- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Dark Fantasy Tale (a przynajmniej próba zrobienia czegoś takiego)

Dark Fantasy Tale (a przynajmniej próba zrobienia czegoś takiego)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dark Fantasy Tale (a przynajmniej próba zrobienia czegoś takiego)

Las niedaleko wsi Pawino, od zawsze budził uczucie tajemniczości i grozy w oczach zarówno tutejszych jak i przyjezdnych przechodniów. Ciężko jest jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego zwykły z pozoru bór tworzył taką a nie inną atmosferę. Może to być kwestia wyglądu widocznych na pierwszym planie drzew, których wiekowe gałęzie tworzyły jakby nieprzeniknioną ścianę ciemnej zieleni. A może wpływ na to miała mętna mgła wiecznie snująca się po ziemi i kryjąca leśną ściółkę oraz niewielką ścieżkę prowadzącą w głąb lasu.

Mieszkańcy Pawina rzadko zapuszczali się dalej niż do chaty pustelnika. Położona była ona już wewnątrz lasu, w taki jednak sposób, że poobwieszana suszonymi ziołami i innymi darami lasu przednia ściana, wyglądała wyraźnie zza linii drzew. Chłopi chodzili do niej czasami po poradę w sprawach zdrowotnych, a czasami z problemami natury etycznej, trapiących miejscowych częściej niż mogłoby się wydawać.

Sam pustelnik, noszący imię Fiodor cieszył się w okolicy wielkim szacunkiem i podziwem. Był bowiem jednym z niewielu ludzi na przestrzeni pięciu kilometrów kwadratowych, który potrafił czytać i pisać, zarówno cyrylicą jak i alfabetem łacińskim. Przybył w tą okolicę raptem kilka lat wcześniej, lecz nikt z miejscowych nie wiedział skąd pochodził ani w jakim celu osiedlił się w tak odizolowanej od reszty imperium okolicy. Podejrzewano jednak, że musiał uciekać przed osobistą zemstą, którą na siebie ściągnął lub też był ścigany przez prawo.

Pewnej nocy, pustelnik siedział przed swoją chatą melancholijnie wpatrując się w płomienie niewielkiego ogniska. Pogoda o tej porze wręcz idealnie komponowała się z atmosferą panującą w lesie. Nieskrywany przez ani jedną chmurę księżyc przeświecał srebrzystym światłem przez gałęzie drzew i sprawiał, że kłęby mgły jak zawsze owijające dolne partie pni zdawała się lśnić. Było chłodno, ale nie na tyle żeby nie można było spędzać czasu na zewnątrz. W tle słychać było dźwięki grających świerszczy, przez które co pewien czas przebijało się pohukiwanie sowy.

Fiodorowi często zdarzało się przesiadywać w ten sposób przed domem. Z reguły nic wtedy nie robił. Według mieszkańców Pawina, gdzie pustelnik był jednym z wiodących tematów do plotek i spekulacji, sądzono, że rozmyślał wtedy o swojej zagadkowej przeszłości i starał się rozwiązać swoje problemy, które doprowadziły go do odizolowanej od świata leśnej chatki w głębi imperium.

Jedyny ludzki mieszkaniec lasu, wrzucał co pewien czas patyki do ognia, wzbudzając wybuchy iskier i kłęby dymu. Niekiedy zdarzało się że pustelnik patrząc w dym dostrzegał różne rzeczy. Były to czasami wizje przyszłości, innym razem wizualizacje tego co działo się w innych częściach państwa cara Mikołaja, a jeszcze kiedy indziej nieskonkretyzowane obrazy nudzące poczucie niepokoju i pesymizmu. To ostatnie było obecne właśnie tego dnia.

– Piękna noc – Fiodor wzdrygnął się słysząc zza siebie zupełnie niespodziewany głęboki głos. Odwrócił się i uspokoił nieco widząc za sobą znajomą postać.

– Nie da się ukryć – uśmiechnął się spod gęstej brody – siadaj, dawno tu nie zaglądałeś Namirze.

Gość podszedł nieco bliżej do ognia przez co można było zobaczyć go w całej okazałości. Był to olbrzymiej postury mężczyzna ubrany w futra i skóry. Jego sięgająca połowy klatki piersiowej broda sprawiała wrażenie składającej się z bezlistnych gałęzi, podobnie jak przypominające swym układem koronę gałązki, wystające mu znad głowy. W ręku dzierżył zaś gruby i nie do końca wyrównany kij zakończony jakby kształtem procy. Jednym słowem, w krąg ognia wszedł boruta, strażnik lasu i jego mieszkańców, zarówno zwierzęcych jak i tych, w które we współczesnej im nowoczesnej Europie mało kto już wierzył.

Namir usiadł na ławeczce obok pustelnika i pogrzebał końcem kija w nieco już wygasłym ognisku, wzbudzając kolejną chmurę iskier.

– Mam do ciebie sprawę przyjacielu – powiedział w końcu przechodząc od razu do sedna. – i tym razem nie chodzi o przewrócone drzewo czy rannego bełta.

– Tak właśnie myślałem – pustelnik ponownie zapatrzył się w ognisko. – w dymie było coś takiego że… nieważne. W czym rzecz?

– Znaleźliśmy martwego człowieka. Niedaleko bagien. – zaczął boruta, po raz pierwszy spoglądając jednolitymi, ciemnobrązowymi oczami w oczy swojego rozmówcy – i tak. Został zabity przez coś co pewnie dalej jest gdzieś nie daleko.

– Wiesz co to?

– Nie, ale gdyby mieszkało w lesie raczej bym wiedział.

– Jak zginął? – pustelnik stał się jeszcze bardziej ponury niż wcześniej.

– Najlepiej będzie jak sam to zobaczysz Fiodor.

Zapadła chwila milczenia, podczas, której obaj rozmówcy wpatrywali się w płomienie i prawdopodobnie obaj postawili sobie to samo pytanie, które w końcu na głos wypowiedział pustelnik.

– Myślisz, że to może być Korowiow?

– Nie wiem – na twarzy Namira nie odbijały się żadne emocje. – wiesz, że nie mogę wyjść poza las. Nie wykluczam, że to on, zwłaszcza że sylwetka chyba się zgadza.

Rozmawiali o sprawie którą przez pewien czas żyło całe Pawino i okolica. Dotyczyła ona zaginięcia Igora Korowiowa, młodego mieszkańca wsi, który na skutek zakładu, próbował spędzić całą noc w lesie. Od czasu do czasu niektórzy, najczęściej po dożynkach lub weselach, podejmowali się tego typu zadań i na ogół nie kończyli najlepiej. Zaraz następnego dnia podjęto oczywiście poszukiwania, jednakże nie przyniosły one żadnego rozwiązania, czy to w postaci odnalezienia Korowiowa czy chociaż jego zwłok. Działo się to wszystko tylko parę tygodni wcześniej, ale sprawa zdążyła już nieco przycichnąć.

– Zobacz może w ten ogień jakoś bardziej, co? – Fiodor spojrzał na niego przekrzywiając głowę.

– Wiesz, że to tak nie działa. – powiedział w końcu. – nie do końca odpowiadam za to co widzę. Mogę to tylko lekko ukierunkować.

– No to spróbuj. Może to będzie jakaś pomoc – Namir wstał i wycofał się pod ścianę, gdzie prawie całkowicie skrył go cień tak, że widoczne były tylko błyszczące jednokolorowe oczy.

Fiodor pokręcił głową, ale wziął z parapetu woreczek, wyciągnął z niego jakiś tajemniczy proszek i mamrocząc niezrozumiałe słowa w jakimś obcym języku cisnął go w ognisko. Płomienie natychmiast wybuchły na metr w górę rozświetlając okolicę. Pustelnik wpatrywał się w nie uporczywie, nie porzucając inkantacji. Po kilkudziesięciu sekundach ogień zmniejszył się do wcześniejszych rozmiarów, a Fiodor oparł się o ścianę oddychając szybko.

– I co? – rozległ się głęboki głos Namira

Pustelnik otarł pot z czoła.

– Nic. Kompletnie.

– No to… – zaczął przerywając milczenie boruta – nie pozostaje nam nic innego…

– Tak, chodźmy – przerwał mu Fiodor, dźwigając się z ławki.

Ruszyli obaj ścieżką wiodącą w głąb boru. Ognisko niemal całkiem się już wypaliło, i unosiła się z niego tylko lekka smużka dymu. Gdyby jednak pustelnik został chwilę dłużej i popatrzył w nią w odpowiednim momencie zobaczyłby prawdopodobną przyczynę swojego niepokoju. Przez chwilę w unoszącej się smudze, mignęły płonące czerwone oczy.

 

Zwłoki leżały na skraju bagna, a Fiodor i Namir spoglądali na nie z granicy lasu. Pustelnik stał oparty o drzewo starając się zmusić do podejścia bliżej, ale perspektywa wyjścia na otwartą przestrzeń czyli wstąpienia na to terytorium nie była zachęcająca.

Na moczarach, obecna w każdej części lasu mgła jeszcze bardziej gęstniała i unosiła się nieco wyżej ograniczając widoczność. Samo bagno składało się z porozrzucanych większych i mniejszych jezior z mętną, mulistą wodą, której gładką powierzchnię czasem tylko mąciły wynurzające się z głębin pęcherzyki powietrza. Te swego rodzaju wielkie kałuże porozdzielane były fragmentami podmokłego gruntu, z którego gdzieniegdzie wyrastały kępy trzcin lub wysokiej zwiędłej trawy.

W te okolice nie zapuszczano się zwykle z własnej woli, zarówno kiedy mówimy o zwierzętach czy ludziach jak i mając na myśli stworzenia w rodzaju Boruty, kobolta czy nawet wilkołaka. Niejeden już stracił tam życie, o czym najlepiej świadczyły porozrzucane fragmenty szkieletów, czy też zgubionych cennych przedmiotów

– To on? – spytał w końcu Namir.

– Nie wiem – padła odpowiedź. – muszę podejść bliżej.

Pomimo tego pustelnik nie kwapił się do zbliżenia się w stronę zwłok. Obaj stali więc dalej pomiędzy drzewami i patrzyli się w stronę bagien, wymieniając tylko od czasu do czasu zdawkowe uwagi.

– Znałeś go? – przerwał milczenie boruta.

– No – mruknął Fiodor – narwany gość i niezbyt inteligentny, ale w sumie dobry człowiek. Miał się żenić niedługo.

Ponownie zapadła cisza.

– Więc miejmy nadzieje, że to jednak nie Korowiow.

Fiodor westchnął i ruszył powoli w stronę leżącego względnie niedaleko martwego ciała. Zbliżał się wschód słońca, a ani on ani strażnik lasu nie planowali spędzać tutaj więcej czasu niż było to konieczne. Zanim zdążył pokonać dwa metry zatrzymał go Namir mówiąc cichym głosem.

– Uważaj na siebie. Too co tu siedzi pewnie nie wejść do lasu. W każdym razie zwykle tak to działa. Także jakby coś było nie tak… wbiegaj pomiędzy drzewa.

Pustelnik skinął tylko głową w odpowiedzi

– Spotkamy się później. – dodał jeszcze boruta.

– Oby – głos Fiodor był zachrypnięty.

Namir rzucił jeszcze przelotne spojrzenie dookoła po czym zniknął w głębi lasu.

Fiodor odetchnął głęboko i ponownie ruszył w stronę zwłok starając się robić tak mało hałasu jak się tylko dało. Miał do przebycia około piętnastu metrów, ale zajęło mu to dużo więcej czasu niż powinno.

W końcu dotarł do leżącego na ziemi człowieka i ukląkł przy nim zakrywając nos rękawem. Gwałtownym ruchem przewrócił ofiarę na plecy. Pomimo zniekształconej przez grymas przerażenia twarzy, mógł powiedzieć z całą pewnością, – to nie był Igor Korowiow. Pustelnik odetchnął z ulgą. Przeżegnał się, zamknął oczy martwego i przystąpił do oględzin wokół zwłok.

Był to wysoki i mocno zbudowany mężczyzna, mogący mieć około trzydziestu lat. Przyczyną śmierci były niewątpliwie trzy bardzo głębokie rozcięcia ciągnące się od prawego ramienia aż do lewego biodra. Można było przez nie z łatwością dojrzeć dużą część organów wewnętrznych leżącego człowieka. Na to, czego nie dało się zobaczyć przez rany cięte ogląd dawała wielka wyrwa znajdująca się po lewej stronie brzucha ofiary. Fiodor stwierdził że została ona stworzona za pomocą paszczy napastnika. Jeżeli tak pomyślał ponuro pustelnik to jak wielkie to coś musi mieć zęby.

Nagle, Fiodor poderwał głowę, czując nieokreślony niepokój i zagrożenie. Wstał szybko z ziemi i podążając za radą Namir rzucił się biegiem w stronę lasu. Czuł że coś go goni. Nie miał pojęcia skąd brało się to przeczucie. Przecież nie słyszał ani nie widział nic niepokojącego… aż do teraz.

Rozległ się przerażający wrzask przywodzący na myśl coś pomiędzy rykiem dzikiego zwierzęcia a jazgotliwym skrzekiem ptaka. Pustelnik starał się biec najszybciej jak się dało co jednak nie było łatwe przy bagnistym podłożu i ograniczonej przez mgłę widoczności. Od pierwszych drzew dzieliło go tak niewiele, mógł już dosięgnąć ręką najbliższych sosen, gdy nagle poczuł piekący ból w lewej nodze. Krzyknął z bólu, rzucając się głową do przodu pomiędzy drzewa.

Spadł na bark, prawdopodobnie uszkadzając sobie jakiś staw i szybko przewrócił się na plecy. Nim zemdlał z utraty krwi zdołał jeszcze zobaczyć zarys sylwetkę agresora i płonące czerwone oczy potwora, zajętego obecnie zlizywaniem krwi z pazurów. Najgorsze było jednak to, że potwór wydał mu się znajomy. Potem już wszystko odpłynęło.

 

Pogoda tego popołudnia dalece odbiegała od ideału. Panowała duszna atmosfera tworzona przez stosunkowo wysoką temperaturę oraz zachmurzone niebo skutecznie odcinające od ziemi promienie słońca. Zbliżał się deszcz.

Fiodor siedział na ławeczce przed chatą i wpatrywał się tępo w trzymany w ręce kubek zawierający nieznanego pochodzenia trunek. Pustelnik skrzywił się poruszając ranną lecz opatrzoną już nogą i wzdrygnął nieświadomie gdy zbliżył się do niego Namir.

– No? – spytał niecierpliwie boruta – co tam się stało?

Pustelnik pokręcił głową i wychylił z kubka. Strażnik lasu westchnął.

– Fiodor, ja wiem że to ciężka sprawa – zaczął – ale idzie wieczór i to coś pewnie znowu wyjdzie na żer. Nie mogę ryzykować że znowu komuś się coś stanie więc… – Namir podszedł i usiadł na drugim końcu ławki wbijając wzrok jednolitych ciemnobrązowych oczu w swojego rozmówcę. – znasz ofiarę?

– Nie – odpowiedział zachrypniętym głosem pustelnik. – to nie był Korowiow.

Boruta odetchnął lekko

– Przynajmniej tyle.

– Ale jest coś gorszego – przerwał chwilę milczenia Fiodor. – Namir uniósł pytająco brwi – to coś co mieszka na bagnach. TO jest Korowiow.

Gdyby jednolicie brązowe, niczym polerowane drewno oczy strażnika lasu mogły wyrażać emocje, zapewne odmalował by się w nich szok i niedowierzanie.

– Jak to możliwe? – spytał w końcu – widziałem przecież twoją ranę, nie mógł jej zrobić człowiek.

Fiodor pokręcił głową.

– Bo on już nie jest człowiekiem. Widziałem go. – przeczesał nerwowo włosy – nie mam pojęcia co się z nim stało, ale to nie jest naturalne.

– Jak wygląda?

Pustelnik wypił głęboki łyk z trzymanego w ręce naczynia

– Ma sylwetkę człowieka – powiedział w końcu cicho – wysokiego człowieka ze zbyt długimi rękami. Ma wielkie czerwone oczy i długie trzy pazury u obu rąk. – nalał czegoś do kubka ze stojącej na parapecie butelki. – Wygląda jakby był pokryty jakąś łuską czy czymś takim – kontynuował – ma dziwny, wydłużony z tyłu łeb i wielką paszczę z wielkimi zębami. Więcej nie widziałem.

Namir zastanowił się chwilę. Można by mieć uzasadnione wątpliwości czy w ogóle kiedykolwiek odczuwał jakieś emocje.

– No to już wiemy co się z nim stało – skonkludował – po pijanemu zabłąkał się na bagna, zginął i wrócił jako utopiec. Ale dźwięk, który wydaje, jest inny niż zwykle. Głośniejszy i jakby bardziej świdrujący.

– Bo jest ogromny – stwierdził Fiodor, stłumionym przez trzymany przy ustach kubek – z Korowiowa był kawał chłopa i to teraz przeszło na to coś.

– Ma to sens. – zgodził się boruta

Ponownie, przez pewien czas, ani jeden ani drugi się nie odzywał. Obaj rozmyślali nad biednym Korowiowie, który zapewne męczył się strasznie w swojej obecnej formie. Utopce były upiorami, powołanymi do życia przez tajemniczą magię ziemi i wody. Powstawały z ciał ludzi, którzy zginęli w wodzie, będąc wciąż pełnym planów na przyszłość i wielu niedokończonych spraw. Spotykane były dosyć rzadko ale uchodziły za stworzenia bardzo niebezpieczne i budzące ogromny strach u każdego kto je spotykał. Fiodor sprawiał wrażenie właśnie kogoś kto przeżył chwilę skrajnego przerażenia. Starał się jakoś trzymać, ale Namir nie mógł nie dostrzegać kilku z pewność nowych siwych włosów na głowie i w brodzie pustelnika czy też trzęsących się dłoni.

– Jak można to zabić? – spytał Fiodor starając się brzmieć naturalnie.

– Nie ma tu nic nadzwyczajnego – boruta zaczął wykazywać wielkie zainteresowanie swoim sękatym kijem – zarąbać siekierą, przebić czymś, udusić… co chcesz. Tylko, że jest to trudniejsze niż przy człowieku… z wiadomych względów.

Pustelnik przechylił butelkę, z której nie wypłynęła już ani kropla. Sfrustrowany Fiodor roztrzaskał ją o kant domu. Wstał, obciążył na próbę lewą nogę i przeszedł dwa metry tam i z powrotem lekko utykając.

– Idę tam za chwilę – powiedział

– Zwariowałeś?

– Nie, stary – odpowiedział szybko – ktoś musi to załatwić. I to szybko. On tam dalej siedzi i może znowu kogoś zabić.

– Tak ale – Namir spojrzał na niego – jesteś pijany.

Fiodor uśmiechnął się ponuro.

– Na trzeźwo bym nie poszedł.

– Jesteś ranny.

– Bywało gorzej. Dam radę.

– Znałeś go. Możesz się zawahać.

Pustelnik spojrzał na rozchodzące się już nieco czarne chmury. Burza przeszłą jakoś obok.

– To jest główny powód – powiedział w końcu. – on może się zawahać, a poza tym… nie ma nikogo innego.

Namir skinął niechętnie głową.

– Też prawda.

Fiodor opadł ponownie na ławkę. Nagle jakby uleciał z niego cały zapał.

– Cholera – skomentował krótko – miałem nadzieję, że jednak mnie powstrzymasz.

– Tak, powinienem – tym razem to boruta wstał i odszedł o kilka kroków od ławki – ale jak sam powiedziałeś – kontynuował – nie ma nikogo innego.

Zbliżała się noc. Fiodor i Namir trwali w takich samych pozycjach, pustelnik siedząc boruta stojąc oparty o kij, i gapili się tępo w przestrzeń. Noc zapadała powoli. Coraz lepiej widoczny stawał się pełny okrąg księżyca, rozpędzając swoim światłem resztki czarnych chmur.

– Dlaczego właściwie on działa tylko w nocy? – zapytał ni stąd ni zowąd Fiodor – na tym bagnisku to i w dzień jest dobry do polowania.

Namir wzruszył ramionami. Pustelnik odetchnął głęboko po czym wstał i podszedł do odstawionego pod ścianę domu pniaka z wbitą weń siekierą. Oderwał narzędzie od drewna i zawinął nią na próbę.

– No co? – spytał widząc spojrzenie Boruty – nic lepszego nie mam.

– Masz rację – stwierdził Namir uśmiechając się po raz pierwszy tego dnia – na trzeźwo byś tego nie zrobił.

 

Jeszcze parę dni temu Fiodor nie uwierzyłby, że bagno położone w pobliżu Pawina mogą budzić jeszcze większą grozę i niepokój niż zwykle. Teraz jednak zmierzając po raz kolejny w tamtą stronę ledwie był w stanie zmusić się do stawiania kolejnych kroków. Gdyby on sam patrzył na siebie z pewnym dystansem, uznałby zapewne, że zwariował idąc na spotkanie z utopcem z moczarów uzbrojony jedynie w wysłużona siekierę ściskaną w trzęsącej się ręce. Pół butelki to było zdecydowanie za mało, bo do tej pory Fiodor zdążył już niemal całkowicie wytrzeźwieć

Kiedy w końcu dotarł do granicy lasu był już niemal zdecydowany, żeby zawrócić ale wtedy dostrzegł plamę zakrzepłej krwi w miejscu gdzie upadł poprzedniego dnia. Potem w oczy rzuciły mu się bielejące kilka metrów za granicą lasu kości ofiary, której obrażenia badał jeszcze zeszłego wieczoru. Bestia wciąż była głodna. Fiodor odetchnął głęboko opierając się o pobliską sosnę i wbił siekierę w oddalonym o pół metra pniaku po ściętym drzewie. Przejechał dłonią po twarzy i wbił wzrok w dobrze widoczny księżyc.

Srebrzyste światło księżyca było więc bardzo jasne i gdyby nie bagienna mgła prawdopodobnie okolica byłaby znakomicie widoczna. Nie wiedzieć czemu archipelag niewielkich bagnistych jezior wyglądał jakby światło ciał niebieskich w ogóle do nich nie docierało. Były mroczne i nieprzeniknione, sprawiając wrażenie czarnych dziur, utkwionych na grząskim gruncie moczarów. Same promienie księżyca były tego dnia wyjątkowo zimne i niedostępne, sprawiając, że pustelnik czuł się jeszcze bardziej osamotniony i przybity na przepełnionym grozą trzęsawisku.

Potwór musiał już wyjść ze swego siedliszcza. Fiodor wzdrygnął się słysząc pohukiwanie sowy gdzieś z głębi lasu, ale jednocześnie przywołało go to nieco do porządku. Szybko, ponieważ czekając dłużej pewnie zmieniłby zdanie, wyrwał siekierę z resztek ściętego drzewa po i zdecydowanym krokiem ruszył do przodu przekraczając granicę bagna. Szedł przez moczary starając się omijać te najbardziej płynne fragmenty terenu. Pomimo tego że wzdragał się za każdym razem kiedy usłyszał jakikolwiek dźwięk unosił siekierę i okręcał się wokół własnej osi szukając wroga.

Po godzinie niepewnego krążenia po bagnach Fiodor stawał się coraz bardziej rozdrażniony i niepewny. Ranna noga bolała go coraz bardziej, sprawiając, że jego chód stawał się urywany i coraz mniej płynny. Chciał załatwić całą tą sprawę możliwie jak najszybciej. W końcu nie wytrzymał. Stanął w miejscu rozglądając się dookoła.

– Ej, Korowiow! – wrzasnął – No chodź tu!

Podobnie jak za pierwszym razem, najpierw pojawiła się irracjonalnie narastająca panika. Ręce ściskające siekierę roztrzęsły się jeszcze bardziej a stylisko zrobił się śliskie i mokre od potu. W końcu poczuł unoszące się włosy na karku i tylko fakt że wystarczająco szybko rzucił się do przodu uchronił go od morderczych pazurów utopca.

Potwór ryknął wściekle i ruszył do przodu atakując nachalnego intruza. Fiodor zamachnął się siekierą odganiając go na kilka metrów. Poczwara nie przestawała wydawać swoich charakterystycznych wrzasków ale tym razem ruszyła do przodu po okręgu.

– Jesteś tam jeszcze Igor? – mruknął pustelnik, patrząc w płonące oczy monstrum – Nie – odpowiedział sobie sam – jasne że nie.

Kolejny atak przyszedł zaraz po wybrzmieniu ostatniego słowa. Tym razem utopiec postanowił uderzyć inaczej, wysuwając do przodu rozwartą szczękę. Fiodor uderzył go z boku starając się trafić w bok głowy. Za wolno. Potwór zacisnął szczęki na stylisku siekiery i silnym ruchem karku wyrwał ją z rąk przeciwnika, jedocześnie ramieniem powalając go na ziemie.

Czas wydawał się płynąć wolniej dla Fiodora kiedy utopiec zbliżał się do niego krzycząc tryumfalnie. Leżał na plecach a jego ramie było prawdopodobnie wybite ze stawu. Pustelnik nie miał już sił żeby zrobić cokolwiek. Gdyby nawet zdołał się podnieść, nie miałby szans na przeżycie w starciu z czymś takim. Gdy nagle…

Jezioro, położone za plecami utopca, zabulgotało i zagotowało się. Potwór odwrócił się zaskoczony i zarówno on, jak i Fiodor znieruchomieli gapiąc się na to co się działo. Woda z jeziora oraz otaczające je błoto zaczęło unosić się, bardzo wyraźnie w górę tworząc jakby wielką górę. Nie, nie górę, raczej coś przypominające kształtem… człowieka. Był to stworzony z błota, kawałków drewna i glonów humanoid, zwieńczony wielką brodatą „głową” z mieniącymi się złotymi oczami przypominającymi miniaturowe słońca.

Monstrum wydało z siebie głęboki pomruk, przywodzący na myśl odgłos wulkanu, i sięgnęło bezkształtnym odpowiednikiem ręki w stronę utopca. Będąca niegdyś Igorem Korowiowem istota nadal była niezdolny do uczynienia jakiegokolwiek ruchu a rzucać się i wrzeszczeć zaczęła dopiero wtedy gdy został pochwycony. Bagienny olbrzym, nie zważając na jego rozpaczliwe krzyki uniósł go do góry i Fiodor odniósł wrażenie, że chce go jak gdyby pożreć. Kiedy jednak utopiec był już przy „twarzy” monstrum, bagienny rozlał się ponownie do jeziora zabierając ze sobą mordercę z bagien.

Pustelnik nie był w stanie ruszyć się jeszcze przez dłuższy czas. Leżał z głową opartą o kamień i gapił się na względnie normalne jezioro, będące jeszcze przed chwilą wielkim olbrzymem. Pomimo swojej dość rozbudowanej wiedzy, nie pamiętał aby kiedykolwiek słyszał bądź czytał o czymś podobnym.

Zdołał wstać po około godzinie i zobaczył wystające z ciemnego jeziora ciało. Fiodor podszedł i klęknąwszy przy nim przyłożył mu dwa palce do szyi mierząc puls Igora Korowiowa. Oczywiście nie poczuł nic. Pustelnik przeżegnał się trzy razy, wepchnął martwego do jeziora i patrzył jak powoli tonie w mulistej wodzie. Pokręcił głową i przetarł twarz dwiema rękami, wciąż nie wiedząc czy to co widział na pewno się wydarzyło. Jakby we śnie ruszył powrotną drogą co rusz potykając się o własne nogi.

Las niedaleko Pawina wciąż budzi grozę i niepokój w sercach wszystkich przechodniów. Nikt nie wie dlaczego i pewnie nikt się nigdy nie dowie.

Koniec

Komentarze

…oczach zarówno tutejszych jak i przyjezdnych przechodniów - znaczy się przechodnie mogą być tutejsi albo przyjezdni? “tubylców jak i przejezdnych” O! To już brzmi lepiej.

 

 W pierwszym akapicie chyba miały być pytania, ale kończą się kropką…

 

 poobwieszana suszonymi ziołami i innymi darami lasu przednia ściana, wyglądała wyraźnie zza linii drzew – nie rozumiem, taka suszarnia na zioła raczej powinna nieźle ukrywać chatę, a nie… To tak jakby siatka kamuflująca coś odkrywała. Może się czepiam…

 

 – Mam do ciebie sprawę przyjacielu – powiedział w końcu przechodząc od razu do sedna. – i tym razem nie chodzi o przewrócone drzewo czy rannego bełta. – Wcale nie przechodzi od razu do sedna!!! Potem to robi, a nie od razu.

 

 Uważaj na siebie. Too co tu siedzi pewnie nie (może) wejść do lasu – pewnie nie może wejść z lasu. zjadłeś słowo. literówka.

 

Ehhh nie wymienię wszystkiego, bo nie chcę cię zrażać na dzień dobry. Jest tu sporo takich drobnych nieścisłości i bugów. Ale widzę, że to twój pierwszy tekst, więc pracuj nad warsztatem i ciekawymi pomysłami. Nie ma tu nic czego redakcja by nie naprawiła i nic co bardzo zepsuło opowieść.

Sama opowieść dla mnie jest OK. Szału na mnie nie robi, widziałem wiele podobnych, ale nie chciałem wyrzucać monitora przez okno (a zdarzają się takie reakcje po przeczytaniu czyjegoś debiutu).

BTW. Osobiście nie lubię czytać długich i szczegółowych opisów ubrań postaci (np. gdy pojawił się Namir), mebli itd. To proza, a nie katalog.

budził uczucie tajemniczości

tajemniczość to nie uczucie (może “wywoływał wrażenie”)

 

tutejszych jak i przyjezdnych przechodniów

po co ci “przechodnie”?

 

zwykły z pozoru bór

ten “bór” kole w oczy, jako synonim “lasu” z sąsiednich zdań. Może po prostu “zwykłe z pozoru miejsce”

 

wyglądu widocznych

takie sobie masło maślane

 

Położona była ona już wewnątrz lasu, w taki jednak sposób, że poobwieszana suszonymi ziołami i innymi darami lasu przednia ściana, wyglądała wyraźnie zza linii drzew.

a tego już sobie przestrzennie nie potrafię wyobrazić ;) Skoro “wyglądała” jedną ścianą, to nie była “wewnątrz” tylko “na skraju”. Do tego powtórzenie.

 

Chłopi chodzili do niej czasami po poradę

do tej chatki po tę poradę chodzili? “Po poradę” chodzi się jednak do osoby. Do jakiegoś miejsca można przyjść “w celu zasięgnięcia porady”.

 

a czasami z problemami natury etycznej, trapiących miejscowych

a tu się gramatyka posypała

 

Na razie tyle. Spróbuj dalej sam przeczytać na spokojnie i wyłapać kolejne niezręczności.

Pomysł mało odkrywczy, bo podobnych historii napisano wiele, w dodatku bardzo skrzywdzony wykonaniem. Twoje opowiadanie, MM99, czyta się bardzo źle, bo wiele w nim różnych błędów i usterek – literówek, powtórzeń, nie zawsze czytelnych zdań, źle zapisanych dialogów, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Myślę, że dobrze byłoby, abyś lepiej poznał zasady rządzące językiem polskim.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i znacznie lepiej napisane.

 

Las nie­da­le­ko wsi Pa­wi­no, od za­wsze bu­dził uczu­cie ta­jem­ni­czo­ści i grozy w oczach za­rów­no tu­tej­szych jak i przy­jezd­nych prze­chod­niów. –> Czy dobrze rozumiem, że do wsi i do lasu przyjeżdżali przechodnie?

Za SJP PWN: przechodzień «osoba idąca ulicą, chodnikiem»

 

Cięż­ko jest jed­no­znacz­nie wy­ja­śnić… –> Trudno/ Niełatwo jest jed­no­znacz­nie wy­ja­śnić

 

Chło­pi cho­dzi­li do niej cza­sa­mi po po­ra­dę w spra­wach zdro­wot­nych… –> Chata doradzała w sprawach zdrowotnych?

 

a cza­sa­mi z pro­ble­ma­mi na­tu­ry etycz­nej, tra­pią­cych miej­sco­wych… –> …a cza­sa­mi z pro­ble­ma­mi na­tu­ry etycz­nej, tra­pią­cymi miej­sco­wych

 

Był bo­wiem jed­nym z nie­wie­lu ludzi na prze­strze­ni pię­ciu ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych… –> Czy w czasach, kiedy dzieje się ta historia, na pewno znano system metryczny?

 

Przy­był w oko­li­cę… –> Przy­był w oko­li­cę… 

 

Fio­do­ro­wi czę­sto zda­rza­ło się prze­sia­dy­wać w ten spo­sób przed domem. –> W jaki sposób?

Napisałeś o pogodzie i odgłosach, ale nie o sposobie przesiadywania Fiodora.

 

nie­skon­kre­ty­zo­wa­ne ob­ra­zy nu­dzą­ce po­czu­cie nie­po­ko­ju i pe­sy­mi­zmu. –> Przypuszczam, że miało być: …nie­skon­kre­ty­zo­wa­ne ob­ra­zy bu­dzą­ce po­czu­cie nie­po­ko­ju i pe­sy­mi­zmu.

 

Fio­dor wzdry­gnął się sły­sząc zza sie­bie zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ny głę­bo­ki głos. –> Raczej: Fio­dor wzdry­gnął się, sły­sząc za plecami zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ny, głę­bo­ki głos.

 

uśmiech­nął się spod gę­stej brody… –> Nie można uśmiechać się spod brody, albowiem usta znajdują się nad brodą. Usta mogą przykrywać wąsy.

 

W ręku dzier­żył zaś gruby i nie do końca wy­rów­na­ny kij za­koń­czo­ny jakby kształ­tem procy. –> A może: W ręku dzier­żył zaś gruby i nie do końca wy­rów­na­ny kij, rozwidlony na końcu.

 

– Mam do cie­bie spra­wę przy­ja­cie­lu – po­wie­dział w końcu prze­cho­dząc od razu do sedna. – tym razem nie cho­dzi o prze­wró­co­ne drze­wo czy ran­ne­go bełta. –> – Mam do cie­bie spra­wę przy­ja­cie­lu – po­wie­dział, prze­cho­dząc od razu do sedna. – I tym razem nie cho­dzi o prze­wró­co­ne drze­wo czy ran­ne­go bełta.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Co to jest ranny bełt

 

Zo­stał za­bi­ty przez coś co pew­nie dalej jest gdzieś nie da­le­ko. –> Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: Zo­stał za­bi­ty przez coś, co pew­nie wciąż jest gdzieś nieda­le­ko.

 

Zo­bacz może w ten ogień jakoś bar­dziej, co? –> Zobaczyć można coś, nie w coś,

Proponuję: – Wejrzyj może w ten ogień jakoś bar­dziej, co?

 

Pu­stel­nik wpa­try­wał się w nie upo­rczy­wie, nie po­rzu­ca­jąc in­kan­ta­cji. –> …nie p­rzerywa­jąc in­kan­ta­cji.

 

gdzie­nie­gdzie wy­ra­sta­ły kępy trzcin lub wy­so­kiej zwię­dłej trawy. –> W jaki sposób wyrasta zwiędła trawa?

 

mając na myśli stwo­rze­nia w ro­dza­ju Bo­ru­ty… –> Wcześniej boruta był pisany małą literą.

 

Obaj stali więc dalej po­mię­dzy drze­wa­mi i pa­trzy­li się w stro­nę ba­gien… –> Obaj stali więc dalej po­mię­dzy drze­wa­mi i pa­trzy­li w stro­nę ba­gien

 

Too co tu sie­dzi pew­nie nie wejść do lasu. –> Czy to ostateczne brzmienie zdania?

 

Także jakby coś było nie tak… –> Tak że, jakby coś było nie tak… 

 

mógł po­wie­dzieć z całą pew­no­ścią, – to nie był Igor Ko­ro­wiow. –> Po przecinku nie stawiamy półpauzy.

 

przy­stą­pił do oglę­dzin wokół zwłok. Był to wy­so­ki i mocno zbu­do­wa­ny męż­czy­zna, mo­gą­cy mieć około trzy­dzie­stu lat. –> Czy to, jak denat wyglądał, zobaczył wokół zwłok?

 

po­czuł pie­ką­cy ból w lewej nodze. Krzyk­nął z bólu… –> Powtórzenie.

 

Spadł na bark… –> Skąd spadł?

 

zdo­łał jesz­cze zo­ba­czyć zarys syl­wet­kę agre­so­ra… –> Literówka.

 

Pu­stel­nik po­krę­cił głową i wy­chy­lił z kubka. –> Można wychylić kubek/ kielich ale nie można wychylić z kubka/ z kielicha.

 

– Fio­dor, ja wiem że to cięż­ka spra­wa… –> – Fio­dor, ja wiem że to trudna spra­wa

 

za­pew­ne od­ma­lo­wał by się w nich szok… –> …za­pew­ne od­ma­lo­wałby się w nich szok

 

Pu­stel­nik wypił głę­bo­ki łyk z trzy­ma­ne­go w ręce na­czy­nia –> Jak wygląda głęboki łyk?

Brak kropki na końcu zdania.

 

stwier­dził Fio­dor, stłu­mio­nym przez trzy­ma­ny przy ustach kubek… –> Czegoś tu zabrakło.

 

Obaj roz­my­śla­li nad bied­nym Ko­ro­wio­wie… –> Obaj roz­my­śla­li nad bied­nym Ko­ro­wio­wem… Lub: Obaj roz­my­śla­li o bied­nym Ko­ro­wio­wie

 

do­strze­gać kilku z pew­ność no­wych si­wych wło­sów… –> Literówka.

 

na tym ba­gni­sku to i w dzień jest dobry do po­lo­wa­nia. –> Literówka.

 

że bagno po­ło­żo­ne w po­bli­żu Pa­wi­na mogą bu­dzić jesz­cze więk­szą grozę… –> Literówka.

 

Same pro­mie­nie księ­ży­ca były tego dnia wy­jąt­ko­wo zimne i nie­do­stęp­ne… –> A co sprawia, że promienie księżyca stają się dostępne?

 

wy­rwał sie­kie­rę z resz­tek ścię­te­go drze­wa po i zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ru­szył do przo­du… –> Co to jest drzewo po?

 

sta­wał się coraz bar­dziej roz­draż­nio­ny i nie­pew­ny. Ranna noga bo­la­ła go coraz bar­dziej, spra­wia­jąc, że jego chód sta­wał się… –> Powtórzenia.

 

Chciał za­ła­twić całą spra­wę… –> Chciał za­ła­twić całą spra­wę

 

Fio­dor ude­rzył go z boku sta­ra­jąc się tra­fić w bok głowy. –> Nie brzmi to najlepiej. 

 

Leżał na ple­cach a jego ramie było praw­do­po­dob­nie wy­bi­te ze stawu. –> Literówka.

 

za­czę­ło uno­sić się, bar­dzo wy­raź­nie w górę two­rząc jakby wiel­ką górę. Nie, nie górę… –> Brzmi to fatalnie.

Powtórzenia i masło maślane – czy coś może unosić się w dół?

 

isto­ta nadal była nie­zdol­ny do uczy­nie­nia ja­kie­go­kol­wiek ruchu a rzu­cać się i wrzesz­czeć za­czę­ła do­pie­ro wtedy gdy zo­stał po­chwy­co­ny. –> Piszesz o istocie, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: …isto­ta nadal była nie­zdol­na do uczy­nie­nia ja­kie­go­kol­wiek ruchu a rzu­cać się i wrzesz­czeć za­czę­ła do­pie­ro wtedy gdy zo­stała po­chwy­co­na.

 

Jakby we śnie ru­szył po­wrot­ną drogą co rusz po­ty­ka­jąc się o wła­sne nogi. –> Jakby we śnie ru­szył w po­wrot­ną drogę, co rusz po­ty­ka­jąc się o wła­sne nogi.

 

Las nie­da­le­ko Pa­wi­na wciąż budzi grozę i nie­po­kój w ser­cach wszyst­kich prze­chod­niów. –> O, znów ci nieszczęśni przechodnie.

Opowiadanie na kolana nie rzuciło, ale od czegoś trzeba zacząć.

Niby tak dobrze znają te swoje okolice, dbają o nie z narażeniem życia, a o mieszkańcu bagna nie mieli pojęcia?

Wykonanie słabe; interpunkcja leży (na przykład wołacze, MM99, oddzielamy obustronnie przecinkami), zapis dialogów do remontu, literówki, czasami w zdaniu coś tak się posypie, że trzeba zgadywać, o co miało chodzić. Czy tekst odleżał?

i tym razem nie chodzi o przewrócone drzewo czy rannego bełta.

Znam kilka znaczeń słowa “bełt” i żadne tu nie pasuje.

Czas wydawał się płynąć wolniej dla Fiodora kiedy utopiec zbliżał się do niego krzycząc tryumfalnie. Leżał na plecach a jego ramie było prawdopodobnie wybite ze stawu.

Kto jest podmiotem podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego utopiec, względnie czas?

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Nowa Fantastyka