- Opowiadanie: thomasward - Lepiej nie denerwować Jacka O'Marreya

Lepiej nie denerwować Jacka O'Marreya

Tak w sumie to mam jakieś wrażenie, że coś mi z tym szortem nie wyszło, więc z góry przepraszam, jeśli mam rację. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Lepiej nie denerwować Jacka O'Marreya

Nic nigdy nie zaskoczyło mnie bardziej niż kapitan Jack O’Marrey, który wczoraj oznajmił załodze, że przechodzi na emeryturę i otwiera tawernę z dobrym piwem. Na początku wybuchnęliśmy śmiechem, bo Krwisty Jack miewał różne dziwne pomysły, które zazwyczaj na końcu okazywały się być żartami. Kiedyś kazał nawet wypuścić pojmanego podczas abordażu angielskiego pułkownika, doświadczonego łowcę piratów, który dowodził małą eskadrą wysłaną za nami. Jack kazał wsadzić go wraz z tygodniowymi zapasami do szalupy, spuścić ją na wodę i pozwolił mu nawet kawałek odpłynąć zanim wydał rozkaz otwarcia ognia kanonierom. Nie powiem, rozbawiło to załogę, a historyjka stała się jedną z części składowych opowieści o naszym kapitanie, które krążyły tu i ówdzie po portach i spelunach.

Tym razem jednak Krwisty Jack nie żartował. Zrozumieliśmy to, gdy tuż po wybuchu wesołości lekko drgnęła mu prawa powieka. Kilka osób zauważyło, że to nie żarty i natychmiast zamilkło, ale większość wciąż się śmiała. Jackowi nie drgnął na twarzy nawet mięsień. Na pozór obojętnie patrzył na swoją załogę dającą upust rozbawieniu, po czym nagle ryknął.

– Wy psie syny, wy zdechłe szczury, wy jednonogie kurwy, wy ślepe jebaki, myślicie że to żart? Jarred, powiesić skurwysynów, natychmiast!

Przełknąłem ślinę. Jack wyjął kordelas i machał nim raz w jedną, raz w drugą stronę, wskazując za każdym razem na inną osobę. Tłum marynarzy, pośrodku którego stałem, zakotłował się, gdy wysoki barczysty bosman oraz jego dwóch pomocników zaczęło bić na oślep pięściami po głowach i tułowiach. Próbowałem przecisnąć się na bok, opuścić szamotaninę, ale ktoś uderzył mnie w nos. Zamknąłem oczy i splunąłem na ziemię, krwawiłem, zapewne z nosa. Zachwiałem się, upadłem na deski, odbiłem się od burty. Szczęśliwie nie wypadłem za pokład, nikt też mnie nie zdeptał, ale po chwili leżenia ktoś złapał mnie za kark i zaczął ciągnąć. Niewiele widziałem, rozbity nos cholernie mnie bolał, w oczach czułem krew, a w dupę wbiła mi się pokaźna drzazga. Czyjeś dłonie złapały mnie i postawiły w pozycji pionowej. Wsadzono mi do ust brudną szmatę, związano i rzucono na deski.

Zmroczyło mnie, spróbowałem otworzyć oczy. Piekły jak cholera, ale udało mi się rozejrzeć i rozeznać w sytuacji. Po mojej prawej leżała trójka innych, również związanych marynarzy, których twarze nosiły ślady brutalnego pobicia. Na pokładzie widać było jeszcze plamki i strużki świeżej krwi, pędem zmywane teraz przez kilku młodych majtków. Obok mnie stał bosman, który groźnie łypał w kierunku stojących w karnym trójszeregu marynarzy, wtórował mu Jack z zakrwawionym kordelasem i niepokojąco posępnym wyrazem twarzy.

– Buntownicy zasrani, zdradzieckie sabaki, krwia wasza mać, za burtę, za burtę! – Jack ryknął, a jeden z pomocników bosmana wziął mnie na ręce i wyrzucił przez dziób statku do wody.

 

***

 

Wiecie jak to jest tonąć w więzach? Jak to jest walczyć o każdy oddech, gdy słona woda zalewa wam gardło, wdziera się w głąb tchawicy, do płuc i żołądka, gdy pieką was oczy, gdy jak przez mgłę widzicie kontury oddalającej się burty statku, gdy próbujecie się ruszyć, oswobodzić z więzów, płynąć w górę, w stronę rozchodzącego się w wodzie światła słonecznego, lecz spadacie, nieuchronnie spadacie ku przeznaczeniu, ku bezkresnej czarnej otchłani zapomnienia? Ja też nie wiem, bo gdy wyrzucono mnie za burtę uderzyłem w coś, co nie było wodą i musiałem stracić przytomność, bo nic nie poczułem. A potem była tylko ciemność, a po niej znów światło. Najpierw słabe, z każdą sekundą stawało się coraz silniejsze, aż w końcu całkowicie mnie oślepiło.

 

***

 

Otworzyłem oczy i gwałtownie się podniosłem, ale uderzyłem w coś głową, chyba dzwon, bo dobiegł do mnie jego odgłos. Nie poczułem bólu, jedynie lekkie wibracje w mózgu, dość irytujące, ale szybko do nich przywykłem. Rozejrzałem się po niewielkim pomieszczeniu. Leżałem na drewnianym łóżku z bawełnianym prześcieradłem. Zauważyłem dość ładny gobelin przedstawiający wschód słońca nad oceanem wiszący nad ozdobnym stolikiem nocnym. Widziałem też solidne drzwi z zasuniętym od wewnątrz skoblem. Usiadłem na łóżku, spojrzałem przez małe okienko i zachwyciłem się widokiem niebieskiego oceanu oraz majaczącego się daleko na widnokręgu statku. Podszedłem do drzwi, otworzyłem je i ruszyłem za słyszalnym z dołu dźwiękiem rozmów. Trafiłem do ogromnego pomieszczenia, które okazało się być salą biesiadną w jakiejś całkiem niezłej karczmie. Spojrzałem po sączących niespiesznie piwo klientach przybytku, wyglądających na średnio zamożnych kupców. Poza lekkimi wibracjami czułem coś dziwnego w czaszce, nie ból, ale coś jakby tępe pulsowanie, uznałem więc, że warto byłoby znaleźć jakiegoś lekarza, który coś by na to poradził. Zbliżyłem się już do wyjścia z budynku, gdy nagle wszystkie rozmowy umilkły. Rozejrzałem się po sali. Wszyscy jak jeden mąż patrzyli na mnie, a w ich spojrzeniu dostrzegłem zdziwienie zmieszane z przerażeniem i odrazą.

– No co jest, mam gówno na łbie czy co? – Uśmiechnąłem się szeroko. – Gdzie znajdę jakiegoś medyka?

Klienci karczmy wyglądali jakby zamienili się w kamienne posągi. Żaden z nich nie odzywał się, wszyscy wciąż patrzyli się na mnie, poprawka, w moim kierunku. Zauważyłem, że starają się unikać mojego wzroku, wzruszyłem więc ramionami i wyszedłem.

Świeciło słońce, było ciepło, ale nie czułem potu na skórze. Szczęśliwie szybko zauważyłem szyld z oplecioną przez węża laską, bo zaczynało mnie denerwować, że ludzie gapią się i odsuwają jak najdalej ode mnie, tak jakbym był trędowaty. Otworzyłem drzwi, zabrzęczał dzwonek, usiadłem na taborecie naprzeciwko medyka, który odwrócił się i spojrzał na mnie zdziwiony.

– Potrzebuję pomocy, ale nie mam przy sobie pieniędzy. – Zauważyłem, że twarz lekarza zrobiła się blada, wręcz papierowa. – Zapłacę, ale później. Jestem od O’Marreya. My zawsze zwracamy długi.

Lekarz wstał z rzeźbionego krzesła i podszedł do szerokiej lady, spod której wyjął strzelbę. Wycelował i strzelił wprost w moją klatkę piersiową. Szarpnęło mną do tyłu, poleciałem na ziemię wraz z taboretem. Spróbowałem wstać, ale lekarz podszedł bliżej i wypalił mi w pierś kolejny ładunek śrutu. Znów uderzyłem mocno w ziemię, ale o dziwo nie poczułem bólu, jedynie nieprzyjemne pulsowanie mięśni. Wykonałem kilka ruchów rękami i klatką piersiową. Nie było tak źle jak myślałem, krew mi nie leciała, wciąż mogłem się poruszać. Powoli wstałem i spojrzałem z nienawiścią na lekarza, który stał kilka kroków ode mnie i gorączkowo starał się załadować strzelbę. Zadziałałem odruchowo. Dwoma szybkimi skokami znalazłem się przy medyku, jedną ręką wytrąciłem mu broń, a drugą złapałem za kark i wgryzłem się w tętnicę szyjną. Wargi zbroczyła mi jasnoczerwona krew. Rzuciłem lekarzem o ziemię, oblizałem się, ale nie wychwyciłem gorzkawego smaku świeżej posoki. Nagle poczułem pragnienie, silne pragnienie i silniejszy głód… Drzwi wejściowe otworzyły się, usłyszałem kobiecy krzyk, ale nie przejąłem się tym. Rzuciłem się na umierającego doktora i zacząłem pożerać go żywcem.

 

***

 

Związali mnie starannie, z pietyzmem i wsadzili na statek. W zęby włożyli mi gruby metalowy drut, nie mogłem ich gryźć, choć chciałem. Płynęliśmy na zachód, na ogromny bezmiar oceanu. Siódmego dnia rejsu wyjęli mnie ze schowka. Stanął nade mną kapitan, widać było, że to doświadczony marynarz, który walczył w niejednej morskiej potyczce. Dwóch żołnierzy wyjęło mi z ust drut. Spróbowałem ich ugryźć, ale zdążyli odsunąć dłonie. Szamotałem się w więzach, ale nieskutecznie. Kapitan spojrzał się na mnie badawczo.

– Ty wiesz, że nie żyjesz, prawda?

Spróbowałem wziąć głęboki oddech, ale w tym momencie uświadomiłem sobie, że już od dawna nie oddycham. Nie oddycham, nie czuję smaków, zapachów, nie jem, nie wydzielam potu, nie wydalam moczu…

– Pierwszy raz widzę w życiu coś takiego. – Kapitan podrapał się po gęstej brodzie. – I chyba ostatni. Aż strach myśleć, z jakim diabłem podpisałeś cyrograf. Trochę szkoda tego medyka, którego zagryzłeś, ale takie życie. Dobra, chłopaki, za burtę. – Kapitan uśmiechnął się szeroko na pożegnanie. – Do zobaczenia w piekle.

Żołnierze podnieśli mnie i wyrzucili za burtę. Wpadłem do wody, widziałem tylko ciemność.

 

***

 

Macki owijały się wokół mnie, starały się szczelnie osłonić każdy fragment ciała. Widziałem tylko ciemność, czułem śliski, odrażający dotyk. Nagle wydało mi się, że widzę dwoje potężnych, obserwujących mnie bacznie oczu. Ślepi prawdziwego morskiego diabła, pradawnej bestii, która przybrała postać ogromnej dziesięciornicy. Krakena. Oplatał mnie swymi mackami, podczas gdy z wolna przypominało mi się wszystko. Moje niefortunne uderzenie. Ogromne macki oplatające, miażdżące okręt. Marynarze chwytający za siekiery i rąbiący, rąbiący, rąbiący aż do śmierci. Marynarze skaczący za burtę, wprost w ogromną paszczę krakena. Stary Jack O’Marrey z kordelasem w dłoni wyklinający świat i bóstwa sprzed eonów. A potem wizyta w podwodnym dominium potwora i nasz pakt, spisany czarną sepią oraz ciemnoczerwoną krwią.

Kraken trzymał mnie jeszcze przez chwilę w swych objęciach, po czym nagle jego macki puściły mnie. Potem, gdy opadłem na dno i zagrzebany głęboko w błotnistym mule rozmyślałem nad wszystkim i niczym, wciąż wydawało mi się, że słyszę śmiech bestii i nieme, pełne szyderstwa pytanie:

– Jak wyobrażałeś sobie ponowne życie po śmierci, śmiertelny robaczku z powierzchni?

 

***

 

– Isandro!

– Czekaj chwilę.

– Isandro!

– Nie widzisz, że coś oglądam?

– Isandro, kurwa mać!

Isandro oderwał się od telefonu i spojrzał na przestraszoną Maitę, a konkretniej na prześwitujący przez białą koszulkę stanik. Od trzech tygodni prowadzili już wykopaliska archeologiczne w ruinach tego dawno opuszczonego portu na małej wysepce, a Maita dalej nie chciała się z nim przespać. Nuda i brak seksu zaczęły mu już cholernie doskwierać, miał ochotę wrócić z powrotem do Hiszpanii i zrezygnować ze studiów archeologicznych. Westchnął i spojrzał na dopiero co wykopaną z ziemi metalową trumnę, na której wyryto ozdobną laskę Asklepiosa. Aż odruchowo podskoczył, gdy od środka coś uderzyło w wieko trumny.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie jest aż tak źle.

Tylko tematyka z tych mocno wyeksploatowanych i często wyśmiewanych. Obawiam się, że nic nowego do literatury nie wniosłeś tym tekstem.

Westchnął i spojrzał na dopiero co wykopaną z ziemi metalową trumnę, na której wyryto ozdobną Laską Asklepiosa.

Niby niewinna literówka, a rozwala sens zdania.

Babska logika rządzi!

Dzięki za opinię. Na razie nie czuję się jeszcze warsztatowo na siłach, bo pisać bardziej ambitne i nowatorskie teksty, po prostu mam wrażenie, że jeszcze trochę mi brakuje do odpowiedniego poziomu, dlatego też piszę na razie zwykłe opowiadania w ramach ćwiczeń. ;) Ale cieszę się, że nie było aż tak źle.

Frytki.

Wybaczam – nikt nie jest doskonały. Nie bardzo rozumiem ten tekst – piraci zostali zombie, dobrze, ale dlaczego? Kiedy oni o tym zadecydowali? O co chodzi? Niby budujesz jakiś klimat (wskazówka – mroczniej od "laski Asklepiosa" brzmi "kaduceusz"), ale on wisi w próżni. Ale język przyzwoity (wczoraj widziałam na drzwiach pewnego spożywczaka kartkę "Sklep zamknienty", więc nic mnie już nie zdziwi…) i brakuje Ci przede wszystkim czegoś do powiedzenia, a tu nie mogę pomóc. Nie każdy potrafi napisać coś na zadany temat, który go nie interesuje (ja nie potrafię) – ale wiesz, co? Pomysły się nie zużywają. Możesz teraz napisać coś słabego, a za jakiś czas , kiedy poczujesz się mocniejszy, wziąć się za ten sam pomysł jeszcze raz, lepiej. Powodzenia.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, ale kaduceusz należał do Hermesa.

Babska logika rządzi!

Tak, ale wyglądał tak samo (chyba, ze w wersji, w której Hermes miał dwa węże, a Asklepios jednego :) ) i brzmi dużo mroczniej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Właśnie Laska Asklepiosa to Laska Asklepiosa, ma jednego węża i to zupełnie inny symbol, od kaduceusza (symbolizuje mądrość i spryt). To byłby błąd rzeczowy, bo kaduceusz nie jest symbolem medycyny, ba, medycy obrażają się czasem, gdy ktoś to myli. ;)

 

Jeżeli chodzi o fabułę, czuję się winny wytłumaczyć (a może i po pracy dodać parę zdań, żeby bardziej to ukazać). Naszego bohatera wywalili za burtę, budzi się w knajpie i nie pamięta co się przedtem działo. Potem dowiadujemy się, że jest zooombieee (uuu!), kapitan statku, który ma się go pozbyć sugeruje, że zawarł pakt z diabłem, ale sam protagonista po prostu nic nie pamięta. W oryginalnej wersji po tym, jak wywalili bohatera do wody po raz drugi była scena, jak kraken owija macki wokół protagonisty i mówi w jego podświadomości, że nie wykorzystał danej mu szansy życia po śmierci i zgodnie z umową zabiera go wprost do piekła. Niemniej jednak wywaliłem scenę, bo uznałem, że jest zbyt dosłowna i mi nie wyszła technicznie.

 

Po pracy chyba jeszcze raz ją przepiszę i dodam do tekstu.

Frytki.

Kuurczę, nie jestem boska i nieomylna :) Parandowski się z Wami zgadza, więc ustępuję. Ale nie musisz pisać “laska” dużą literą, thomasward. A co do fabuły – nie czytamy Ci w myślach, więc nie wywalaj kluczowej sceny, nawet, jeśli źle wyszła. Po to jest to forum, żeby ją skrytykować, rozjechać i podzielić na czynniki pierwsze, i żebyś dzięki naszej podłości mógł ją ulepszyć.

 

Pisz dalej, nec temere, nec timide. Dasz radę!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Niezła wprawka, tylko wielka szkoda, że dopiero z komentarzy dowiedziałam się, dlaczego bohater stał się zombie.

Zaskakujące zakończenie. :)

Nad wykonaniem musisz jeszcze popracować.

 

Na po­cząt­ku wy­bu­chli­śmy śmie­chem… –> Na po­cząt­ku wy­bu­chnęli­śmy śmie­chem

 

Jack kazał wsa­dzić go wraz z ty­go­dnio­wym za­pa­sem żyw­no­ści i wody do sza­lu­py, spu­ścić ją na wodę… –> Powtórzenie.

 

Na pozór obo­jęt­nie pa­trzył się na swoją za­ło­gę… –> Na pozór obo­jęt­nie pa­trzył na swoją za­ło­gę

 

– Wy psie­sy­ny, wy zde­chłe szczu­ry… –> …– Wy psie sy­ny, wy zde­chłe szczu­ry

 

Za­chwia­łem się, upa­dłem na zie­mię, od­bi­łem się od burty. –> Skoro rzecz dzieje się na statku, chyba nie mógł upaść na ziemię.

 

Szczę­śli­wie nie wy­pa­dłem za po­kład, nikt też mnie nie zdep­tał, ale po chwi­li le­że­nia ktoś zła­pał mnie za kark i za­czął cią­gnąć po drew­nia­nym po­kła­dzie stat­ku. –> Powtórzenie. Czy mógł tam być inny pokład nie drewniany? Wiemy, że rzec ma miejsce na statku.

 

Wsa­dzo­no mi do ust brud­ną szma­tę, zwią­za­no i rzu­co­no na deski.

Przez chwi­lę chwia­łem się… –> Czy dobrze rozumiem, że chwiał się, leżąc?

 

Obok mnie le­ża­ło troje in­nych, rów­nież zwią­za­nych ma­ry­na­rzy… –> Obok mnie le­ża­ło trzech, rów­nież zwią­za­nych ma­ry­na­rzy…

Czy mogli obok leżeć ci sami marynarze?

Troje to dwie panie i jeden pan, lub dwóch panów i jedna pani.

 

w kie­run­ku sto­ją­cych w kar­nym trój­sze­re­gu ma­ry­na­rzy. Obok mnie stał Jack… –> Powtórzenie.

 

i wy­rzu­cił przez dziób stat­ku w dół, do wody. –> …i wy­rzu­cił przez dziób stat­ku do wody.

Czy mógł go wyrzucić do wody w górę?

 

lecz spa­da­cie, nie­uchron­nie spa­da­cie w dół… –> Masło maślane. Czy można spadać w górę?

 

Le­ża­łem na drew­nia­nym łóżku z ba­weł­nia­nym prze­ście­ra­dłem, obok któ­re­go stał ozdob­ny sto­lik nocny. –> Ze zdania wynika, że stolik stał obok prześcieradła.

 

spoj­rza­łem przez małe okien­ko, przez które widać było… –> Powtórzenie.

 

oraz ma­ja­czą­cy się da­le­ko na wid­no­krę­gu sta­tek. –> …oraz ma­ja­czą­cy da­le­ko na wid­no­krę­gu sta­tek.

 

Pod­sze­dłem do drzwi, otwo­rzy­łem je, wy­sze­dłem na ko­ry­tarz i idąc za sły­szal­nym z dołu dźwię­kiem roz­mów zsze­dłem do… –> Powtórzenia.

 

Wszy­scy jak jeden mąż pa­trzy­li się na mnie… –> Wszy­scy, jak jeden mąż, pa­trzy­li na mnie

 

wszy­scy wciąż pa­trzy­li się na mnie… –> …wszy­scy wciąż pa­trzy­li na mnie…

 

spoj­rza­łem się z nie­na­wi­ścią na le­ka­rza… –> …spoj­rza­łem z nie­na­wi­ścią na le­ka­rza

 

nie po­czu­łem gorz­ka­we­go smaku świe­żej po­so­ki. Nagle po­czu­łem pra­gnie­nie… –> Powtórzenie.

 

Drzwi do kli­ni­ki otwo­rzy­ły się… –> Czy to na pewno była klinika?

Za SJP PWN: klinika «szpital, w którym oprócz leczenia chorych prowadzi się podyplomowe szkolenie lekarzy, studentów oraz prace naukowo-badawcze»

 

Zwią­za­li mnie sta­ran­nie, z pie­ty­zmem i wsa­dzi­li na sta­tek. […] Sta­nął nade mną ka­pi­tan okrę­tu… –> Czym płynęli? Statekokręt to nie to samo?

 

spoj­rzał się na prze­stra­szo­ną Maitę… –> …spoj­rzał na prze­stra­szo­ną Maitę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też zabrakło mi wytłumaczenia nagłej zombifikacji. Sama wprawka nawet-nawet, pomysł może i wyeksploatowany, ale przyjemny w odbiorze.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Chciałbym bardzo serdecznie podziękować za dalsze opinie, w szczególności zaś regulatorom, która w swej szczodrości wyłapała błędy językowe. Pozwoliłem sobie przepisać i dodać pewien dość istotny fragment; jeżeli to nie byłby problem i ktoś przeczytałby mój komentarz, byłbym bardzo wdzięczny za opinię, czy pasuje on do reszty tekstu. Jest to jedna, dodatkowa (przedostatnia) cząstka treściowa tekstu. Raz jeszcze dziękuję wszystkim komentującym oraz czytającym. ;)

Frytki.

Macki owijały się wokół mnie, starały się szczelnie osłonić każdy fragment swojego ciała.

Hę? Macki – swojego ciała? A nie ciała narratora? I przed czym osłonić?

 na całym ciele czułem śliski, odrażający dotyk

Powtórzenie (ciało) – opisz ten dotyk. Porównaj go z czymś.

 wydało mi się, że zobaczyłem

Że widzę – w polszczyźnie nie ma następstwa czasów, nie kalkuj go z angielskiego.

 Oplatał mnie swymi mackami, podczas gdy z wolna przypominało mi się wszystko

I miałem czas na te rozważania, kiedy dusił mnie kraken.

 Moje niefortunne uderzenie i utrata przytomności

Jak może coś pamiętać, skoro był nieprzytomny?

 Kraken trzymał mnie jeszcze przez chwilę w swych odrażających objęciach, po czym nagle jego macki puściły mnie.

Powtórzenie (mnie). "Odrażające objęcia" nie brzmią dobrze, są bardzo skrótowe.

 w sypkim mule

Muł jest mokry i błotnisty.

 

Faktycznie, scenka jest zbyt pospiesznie napisana, ale wcale nie zbyt dosłowna. Tłumaczy, o co chodzi w całym tekście, który staje się dzięki niej znacznie bardziej zrozumiały. Skrótowość sprawia, że wydaje się doklejona w postprodukcji, ale to możesz jeszcze naprawić.

Niech Moc będzie z Tobą!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Owszem, Thomasie, dodany akapit, choć z usterkami, nieco rozjaśnił panujący wcześniej mrok. ;)

No i cieszę się, że mogłam pomóc. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rzeczywiście kompozycyjnie troszkę skonciłeś coś, co napisane jest całkiem fajnym językiem i naprawdę sprawnie poprowadzone w narracji pierwszoosobowej. Dosyć udanie wyszła też stylizacja na opowieść marynarza z epoki (chyba kształconego i z bogatym zasobem słownictwa ;)). 

Muszę przyznać, że pomimo miejsc, które zazgrzytały, całymi akapitami snujesz swoją opowieść lekko i z wprawą. Warsztat masz już teraz wart uwagi i pochwały jak na 19 letniego młodzieńca.

Jak wspomniałem nieco zawaliłeś kompozycję. Ten przeskok wywołany “niepamięcią”​ narratora wytrąca czytelnika z rytmu opowieści i zamiast zaskakiwać wywołuje zagubienie. Koncept, na którym oparto opowiadanie wydaje się wydumany i nieco doklejony (kraken). Pod koniec tekstu powstaje mały chaos i mętlik. Oczywiście czytelnik jest w stanie dojść “o co chodzi”​ ale nie odczuwa satysfakcji jaką zapowiadałaby forma i umiejętności autora (pobłyskujące zwłaszcza w pierwszej części historii). Akurat zombi nie robi WOW. Zwłaszcza zombi, który z nieznanych powodów trafia do łoża na piętrze tawerny. Namieszałeś też tymi dwiema tawernami, dwoma kapitanami, a głównie Jackiem O’Marreyem, który miał wieszać, a topił. I to całkiem bez powodu. 

Tytuł też mi się nie do końca wiąże z fabułą, ale w sumie coś z tej marynarskiej opowieści w sobie ma. 

Poza tym, fabuła i scenografia nawiązują nieco do “Piratów z Karaibów”​, ale to oczywiste skojarzenie w temacie pirackim. Gorzej, że i karken, i przysięga, i powrót z zaświatów itd. też się kojarzą.

Z chęcią przeczytam Twój następny tekst na portalu.

 

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

mr.maras, kiedyś była taka gra Sid Meier’s Pirates, zagrywałem się w nią godzinami jakoś na początku podstawówki, tak czy siak główny bohater, pirat, był dość wykształcony. Można? Można. Inna sprawa, że w sumie to zwykła, dość durna gierka na deszczowe wieczory. :D Anyways, dzięki za kolejne komentarze oraz zaproponowane poprawki, wprowadziłem do tekstu korektę.

Frytki.

Nowa Fantastyka