- Opowiadanie: Mirowit - Politruk

Politruk

Opowiadanie osadzone w świecie stworzonym na wzór państwa totalitarnego, z intrygą w tle. Zapraszam do czytania. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Politruk

Anton Kozłow obserwował blok mieszkalny o numerze D-43 zza szyby swojego pojazdu. Prawie w każdym z okien paliło się jasne światło i tylko gdzieniegdzie na budynku widać było osamotnione, ciemne plamy. Mężczyzna już od dłuższego czasu przyglądał się rodzinie mieszkającej na siódmym piętrze. Odłożył na bok makrolornetkę, z której służby rzadko kiedy korzystały podczas prowadzenia tego typu działań, jednak Anton należał do tego typu ludzi którzy wolą zobaczyć coś na własne oczy, zanim podejmą odpowiednie kroki, i spojrzał w ekran, który pokazywał wnętrze mieszkania o numerze siedemdziesiątym czwartym. W środku jakiś facet ubierał się w uniform robotniczy, a w pokoju obok, siedząca na kanapie kobieta karmiła dziecko. Tuż przy niej bawił się mały chłopiec. Minęło dobrych kilka minut, zanim ojciec rodziny zniknął za drzwiami. Wychodząc, nie spojrzał nawet na swoją żonę.

- Nie pożegnałeś się z rodziną Michaił - powiedział do siebie Anton, cmokając przy tym karcąco. - Ze swoim synem. - Pokiwał z niezadowoleniem głową. - Szkoda.

Mężczyzna przesunął palcem po ekranie. Obraz z kamery zniknął. Na jasnoniebieskim wyświetlaczu pojawiła się godzina dwudziesta trzecia czterdzieści jeden. Zbliżał się czas północnej zmiany.

- Jurij Tomski - wypowiedział na głos, aby na ekranie wyskoczyła szukana przez niego fraza.

Jego oczom ukazała się cała lista osób o takim imieniu i nazwisku, a do każdego z nich numery ewidencyjne i adresy zameldowania.

- Osiedle numer siedemnaście, blok mieszkalny D czterdzieści trzy, mieszkanie siedemdziesiąt cztery.

Na ekranie urządzenia został teraz tylko jeden Jurij. Po chwili wyświetliło się zdjęcie małego chłopca wraz z masą danych. Antona interesował teraz jego ojciec, Michaił Tomski. Przejrzał dokładnie dane osobowe, a przypisana do nich twarz należała do gościa którego obserwował. Wszystko się zgadzało.

Wyłączył ekran płaskiego komputera i rozmasował obolały kark. Jeszcze przez chwilę Anton Kozłow siedział w swoim pojeździe i przyglądał się okolicy. Na zewnątrz padał rzęsisty deszcz. Mężczyzna opuścił wygodną maszynę i szybkim krokiem ruszył do bloku mieszkalnego, znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Spojrzał na dużą grupę ludzi czekających na przystanku linii przewoźniczych. Każdy z nich ubrany był w taką samą kurtkę, którą szyto dla pracowników fabryk przemysłowych. Każdy z nich trzymał ręce w kieszeniach i nie podnosił głowy. Nie unieśli jej nawet wtedy, gdy podjechał po nich transportowiec.

Anton, wchodząc do bloku, minął ubranego podobnie jak reszta robotników, Michaiła Tomskiego. Tak jak oni, również nie zwrócił uwagi na obcego mężczyznę. Rozsuwane automatycznie drzwi zamknęły się za Kozłowem. Szedł teraz słabo oświetlonym korytarzem w kierunku windy. Z lewej i prawej strony mijał wejścia do przeróżnych punktów usług. W każdym z takich bloków znajdowały się sklepy i bary, fryzjerzy i szalety, kasyna i burdele oraz masa innych niezbędnych dla człowieka miejsc. Bloki mieszkalne zapewniały tym samym większość podstawowych ludzkich potrzeb. Stojące przy "Domu Zmysłów" kobiety uraczyły tylko krótkim spojrzeniem nietutejszego. Wiedziały, że nie będzie ich klientem.

Przy windzie czekała spora grupa osób, składająca się w większości z mężczyzn. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Część w spokoju czekała na transport, reszta przeglądała coś w swoich fabletach. Drzwi otworzyły się, a z niej wylała masa jednakowych, szarych ludzi. Po chwili Anton jechał już na górę. Winda stawała na każdym z pięter, żegnając i witając swoich pasażerów. W końcu zatrzymała się na poziomie siódmym. Funkcjonariusz Kozłow wysiadł z niej jako ostatni. Ludzie w szybkim tempie pochowali się we wnętrzu własnych i jak zapewne sądzili, bezpiecznych czterech ścian. Na korytarzu został już tylko on. Niespiesznym krokiem podszedł do mieszkania o numerze siedemdziesiątym czwartym i spojrzał na zrobione ze stali drzwi. Poniżej wysokości jego oczu znajdował się mały ekran. Dotknął go palcem. Spośród wielu opcji wybrał tą, która mu przysługiwała. Wejście dla służb porządkowych. Wpisał kod wymagany do autoryzacji i po chwili mieszkanie to stanęło przed nim otworem.

- Kim pan jest? - spytała go z zaskoczeniem, trzymająca na rękach dziecko, kobieta.

- Nazywam się Anton Kozłow i jestem funkcjonariuszem Wydziału Rozwoju Ludzkości - przedstawił się mężczyzna.

- Czego pan ode mnie chce? - Kobieta ponownie zadała mu pytanie i przytuliła do piersi swoją córkę. Wiedział, że była to dziewczynka. Wiedział wszystko.

Mały chłopiec siedzący na dywanie przeniósł wzrok na mężczyznę, który odwzajemnił jego spojrzenie. Chwilę później ponownie patrzył w stronę matki. Dziecko na jej rękach zaczęło płakać.

- Jak pani pewnie wie, WRL zajmuje się, oczywiście między innymi, wyszukiwaniem szczególnie uzdolnionych dzieci. Odnajdujemy je, a potem zabieramy w celu zapewnienia im optymalnego dla nich rozwoju. - Anton wyrecytował ułożoną wcześniej formułkę. Odezwał się po krótkiej przerwie i wskazał palcem na siedzącego chłopca. - Przyszedłem po pani syna.

- Jurij nie jest szczególnie uzdolnionym dzieckiem. Musiała zajść jakaś pomyłka - odpowiedziała kobieta i zaczęła się lekko kołysać, by uciszyć płaczącą córkę. Anton dostrzegł, że jej twarz zaczynała się czerwienić. Musiała się zdenerwować.

- Nie ma mowy o pomyłce. Proszę go ubrać. Na dworze bardzo leje a nie chcę, aby chłopak się rozchorował. - Jednak ton, z jakim wypowiedział te słowa, nie wskazywał na jakąkolwiek troskę o zdrowie chłopaka.

Czarnowłosa kobieta starała się jeszcze przekonywać, że to zwykłe nieporozumienie, ale widząc nieugiętość funkcjonariusza, wpadła w furię i zaczęła obrzucać go wyzwiskami. Kiedy i to nie przyniosło zamierzonego efektu, przeszła do ostatniej rzeczy, jaką mogła zrobić. Wyzbywając się resztek godności zaczęła błagać go na kolanach, aby nie zabierał Jurija. Mężczyzna, spoglądając na nią z mieszaniną pogardy i odrazy, szybko ukrócił jej zapędy. Dostała pięć minut. W czasie kiedy kobieta ubierała syna, płakała, wtórując tym samym swojemu młodszemu potomstwu.

Anton Kozłow rozejrzał się, ignorując irytujący hałas. Mieszkanie, w jakim żyli państwo Tomscy, nie różniło się zasadniczo niczym od wszystkich tych, jakie do tej pory widział. Rozmieszczenie pokoi było takie same jak wszędzie, po lewej pomieszczenie służące do spania, pośrodku salon z kuchnią, po prawej łazienka. Schemat powtarzający się w każdym bloku. Sam wystrój zaś również nie był oryginalny. Wnętrze zdobiły przedmioty masowej produkcji, pochodzące od jednego miejscowego producenta. Naczynia, meble, ozdoby, nawet ekran służący do odbierania telewizji czy głupie szczoteczki do mycia zębów. Wszystko to było takie same jak w mieszkaniach obok. Różniły się tylko kolorami, których nie było zbyt wiele. Anton spojrzał na włączony ekran telewizyjny. Na obrazie widać było pływające wielobarwne rybki. No i oczywiście były tutaj kamery. W każdym pokoju. Monitorujące przez całą dobę. Cały rok. Nagrywające bez jakiejkolwiek przerwy.

– Pozwalacie sobie na wszystko, na wszystko! Jak możecie odbierać matkom ich dzieci?! - krzyczała teraz kobieta przez łzy. Mimo tego robiła to, co musiała. Ubierała chłopca w cieplejsze rzeczy. - Gdyby tylko Michaił tutaj był…

- Tak. Oczywiście - odpowiedział lekceważąco mężczyzna. Nie raz słyszał podobne słowa, zawierające w sobie ukrytą groźbę.

Anton wolał zabierać dzieci podczas nieobecności ojca w domu. Nie chodziło tutaj bynajmniej o strach przed konfrontacją z bardziej agresywnym przedstawicielem ludzkiego gatunku. Nic z tych rzeczy. Jako funkcjonariusz WRL był odpowiednio wyszkolony i żaden człowiek żyjący poza Edenem nie mógł się z nim równać. Mężczyźni nigdy nie godzili się dobrowolnie oddawać swoich dzieci i jak zauważył, nie chodziło tutaj wcale o przywiązanie do potomków. Męskie ego po prostu brało nad nimi górę. Po kilku takich zdarzeniach funkcjonariusz Kozłow za każdym razem zmuszony był przedstawić notatkę służbową, w której wyjaśniał, dlaczego użyto argumentu siły przeciwko obywatelowi. Nie znosił kiedy musiał się tłumaczyć.

Kobieta ubrała już małego Jurija. Pocałowała go na pożegnanie, po czym z niemowlakiem na rękach, wybiegła z salonu. Jej płacz dochodził teraz zza zamkniętych drzwi sąsiedniego pokoju. Anton często zachodził w głowę, czy każda z tych zapłakanych matek była szczerze zrozpaczona tym, iż traci swoje dziecko. Być może tylko udawały. Ich potomstwo czekała w końcu lepsza przyszłość, a dla nich to zrzucenie ciężaru, jakim było wychowywanie dorastającego człowieka. Mógł być to tylko powód do radości. Powinny to zrozumieć.

- Chodź - powiedział do chłopca stojącego teraz na środku salonu, ubranego od stóp do głów. Jurij Tomski miał pięć lat i cztery miesiące. Był wyższy niż przeciętny chłopak w jego wieku. Oczy miał dwukolorowe. Pod czapką skrywały się ciemne włosy.

- Czy muszę z panem iść? - zapytał, nie ruszając się z miejsca.

- Oczywiście, że tak. Nie ma innej możliwości - odparł mu funkcjonariusz, uśmiechając się na to naiwne, jednakże szczere, dziecięce pytanie.

Chłopak pokiwał tylko głową ze zrozumieniem, a na jego młodej buzi zagościł smutek. Podszedł do Antona Kozłowa i wyciągnął rękę. Mężczyzna, po chwili zastanowienia, chwycił jego małą dłoń. Jurij Tomski wyszedł z mieszkania o numerze siedemdziesiątym czwartym, po to, aby już nigdy więcej do niego nie wrócić.

***

- Jesteś jednym z naszych najlepszych funkcjonariuszy, Antonie Kozłow. Dlatego chcemy, abyś to ty zajął się tą sprawą - zakończył swoją długą przemowę starszy mężczyzna siedzący za biurkiem.

- My komisarzu Gawranow? - zadał pytanie Anton. Zdziwiło go to, gdyż Roman Gawranow, szef milicji Wydziału Rozwoju Ludzkości, nigdy nie wypowiadał się w liczbie mnogiej, kiedy zlecał jakąś robotę. To on był tutaj najważniejszy.

- My. Moi przełożeni, a w tym sam komendant główny Morozow. Myślimy, że świetnie wykonasz powierzone ci zadanie - powiedział odchylając się od biurka. Był to około pięćdziesięcioletni mężczyzna. Czubek jego głowy zdobiła gładka łysina, włosy, które były prawie białe, rosły tylko po jej bokach. Jak wysokim mężczyzną był Gawranow, tego Anton nie wiedział. Nie widywał go poza jego biurem, a w nim, komisarz nigdy nie podnosił się ze swojego fotela.

- Tak jest komisarzu Gawranow - odpowiedział energicznie funkcjonariusz Kozłow.

- Przejrzyj wszystkie dane na temat tej sprawy, obejrzyj nagrania z kamer i przeczytaj raport tego Petrowa. Możesz go nawet jeszcze raz przesłuchać. Być może coś nam umknęło. Nie zawiedź nas. - Komisarz otworzył szufladę swojego biurka i chciał z niej coś wyjąć. Spojrzał na stojącego Antona i zawahał się. Przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale rzucił tylko. - Jesteście wolni Kozłow.

Anton Kozłow podniósł się z krzesła i wyszedł z ciemnego gabinetu swojego przełożonego. Automatyczne drzwi zamknęły się za nim bezdźwięcznie. Z lewej strony, za zrobionym z jakiegoś rodzaju sztucznego tworzywa biurkiem, siedziała młoda kobieta. Mężczyzna wielokrotnie bywał w gabinecie Gawranowa i jak do tej pory nie przyjrzał się dokładnie jego sekretarce. Tak było również i tym razem. Ruszył przed siebie, nie zwracając na nią uwagi. Wchodząc do windy, spojrzał jeszcze w kierunku małego ekranu na ścianie będącego zegarem. Była dziewiąta czterdzieści siedem.

Drzwi windy otworzyły się na poziomie trzecim. Kilku mężczyzn, w tym Anton, wysiadło z niej i udało się na wprost. Znajdowali się obecnie na stołówce. Mężczyzna podszedł do jednego z automatów wydających posiłki. Położył metalową tacę na blacie i zaczął przesuwać palcem po menu. Z obojętnym wyrazem twarzy dokonał po chwili wyboru. Maszyna wykonała szereg czynności, od ułożenia naczyń, po napełnienie ich jedzeniem i rzuceniem na koniec „Życzymy smacznego”. Dozownik kończył właśnie nalewać do kubka kawę. Anton już dawno domyślił się, że to, co pijali, kawą nie było. Jednak wygląd i zapach, a przede wszystkim smak, niczym się od kawy nie różnił. Wziął swoje śniadanie i odwrócił się do sali wypełnionej stolikami. Poczuł nagle na sobie czyjś wzrok. Instynktownie spojrzał w prawo. Siedzący samotnie mężczyzna wpatrywał się w niego i po chwili dał mu znać, aby się do niego przysiadł.

