- Opowiadanie: olokotampus - Warzywnica, czyli ostatni taniec wiosny

Warzywnica, czyli ostatni taniec wiosny

Ballada na temat warzywnicy, w miarę wierszowana, tym razem na ośmiozgłoskowca nie było mnie stać. Może ktoś kiedyś dorobi do tego muzykę. :)

Dyżurni:

brak

Oceny

Warzywnica, czyli ostatni taniec wiosny

 

Kiedy w zieleń żyta złotawość się wkradała,

a każda łąka kwieciem we wszechstron mieniała,

gdy słoneczne palce skwarem zadręczały,

a pośród łanów pól tabuny zwierza wrzaskały,

kiedy młodzi wilcy pierwsze swe łowy poczynali,

by później w blasku księżyca smętliwie opiewać to, czego dokonali,

gdy w powietrzu motyli-lekkoduchów latało wbród,

śmiejąc się z pszczół, co pracowicie wylepiały miód,

kiedy kwiaty jabłoni wszystek pospadały,

zaś w ich miejsce maluczkie jabłęta się napojawiały,

gdy w końcu Pani wśród młodych miłosne wisi rozsyła,

tedy właśnie nasza historia się rozpoczyna.

Swój początek w maluteńkiej wioseczce bierze,

a uświadczysz weń jeno kurz, pył, i wznoszone k'Pani macierze.

Wioska owa tak jest maleńka, że nawet nazwy nima,

toteż wszyscy w niej bytują jak jedna rodzina.

Gdy tylko problem jaki czy insza sprzeczka się rodzi,

zara kto chyżo problem neguje, a sprzeczkę łagodzi.

Nieważne, li to pług zepsuty, czy gęś zdechła, czyliż nawet bitka karczemna,

dziękować Pani, że nigdy miejsca nie miała zbrodnia bardziej nikczemna.

Słowem rzekłszy, społeczność doskonale idylliczna,

może to dlatego, coby zamknięta i nieliczna.

Tako im właśnie dnie mijały, leniwie i powoli,

wypełnione sporą dawką luzu i swawoli…

Lecz, jak to bywa w opowieściach, coś błogi spokój przerwało,

Pani jedna raczy wiedzieć, skąd potworę dziwaczną przywiało.

Jej ciało jędrne, smukłe i kuszące jak u hożej dziewki,

o której piersiach krążą po karczmach sprośne przyśpiewki,

jednako z warzyw cał ulepione, nie zaś z mięsiwa,

a mimo to stwora skacze i kąsa jak żywa.

"Jakby ją przyuczyć do życia, coby nie psotała,

to niechby ona i se z nami zamieszkała,

jeno taki z nią kłopot, że ona na nauki nieczuła,

nic, tylko by warzywa zjadała i uprawy psuła…

Skoro zatem nie da się z nią pokojowo ułożyć,

to trza wziąć kosy, pochodnie, i stworę zmorzyć!"

Noc całą bez mała trwały wszelakie przygotowania:

ostrzenie kos, struganie kołków, miodu picie dla zagrzania.

Dawno już porządnej bitki w wiosce nie było,

to i wszyscy zapałali żądzą mordu, aż miło…

Kowal skądś miecz nieludzkiej roboty wytrzasnął,

przetarł z kurzu, naostrzył, i rozciął stół jak masło.

Płowa alchemiczka trucizn gamę nawarzyła,

a kropla każdej tak silna, co by konia zabiła.

Jedna jeno kapłanka Pani nie podzielała zapału:

"Primo, szykujcie się do walki z głową i pomału,

secundo, zdaje mi się, że nawet owa stwora to dzieło boże,

tertio…" – ale kto by jej słuchał, wszak czcze gadanie nie pomoże.

Skoro świt, stworę śpiącą na polu otoczyli,

krzykiem i kamieniami ze snu zbudzili,

ogniem, kosą, mieczem, czym kto miał zdybali,

i wszyscy naraz zgodnie zaatakowali.

Na nic jednak bicie pałką li cepem, czy kosą cinanie,

zaraz się stwora zrasta, że ślad nie zostanie.

Takoż i ogień należycie nie skutkuje,

stwora za mokra, jeno woda zeń paruje.

Nie czynią jej szkody śmiertelne trucizny,

po których co najmniej zostałaby blizny,

widać na ciało one jeno działają,

zaś roślin wcale się nie imają.

