Tawerna „Pod Skrzydłami Sójki” cieszyła się reputacją, zarówno najbardziej ekskluzywnej tawerny, jak i najbardziej zawszonej nory w miasteczku Karro. Była jedyną tawerną w Karro. Wnętrze, zależnie od pory dnia lub nocy, mogło wyglądać, jak dwór dobrze prosperującego dygnitarza, jak obóz armii po przegranej bitwie lub wszystko pomiędzy. W tej chwili było bliżej tego drugiego stanu.
Tawernę przepełniała kakofonia ludzkich hałasów, między innymi dało się słyszeć pijanych ludzi, przekrzykujących się nawzajem w desperackim pragnieniu przekazania jakiejś wiadomości towarzyszom siedzącym tuż obok, podekscytowane okrzyki dochodzące ze stołu, przy którym trwała gra w kości, oburzone okrzyki przegranych przy stole, na którym trwała gra w putara oraz piski roznoszącej napoje córki karczmarza, do której klient zbliżył się odrobinę za bardzo. Trudno było usłyszeć własne myśli.
W całym pomieszczeniu, nie licząc śpiących i zapitych do nieprzytomności, były jedynie dwie osoby, które zachowywały ciszę. Jedną z nich była młoda, zadbana kobieta, która stopniowo pozbawiała innych patronów tawerny coraz większej liczby monet przy stole do putara. Drugą był zakapturzony mężczyzna uważnie przyglądający się wnętrzu tawerny, szczególnie kobiecie, która wyraźnie nie zamierzała przegrać dzisiaj jakichkolwiek pieniędzy.
Odczekał chwilę, opróżnił kufel i ruszył w kierunku raczej dużej, otwartej przestrzeni blisko paleniska. Płynnym ruchem odrzucił granatowy kaptur płaszcza i sięgnął po opartą obok siebie lutnię. Szybko ją nastroił i położył pod swoimi nogami skradzioną z któregoś mijanego stołu drewnianą misę. Wkrótce z lutni zaczęła wydobywać się wesoła melodia. Na początku zainteresowali się nią jedynie siedzący najbliżej, lecz w każdej chwili coraz więcej głów odwracało się w kierunku grajka. Po przydługim wstępie, do dźwięków lutni dołączył czysty, męski głos.
W krainie niezwykłej,
Gdzie to co dla nas to sny, oni zwą koszmarami,
W twierdzy surowej i białej,
Żył Król, który miał problem ze szczurami
Szczury urządziły sobie zawody,
Kto wejdzie do spiżarni, pachnącej serem i lawendą?
Dokonał tego szczur młody,
Od tamtego czasu ten szczur jest szczurzą legendą.
Zanim dotarł do ostatnich zwrotek, prawie wszyscy przytomni biesiadnicy byli zwróceni w jego kierunku, kobieta grająca w putara w tym czasie pozbierała swój dorobek i dołączyła do przyglądających się bardowi. Po kilku zwrotkach tłum złapał rytm i zaczął go wyklaskiwać, prawie zagłuszając lutnię.
Niełatwo jest zostać legendą wśród szczurów,
Trzeba być szybkim i sprytnym,
Nie zatrzymać się przed nawet najwyższym z murów,
Trzeba być bardzo nieuchwytnym.
Hazardzistka nieznacznie się uśmiechnęła, słuchając wesołej piosenki. Bard uznał, że jeżeli zakończy teraz, to zostawi publiczność chcącą więcej, więc dograł jeszcze kilka akordów i delikatnie się skłonił. Po chwili kilka osób z tłumu rzuciło mu po monecie do wystawionej miski, po nich dołączyli kolejni.
Uzbierała się całkiem pokaźna suma. Zebrał ją do sakiewki i odłożył miskę na najbliższy stół, szukając wzrokiem hazardzistki. Dostrzegł jej długie czarne włosy, gdy wychodziła z tawerny, nałożył kaptur i ruszył za nią.
Dotknął tyłem dłoni wiszącej na plecach lutni i usłyszał w swoich myślach głos.
Myślisz, że to ona?
Jestem prawie pewien – Wysłał myśl w kierunku głosu w głowie
Dorian, uważaj. – Ostrzegł go głos z lutni – Nosi sztylet na udzie.
Zauważyłem.
Dorian przeskoczył nad kałużą wymiocin oraz nad jej autorem, który wyszedł z tawerny tuż przed nim. Przecisnął się przez tłum, aby nie stracić czarnowłosej z oczu, była pora targowa, więc nie było to łatwe, przebił się przez spory tłum, stojący przed straganem człowieka wykrzykującego o swoim „magicznym eliksirze”, rzekomo poprawiającym mężczyznom siłę fizyczną i potencję seksualną.
Dostrzegł jej czarne włosy niedaleko innego stoiska, z czymś co wyglądało jak biżuteria wykonana ze srebra z egzotycznymi kamieniami. Obok Doriana przecisnęła się rozweselona grupa młodzieńców, zmierzająca w kierunku tawerny, z której właśnie wyszedł, przez to zamieszanie Dorian stracił czarnowłosą z oczu. Lutnia odezwała się w jego umyśle po raz kolejny.
Poszła w lewo.
Dzięki. – Dorian dotknął palcem lutni i rzucił. – Będzie jak w Sare, tylko no… uda się.
Toś mnie pocieszył. – Gorzko rzucił umysł w lutni, niezadowolony na wspomnienie ich wcześniejszej, nieupolowanej nagrody – Dlaczego ja ci w ogóle pomagam? Jestem kawałkiem drewna, ja nie muszę jeść!
Bo nie oddałem cię jeszcze pierwszemu lepszemu magowi, który chciałby przeprowadzać na tobie eksperymenty. – Żartobliwie rzucił Dorian. – Poza tym jesteś mi to winny.
Dobrze, dobrze, już się nie odzywam. – Lutnia rzuciła, wyraźnie naburmuszona. W ich połączonych umysłach zapanowała niezręczna cisza. Czarnowłosa przechodziła przez alejki i uliczki, przechodząc w coraz bardziej szemrane okolice miasteczka.
Nero? – Przerywając cerebralną ciszę odezwał się Dorian.
Tak? – Na dźwięk swojego imienia umysł zamyślonej lutni prawie podskoczył.
Jesteśmy na progu złapania największego złodzieja w historii. – Próbując ocieplić atmosferę wesoło rzucił Dorian. – Nie obrażaj się na mnie teraz.
Ten Szczur nie jest największy w historii. – Prychnął Nero.
Jak to? Kto był większy niż Szczur? – Dorian był wyraźnie zdziwiony.
Szczur, Tylko nie ten Szczur.
Że co?
Nie mów mi, że naprawdę wierzysz w bajkę o nieśmiertelnym złodzieju. – Z politowaniem rzucił Nero. – Szczur to tytuł, na pewno nie jeden złodziej, nikt nie żyje tak długo.
Gdybyś mi pięć lat temu powiedział, że będę podróżował z rozumną lutnią to bym ci nie uwierzył, więc nieśmiertelny złodziej nie jest dla mnie aż tak bardzo nieprawdopodobny.
Jestem pewien, że pierwszy Szczur nie był młodą czarnowłosą kobietą. – Nero uciął rozmowę
Kobieta, którą nazywali Szczurem wkroczyła na mały placyk i podeszła do znajdującej się na jego środku opuszczonej, suchej studni. Dorian skrył się w cieniach za alejką i uważnie przyglądał się następnym ruchom czarnowłosej. Rozejrzała się, wciągnęła wiadro i zdecydowanym ruchem wskoczyła do środka.
Dorian odczekał chwilę, po krótszym zastanowieniu przyszykował rapier i zbliżył się do studni. Podły zapach unoszący się z niej zaatakował jego nozdrza. Pomodlił się do wszystkich trzynastu bogów i wskoczył do środka.
Po jakiejś sekundzie wylądował miękko i cicho w strategicznie umieszczonej na dole stercie brudnego, śmierdzącego materiału i po chwili dostrzegł ciemny tunel idący wprzód pod ziemią. Odrzucił granatowy kaptur z głowy, przystanął na chwilę, żeby pozwolić oczom przyzwyczaić się do ciemności. Zaklął pod nosem, gdy zauważył sznurową drabinę prowadzącą w górę studni.
Ruszył w głąb tunelu, lewą ręką wymacywał ścianę, w prawej trzymał rapier w pozycji gotowej do walki i cicho stąpał przed siebie.
Po kilkudziesięciu uderzeniach serca dostrzegł uchylone drzwi, zza których wydobywała się stłumiona struga światła. Zbliżył się i usłyszał dźwięki przesuwanych mebli i rzucanych papierów przetykane przekleństwami.
Delikatnie pchnął je prawym barkiem i powoli wkroczył do słabo oświetlonego, niewielkiego pomieszczenia. W kącie pokoju znajdował się skromny siennik, ściany były praktycznie wytapetowane wszelkiego rodzaju mapami i notatkami, część z nich leżała zdarta ze ściany na podłodze, skromne umeblowanie leżało w nieładzie i częściowym zniszczeniu na przestrzeni całego pomieszczenia. Na środku pokoju klęczała czarnowłosa kobieta, mrucząca do siebie i przeglądająca plik zerwanych ze ściany notatek.
– Musiałeś coś pominąć. – Zamruczała cicho na głos, ledwie moment przed wydaniem z siebie triumfalnego okrzyku.
Dorian zrobił krok przed siebie, następując niechcący na jakąś kartkę Słysząc to kobieta gwałtownie odwróciła się w jego kierunku i plecami przyległa do przeciwnej mu ściany.
– Nie sądziłam, że wrócisz do swojej kryjówki. – Zadziwiona skoczyła na proste nogi.
Zrobiło się ciekawie – Nero przekazał mu krótką myśl.
Zanim Dorian zdążył zrozumieć jej słowa, w kierunku jego twarzy poleciał sztylet. Odruchowo udało mu się w ostatnim momencie odskoczyć, lecz sztylet drasnął go w prawy policzek. Zraniła go, lecz teraz była bezbronna. Wymierzył w nią rapier.
– Nie podejrzewałbym, że Szczur będzie kobietą. – Powiedział trzymając się wolną ręką za krwawiący policzek.
– Jesteś łowcą nagród. – Powiedziała, wzdychając z ulgą. – Udało ci się dojść aż tutaj. Wycofaj się.
– Dlaczego miałbym?
– To mój cel. A ty stoisz mi na drodze. – Wysyczała przez zaciśnięte zęby.
To nie Szczur. – Przekazał mu myśl Nero.
Dorian nie opuszczał rapiera.
– Z mojego punktu widzenia to ty stoisz na mojej drodze. – Zbliżył się do niej. – I nie masz broni.
– Jeżeli mnie zabijesz, zginie też to, co wiem. – Powiedziała, rozdzierając na drobne strzępki kawałek papieru, który wyciągnęła zza paska.
– Skąd mam wiedzieć, że nie skończę gdzieś w rowie, z nożem wbitym w plecy?
– Bo ja wyciągnęłabym nóż. – Pomimo napiętej sytuacji była wyraźnie rozbawiona.
Dorian podniósł z podłogi stosunkowo czysty kawałek materiału i przyłożył go do krwawiącego policzka.
Musimy się dowiedzieć co znalazła
Co ty nie powiesz?
– Czego się dowiedziałaś?
– Szczur będzie w Ariopolis. Nie wejdziesz do miasta bez glejtu, ale ja potrafię je załatwić.
Czyli jesteśmy na nią skazani.
Dorian opuścił rapier, lecz wciąż był gotów go użyć.
– Teraz, czego ty się dowiedziałeś. – Już całkowicie ignorowała broń w jego dłoni i zbliżyła się do drzwi, żeby podnieść swój sztylet, leżący na ziemi. Dorian, nie chcąc zabijać kobiety ani stracić łatwego dostępu do miasta, odpowiedział.
– Przed następnym skokiem Szczur ma się spotkać „Na putarze u Sójki”, ale to nie ta sójka – Powiedział odnosząc się do miejscowej tawerny, – ani nie to miasto.
– Lepsze to niż nic. – Przygryzła wargę i zaczęła znowu przeglądać wytapetowane notatkami ściany. – Jestem Saira, tak przy okazji.
– Dorian Seraf. – Schował rapier za pas i odwzajemnił uścisk dłoni.
Putar u Sójki w Ariopolis, wiem o co chodzi. – Nero się odezwał.
– Chodź, musimy ci to opatrzyć. – Powiedziała, wskazując na jego policzek. Kiwnął głową.
Co masz na myśli? – Nero wysłał pytanie.
Raz na piętnaście lat w Ariopolis organizowany jest największy, nielegalny turniej putara. Odbędzie się za dwa dni. – Nero wytłumaczył.
Co za szczęście.
Poczekaj aż skończę. Organizator zawsze nosi pseudonim „Sójka”.
To musi być to.
Uważaj na nią. – Ostrzegł Nero.
Uważam.
– Wszystko w porządku? – Saira wyrwała go z zamyślenia. – Całą drogę byłeś taki… nieobecny.
– Tak – Powiedział kiwając głową – w porządku.
– Jesteśmy na miejscu. – Byli na tyłach tawerny „Pod Skrzydłami Sójki”. – Lepiej żebyś nie wchodził frontem z tym. – Powiedziała wskazując na jego świeżą ranę. Otworzyła kluczem drzwi i wkroczyli do jej wynajętego pokoju. Był znacznie lepiej wyposażony niż główna sala tawerny. Szerokie łóżko zajmowało sporą część pomieszczenia, w kącie znajdował się przykryty obrusem stolik, na którym leżały resztki posiłku i do połowy opróżniona butelka wina. Saira podniosła czysty kawałek materiału i nasączyła go wodą.
– Pokaż to. – Postukała palcem swój prawy policzek.
– Dlaczego go szukasz? – Zapytał się, kiedy przemywała ranę.
– Dlaczego ty? – Przygryzła dolną wargę, odbijając pytanie.
– Dla pieniędzy. – Zapadła między nimi cisza. Skończyła oczyszczać ranę i uważnie się jej teraz przyglądała.
– Nie trzeba zszywać, może będzie mała blizna. – Podała mu małe lusterko. Zobaczył swoją chudą twarz z kilkudniowym zarostem, średnio długie, ciemnobrązowe włosy wisiały luźno, zza kołnierza wystawała końcówka tatuażu, na prawym policzku czerwieniała świeża rana, przypominająca kształtem półksiężyc. Saira znowu się odezwała. – Mamy jakiś plan, jak znaleźć jednego złodzieja w największym mieście na świecie?
– Wkrótce w Ariopolis ma się odbyć turniej putara. – Odłożył lusterko na stół. – Wysokie stawki, nielegalny, prowadzony przez mężczyznę nazywanego Sójką. – Sairze wręcz zabłysły oczy. – Jeżeli to nie to, to zjem własną lutnie.
Ej! – Nero był oburzony.
– Wiem jak się na niego dostać. – Zablefował, aby uniknąć zdrady z jej strony.
– Jeżeli ruszymy bardzo wcześnie powinniśmy jutro dotrzeć do Ariopolis tuż po zmroku. – Powiesiła płaszcz na krześle. – Spotkajmy się o świcie przy stajniach.
Dorian kiwnął głową i skierował swoje kroki poza pokój, w kierunku paleniska w głównej sali, gdzie jak większość spędzających tu noc rozłożył sobie skromny siennik. Nie było to zbyt bezpieczne, tym bardziej wygodne, ale było tanie.
Byłeś kiedyś w Ariopolis, Nero? – Zadał inteligentnej lutni pytanie
Można tak powiedzieć. – Otrzymał tajemniczą odpowiedź.
Co to znaczy?
Idź spać – Dał do zrozumienia, że nie zamierza kontynuować tematu. – jutro długa droga.
~
Słońce właśnie wschodziło, gdy Dorian zbliżał się do stajni, lutnia luźno zwisała na jego plecach obok małej skórzanej torby mieszczącej cały jego dobytek. Miasteczko Karro miało wkrótce zacząć się budzić, stajenny był wyraźnie niezadowolony z tak wczesnej pory. Dorian odebrał swojego siwka i dołączył do Sairy.
Jej kara klacz była najpiękniejszym zwierzęciem, jakie kiedykolwiek widział, może rasowa, lecz nie znał się na koniach, nie potrafiłby stwierdzić. Saira już jej dosiadała, włosy, tak samo czarne jak sierść wierzchowca, miała spięte w wygodny kok z tyłu głowy, biały, z pewnością szyty na miarę strój komponował się z jej bladą skórą, kaptur karminowego płaszcza miała odrzucony do tyłu.
Dorian dosiadł swojego konia i dołączył do niej.
– Gotowy? – Nieśmiały uśmiech. Dorian jedynie kiwnął głową.
Ruszyli ubitą drogą w kierunku przeciwnym do obecnej pozycji słońca. Na zachód. Do Ariopolis.
– Byłeś tam kiedyś? – Odezwała się, przerywając ciszę.
– Ariopolis? Nie. – Zaprzeczył – Ty?
– Jako dziecko, z ojcem. Potem jeszcze kilka razy.
– Jak tam jest?
– Najbiedniejsi są tak biedni, że muszą sprzedawać się w niewolę, aby przeżyć. Najbogatsi są tak zafascynowani sztuką, że kupują sobie na własność artystów. – Dorian bezwiednie dotknął ręką lutni.
– Niewolnictwo rządzi wszystkim? – Zapytał.
– Od kiedy miasto się uniezależniło od Kannadu, tak. Teraz cała gospodarka miasta oparta jest na niewolnictwie. – Wyjaśniła. – Ale nie znajdziesz też piękniejszego miasta, musisz zobaczyć niektóre z tych budynków, a port południowy o zachodzie słońca jest czymś o czym chce się aż śpiewać. – Smutno się uśmiechnęła.
Po kilku godzinach jazdy zatrzymali się przy niewielkim stawie, aby obmyć z twarzy pył drogi i pozwolić koniom się napić. Dorian właśnie napełniał swój bukłak, kiedy robiąca coś przy siodle klaczy Saira się odezwała.
– Nie mówisz za dużo jak na barda.
– Może. – Nie chciał kontynuować tematu, ale zadał pytanie. – Znałaś wielu?
– Może. – Wyśmiewając jego ton odpowiedziała. – Wiesz co?
– Tak?
– Ojciec opowiadał mi bajki o Szczurze.
– Polujemy na prawdziwą legendę. – Nie wiedząc, jak odpowiedzieć, potaknął.
– Której nikomu się nie udało upolować od czasu Ariosa Doreńczyka, jeżeli nie dawniej.
– Chcesz się wycofać?
– Nie, na trzynastu nie! – Mocno pokręciła głową. – Po prostu mówię, że powinniśmy uważać.
– Lub przygotować się na porażkę.
Uważaj na nią.
Uważam.
~
Dotarli do Ariopolis razem z zachodzącym słońcem. Wielkie kamienne mury okalały całą metropolię. Nie było o tej porze zbyt wielu podróżnych wyjeżdżających z miasta, trochę więcej tak jak oni przyjezdnych.
Jak mamy znaleźć Sójkę w największym mieście na świecie? – Dorian wysłał Nero myśl z pytaniem,
Żebracy zawsze byli oczami i uszami tutejszych złodziei. – Doradził Nero.
Przejeżdżali przez ulice miasta, minęli rzeźnika, który odganiając jedną ręką muchy krzyczał o świeżości swojego mięsa, obdarte dziecko, które na kocu wystawione miało srebrną zastawę i biżuterię, a nawet ulicznego proroka, starającego się nawrócić zgromadzony przed nim tłum.
– Bogów nie ma trzynastu! Arios Wielki, gdy po śmierci wstąpił w boski poczet, przyjmując imię Arin, przyjął formę dawnych Dwunastu, stając się jednym, jedynym Bogiem o trzynastu twarzach… – Urwał, gdy kamień rzucony spoza tłumu trafił go w głowę. Tłum zgromadzony przy przemawiającym niemal natychmiast zaczął odwzajemniać atak, nie minęła minuta a rozpoczęła się brutalna bijatyka.
Walczą tylko dlatego, że różnie interpretują tych samych bogów. – Dorian nie potrafił nawet odpowiedzieć na komentarz Nero.
Ominęli zamieszki i skierowali się do doków północnych. W niewielkiej stajni zostawili konie i ruszyli dalej pieszo. Doriana uderzyła biedota tego miejsca, dziurawe domy przypominające szałasy zbudowane były na długich palach nad wodą, większych statków było tak mało, że dałoby się je policzyć na palcach dwóch rąk. Zbliżyli się do sporej tawerny, zmurszałe, cienkie deski wyglądały na pamiętające czasy, gdy Arios zakładał to miasto. Na szyldzie widniał prosty, wręcz dziecinny malunek żmii i starty napis: „Pod krutkim wenszem”
– Uroczo. – Mruknął pod nosem Dorian, widząc błędy w pisowni. – Mówiłaś, że ten dok jest piękny?
– Nie. – Marszcząc nosek przez smród morza i ryb, odpowiedziała. – Południowy dok jest piękny, tam przypływają statki z całego Eranu i Agenoru i bogowie wiedzą skąd jeszcze, a tu… tu nie. Zapadła między nimi cisza.
– Załatw nam miejsce na noc, ja pójdę się rozejrzeć. – rzucił i skierował się w kierunku ciemniejszych okolic doku. Nie minęło dużo czasu, aż trafił na żebrzącego ulicznika z jedną ręką i zbielałym okiem.
– Jedna moneta dla weterana paniczu? – Dorian skrzywił się na nadany mu przez żebraka tytuł, ale rzucił mu do miski sakiewkę wielkości pięści dziecka. Temu zaświeciło się sprawne oko, a jedna ręka zaczęła przeliczać dorobek.
– Chciałbym porozmawiać z Sójką. – Powiedział przykucając, aby być na równym poziomie z rozmówcą.
– Lubi panicz rozmawiać przy kartach?
– Bardzo.
– Tam znajdzie panicz kogoś, kto pomoże. – Wskazał na pobliski dom lichwiarski z krzywym szyldem. Dorian kiwnął głową i ruszył w tamtym kierunku. Zapukał do drzwi i poczekał, aż zasuwka na oczy się odsunęła. Pokazały się małe, blisko siebie położone świńskie oczka.
– Do kogo?
– Po pieniądze. – Rozmówca Doriana zamknął zsuwkę, rozległy się dźwięki otwierania wielu zamków, chwilę potem drzwi się otworzyły.
Dorian wszedł do środka, przeszedł przez ciasny korytarz, po drodze minął go bogato ubrany łysy mężczyzna z pogardliwym spojrzeniem. Wszedł do małego pomieszczenia oświetlonego jedną świeczką, ustawioną na małym biurku, za którym siedział niski osobnik o mysiej urodzie.
– Jaki kredyt pragnie pan zaciągną… – Człowiek-mysz nie zdążył dokończyć pytania.
– Szukam Sójki.
– Obawiam się, że nie wiem, o czym pan mówi. – Zanim człowiek-mysz zdążył zawołać goryla pilnującego drzwi, Dorian przewrócił go razem z krzesłem i użył drugiego, aby go poddusić.
– Gdzie będzie putar Sójki? – Spokojnie zadał pytanie.
– W… w rezydencji Leonich, przy dzielnicy targowej. – Powiedział, gdy Dorian odrobinę odsunął krzesło, którym go dusił. – Ale, ale, potrzebujesz maski, żeby się tam dostać.
– Maski?
– Każdy zaproszony ma maskę, bez niej cię zabiją. Ten łysy, który właśnie wyszedł ma jedną! – Dorian poddusił go tak, aż ten stracił przytomność, sprawdził jego tętno, aby upewnić się, że go nie zabił i wyszedł z pomieszczenia. Mijając goryla, powiedział:
– Prosił, żebym ci powiedział, żeby nikogo teraz nie wpuszczać, jest zajęty liczeniem. – Goryl kiwnął głową z podziękowaniem.
Dorian rozejrzał się i dostrzegł w oddali łysą głowę, tę samą, którą zobaczył wcześniej. Zbliżył się do niej, pozostając niezauważonym.
To było sprawne. – Pochwalił go Nero.
Dziękuje.
Łysy nagle skręcił i udał się na pirs prowadzący do małego, drewnianego hangaru na łódź. Wyciągnął obszerny pęk kluczy i metodycznie próbował każdego na drzwiach. W końcu za trzecim okrążeniem metalowego kółka znalazł odpowiedni. Dorian poczekał, aż wejdzie i zamknie za sobą drzwi, po czym obszedł budynek. Z tyłu znalazł stertę skrzyń, po której udało mu się wspiąć na dach szopy. Odsunął jedną z wielkich dachowych desek i spojrzał do środka.
Łodzi nie było, lecz do żurawia zamontowanego do wciągania jej przywiązany był, wisząc głową w dół, wyraźnie mokry i pobity człowiek. Żurawiem operował wysoki mężczyzna, ubrany podobnie do łysego. Łysy zadawał pytania, Dorian nie był w stanie ich usłyszeć przez chlupotanie wody. Poza nimi w pomieszczeniu był jeszcze jeden mężczyzna, największy z nich wszystkich, łysiejący. Wszyscy, poza więźniem mieli rapiery.
Łysy wyciągnął nagle z torby niewielką maskę lisa. Pokazał ją wiszącemu, po czym zdenerwowany wykonał gest w kierunku tego przy żurawiu, wtedy przesłuchiwany został opuszczony głową do wody, mężczyźni się śmiali.
Coś takiego powtórzyło się kilkukrotnie, łysy odłożył maskę na stół z zakrwawionymi narzędziami, po chwili wszyscy mężczyźni opuścili budynek.
Dorian się uśmiechnął, odsunął bardziej deskę i cicho zeskoczył do środka, rozejrzał się po pomieszczeniu i podszedł do stołu. Podniósł maskę i nie potrafił się oprzeć, by ją przymierzyć. Schował ją do torby i po paru chwilach zastanowienia pomógł wiszącemu nieszczęśnikowi.
To ryzykowne. – Ostrzegł Nero. Dorian go zignorował. Położył ofiarę na deskach i podszedł do drzwi. Były zamknięte na klucz. Wyciągnął rapier i użył rękojeści, aby rozwalić zamek. Wyjrzał na zewnątrz, aby się rozejrzeć i zobaczył wracających oprawców. Wrócił do środka i zaczął szukać innej drogi ucieczki. Nie dałby rady wspiąć się znowu na dach. Już miał wskoczyć do wody, kiedy drzwi się szeroko rozwarły, a do szopy wparowała trójka ludzi, szybko dobyli rapierów.
Nie miał już jak uciekać, stanął w pozycji do walki, oczekując pierwszego ataku. Ten nadszedł od operatora żurawia. Dorian uniknął pchnięcia, kucając i łapiąc dłoń z bronią przeciwnika, w tym samym momencie pchnął własnym mieczem, przeszywając brzuch przeciwnika. Gdy próbował wydobyć broń usłyszał śliski dźwięk. Nie wyciągnął na czas. Poczuł uderzenie w tył głowy i upadł na ziemię.
Dorian, obudź się! – Nero był zdesperowany.
Nie potrafię.
Wstań, bo cię… – Myśl Nero się urwała. Dorian otworzył oczy. Wisiał do góry nogami, pod sobą miał wodę. Przy żurawiu stał ten wysoki, który wcześniej stał przy drzwiach, to pewnie on go uderzył w głowę. Na stole obok maski leżała teraz jego lutnia i zakrwawiony rapier.
Łysy do niego podszedł.
– Obudziłeś się. – Powiedział wysokim głosem. – Powiedz mi teraz co… – Przerwał mu łomot dochodzący od drzwi.
– Sprawdź to. – Łysy warknął do pomocnika. Ten wyciągnął rapier i wyszedł z szopy. Niedługo później rozległ się krzyk i plusk wody, do której wpadło coś ciężkiego. Łysy, wyraźnie zaniepokojony złapał broń Doriana leżącą na stole i odwrócił się w kierunku odgłosów.
Drzwi rozwarły się z hukiem i do budynku wkroczyła zakapturzona postać w karminowym płaszczu. Nie minęło uderzenie serca, a w kierunku łysego poleciał sztylet. Miękki dźwięk, stłumiony krzyk, dużo krwi, ciało uderzyło w ziemię. Kałuża wokół jego gardła zaczęła się powiększać.
– Cześć. – Dorian próbował się uśmiechnąć.
– Jak ci się udało w to wpakować? – Saira była wyraźnie rozbawiona.
– Długa historia. – Westchnął. – Ta maska jest ważna.
– Wiem.
Oczywiście, że wiesz. – Pomyślał.
– Musimy zdobyć jeszcze jedną.
– Już to zrobiłam. – Niewinny uśmiech nie znikał z jej twarzy, położyła ręce na swoich biodrach.
– Super. – Lekko się zakołysał. – Mogłabyś mnie… ściągnąć stąd?
– To zależy. Chce przedyskutować warunki naszej umowy.
– Chyba sobie żartujesz.
– Nagrodę podzielimy na dziesięć części, ja dostanę siedem. – Oparła się na żurawiu.
– Chyba sobie jeszcze powiszę.
– Sześć dla mnie, cztery dla ciebie? – Słysząc kolejną ofertę westchnął.
– Niech ci będzie, tylko ściągnij mnie stąd. – Powiedział zrezygnowany. Saira przesunęła go nad suchy ląd i gwałtownie puściła linę. Dorian poleciał z hukiem.
– Ej!
– To za bycie upartym. – Zaśmiała się, pomagając mu rozwiązać ręce i kostki. Wstał bez dziękowania.
Rozejrzał się, nie było tu ani poprzedniej ofiary tortur, ani tego, którego Dorian zabił. Wytarł swój rapier o ubranie łysego trupa i schował go za pas. Przeciągnął ciało za ręce, uważając, żeby nie splamić swoich szat i wrzucił do wody. Podniósł swoją lutnie i zawiesił na plecy.
Mówiłem ci żebyś na nią uważał.
Też się cieszę, że cię widzę. To się dzieje jutro, tak?
Tak. Czemu pytasz?
Bo dzisiaj muszę odpocząć.
~
Ród Leoni należał do najpotężniejszych rodów Ariopolis. Stosunkowo mało angażowali się w politykę miasta, zważając na ich majątek i potęgę. Oficjalnie zajmowali się handlem, głównie jedwabiem i niewolnikami. Nieoficjalnie kontrolowali wszystkie nielegalne rynki miasta, w tym narkotyki, prostytucję i przede wszystkim hazard. Mieli bliskie relacje z miejscową gildią złodziei. A dziś byli gospodarzami dla Sójki i jego gości.
Dorian i Saira zbliżali się do miejskiej posiadłości rodu Leoni w wynajętym powozie. Dorian przyodziany był w szaro-granatowy, elegancki strój, rapier wisiał swobodnie u jego pasa, lutnia została w tawernie. Czuł się niepewnie bez Nera, ale miał udawać szefa grupy przestępczej, nie mógłby przyjść z lutnią. Saira miała na sobie ciemnoczerwoną, prawie czarną, wytworną suknię z głębokim dekoltem, krucze włosy upięte były z tyłu głowy w skomplikowany kok, ozdobiony srebrną spinką, stylizowaną tak, by wyglądała jak żmija. Paznokcie i usta pomalowane miała na kontrastująca z bladością skóry czerwień.
– To tu. – Dorian powiedział do prowadzącego powozem. Wyciągnął maskę lisa i założył ją na głowę. Spojrzał na Sairę, ona już miała na sobie maskę przedstawiającą czarnego kota. Po wyjściu z powozu wręczył kierowcy monetę i razem skierowali się do bramy.
Dwaj strażnicy w psich maskach bez słowa ich wpuścili, z posiadłości wyszedł sługa w takiej samej psiej masce i poprowadził ich bocznym wejściem do posiadłości. Przeszli długimi, spiralnymi schodami w górę, przez kilka korytarzy i przeróżnych pomieszczeń. Nikt nie odezwał się ani słowem.
W końcu dotarli do wielkiego pomieszczenia, na środku którego znajdował się ciemny, mahoniowy stół. W rogach pokoju stały pełne zbroje z różnych okresów, ściany zdobione były przez przeróżne dzieła sztuki, pokój wystrojony był bogato, lecz gustownie. U szczytu stołu siedział mężczyzna w czarnobiałej masce ptaka. Sójka.
Po jego prawej przy stole siedział starszy, dostojny mężczyzna w masce jelenia, obok niego było puste miejsce dzielące go z Wilkiem, którym był wysoki, siwiejący mężczyzna o wyglądzie żołnierza. Czapla, siedząca po lewej stronie Sójki, tyczkowata kobieta w drogiej sukni przyglądała się swoim paznokciom.
Dorian zajął miejsce obok Czapli, Saira przy nim. Rozglądając się ponownie po pomieszczeniu, ujrzał wyjście na balkon, potencjalną drogę ucieczki. Saira przeliczyła wartość żetonów.
Nagle do sali wkroczył, prowadzony przez psiego służącego, głośno dyszący, mocno otyły mężczyzna w masce dzika. Zajął miejsce obok Wilka, nie ukrywając faktu, że nie podobała mu się taka dawka chodzenia.
Niedługo potem służący wprowadził człowieka z sylwetki wyglądającego jak bliźniak Wilka, ten miał maskę niedźwiedzia. Niedźwiedź zajął miejsce naprzeciw Dzika, obok Sairy. Pokiwał uprzejmie głową zgromadzonym. Zostało jedno miejsce przy stole.
Nie wiedzieli, jak dużo czasu minęło, mogła zapaść już noc, lecz ostatni gość wciąż się nie zjawiał, Dorian i Saira wymienili spojrzenia. Reszta gości wyraźnie traciła cierpliwość, lecz nikt się nie odezwał. Sójka trwał w nienaturalnym bezruchu, jedynie mrugając.
Nagle drzwi się otwarły i wkroczył, jako jedyny nie przyprowadzony przez sługę, ubrany od stóp do głów w czerń, młody, smukły mężczyzna o krótkich, jasnych, prawie białych włosach. Jego maska miała na sobie wizerunek szczura.
Dorian i Saira spojrzeli sobie w oczy. Gdy tylko nowy przybysz zajął miejsce naprzeciw Doriana, Sójka podniósł się z krzesła.
– Jestem zaszczycony tym, że mogę tu dziś gościć tak wyborne towarzystwo. Jak wiecie, stawki, o które gramy przy tym stole są najwyższe w całym mieście. Mam nadzieję, że wszyscy znają zasady. – Zaśmiał się. – Niech rozpocznie się gra!
Krupier w masce psa rozdał wszystkim karty. W ciągu kilku rozdań nieznacznie na korzyść Sairy zmniejszyła się kupka żetonów Jelenia i Wilka, Dzik stracił połowę na rzecz Szczura. Sójka nie grał, jedynie obserwował.
Dorian wykorzystał dobre rozdanie i zubożył Czaplę o sporą garść żetonów. Saira w stałym tempie zwiększała swoją liczbę drewnianych krążków, podczas gdy Szczur wchodził rzadko, lecz gdy to czynił wygrywał duże sumy.
Dzik oddał swoje ostatnie żetony Niedźwiedziowi, który stracił dużo na rzecz Czapli. Wilk i Jeleń byli już bliscy tego samego losu. Przegrany został wyprowadzony z pomieszczenia.
Po następnej godzinie w grze pozostali jedynie Dorian, Saira, Czapla oraz Szczur. Dorian zaczął przegrywać w starciach z Czaplą i Szczurem, więc na kilka rozdań się wycofał, aby przemyśleć strategię. Obserwując ruchy Szczura, nie dostrzegł nic poza mechaniczną precyzją, lecz Czapla za każdym razem, gdy blefowała bezwiednie ściskała lewą pięść. Uzbrojony w tę wiedzę wrócił do gry.
W ciągu kilku rozdań udało mu się wyeliminować Czaplę z gry, podczas gdy coraz więcej żetonów Sairy przechodziło w ręce Szczura. Dorian, mając bardzo dobre karty, wszedł do gry, lecz przestraszył się i spasował, gdy Szczur wszedł za równowartość wszystkich żetonów, które miał.
Saira była następną osobą wyprowadzoną z pomieszczenia, wstając od stołu dotknęła dłoni Doriana, życząc mu powodzenia.
– Zostało dwóch graczy, pora na przerwę przed finałem! – Donośnym głosem oznajmił Sójka. Dorian szybkim krokiem udał się na balkon, aby odetchnąć. Spojrzał w dół, byli na wysokości co najmniej trzeciego piętra.
– Ekscytująca gra. – Zaskoczony Dorian odwrócił się i spojrzał w pozbawione uczuć oczy za maską szczura.
– Faktycznie. – Podał mu rękę. Ten zignorował gest.
– Operuję w „Gadatliwym Kruku”. Wyślijcie tam szczegóły zlecenia.
– Proszę? – Dorian nie zrozumiał.
– Ty nie jesteś Lisem. – W oczach Szczura pojawiło się zrozumienie i ognista wściekłość. Dorian spojrzał w dół, by zobaczyć sztylet, wbity po rękojeść w swój brzuch. Zaczął upadać w tył, plecami przeleciał przez balustradę o którą się opierał. Spadał długo, po chwili jedynym, co widział była ciemność.
~
Dorian otworzył oczy. Widział ciemność. Jego ciało było ogarnięte jednym wielkim bólem. Czy tak wyglądała śmierć? Spróbował poruszyć którąś ze swoich kończyn, lecz jego ciało nie było gotowe na tak nagły ruch. Dostał od tego wysiłku zadyszki. Oddychał. Więc jednak żył.
Po jakimś czasie ból zelżał, jego oczy przyzwyczaiły się do braku światła i dostrzegł wnętrze pokoju w tawernie, jego wytworny strój, zakrwawiony i brudny był nieestetycznie rzucony w kąt, a jego zwyczajne ubranie leżało złożone na stoliku nocnym, tak jak je zostawił, obok niego stał oparty rapier a na wyciągnięcie ręki lutnia.
Po chwili udało mu się podnieść prawą rękę i położyć na lutni. Nie był to tak wielki wysiłek, na jaki się przygotował.
I jak poszło? – Sarkastyczna myśl wysłana przez Nera przywróciła mu trzeźwość umysłu.
Bardzo śmieszne. Jak się tu znalazłem?
Przyniosła cię tu, opatrzyła tę paskudną ranę na brzuchu, nie trafił w nic ważnego, więc przeżyjesz. Jakimś niesamowitym szczęściem nic nie złamałeś, wyjdziesz z tego. – Wytłumaczył Nero.
To był Szczur.
Domyślam się. – Nero czuł, że jego inteligencja jest obrażana. – Ale takie amatorskie załatwienie sprawy tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że ten „legendarny złodziej” to nie ten sam co…
– Obudziłeś się! – Saira głośno wtargnęła do pokoju. – Miałeś szczęście, że postanowiłam powęszyć wokół posiadłości. Prawie na mnie spadłeś! – Odsłoniła zasłony z okien i wpuściła światło do pomieszczenia. – Ta lutnia musi dużo dla ciebie znaczyć. – Roześmiała się, widząc dłoń Doriana położoną na instrumencie.
– Wiem, gdzie znajdziemy Szczura. – Powiedział, siadając na krawędzi łóżka. Miał na sobie jedynie spodnie.
– Mów! – Saira prawie podskoczyła.
– Mam też chyba plan, jak go złapać.
– Więc? – Wyraźnie się niecierpliwiła. – Na co czekasz?
– Chce przedyskutować warunki naszej umowy. – Pokazał zęby w szerokim, lisim uśmiechu.
~
Szczur był wściekły. Nie dość, że jakiś półgłówek zajął miejsce Lisa, jego kontaktu, to jeszcze jego organizacja nie odpowiadała na wiadomości. Na szczęście w tym mieście było dużo więcej złota.
Jego stary nauczyciel, poprzedni Szczur, ostrzegał go przed robieniem wielu zleceń w jednym mieście bez dłuższej przerwy, mówił, że to zbyt ryzykowne. Staruch był głupcem.
Wyszedł ze pokoju w „Gadatliwym Kruku” i usiadł na swoim zwyczajowym miejscu w głównej sali. Był w połowie kufla piwa, kiedy podbiegł do niego obszarpany chłopiec i przekazał mu notatkę. Ta praca nie była tak dochodowa jak tamta, ale musiał jakoś odsunąć swoje myśli od tego, co się stało. Dopił piwo i wrócił do pokoju.
Przebrał się w wygodny, szary strój, pozwalający na wspinanie i nadający mu wyglądu podróżnika. Zastanawiał się nad zabraniem broni, lecz uznał, że przelał zbyt wiele krwi w ostatnim czasie. Fałszywy lis, tamta rodzina wcześniej, strażnik w Karro. Za dużo, robił się niechlujny.
Wyszedł przez okno i zgrabnie wdrapał się na dach. Cicho biegnąc, nabrał prędkości i przeskoczył na następny budynek. Czarny dachowiec aż podskoczył z zaskoczenia. Od niechcenia kopnął go i poszedł dalej.
Przeskakując po kolejnych dachach, zachowywał prawie całkowitą ciszę. Sprawiało mu to przyjemność, którą trudno było porównać z czymkolwiek innym.
Zbliżył się do doków północnych, być może najbiedniejszej okolicy miasta. Zeskoczył kocim ruchem z dachu i wylądował miękko na ziemi. Ściągnął płaszcz i rzucił go zaskoczonemu ulicznikowi z jedną ręką. Podarł końce reszty ubioru i wyciągnął kawałek węgla, którym pobrudził twarz i dłonie, nadając sobie wyglądu ulicznika.
Wszedł do doków, udając kulawy chód. Minął obdartą karczmę z szyldem „Pod Krutkim Wenszem”, na widok, którego uśmiechnął się pod nosem. Poszedł dalej, aż znalazł szopę na łodzie wspomnianą w notatce.
Wyciągnął wytrychy, aby otworzyć zamek, lecz drzwi były otwarte. Gdy wszedł do środka zauważył, że od tej strony zamek jest zmiażdżony. W szopie nie było łodzi, żuraw był przekrzywiony pod dziwnym kątem, przy ścianie dostrzegł zamkniętą, sporych rozmiarów skrzynię. To chyba najprostsza robota, jaką zrobił, od kiedy przejął tytuł Szczura.
Podszedł do skrzyni, położył na niej obie dłonie i otworzył, gdy ze środka wyskoczyła i rzuciła się na niego młoda kobieta ze sztyletem w dłoni. Jej cięcie drasnęło go w gardło, lecz odskoczył na tyle szybko, żeby uniknąć poważnych obrażeń.
Odskakując przed trzema kolejnymi ciosami, zbliżył się do kosza z narzędziami, z którego wyrwał długi bosak. Wykonał nim kilka ósemek, zmuszając przeciwniczkę do wycofania się. Przyszpilił ją do ściany, gdy usłyszał głośny dźwięk dochodzący ze strony drzwi. Odwrócił się i ujrzał, że są teraz zablokowane mocną deską, przed nimi stał zakapturzony mężczyzna z rapierem.
Skierował się w stronę przybysza i zamaszystym ciosem jedną ręką uderzył całą długością bosaka. Mężczyzna kucnął, unikając ciosu i wykonał długie ukośne cięcie. Szczur odskoczył do tyłu, ubranie na jego torsie było przecięte od prawego ramienia do lewego biodra.
Zdenerwowany zbił drzewcem następny atak rapiera i nie patrząc, kopnął w tył, posyłając kobietę na ziemie. Zmienił ułożenie rąk na broni i pchnął mężczyznę w brzuch, ten upuścił rapier i padł na kolana.
Szczur już unosił bosak, by zadać cios, który zmiażdżyłby czaszkę szermierza, gdy ten uniósł głowę i się uśmiechnął
– Łap! – Krzyknął do kobiety, rzucając jej rapier. Ta go złapała w locie i przecięła linę odchodzącą ze ściany. Na obydwu mężczyzn spadła ciasna siatka rybacka, plącząc uniesione ręce Szczura i bosak.
Jego przeciwnik rzucił się na Szczura, zadał cios w brzuch, po czym rzucił go na ziemię. Momentalnie złodziej na swoim gardle poczuł nacisk. Próbował walczyć, lecz wkrótce jego pole widzenia zastąpiła ciemność
~
– Niech ci będzie po połowie. – Saira przygryzała dolną wargę.
– A więc tak. – Dorian opowiadał, ubierając buty. – Prawdziwy Lis był kontaktem Szczura. Zamiast jego spotkał mnie i postanowił usunąć problem, ale zanim się zorientował, wygadał mi się, gdzie się obecnie ukrywa. – Saira podała mu ubrania z nocnego stolika. – Udasz się tam, odkryjesz jego nawyki. Na pewno dostaje jakoś wiadomości dotyczące potencjalnych skoków. – Zapiął koszulę i nałożył na nią szare, sięgające ud luźne okrycie. – Podmienimy mu wiadomość na taką, która wyśle go za nieistniejącym skarbem w miejsce, które znamy i gdzie mamy nieograniczony dostęp, gdzie zastawimy pułapkę. – Przesadnie teatralnym gestem owinął się granatowym płaszczem z kapturem.
– Jest takie miejsce w Ariopolis? – Sairze spodobał się plan.
Na twarzy Doriana zagościł ten sam uśmiech co wcześniej.
~
– Podaj mi linę. – Wydyszał Dorian po wyplątaniu się z siatki. Saira kiwnęła głową.
Razem związali mu ciasno ręce i kostki, po czym zaczepili go o hak żurawia i unieśli go, przesunęli nad wodę i zawiązali linę o wystającą knagę.
Dorian, zmęczony i jeszcze bardziej obolały niż wcześniej, przysiadł na ziemi. Zaśmiał się głośno.
– Szczur wpadł w pułapkę!
– Nigdy nie widziałam szczura, z którym trzeba było się bić. – Usiadła obok niego i szturchnęła go łokciem w żebra.
– Zadziałało? – Szeroko uśmiechnięty starł z czoła pot zmieszany z brudem.
Masz więcej szczęścia niż rozumu.
Wiesz jak trudno jest walczyć z kawałkiem drewna zwisającym mi z pleców? – Po tym komentarzu Nero zamilknął.
– Udało się. – Saira nie potrafiła uwierzyć w to, co się właśnie stało. Zapadła między nimi długa cisza. Pod nimi chlupotała woda, słychać było cykanie jakichś owadów. Dorian przerwał milczenie.
– Co zrobisz po odebraniu nagrody?
– Pojadę na wschód, mam kilka spraw do załatwienia w Doros. Ty?
– Zachód. Ponoć Kannad to dobre miejsce dla artystów. – Znowu cisza. Przyglądali się legendarnemu złodziejowi, w obawie, że jakoś uda mu się wydostać.
– Pójdę po straż. – Saira wstała i opuściła szopę.
~
Ariopolis rządzone jest z pozorami demokracji, tak naprawdę będąc podręcznikowym przykładem oligarchii. W każdej chwili władza ustawodawcza sprawowana jest przez 36 Fenorów, czyli urzędników dożywotnio wybieranych spośród najbogatszych rodów, w teorii mających dbać o interesy całego miasta.
Władza wykonawcza leży w rękach 12 Rafitów, każdy z nich reprezentuje jedną dzielnice miasta i wybierany jest raz na 5 lat przez stale zamieszkujących ową dzielnice wolnych obywateli, ich władza i wpływy zależą od zgodności ich interesów z wysokimi rodami.
Wymiar sprawiedliwości kontroluje sędzia najwyższy, zwany Ehudem. Posiada absolutną władze nad prawem, wyrokami sądowymi oraz strażą i obroną miasta, wybierają go wszyscy wolni obywatele miasta na dziesięcioletnią kadencję spośród Fenorów. W teorii jest najwyższą władzą w mieście, praktycznie jest marionetką wielkich rodów.
Dorian i Saira czekali właśnie na audiencję u Ehuda. Zwykle nagrody za zlecenia wydawane były bez większej ceremonii, lecz to nie była zwykła nagroda. Szczur był legendą wśród złodziei, bajką opowiadaną niegrzecznym dzieciom. A oni go złapali.
Odziany w drogie szaty niewolnik poprosił ich o podążenie za nim.
Całkiem bez gustu. – Nero skrytykował przesadnie bogaty wystrój wnętrza.
Kto wiesza dywany na ścianach? – Dorian dołączył się do wyśmiewania.
– Ten gobelin jest piękny. – Saira skomentowała obiekt spojrzenia Doriana.
– Prawda. – Przyjął zamyśloną minę. – Kojarzy mi się z… dzieciństwem.
Sala tronowa Ehuda była wielkim, jasnym pomieszczeniem. W kątach kręciła się służba. Na podwyższeniu znajdował się tron z polerowanego drewna. Siedzący na tronie człowiek był niski i patykowaty, resztki włosów zwisały mizernie z czubka głowy, idealnie dopasowane szaty i futra nie były w stanie ukryć chorobliwie chudej sylwetki.
Saira uklękła, Dorian poszedł jej śladem. Ehud zmierzył ich wzrokiem i
przemówił.
– Wstańcie. – Posłuchali. – Postaram się załatwić to krótko, ponieważ wkrótce rozpocząć ma się pora audiencji. – Jego głos był wysoki i nosowy. – Osoba, którą przyprowadziliście przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, którą nazywacie legendarnym Szczurem, uciekła tej nocy z aresztu. – Dorian zaklął pod nosem, a w umyśle usłyszał, wykonaną przez Nero, chyba najbogatszą i najdłuższą wiązankę na świecie. – Gdyby to był prawdziwy Szczur należałoby wam się wypłacenie nagrody, lecz jako że udowodnienie tego jest w chwili obecnej niemożliwe, wypłacenie wynagrodzenia zostało wstrzymane. – Kolejna wiązanka autorstwa Nera. Dorian dostrzegł, że Saira mocno zaciska pięści.
– Możecie odejść. – Władca odprawił ich ruchem dłoni.
Saira odwróciła się na pięcie i zaczęła kierować się w stronę wyjścia, Dorian dołączył do niej.
– Czy to lutnia? – Usłyszeli nosowy głos Ehuda.
– Tak, Wasza Ekscelencjo. – Dorian znowu patrzył w kierunku Wielkiego Sędziego.
– Jesteś bardem?
– Tak, Wasza Ekscelencjo.
– Zagraj coś dla mnie.
Kiwnął uprzejmie głową, ściągnął z pleców instrument i napełnił komnatę wesołą, lecz skomplikowaną melodią. Saira stanęła obok niego. Po chwili do dźwięków strun dołączył czysty, męski głos.
W krainie niezwykłej,
Gdzie to co dla nas to sny, oni zwą koszmarami,
W twierdzy surowej i białej,
Żył Król, który miał problem ze szczurami
Szczury urządziły sobie zawody,
Kto wejdzie do spiżarni, pachnącej serem i lawendą?
Dokonał tego szczur młody,
Od tamtego czasu ten szczur jest szczurzą legendą.
Niełatwo jest zostać legendą wśród szczurów,
Trzeba być szybkim i sprytnym,
Nie zatrzymać się przed nawet najwyższym z murów,
Trzeba być bardzo nieuchwytnym.
Nagle dołączył do niego kobiecy głos.
Lecz nawet szczurza legenda,
Ucieka w las przed kotem-szczurojadem,
A w lesie nawet legend cała banda,
Stanie się dla lisa obiadem.
Dorian dokończył utwór i razem opuścili salę tronową.
~
Stali na rozdrożu. Dorian trzymał lejce swojego siwka, a po jego prawej stała kara klacz ze swoją właścicielką. Słońce już zachodziło, niewielu podróżnych wyjeżdżało o tej porze z miasta.
– Chyba tu się nasze drogi rozchodzą. – Dorian powiedział, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Saira kiwnęła głową.
– Do następnego razu? – Powiedziała dosiadając konia.
– Do następnego razu. – Umościł się wygodnie w siodle i pogłaskał po szyi starego ogiera. Pojechali w przeciwnych kierunkach.
Dorian dotknął dłonią prawego policzka i przesunął palcami po małej bliźnie w kształcie półksiężyca.
– Żegnaj Lisie! – Usłyszał jeszcze z oddali.
Mówiłem żebyś na nią uważał.
Cicho siedź.