- Dobrze cię widzieć Anton, co u ciebie słychać? - zagaił na powitanie facet, ale nie wyciągnął ręki w jego kierunku.

- Jest w porządku, Siergiej - odpowiedział Kozłow, również nie podając mu dłoni. Usiadł naprzeciw niego i wziął się od razu do jedzenia.

- Słyszałeś co przytrafiło się Petrowowi? - spytał Siergiej, ale nie dał czasu na udzielenie odpowiedzi. - Kiepska sprawa. Nie chciałbym być teraz na jego miejscu. Ma przesrane.

- Coś tam słyszałem. Wiesz może, gdzie teraz przebywa? - zapytał, przerywając na moment posiłek. Sięgnął po kubek, z którego pociągnął solidny łyk.

- Podobno dostał areszt domowy. Być może to prawda. Nie widziałem go od przedwczoraj. - Anton zauważył, jak Siergiej rozgląda się po reszcie funkcjonariuszy, sprawiając tym samym wrażenie, jakby kogoś szukał. Siedzący naprzeciw niego mężczyzna dodał po chwili. - Ktoś będzie musiał zająć się tą sprawą. Mam nadzieję, że nie trafi na mnie.

- Może przydzielą to komuś z jednostki specjalnej - odrzekł mu obojętnym tonem. Nie miał ochoty zdradzać Siergiejowi, że to właśnie jemu przydzielono tę sprawę. Kim zresztą był dla niego Siergiej? Ledwo się przecież znali.

- Nie ma mowy. Specjalnym nie zawracają głowy małymi dziećmi. To będzie ktoś od nas - zapewnił i przyjrzał się uważnie jedzącemu właśnie zupę Antonowi. - Chciałem przejrzeć akta tej sprawy, ale zostały zablokowane. Nikt nie ma do nich dostępu. Wiedziałeś o tym?

- Nie wiedziałem. Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Robota jak robota. Kto ją dostanie, będzie musiał się tym zająć. - Chcąc zmienić temat, dodał zaraz. - Jadłeś kiedyś o smaku grzybów? Nie polecam. Smakuje jak gówno.

- Jadłem. Smakuje jak gówno - odpowiedział Siergiej, wciąż z uwagą wpatrując się w jedzącego przed nim mężczyznę. Roześmiał się po chwili i rzucił. - Niestety trzeba było spróbować, żeby się o tym przekonać. Monotonia by nas zabiła Anton. W sumie już to robi.

Kozłow nie bardzo wiedząc co miałby mu odpowiedzieć, postanowił się nie odzywać. Mężczyźni przez krótszy czas siedzieli, jedząc w kompletnej ciszy.

- Na mnie już pora. Muszę jeszcze dziś przedstawić swój raport Gawranowowi. Wiesz, użycie argumentu siły wobec obywatela - powiedział, wstając od stołu. Uśmiechnął się lekko i puścił do Antona oko.

Z tego, co orientował się Kozłow, Siergiej nie stronił zbytnio od składania tych raportów. Mężczyzna ten był bardzo wysoki, mierzył coś około dwóch metrów, a jego ciało przypominało raczej jakiegoś monstrualnego potwora, aniżeli człowieka. Wrażenie to potęgowała wygolona na zero głowa.

- Zdarza się i tak - zbył go Anton, podnosząc tylko na moment oczy, aby spojrzeć na Siergieja. Na jego twarzy wciąż gościł uśmiech, który nie należał do tych z gatunku przyjaznych. Funkcjonariusz Kozłow spuścił wzrok i ponownie zajął się swoim śniadaniem.

- No to trzymaj się. Do zobaczenia następnym razem - rzucił na odchodne, widząc, że jego kolega nie jest zbytnio zainteresowany dalszą rozmową. Po chwili potężny gość oddalił się w kierunku windy.

- Trzymaj się Siergiej - pożegnał się siedzący mężczyzna, zbyt późno, aby tamten mógł go usłyszeć. Resztę posiłku Anton Kozłow dokończył już w samotności.

***

Mieszkanie Petrowa znajdowało się na osiedlu przeznaczonym dla różnego typu funkcjonariuszy służb porządkowych. Przeglądając informacje na jego temat dowiedział się, że Petrow nie ma żony ani dzieci, co w sumie nie było niczym wyjątkowym w tym zawodzie, bo mało która kobieta miała ochotę wiązać się z kimś kto pracuje w WRL. Anton w ogóle znał mało kobiet, a dobrze nie znał żadnej. Martin Petrow miał dwadzieścia osiem lat, niebieskie oczy i jasne włosy. Mierzył sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu. Ze znaków szczególnych posiadał małą bliznę na nosie. W zwyczajach zapisane miał: „Rzadko przebywa w swoim mieszkaniu”. Czip znajdujący się w jego ciele, który służył między innymi jako lokalizator, tylko to potwierdzał. Martin praktycznie w ogóle nie siedział w mieszkaniu. Służyło mu najwidoczniej wyłącznie jako miejsce do spania. Jak na ironię, mężczyzna miał obecnie zakaz jego opuszczania.

Anton Kozłow stanął przed drzwiami mieszkania o numerze trzydzieści sześć. Dotknął znajdującego się na nich ekranu. Miał właśnie wybrać opcję dla służb, kiedy zawahał się. Nie powinien wchodzić w ten sposób. Martin był przecież tym, kim on sam. Funkcjonariuszem Wydziału Rozwoju Ludzkości, obraźliwie nazywanym przez społeczeństwo złodziejem dzieci. Mężczyzna wybrał opcję przeznaczoną dla gości. Po chwili z głośnika, znajdującego się gdzieś w drzwiach, odezwał się niski głos.

- Słucham?

- Dzień dobry, nazywam się Anton Kozłow i jestem funkcjonariuszem WRL. Musimy porozmawiać. Wpuści mnie pan? - zadał pytanie, rozglądając się przy tym po korytarzu za jego plecami. Nikogo w nim jednak nie było.

- Skąd mam mieć pewność, że jesteś z WRL? Gdyby tak było, mógłbyś po prostu wejść bez pytania - odpowiedział mu głos z mieszkania. Był on zwyczajnie obojętny, a może nawet lekko zrezygnowany. Przeszedł też z Antonem na ty.

- Mógłbym, ale gdyby to do mnie przychodzili koledzy po fachu, to również wolałbym to ja ich wpuścić - powiedział i spojrzał w ekran. Mężczyzna z drugiej strony dopiero teraz mógł dokładnie obejrzeć jego twarz.

Stalowe drzwi otworzyły się, i po chwili Anton znalazł się w mieszkaniu. Przelotnie spojrzał na wystrój wnętrza, jakby szukając czegoś niezwykłego. Niczego takiego nie znalazł.

- Jestem Martin Petrow - zaczął i podszedł bliżej, wyciągając dłoń na przywitanie. - To zresztą pewnie już wiesz. To i wiele innych rzeczy.

- Nie da się ukryć. Anton Kozłow - odpowiedział i mocno ścisnął jego dłoń.

- Usiądźmy i porozmawiajmy. - Martin gestem ręki zaproponował, aby spoczęli na szarej kanapie. - Napijesz się czegoś Anton? Mogę Ci mówić Anton, prawda? Jakby nie było, jesteśmy w końcu kolegami.

- Pewnie. - Na jego twarzy zagościł trochę naciągany uśmiech. - Napiję się wody.

- A więc co cię do mnie sprowadza? Przedstawiłem już raport przełożonym, byłem też kilkakrotnie przesłuchiwany - powiedział Martin, podchodząc do kanapy ze szklanką w dłoni. Była plastikowa. Dopiero teraz naszła Antona myśl, że te przezroczyste kubki miały imitować szkło, gdyż z niego pijano tylko w Edenie.

Gospodarz postawił wodę przed gościem i usiadł obok niego.

- Tak, zapoznałem się z nim. Z nagraniami przesłuchań też. Wszystko wydaję się być jasne. - Anton sięgnął po szklankę i wypił połowę jednym haustem . Już wcześniej myślał, jak może potoczyć się ta rozmowa. Na razie niewiele się pomylił.

- Więc w czym problem? - zapytał wprost siedzący obok mężczyzna. Jego ton wciąż nie zdradzał zupełnie niczego.

- Może ty mi odpowiesz, w czym tu tkwi problem? - Funkcjonariusz rozłożył się na kanapie i wyciągnął ręce na boki, chcąc tym samym odebrać młodszemu koledze trochę pewności siebie.

- To znaczy? - spytał naiwnie Martin. W jego głosie nie można było wyczuć żadnych emocji. Był zwyczajnie obojętny lub, co rozważał właśnie Anton, po prostu umiał świetnie udawać.

Funkcjonariusz Kozłow westchnął tylko, jak gdyby zrzucił z barków coś ciężkiego i wstał z kanapy. Gospodarz nie ruszył się z miejsca i zaczął bacznie obserwować poczynania swojego gościa.

- Jak to się stało, że funkcjonariusz WRL podczas wykonywania czynności służbowych zostaje pobity do nieprzytomności, a dziecko, które ma przetransportować do ośrodka, zostaje uprowadzone? Na dodatek tego, oddział milicji namierzając nadajnik znajdujący się w ciele tej dziewczynki, zamiast niej, znajduje samą pluskwę porzuconą w koszu na odpady. - Anton Kozłow skończył swoją wypowiedź i przez chwilę milczał obrócony plecami do mężczyzny. Dodał w końcu. - Takie rzeczy po prostu się nie zdarzają, Martinie Petrow.

Gospodarz siedział przez chwilę cicho, powoli trawiąc to, co właśnie usłyszał. Jego wzrok powędrował teraz w stronę okna. Na zewnątrz padało. Cisza trwała i funkcjonariusz, zaczynając się już niecierpliwić, miał zamiar ją właśnie przerwać, kiedy Martin Petrow obrócił głowę w jego stronę. Kozłow zauważył, że coś zmieniło się w wyrazie twarzy mężczyzny.

- Nie mogłem nic na to poradzić. Wychodząc z bloku straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, jej już nie było. Zresztą widziałeś wszystko na nagraniu - zapewnił. Wstał z miejsca i podszedł do swojego gościa. Pytanie, jakie po chwili padło z jego ust, było naznaczone gniewem. - Czego wy ode mnie jeszcze chcecie?

Kozłow spojrzał mu w oczy. Przez chwilę widać było w nich błysk, jednak mężczyzna zaraz się uspokoił.

„Zdenerwowałeś się, co Petrow?” - szydził w myślach Anton. Wiedział, że powinien go trochę przycisnąć.

- Polecono mi ją odnaleźć, więc musisz wiedzieć, że zrobię to bez mrugnięcia okiem. To jak Martin, chcesz mi jeszcze o czymś powiedzieć? - W jego słowach słychać było jawną groźbę.

- Więc nadal jej nie znaleziono? - spytał Petrow, ignorując pytanie. Po chwili odwrócił się. Podszedł do kranu, aby nalać sobie wody.

- Co to za głupie pytanie? Gdybyśmy ją znaleźli, nie byłoby mnie przecież tutaj.

- No tak. Racja - odpowiedział mu, lekko się uśmiechając. Podniósł do ust kubek. Funkcjonariusz spostrzegł, że jest on leworęczny, a ten zanim się napił, dodał jeszcze. - Niczego więcej nie mogę ci powiedzieć. Po prostu więcej nie wiem.

Martin Petrow stojąc plecami do Antona, zaczął pić wodę. Bardzo powoli, tak jakby się nią delektował.

- Zdaję mi się, że nie jesteś ze mną do końca szczery Martin. To bardzo nie dobrze. Gawranow nie będzie zadowolony, możesz mi wierzyć - powiedział i odwrócił się w kierunku drzwi. Wiedział, że nic więcej z niego nie wyciągnie. Kiedy wychodził, dodał na pożegnanie. - Znajdę Katję prędzej czy później i wierz mi, lepiej dla ciebie, kiedy stanie się to wcześniej. Żegnam Martinie Petrow.

Po chwili usłyszał jak plastikowy kubek spadł na podłogę. Odwrócił się szybko i spojrzał na patrzącego w kamerę Martina. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Przeniósł wystraszony wzrok na Antona i powiedział szeptem.

- Ona nie ma na imię Katja.

***

Stalowe drzwi pojazdu zamknęły się, kiedy Anton Kozłow usiadł w wygodnym fotelu. Mężczyzna przez chwilę siedział w całkowitej ciszy. Dzięki szkoleniu, które rozpoczął już jako dziecko, umiał zapanować nad swoimi emocjami. Gawranow mówił, że był wręcz z nich wyzuty. Mimo to, jego dłonie zaczynały się lekko pocić. Wytarł je o ciemne spodnie i zaczął zastanawiać się nad tą sprawą.

Polecono mu odszukać Katję Siemow, pięcioletnią dziewczynkę, która została uprowadzona w czasie standardowej procedury przeniesienia jej do ośrodka wychowawczego. Anton od funkcjonariusza, który pełnił wtedy czynności, dowiaduje się, że to nie ta osoba. Dziewczynka, którą miał wtedy przetransportować Petrow nazywa się Lena Gawranow. Tak samo, jak jego przełożony.

- Do cholery, o co tutaj chodzi? - powiedział do siebie i zamknął oczy.

Mężczyzna nie był do końca pewien, co powinien teraz zrobić. Teoretycznie Martin Petrow mógł kłamać, kiedy trzęsącymi się rękoma napisał na swoim fablecie imię dziewczyny i adres, pod który go wysłano. Nie odezwał się przy tym ani słowem. Dlaczego? Zapewne musiał bać się kamery, bo nie chciał, aby nagrano jego słowa. Dowiedzieć się miał o tym tylko on, Anton. Lena Gawranow została uprowadzona, a jemu nakazano szukać jakiejś Katji, która prawdopodobnie w ogóle nie istniała. Kto zatem zmienił te dane i w jakim celu? Te raporty, które czytał, nagrania z kamer i informacje w systemie. Czy wszystko to zostało spreparowane? Przez kogo?

Komisarz Roman Gawranow. Tylko taka odpowiedź nasunęła się Antonowi.

„Skoro on to wszystko uknuł, to po jaką cholerę wysłał mnie, abym porozmawiał z Martinem? Przecież musiał wiedzieć, że powie mi prawdę”. - pomyślał. Dopiero po chwili go olśniło.

„Chciał, żebym się o tym dowiedział. Tylko po co?” - zastanawiał się.

Mężczyzna nie miał pojęcia, jak powinien zachować się w tej sytuacji. Musiał improwizować. Postanowił, że uda się prosto do Gawranowa i zagra z nim w otwarte karty. Być może to jakaś pomyłka, a przełożony upewni go, że Martin Petrow kłamie i próbuje zmylić trop. Wtedy wyjdzie też, że ten wcale nie jest taki niewinny, na jakiego się kreuje. Anton podniósł swój pojazd z parkingu i pomknął w stronę centrali WRL. Nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.

***

Anton Kozłow wjechał windą na ostatnie piętro. Metalowe drzwi rozsunęły się i po chwili wahania postanowił ruszyć przed siebie. Kątem oka zobaczył siedzącą kobietę. Zdawało mu się, że jak nigdy patrzy ona w jego stronę. Stanął przed drzwiami do gabinetu, na których widniał napis: Roman Gawranow. Wziął głęboki oddech i nacisnął przycisk. Mężczyzna wszedł do środka i od razu skierował wzrok na odwrócony fotel. Ktoś się za nim skrywał.

- Komisarzu Gawranow, to ja, Anton Kozłow. Muszę z panem poważnie porozmawiać - powiedział, zbliżając się do fotela. Zaskoczyło go, że obcy głos odpowiedział na to pytanie.

- A o czym to chciałeś porozmawiać z Gawranowem, funkcjonariuszu Kozłow?

Ktoś w fotelu odwrócił się w stronę mężczyzny. Z całą pewnością nie był to jego przełożony. Anton przyjrzał się nieznajomemu facetowi skrywającemu się w półmroku. Zdawało mu się, że skądś go zna.

- Kim pan jest? - Mówiąc to starał się, aby jego ton nie zdradzał zaskoczenia, które nim zawładnęło.

- Kim pan jest? - przedrzeźniał go mężczyzna, wstając z fotela. Był wysoki. Wyższy niż Anton. - Tak zwracacie się do komendanta głównego milicji? Baczność!

Dopiero teraz funkcjonariusz zorientował się z kim ma do czynienia. Był to Vladimir Morozow, komendant główny milicji. Przełożony Gawranowa.

„Jak mogłem go nie poznać?!” - skarcił się w duchu.

Mężczyzna zrobił to, co mu rozkazał i czekał nie odzywając się ani słowem. Był kompletnie zdezorientowany, jednak nie dawał tego po sobie poznać.

- Co chciałeś przekazać Gawranowowi, funkcjonariuszu Kozłow? - powiedział władczym tonem komendant. W jego słowach było coś hipnotyzującego. Gdyby Anton, miał interes w tym, aby skłamać, i tak nie mógłby tego zrobić. Vladimirowi Morozowowi można było mówić wyłącznie prawdę.

- Komendancie Morozow melduję, że chciałem porozmawiać z komisarzem Gawranowem o tym, iż zostałem wprowadzony w błąd. Powierzono mi odnalezienie Katji Siemow, dziewczynki, która została uprowadzona podczas standardowej procedury przenoszenia jej do ośrodka wychowawczego. - Anton zrobił krótką pauzę, aby zaczerpnąć powietrza. Nie znosił przecież kiedy musiał się tłumaczyć. Po chwili ciągnął dalej. - Problem w tym, że po rozmowie z Martinem Petrowem, funkcjonariuszem pełniącym wtedy swoje obowiązki, okazało się, że taka osoba nie istnieje. Dziewczynka, która zniknęła to Lena Gawranow.

Przez chwilę zapanowała cisza. Mężczyzna zastanawiał się, jak tak młody człowiek może być aż tak wysoko postawiony. Vladimir Morozow nie wyglądał nawet na czterdziestolatka. Czy miał tyle lat, Anton nie wiedział, jednak obiło mu się kiedyś o uszy, że elity żyjące w Edenie nigdy się nie starzeją. Widząc formę Morozowa skłonny był w to uwierzyć.

Komendant podszedł do Kozłowa, stanął naprzeciw niego i utkwił w nim wzrok. W jego spojrzeniu było coś niezwykłego. Kozłow nigdy wcześniej nie widział, aby ktoś patrzył w ten sposób. Oczy te wyrażały dumę z własnej osoby i jednocześnie pogardę dla tego, na kogo je skierował. Ich błękit przenikał człowieka na wylot. Anton wiedział, że przed tym spojrzeniem nic nie może się ukryć, dlatego też po chwili wbił oczy w podłogę. Czuł przed tym człowiekiem wyjątkowy respekt, dużo większy niż przed swoim przełożonym. Zresztą wiedział też, nie powinien mierzyć się z kimś tak wysoko postawionym.

- Wiem o tym. Gawranow sfałszował te dane. Dlatego tutaj jestem - odezwał się komendant i odwrócił się plecami do Antona. Po chwili usiadł na fotelu za biurkiem. - Lena Gawranow. Wiesz kim dla niego jest?

- Wszystko wskazuje na to, że to jego córka - odpowiedział funkcjonariusz. Nie miał pojęcia dokąd zmierza ta rozmowa i jakie będą jej konsekwencje.

- Tak. To jego córka. Wiesz, dlaczego postanowił ją ukryć? - Ponownie zadał mu pytanie.

- Nie mam pojęcia panie komendancie. Nie chciał, aby trafiła w nasze ręce? Może nie odpowiada mu system naszej edukacji? – strzelił Anton. Nie podobały mu się te pytania. Zaczął zastanawiać się, czy Morozow uważa go za wspólnika Gawranowa. To nie wróżyłoby nic dobrego.

- Zachowaj dla siebie te przemyślenia, Kozłow. Zadaję konkretne pytania i oczekuję konkretnych odpowiedzi. Jeżeli ich nie znasz, po prostu zamilcz. - Komendant prychnął z pogardą i otworzył szufladę biurka. Przyjrzał się czemuś, co znajdowało się w środku i po chwili na jego ustach zagościł lekki uśmiech. Przeniósł wzrok na Antona i odezwał się.

- Słyszałeś może historię krążącą wśród społeczeństwa o dziecku, które będzie w stanie obalić stworzony przez nas system?

Funkcjonariusz tylko przecząco pokiwał głową. Co prawda obiło mu się kiedyś o uszy coś takiego. Nie miał jednak pewności, czy właśnie o tym mówi Morozow.

- No tak. Skąd mógłbyś ją znać. Wy, żyjący między Edenem a ludem, w tym swoim psim schronisku, w którym was trzymamy, w ogóle mało wiecie. Zresztą dobrze. Macie działać, a nie myśleć - powiedział mężczyzna i złożył ręce na piersi. Słowa, jakie wychodziły z jego ust, przepełnione były teraz pogardą. - Wśród tej drugiej warstwy ludzi żywa jest legenda o dziecku, będącym ich wybawicielem. Ma obalić system i przywrócić wolność wszystkim ludziom. Będzie ono wyjątkowe, piekielnie inteligentne i obdarzone wręcz metafizyczną mocą. Takie, którego nie będziemy w stanie powstrzymać. - Widząc sceptyczny wyraz twarzy u siedzącego funkcjonariusza, dodał na koniec. - Oczywiście tylko w teorii.

- Oczywiście - potwierdził Anton. - Gawranow sądzi więc, że to właśnie jego córka jest tym dzieckiem? Dlatego postanowił ją ukryć? Aby mogła obalić system? - spytał z obojętnym wyrazem twarzy. Mimo wszystko zaczął się nad tym zastanawiać. Jak można zniszczyć świat, w którym żyją? Co stałoby się wtedy z ludźmi? Co stałoby się z nim?

Morozow uśmiechnął się szerzej, obnażając białe zęby. Ten widok mógł przywodzić na myśl tylko jedną rzecz: szczęki rekina.

- Być może tak sądzi. Jednak wiem, że coś takiego nie będzie miało miejsca. Nie można ot tak obalić ładu, nad którym tak długo pracowaliśmy. To po prostu niemożliwe - powiedział Morozow lekko podnosząc głos. Zanim odezwał się ponownie, zrobił dłuższą pauzę. Być może czekał, aż Anton dobrze poukłada sobie w głowie jego słowa. - Wróćmy do osoby Gawranowa. Będzie trzeba się nim zająć. Niestety musiał się schować w jakiejś norze, gdyż nie wiemy gdzie się obecnie znajduje.

Ponownie nastąpiła pauza ze strony przełożonego. Mężczyzna nie był pewien czy ten czeka teraz na jego inicjatywę, więc postanowił się nie odzywać.

- Pewnie zastanawiasz się, po co ci o tym wszystkim mówię. Czyż nie? - spytał go Morozow, lekko poirytowanym głosem. Z pewnością czekał na mój ruch, pomyślał Anton. Komendant czy nie, mężczyzna nie miał zamiaru tańczyć jak mu zagra.

Kozłow pokiwał tylko twierdząco głową.

- Jestem pewien, że Gawranow będzie chciał się z tobą skontaktować. Podobno jesteś jego najlepszym pracownikiem - powiedział Morozow, kładąc szczególny nacisk na słowo „najlepszy”. Czy był w tym sarkazm? Funkcjonariusz nie potrafił tego wychwycić. - Dowiedzieliśmy się, że udało mu się zwerbować na swoją stronę kilku innych pracowników WRL. Z pewnością będzie próbował tego samego z tobą.

- Co miałbym robić? - spytał Anton, który już wcześniej zaczynał domyślać się, o co chodzi Morozowowi.

- Grać lojalnego wobec Gawranowa - rzucił, jakby było to coś oczywistego. - Kiedy się z tobą skontaktują i będą chcieli cię do niego zaprowadzić, zneutralizują najpierw pluskwę w twoim ciele. Ty wcześniej oczywiście zgodzisz się z nim spotkać, tym samym ujawniając nam ich kryjówkę - powiedział i wstał z fotela.

- Bez nadajnika mnie nie namierzycie, a wątpię, żebym miał okazję się z wami skontaktować - odrzekł i złożył ręce na piersi.

- Dlatego też zainstaluję ci drugą pluskwę. To nasza najnowsza technologia. Odporna na neutralizację i niebędąca statyczną. - Mężczyzna wyciągnął coś z kieszeni i podszedł do Antona. Vladimir Morozow trzymał w dłoni przedmiot przypominający strzykawkę. - Będzie krążyła po całym twoim ciele. Nie ma szans na jej wykrycie.

Na polecenie komendanta wyciągnął przed siebie prawą rękę i podciągnął rękaw. Igła zbliżyła się do żyły przy zgięciu.

- To będzie jej pierwszy test w warunkach polowych. Przysłużysz się do rozwoju gatunku ludzkiego, funkcjonariuszu Kozłow - oznajmił mężczyzna z wyraźnym podnieceniem w głosie. Po chwili igła wbiła się w rękę. Anton poczuł lekkie ukłucie i kiedy stal wyszła z żyły, pojawiła się tam mała kropla krwi. Po chwili oderwał wzrok i spojrzał na Morozowa. Ten siedział już w czarnym fotelu i obserwował go. Odezwał się dopiero po tym, jak wyciągnął coś z szuflady.

- Kiedy ją znajdziesz, przyprowadź od razu do mnie. To priorytet. - Komendant rzucił to w jego kierunku i dodał na koniec. - Jesteście wolni Kozłow.

Funkcjonariusz złapał dziwną rzecz w ręce. Był to płaski i bardzo cienki materiał. Anton nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Jedna ze stron przedstawiała obraz, który ukazywał twarz małej dziewczynki. Lena Gawranow.

***

Anton zjeżdżał windą na parter. Dopiero teraz mógł swobodnie odetchnąć. Oparł głowę o zimną, stalową ścianę i zaczął rozmyślać nad tym, co powiedział Morozow. Teoretycznie powinien po prostu czekać, jednak myśl o bezczynności dobijała go. Nie wiedział jak wiele czasu minie, nim Gawranow spróbuje się skontaktować. Nie był pewien czy w ogóle to nastąpi. Postanowił udać się do swojego mieszkania i tam poczekać na rozwój sytuacji. Czym miałby się tam zająć, tego nie wiedział. Anton Kozłow nie posiadał życia prywatnego. Praca była jedyną rzeczą, na której mu zależało. Żył przecież po to, aby pracować. Funkcjonariusz rzucił okiem na ekran wyświetlający czas. Była czternasta siedem.

Winda zatrzymała się na poziomie trzecim, otwierając na stołówkę. Do środka weszła tylko jedna osoba. Anton spojrzał na wysokiego mężczyznę. Siergiej uśmiechnął się na jego widok.

- Znowu się spotykamy. Mały ten świat, nie sądzisz? - zagaił do niego olbrzym.

- Mały. Zwłaszcza że pracujemy w tym samym budynku - odpowiedział. Funkcjonariusz Klimow nie budził w nim żadnych pozytywnych emocji. Co więcej, im bliżej go poznawał, tym bardziej zaczynał go nie lubić.

- No właśnie. Wiesz może, kto dostał tę sprawę? Gadałem z kilkoma chłopakami. To nie był nikt z nich, a przynajmniej nikt się nie przyznał. - Siergiej z założonymi na piersi rękami oparł się o ścianę windy. Na sobie miał tylko krótką, czarną koszulkę, przez co Anton doskonale widział, jak potężne bicepsy ma ten mężczyzna. Ta demonstracja siły nie mogła być przypadkowa. 

- Nie wiem, ale jak się dowiem, dam ci znać. - zapewnił go sarkastycznym tonem. Zastanawiał się teraz, dlaczego Siergiej tak usilnie stara się tego dowiedzieć, ale doszedł do wniosku, że może być to po prostu zwykła, ludzka ciekawość.

- W porządku. Nie denerwuj się - powiedział mężczyzna i dodał po chwili. - Dokąd jedziesz?

- Do swojego mieszkania, a gdzie indziej mogę iść po służbie?

- Nie wiem. Ja często wychodzę na miasto. Szukam zaczepki dla rozrywki - odpowiedział Siergiej, uśmiechając się pod nosem.

- Zaczepki? Kto miałby odwagę startować do funkcjonariusza milicji? - spytał go Kozłow.

„Po co mi o tym wszystkim mówisz? Szukasz kolegów, czy jak?” - spytał w myślach Anton.

- No dobra, to ja jej szukam. Po prostu to lubię.

Kozłow nie skomentował jego słów i zaczął zastanawiać się, po co z nim w ogóle rozmawia. Po chwili winda zatrzymała się na parterze i obaj wyszli z budynku, przechodząc przy tym przez rutynową kontrolę. Pojedyncze bramki weryfikowały tożsamość wchodzących i wychodzących osób. Po udzieleniu kilku odpowiedzi Anton opuścił w końcu centralę wydziału i udał się do swojego pojazdu. Jak zwykle na zewnątrz padało. Kiedy zbliżył się do maszyny zorientował się, że nie jest sam. Dwóch obcych mężczyzn już na niego czekało. Po chwili usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i ujrzał dobrze znany mu uśmieszek. Siergiej Klimow podążał za nim od samego początku.

- O co chodzi? - spytał Anton, podchodząc bliżej do swojej maszyny. Dwóch facetów z założonymi rękami opierało się o czarną karoserię. Obserwowali każdy jego ruch.

- Dobrze wiesz o co, Anton - powiedział mężczyzna stojący za plecami Kozłowa. - Pojedziesz z nami. Dobrowolnie.

- A co jeżeli nie zechcę z wami jechać?

- Ty i ja wiemy, że nie ma takiej możliwości - odpowiedział mu Siergiej. Kozłow odwrócił się w jego stronę. Krople deszczu spływały po łysej czaszce olbrzyma.

- Jesteś pewien Siergiej?

Wysoki mężczyzna nie odpowiedział na to pytanie.

- Dobra. Pójdę z wami - zgodził się po udawanej chwili namysłu. Wiedział, że zaprowadzą go do Gawranowa, ale nie spodziewał się, że tak szybko po niego przyjdą.

- Żora i Witalij, prowadźcie nas do transportowca - rzucił Klimow do stojących mężczyzn. Ruszyli przed siebie szybkim krokiem, oddalając się od budynku centrali. Anton szedł w środku.

Niedługo potem cała czwórka stała przy dużym pojeździe powietrznym. Stalowe drzwi rozsunęły się na boki. Jeden z mężczyzn wszedł jako pierwszy.

- Wchodź - powiedział Siergiej, kładąc rękę na plecach Kozłowa.

- Spokojnie - odparł mu, wsiadając do pojazdu. Nie pozwalał, aby ktoś go dotykał, ale tym razem, dla dobra sprawy, musiał zacisnąć zęby. Usiadł na kanapie zwróconej przodem do kierunku jazdy. Ciemny facet mierzył go wzrokiem.

Siergiej Klimow wszedł do środka i usiadł obok Antona. Po chwili drzwi zamknęły się, a pojazd ruszył. Jasne światło zapaliło się automatycznie. Funkcjonariusz mógł dobrze przyjrzeć się pozostałym pasażerom. Dopiero teraz zauważył, że Siergiej ma implant lewego oka. Reagowało z lekkim opóźnieniem.

- Chyba nie muszę ci tłumaczyć, dokąd jedziemy - zaczął. - Pytanie brzmi tylko, czy z nami wysiądziesz.

Anton nie udzielił żadnej odpowiedzi na tę jawną groźbę. Olbrzym czekał przez krótką chwilę, po czym wyciągnął z kieszeni małą, metalową tubkę.

- Gawranow mówił, że można ci zaufać. Nie myli się chyba co do ciebie, racja? - Siergiej zadał pytanie, wpatrując mu się w oczy. Funkcjonariusz przeniósł na niego wzrok. Obaj wiedzieli, że są godnymi siebie rywalami.

- Oczywiście, że można. Jestem przecież jego najlepszym człowiekiem - odpowiedział Anton i zauważył, że ten na moment uśmiechnął się pod nosem. - Zabierzcie mnie do Romana Gawranowa.

- Wyciągnij rękę.

Mężczyzna podwinął rękaw i wyprostował prawą rękę. Siergiej przyłożył metalową tubkę tuż za nadgarstkiem. Była lodowata.

- Gotowy? - spytał. Anton, zanim zdołał mu odpowiedzieć, poczuł niewyobrażalny ból. Zacisnął zęby, aby nie krzyknąć.

- Już po wszystkim. Od teraz nie istniejesz dla systemu - powiedział mu, śmiejąc się do siedzącego naprzeciw faceta, a tamten poszedł w jego ślady. Anton zauważył, że olbrzym patrzy na ranę jaką ma przy zgięciu ręki. Mężczyzna spojrzał na Klimowa, a ten uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Nie zadali sobie żadnego pytania.

- Jak długo będziemy lecieć? - spytał funkcjonariusz po jakimś czasie. Nadgarstek bolał go niesamowicie.

- Jeszcze chwila - zapewnił go Siergiej i walnął pięścią w metalową ściankę. - Żora przyspiesz trochę. Nie mamy całego dnia.

Lecieli teraz w kompletnej ciszy. Anton spojrzał na szybę i zaczął oglądać rozpościerające się wokół miasto. Wielkie, zbudowane z szarego betonu budynki otaczały ich z każdej strony. Mężczyzna nie był pewien czy w ogóle się przemieszczają. Wszystko wyglądało tak samo. Po chwili jego oczom ukazała się duża, otwarta przestrzeń. W jej granicach mieściło się mnóstwo niskich budynków połączonych ze sobą mniejszymi, długimi korytarzami. Wyglądało to jak ogromna, szara, pajęcza sieć. Z kilku okrągłych konstrukcji wystawały wysokie kominy, dotykające samego nieba. Kozłow słyszał gdzieś, że podobno to z nich tworzyły się ciemne chmury wiszące nad ich głowami. Funkcjonariusz spostrzegł, że dwójka mężczyzn też przygląda się temu niezwykłemu widokowi. Po chwili przestrzeń zniknęła i znów przed swoimi oczami miał tylko identycznie wyglądające bloki.

Anton poczuł, że pojazd zaczyna lądować. Wyjrzał przez okno, jednak nie dostrzegł niczego niepokojącego.

- Czas na nas - powiedział Siergiej i chwilę później mężczyźni opuścili latający transportowiec.

Grupa ruszyła w kierunku najzwyczajniejszego bloku. Funkcjonariusz szedł za nimi bez słowa. Znaleźli się teraz w środku betonowego bloku o numerze J-22. Anton zorientował się, że coś jest nie tak. Nikogo tutaj nie było. Po lewej i prawej stronie, gdzie w zwykłym bloku znajdowały się przeróżne punkty usług, nie ma niczego. Dokoła tylko puste pomieszczenia, z powybijanymi szybami i połamanymi meblami. Nie działało tutaj nawet światło. Siergiej wyciągnął latarkę i oświetlił drogę przed nimi.

- Wybaczcie, ale winda niestety nie działa. Będziemy musieli iść po schodach - rzucił, jednak swoje słowa kierował w głównej mierze do Antona. Ten pokiwał tylko głową i ruszył za plamą światła.

Wspinali się, pokonując niezliczoną ilość stopni. Przez moment, na jednym z pierwszych pięter, zdawało się mu, że usłyszał wydobywający się z ciemności wyjący głos. Reszta najwyraźniej tego nie wychwyciła bądź też zwyczajnie zignorowała nieznajomy dźwięk. Na kolejnym poziomie wyraźnie słychać było odgłos ludzkich kroków. Kilka pięter wyżej Siergiej zatrzymał się i odezwał.

- To tutaj. Trzynaste.

Nikt nie był skory do zadania jakiegokolwiek pytania, więc mężczyzna odwrócił się i ruszył pustym korytarzem przed siebie. Siergiej kierował teraz snop światła na każde z drzwi. W końcu zatrzymali się przy tych o numerze 99.

- Te - powiedział lakonicznie olbrzym i zapukał z różną częstotliwością. Kozłow pomyślał, że spiskowcy mają najwyraźniej własne hasło i skarcił się w duchu za to, że go nie zapamiętał.

Po chwili drzwi rozsunęły się z jękiem. Dopiero teraz zorientował się, że nie były wykonane z metalu.

Cała czwórka weszła do środka, Klimow jako ostatni, zamykając za nimi mieszkanie. W środku siedziało wielu mężczyzn. Kilku z nich Anton kojarzył. Byli to funkcjonariusze WRL.

- Gawranow oczekuje w pokoju obok - oznajmił mu Siergiej i wskazał na drzwi znajdujące się po prawej.

Anton skinął tylko głową i chwycił za klamkę. Znalazł się teraz sam na sam ze swoim przełożonym. Roman Gawranow siedział za biurkiem, w tej samej pozie, w jakiej zwykł go widywać podczas wizyt w jego gabinecie. Na blacie świeciła się jasna latarka w kształcie lampy, która rzucała na ścianę długi cień za plecami komisarza.

- Anton Kozłow. Mój najlepszy człowiek. Wiedziałem, że do mnie przyjdziesz - powiedział i wstał z krzesła. Dopiero teraz Anton uświadomił sobie, jak niskim człowiekiem jest jego przełożony. Komisarz podał mu dłoń na przywitanie. Kozłow ścisnął ją mocno, zupełnie zaskoczony zachowaniem przełożonego.

- Pewnie zastanawiasz się, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego cię okłamałem i po co kazałem ci szukać dziecka, które nie istnieje? Dlaczego uciekłem z WRL? Kim jest Lena? - Gawranow usiadł z powrotem na krześle. – Czyż nie?

Anton pokiwał twierdząco głową.

- Kiedy po raz pierwszy ją ujrzałem, od razu wiedziałem, że będzie wyjątkowym dzieckiem. Kiedy się urodziła, zapłakała. Zapłakała! Dzieci przecież już od dawna nie płaczą przy narodzinach! Wiedziałeś o tym? - zapytał komisarz. Funkcjonariusz ponownie pokiwał tylko głową. Tym razem na nie.

- Lena zaczęła dorastać i powoli docierało do mnie, że jest bardziej niż wyjątkowa. Ona ma dar, Antonie. Potrafi zajrzeć w ludzką duszę! Jeżeli na ciebie spojrzy, będzie wiedziała o tobie więcej niż tym sam. To, co mówi… - powiedział Gawranow i nagle głos mu się załamał. Mężczyźnie trzęsły się ręce. Odetchnął głęboko i dokończył swoją wypowiedź. - Nigdy nie pomyślałbyś, że ma dopiero pięć lat! W końcu dotarło do mnie, że jest dzieckiem, o którym mówi przepowiednia.

- Wybawicielem - potwierdził. Nie mógł wprost uwierzyć w słowa wychodzące z ust komisarza. Ten człowiek mówił tak, jakby naprawdę w to wierzył.

- Wybawicielem. Mesjaszem. To ona Antonie! Nadzieja naszego społeczeństwa! - Gawranow na moment zaniemówił. Przez chwilę Kozłowowi wydawało się, że jego przełożony ociera łzy. Anton nigdy nie płakał. Nigdy.

- Dlatego postanowiłeś ją ukryć - stwierdził. Po chwili dodał. - Wiesz przecież, że nie da się oszukać systemu. Nikt się nie ukryje. Wiedzą o nas wszystko.

- Wiem. Mimo to jest nadzieja. Wykorzystując swoje stanowisko, postanowiłem ukryć ją w bazie danych. Podmienić. Po tym, jak Martin Petrow dostał zlecenie na zabranie mojej Leny postanowiłem ją odbić. Wysłałem do tego naszych ludzi. Ludzi wiernych mnie. Takich jak ty, Antonie. - Roman Gawranow odwrócił wzrok. - Dobrze ją ukryłem, a prawie nikt nie zna jej prawdziwej tożsamości. Dla wszystkich innych jest Katją Siemow. Ślad po Lenie Gawranow zniknął. Tylko ja wiem, gdzie przebywa. Nikt więcej.

- Myślisz, że będziesz w stanie chować ją przez całe życie? - odpowiedział Anton i pokiwał głową w geście dezaprobaty. - To nie może się udać. Nie tutaj.

Zastanawiał się, czy oddziały specjalne lada moment nie wparują do tego mieszkania. Miał przecież w ciele nadajnik. Jednak jak dotąd, nic takiego nie nastąpiło.

- I tak i nie. Na pewno nie tutaj. Muszę ją wywieźć poza miasto. Mnie to się nie uda. Jestem na czarnej liście. Zresztą, wiedzą już pewnie też o moich ludziach. Natomiast ty… - powiedział Gawranow i spojrzał mu w oczy. - …ty jesteś czysty. Ciebie nikt by nie podejrzewał. Mógłbyś ją stąd wywieźć i bezpiecznie ukryć.

- Ja…- zaczął Anton. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Po chwili przypomniał sobie rozmowę z komendantem. Morozow kazał mu wykonywać polecenia komisarza, a skoro tak, to postanowił, że będzie grać. Grać najlepiej jak potrafi. - … nie wiem co mam robić.

- Mój drogi Antonie. Od samego początku, kiedy zostałeś przydzielony na szkolenie do mojego wydziału, od razu wiedziałem, że jesteś niezwykły. Widziałem w tobie siebie z młodych lat. Tak. Byłem podobny do ciebie. - Roman Gawranow wstał z krzesła. Zbliżył się do Antona i zaczął mówić dalej. - Zobacz, w jakim świecie żyjemy, co z nas zrobiono! Nawet nie jestem pewien czy możemy nazywać siebie ludźmi! Homo sovieticus! O to, co z nas zrobiono! Moja córka może być dla nas jedynym ratunkiem. Zrozumiesz to, kiedy się z nią zobaczysz.

Mężczyzna uznał, że Gawranow oszalał. Za takie poglądy karano śmiercią, dlatego nikt nie śmiałby nawet w podobny sposób pomyśleć, a co dopiero mówić o tym na głos. W dodatku w obecności funkcjonariusza WRL. Komisarz jednak oznajmiał to bez jakiejkolwiek obawy. Zaintrygowało to Antona, gdyż jeszcze nie zgodził się mu pomóc, jednak doszedł po chwili do wniosku, że i tak nie ma innego wyboru. Nie wyszedłby stąd żywy odrzucając ofertę przełożonego.

- Komisarzu Gawranow nie potrafię działać wbrew sobie. Wbrew temu, czego mnie uczono - oznajmił i odwrócił wzrok. Bał się, że starszy mężczyzna może wyczuć jego nieszczery ton.

- Nie będziesz działał wbrew sobie. Ty nie jesteś systemem. Nikt nim nie jest. - Gawranow najwidoczniej niczego nie zauważył, gdyż położył dłoń na ramieniu mężczyzny. - Zrób to dla mnie i mojej córki. Dla ludzi. Zrób to dla siebie Antonie.

Anton spojrzał mu w oczy. On naprawdę w to wierzy, pomyślał. Komisarz zdradził WRL, zdradził świat, będący dla funkcjonariusza Kozłowa wszystkim. Miał ochotę załatwić go tu i teraz. Wiedział jednak, że to w niczym by nie pomogło. Musiał dostać dziewczynkę, a jak określił to Morozow, był to priorytet.

Wziął głęboki oddech, który miał wywrzeć wrażenie na przełożonym i starał się być w swoich słowach jak najbardziej przekonywujący.

- Podaj mi adres - powiedział. - Wyrwę ją z tego koszmaru.

***

Anton Kozłow opuścił blok o numerze J-22 i udał się do pojazdu znajdującego się kilkadziesiąt metrów od niego. Był to prywatny pojazd Romana Gawranowa. Wsiadł do środka i w panelu nawigacji wprowadził podany mu adres. Miejsce, w którym komisarz ukrył swoją córkę. Oczywiście, kiedy już ją znajdzie, nie miał zamiaru zabrać jej do punktu zbornego, jaki wyznaczył komisarz. Wręcz przeciwnie. Uda się prosto do Morozowa. Zanim podniósł maszynę do góry i pomknął między wysokimi blokami, Anton Kozłow wyjął z kieszeni swojej kurtki bardzo mały przedmiot. Był to okrągły nadajnik ze świecącym na czerwono punktem z jednej strony i magnesem z drugiej. Przyczepił go pod kierownicą i ustawił wycieraczki na maksymalne obroty. Na zewnątrz zaczęło lać jak z cebra.

Anton zostawił pojazd naprzeciwko bloku o numerze F-11. Nadal padało, ale na szczęście już nie tak intensywnie. Odkąd sięgał pamięcią, to każdy dzień był deszczowy. Na palcach jednej ręki mógł policzyć tak zwane „suche dni”. Po ulicy spacerowało niewiele osób. Wszedł do środka i rozejrzał się wokół. Blok ten wyglądał zupełnie normalnie. Funkcjonariusz udał się prosto do windy i stanął za grupą ludzi. Nikt nawet na niego nie spojrzał. Anton rozejrzał się dokoła i miał dziwne wrażenie, że przez moment widzi osobę o sylwetce podobnej do Siergieja. Zgubił ją i uznał, że musiało mu się to przywidzieć. Winda otworzyła się i wypuściła swoich pasażerów. Po chwili mężczyzna znalazł się na piątym piętrze. Wysiadł jako ostatni i udał prosto do mieszkania o numerze trzydziestym drugim. Otworzył sobie drzwi za pomocą dotykowego ekranu i wparował do środka. W salonie czekała na niego kobieta.

- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc? - spytała go, podnosząc się z kanapy. Anton przyjrzał się jej dokładnie. Miał dziwne wrażenie, że gdzieś już tę kobietę widział. Jednak nie był w stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna.

- Przyszedłem po dziewczynkę - powiedział i ugryzł się w język. Chciał powiedzieć Lenę Gawranow. - Katję Siemow.

- Roman mówił, że kogoś po nią przyśle - odparła mu i podeszła do drzwi sypialni. Anton nie znał zbyt wielu kobiet, a mimo tego wiedział, że ta należy do grupy tych atrakcyjnych. Zapukała do drzwi i powiedziała spokojnym głosem. - Katja chodź proszę. Ktoś do ciebie przyszedł.

Drzwi sypialni otworzyły się, a w nich stanęła niska dziewczynka o brązowych oczach i jasnych kręconych włosach. Taka sama, jaką Anton widział na zdjęciu. Lena Gawranow.

- Dzień dobry proszę pana - przywitała się i podeszła bliżej.

- Dzień dobry. Jestem… - zaczął mężczyzna, jednak Lena przerwała mu.

- Funkcjonariusz Anton Kozłow. Wiem o tym. Ma pan mnie stąd zabrać. Czyż nie?

Był zaskoczony, jednak po chwili zreflektował się. Komisarz uprzedził go, że mała ma niezwykłe zdolności. Pytanie tylko na ile były one prawdziwe. Anton nie mógł wykluczyć tego, że mała wie o nim wszystko. Wszystko, co wie o nim Gawranow.

- Tak, masz rację, to ja - odpowiedział na jej pytanie. Istotnie jej styl mówienia, nie świadczył o tym, że jest pięciolatką. Gdyby rozmawiał z nią za pomocą transmisji głosowej, mógłby wziąć ją za dorosłą i tylko jej głosik zdradzałby, że ma się do czynienia z dzieckiem.

Dziewczynka popatrzyła nie niego dziwnie, tak jakby chciała go prześwietlić. Coś nie tak jest z tym dzieciakiem, pomyślał. Anton do tej pory nie spotkał się z czymś takim.

„To tylko mała dziewczynka” - pomyślał i postanowił sprawdzić czemu Gawranow wierzy, że to dziecko jest nadzwyczajne.

- Katjo może powiesz mi, ile mam lat?

- Trzydzieści trzy, proszę pana.

„To było przecież zbyt łatwe”.

- Z kim dzisiaj rozmawiałem na stołówce? - spytał Anton.

- O co panu chodzi? - wtrąciła stojąca obok kobieta. Mężczyzna zignorował ją.

- Z Siergiejem Klimowem.

To, że jak do tej pory poprawnie odpowiedziała na jego pytania, o niczym dobrym nie świadczyło. Zastanawiał się teraz nad kolejnym pytaniem. Takim, na które nie mogła znać odpowiedzi. Po chwili już wiedział.

- Co Martin Petrow napisał mi na kartce, kiedy byłem w jego mieszkaniu?

- Niech pan już przestanie. - Kobieta chwyciła go za rękę. Zabrała ją jednak kiedy ich oczy się spotkały.

- Więc? - rzucił do dziewczynki Anton.

- Nie wiem proszę pana - odpowiedziała i rozłożyła ręce.

„A to ciekawe. Nie wiesz tego?” - pomyślał. - „Przecież Petrow zrobił to z polecenia Gawranowa”.

Mężczyzna poczuł, że Lena łapie go za rękę.

- Możemy już iść, Antonie Kozłow? - spytała go dziewczynka. W jej głosie nie wyczuwał jakiegokolwiek lęku. Nie zachowywała też żadnego dystansu względem niego. I to bardzo mu się nie podobało. Czuł, że coś jest nie tak.

- Możemy.

Dziecko odwróciło się w stronę kobiety i pomachało jej na pożegnanie.

- Do widzenia pani Nino.

- Do widzenia Katjo Siemow. Do widzenia proszę pana - powiedziała na pożegnanie. - Życzę powodzenia.

Anton Kozłow zatrzymał się i spojrzał na nią pytająco.

- To znaczy?

Kobieta w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. Zdenerwowanie jakie malowało się jeszcze przed chwilą na jej twarzy, zniknęło.

- Życzy mi pani powodzenia, dlaczego?

- Tak po prostu. To nic takiego.

- Nic takiego?

- Owszem.

Gdyby nie dźwięk telewizora, z którego wydobywał się męski głos informujący o wydarzeniach z dnia dzisiejszego, byłoby przeraźliwie cicho. Anton spojrzał na ekran, a w nim zobaczył plany nowo powstającego osiedla. Kiedy poczuł, że ktoś ciągnie go za rękę, głos z telewizora podsumowywał właśnie materiał słowami „w trosce o naszych obywateli”.

Dziecko zaczęło prowadzić go do wyjścia. Było w tym coś absurdalnego, jednak Anton zdziwiony, że tak łatwo przyszło mu odnalezienie Leny, nie przejął się tym. Postanowił zabrać ją prosto do Morozowa i zakończyć tę sprawę. Mimo to słowa, jakie wypowiedziała do niego kobieta, zasiały w nim ziarno zwątpienia. Zaczynał myśleć, że nie ma pojęcia, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi.

Anton Kozłow wyszedł z mieszkania o numerze trzydziestym drugim, aby już nigdy więcej do niego nie wrócić.

***

Anton opuścił blok, prowadząc Lenę za rękę. Kiedy był już na zewnątrz, zdziwiła go jedna rzecz. Przestało padać. Uniósł głowę i spojrzał w niebo. Nad nimi rozciągała się tylko masa szarej mgły, a na niej funkcjonariusz dostrzegł wiszącego w powietrzu drona. Monitorowanie ulicy z powietrza nie było niczym nadzwyczajnym i mężczyzna dobrze o tym wiedział. Wzmocnił uścisk dłoni i ruszył w kierunku pojazdu. Po chwili znieruchomiał. Przy maszynie należącej do Gawranowa stał Siergiej Klimow. Anton podszedł do niego bliżej, zwiększając jednocześnie siłę uścisku dłoni.

- Jesteś w końcu. Ile można na ciebie czekać? - powiedział olbrzym, rzucając na ziemię tlącego się jeszcze papierosa.

- Schowaj się w środku. Zaraz do ciebie przyjdę. - Anton skierował swoje słowa do Leny i puścił jej rękę. Wykonała to polecenie bez chwili zwłoki. Stali teraz tylko we dwóch.

- Co zamierzasz zrobić z tą małą? - spytał go Siergiej.

- Co cię to obchodzi? Skąd w ogóle wiedziałeś, że tutaj jestem? - odparł, łapiąc się na tym, że jego słowa naznaczone były gniewem.

- Spokojnie. Jesteśmy po tej samej stronie, czyż nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie Siergiej. Głos miał spokojny i widać było, że jest opanowany. Aż nadto opanowany. Przestał opierać się o pojazd i zbliżył do Antona.

- Owszem - potwierdził. - Czego chcesz?

- Roman Gawranow kazał mi za tobą polecieć - odrzekł i po chwili dodał. - Mam ci pomóc dostarczyć małą na miejsce.

- Dziękuję za troskę, ale poradzę sobie.

- Wykonuję tylko polecenia z góry - Siergiej rozłożył ręce w geście bezsilności. Stali teraz twarzą w twarz. - Lecimy razem, czy ci się to podoba, czy nie.

Anton przeklął w duchu. Jego obecność kompletnie pokrzyżowała mu plany. Gdyby nie on, leciałby teraz w kierunku centrali WRL, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Obrzucił wzrokiem Siergieja od stóp do głów. Mężczyzna przy pasie miał taki sam paralizator jak on.

„Mamy remis” - pomyślał Anton i dodał po chwili, spoglądając na górę mięśni. - „Dwa jeden dla ciebie”.

- No dobra. Polecimy razem - zgodził się funkcjonariusz. Uspokoił się trochę i postanowił, że poczeka na jakiś błąd ze strony Siergieja. Być może sparaliżuje go w środku pojazdu, a może podczas lotu. Będzie czekał, aż olbrzym straci czujność.

Nie musiał być jednak zbyt cierpliwy. Okazja nadarzyła się już po chwili.

- Dobrze. Ja prowadzę - odpowiedział i odwrócił się w kierunku pojazdu.

Anton bez chwili zwłoki postanowił wykorzystać ten moment i wyciągnął paralizator z kabury. Miał oddać strzał, kiedy niespodziewanie Siergiej odwrócił się w jego stronę i rzucił na niego jak dziki zwierz. Najwidoczniej od samego początku wiedział co zamierza kolega z WRL, więc postanowił go podpuścić. Nie mógł uwierzyć, że dał się przechytrzyć tej górze mięśni. Ich rolę się odwróciły. Teraz to Klimow był myśliwym.

Masywny napastnik obalił Antona i po chwili obaj leżeli na mokrym asfalcie. Kozłow przygnieciony pod ciężarem o wiele większego mężczyzny, nie mógł się ruszyć. Paralizator, na którym zawsze mógł polegać, wypadł mu z ręki podczas upadku. Wpatrywał się teraz w twarz łysego faceta. Na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech.

- No i co teraz Anton? - zaczął Siergiej. - Wiedziałem, że będę musiał cię załatwić.

Mężczyzna nie odpowiedział. Skupił się teraz na tym, aby w jakiś sposób wyrwać się z tego potężnego uścisku. Szarpał się przez chwilę i widząc, że nie ma żadnych szans, aby jego pozycja się zmieniła, postanowił odpuścić. Oddychał ciężko, zbierając siły. Czekał teraz na odpowiedni moment.

- Nie szarp się. Nie masz ze mną szans - zapewnił Klimow, a Antonowi zdawało się, że mówił raczej do siebie niż do niego. Leżący pod spodem mężczyzna poczuł na twarzy śmierdzący, tytoniowy oddech.

- Co chcesz ze mną zrobić? - spytał go. Być może było to bardzo naiwne, lecz wierzył, że rozmawiając z Siergiejem, uśpi jego czujność. Kątem oka dostrzegł leżący paralizator. Był na wyciągnięcie ręki.

- Niech pomyślę - zaczął. Po chwili uśmiechając się krzywo, dodał. - Widzę dwa wyjścia z tej sytuacji.

- Jakie?

- Zabiję cię - odparł mężczyzna.

- A drugie?

- Zabiję cię - odpowiedział mu drugi raz Siergiej i przeniósł ręce na szyję Antona. Funkcjonariusz poczuł nagle, że się dusi.

Kozłow zaczął się szarpać. Nie potrafił jednak wyrwać się z żelaznego uścisku swojego przeciwnika. Ten był po prostu silniejszy, a na dodatek tego nadgarstek prawej ręki zaczął go palić. Anton czuł, że zaczyna odpływać.

„Nie umrę. Nie dziś”. - Była to ostatnia rzecz, o jakiej pomyślał.

Leżący pod spodem mężczyzna ostatkiem sił sięgnął prawą ręką po paralizator. Wymacał go trzęsącą się dłonią i mocno chwycił. Przyłożył pistolet do siedzącego na nim Siergieja i nacisnął na spust. Zanim stracił przytomność zobaczył na niebie krążącego nad nimi drona.

***

Funkcjonariusz Anton Kozłow ocknął się na mokrym asfalcie. Otworzył oczy i zorientował się, że dokoła niego jest już ciemno. Poczuł, że krople deszczu biją o jego twarz, a całe ciało drży z zimna. Nie miał pojęcia jak długo leżał nieprzytomny. Podniósł się i zaczął rozglądać. Nigdzie nie było śladu Siergieja ani pojazdu Gawranowa.

„Skoro nigdzie go nie ma, to jakim cudem ja wciąż żyję?” - zastanawiał się.

Anton zrobił kilka kroków i potknął się. Fizycznie wciąż nie doszedł do siebie. Postanowił usiąść przy cudzym aucie. Oparł się o karoserię i zamknął oczy.

„Co ja do cholery teraz zrobię?!” - wściekał się w myślach.

Wiedział, że był bliski wykonania powierzonego mu zadania. Teraz zaś był dalej, niż na samym początku. Spuścił głowę. Woda spływała z jego mokrych włosów.

Siedząc przez chwilę w absolutnej ciszy, Anton dostał nagle olśnienia. Przypomniał sobie o nadajniku, jaki umieścił w pojeździe Gawranowa. Odnalazł w kieszeni kurtki swojego fableta. Na całe szczęście Siergiej zapomniał go przeszukać.

„Być może uznał, że jestem martwy”.

W tej samej chwili pomyślał o pluskwie krążącej w jego ciele. Zastanawiało go to, dlaczego nikt jeszcze do niego nie przybył. Przecież musieli zauważyć, że nie porusza się od dłuższego czasu. Mężczyzna nie był pewien, czy nadajnik w ogóle działa. Być może uległ uszkodzeniu podczas wstrząsu elektrycznego.

„Może w ogóle nigdy nie działał”.

Anton spojrzał w świecący ekran, by włączyć namierzanie nadajnika znajdującego się w pojeździe. Po chwili jego oczom ukazała się dwuwymiarowa mapa miasta, z migającym na niej czerwonym punktem.

- Cóż za niespodzianka - powiedział na głos, lekko uśmiechając się pod nosem.

Wedle systemu naprowadzającego sygnał wysyłany był z osiedla funkcjonariuszy WRL-u, a dokładniej spod bloku, gdzie mieszkał Martin Petrow.

Anton Kozłow podniósł się i odwrócił w stronę rodzinnego pojazdu, pod którym do tej pory siedział. Podszedł do drzwi kierowcy i odnalazł na nich mały, czarny punkt. Wyciągnął z kieszeni drobne urządzenie w kształcie walca i przyłożył je do tego miejsca. Chwilę później mknął już między wysokimi blokami w kierunku osiedla i wiedział, że tym razem to on będzie górą.

***

Zanim funkcjonariusz Kozłow udał się do bloku mieszkalnego, postanowił sprawdzić pojazd należący do swojego przełożonego. Znalazł go dokładnie tam, gdzie wskazywała na to mapa. W środku jednak nikogo nie było. Odwrócił się i udał do wejścia. Po kilku krokach Anton zobaczył, że z wnętrza budynku wyszedł starszy mężczyzna. Roman Gawranow zmierzał w kierunku swojego pojazdu.

- Co ty tutaj robisz skurwysynu? - powiedział pod nosem. Obecność komisarza w tym miejscu kompletnie go zaskoczyła. - Przecież powinieneś siedzieć w tej swojej ciemnej norze!

Funkcjonariusz Kozłow, korzystając z tego, że zrobiło się już ciemno, obserwował go z ukrycia. Jego przełożony kompletnie nie wyglądał na kogoś, kto stara się ukrywać. Gawranow wsiadł do środka pojazdu i po chwili wzbił się w powietrze. Nie było z nim Leny, dlatego Anton uznał, że jest ona w mieszkaniu. Oczywiście wraz z Siergiejem Klimowem.

Mężczyzna wszedł do środka. Bloki, które przeznaczone były dla funkcjonariuszy służb porządkowych, różniły się znacznie od tych, w jakich mieszkała reszta społeczeństwa. Na parterze nie było żadnych punktów usług, a jednakowe, betonowe korytarze świeciły pustkami. Tłumaczyło to więc, dlaczego Anton samotnie wjeżdżał na trzecie piętro.

Kiedy wysiadł z windy, w oczy od razu rzucił mu się jeden szczegół. Drzwi do mieszkania Martina Petrowa były otwarte, więc odruchowo sięgnął po paralizator i przeklął cicho pod nosem. Kabura była pusta.

„Siergiej zabrał go pewnie, kiedy ja leżałem nieprzytomny” - pomyślał Anton. - „Trzy jeden dla niego”.

Funkcjonariusz, starając się nie wydawać żadnych odgłosów, podszedł do otwartego mieszkania. Był pewien, że Klimow już tam na niego czeka. Zatrzymał się przy metalowej framudze drzwi i wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie dokładne rozmieszczenie mebli w salonie. Wiedział, że Siergiej oczekuje na niego z wyciągniętym pistoletem, siedząc na kanapie.

„Teraz albo nigdy” - pomyślał i puścił się biegiem.

Anton Kozłow wpadł do mieszkania o numerze trzydziestym szóstym, rzucając się z impetem na siedzącą na szarej sofie. Mężczyzna obalił czekającego na niego przeciwnika. Kiedy funkcjonariusz spojrzał w oczy swojego wroga zorientował się, że ma przed sobą Martina Petrowa.

- Puść mnie! - krzyknął gospodarz.

Anton lekko zdezorientowany zszedł z niego. Ten wstał i spojrzał na leżącego intruza.

- Odbiło ci Kozłow?

- Gdzie jest Siergiej? - spytał z agresją Anton, podnosząc się z podłogi. Jednak to nie Petrow był tym, który mu odpowiedział.

- Jestem tutaj.

Funkcjonariusz Kozłow spojrzał w kierunku drzwi.

Siergiej Klimow stał w wejściu do mieszkania. Jego mokra, łysa czaszka migotała pod wpływem światła żarówki. Anton przyjrzał się dokładnie dłoniom swojego przeciwnika i uśmiechnął się pod nosem. Były puste.

„Dwa do trzech dla ciebie Siergiej. Jeszcze”.

- Dziewczyna siedzi w łazience - powiedział do nich Petrow przyglądając się raz jednemu, a raz drugiemu. Stał pomiędzy nimi przy kuchennym blacie. Zanim wyszedł, dodał jeszcze. - Nie rozwalcie mi mieszkania.

Kiedy gospodarz opuścił salon, wymijając przy tym Siergieja, mężczyźni spojrzeli po sobie groźnie. W ich oczach można było dostrzec tylko jedno. Żądzę mordu.

- Skończę to, co zacząłem Anton - powiedział i wszedł do mieszkania. Nacisnął przycisk zamykający drzwi i robiąc niewinną minę, odezwał się, jakby mówił coś kompletnie oczywistego. - Zabiję cię.

Olbrzym rzucił się w kierunku mniejszego mężczyzny. Anton Kozłow był na to przygotowany. Uskoczył prędko na bok i ponownie przybrał pozycję bojową. Jego przeciwnik podniósł się błyskawicznie. Siergiej Klimow wydawał się być nienaturalnie zwinny jak na swoje gabaryty. Ułożył ręce w gardę i odezwał się.

- W parterze idzie Ci kiepsko, Kozłow. Zobaczymy jak sprawdzasz się w stójce - zadrwił i z rykiem rzucił się do przodu.

Niższy mężczyzna odskoczył, po czym spróbował kopnąć będącego do niego bokiem Klimowa. Nie dosięgnął go jednak. Ten odwrócił się do niego i zaczął powoli podchodzić, wyciągając prawą rękę do przodu, lewą zaś osłaniając twarz. Kozłow wiedział, że ani w stójce, ani tym bardziej w parterze, nie ma z nim szans. Musiał improwizować. Siergiej podszedł do niego na tyle blisko, że mógł wyprowadzać już szybkie proste. Raz po raz straszył Antona wyprostowaną ręką. Jak do tej pory nie udawało mu się go trafić. Funkcjonariusz w głównej mierze starał się unikać i uciekać przed ciężkimi ciosami. Wiedział jednak, że nie może robić tego wiecznie. Siergiej wiedział o tym również.

- Walcz, a nie uciekasz jak baba. Tylko opóźniasz to, co nieuniknione. Nie masz ze mną żadnych szans Kozłow - powiedział i zaśmiał się złowieszczo. Antonowi nie było jednak do śmiechu.

Olbrzym ponownie rzucił się do przodu z wyciągniętymi rękami, chcąc obalić przeciwnika. Prawie mu się to udało. Kozłow przeturlał się do przodu, unikając jego żelaznych objęć. Zyskał przez to chwilową przewagę. Nim tamten zdążył się podnieść, kopnął go podeszwą w plecy. Wielki mężczyzna przewrócił się na twarz.

I wtedy, chcąc iść za ciosem, Anton popełnił błąd.

Rzucił się od tyłu na szyję Siergieja, chcąc go przydusić. Udało mu się to tylko na moment. Nie docenił bowiem możliwości fizycznych Klimowa. Olbrzym wstał z nim na plecach i przerzucił go przez pokój. Upadł boleśnie na łopatki. Gdyby nie to, że szczęście uśmiechnęło się właśnie do niego, to teraz na jego szyi zaciskałyby się dłonie potężne jak imadło. Siergiej, przerzucając go przez plecy, sam stracił równowagę. Winę za to mógł zrzucić wyłącznie na zmęczenie. Kozłow podniósł się w tym samym momencie, kiedy Klimow zamierzał się do skoku na niego. Obaj ciężko oddychali.

- Już wiesz, że nie masz ze mną żadnych szans. Równie dobrze mógłbyś się już poddać. Obiecuję, że nie będzie bolało - rzucił. Anton wiedział, że chce on po prostu zyskać trochę na czasie, gdyż sapał jak ogromny niedźwiedź.

- Gadaj zdrów Siergiej - odpowiedział i postanowił zaatakować. Olbrzym nie spodziewał się tego.

- To ja jestem najlepszy Kozłow! Zaraz ci to udowodnię! - krzyknął i zaczął się cofać.

Ciosy spływały po gardzie Siergieja. Mężczyzna zatrzymał się w rogu salonu, aby odpocząć.

- No chodź Kozłow, chodź do mnie. Pokaż, co potrafisz! - Olbrzym zaczął się głośno śmiać, jednak po chwili przestał, aby złapać oddech. Anton żałował, że jego przeciwnik nie jest tej samej postury co on. Zakończyłby to w mgnieniu oka.

Funkcjonariusz Kozłow rozejrzał się po pomieszczeniu i nagle dostrzegł swoją jedyną szansę. Nie wiedział jak mógł przeoczyć coś takiego. Na kuchennym blacie, pomiędzy nim a Siergiejem, leżał paralizator. Po chwili olbrzym również go zobaczył. Nastała długa cisza. Jeden ruch, jedna iskra, a napięcie wiszące w powietrzu przerodzi się w niekontrolowaną eksplozję. Mężczyźni wpatrywali się w siebie, wyczekując. Anton czuł jak po jego czole spływa zimny pot. Postanowił, że wykona pierwszy krok.

I wtedy Siergiej rzucił się po broń.

Funkcjonariusz ruszył, jednak nie po to, aby chwycić za paralizator. Wyskoczył przed niego, chcąc podciąć mu nogi. Traf chciał, że był szybszy. Olbrzymowi nie udało się uniknąć tego ciosu. Potężne ciało z impetem wylądowało na podłodze. Anton błyskawicznie chwycił za paralizator i wycelował do swojego przeciwnika.

„Trzy do trzech”.

- Przegrałeś Siergiej - odezwał się, cofając się trochę.

Mężczyzna leżał na plecach i wpatrywał się w Antona. Po chwili zaczął się śmiać.

- Ja nigdy nie przegrywam Anton. Nigdy! - Klimow zaczął się podnosić.

- Leż albo strzelam! - krzyknął. Przeciwnik nie chciał go jednak słuchać.

- To ja jestem najlepszy Kozłow! Ja! - Siergiej rzucił się w jego stronę.

Błysk i huk.

Anton strzelił do niego kilkukrotnie. Jeden, dwa czy nawet trzy strzały olbrzym był w stanie przeżyć. Ale nie aż tyle. Siergiej Klimow leżał po chwili na podłodze, wpatrując się martwymi oczyma w punkt na suficie. Kozłow odwrócił głowę i spojrzał w to samo miejsce.

Kamera.

Anton potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Podszedł do kranu, by napić się zimnej wody i przemyć nią twarz. Odwrócił się w końcu do leżącego na podłodze mężczyzny. Uklęknął nad nim, sprawdzając, czy aby na pewno nie żyje. Sprawdził puls na szyi.

Nic.

Chwycił za jego prawą rękę i sprawdził na nadgarstku.

Nic.

„Cztery do trzech. Wygrałem”.

Mężczyzna miał już podnieść się z kolan, kiedy dostrzegł, że Siergiej na zgięciu prawej ręki ma małą ranę po ukłuciu. Zupełnie taką samą jak on. W tym samym miejscu. Spojrzał w kierunku kamery.

Wiedział, że nagrała wszystko.

Podniósł się w końcu i schował paralizator do kabury. Nim to jednak zrobił, coś tknęło go, aby na niego spojrzeć, gdyż w dłoni wydawał mu się dziwnie znajomy. Zbliżył go do twarzy, by zobaczyć numer seryjny.

- P dziewięć sześć siedem siedem trzy zero zero dwa - przeczytał. Skonfundowany dodał po cichu pod nosem. - Ale jak?

To była jego broń. W jaki sposób się tutaj znalazła, tego Anton nie wiedział. Zastanawiał się, czy wizyta Gawranowa w tym bloku miała z tym coś wspólnego. Szybko doszedł do wniosku, że tak. Musieli zabrać ją, kiedy był nieprzytomny. Jego przeciwnik też nie miał broni, dlatego uznał, że komisarz odwiedził ich leżących na mokrym asfalcie. Wynika z tego, że Sergiej też musiał być nieprzytomny. Być może ich rozdzielono. Pozostawała tylko kwestia dziewczynki.

Anton podszedł do drzwi łazienki i zapukał. Z drugiej strony nie było żadnej odpowiedzi.

- Lena? - zapytał głośno.

Nic.

Nacisnął klamkę i wszedł do środka, jednak nikogo tutaj nie zastał. Odwrócił się i poszedł do sypialni. Ona też była pusta.

***

Funkcjonariusz Kozłow miał w głowie mętlik, kiedy zbliżał się do zarekwirowanego wcześniej pojazdu. Zastanawiał się, dlaczego od razu nie wydało mu się dziwne to, że Petrow wyszedł ze swojego mieszkania pomimo aresztu domowego.

„Byłem zbyt zajęty Siergiejem” - pomyślał. - „Do tego stopnia, że nie zauważyłem nawet leżącego na blacie paralizatora”.

Zachodził w głowę, po co Martin Petrow im go zostawił. Bez niego Anton przegrałby tę walkę, dlatego założył, że zostawił broń właśnie jemu. Tylko dlaczego? Obecność Gawranowa na chwilę przed konfrontacją z Siergiejem też niczego nie ułatwiała. Co w końcu stało się z Leną? Zabrał ją Martin czy Gawranow? Nie miał w ogóle pewności co do tego, czy dziewczynka była w tym mieszkaniu. Uznał, że prawdopodobnie nie.

Mężczyzna wsiadł do rodzinnego pojazdu i włączył wycieraczki. Deszcz bębnił o zaparowaną szybę. Anton zastanawiał się nad kolejnym ruchem. Nie miał zbyt wielu opcji do wyboru, gdyż stracił z oczu Lenę oraz Romana Gawranow. Czyżby ukryli się w mieszkaniu o numerze 99 w bloku J-22? A może jest tam gdzie kazano mu ją przywieźć?

„Nie” - odpowiedział sobie w myślach. - „To by było zbyt oczywiste”

Chwilę później nie był już tego taki pewien.

„Chociaż?”.

Anton włączył nawigację w pojeździe i wprowadził adres. Punkt, do którego zabrać miał Lenę Gawranow. Punkt na samym skraju miasta. Mężczyzna podniósł w górę maszynę i po chwili wleciał w ciemną noc, mijając rozświetlone, wysokie bloki.

Mknął tak już dobrych kilka minut, kiedy nagle z lewej i prawej strony ogarnęła go ciemność. Najwidoczniej musiał zostawić za sobą miejskie zabudowania. Spojrzał na jasny ekran. Do celu zostało mu kilka kilometrów. Gumowe wycieraczki odgarniały wodę na prawą stronę. Anton ustawił je teraz na maksymalne obroty. Zaczęło lać. Ciężkie krople bombardowały szybę, tworząc jednostajny szum. Nie widział dokąd leci, więc zdany był tylko na system nawigacyjny. Po chwili światła pojazdu odbiły się od jakiejś powierzchni. Mężczyzna chwycił mocno drążek i instynktownie podniósł pojazd do góry. Mało brakowało a wleciałby prosto na betonową ścianę. Nagle budynek ten skończył się, a Anton ponownie ustawił pojazd w poziomie. Światło wydobywające się z przednich lamp ginęło w mroku. Przez moment znów widział kawałek szarego betonu. Teraz już wiedział, co to było. Przed chwilą leciał nad ogromnym, od dawna nieużywanym kominem. Miał szczęście, że się o niego nie rozbił. Wyrównał lot względem nawigacji i wytężył wzrok. Powinien być bardziej ostrożny. Pozostała część trasy minęła mu jednak spokojnie. W końcu znalazł się kilkadziesiąt metrów od celu. Deszcz trochę zelżał, więc widoczność się poprawiła. Z tego, co mógł zauważyć, znajdował się teraz niedaleko wielkiego muru. Za nim zaś majaczyło morze zielonych świerków. Anton wiedział, gdzie się znajduje. Granica miasta. Dalej nie było już niczego.

Funkcjonariusz posadził pojazd na ziemi kilka metrów od punktu zbornego. Wokół nie dostrzegł niczego. Nie był z tego powodu zadowolony. Wyłączył światła i postanowił poczekać, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Rozglądał się tak przez kilka minut, kiedy w końcu coś zobaczył. Ciemny kształt, na tle czarnej nocy. Prawa ręka powędrowała w kierunku kabury. Paralizator był w środku.

Anton Kozłow wysiadł z pojazdu, wdeptując w grząskie błoto. Na zewnątrz było zimno, wiatr wiał mężczyźnie w twarz, siekąc go przy tym kroplami deszczu. Zasłonił głowę ręką i udał się w kierunku ciemnego kształtu. Od celu dzieliło go tylko kilka metrów.

I nagle na moment oślepł.

Z kierunku, w którym szedł, wystrzelił jasny snop światła. Mężczyzna upadł na kolana, taplając się w błocie. Przez moment stracił orientację. Podniósł się jednak, chwycił za paralizator i wyciągnął go z kabury. Jak się okazało w samą porę. Zza źródła światła usłyszał czyjś głos. Wiedział do kogo należał.

- Anton Kozłow? To ty? - spytał mężczyzna.

- To ja. Dlaczego mnie tutaj zwabiłeś?

- To nieistotne. Ważne, że tutaj jesteś.

- To znaczy? - zapytał Anton i otworzył oczy. Na tle światła majaczyła ciemna sylwetka. Zbliżała się.

- Taki był kolejny punkt programu. Teraz pytanie brzmi, jaki będzie następny.

Nagle stracił go z oczu. Nie słyszał niczego oprócz jęczącego wiatru i padającego deszczu.

- Gdzie jesteś Petrow? - krzyknął z całych sił Anton.

Czuł się ślepy i głuchy.

- Za tobą. - Usłyszał nagle głos Martina i jednocześnie poczuł z tyłu głowy lufę pistoletu. Po chwili mężczyzna wyrwał mu z ręki paralizator. Kozłow stał się zupełnie bezbronny.

- Więc tak to się skończy? - zapytał Petrowa.

- Nie inaczej Antonie. Mogę ci mówić Anton, prawda? - W jego głosie funkcjonariusz wyczuł drwinę.

- Pewnie - odpowiedział.

- Pojąłeś już o co w tym wszystkim chodzi?

- Oświeć mnie - odparł z kpiną w głosie.

- To jest konkurs Antonie. Konkurs na najdłuższego kutasa. Dlatego jak już się pewnie domyślasz, może być tylko jeden zwycięzca. - Anton poczuł jak lufa jeszcze bardziej naciska mu na czaszkę.

- I będziesz nim ty Martinie. Zgadza się?

- Nie ma innej możliwości.

- Dlaczego więc?

- Dlaczego co? - głos Martina zdradzał lekką frustrację.

- Dlaczego mi pomogłeś?

- To proste Anton. Kiedy Gawranow przyszedł do mnie, aby przekazać mi dalsze instrukcje, dał mi wasze paralizatory, gdyż jak wiesz moją broń zarekwirowano. Powiedział mi wtedy, że postanowili, abym wziął udział w samej rozgrywce. Przystałem na tę propozycję bez wahania. Dziecko schowaliśmy w moim pojeździe. Wystarczyło teraz tylko poczekać. Nie chciałem was jednak zabijać we własnym mieszkaniu, gdyż to by było zbyt proste. Wiedziałem, że nie tego oczekują ode mnie ci na górze. Postanowiłem rozegrać to inaczej. Wykończyć Siergieja twoimi rękami, a dopiero potem ciebie samego. Ten byk mógłby sprawić mi po prostu więcej trudności. Dlatego postanowiłem ci pomóc - wyjaśnił Petrow i zaśmiał się. - Jak widzisz, nie pomyliłem się. Muszę przyznać, że od samego początku byłeś na straconej pozycji, Anton.

- O czym ty mówisz Martin?

- Ty wciąż niewiele z tego pojmujesz, co? - zaczął mężczyzna. - Pozwól, że przed śmiercią cię oświecę. Ci na górze urządzili sobie zawody, w których udział początkowo brałeś ty i Siergiej. Zadanie polegało na dostarczeniu dzieciaka do WRL i pozbyciu się przeciwnika. Klimow był jednak faworytem. Dostał cynk, że bierze udział w tym teście, ale nie wiedział z kim będzie się mierzyć. No i byłeś ty. Od początku do samego końca nieświadomy całej sytuacji.

- Po co więc robić konkurs, kiedy zwycięzca jest z góry ustalony? - rzucił Anton. Starał się być opanowany, ale w środku kipiał ze złości.

- Pozory Anton. Nic więcej - odparł. Kozłow wiedział, że to prawda. Obłuda i fałsz nie były mu niczym obcym.

Nastąpiła krótka chwila ciszy. Po chwili Martin Petrow ponownie podjął temat.

- Zostaliście na siebie naszczuci. Siergiej, wiedząc, że jesteś jego przeciwnikiem w tym teście, ty zaś myśląc, że pracuje on dla Gawranowa. Skoczyliście sobie do gardeł. Padł jednak remis.

- Wtedy uznali, że ani ja, ani Siergiej nie nadajemy się na zwycięzcę?

- Dokładnie - odpowiedział Martin. Po chwili postanowił zdradzić Antonowi więcej szczegółów. - Wiedz, że początkowo byłem tylko elementem tej rozgrywki. Miałem grać funkcjonariusza-fajtłapę, który zgubił dzieciaka podczas służby. Jednak po waszej porażce ktoś na górze postanowił zrobić ze mnie kandydata numer jeden. Musiałem tylko udowodnić, że się nie pomylili co do mojej osoby. I wiesz co Anton?

- Co?

- Nie pomylili się.

Ponownie zapadła niezręczna cisza. Anton postanowił się odezwać, gdyż wiedział, że czas jest jego ostatnim sprzymierzeńcem.

- Co zrobisz, kiedy mnie zabijesz? Polecisz prosto do Morozowa? - spytał. Słyszał bicie swojego serca. Waliło jak szalone.

- I do Gawranowa. Jestem ciekaw, kiedy domyśliłeś się, że żaden z niego buntownik?

- Po wizycie w jego mecie - skłamał. Dowiedział się o tym dopiero przed wizytą w mieszkaniu Petrowa. - Wiem też, że ktoś taki jak Lena Gawranow nie istnieje.

- Oczywiście, że tak - odparł. - Mimo to, dałeś się na to nabrać. Widziałem to w twoich oczach. Wtedy w mieszkaniu.

- To nieistotne - odpowiedział Anton po krótkiej przerwie. Wiedział, że nadchodzi ten moment. Był na niego gotowy.

- Masz rację. To nieistotne - rzucił Martin. Jego głos stał się nagle zimny i wyrachowany. - Bo właśnie teraz umrzesz.

Rozmawiali dostatecznie długo, by Anton zdążył zorientować się, że mężczyzna nie stoi bezpośrednio za nim. Nadszedł odpowiedni moment. Funkcjonariusz rzucił się w tył.

Błysk i huk.

Usłyszał wystrzał tuż obok prawego ucha. Leżał teraz na Martinie, trzymając go za lewą rękę. Wiedział, że to w niej ma broń, gdyż, jak zauważył w mieszkaniu, Petrow był leworęczny. Anton bił na oślep, czując, że jego pięść trafia w twarz. Po chwili spostrzegł, że leżący w błocie mężczyzna przestaje stawiać opór, więc z łatwością wyrwał mu paralizator z dłoni i stanął plecami do światła. Dopiero teraz mógł go zobaczyć.

Martin Petrow leżał ze zmasakrowaną twarzą w morzu błota. Kozłow widział, że jeszcze dycha.

- Zabiję cię Martin. Zrobię to bez mrugnięcia okiem.

Leżący na plecach mężczyzna nawet się nie odezwał. Anton wycelował w jego kierunku. Nacisnąć spust. Tylko tyle i aż tyle.

I wtedy usłyszał coś, co go powstrzymało.

Funkcjonariusz Kozłow spojrzał w górę. Wydawało mu się, że na ciemnym niebie widzi czerwony punkt, który się poruszał. Wisiał kilkadziesiąt metrów nad głową. Dobrze wiedział, co to jest. Dron.

Anton spojrzał na leżącego Martina, a ten zdążył przewrócić się na bok. Na więcej brakło mu sił.

- Wygrałem Martinie - zaczął i odrzucił paralizator gdzieś na bok. - Ale nie zabiję cię. Wygram na własnych zasadach. Wiedz, że już nigdy więcej się nie zobaczymy. Żegnaj.

Odwrócił się w stronę światła i ruszył w jego kierunku. Chwilę później podniósł pojazd Martina Petrowa z ziemi. Anton Kozłow leciał teraz do siedziby WRL. Obok niego siedziała Katja Siemow.

***

Mężczyzna, w przemoczonym i brudnym mundurze, wjechał na ostanie piętro budynku centrali WRL. Drzwi windy otworzyły się na oścież. Anton pewnym krokiem ruszył przed siebie, ściskając dziewczynkę za rękę. Kątem oka dostrzegł siedzącą po prawej kobietę. Rozpoznał ją od razu.

- Zajmij się nią - rzucił i puścił dziewczynkę. Nie zwrócił uwagi na jej reakcję. Nie obchodziło go to.

Za plecami mężczyzny zegar wskazywał godzinę dwudziestą trzecią jedenaście.

Kozłow wparował do gabinetu komisarza. Tak jak się spodziewał, za biurkiem siedział Roman Gawranow we własnej osobie. Anton zamknął za sobą drzwi i spojrzał na starszego mężczyznę. Na jego twarzy widać było zaskoczenie.

- Anton Kozłow. - Funkcjonariusz nie wiedział, czy było to pytanie, czy stwierdzenie.

- To ja. Spodziewałeś się kogoś innego Gawranow? - zapytał i usiadł na krześle nie czekając na pozwolenie. Miał to gdzieś.

- Gdzie jest Lena? - spytał komisarz. Nawet nie starał się ukryć swojego zdenerwowania.

- Katja? W pokoju obok. Z twoją sekretarką, Niną.

- Katja… - zaczął Gawranow. - Dobrze. - Wcisnął coś na swoim biurku i po chwili spojrzał na podwładnego. Widać było, że trochę się już uspokoił.

Anton rozważał w głowie teraz dwie możliwości.

- Więc wygrałeś ty, Anotnie Kozłow. Moje gratulacje - odezwał się komisarz, przerywając kłopotliwą ciszę.

- Wygrałem - odrzekł i pochylił się na krześle tak, aby być jak najbliżej przełożonego. - Tylko co komisarzu Gawranow?

- Zaraz się dowiesz, Anton. Wszystko w swoim czasie.

- Przekonamy się.

Anton podniósł się błyskawicznie i chwycił przełożonego za kołnierz. Starszy mężczyzna nawet się nie opierał. Nie zdążył.

Funkcjonariusz wyciągnął z kabury Gawranowa pistolet. To nie był paralizator.

- Nie jest nabity - rzucił przerażony komisarz.

- To dlaczego tak się trzęsiesz Gawranow? - zadał pytanie Anton, przyciskając mu do pleców broń. Obaj dobrze znali odpowiedź.

Starszy mężczyzna nie odezwał się. Być może nawet chciał coś odpowiedzieć, ale po prostu zabrakło na to czasu. Do gabinetu wparowało czterech mężczyzn. W tym sam komendant Morozow.

- Proszę proszę, Anton Kozłow. Kto by pomyślał - powiedział na powitanie szef milicji.

- On ma broń Vladimir! - krzyknął wystraszony Gawranow. Funkcjonariusz uśmiechnął się pod nosem. Nie miał pojęcia, że jego przełożony tak szybko traci nad sobą panowanie.

- Uspokój się Roman. Przecież widzę - odparł Morozow. Spojrzał teraz na Antona i zadał mu pytanie. - Co chcesz zrobić Kozłow?

- Pytanie brzmi, co wy zrobicie, kiedy go zastrzelę.

- Śmiało. Zrób to Kozłow. Pytanie brzmi tylko, co potem? - odparł. Oboje mierzyli siebie wzrokiem.

- Chyba na to nie pozwolisz Vladimir?! - krzyczał dalej komisarz. Zaczynał coraz bardziej irytować Antona. Komendanta chyba również.

- Zamknij się Gawranow! - ryknął Morozow. Na jego czole wyskoczyła gruba żyła. - I tak mieliśmy cię właśnie wymienić. Po to był przecież cały ten zasrany konkurs. - Po chwili skierował swoje słowa do Antona. - Wygrałeś Kozłow. Puść go.

- I co wtedy?

- Wtedy o wszystkim zapomnimy i zajmiesz miejsce Gawranowa. Mówiąc szczerze, zaimponowałeś mi w tej chwili. - Morozow uśmiechnął się, ukazując rekinie zębiska. - Masz jaja Kozłow.

Anton wiedział, że komendant blefuje. Przynajmniej z tym, że puszczą go wolno. Przemyślał wszystko, jadąc windą na górę. Postanowił zabrać ich ze sobą. Siebie, Gawranowa i Morozowa. Nigdy więcej nie miał zamiaru tańczyć jak mu zagrają.

- A więc? - spytał wyraźnie zniecierpliwiony Vladimir. Funkcjonariusze stojący obok niego już dawno celowali w kierunku Antona.

- Mam tylko jedno pytanie.

- Tak?

- O to dziecko. Coś takiego jak zbawca nie istnieje, prawda? - Przycisnął mocniej lufę do pleców Gawranowa.

- Oczywiście, że to kłamstwo. Wymyśliliśmy je dawno temu. To pozwala trzymać za mordę to głupie społeczeństwo. Dzięki tej historii nawet nie pomyślą, aby spróbować się nam postawić. Przecież lepiej poczekać na wybawiciela, który nas ocali, prawda Antonie Kozłow? - powiedział Morozow i uśmiechnął się na znak pojednania. - Tacy jak ja i ty nie potrzebują zbawcy. Będziemy mieć raj. Tutaj. - Jego słowa nie przekonały jednak Kozłowa. Komendant, widząc obojętną minę funkcjonariusza, spoważniał. - Puść go Kozłow. Żarty się skończyły.

- To prawda. Żarty się właśnie skończyły.

Anton pociągnął za spust i po chwili Roman Gawranow osunął się na podłogę.

Zanim mężczyźni stojący po drugiej stronie gabinetu otworzyli ogień, skoczył za biurko, naciskając cały czas na spust. Jeden z funkcjonariuszy zarobił w głowę. Kule świstały ze wszystkich stron. Ostrzeliwali go bez przerwy. Anton wyciągnął rękę zza osłony i oddał kilka strzałów na ślepo. Usłyszał krzyk. Musiał kogoś trafić. Zostało więc tylko dwóch. Jednym z nich był Vladimir Morozow. Kozłow wychylił na moment głowę. Posypała się seria strzałów, ale mimo to mężczyzna zorientował się w sytuacji. Po prawej chował się trzeci funkcjonariusz, ale Morozowa nie było nigdzie widać. Oddał w tamtym kierunku kilka strzałów. Trafił.

Anton Kozłow wyjrzał zza biurka. Po komendancie nie było śladu.

„Gdzie się schowałeś, gnoju?”

Po chwili go usłyszał. Rzucił się w prawo i nacisnął na spust. Słychać było tylko ciche szczęknięcia. Magazynek pistoletu był pusty.

- Anton Kozłow.

Funkcjonariusz spojrzał na Vladimira Morozowa stojącego z wyciągniętą bronią. Celował prosto w niego.

- Tak jak mówiłem. Masz jaja. - Morozow podszedł bliżej i wymierzył mu w głowę. - Szkoda tylko, że stoimy po dwóch stronach barykady.

Mężczyzna wpatrywał się w błękitne oczy swojego zabójcy. Do samego końca.

- Żegnaj, funkcjonariuszu Antonie Kozłow.

Błysk i huk.

Anton Kozłow bezwładnie osunął się na podłogę.

Vladimir Morozow wyszedł z gabinetu należącego do komisarza Gawranowa.

„To już przeszłość” - pomyślał. - „Teraz w tym gabinecie zasiadał będzie ktoś inny. Osoba odpowiednia na to stanowisko, taka którą będzie można bez problemu sterować. Marionetka w moich rękach”.

Tym kimś był Martin Petrow.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Widzę kilka drobniejszych, a kilka grubszych. Błędów. Politruk to w języku komunistów oficer polityczny w wojsku. I TYLKO on. A nie ubek. Gdyby tytuł brzmiał: Czekista, byłoby ok. Druga sprawa: Kasyna i burdele w rzeczywistości totalitarnej ZAWSZE są zakazane. Po trzecie: socjologicznie mało wiarygodne: Budujesz społeczeństwo BEZ pieniądza, o ewidentnie orwellowskim systemie dystrybucji dóbr, a więc totalnej elektronicznej kontroli (czipy, drony, monitoring). A bohaterowie śledzą się niczym w XIX wieku. Dziwne to. Kolejna sprawa, brak ideologii. Bez ideologii masz matrix, świat Blade Runnera, osatecznie megamiasto Batmana. NIE DA SIĘ bez ieologii zbudować opisywanego przez Ciebie totalu. Socjologicznie niemożliwe. Nie do utrzymania w ryzach. Obojętnie jakiej ideologii, czy będzie to świat neostalina, czy ekolewicowy, czy hipernacjonalistyczny. Błędy pomniejsze: Sporo gramatyczych, typu "przerzucił go przez pokój, który (coś tam zrobił)". Niepotrzebnie za każdym razem gdy pojawiają się drzwi, podkreślasz że są automatyczne i stalowe. Pozdr.

 

Dziękuję za pierwszy komentarz. Tytuł ma znaczenie symboliczne, nie opisywałem dokładnie ustroju totalitarnego jakim był komunizm, tylko wziąłem z niego kilka elementów. Pozdrawiam.

Się nie da wziąć z tortalu (aż takiego, w któeym władza ma prawo bez sądu zabrać ludziom ich dzieci) kilku elementów tylko. Albo total, w którym zabiera się dzieci, ludzie chodzą w mundurach, a władza ma prao zabijać też bez sądu– a wtedy i ideologia, i cała reszta, albo udajemy, a sztafaż jest wyłącznie umowny i kompletnie nietrafiony, bo niewaiarygodny. Pozdr.

Szanowny Rybaku, być może zmylił Cię tag jaki wstawiłem. Już go nie ma. Nie znam się na tym, więc nie sądziłem, że ocenia się opowiadania pod kątem otagowania. Świat nie był dla mnie pierwszoplanowym bohaterem, ani ideologia, ani ekonomia. Pewnie zmylił Cię tag. Dziękuję i pozdrawiam. 

Rybak ma rację. Politruk to politruk i kropka. To jest historyczny termin, określający konkretną funkcję, jaką ktoś taki pełnił w systemie, a nie coś, co może mieć znaczenie symboliczne – bo co niby ma symbolizować w tytule tego konkretnego opowiadania? Całkowicie wyobrażam sobie zastosowanie (zapożyczenie) tego terminu dla oficerów politycznych (tych od wychowywania w duchu ideologii) w fikcyjnym świecie totalitarnym, ale pod warunkiem, że ich funkcja będzie analogiczna. Czyli nie dla agentów, nie dla operacyjnych itd.

 

Niekompatybilność technologii z metodami śledztwa też mnie irytowała. Po co facet z lornetką, jak w wszystkie mieszkania są naszpikowane kamerami? Strasznie toporni bohaterowie, tak się snują po tym świecie, motywację mają taką, jak im w danym momencie autor zada. Tu nawet nie chodzi o to, żeby oni mieli jakąś skomplikowaną osobowość – antyutopie zasadniczo są o tym, że ludzie bez właściwości nagle je zyskują pod wpływem jakiegoś bodźca. Ale oni tu nawet nie są dobrze skonstruowanymi trybikami w systemie.

 

Mam ponadto wrażenie, że główny motyw, czyli wielkie oszustwo z podrzucanymi przez system mitami, legendami i wywrotowymi historyjkami, dla podtrzymania systemu, już gdzieś było, ale klasykę większą i mniejszą antyutopii przerabiałam dość dawno, więc gdzie dokładnie, nie powiem, na pewno znajdzie się ktoś z lepszą pamięcią do szczegółów niż ja.

 

Błędy gramatyczne i interpunkcyjne, a także nieporadności stylistyczne, w tym drętwe, nienaturalne dialogi, utrudniają lekturę, ale czytałam na komórce bez możliwości łatwego wklejania sobie przykładów (kilka wyłapanych przy szybkim skanowaniu teraz poniżej).

 

Dlaczego Vladimir tak z angielska? Po polsku raczej Władimir.

 

 

Olśnij mnie → Oświeć mnie

 

“Może nie odpowiada mu system naszej edukacji? - Postanowił strzelać Anton.“ → Anton postanowił strzelać. (choć “postanowił” jest tu trochę na wyrost, nie myślał chyba o tym przez kilka minut, zanim podjął taką decyzję; lepiej by było po prostu strzelał Anton)

 

Przypomniał sobie o nadajniku, jaki umieścił w pojeździe Gawranowa.“ → który

 

fablet → tablet

 

“Skąd w ogóle wiedziałeś, że tutaj jestem? - odparł mu,“ → mu wylatuje

 

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za komentarz. Wiem już ze pod względem technicznym muszę się poprawić. Nadając tytuł temu tekstowi myślałem bardziej o cechach jakimi Politrucy się wykazywali czyli bezwzględność, służalczość, bezrefleksyjność. Tacy mieli być też funkcjonariusze WRL. Wykonujący polecenia bez zastanowienia. Najwidoczniej nie udało mi się tego dobrze przedstawić. Ale nie zgodzę się z tym, że nie mogłem wykorzystać go w tytule. Terminem historycznym jest tak samo król czy hrabia, którzy pełnili określoną funkcję w społeczeństwie. Pozdrawiam.

Nie no, ale król to jednak termin znacznie szerszy, tradycyjnie obejmujący dość szerokie spektrum konkretów – czy słusznie, osobna sprawa, bo np. grecka basileia i średniowieczna monarchia to kompletnie różne systemy polityczne. No i zarówno królowie, jak i różne tytuły arystokratyczne w fantasy, gdzie tego najwięcej, zazwyczaj pojawiają się zgodnie z ich realnym znaczeniem. Ty to realne znaczenie zignorowałeś, to trochę tak, jakby np. naczelnego wodza nazwać liktorem. Można, ale po co? W kimś, kto się zna na historii takie zabiegi budzą natychmiastowy sprzeciw. Można zbudować cały świat, w którym wszystkie terminy polityczne będą stały na głowie (do antyutopii to by akurat nawet pasowało), ale trzeba to zrobić konsekwentnie i dać czytelnikowi do zrozumienia, że tak właśnie jest, celowo i znacząco. Nic nie znaczy tego, co tradycyjnie znaczyło.

http://altronapoleone.home.blog

Studiowałem historie więc nie jestem aż takim ignorantem. Co z tego, że zignorowałem realne znaczenie? Jeżeli w tytule będzie “pies” to nie znaczy chyba, że w opowiadaniu musi być pies, prawda? Możemy stworzyć bohatera który ma cechy jak pies. Jest wierny albo posłuszny. Zresztą przykład filmu o takim tytule. Pasikowski zignorował realne znaczenie słowa na to wychodzi. Co z tego wynika? W ten sposób podszedłem do słowa “politruk”. Naprawdę nie rozumiem co jest w tym tytule nie tak i co budzi tak wiele kontrowersji. 

Wyłożyliśmy to jasno, co nam nie pasuje, więc skoro budzi kontrowersje, to znaczy, że coś jednak jest nie tak… Nie wiem, jak rybak, ale dla mnie podstawowe skojarzenia z terminem politruk są po prostu inne niż te, które wymieniłeś, znacznie bardziej konkretne, nie jakieś tam ogólne cechy. I nie przekonuje mnie analogia z psem, bo pies funkcjonuje w sferze symbolicznej, a politruk nie. Istnieje powszechnie znany, utarty frazeologizm “wierny jak pies”, ale nie istnieje “bezwzględny jak politruk”.

Skądinąd opowiadanie o tytule “Pies”, w którym nie byłoby psa (albo policjanta – to też utarte i na tym zagrał Pasikowski), musiałoby znakomicie uzasadniać swoją treścią ten tytuł. Bez uzasadnienia w treści to sobie psa do tytułu może pchać Bunuel.

http://altronapoleone.home.blog

No dobrze, wychodzi po prostu na to, że w treści nie został uzasadniony tytuł. Dziękuję za komentarze. 

Mirowicie, wychodzi na to, że błednie użyłeś słowa, którego znaczenia nie znasz, a teraz upierasz się, że cały świat Cię źle zrozumiał. :). Politruk to TYLKO I WYŁĄCZNIE pracownik aparatu partyjnego (przypominam Ci, że Twoje opowiadanie to total BEZ ideologii! w wojsku. Politrucy nosili (a w Chinach nadal noszą) mundury wojskowe, choć na wojnie się nie znają(tylko na ideologii i donoszeniu). Partia komunistyczna powołała politruków WYŁĄCZNIE pi to, by pilnowali dowódców oddziałów przed wypaczeniami ideologicznymi. W prl plitruk w latach 70-80 miał też zadania tzw polityczno-wychowawcze, czyli uczył poborowych myć nogi i kochać ZSRR. Proponuję, dla wyluzowania, wpisać w wuja gugla tytuł filmu "Czapajew", i przyjrzeć się, kto to był naprawdę politruk. Ewentualnie wpisać "politruk słownik". Tytuł został przez Ciebie błędnie użyty. I nie ma to tamto;). Pozdr. P.s. A "pies" z dawien dawna w naszej strefie kulturowej jest jednym z najczęściej stosowanych ,pejoratywnym określemiem policjanta, podobnie jak kilkadziesiąt innych. Słowa, słowa, słowa. Kto je zrozumie?…;)

 

“Tym gorzej dla faktów” ? ;)

http://altronapoleone.home.blog

Zgadzam się z Drakainą i Rybakiem. Politruk to skrót od “politicieskowo rukowodzitiela”, a w Twoim tekście nie widzę kogoś takiego. Oczywiście, że możesz zatytułować opowiadanie choćby “Jabłko”, ale trochę w ten sposób wprowadzasz w błąd odbiorcę.

Dobra, sam tekst.

Jest jakiś pomysł na fabułę i świat. Może być.

Ale nie bardzo kupuję motywację organizatorów całej zabawy. Po co im to? Musi się skończyć tak, że stracą własnych ludzi. Rozumiem, że można snuć intrygi, żeby podkopać pozycję rywala albo szefa. Ale podwładnego? I to o tyle niżej w hierarchii, że nawet z twarzy nie rozpoznaje? Toż człowiek osłabia własny dział w liczących się rozgrywkach personalnych z innymi. Gdyby to chociaż byli ludzie podejrzani o coś brzydkiego – bycie podwójnym agentem, podgryzanie szefa, nieprawomyślność… Ale nic nie wskazuje, że są. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć Morozowa – chciał się pozbyć Gawranowa. Ale dlaczego on na to poszedł? Dziecko czy jak?

Wykonanie takie sobie. Styl na razie nieporadny. Czasami podmiot Ci ucieka. Irytowały mnie dywizy zamiast półpauz. Swoją szosą, jak Ty to zrobiłeś? Edytor powinien automatycznie zamienić na półpauzy. Interpunkcja kuleje na obie nogi. Wołacze, Mirowicie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka