- Opowiadanie: justtosuffer - Manekiny

Manekiny

Już nie mam piętnastu lat i zdaję sobie sprawę, że zrzędzenie o konsumpcjonizmie jest mało odkrywcze, ale damn... to taki świetny materiał na sztukę! Tekst pewnie przegadany, ale wstawiam, bo wstawiam. Mam nadzieję, że nikogo nie zamęczę.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

katia72

Oceny

Manekiny

We're lost in the mall

Shuffling through the stores like zombies

But what is the point?

What can money buy?

Porcupine Tree, Anesthetize

 

 

 Mieszkam w galerii handlowej, wyrosłej na szkielecie starego browaru. Jest ogromna. Współczesna świątynia, gdzie zamiast antycznych posągów stoją dumnie manekiny. Wyrzeźbiono mnie, skrupulatnie odmierzając każdą proporcję, dopieszczając każdą wklęsłość i wypukłość, na obraz ideału. Człowieczy Bóg chyba nie był szczególnie uzdolnionym plastykiem, stwarzając ludziom krępe cielska, zgarbione plecy, krzywe nogi, za duże nosy – albo zrobił to z czystej złośliwości. To pewne, że stwórca manekinów miał więcej talentu i szczodrości. Spójrzcie tylko! Moja skóra, wypolerowana zębami szlifierek, jest gładka jak tafla lodu. Łabędzia szyja, ostra linia obojczyków i sinusoida pleców tworzą wspaniałe rusztowanie dla zwiewnych, delikatnych tkanin. Moje usta to misterny zawijas, wargi na zawsze rozchylone lekko w tej uwielbianej przez świat mody, na poły kuszącej, na poły tajemniczej ekspresji – jakże odmienne od waszych warg, cienkich, zaciśniętych w codziennym wyścigu niezałatwionych spraw albo gimnastykujących się po raz setny w jakiejś kolejnej, jałowej rozmowie. Ileż wy gadacie! 

Moje usta nigdy nie mówią, nie krzyczą, nie kłamią, nie narzekają – no, przynajmniej nie w waszej obecności. Te usta nigdy nie wypowiedzą słów "jesteś brzydka", kiedy oczy, dwie błyszczące kule w cieniu hebanowych stonóg, spojrzą w lustro. 

Jestem czymś więcej niż modelki, moje żywe siostry, zamrożone w kliszy na pamiątkę tej sekundy, w której stały się ideałem, pomnikiem bez najmniejszej rysy – ale prawdziwa sztuka to bycie ideałem dzień w dzień, ba, przez całą wieczność. Bo mój czas, wyznaczony przez okres rozpadu tworzywa sztucznego, jest przecież wiecznością wobec waszego czasu, znacznie nadwątlonego przez usterki w genetycznej spirali. Kiedyś wymrzecie, a ja będę stać dalej, za witryną sklepową, na smukłych nogach, z rozchylonymi ustami. Obca cywilizacja, która może tu zawita, zamiast kości, zastanie nieśmiertelne figury z plastiku jako okazy badawcze do poznawania olśniewającej anatomii Ziemian.

Tak sobie fantazjuję, patrząc na przesuwające się za szybą mrowie ludzi i wielkich, pstrokatych reklamówek z nowymi ubraniami. Spoglądają na wystrojonego manekina i myślą: "tak muszę jutro wyglądać!". Jednak z czasem okazuje się, że nowa kolekcja z Zary nie leży równie elegancko jak na dystyngowanie wygiętej lalce. Albo traci swój polot, jakąś nieuchwytną świeżość, przeglądana wiele razy w lustrze, brzydnie i flaczeje niczym starzejąca się twarz. I wtedy stwierdzają, że trzeba kupić coś nowego. Pożądają zapachu świeżości, w którym pławię się każdego dnia.

Dziś mam na sobie cynamonowe spódnicospodnie, pod nimi emalię ciemnych rajstop, eksponującą długie nogi wsparte na wysokich koturnach – majestatyczna bogini na panteonie urody i stylu. Szyku dopełnia zamszowy płaszczyk, bluzka z jedwabiu i aksamitna apaszka, przerzucona przez ramię. 

Lubię być ubierana, rozbierana, i znów ubierana, we wciąż nowsze, zapierające dech w piersiach kreacje – tak łatwo się rozpłynąć w świecie tkanin, wzorów i odcieni! Lubię dotyk dłoni i materiałów, pieszczących moją plastikową skórę, lubię pełne pragnienia i zachwytu spojrzenia, ślizgające się chciwie po moich perukach, żakietach, sukienkach, torebkach.

Czasami dziewczyny pracujące w sklepie mylą mnie z kimś żywym. Kręcąc się wczesnym rankiem, przed otwarciem galerii, wokół ubrań i manekinów, zdarza się którejś wpaść na mnie i westchnąć ze śmiechem:

– Przez chwilę myślałam, że to człowiek.

***

 

Mieszkam w szklanym domu, gdzie labirynt korytarzy pożera i wypluwa tysiące gości każdego dnia. Mieszkam w mechanicznym organizmie, metabolizującym pieniądze na paragony. W pałacu manekinów.

Gdy zapada noc i w galerii zieją pustki, szepczemy do siebie:

– Pięknie wyglądasz, Błękitna Sukienko.

– Ty także prezentujesz się wspaniale, Koronkowa Pończoszko!

– Chciałabym kiedyś być taka jak ty, Skórzana Kamizelko z Drobnymi Ćwiekami.

Manekin w skórzanej kamizelce macha do mnie z naprzeciwka swoimi smukłymi palcami, nogi w sklepie z bielizną podrygują w rytmie krakowiaka, kukły w balowych sukniach tańczą walca. Ich powolne, zacinające się ruchy przypominają maszyny, którym przepaliły się obwody.

***

 

Przeglądam się w odbiciu szyby. Pastelowa, rozkloszowana sukienka w stylu Lolity leży doskonale. Miękki i gładki materiał otula moją talię, wytworne poły spływają promieniście wokół bioder – mam ochotę poruszyć nimi choćby lekko, leciutko. Zakręcić się jak baletnica.

I wtedy dostrzegam ją. Stoi vis a vis, za witryną innego sklepu, całkowicie odsłonięta w tłumie na jedną chwilę. Ma na sobie identyczną sukienkę – nie, jednak nieco inną. Mój kolor to banalna, tandetna mięta. Jej – nieokreślony, cudownie zawieszony między błękitem a pistacjową zielenią. Przy jej materiale, mój wydaje się być lichą, zmiętą szmatką. Och tak, jest zdecydowanie gładszy, bardziej miękki, bardziej kosztowny! I te kunsztowne, koronkowe wstawki…

Z pewnością jest trzy razy droższa, ale to nieistotne. Żadna z kobiet, przechodzących obok, nie może oprzeć się jej czarowi. Choćby było tysiąc innych podobnych i choćby miała niemalże identyczną w swojej szafie – musi ją kupić. To tylko materiał, splecione autostrady cieniutkich, pajęczynowatych nitek, które pojedynczo są takie same – lecz gdyby rozpatrywać wszystko pojedynczo, okazałoby się, że nasz świat jest tylko agregatem z jednakowych, atomowych wydmuszek. A to przecież niewyobrażalne!

Coś mnie kłuje w piersi, coś się wije, coś gotuje. To nie do wytrzymania. Mieszkam w szklanym domu, w którym… a gdyby to całe szkło zbić? Ach, jak cudownie by się biło! Bo tu szkło wszędzie, zgodnie z ideą, że wszystko, co piękne, musi być na widoku. Słońce wychodzi zza chmur, i wtedy wpada mi do głowy taka myśl…

Podobno światło potrzebuje ośmiu minut, aby ze słońca przylecieć do Ziemi. Co oznacza, że gdyby słońce eksplodowało, tutejsza zagłada zostałaby odroczona conajmniej o osiem minut – zobaczcie, ludzki Bóg ma jednak w sobie trochę szczodrości! W jądrze słonecznym, gdzie kocioł jest tak wielki, że pierwiastki wodoru zamiast odbijać się nazwajem, zlepiają, wpadłszy na siebie i rodzi się hel, zostaje wysłana wiązka fotonów, każda o innym celu, specyficznym przeznaczeniu.

Tak oto wystrzelony promień przedziera się w mroku kosmosu, niczym rolnik przez wysokie, zszarzałe pędy kukurydzy, po ośmiu minutach penetruje atmosferę ziemską, by w końcu liznąć swym ciepłym językiem szklany dach galerii handlowej, wyrosłej na szkielecie starego browaru. Przeciska się przez niewidzialną barierę, jedną, drugą, trzecią, i wreszcie ostatnią – szybę mojego sklepu. Promień ma też swoich słonecznych braci, wysłanych, by dotrzymać mu towarzystwa. Teraz słońce jaśnieje w pełnej krasie i galeria handlowa jest gigantyczną, skomplikowaną soczewką, narzędziem mojej zbrodni.

Mikroskopijne ognisko potrzebuje rozpałki, chwytam więc rąbek spódnicy – na którą i tak nikt nie zwraca uwagi! – podsuwam łatwopalny materiał do punktu świetlanego skupienia i czekam. Jak dziecko kuszone przez pudełko z zapałkami na najwyższej półce w kuchni.

Serce wali jak młotem – waliłoby, gdybym je miała – kiedy z sukienki zaczyna się wić w górę cieniutka wstążka dymu. Gdybym miała zakończenia nerwowe, poczułabym muśnięcie ciepła na udzie, z wolna narastające, poszerzające swoją strefę, nieznośne plateau, aż wreszcie iglica gorąca poraziłaby złącze w rdzeniu kręgowym, najpierwotniejszy mózg, zmuszając do cofnięcia ręki.

Czekam dalej, gdy sukienka zaczyna skwierczeć i pierwsze płomienie wysuwają łapczywie swe języki. Ogień chwyta rzędy spodni, wiszące na pobliskim stojaku, w mgnieniu oka pali się cała wystawa. Podnoszą się krzyki, ludzie uciekają w popłochu jak stado dzików, a we mnie jest tylko jedna myśl: niech spłonie. Niech moje płomienie dosięgną tę jej przeklętą sukienkę.

***

 

Głuchy miarowy łoskot zwalnia swój rytm, gdy śmieciarka dociera na miejsce. Łup-łup. Łup-łup. Ostatnie uderzenia potężnego, żelaznego serca dogorywającej maszyny. W środku jest zupełnie ciemno i wszystko, co tu się znajduje, gruchocze o ściany. 

Stajemy. Przeciągły zgrzyt trwa nieskończenie, gdy otwierają się tylne skrzydła. Wysypują nas na kupę gruzu i odjeżdżają.

Leżę naga na stosie poczerniałych manekinów, a wysoko nade mną wrony leniwie zataczają koła. Jesteśmy idealne. Wyrzeźbiono nas, dbając o każdą proporcję, o każdą wklęsłość i wypukłość. Mamy identycznie długie nogi, wyprostowane ramiona, wystające kości policzkowe, rozchylone usta. Mamy identyczne wcięcia w talii, wyliczone z doskonałą precyzją. Leżąc na wysypisku śmieci, szepczemy do siebie:

– Pięknie dziś wyglądasz.

– Ty też wyglądasz wspaniale.

– Właściwie to jak mam was nazywać? – pytam znienacka. – Teraz, bez ubrań jesteśmy takie same. To znaczy… wyglądamy tak samo. Ale czy jesteśmy?

Jedyna odpowiedź to krakanie wron.

– Nie podoba mi się to – dodaję.

Niebo ciemnieje, ukośny deszcz zaczyna siekać w blachy. Jeden z manekinów wyskakuje z pomysłem:

– To może niech każda zmieni w sobie coś, tak żeby każdą coś wyróżniało?

Nie zastanawiamy się długo. Chwytam kawałek szkła i poszerzam drugiej lali uśmiech, ta w odpowiedzi podbija mi oko. Błyszcząca kulka z wymalowaną błękitem tęczówką, skacze po złomie, spada na ziemię i toczy się długo, po czym znika w ciemności. 

Nie mija chwila, a reszta manekinów rzuca się na siebie, szarpie, wykręca nawzajem kończyny, łamie nosy, drapie, zadaje szramy i wybija oczy. Cena za osobowość jest bolesna, ale nieunikniona. Gdy szamotanina cichnie i drobiny kurzu opadają, wirując w szarej poświacie zmierzchu, każda z nas nosi jakieś imię.

Koniec

Komentarze

Nie pierwsza to próba tchnięcia życia w manekiny, więc i opowiadanie, jak dla mnie, mało odkrywcze i niezbyt ciekawe. Zastanawiam się tylko, gdzie i kiedy lala z wystawy posiadła tak rozległą wiedzę i elokwencję.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

ma­je­sta­tycz­na bo­gi­ni na pan­te­onie urody i stylu. –> …ma­je­sta­tycz­na bo­gi­ni w pan­te­onie urody i stylu.

 

Gdy za­pa­da noc i w ga­le­rii zieją pust­ki, szep­cze­my do sie­bie:

– Pięk­nie wy­glą­dasz, Błę­kit­na Su­kien­ko.

– Ty także pre­zen­tu­jesz się wspa­nia­le, Ko­ron­ko­wa Poń­czosz­ko!

– Chcia­ła­bym kie­dyś być taka jak ty, Skó­rza­na Ka­mi­zel­ko z Drob­ny­mi Ćwie­ka­mi. –> Dlaczego manekiny, wbrew temu, co sugeruje narratorka, mówią do ubrań, a nie do siebie?

 

Pa­ste­lo­wa, roz­klo­szo­wa­na su­kien­ka w stylu Lo­li­ty leży do­sko­na­le. Mięk­ki i gład­ki ma­te­riał otula moją talię, wy­twor­ne poły spły­wa­ją pro­mie­ni­ście wokół bio­der… –> Obawiam się, że taka sukienka nie ma pół.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

Stoi vis a vis, za wi­try­ną in­ne­go skle­pu, cał­ko­wi­cie od­sło­nię­ta w tłu­mie na jedną chwi­lę. –> Stoi vis a vis, za szybą wi­try­ny in­ne­go skle­pu…

W sklepie witryna znaczy tyle, co wystawa. Manekin może stać na wystawie, ale chyba nie za wystawą.

Co to jest tłum na jedną chwilę?

 

Po­dob­no świa­tło po­trze­bu­je ośmiu minut, aby ze słoń­ca przy­le­cieć do Ziemi. –> Albo obie litery wielkie, albo obie małe.

 

tu­tej­sza za­gła­da zo­sta­ła­by od­ro­czo­na co­najm­niej o osiem minut… –> …tu­tej­sza za­gła­da zo­sta­ła­by od­ro­czo­na co­ najm­niej o osiem minut

 

że pier­wiast­ki wo­do­ru za­miast od­bi­jać się na­zwa­jem… –> Literówka.

 

chwy­tam więc rąbek spód­ni­cy – na którą i tak nikt nie zwra­ca uwagi! –> Po co wykrzyknik, skoro bohaterka nie wydaje głosu?

 

Ogień chwy­ta rzędy spodni, wi­szą­ce na po­bli­skim sto­ja­ku… –> Ogień chwy­ta rzędy spodni, wi­szą­cych na po­bli­skim sto­ja­ku

Na stojaku wiszą spodnie, nie rzędy.

 

– To może niech każda zmie­ni w sobie coś, tak żeby każdą coś wy­róż­nia­ło? –> Czy to na pewno jest pytanie?

 

łamie nosy, dra­pie, za­da­je szra­my i wy­bi­ja oczy. –> …łamie nosy, dra­pie, za­da­je rany i wy­bi­ja oczy.

Za SJP PWN: szrama «szpecący kogoś ślad po zagojeniu się rany»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chociaż wybrałaś motyw dobrze znany, Twoje podejście mnie ujęło. Jest parę ładnych zdań, a ostatnie zdanie ma moc. Myślę, że bardzo ładnie opisałaś problematykę konsumpcjonizmu, a przy tym zmuszasz do głębokiej refleksji. Nie zatrzymujesz się na poziomie “konsumpcjonizm jest be”. A przyznam, że miałam obawy, że potraktujesz to “naskórkowo”. Z drugiej strony, po co dałaś taki wstęp? Tekst by się obronił bez tego i o wiele silniej mógłby oddziaływać na wyobraźnię.

ps. w dawnych czasach, kiedy udzielałam się w młodzieżowej gazecie literackiej, prowadząca zajęcia zalecała nie dawać żadnych wstępów do swoich tekstów. Mają się one bronić same.

Mi sie spodobalo, mimo iz oparte na mocno wyeksploatowanym pomysle, to skutecznie podzialalo na wyobraznie. Szczegolnie ujely mnie drobiazgowe opisy manekinow. Dobrze sie czytalo. Klikam :)

Coś się ostatnio namnożyło tekstów o żywych lalkach…

A mnie się wydaje, że tej krytyki konsumpcjonizmu jest za mało. Właściwie tylko w przyczynie pożaru. Bohaterka jest jaka jest, bo taką ją stworzono. Owszem, wiadomo, w jakim celu, ale to już wydaje mi się inną bajką.

Napisane całkiem przyzwoicie.

łamie nosy, drapie, zadaje szramy i wybija oczy.

Szramy to blizny, więc nie można ich zadawać.

Babska logika rządzi!

Krytyka w wersji strumienia świadomości manekina. No, jest to jakiś pomysł, ale do mnie nie trafił. Nie przez formę – czytało się nieźle. Sęk w tym, że ten koncert fajerwerków nie jest dla mnie, bo w połowie zaczął nużyć. Na pewno jednak znajdą się amatorzy tego tekstu, bo sam w sobie napisany, jak już wspominałem, całkiem nieźle.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie przepadam za strumieniami świadomości, więc pierwsza połowa tekstu mnie nie kupiła. Później robi się nieco ciekawiej, nawet dynamicznie jak na opowieść o manekinie, ale jednocześnie jeszcze dziwniej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka