzeba będzie rozbić skarbonkę i zakupić ;) 

No, i to się nazywa solidna porcja nawalanki.

Fabuła co prawda ograniczona do minimum, ale za to kompletna, czytelna i przyjemna – ja tam w każdym razie lubię takie opowieści.

O ile dobrze kojarzę, wykonanie trochę kulało, ale nie na tyle, bym teraz już, czas jakiś od zakończenia lektury, kojarzył konkretne ubytki i uszczerbki, i w ogóle, i tak dalej.

Za to zakończenie nie do końca mi zagrało. I nawet nie chodzi o to, że takie do bólu oczywiste i ograne; fakt zmniejsza to satysfakcję z lektury, ale w sumie niewiele, bo ładnie pasuje do całości. Przynajmniej treścią, bo formą już nie. Po prostu nie jestem entuzjastą dopowiedzeń opartych na przeskokach narracyjnych. Dla mnie są niespójne i jako takie burzą mi kompozycję tekstu, a przy tym źle wyglądają i zawsze mam wrażenie, że są pójściem po najmniejszej linii oporu; przekazaniem w najprostszy możliwy sposób tego, co Autor chciał przekazać, ale zabrakło mu pomysłu, by zrobić to jak należy, zanim zabije pierwszoosobowego narratora.

Fakt, ostatnia scena – mimo tego swojego ogrania – jest dobrym końcowym akcentem i owszem, ale zdecydowanie wolałbym, gdyby opowiadanie zakończyło się wraz ze śmiercią Wilhelma.

(Wiem, czepiam się)

Wciąż jednak “Żmudź” jest przyjemną nawalanką w świetnym, średniowieczno-koszmarnym, sugestywnym klimacie. I choć nie mogę powiedzieć, że tekst rozwalił mnie jak wilkołak Krzyżowca, to jednak jestem lekturą ukontentowany.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki za rozległy komentarz, Cieniu :)

Trudno do tak dobranych obrazów stworzyć historię inną, niż Twoja. Jednak to, co zaprezentowałeś, Belhaju, okazało się całkiem zajmującą relacją fragmentu ostatniej podróży krzyżackiego oddziału.

 

Wszyst­kie kosz­tow­no­ści, sa­kiew­ki, mie­cze, bo­ga­to zdo­bio­ne zbro­je, tar­czy czy mi­ze­ry­kor­die… –> Literówka.

 

po­da­ro­wa­ny mi przez Ojca Świę­te­go, Grze­go­rza Dwu­na­ste­go… –> …po­da­ro­wa­ny mi przez Ojca Świę­te­go, Grze­go­rza XII

Tak się chyba zapisuje imiona papieży.

 

Na pew­nie jakiś miej­sco­wy śle­piec… –> Chyba miało być: Pew­nie jakiś miej­sco­wy śle­piec

 

Vil­kas nužudys jus visus. –> Nie dywiz, a półpauza powinna otwierać wypowiedź.

 

Choć stwo­rze­nia były dwu­noż­ne, ich ciało w ca­ło­ści po­kry­wa­ła gęsta, ciem­na sierść. –> Piszesz o wielu stworzeniach, więc: …ich ciała w ca­ło­ści po­kry­wa­ła gęsta, ciem­na sierść.

 

Jucha po­kry­ła biały koń­ski kro­pierz i mój płaszcz. –> Masło maślane. Czy bywały inne kropierze, nie końskie?

 

Pod­czas uciecz­ki po­tknął się o wy­sta­ją­cy konar. –> Konar to gruba gałąź wyrastająca z pnia; nie wydaje mi się, aby koń mógł się o nią potknąć.

Przypuszczam, że miało być: Pod­czas uciecz­ki po­tknął się o wy­sta­ją­cy korzeń.

 

W końcu od­rzu­cił go w las i ro­zej­rzał do­oko­ła. –> W końcu od­rzu­cił go w las i ro­zej­rzał się do­oko­ła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie, reg :)

Jako się rzekło wyżej, bardzo sprawnie napisany tekst. Nieco bez głębi, ale jakość wykonania dla mnie to rekompensuje. Ładnie widać jak rozwinąłeś opisy postaci i ich przeżycia w swoim najnowszy tekście – być może przez wolność od limitu, a być może przez odrobienie lekcji z tego lub innych tekstów. Tak czy inaczej, podoba mi się Twoje pisanie ;)

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Ależ stary tekst odkurzyłeś, Basement :) 

Dzięki za kolejną pochwałę. Staram się rozwijać swoje pisanie, analizować i wyciągać wnioski z opinii czytelników. Po to właśnie wrzucam tutaj czasem swoje teksty, portal daje spory feedback, choć już nie tak duży jak kiedyś. 

Również pozdrawiam i zachęcam do lektury innych swoich opowiadań :) Jeśli podobał ci się “Deszczowy dzień…” to niektórzy bohaterowie tego tekstu występują również w innych opowiadaniach, które wiszą na portalu: “Diament i cyrkonia” oraz “Starotirajskie prawo odwetu”. Chętnie poznam Twoją opinię na ich temat jeśli będziesz miał czas i ochotę się z nimi zapoznać.

Nowa Fantastyka