Kowalowy miecz nieludzki szponem zatrzymała,

i choć szpon odcięty, to stwora wciąż cała.

Zeźlona już bardzo oczy zwęziła i zęby wyszczerzyła,

zamachnęła się mocno i pół tuzina ludzi szponami poraniła.

Na to wszyscy z pola z krzykiem pouciekali,

jeno co szybciej rannych ze sobą zabrali.

Zresztą nawet mimo szponów stwora nie wyglądała,

jakby chciała ich podobijać czy zjeść ich ciała.

Ktoś rzecze tak: "Osioł ją zeżre, poślijmy nań osła!"

Ledwo ją zaczął oślina podgryzać, łeb mu skręciła i zrazu odrosła.

Takoż i oślego mięsa nawet nie tknęła,

lecz za warzywa z pola żwawo się powzięła.

Skoro też zwykłe środki zawiodły,

to poczęto wznosić do Pani o pomoc modły.

Kapłanka Pani obnosiła się z miną: "A nie mówiłam?!",

ale wysłała kruka do Stolicy i o wsparcie poprosiła.

Ozłocone wysokim słońcem dni mijały z wolna,

a każdego dnia uprawy psuła coraz mocniej stwora niepokorna:

objedzone do czysta już cztery pola z siedemnastu,

do gołej ziemi zryte, przeorane, i to nawet z chwastów.

W takim stanie przygnębionym kapłanki wioskę zastały,

gdy wreszcie konno z głównej świątyni nadjechały.

W karczmie wnet miejsce dlań się nalazło, miodu im dano,

przyjęto jak bohaterki i skwapliwie wszystek o stworze opowiedziano.

Wnet zgiełk niewyobrażalny zapanował,

każdy coś mówił, każdy coś od siebie dodał.

Faktem jest, że wiele w tych opowieściach było zmyślenia,

jednak kapłanki zrazu wiedziały, z czym mają do czynienia.

Najstarsza z nich dłoń pomarszczoną uniosła dla posłuchu,

i zrazu wszyscy umilkli i zastygli bez ruchu.

Matrona, bo z racji wieku tak by ją zwać należało,

rzekła głosem suchym jak papier i kruchym jak jej ciało:

"Stwora wasza jest szkodliwym pogańskim wytworem,

stworzonym przez druidów dla zabawy magicznym potworem,

co żyje jeno po to, by szkodzić wszelkim porządkom,

i daję głowę, że doskwiera też waszym grządkom.

Nazywana jest vegae colemus (warzywny golem) z uwagi na jej pochodzenie,

aczkolwiek zwą ją warzywnicą ci, którym obce wyższe klasztorne kształcenie.

Pokonać ją może to jeno, co do jej stworzenia pierwotnie posłużyło.

W skrócie, byście zrozumieli… mhmm… musicie się posłużyć potężną pogańską siłą.

Nie modlitwami do Pani, co prawda Ona czczenia bożków nie zakazuje,

ale też w dziedzinę tych bożków w żaden sposób nie ingeruje.

Pogańska siła, mhmm… piorun byłby dobry, dobre też żył wodnych zetknięcie,

acz najlepsze byłoby…" Kowal dokończył ze śmiertelną powagą: "…wielkie pierdolnięcie."

Matrona wykrzywiła twarz szpetnie:

"Miałam na myśli przesilenie letnie,

lecz cieszy mnie, żeście mój przekaz tak… dobitnie… zrozumieli.

Za kilka dni wszak nie przesilenie, a słońce wraz z księżycem niebo wpół podzieli,

toteż bądźcie gotowi na ten moment, by raz na zawsze stworę zmorzyć nieczystą.

Ja wtenczas przygotuję wam bezchmurną pogodę, odmawiając modły przed Panną Wiekuistą.

Szczegóły planu z mą podwładną omówicie,

nieraz już odbierała pogańskim tworom sztucznie dane życie."

Jak powiedziała, tak też uczyniła:

cztery dni poszcząc przed posągiem Pani się modliła,

z przerwami jeno na krótkie drzemanie,

czy najbardziej przyziemnych potrzeb prędkie załatwianie.

Dnia piątego osobiście ostatnimi przygotowaniami pokierowała:

na początek tuż obok stworowego leża ścieżkę z pasternaku usypać rozkazała,

coby zwabić warzywnicę hen, na pagórek, pod krąg grzybowo-kamienny,

pod którym głęboko w ziemi krzyżują się podziemne cieki wody.

Kowal w samym środku kręgu trzysążniowy pręt z żelaza wbił w ziemię,

a wbijał go godzinę, choć chłop zeń postawny i nie bity w ciemię.

Płowa alchemiczka wszystkie głazy tajemną mazią nasmarowała,

co przepis na nią od samej Matrony otrzymała.

Ponadto wszyscy prócz Matrony założyli cuchnące ziołowe wianki,

co je z mieszanki chwastów, polnych kwiatów i sekretnych roślin uplotły kapłanki,

i w krzakach naokół pagórka się poukrywali,

by tam czekać rozwoju wypadków, i obserwowali.

Wtedy Matrona uznała, coby wszystkie przygotowania gotowe,

i poszła bez chwili zwłoki do leża warzywnicy, co poczęła w łoże swe kwiatowe.

(Wcześniej stwora zwyczajnie na gołym polu spała,

lecz ostatnio strasznie zbezczelniała…)

Co tam wtedy do niej rzekła czy jej uczyniła, tego nie wie nikt,

faktem jest, iż rozeźlona stwora za Matroną rzuciła się w mig.

Leciwa kobieta podprowadziła ją aż na skraj warzywnej ścieżki i wraz tedy wianek nałożyła,

a stwora naraz gonić ją przestała i nawet machać łapami, gębę jeno głupio rozdziawiła.

Przekomicznie to doprawdy wyglądało:

Matrona w wianku stoi tuż obok stwory, na którą widać jakieś zaklęcie działało,

co nie pozwala słyszeć ni widzieć ludzi chronionych wiankowymi ziołami.

Tak czy siak, stwora ruszyła w ślad za warzywami,

zjadając kolejne okazy dorodnego pasternaku,

a ludzi patrzyli z oddali, wypatrując cudu, magii, czy też może znaku.

Kędy stwora weszła wreszcie ufnie do kręgu, paternak wciąż żując,

Matrona podążająca za nią krok w krok zdjęła swój wianek i uniosła dłonie, tajemne słowa recytując.

Stwora oczy jeno przymrużyła, syknęła, gdy światło zaćmienia na nią padło,

po czym oczy w słup postawiła, zesztywniała cała, a oblicze jej pobladło.

Nagle iskry tańcować zaczęły wokół kręgu, ozon zapachniał, słychać huk i widać błysk straszliwy:

walnął w pręt żelazny grom z jasnego nieba! Co za magia, co za dziwy!

Warzywnica tymczasem jęk błagalny z siebie wydała,

po czym wybuchła warzywami i istnieć przestała.

I zobaczyli wszyscy, że niegroźna już jest w tej postaci:

jej włosy, teraz zwiędłe i zżółkłe, to pietruszki oraz kopru naci,

szpony to drewno zwyczajne, na końcu aby zaostrzone,

mięśnie to włókna różnorakich warzyw dziwnie z sobą skręcone,

oczy zaś z dwóch najzwyklejszych czarnych rzep stworzone,

a serce to przeogromne selerzysko z innymi częściami poprzez korzenie złączone.

Wokół stosu warzyw zapach świeżej ziemi, pora i selera się unosił,

a wszystkie mokre, jakby je kto deszczem zrosił.

"Moja praca tu została zakończona,

wracamy do Stolicy, bom ciężko zmęczona."

– tako rzekła Matrona z wysiłku się słaniając,

a wszyscy odprowadzili jej orszak na skraj wioski, wiwatując i klaskając.

Wieczorem zaś wielką ucztę wyprawiono,

z tej oczywiście okazji, że z potworem się rozprawiono.

Cóż więcej rzec mogę – i ja tam także w skromnej mej osobie byłam,

i ze wszystkimi się śmiałam, radowałam i piłam,

zbierając niesamowite plotki, bajania i opowieści,

a tyle tego, że we łbie się nie zmieści.

Cóż, czytelniku, może jeszcze kiedyś los skrzyżuje nasze drogi,

póki co muszę odejść i głosić pieśń o warzywnicy dalej, bo świat szeroki, a żywot srogi.

Koniec

Komentarze

Przebrnęłam, a nie było łatwo, bo to okrutnie męcząca lektura. Mam wrażenie, Olokotampusie, że jako wieszcz sukcesów chyba nie odniesiesz. Sugeruję, abyś pozostał przy prozie.

 

gdy w po­wie­trzu mo­ty­li-lek­ko­du­chów la­ta­ło wbród –> gdy w po­wie­trzu mo­ty­li lek­ko­du­chów la­ta­ło w bród

 

gdy w końcu Pani wśród mło­dych mi­ło­sne wisi roz­sy­ła –> gdy w końcu Pani wśród mło­dych mi­ło­sne wici roz­sy­ła

 

a uświad­czysz weń jeno kurz, pył, i wzno­szo­ne k'Pani ma­cie­rze. –> Co to znaczy? A może miały być pacierze?

 

Nie­waż­ne, li to pług ze­psu­ty… –> Za SJP PWN: li podn. «czy (partykuła pisana łącznie z wyrazem poprzedzającym), np. Powieszli wreszcie prawdę?»

 

Na nic jed­nak bicie pałką li cepem… –> Patrz wyżej.

 

lecz za wa­rzy­wa z pola żwawo się po­wzię­ła. –> Za SJP PWN: powziąć  1. «zdecydować o czymś» 2. «zacząć żywić jakieś uczucie w stosunku do kogoś, czegoś»

 

po­szła bez chwi­li zwło­ki do leża wa­rzyw­ni­cy, co po­czę­ła w łoże swe kwia­to­we. –> Za SJP PWN: począćpoczynać  1. «zacząć» 2. «wyniknąć z czegoś» 3. daw. «dać początek nowemu życiu»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest jakaś historia, ale ubrana w taki wiersz, że czytać się odechciewa…

Rymy gramatyczne, rytmu wcale… Pierwszy opis zaćmienia taki, że nie wiadomo, o co chodzi. Nie, zdecydowanie prozą ten utwór jakoś by wyglądał, poezja mu nie służy.

Babska logika rządzi!

Była taka scena w Panu Tadeuszu, gdzie przez dziesięć stron Mickiewicz gotował bigos. Wierszem. Czytając Twoją balladę, to przerażające wspomnienie wróciło. Może z muzyką brzmiałoby lepiej? A "k'Pani" wygląda jak ksywa rapera.

Mickiewicz przynajmniej trzymał rytm i człowiek się nie potykał na tym bigosie.

Przyznaję, że nie pamiętam fragmentu.

Babska logika rządzi!

No, z dwojga złego faktycznie wolę bigos.

Dziękuję za uwagi, dobrze jest usłyszeć jakąś obiektywną opinię; teraz przynajmniej wiem, że z poezją jest ciężej coś ładnego wystrugać. xD

Myślę, że już nawstawiałem dostatecznie dużo staroci z bloga, żeby ogarnąć, jak się powinno pisać i co jest złą praktyką, a co nie. Więcej już będę nie wstawiał odgrzewanych kotletów, następny tekst będzie nowy i uwzględniający wszelkie poprzednie uwagi. :)

 

@Regulatorzy No własnie macierze, bo generalnie chciałem, żeby w tym kawałku tekstu panował matriarchalizm, o czym oczywiście nie wspomniałem, bo nie miało to związku z samą fabułą… ^^”

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Olpkotampusie, napisałeś: a uświadczysz weń jeno kurz, pył, i wznoszone k'Pani macierze. Teraz argumentujesz: …chciałem, żeby w tym kawałku tekstu panował matriarchalizm… – przykro mi, ale nie nadążam za tokiem Twoich wyobrażeń, no bo jak można ku komukolwiek wznosić macierze, by w ten sposób podkreślić matriarchat?

Za SJP PWN: macierz 1. podn. «ojczyzna» 2. «zespół elementów, np. liczb lub funkcji, ustawionych w prostokątną tablicę o m wierszach i n kolumnach» 3. «słowo występujące w nazwach dawnych polskich stowarzyszeń oświatowych» 4. daw. «matka»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy No bo ja sobie tak na chłopski rozum wykoncypowałem, że skoro w patriarchicznym Chrześcijaństwie jest pacierz (pater), to w matriarchaliźmie będzie macierz (mater)… ^^”

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Ale słowo pacierz, Olokotampusie, nie wywodzi się od patriarchatu, jeno od pierwszych słów modlitwy Ojcze Nasz, po łacinie Pater Noster.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka