- Opowiadanie: Żywiołak - Syn Archanioła część I

Syn Archanioła część I

Oceny

Syn Archanioła część I

– "Wziął Pan Bóg spojrzał na grzeszny rodzaj ludzki. I zstąpił Pan Bóg na ziemię i odszukał czterech najczystszych, czterech najświętszych. Dobry Bóg zebrał czterech najczystszych, czterech najświętszych na górze Arthag i wszyscy spojrzeli na niegodziwość rodu ludzkiego. Tam Pan Bóg rzekł do nich: "Oto jest wasz świat. Składam dziś do rąk waszych los ziemi, słońca i nieba. Zniszczcie to, co zostało zepsute, a wówczas wstąpicie do raju pańskiego, lub pozwólcie temu istnieć, by już na zawsze został dla was zamknięty". I wtem czterej najczystsi, czterej najświętsi dokonali wyboru, zapadli w sen, a na świat Pan Bóg zesłał plagi straszliwe. Pierwszego dnia woda cała zmieniła się w krew gorącą i niezdatną do picia. Drugiego dnia ziemie zostały spustoszone przez żaby. Trzeciego dnia Pan Bóg zesłał plagę komarów spijających krew, raniących ludzi. Czwartego dnia przybyły muchy i poczęły na zwłokach ucztować i roznosić zarazy okrutne. Piątego dnia bydło pyszne i tuczone u stóp pasterzy padło. Szóstego dnia wrzody poczęły nękać rodzaj ludzki. Siódmego Dnia grad potężny zniszczył wyrzeźbiony ludzkimi dłońmi kamień, by nie mogli się pod nim schronić. Ósmego Dnia na świąt zstąpiła wygłodniała szarańcza. Dziewiątego dnia słońce przykryły czarne chmury, a na świat padł wielki cień. Wtedy czterej najczystsi, czterej najświętsi się przebudzili, jednak nie już jako ludzie. Dnia Dziesiątego świat dotknęła najgorsza z plag – poczęli czterej archaniołowie maszerować przez ziemię, paląc ogniem boskim nieczystość, która dotknęła pierworodnych tego świata. Gdy dzień się skończył, na ziemię raz jeszcze padły promienie słoneczne, a Pan Bóg przeprowadził czterech najczystszych, czterech najświętszych przez szczyt góry Arthag. I zasiedli oni po prawicy Boga w Królestwie Niebiańskim, patrząc na narody wolne od grzechu. Tak oto dopełniło się Ofiarowanie Pańskie". – Księga Końca, rozdział czwarty. – Gruby, odziany w podarte szaty człowiek o niewielkiej brodzie i krótkich, brązowych włosach ucałował dzierżoną księgę i położył ją na ołtarzu.

Dalto zaczął obserwować uważnie ludzi zebranych w kaplicy. U młodszych widział przerażenie, natomiast u starszych – gniew i pogardę, jak gdyby sami byli świadkami wydarzeń opisanych w świętym piśmie.

– Oto, co spotkało rodzaj ludzki, bracia i siostry. – Duchowny wpatrywał się w zgromadzonych. – Nasza ziemia została spustoszona, nasze matki, ojcowie, bracia, siostry – uśmierceni. Niech więc każdy z was pamięta o krzywdzie, o zdradzie, jakiej dopuścili się czterej archaniołowie. Dawniej oni też byli ludźmi, ale za własne zbawienie sprowadzili kataklizm na swoich bliźnich! Czterej najczystsi, czterej najświętsi! Módlmy się, bracia i siostry! Módlmy się, ale nie do Boga, który im na to pozwolił, a do diabłów wszystkich, by wtargnęły na łono pańskie i strąciły czterech zdrajców w najgłębsze czeluści piekieł – tam jest ich miejsce!

– Módlmy się! – Wierni wznieśli głowy. – Samaelu, Razaleku, Ibornerze, panowie piekielnych kręgów, niech z waszej ręki sprawiedliwości stanie się zadość. Prosimy, błagamy pokornie, byście uwięzili na swych ognistych łonach czterech przeniewierców.

– Zaprawdę prosimy, błagamy, gdyż jest to dobre, sprawiedliwe, słuszne i zbawienne. Panowie Piekieł, mroczne diabły i demony, dziś ofiarujemy wam to, co należy do nas, byście byli mieczami naszej zemsty. Niech więc ofiara się dopełni!

– Niech się dopełni!

– Idźcie więc, moje dzieci. Idźcie z nienawiścią do Boga i jego aniołów.

Nieszczęśnicy zaczęli się rozchodzić. Dalto westchnął cicho. Po dłużącej się niemal w nieskończoność godzinie doczekał się końca mszy. Nienawidził przebywać pośród ludzi – wystarczył jeden błąd, jedno niedopatrzenie, by dowiedzieli się oni o jego prawdziwej tożsamości. Musiał jednak z nimi obcować, tworzyć z nimi społeczeństwo, gdyż inaczej nabraliby wobec niego podejrzeń. To był właśnie największy paradoks życia pośród nich – by chronić swoje sekrety musiał każdego dnia narażać je na odkrycie.

Dalto był cherubem – mieszańcem, w którego żyłach płynęła krew ludzka i anielska. Znał tylko jednego ze swoich rodziców – archanioła Harona. O matce natomiast nie wiedział nic – porzuciła go, gdy tylko przyszedł na świat. Do dziś mężczyzna zastanawiał się czemu zawdzięcza życie. Był małym, bezbronnym niemowlęciem, gdy jedyna osoba zdolna przytrzymać go przy życiu odeszła. Wychował się pośród innych cherubów, jednak sposób, w jaki znalazł się między nimi pozostaje dla niego tajemnicą.

Był smukły, na jego owalnej twarzy widniało kilka zadrapań i blizn, z głowy wyrastały mu czarne włosy sięgające barków, tęczówki były zaś zielone. Jedynie jedna część ciała zdradzała niebiańskie pochodzenie, odróżniała go od ludzi – skrzydła śnieżnobiałe, ukryte skrzętnie pod skórzaną zbroją, przywiązane sznurami do torsu.

Wyszedł z kaplicy. Znalazł się na ogromnym płaskowyżu. W tym właśnie miejscu ludzie, którzy przetrwali armagedon założyli swoją osadę, którą później nazwali Rajską Przystanią. Wciąż zastanawiał się, dlaczego akurat tę nazwę wybrali – obozowisko to było jednym, wielkim obrazem nędzy i rozpaczy. Wychudzeni, brudni mieszkańcy całymi dniami szukali materiałów – drewna, kamieni, z których można było zrobić użytek, albo parali się innymi, mniej lub bardziej, niebezpiecznymi zajęciami. Niedbale wykonane ze skór ludzkich i zwierzęcych namioty stanowiły ich jedyne schronienie przed kaprysami pogody. Rozmieszczone tak blisko siebie, jak tylko się dało zajmowały niemalże całą przestrzeń wzniesienia. Przeszło tysiąc ludzi zgromadzonych na jednym płaskowyżu, otoczonych przez bród i odór okropny.

Porządek tutaj utrzymywany był przez dwie rzeczy – bezwzględnych wojowników, którzy nie wahali się ani chwili, by wyegzekwować surowe prawo ustanowione przez kapłana i niechęć mieszkańców do Boga, która pomagała ludziom przestać myśleć o warunkach, w których przyszło im egzystować. Pokój ten był jednak bardzo kruchy.

Z płaskowyżu można było dostrzec panoramę ruin miasta. Dawniej było ono kulturalną stolicą wielkiego imperium, pełną uniwersytetów, katedr, dziś jednak – kupą gruzów niezdatną nawet do odbudowy. Nawet chwała i potęga, jakimi cieszyła się metropolia nie potrafiły obronić jej przed największym kataklizmem, który nawiedził planetę – Ofiarowaniem Pańskim. 

W pozostałościach tych czaiły się przerażające bestie, dlatego niewielu ludzi decydowało się na zejście ze wzniesienia – jedynego bezpiecznego miejsca. Zazwyczaj byli to albo doświadczeni zbieracze, albo dobrze wyposażeni strażnicy i zwiadowcy.

Cherub zszedł z płaskowyżu i znalazł się na skrzyżowaniu dróg. Poszedł na zachód. Po kilkunastu minutach natrafił na niewielką barykadę zbudowaną z wszelkiego rodzaju starych, po części zniszczonych mebli – szaf, łóżek, krzeseł, stołów. Przy umocnieniu stała grupa ludzi – każdy z nich nosił skórzany pancerz, a do pasa przypięty miał miecz. Pół-anioł został przypisany do tego oddziału przez wielebnego. Z tego co wiedział, dowódca tej grupy nazywał się Rulf.

Gdy tylko stanął przed tą grupą, jeden jej członek – wysoki, łysy brodacz, którego lewe oko zasłonięte było przez czarną opaskę zapytał:

– Kim ty jesteś, do kurwy nędzy?!

– Dalto. – Przedstawił się. – Ojciec Mozgar wysłał mnie do waszej grupy.

– Do której wcześniej należałeś?!

– Do grupy Siknera.

– Posłuchaj mnie, chłopcze! – Chwycił Dalta za szyję i uniósł wysoko. – Sikner może i był pobłażliwy w stosunku do swoich psów, ale ja taki nie jestem. Jeśli popełnisz chociaż jeden błąd, jeśli narazisz któregokolwiek z nas na niebezpieczeństwo możesz być pewien, że osobiście cię wypatroszę, a ścierwo rzucę szczurom na pożarcie. Rozumiemy się?!

Dalto pomachał głową nerwowo.

– Rozumiemy się?! – krzyknął.

– T-tak.

Postawił swojego podopiecznego na ziemię, po czym uderzył z całej siły w brzuch. Pół-anioł rażony ogromnym bólem upadł na podłogę i zaczął kasłać.

– To był tylko przedsmak tego co cię czeka, jeśli coś spierdolisz. A teraz wstawaj.

Wstał powoli i ociężale, wciąż trzęsąc się po zadanym ciosie.

– Twoim pierwszym zadaniem będzie patrol. Idziesz do starego magazynu, fontanny o kształcie delfina, parku i sprawdzasz, czy nie ma tam żadnego skurwysyństwa. Jeśli jest – wypierdalasz stamtąd jak najprędzej i składasz nam raport. My się już zajmiemy resztą.

– P-potrafię walczyć. – Zakasłał.

– Tak? To się jeszcze okaże. A teraz wypierdalaj.

Cherub zalecił się do rozkazów swojego przełożonego. Przeskoczył nad tarasującą całą uliczkę barykadę i zaczął iść w wyznaczonym przez mężczyznę kierunku. W przeciągu kilku minut znalazł się przed magazynem – starą, drewnianą budowlą. Była ona jedną z niewielu, które przetrwały upadek miasta. Wziął głęboki oddech, po czym wszedł do środka.

Promienie słoneczne wpadały przez dziury w suficie, rozpraszając panujące wewnątrz ciemności. Ku uldze cheruba, wewnątrz nie było niczego, prócz zniszczonych skrzyń.

Wyszedł na zewnątrz, po czym udał się w stronę następnego celu. Pomnik przedstawiający morskiego ssaka był wykonany naprawdę pięknie – wciąż widoczna była u niego gracja i delikatność, które nadał mu stwórca.

Wokół niego leżały zaś ludzkie szczątki – szkielety dawno już pozbawione mięsa pamiętające mroczne dni Ofiarowania Pańskiego oraz inne, świeższe ciała, na których widoczne były oznaki rozkładu. Za życia prawdopodobnie zostali wypędzeni z Przystani w skutek zbyt poważnych chorób, trawiących ich ciała, a żywota dokonali już w mieście – nie wiadomo jednak, czy za sprawą zarazy, czy potworów. 

Skierował kroki w stronę tego, co zostało z miejskiego parku. Teren otoczony był żelaznym ogrodzeniem – dawno już zardzewiałym. Miejsce to pozbawione zostało wszelkiej zieleni – na suchych, spróchniałych drzewach nie ostał się nawet jeden liść, a trawa była szara, jakby spalona. W samym centrum tego obszaru znajdował się sporych rozmiarów dół po brzegi wypełniony gęstą, czerwoną cieczą.

Podszedł do tajemniczego zbiornika, a do jego uszu dobiegł dziwny, niski dźwięk, przypominający żabie kumkanie. Wyciągnął miecz. Wiedział, jakie potwory wydają takie odgłosy. Wiedział, jak niebezpieczne potrafią być.

Po paru sekundach z obrzydliwego stawu wyskoczyły trzy żaby o niedźwiedzich rozmiarach wyglądające, jakby wydostały się z sennego koszmaru. Ich cielska były całe czarne, ślepia zaś – krwistoczerwone. Z pleców każdego z nich wyrastała dodatkowa para rąk pokrzywionych, zakończonych pazurami, w ich pyskach zaś widniały dziesiątki kłów długich i ostrych niczym brzytwy.

Dalto skierował ostrze szabli w stronę przeciwnika i cofnął lewą nogę o kilka centymetrów. Jedna z żab otworzyła pysk i spróbowała chwycić go jęzorem. Miecznik w porę odskoczył w prawo, unikając mięsistej, zielonej części cielska. Uniósł miecz wysoko, po czym opuścił jego tnącą część z całą mocą prosto na język żaby. Strugi gęstej, brązowej krwi zaczęły spływać po zepsutej ziemi, a bestia zaczęła wydawać z siebie nerwowe, paniczne wręcz dźwięki. Po kilkunastu sekundach opadła na ziemię i przestała się ruszać.

Śmierć tego osobnika zdawała się nie robić żadnego wrażenia na dwóch pozostałych – zaczęły skakać w kierunku szermierza z oszałamiającą wręcz prędkością. Pół-anioł nie zamierzał pozostawić im inicjatywy – odchylił miecz w prawo i zaczął szarżować na oponentów. Zaskoczone żaby zatrzymały się. Jedna z żab spróbowała dokładnie tego samego, co jej zmarła towarzyszka, jednak i tym razem nie dało to żadnego rezultatu – zwinny cherub wykonał długi skok w kierunku żaby, unikając jęzora. Znalazł się tuż przy swoim oponencie. Bez namysłu przebił łeb stwora.

Ostatnia z demonicznych bestii nie powtórzyła błędów swoich poprzedniczek – wykonała jeden, potężny skok, otwierając przy tym paszczę szeroko. Cherub uklęknął i uniósł szablę. Zimne żelazo wbiło się w brzuch stwora, gdy ten lądował. Ta delikatna, wrażliwa część prędko została rozpruta, a chronione przez nią ograny wydostały się na zewnątrz.

Miał sporo szczęścia: monstra, z którymi walczył były młode, niedoświadczone. Westchnął cicho, po czym zaczął iść w stronę barykady.

W przeciągu godziny dotarł na miejsce. Gdy tylko strażnicy go zobaczyli, zrzucili pół-aniołowi linę. Dalto dostał się za jej pomocą na szczyt zasłony. Podszedł do przełożonego.

– Zakończyłem zwiad. W magazynie nie było żadnego potwora, lecz mało jest tam drewna, z którego moglibyśmy zrobić użytek. Na placu z fontanną też pusto. Jedynie w parku zdołałem spotkać kilka piekielników, jednak były to osobniki młode. Najprawdopodobniej zostali wysłani przez rój jako zwiadowcy do poszukiwania terenów lęgowych.

– Był z nimi jakiś starszy osobnik?

– Nie. Te zazwyczaj strzegą królowej i nie ruszają się z legowiska na krok.

– Dobra, jednak nie jesteś takim idiotą, za jakiego cię na początku uważałem.

– Co mam teraz zrobić?

– Będziesz stał na warcie wraz z Jovenem. Jeśli coś będzie szło w stronę palisady – zapierdol to. To twoje następne zadanie. Weź ze skrzyni kilka oszczepów – przydadzą ci się.

Cherub pokiwał głową i zalecił się do poleceń swojego przełożonego. Wziął kilka niedbale zaostrzonych kawałków drewna, po czym stanął na szczycie palisady. Przebywał tam dość niski, aczkolwiek młody człowiek o brązowych włosach i dość miernej posturze. Wyglądał, jakby nie ukończył jeszcze dwudziestu zim.

Cała reszta oddziału udała się w stronę płaskowyżu.

– No, to do wieczora będzie spokój. – Uśmiechnął się chłopak.

– Dlaczego tak myślisz? – zapytał pół-anioł.

– Rulf i reszta oddziału zazwyczaj wysyłani są przez wielebnego poza miasto. Obok tych ruin jest jaskinia, w której rośnie zielsko, z którego zazwyczaj soki w Przystani pijemy.

– Skąd to wiesz?

– Raz tam z nimi byłem. Niestety, tylko raz. Wiesz, nie poszło mi zbyt dobrze w starciu z potworem, który tam się czaił. Dlatego teraz siedzę tutaj i zbijam bąki – reszta nie chce mnie od tamtej pory zabierać w te tereny.

– Długo jesteś w tej grupie?

– Dopiero tydzień. I tak jednak jestem wdzięczny wielebnemu, że mnie tutaj przypisał. Bycie członkiem grupy Rulfa to w końcu zaszczyt, chociaż sam Rulf to kawał skurwysyna. Niewielu wojowników może się pochwalić członkostwem w tej drużynie.

– Co takiego zrobiłeś, że cię tu przyjęli?

– Zabiłem piekielnika zaledwie dzień po tym, jak mundur ubrałem. Zrobiło to spore wrażenie na wielebnym. A ty?

– Wraz z moją drużyną towarzyszyliśmy chroniliśmy zbieraczy pod starą katedrę i zostaliśmy zaatakowani przez komary. Walczyliśmy dzielnie, jednak w końcu te bestie złamały morale mojej grupy i cała reszta uciekła. Tylko ja zostałem, by kupić zbieraczom czas. Gdy upewniłem się, że znaleźli się dość daleko, sam wziąłem nogi za pas.

– No nieźle. Musisz być dobrym szermierzem, skoro coś takiego przetrwałeś.

– Z mieczem radzę sobie nie najgorzej, jeśli mam być szczery.

– A z oszczepem?

– Jeszcze nie próbowałem tym walczyć.

– No, miejmy nadzieję, że jeszcze długo nie będziesz musiał.

Po kilku godzinach słońce zaczęło zachodzić, a reszta drużyny wróciła na swój posterunek. Ubrania mieli zapaskudzone dziwnym, niebieskim płynem, zbroje niektórych zostały rozerwane, zdobyli kilka nowych blizn. Nie było to na szczęście nic poważnego.

Kilku z nich dzierżyło ze sobą koce i poduszki.

– Raport, psie. – Rulf popatrzał się nienawistnie na cheruba.

– Melduję, że w trakcie warty nie napotkaliśmy niczego niebezpiecznego.

– Dobrze… Zatem w nocy powinien być spokój. Dobra, leniwe ścierwa – krzyknął do wszystkich zgromadzonych. – do spania, jazda. Musicie być wypoczęci na następny dzień.

Wojownicy rozścielili sobie posłania. Zmęczeni trudami całego dnia zasnęli szybko.

Dalto zmieszany wpatrywał się w słońce powoli chowające się za horyzontem. W jego sercu narodziła się żądza, by chwilowo opuścić posterunek, odejść, skryć się przed swoimi towarzyszami, jednak bał się, że spełnienie jej będzie miało poważne konsekwencje. "Nie. Muszę być w pełni sił" – pomyślał sobie. Odwrócił się na prawy bok i spróbował zasnąć. Miał nadzieję, że ochota wkrótce zgaśnie.

 

******************************************************************************

 

Dalto otworzył oczy. Na nocnym niebie świecił złocisty księżyc, otoczony setkami bladych, białych gwiazd. Rozejrzał się wokół. Reszta wojaków spała głęboko. Wydawać by się mogło, że nawet huk armat nie zdoła ich przebudzić. Mógł usłyszeć jedynie donośne, gardłowe chrapanie.

Usiadł prędko i westchnął. Jego oddech przyspieszył, stał się bardziej nerwowy. Ochota w żadnym stopniu nie osłabła – nawet przybrała na sile, gdy pół-anioł ujrzał, jak jego kamraci twardo odpoczywali. Na pewno nie zauważyliby jego zniknięcia, a on chciał się wymknąć tylko na chwilę.

Nie mógł dłużej walczyć. Wstał i zaczął kierować się w stronę kanalizacji, bacząc przy tym, by jego kroki były możliwie jak najcichsze.

Dotarł na miejsce w przeciągu kilkunastu minut. Spora, żelazna klapa ulokowana była tuż obok wejścia na wzniesienie. Wszedł do systemu kanalizacyjnego. Nie bał się, że ktokolwiek go tutaj zobaczy – do kanałów ludzie zapuszczają się wyjątkowo rzadko.

Cherub znalazł się w wąskim korytarzu, przez środek którego przebiegała podłużna dziura wypełniona gęstą, zielonkawą cieczą. Widział to dobrze – jego nadnaturalne pochodzenie zapewniło mu możliwość widzenia nawet w najgłębszych ciemnościach. Cały tunel wypełniał okropna mieszanka – fetor ekskrementów, gnijącego mięsa i pleśni. Podróż przez to miejsce wydawała się być okropnym doświadczeniem, jednak sama myśl o tym, co znajdowało się na końcu drogi przyspieszała bicie jego serca. Bez chwili namysłu zaczął iść wgłąb kanałów.

W końcu, po kilkunastu minutach ujrzał cel swojej wyprawy – sporych rozmiarów szczelinę w ścianie. Przekroczył tę przerwę i znalazł się w niewielkim, skalnym korytarzu, na końcu którego zawieszony został ogromny kawał drewna służący za drzwi. Zapukał, a po chwili się otworzyły. Ujrzał liczącego sobie trzy metry humanoida o siwej skórze. Z pleców wyrastały pokaźne skrzydła podobne do tych, które posiadają nietoperze. Głowę porastały krótkie, czarne włosy, ledwie wystające spod skóry. Istota była niesamowicie umięśniona. Odziana była jedynie w skórzane buty i szare, lniane spodnie. Na jej plecach zawieszony był masywny topór dwuręczny o jednym ostrzu. Twarz miała wykrzywioną w grymasie gniewu.

– Dalto. – Warknęła, ukazując przy tym rzędy ostrych kłów.

– Witaj, Torlo.

– I co z ludźmi?

– Żaden z nich na razie nie zamierza zapuścić się do kanałów.

– Dobrze. W takim razie wracaj. Mogą zauważyć twoje zniknięcie.

– Nie mogę… Ja muszę ją zobaczyć. To przeszło miesiąc, odkąd ją ostatni raz widziałem.

– Godzina. A potem wracasz na powierzchnię.

Dalto skinął głową i przeszedł przez drzwi. Znalazł się w podłużnym holu, w którym znajdowały się przejścia do następnych pomieszczeń. Westchnął radośnie, po czym zdjął zbroję i odwiązał ściskające jego tors sznury. Jęk ulgi wydostał się z jego płuc, gdy tylko poruszył odrętwiałymi skrzydłami. Zaczął iść wgłąb korytarza.

Po kilku sekundach wkroczył do niewielkiej sali znajdującej się naprzeciwko wejścia, w której zebrali się inni cherubowie. Siedzieli skupieni przy ogniskach, z których – dzięki magicznym mocom – nie unosił się dym.

– Witajcie! – rzekł pół-anioł.

Jego współplemieńcy prędko skupili na nim uwagę.

– Dalto! – krzyknął radośnie jeden z anielskich potomków – białoskóry blondyn o długich, kręconych włosach. – A co ty tu robisz?

– Przyszedłem ją zobaczyć, Rafaelu.

– Oj, trochę po fakcie, przyjacielu. Słodka Katarina jakieś pół godziny temu uderzyła w kimono. Nierozsądnie byłoby ją teraz budzić.

Zignorował słowa swojego przyjaciela i skierował kroki do jednej z komnat. Sala ta była niewielka – zmieściły się tutaj jedynie dwa posłania. Na nich spała kobieta o lekko zadartym nosie, krótkich, rudych włosach i brązowych skrzydłach wyrastających z pleców. Wszelkie lęki, troski, które nawiedziły jego serce ustąpiły miejsca spokoju, gdy tylko na nią spojrzał. Katarina – ucieleśnienie jego marzeń, nadziei, jedyny powód, dla którego każdego dnia walczył, przebywał między ludźmi.

Zaczął ją oglądać dokładnie. Spała nago, a kołdra przykrywała jedynie dolną część jej ciała. Skierował spojrzenie na jej brzuch. Był wyraźnie zaokrąglony, a kobieta trzymała na nim prawą rękę. Nosiła w nim dziecko, którego on był ojcem. Uśmiechnął się delikatnie.

– Śpij słodko, moja droga – wyszeptał.

Udał się z powrotem do sali, w której rezydował Rafael. Przysiadł się do blondyna.

– I jak tam na powierzchni, co?

– Nawet nie pytaj. Zostałem przydzielony do grupy jakiegoś pierdolonego psychopaty. Mam nadzieję, że to wszystko się wkrótce skończy.

– Nasi zwiadowcy wciąż poszukują jakiegoś miejsca, w którym moglibyśmy się osiedlić.

– Wiem, ale cholernie ciężko jest mi pośród nich.

– Aż tak źle tam jest?

– Gorzej. Dużo gorzej. Codziennie słyszę, jak ich przywódca podżega do nienawiści do wszystkiego, co ma jakąkolwiek styczność z Bogiem – do czwórki, do duchów świętych, do niebios. A nas nienawidzą w szczególności. I to za sam fakt, że w naszych żyłach płynie krew archaniołów, za coś, na co żaden z nas nie miał wpływu. Każdego dnia boję się, że popełnię jakiś błąd, że odkryją, kim jestem naprawdę. Chciałbym już uwolnić się od nich, od tego strachu.

– Nie możemy opuścić tego miejsca, bo jedynie tutaj możemy zdobyć jakieś pożywienie. Sam dobrze o tym wiesz. Jesteśmy tu uziemieni, póki nie znajdziemy jakiegoś miejsca, w którym zwierzyny pod dostatkiem.

– Wiem, wiem…

– Zobaczysz, jeszcze znajdziemy w świecie nasz własny kąt bez ludzkiego oddechu na karku.

– Każdego dnia modlę się, by tak właśnie było. Ale dość już o mnie. Powiedz lepiej, co tam u ciebie.

– Ostatnio byłem z drużyną w lesie. Wpadliśmy w zasadzkę much.

– Ohh… Przykro mi.

– Akurat Torlo był wtedy z nami i skończyło się jedynie na drobnych zadrapaniach… Mówię ci, co on wtedy robił to aż ciężko opisać.

– Torlo opuścił tę norę? – Uniósł brew ze zdziwienia. – A to coś nowego.

– Widzisz, jeden z tych wielkoludów wyzwał go od tchórza, że tylko na szczury poluje w kanałach. Widocznie to stwierdzenie bardzo Torla dotknęło.

– My ani groźbą ani prośbą nie potrafiliśmy wykurzyć go stąd, a wystarczyło tylko wyzwanie go od tchórzy? Jak słowo daję, ciężko go rozgryźć.

– Prawda? Potomkowie Nadorega zazwyczaj nieskomplikowani są jak cepy, jednak on… Coś z nim jest nie na rzeczy, mówię ci.

– Może i tak, jednak nie chce mi się dalej o tym rozmyślać.

– A tak w ogóle zostajesz tutaj, czy wracasz na powierzchnię?

– Wracam. Spostrzegliby moje zniknięcie. Muszę tam przebywać i mieć się na baczności. Nigdy nie wiadomo, kiedy zechcą zejść do kanałów.

– Tak swoją drogą to masz przesrane, kolego. To jak przebywanie niedaleko gniazda szerszeni.

– Cóż, ktoś musi tam być, by te nie zdążyły kogoś upierdolić.

Do pomieszczenia weszła kolejna pół-anielica. Była ona niska, drobnej budowy. Jej skóra była jasnoniebieska, a uszy – szpiczasto zakończone. Miała długie, sine włosy bezładnie spadające na barki. Z jej pleców zaś wyrastała para przedziwnych skrzydeł o granatowej barwie przypominających motyle. Odziana była w koszulę stworzoną z niedbale pozszywanych ze sobą utwardzanych płatów skóry, brązowe spodnie i sandały. Na jej plecach wisiał krótki łuk i kołczan wypełniony strzałami. Prawą ręką trzymała niewielki wór wypełniony po brzegi.

Wszyscy zwrócili na nią uwagę.

– Patrzcie, ludziska! – Rzuciła pojemnik na podłogę. a z jego wnętrza wyleciało kilka bestyjek o aparycji królika. Wyglądały przerażająco – zamiast oczu miał przedziwne czułki o czerwonej barwie, a w paszczach znajdowały się długie, ostre kły. Łapki potworów zakończone były pazurami czarnymi.

– No! – krzyknął jeden z cherubów. – Widzę, że mała Nalra się postarała!

– A zatem, jak to mówią, bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, póki możecie. Sezon godowy tych bestyjek się kończy, więc nieprędko będę mogła kolejne upolować.

Kilku mężczyzn wzięło króliki, obdarło z futra, upuściło krwi do misy i położyło na ruszcie. Ich zielonkawe mięso mogło wyglądać niezbyt zachęcająco, jednak było ono wyjątkowo smaczne. Wśród cherubów uchodziło ono za prawdziwy rarytas.

Po zaledwie kilkunastu minutach z królików zaczął unosić się dym, a ich ciała stały się jasnobrązowe.

Każdy ze zgromadzonych dostał po jednej bestii. Dalto wyrwał czułki i rzucił je na podłogę. Te bowiem zawierały silne toksyny, które mogłoby okazać się zabójcze nawet dla pół-anioła. Danie zjadł prędko.

Mężczyźni zanieśli krew innemu cherubowi, bodajże najbardziej mrocznemu i zdeformowanemu ze wszystkich. Siedzący w kącie mężczyzna zamiast skóry miał setki drobnych, złocistych łusek, jego oczy miały wertykalne źrenice, niczym u węża. Jego ciało przykrywała długa, czarna szata. Nie nosił butów, przez co można było dostrzec jego ptasie stopy o długich pazurach. Z pleców wyrastały mu skrzydła błoniaste, podobne do tych posiadanych przez muchy. "Ss'arad" – tak brzmiało imię osobnika.

Ss'arad spojrzał na zbiornik, po czym uniósł rękę nad nim i zamknął oczy. Wszelka zgromadzona w nim czerwień zamieniła się w wodę.

Cherubowie napełnili wszelkie szklanki, kubki, miski zbawiennym płynem i zaczęli pić, jak gdyby od dni nie gościł w ich gardłach. Cudowna, chłodna woda stanowiła nie lada odmianę od paskudnego soku roślinnego, który Dalto musiał pić na powierzchni.

Wyraźnie odprężony i uradowany, westchnął cicho i skierował kroki w stronę wyjścia.

– Już idziesz?

– Muszę. I tak jestem tutaj zbyt długo.

– Cóż, powodzenia.

– Dzięki, przyjacielu.

Czarnowłosy przyłożył skrzydła na klatkę piersiową, dokładnie zabandażował swój tors, ubrał zbroję i opuścił kryjówkę swoich pobratymców. Chciał spędzić z nimi jeszcze chwilę, jednak czas go naglił. Po krótkiej wędrówce opuścił kanały. Udał się w stronę palisady. Ludzie wciąż spali. "Świetnie" – pomyślał sobie. Żaden z nich nie zauważył jego nieobecności.

Położył się na swoim miejscu i zamknął oczy. Nie musiał długo czekać, by świadomość go opuściła.

 

******************************************************************************

 

– Pobudka, leniwe ścierwa! – Do uszu szermierza wdarł się głośny krzyk.

Cherub z trudem uniósł ociężałe powieki. Zaczął rozglądać się wokół, jednak odbierane kształty były niejasne, niewyraźne. Z ust mimowolnie wydostało się głośne ziewnięcie.

– Co jest?! – Podszedł do Dalta. – Zmęczony jesteś?!

Adrenalina wypełniła błyskawicznie pół-anioła. Stres, strach – jego duszę nawiedziły te dwie emocje. Ogromna presja ze strony brodacza uwolniła czarnowłosego od zmęczenia, chociaż ten wiedział, że stan ten nie będzie trwać długo.

– N-nie… – zająknął się.

– Tak?! Bo mnie się właśnie wydaje, że zmęczony jesteś! Co robiłeś w nocy, co?! Gdzie się szlajałeś, ty bezwartościowy worze łajna?!

– Nigdzie! Przysięgam!

Ogromny mężczyzna warknął głośno.

– Jeśli coś sknocisz, śmieciu, to gwarantuję ci, że tego dnia nie przeżyjesz. – Odszedł, wysyłając po drodze nienawistne spojrzenie swojemu rozmówcy.

Dalto westchnął głośno. Całe szczęście, ulga, którą odczuł po wizycie w kryjówce – wszystko to zostało mu odebrane, zniszczone przez tego człowieka, tego złośliwego gbura. "Po chuj ja się wychylałem?" – przeklął sam siebie w duchu. – "Mogłem pozwolić im zdechnąć – przynajmniej nie musiałbym służyć temu zjebowi".

Wojownicy wstali i ustawili się w równym szeregu. Wódz obserwował ich bacznie, a w jego spojrzeniu dostrzec można było jedynie pogardę.

– Wielebny wyznaczył nas do wyjątkowego zadania. Nasi zwiadowcy donieśli, że w lesie za miastem dostrzegli coś niespotykanego… Ucieszycie się, chłopcy – dzisiaj będziemy mieli okazję zapolować na wniebowziętego!

Z gardeł wojowników wydostały się energiczne krzyki. Na ich twarzach widać było podekscytowanie. Ta jedna wiadomość zdała się pobudzić ich żądzę krwi.

Pół-anioł słyszał już o tych istotach. Wniebowzięci byli ludźmi, którzy ofiarowali czterem archaniołom swoje dusze w zamian za łaskę. Było ich wielu, jednak wszyscy zniknęli wraz z odejściem boskich wybrańców. Według opowieści, niektórzy z nich przybyli na ziemię z rozkazu swoich panów, by obserwować ludzkość i rozbijać wszelkie siedliska zła i występku. Niewielu ludzi miało okazję spotkać wniebowziętego – jeszcze mniej przeżyć spotkanie.

– Joven, wiem, że ty jesteś kretyn, ale dziś będziesz trochę machać mieczem – to twoja szansa na rehabilitację. Nie sknoć tego, to może pozwolę ci wrócić do naszych wypadów po zioła.

Cherub zaczął rozglądać się wokół.

– Ty! – Rulf zwrócił się do Dalta. – Ty trzymasz się na uboczu i napierdalasz oszczepami, rozumiemy się?

– Tak.

Joven wręczył kompanowi wór pełen drewnianych kijów ostro zakończonych, a czarnowłosy zawiesił go na plecach.

Wyruszyli. Opuścili miasto w przeciągu kilkunastu minut i stanęli przed wejściem do lasu. Kompleks ten wyglądał przerażająco. Wszystkie drzewa były uschnięte, martwe, a na ich spróchniałych korach rosły czarne grzyby, na kapeluszach których widniały oczy bez źrenic, o tęczówkach krwistoczerwonych. Wszystko wskazywało, że nie pozwalały pasożytom widzieć – kolorowe części nie zmieniły pozycji nawet, gdy w pobliżu pojawili się brodacz wraz z drużyną.

Weszli do środka. Jedynymi dźwiękami, jakie odbierały ich uszy były te wytwarzane przez owady. Wokół unosił się stęchły, obrzydliwy zapach zgnilizny, zapach śmierci.

W końcu natrafili na niewielką jaskinię. Z jej wnętrza dobiegały niskie, donośne ryki. Z całą pewnością można było powiedzieć, że autorem tych dźwięków nie był człowiek ani żadna ze znanym im bestii. Nikt nie miał wątpliwości, że cel ich wyprawy znajdował się właśnie w tej jaskini.

– Dobra, plan jest taki: wy kryjecie się za drzewami, a ja wywabiam to kurewstwo z jaskini. Spróbuję skupić na sobie jego uwagę, a kiedy wyjdzie z kryjówki, wy atakujecie. Ty zaś – Wskazał Dalta palcem. – rzucasz tymi pierdolonymi oszczepami i ani myśleć wdawać się z tą bestią w walkę na bliskim dystansie. Jeśli widzisz, że potwór pędzi na ciebie – spierdalasz gdzie pieprz rośnie, rozumiemy się?

Cherub pokiwał głową.

– Dobrze, zatem na stanowiska.

Wojownik zaczął bacznie obserwować swojego przełożonego. Rulf stanął naprzeciwko wejścia do jamy, po czym krzyknął ze wszystkich sił. Wszelkie dźwięki dochodzące z wnętrza ucichły.

Inni członkowie drużyny schowali się tak, by w momencie ataku odciąć wszelkie drogi ucieczki – dwoje ukryło się za sporym krzewem na zachód od jaskini, trójka przykucnęła na niewielkim wzniesieniu, w którym wyżłobiona została jama, a Joven wraz z Daltem ukryli się za drzewami na wschód od leża monstra.

Po zaledwie kilku sekundach ich oczom ukazał się wniebowzięty – ogromna, czarna gąsienica o twarzy człowieka, nad głową której lewitowało złociste koło. Jej ślepia były czerwone, a w ustach widniały dziesiątki kłów ogromnych niczym dzierżone przez ludzi miecze. Potwór zaatakował błyskawicznie – spróbował pochwycić zębami brodacza. Ten jednak w porę odskoczył w tył, unikając przy tym bolesnej śmierci. Rulf nagle krzyknął:

– Teraz!

Wojownicy wybiegli ze swoich kryjówek i zaczęli szarżować na bestię. Stwór wiedział, że jedynymi opcjami, które mu pozostały była śmierć, albo walka. Z jego agresywnej postawy bardzo łatwo można było wywnioskować jaki wybór podjął.

Troje bojowników wskoczyło na tułów wniebowziętego i zaczęli dźgać go wściekle. Bestia zaryczała wściekle, ale nie dała za wygraną – odwróciła głowę w ich kierunku i otworzyła usta. Owinęła swoim przypominającym mackę jęzorem jednego z agresorów i wciągnęła go do paszczy. Podwładny Rulfa wyrywał się, walczył, jednak jego siła okazała się niczym w starciu z potęgą monstra – został wciągnięty prosto do paszczy. Jego żałosne krzyki wypełniły całą okolicę. Z ust okrutnego potwora zaczęły spływać gęste strugi krwi, wypadać strzępy mięsa. Wkrótce potem całkowicie pochłonął truchło nieszczęśnika.

Dalto w przerażeniu patrzył na tę scenę. Strach, który zawładnął jego sercem nie pozwalał mu na jakikolwiek ruch. Chciał pomóc swoim towarzyszom, jednak sama myśl, że mógł przez to zwrócić na siebie uwagę giganta sprawiała, że serce biło mu znacznie szybciej.

Olbrzym rozejrzał się wokół. Po tym brutalnym ataku cała reszta oddała mu inicjatywę – cofnęła się o kilka kroków i czekała, aż to on wykona jakiś ruch. Widząc bierność oponentów, splunął tajemniczą, zieloną substancją w stronę jednego z myśliwych – długowłosego rudzielca o orlim nosie i piegowatej twarzy. Zaskoczony mężczyzna nie zdążył odskoczyć, co przypłacił życiem – wydzielina trafiła go w głowę i błyskawicznie rozpuściła skórę, mięśnie, organy. Upadł na ziemię, z otworach w czaszce zaczęła wylewać się powoli szara, gęsta ciecz, która najprawdopodobniej jeszcze parę chwil temu była mózgiem.

Przywódca zaczął rozglądać się panicznie, jakby w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę. Jego uwaga skupiła się na cherubie.

– Co tak stoisz?! Rzucaj! Rzucaj! – krzyknął wściekle.

Władczy, agresywny ton mężczyzny wyrwał pół-anioła ze stanu bezwładności. Potwór był daleko, w ciągłym ruchu, jednak Dalto wiedział, że musi trafić. Wziął jeden z naostrzonych kijów i spróbował skierować na siebie spojrzenie bestii. Zaciekawione monstrum spojrzało w jego kierunku. Rzucił. Oszczep przebił lewe oko kolosa, a ten ryknął wściekle.

Zaczął szarżować w stronę oszczepnika. Nie myśląc długo, czarnowłosy zaczął uciekać co sił w nogach. Nie oglądał się za siebie, jednak każdy krok, który jego prześladowca zrobił wydawał donośny odgłos. Dźwięki przybierały na sile z każdą chwilą. Potomek Harona wiedział, że wniebowzięty się zbliża, że go dopadnie, że nikt nie będzie w stanie mu pomóc.

Zaczął manewrować między drzewami w nadziei, że dzięki temu ucieknie. Okazało się jednak, że na próżno – stwór najzwyczajniej w świecie taranował suche, martwe rośliny, ani trochę nie spowalniając.

W końcu energia zaczęła opuszczać wojownika. Jego bieg stał się wolniejszy, oddech – szybszy i bardziej zdenerwowany. Wystarczyło zaledwie kilka minut biegu, by zmęczenie wzięło górę. Wiedział, że nie uda mu się umknąć.

W końcu wniebowzięty dobiegł do swojej ofiary. Przewrócił pół-anioła. Anielski syn wylądował na brzuchu, jednak w ostatnim akcie desperacji spróbował wstać i biec dalej. Bestia jednak stanęła nad nim, uniemożliwiając ucieczkę i zaczęła wpatrywać się w czarbwłosego nienawistnie.

Dalto wpatrywał się bezustannie w przerażającą twarz, jednak – ku jego zaskoczeniu – cała furia, wściekłość, która była na niej obecna zmieniła się żal, smutek. Potwór zbliżył się do pół-anioła i wziął jeden, głęboki wdech nosem. Wydał z siebie głośny pomruk i zaczął biec na zachód, a kilka sekund później zniknął w mrokach lasu.

Po kilku minutach na miejscu znaleźli się pozostali członkowie grupy. Byli wyraźnie zaskoczeni widząc, że na ciele pół-anioła widniało jedynie kilka sińców. Nie spodziewali się, że jeszcze będzie dychał.

– C-co się stało? – Rulf wziął głęboki oddech.

– Ja… Ja zraniłem go i…

– To wiem, do kurwy nędzy! Gdzie on jest teraz?!

– Gonił mnie, ale zdołałem wyprowadzić jeszcze jeden cios. Potem uciekł. – skłamał.

– Gdzie?

– Na zachód. Ale… był zbyt szybki. Nie goniłem go.

– Ark, Tarno – zwrócił się do podwładnych. – macie go wytropić, a potem powiedzieć reszcie, gdzie się zaszył. My tu poczekamy i zbierzemy siły.

Pobiegli za wniebowziętym. Cała reszta została na miejscu, doglądając stanu cheruba.

Dalto zaczął się zastanawiać dlaczego bestia okazała mu łaskę. Nawet nie zawahała się zabijając dwóch zwiadowców, a jemu jednemu darowała życie. Zaczął się zastanawiać, czy dalszej egzystencji nie zawdzięczał boskiemu pochodzeniu. "Czy to możliwe?" – zadał sobie pytanie. Czynnik niezależny od niego zadecydował o jego życiu. Był to jeden z niewielu momentów, w których cieszył się, że jego ojcem był archanioł.

W końcu, po niemalże dwóch godzinach dwoje szermierzy powróciło. Jeden z nich niósł na plecach mężczyznę w średnim wieku o długich, brązowych włosach. Był nagi, zakrwawiony.

– Co to jest? – zapytał Rulf.

– Wniebowzięty… Okazało się, że Dalto tak go urządził, że skorupa pękła. A teraz nasz gagatek już nie taki hardy… Znaleźliśmy go przed wejściem do jakieś starej wieży, jednak nie odważyliśmy się tam wchodzić. Zabraliśmy po prostu śmiecia i przyprowadziliśmy tutaj.

– Żyje?

– Tak, żyje. Teraz nieszczęśnik jeszcze nieprzytomny jest, ale wkrótce powinien się obudzić.

– Doskonała robota, chłopcy. Zaprowadźcie go do obozu… Coś czuję, że ojciec zesra się ze szczęścia, gdy go zobaczy. A teraz ruchy!

Wojownicy wymienili się spojrzeniami, po czym uśmiechnęli się złowieszczo. Chwycili nieznajomego za kończyny i zaczęli nieść w stronę wyjścia z lasu.

W przeciągu kilku godzin doszli pod drzwi kaplicy. Z jej wnętrza dobiegały ciche, zduszone odgłosy, przypominające śpiew. Bez wątpienia odbywała się tam msza, jednak nie przeszkodziło to Rulfowi – mężczyzna uderzył w spróchniały kawał drewna kilka razy. Wszelkie odgłosy ustały, a w wejściu pojawił się sam ojciec Mozgur.

– Dzieci, właśnie prowadzę nabożeństwo. Czy możecie to uszanować? – Kapłan zmarszczył czoło w irytacji.

– Wybacz nam, ojcze – Ukłonił się pokornie. – ale mamy tutaj coś, co powinno cię zainteresować.

– Co takiego?

Podwładni brodacza pokazali kapłanowi nieprzytomnego mężczyznę. Na twarzy duchownego widać było zaskoczenie.

– A cóż to za zbłąkana owieczka, Rulfie?

– Nie żadna owieczka, ojcze, ale nikczemnik, który sprzedał swoją duszę czterem zdrajcom!

– Wniebowzięty? A więc jednak udało wam się go pokonać?! Moi synowie, jestem z was dumny.

– Stoczyliśmy z nim nierówną walkę, ale w końcu zdołaliśmy zniszczyć jego niebiańską powłokę! Teraz jest tylko słabym, bezbronnym śmieciem jakim był przed ofiarowaniem się bożym pomiotom.

Mozgur bez słowa wrócił do świątyni i zaczął wyganiać wszystkich zgromadzonych. Zaskoczeni mieszkańcy Przystani zalecili się do poleceń swojego przywódcy – niechętnie, co można było wywnioskować z głośnych, przepełnionych rozgoryczeniem jęków i twarzach wykrzywionych w grymasach smutku. Dwoje wojowników wniosło nieprzytomnego mężczyznę do świątyni, a duchowny zamknął drzwi.

– No – rzekł Joven. – Wygląda na to, że szykuje się nam święto.

– Fakt. Jest tylko jeden powód, dla którego ojciec przerwałby mszę – organizacja imprezy. Coś czuję, że dzisiejsza noc będzie wyjątkowo pamiętna. – Rulf uśmiechnął się.

"Noc będzie wyjątkowo pamiętna" – powtórzył pół-anioł w myślach. Tego właśnie obawiał się najbardziej.

 

*****************************************************************************

 

Mieszkańcy Rajskiej Przystani uzbrojeni w pochodnie, widły, kije czekali przed wejściem do świątyni. Na twarzy każdego z nich widniał szaleńczy uśmiech. Cała nędza, której na co dzień doświadczają, cały ból i cierpienie – wszystko to zdawało się być teraz daleko poza uwagą motłochu.

Dalto z przerażeniem przyglądał się temu wszystkiemu. Stał dokładnie naprzeciwko tłumu wraz z resztą swojej drużyny i mógł ujrzeć, wręcz wyczuć kotłujące się w nędznikach emocje – ekscytację zmieszaną z dzikim, nieokrzesanym gniewem.

Drzwi do kaplicy otworzyły się, a z jej wnętrza wyszła mała grupa, na czele której stał duchowny. Troje jego pomocników trzymało brudne, żelazne łańcuchy, którymi skrępowany był wniebowzięty. Na widok mężczyzny ludzie unieśli swoje narzędzia i zaczęli krzyczeć głośno. Rzucali pod adresem więźnia dziesiątki, setki różnych, przebrzydłych przekleństw. "Szubrawiec", "Zdrajca" – krzyczeli. To jednak był jedynie delikatny przedsmak tego, co miało za chwilę nadejść.

Mozgur uniósł ręce wysoko i spojrzał ku niebu.

– Dziś – krzyknął. – na wasze plugawe łono wróci zdrajca naszego rodzaju! Oddajemy wam, archaniołowie i Boże szubrawca, który sprzedał wam swoją duszę!

Skierował wzrok na swoich poddanych.

– Dziś, bracia moi i siostry moje pokażemy temu zdrajcy nasz gniew, naszą furię i naszą zemstę! Ten szubrawiec za swoje marne, mizerne życie poprzysiągł służbę archaniołom, oddał im swoje człowieczeństwo! Wyparł się nas, naszego dziedzictwa! Polował na nas, zabijał nas, krzywdził nas! Wniebowzięty! Bracia i siostry, oto przed wami staje uosobienie podłości, dezercji! Jednak ci mężni wojownicy – Wskazał na grupę Rulfa ku uciesze gawiedzi. – w brawurowej, straceńczej walce zniszczyli jego niebiańską powłokę i na powrót stał się słabym, żałosnym stworzeniem, którym był. Moi rodacy, niebiosa nie skalają ziemi nigdy więcej! Nasz świat został już kiedyś przez nie zniszczony – dziś usuniemy bród, który na nim pozostał!

Pomocnicy Mozgura zaczęli ciągnąć wniebowziętego wprost w ręce żądnego krwi tłumu. Zdezorientowany mężczyzna wyczuwał wiszące nad nim widmo śmierci, więc walczył, wyrywał się, by tylko uniknąć tego ponurego losu. Na próżno jednak – służący duchownego byli zbyt silni.

Każdy krok, który uwięziony mężczyzna mimowolnie pokonał zdawał się tylko podsycać kotłującą się w nędznikach nienawiść. Uśmiechy na ich twarzach stawały się coraz szersze, obłąkanie w oczach – coraz większe, a ruchy – coraz bardziej energiczne, niecierpliwe. Kobiety, dzieci, mężczyźni – wszyscy oni tylko czekali, aż więzień znajdzie się na miejscu, by tylko móc wyładować na nim swoją furię, potęgowaną przez lata beznadziei złość.

Doprowadzili go w sam środek zgromadzenia. Mieszkańcy przystani szybko ukryli go przed wzrokiem Dalta i reszty żołnierzy. Wrzaski, które wydostawały się z ich ust zagłuszały wszelkie inne dźwięki.

Cherub z przerażeniem patrzył, jak ludzie dają upust swoim emocjom. Patrzył, jak wyrzucają oderwane od reszty ciała szczątki, jak z miejsca, w którym stał wniebowzięty wylatują strumienie krwi. Jego serce nawiedził smutek, strach. Nie chciał oglądać tego mrocznego przedstawienia, jednak musiał to robić, nie okazując cienia wahania czy troski.

W końcu, krwawy festiwal się zakończył. Nędznicy unieśli w triumfalnym geście wnętrzności mężczyzny, które nie zostały jeszcze całkowicie zniszczone podczas dzikiego ataku. Zaczęli śmiać się szaleńczo, a potem rozdzierać zębami ochłapy. W ich ruchach nieokrzesanych widać było, że nie pragną zaspokoić głodu, a jedynie swoje nienawistne żądze.

Skończyli dopiero po kilku minutach, a jedynym śladem, jaki pozostał po wniebowziętym była jedynie sterta skruszonych kości i zalegająca na twarzach, ubraniach krew. Zbiegowisko zaczęło się rozchodzić, spluwając jeszcze kilka razy na zmaltretowane szczątki.

To był koniec, jednak nie przyniósł on ulgi pół-aniołowi, a wręcz przeciwnie – nasilił obecne w nim przerażenie. Chciał odejść stąd jak najszybciej, uciec, zostawić to miejsce za sobą i nigdy więcej się tu nie pokazywać. Dopiero teraz uświadomił sobie jak wielką nienawiść żywią ludzie do istot niebiańskich. Dopiero teraz uświadomił sobie w jakim sam znajdował się niebezpieczeństwie.

Księżyc był już wysoko na nocnym niebie. "Dzięki ci, Boże" – pomyślał, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, którą prędko otarł. Teraz musiał już tylko poczekać, aż jego towarzysze broni ułożą się do snu, by móc się wymknąć.

– Moi synowie – powiedział Mozgur. – Noc jest jeszcze młoda. Zapraszam was dzisiaj na wieczerzę w kaplicy, u mojego boku. Doskonale się spisaliście z tą bestią.

Krzyknęli radośnie, unosząc ręce do góry. Dalto zaś walczył z całych sił, by nie pozwolić emocjom zmienić ekspresji swojej twarzy.

– Coś się stało, synu? – zapytał duchowny zatroskany.

– Nic, ojcze – odparł beznamiętnie.

– Nie cieszysz się? Jesteś teraz tutaj bohaterem, tak jak reszta twoich towarzyszy. Oddałeś w nasze ręce straceńca, dręczyciela, a my sprowadziliśmy na niego sprawiedliwość. Nie jest to powód do smutku, zadumy, a wręcz przeciwnie – do szczęścia.

– To był długi dzień, ojcze. Jestem już zmęczony.

– Rozumiem cię, synu. Wyczerpanie potrafi przyćmić każde emocje. Ale zrobisz nam wszystkim tę przyjemność i zasiądziesz z nami do wspólnego stołu, prawda?

– Tak, ojcze.

– Cieszę się, synu. – Uśmiechnął się.

Wszyscy weszli do kaplicy. Drewniane ławy, na których zazwyczaj modlili się wierzący zostały przesunięte ze środka sali do ścian. Na ich miejscu znalazł się okrągły stół, a na nim położone zostały dania przeróżne – wysmażone mięso żab, suszone nogi ważek, skrzydła much oraz – co najciekawsze – krwistoczerwone mięso. Wokół niego zaś ustawionych zostało siedem krzeseł – jedno z nich, obite brązową skórą należało do kapłana. Zajęli swoje miejsca.

– Widzę, że zbieracze się uwinęli i przynieśli nam trochę wniebowziętego – rzekł Ark.

– Nie "trochę", mój synu, ale "całego" – odparł Mozgur. – Niemalże sto rosłych mężczyzn musiało przetransportować do obozu tę bestię. Teraz truchło jest schowane w naszym magazynie, gdzie będzie przez długie tygodnie sycić żołądki mieszkańców Przystani.

Wojacy poczęstowali się mięsem, a wszelkie obecne na ich ciałach zadrapania, sińce zniknęły, cera stała się znacznie bardziej nawilżona. Nic dziwnego więc, że mięso istot niebiańskich cieszyło się taką popularnością.

Dalto wpatrywał się w pusty talerz. Z zadumy wyrwał go dopiero Joven:

– Naprawdę, powinieneś się rozchmurzyć, Dalto

– Dzisiejszy dzień to dla mnie trochę zbyt wiele…

– Nie żartuj. – Rulf zaśmiał się donośnie. – Jesteś dzisiaj bohaterem, chłopcze. Twój celny rzut zajebał tę kreaturę.

– Celny rzut? Czyż to nie był wasz wspólny wysiłek? – zapytał Mozgur.

– Na największe owacje zasługuje ta chłopaczyna, Ojcze. Nigdy jeszcze widziałem tak doskonałego oszczepnika. Trafił tę bestię prosto w oko z kilkudziesięciu metrów. Jak żyję, tak celnego skurwysyna jak Dalto nie widziałem.

– I to jeszcze był pierwszy raz jak rzucał oszczepem! – dodał młody chłopak.

– Czyżby? Pierwszy raz rzucał, trafił prosto w oko… – Skierował wzrok na cheruba jakby podejrzliwie. – Coś dobrze ci poszło podczas tego starcia… Za dobrze.

– Po prostu miałem szczęście, ojcze. – Boski potomek uśmiechnął się niechętnie.

– Szczęście, tak? A wiesz kto jeszcze ma tyle szczęścia? Potomkowie Archanioła Harona.

Nogi Dalta zaczęły się trząść. Zaczął zastanawiać się, czy Mozgur zdaje sobie sprawę z jego tożsamości. "Nie" – pomyślał. "To nie może być prawda. Gdyby wiedzieli już gryzłbym ziemię". Przez przez kołtuniące się myśli, podejrzenia miał trudności ze znalezieniem jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi. Czas uciekał. Zdawał sobie sprawę, że jeśli dalej będzie milczał w końcu skieruje na siebie uwagę czyjąś uwagę, dlatego postanowił wypowiedzieć jedyne zdanie, które przyszło mu na myśl:

– Nie, Ojcze… Gdyby płynął we mnie archanielski brud, to dawno poderżnąłbym sobie gardło…

– Ha! I to jest mój chłopaczyna! – powiedział brodacz.

– Ze wszystkich tych niebiańskich bestii oni są właśnie najgorsi! Przebrzydłe kreatury, w których żyłach płynie krew zdrajców i skrzywdzonych przez nie niewinnych kobiet. Dzieci potworów same są potworami! Cieszę się, że tak właśnie myślisz, synu – dodał duchowy przewodnik.

Dalto westchnął cicho. Jego oddech przepełniony był ulgą: odsunął od siebie podejrzenia ludzi. Wszystko wyglądało na to, że nie będą już omawiać dłużej tego tematu.

Po dwóch godzinach uczta dobiegła końca.

– Dziękujemy cię, ojcze. Na nas już pora – oznajmił dowódca grupy.

– Zostańcie. Przygotowałem dla was ciepłe posłania w sąsiednim pomieszczeniu. Będzie wam tu wygodniej aniżeli przy barykadzie.

– Ojcze, ktoś musi strzec tego posterunku.

– Nie zaprzątajcie sobie tym głów, synowie. Rozkazałem Sargonowi i jego ludzim, by zabezpieczyli tamto miejsce. Wy natomiast, odpocznijcie tutaj.

– Naprawdę? Zajebiście! – krzyknął Ark.

– Mało tego – jutro macie dzień wolny. Spędzicie go wedle swojego uznania, wolni od niebezpieczeństw służby. Zatem idźcie, wypocznijcie.

Wyraźnie uszczęśliwieni wkroczyli do sali, do której wejście znajdowało się na zachodniej ścianie . W pokoju nie znajdowało się nic, prócz położonych przy ścianach posłaniach. Naprzeciwko wejścia widniała spora dziura, przez którą wpadało księżycowe światło.

Ułożyli się wygodnie. Cherub prędko zamknął oczy i udawał, że śpi. Przez następnych kilka minut towarzysze broni rozmawiali ze sobą, żartowali, aż w końcu wszelkie dźwięki ucichły. Przeczekał jeszcze godzin, po czym wstał. Było tak jak przypuszczał – resztę wojowników opuściła świadomość. Przeszedł bezszelestnie przez przerwę w ścianie.

Zejście z płaskowyżu znajdowało się kilkadziesiąt metrów naprzeciwko kaplicy. Między nim a świątyniom rozciągała się brukowana ścieżka, rozdzielająca obozowisko na dwie części – zachodnią i wschodnią.

Schował się za namiotem należącym do okolicznego kowala, znajdującym się kilka metrów na północ od szczeliny i stamtąd obserwował sytuację. Wiedział, że o tej porze obozowisko patrolowane było przez trzech strażników – jeden z nich pilnował zachodniej części obozu, drugi – wschodniej, a ostatni – drogi.

W oddali, między namiotami spostrzegł jasny, wyrazisty blask, który chwilę później zgasnął. Opuścił swoją kryjówkę i zaczął iść w kierunku, z którego biła jasna poświata. Znalazł się na niewielkim skrzyżowaniu dróg. Obrał drogą na wschód. Przeszedł kilka metrów i znów zobaczył tajemniczy poblask. Tym razem był na tyle blisko, by móc zidentyfikować jego źródło – mężczyznę o długiej, brązowej brodzie, który w prawej ręce dzierżył lampę. Szedł w stronę zejścia ze wzniesienia. Anielski potomek poczekał jeszcze chwilę, aż światło latarni będzie dostatecznie daleko, po czym wkroczył na brukowaną ścieżkę. Podążał za strażnikiem, trzymając dystans kilku metrów – była to dostatecznie duża odległość, by nie znaleźć się w zasięgu strumienia światła.

Podążał za nim kilka minut, aż w końcu mężczyzna odwrócił się. Dalto wykonał szybkiego susa w prawo, chroniąc się tym samym przed wzrokiem strażnika. Po kilku sekundach wrócił na drogę – teraz już bez strachu, że zostanie wykryty. Opuścił obozowisko i wszedł do kanałów.

Z jego ust wydostał się drżący oddech. Biegł szybko, jakby na złamanie karku, mając w myślach jedynie obraz kryjówki – jedynego miejsca, w którym mógł odpocząć, uciec od przepełniającego obozowisko gniewu. Gdy znalazł się na miejscu, zaczął uderzać w drzwi wściekle. Ledwie kilka sekund później, te zostały otwarte przez Torla.

– Znowu ty… Czego tutaj chcesz?

Nie odpowiedział na pytanie. Szybkim krokiem poszedł w kierunku głównej sali. Jego pojawienie się zwróciło uwagę wszystkich zgromadzonych cherubów. Nie przywitał się, nie powiedział ani słowa – po prostu usiadł na jednym z krzeseł i pustym wzrokiem zaczął wpatrywać się w podłogę.

Rafael i Katarina – dwoje najbliższych mu osób przysiadło się.

– Co się stało, Dalto? – zapytał blondyn.

– To… To było potworne. – Po jego policzku spłynęło kilka łez. – Ja… Ja…

– Spokojnie, kochanie, spokojnie. – Rudowłosa położyła rękę na jego barku. – Po prostu powiedz nam o co chodzi.

– Dziś… Dziś złapaliśmy…

Przykrył oczy dłońmi i zaczął płakać. Nie obchodziło go, co inni o nim pomyślą – liczyło się tylko pozbycie się przygniatających negatywnych emocji. Trwało to jeszcze przez kilka minut, lecz w końcu zdołał opanować swoje skołatane nerwy na tyle, by móc odpowiedzieć na pytanie ukochanej.

– Dziś… – Wziął długi, głęboki oddech. – Dziś polowaliśmy z drużyną na wniebowziętego.

Nagle do sali wszedł Trolo, a jego twarz wykrzywiona była w grymasie zaskoczenia.

– Na wniebowziętego? Skąd coś takiego mogło się tutaj wziąć?

– Cicho, Torlo! Pozwól mu się wyżalić! – Rafael podniósł głos.

– Nie – odparł olbrzym sucho, lodowato wręcz, jakby emocje rodaka w ogóle go nie obchodziły. – Nie pozwolę. Muszę wiedzieć, co taki stwór tutaj robił Gadaj wszystko, co wiesz!

– Nie pomagasz!

– Nawet nie zamierzałem. Jedyne, co teraz mnie obchodzi to uzyskanie informacji o wniebowziętym, a ten szczeniak jako jedyny z nas takowe posiada.

– Moja drużyna dostała wieść, że w lesie niedaleko miasta czai się wniebowzięty. Poszliśmy więc, by na niego zapolować. Informacja ta okazała się prawdą – w lesie istotnie był człowiek, który sprzedał duszę naszym ojcom. Czaił się w jakiejś jaskini niedaleko wejścia. Zdołaliśmy zniszczyć jego niebiańską powłokę – rzekł Dalto.

– Od kogo?

– Nie wiem. Nie znam tych ludzi.

– Sprawdzaliście tę jaskinię?

– Nie. Gdy tylko wniebowzięty na powrót stał się człowiekiem, moi towarzysze zanieśli go do Rajskiej Przystani. A tam…

– Co tam się stało?

– Dokonali na nim egzekucji… Zapierdolili go z zimną krwią, a ja… ja musiałem na to wszystko patrzeć! Patrzeć, jak go biją, jak go rozrywają… Sama myśl, że to ja mogłem być na jego miejscu, że to mnie mogli… – Rozpłakał się ponownie.

Nie mówiąc nic, Katarina przytuliła go czule. Odwzajemnił ten gest, wtulił się w jej ramiona. Z jego ust wydostało się kilka jęków żałosnych. Kobieta zaczęła głaskać swojego kochanka po głowie, gładząc ręką po jego długich włosach.

– Niedługo to wszystko się skończy, kochanie. Już niedługo…

– Czy było tam coś jeszcze? – zapytał olbrzym.

– Torlo! – krzyknął wściekle Rafael.

– Stul pysk, karle. Nie rozmawiam z tobą.

– Ty skurwysynu! – Blondyn wstał i pewnym krokiem zaczął iść w stronę giganta, jakby chcąc wdać się z nim w konflikt.

– Spokój! – krzyknęła Katarina. – Zamknijcie się! Nie widzicie, że Dalto potrzebuje teraz ciszy i spokoju?!

Twardy ton pół-anielicy ukrócił wojownicze zapędy Rafaela i Torla.

– Już mi lepiej… Dziękuję, kochanie. To dzisiejsze widowisko mną wstrząsnęło. Wybacz, że kazałem ci nosić część mojego brzemienia.

– Od tego mamy siebie nawzajem, zapomniałeś? – Uśmiechnęła się.

– Czy było tam coś jeszcze?! – Torlo zapytał ponownie, tym razem bardziej stanowczo, wściekle.

– Tak. Postrzeliłem wniebowziętego w oko, a on zaczął mnie ścigać. Dogonił mnie, jednak nie zamierzał mnie zabić. Spojrzał mi w oczy, jakby z żalem, smutkiem, po czym pobiegł dalej. Przywódca grupy wysłał dwoje wojowników za nim, a ci znaleźli go przed jakąś wieżą w centrum lasu. Szczerze wątpię, by wniebowzięty znalazł się w tym miejscu przez przypadek.

– Czy ktoś był już w tej wieży?

– Nie.

– Ss'arad! – Gigant skierował wzrok na jedną z komnat.

Z pomieszczenia wyszedł cherub. Na jego twarzy widać było niezadowolenie.

– Czego chcesz?

– Powiedz mi, czy wiesz cokolwiek o jakiejś wieży w centrum lasu?

– Nie. Pierwsze słyszę o jakiejkolwiek wieży. Dlaczego pytasz?

– Dalto mówił, że dziś polował z drużyną na wniebowziętego, a ten zatrzymał się przy budowli.

– Wniebowzięty? Dziwne. Takie potwory rzadko opuszczają niebiosa.

– Czy jest jakiś sposób, byś mógł dowiedzieć się czegokolwiek o motywach wniebowziętego, albo o tej stercie kamieni?

Zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad pytaniem. Odpowiedział dopiero po minucie:

– Jest. Chodzi o jasnowidzenie, jednak ta gałąź magii jest szczególnie niebezpieczna.

– Nie dbam o to. Masz dowiedzieć się, dlaczego ta bestia tutaj przylazła.

– Dobrze. Będę jednak potrzebował jego pozostałości – kości, oka, czy czegokolwiek, co stanowiło część jego ciała.

– Spróbuję coś takiego zdobyć – rzekł białoskrzydły cherub.

– A więc idź! Noc jeszcze młoda – ludzie na pewno śpią – rozkazał kolos.

– Torlo, do jasnej kurwy, czy ty w ogóle wiesz, czym jest empatia? – krzyknął Rafael.

– Nie, nie wiem.

– Zejdź z niego! Widzisz w jakim jest stanie!

– Sprawny jest. To wszystko, czego mu potrzeba do wykonania tego zadania.

– Jest przerażony, ty pozbawiony skrupułów idioto!

Torlo warknął głośno.

– Na jutro masz przynieść to, czego Ss’arad żąda! – zwrócił się do Dalta.

– Rozumiem.

Ogromny cherub opuścił pomieszczenie, trzaskając przy tym drzwiami donośnie.

Katarina wstała i chwyciła kochanka za rękę. Zaczęła go prowadzić do sypialni.

– Chodź, potrzebujesz odpoczynku.

Nie opierał się. Wiedział, że jego miejsce jest na górze, wśród ludzi, jednak nie miał najmniejszej ochoty tam wracać. Nie po tym wszystkim, co ujrzał. "Powiem im, że wcześniej wstałem i pokręciłem się po obozie" – pomyślał.

Znaleźli się na miejscu. Pół-anioł zdjął niewygodny strój i ułożył się na swojej połowie. Katarina objęła czule Dalta, po czym wyszeptała mu do ucha:

– Dobranoc, skarbie.

– Dobranoc.

Zapadła niemal całkowita cisza. Jedynym, słyszalnym dźwiękiem był oddech rudowłosej piękności – cichy i delikatny, niczym kołysanka. Ciepło, bliskość jej ciała pomogło mu się rozluźnić, pozbyć się choć części okrutnych emocji zalegających na jego umyśle. W tym miejscu, przy tej kobiecie czuł spokój. Był odprężony, a sen przyszedł wyjątkowo szybko.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Na razie przeczytałam początek i już mi się oczy kleją.

Fajne zestawienie podniosłego fragmentu z księgi (acz zastanawiałam się, czy wybranych było czterech, czy ośmiu) i wyznawanej wiary.

Dalto był cherubem – mieszańcem, w którego żyłach płynęła krew ludzka i anielska.

A to się nie nazywało nefilim?

Babska logika rządzi!

Przede wszystkim – jeśli chcesz otrzymywać dużo komentarzy, to nie wstawiaj fragmentów. Zwłaszcza tak długich. Miałbyś ochotę przeczytać kilkadziesiąt stron z książki ze świadomością, że nie będziesz mógł jej skończyć, czy Ci się spodoba, czy nie?

Jest jakiś pomysł na początek historii, ale wykonanie jeszcze do niego nie dorasta. IMO, lepiej dla Ciebie będzie, jeśli poszlifujesz warsztat na krótszych formach. Popełniasz sporo błędów, w tym wiele tępionych na portalu. Poczytaj sobie teksty i komentarze Reg pod nimi. Na nich też można się uczyć.

Robisz błędy w zapisie dialogów, interpunkcja kuleje – masz tendencję do niedomykania przecinkiem wtrącenia. Niektóre dialogi bardzo sztywne, na przykład infodump w dialogu z innym cherubem. To dziwnie wygląda, kiedy bohaterowie mówią sobie rzeczy, które obie strony już wiedzą. Sporadycznie poważniejsze byki, nawet ortografy.

– Dalto. – Przedstawił się.

Zapis dialogu.

Uniósł miecz wysoko, po czym opuścił jego tnącą część z całą mocą prosto na język żaby. Strugi gęstej, brązowej krwi zaczęły spływać po zepsutej ziemi, a bestia zaczęła wydawać z siebie nerwowe, paniczne wręcz dźwięki.

Wiadomo, że tnącą część miecza, a nie dziabał wroga jelcem. Powtórzenie.

Cherub pokiwał głową i zalecił się do poleceń swojego przełożonego.

Mnie się to kojarzy z zalotami, a do tego powtórzenie. Zastosował się/ wypełnił?

jak mundur ubrałem.

Ubrań się nie ubiera.

dwoje ukryło się za sporym krzewem na zachód od jaskini,

Dwoje to kobieta i mężczyzna, a tam chyba sami faceci byli.

dziś usuniemy bród,

Paskudny ortograf.

wysmażone mięso żab, suszone nogi ważek, skrzydła much

Skrzydła much są chyba z chityny. Co tam jeść?

Babska logika rządzi!

Fragment długi i raczej nie skłaniający mnie do oczekiwania na dalszy ciąg. Anioły i im pokrewne są ostatnio dość wszędobylskie, a tu poza wyjściowym pomysłem na razie nic szczególnie oryginalnego ani ciekawego nie ma, a językowo jest to dość ciężkostrawne.

 

Poza tym, jak zwróciła uwagę przedpiśczyni, jest problem terminologiczny.

“Cherub – potężna nadprzyrodzona istota, stojąca bardzo wysoko w hierarchii bytów, znajdująca się często w bezpośredniej bliskości Boga” (wiki), a dzieci aniołów i ludzi to nefilim (skądinąd to chyba nie ma liczby pojedynczej?). Możesz oczywiście to pomieszać, ale fajnie byłoby wiedzieć, dlaczego używasz terminów nieortodoksyjnie i że jest to celowe.

 

Imiona trochę jak ze złej fantasy, zupełnie mi do bohaterów nie pasują.

 

“Gruby, odziany w podarte szaty człowiek o niewielkiej brodzie i krótkich, brązowych włosach ucałował dzierżoną księgę i położył ją na ołtarzu.” Brody bywają raczej długie albo krótkie, ewentualnie przystrzyżone. Niewielka – no, może bródka, ale to chyba nie pasuje. Dzierżoną w rękach księgę, to wymaga dwóch dopełnień.

 

“– Dalto. – Przedstawił się.” → – Dalto – przedstawił się. Z kropką po Dalto powinno być jakieś bardziej rozwinięte didaskalium.

 

iść wgłąb kanałów → w głąb

 

 

"Noc będzie wyjątkowo pamiętna" – pamiętna wystarczy

 

“mieszkańcy Przystani zalecili się do poleceń” – zalecać się można do kobiety, do poleceń się stosuje

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka