- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Folder

Folder

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Folder

Szedł szybkim krokiem, ledwie widoczny w strugach deszczu i w skąpym świetle ulicznych latarni. Wtulony w ciemny płaszcz, co chwilę spoglądał za siebie. Podejrzenie, że był obserwowany, przerodziło się w pewność. Ucieczka nie miała sensu. Zostałby odnaleziony nawet w najodleglejszym zakątku świata. Mieląc w głowie myśl za myślą, szukał wyjścia z potrzasku. Doszedł do wniosku, że jedynie pozbycie się dowodu mogło doprowadzić do długiego, przeciągającego się w nieskończoność procesu. Kruczki prawne, kaucje, dobry adwokat i inne haczyki systemu sądowego zdawały się być ostatnią szansą na uratowanie twarzy oraz uniknięcie ewentualnej kary.

Przystanął. Ręka zacisnęła się na przedmiocie ukrytym w kieszeni płaszcza. Rozejrzał się na boki i chwilę później coś załomotało w ulicznym śmietniku. Znowu ruszył przed siebie. Pokonawszy kilkadziesiąt metrów chodnika, usłyszał pisk opon.

Zanim zdążył policzyć do dziesięciu, skuto mu ręce i wepchnięto na tylne siedzenie samochodu.

***

Scott Murell zatrzymał się na szczycie wysypiska. Wokół leżało mnóstwo plastikowych butelek, fragmentów mebli oraz innych śmieci wszelakiej maści. Rozglądał się uważnie, przymrużając oczy zaciekle atakowane przez promienie lipcowego słońca. Zdał sobie sprawę, że kilkugodzinne poszukiwania po raz kolejny nie przyniosły pożądanych rezultatów, a brodzenie pomiędzy stertami odpadków zdało się psu na budę.

– Gdybym chociaż wiedział, co chcę znaleźć – mamrotał pod nosem niepocieszony Murell. Otarł pot z łysiny, po czym podrapał się po siwej brodzie. – Ostatnio mieszkańcy Waszyngtonu nie wyrzucają niczego ciekawego.

Wysypiska inspirowały go od lat. Dzięki podobnym miejscom wciąż działał w swoim zawodzie, będącym jednocześnie wielką pasją. Profesja nie przynosiła spodziewanego bogactwa i splendoru, lecz nie dawał za wygraną. Liczył na podobny sukces do tego sprzed dziesięciu lat, kiedy udało się sprzedać patent na elektryczną huśtawkę. Od tamtego czasu jego wynalazki nie znalazły uznania w oczach potencjalnych producentów. Najbliższy finalizacji interesu był rok temu, ale klient zainteresowany kupnem robota toaletowego, zrezygnował w ostatniej chwili. Napęd atomowy maszyny wydał mu się zbyt ryzykowny.

Murell, wciąż ufając w swoje możliwości, nie ustawał w poszukiwaniach innowacji mogących ulepszyć ludzkie życie.

– Może jutro pójdzie mi lepiej – mruknął i skierował kroki ku stromemu zejściu. – Wracam.

Powoli opuszczał wysypisko, gdy jego uwagę przykuł fragment przedmiotu wystającego z ziemi. Zbliżył się do znaleziska i wyciągnął z plecaka saperkę.

Chwilę później obracał w dłoniach twardy dysk. Uniósł brwi na znak dziwienia, zauważywszy na obudowie znajomy pięcioramienny kształt.

– Jeśli to nie żart – wyszeptał, usuwając palcami piasek z urządzenia – to na pewno warto rzecz obadać.

***

Do złamania haseł i zabezpieczeń wykorzystał jeden ze swoich wynalazków. Nie nadał mu jeszcze oficjalnej nazwy i nie zgłosił do urzędu patentowego, uznawszy, że urządzenie należy ulepszyć. Wcześniej kilkakrotnie spaliło na popiół obiekt poddany dekodowaniu.

Tym razem udało się. Murell spędził tydzień z okładem przed monitorem, chudnąc o kilka kilogramów i wypalając dwie setki papierosów. Wreszcie dopiął swego.

– To rzeczywiście dysk Pentagonu. – Wpatrzony w ekran oblizał się lubieżnie. – Zobaczmy, co zawiera.

Okazało się, że na dysku zapisano szereg haseł. Większość była zupełnie nieprzydatna, ale znalazł również takie, dzięki którym mógł śledzić w sieci poczynania Departamentu Obrony.

***

W ciągu kilku dni przeglądania tajnych plików, Murrel natknął się na projekty nowego uzbrojenia armii Stanów Zjednoczonych. Z niedowierzaniem lustrował schematy i opisy dronów oraz piechoty robotów bojowych. Wszystko przywodziło na myśl raczej powieść fantastyczno-naukową niż wojskową bazę danych.

– To na razie melodia przyszłości – stwierdził, choć nie do końca przekonany swoimi słowami. – Może za pięćdziesiąt lat ruszy produkcja. Na razie to mało prawdopodobne – dodał nieco pewniejszym tonem.

Jego wzrok skupił się na modelu rakiety jonowej. Wymiary pocisku nie wbijały w fotel, ale już siła rażenia jak najbardziej. Wynalazca dowiedział się, że broń była w stanie wytworzyć ogromne ilości zabójczego promieniowania, porównywalne do mocy czterdziestu bomb atomowych. „Jak to możliwe?” – zadał sobie najprostsze z pytań.

Ciekawość nie dawała mu spokoju. Przeszukiwał folder po folderze, plik po pliku, aż wreszcie natknął się na czerwoną grafikę. Kliknął.

– Co jest!? – zapytał zdumiony.

Obraz na monitorze zmienił się. Po chwili pojawiły się kolejno następujące liczby:

5… 4… 3… 2…1…

Koniec

Komentarze

Przeczytałem, czytało się dość dobrze. Z początku trochę skojarzyło mi się z wojami na złomowisku, co kiedyś leciały na discovery. Tekst jako całość może jakoś szczególnie nie powala, ale jak na szorta całkiem całkiem.

No tak, podobno wszystkim rządzi przypadek…

 

Oka­za­ło się, że na dysku za­pi­sa­no sze­reg haseł. Więk­szość oka­za­ła się… –> Powtórzenie.

 

po­wieść fan­ta­stycz­no – na­uko­wą niż woj­sko­wą bazę da­nych. –> …po­wieść fan­ta­stycz­no-na­uko­wą niż woj­sko­wą bazę da­nych.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy, bez spacji.

 

ogrom­ne ilo­ści za­bój­cze­go pro­mie­nio­wa­nia, po­rów­ny­wal­ną do mocy… –> …ogrom­ne ilo­ści za­bój­cze­go pro­mie­nio­wa­nia, po­rów­ny­wal­ne do mocy

Rażących błędów ortograficzno-interpunkcyjnych nie stwierdziłem, ale tekst nie błyszczy. To chyba jakaś parodia, na co wskazywałby “atomowy napęd” robota toaletowego (w dodatku znalezionego najwyraźniej na wysypisku śmieci), ale całość nie ma wydźwięku humorystycznego.

Nie wiem, co chciałeś przekazać tym tekstem, Autorze…

Napisane sprawnie, ale logika mi tu kuleje. Tajemniczy bohater z pierwszej części pozbył się tajnych danych, wrzucając dysk do kosza na śmieci, a zaraz potem zostaje aresztowany. Rozumiem, że facet jest ważny, dane niezwykle ważne, a gonią go profesjonaliści. Czy nie byłoby rutynowym działaniem przeszukanie przez ścigających okolicznych koszy na śmieci? Spierniczyli sprawę dokumentnie.

Czytało się nieźle, ale treść na kolana nie rzuca. Większość przeczytałem z obojętnością, choć sama końcówka wydała mi się nawet zabawna :)

Też nie do końca wiem, o co chodzi z tym opowiadaniem. Czyta się dobrze, styl jest lekki i przystępny, dużo gorzej z fabułą. Poświęciłeś sporo miejsca na opisanie ucieczki pierwszego bohatera tylko po to, by zasugerować, że to do niego należał tamten dysk. Moim zdaniem ta pierwsza scena nie ma żadnego znaczenia dla dalszej historii, tylko wprowadza niepotrzebne komplikacje, o której wspominała “ocha”. Z drugiej strony mam wrażenie, że dwie ostatnie części opowiadania były pisane na chybcika, byle tylko stworzyć jakąś nić między sceną na wysypisku a finałem.

Czyta się w miarę przyjemnie, ale temat nie jest nowy. Wieki temu oglądałam jakiś filmik o nastolatku, który odpalił trzecią wojnę światową, bo myślał, że to gra. Ech, Pentagon niczego się nie nauczył przez te lata…

Nowa Fantastyka