– Nie tak, synu! – krzyczał krasnolud w podeszłym wieku. – To nie cep czy kij. Używaj młota w taki sposób, aby kolejne uderzenie było lepsze od poprzedniego. To Runiczne kowadło i wiele można zdziałać przy pomocy odrobiny jego wsparcia, ale musisz wykazać się nieco cierpliwości. Umiejętności przyjdą z czasem i praktyką. – Uśmiechnął się do syna.
Młody krasnolud walił co raz w kawał rozgrzanej do czerwoności stali. Przy każdym uderzeniu z kowadła sypały się iskry o różnych kolorach, które spadały na ubitą ziemię. Uczeń był krępy i silny jak na swój wiek. Ojciec podsycał miechem ogień raz za razem, instruował syna i karcił za liczne, wciąż te same błędy.
– Singrimie! – wrzasnął w końcu. – Przestań! To nie ma sensu. Chodź – wskazał miejsce, gdzie stał – pokażę ci, jak prawidłowo uderzać, a ty w tym czasie naciskaj na miech i przyglądaj się, jak ja to robię. Potem pomogę ci w dalszej nauce.
– Tak, ojcze – odparł Singrim, mocno zawiedziony swoimi poczynaniami.
Krasnoludy zamieniły się miejscami i po chwili kowadło ponownie zostało rozświetlone gradem iskier. Tym razem uderzenia były pewne, przemyślane, precyzyjne i przepełnione zamiłowaniem do kowalstwa. Syn za każdym razem, gdy ojciec uderzył o stal, otwierał szerzej oczy ze zdziwienia. Po dość długim okresie doświadczony rzemieślnik przestał stukać młotem, wrzucił wykuty przedmiot do zimnej wody i podszedł do Singrima.
– Pamiętaj, aby zawsze spoglądać na przedmiot, który wykuwasz. Dostrzeżesz dzięki temu odkształcenia i będziesz wiedział, jak i gdzie uderzyć następnym razem. Wykonałem dla ciebie młot, którym stworzysz jutro swój pierwszy przedmiot. – Oznajmił synowi, klepiąc go po ramieniu. – Kowalstwo to nie jest łatwe rzemiosło. Mam jednak nadzieję, iż z każdym dniem nabierzesz więcej wprawy i doświadczenia w tej znojnej i czasochłonnej sztuce. – dodał otuchy Singrimowi. – Dobrze, na dziś już wystarczy. Chodźmy na posiłek i odpoczynek.
Obaj ruszyli do domu, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Mieszkali na obrzeżach miasta, ponieważ jak tłumaczył stary kowal, nie lubił zgiełku i zatłoczenia. W tej krótkiej drodze na posiłek, stary krasnolud przekazał synowi jeszcze kilka cennych rad.
***
Nazajutrz ojciec Singrima pracował już w kuźni i oczekiwał na swojego ucznia. Młody krasnolud zjawił się późnym rankiem z uśmiechem na twarzy. Biła od niego determinacja i chęć dalszej nauki.
– To, mój chłopcze, jest twój młot. – Podał synowi narzędzie opatrzona kilkoma runami i literą ,,s” na trzonku.
Młody krasnolud spojrzał najpierw na ojca, potem na stalowy młot. Nie wiedział, co powiedzieć ani jak ma się zachować, ponieważ pierwszy raz otrzymał dar od ojca. Wtedy kowal podszedł do niego i rzekł:
– Synu, nie smuć się – Uśmiechnął się do niego. – Nie przystoi, aby davi odczuwał zakłopotanie. Jesteśmy dumnym ludem i powinniśmy okazywać honor za każdym razem. – Mówiąc to zaprosił syna przed kowadło. – Teraz będziemy kontynuować naukę! Tam – wskazał na skład stali – masz przyszykowane sztaby różnych metali. Wybierz jedną i przekuj ją w to, co będziesz chciał. Pamiętaj o tym, czego już się nauczyłeś.
– Tak, ojcze, ale jeśli nie powiedzie mi się znowu? – Syn kowala miał wyraźne obawy przed kolejną pracą.
– Hmm – zamyślił się na moment. – W takim razie wykonaj coś prostszego. Niech to będzie przedmiot który przyda się w codziennych czynnościach. Może jakiś toporek. – Zaproponował, zagrzewając Singrima do ochoczej pracy.
Młody krasnolud pośpiesznie udał się do składu po stalową sztabkę. Posiadał już w głowie kilka prostych pomysłów, które mogłyby spełnić oczekiwania. Wybrał najlepszy z nich i rozpoczął pracę. Stuki młota o metal i miliony iskier pokazywały, jak wielką wagę przywiązuje do kunsztu kowalskiego, młody uczeń. W pewnym momencie nauczyciel krzyknął:
– Źle! – wskazał na zniekształcony fragment przedmiotu. Gdy dostrzegł zakłopotanie na obliczu syna, postanowił mu pomóc. – Synu, spokojnie. Spójrz na przedmiot. Powiedz mi co chcesz wykuć?
– Chcę, żeby to był topór, ale nieco mniejszy i poręczniejszy.
– Dobrze. Co widzisz, gdy patrzysz na kawałek stali?
– Nie wiem. – odparł krótko. – Wydaje mi się, że to zarys trzonka z wielką ilością przyklejonego metalu.
– W takim razie uderzaj w stal w taki sposób aby zmienić jej kształt w ostrze topora.
Singrim postąpił według zaleceń ojca. Uderzał młotem dokładnie w miejsce, w którym miało pojawić się ostrze. Odgłosy pracy ustały dopiero późnym południem, gdy Singrim zakończył wykuwanie broni. Dostrzegł, że coś jest nie tak w jednym miejscu, uderzył jeszcze raz, po chwili słysząc jęk zawodu. Spojrzał na swoje dzieło i dostrzegł, że po ostatnim, kończącym stuknięciu uderzeniu powstała skaza na przedmiocie. Syn kowala posmutniał, spojrzał na zawiedzionego nauczyciela, wypuścił młot i ruszył pędem w stronę domu, do swojego pokoju. Nie mógł zrozumieć, co zrobił źle. Przecież chciałem dobrze – pomyślał Singrim.
Starzec podszedł do kowadła, podniósł młot, spojrzał na nieudane dzieło syna i zdumiał się, gdyż zobaczył, że to nie jest skaza. Na przedmiocie, którym okazał się mały toporek, znajdował się wcześniej umieszczony w stali zielony kamień. Na mą brodę – pomyślał krasnolud. – To runa księżycowa, a mój syn odsłonił ją w tym metalu! Chciałem kiedyś wykorzystać tę stal do czegoś innego. Teraz jednak muszę dokonać inskrypcji i zamknąć runę, aby oręż stał się magiczny.
Jak pomyślał tak też i zrobił, spędzając przy kowadle resztę dnia. Pamiętał, że musi przekazać synowi kolejne wskazówki dopiero jutro. Zamknął runę późnym wieczorem, gdy księżyc świecił wysoko na ciemnym niebie, pełnym gwiazd.
Nagle usłyszał szmer, jakieś poruszenie, ale nie widział niczego co przykułoby jego uwagę. Ruszył do domu. Już miał podejść do drzwi, gdy bełt wbił się we framugę. Zawrócił w pół kroku, podbiegł w oka mgnieniu do kuźni, sięgnął po swój topór i okrągła tarczę. Stając w pozycji obronnej czekał bacznie obserwując. Po chwili z zaułka wyłonił się zielonoskóry z kuszą i sztyletem za pasem. Zabójca, zmora krasnoludów – pomyślał.
Zaszarżował odsłaniając się nieco. Doświadczony ork błyskawicznie to wykorzystał. Bełt trafił kowala prosto w udo. Krasnolud przewrócił się i wypuścił tarczę. Nie mógł już kontynuować walki. Za nimi zakotłowało się w obejściu W pewnej chwili z domu wypadł syn, powstrzymywany przez matkę. Wyrwał się jednak z jej chwytu i pobiegł do kuźni, w poszukiwaniu broni. Nie znalazł niczego poza toporkiem który wykuł, dobył go i ruszył w stronę leżącego ojca. Minęła dłuższa chwila, gdy kolejny bełt poszybował w stronę niedoświadczonego ucznia. Strzał okazał się niecelny, jak rzut kamieniem z dwudziestu metrów do małego dołka.
– Ojcze, co mam robić?! – krzyknął młodzieniec. – Nie uczyłeś mnie jeszcze walczyć!
– Wykorzystaj topór. Rzuć nim w orka. Mam tylko nadzieję, że nie spudłujesz.
Singrim chwycił mocniej za toporek, już wykonywał zamach. Dostrzegł szarżującego orka w jego stronę. Krasnolud stał o cal od śmierci. Co on wyprawiał? Krasnolud wykonał rzut, nie celując w zielonoskórego. Topór zawirował w powietrzu, a ostrze zamigotało w blasku księżyca, dosięgając celu. Broń wbiła się w korpus zabójcy po samą rękojeść. Orkiem aż zakręciło, nim upadł na ziemię. Singrim podbiegł do ojca.
– Tato! Nic ci nie jest? – krzyczał zmartwiony.
– Weź go! – podał mu obosieczny topór. – Dobij to plugawe stworzenie!
Uczeń szybko podszedł ciągnąc za sobą ciężki oręż. Zobaczył, że napastnik dycha, choć dogorywa. Podniósł topór, tak wysoko jak dał radę i po chwili ostrze ugrzęzło w ciele orka.
– Ojcze, chyba go zabiłem. – Młodziana zemdliło, odwrócił się i zwymiotował. Pierwszy raz patrzył na czyjąś śmierć. Oprzytomniał i dostrzegł, że matka pomaga wstać swojemu mężowi.
– Thungri, jak się czujesz? Wszystko z tobą dobrze? Pokaż tę ranę. – Jęczała matka.
– Uspokój się, kobieto! – warknął starzec. – Gildo przynieś krasnoludzki samogon i jakiś materiał. Trzeba… Przemyć ranę. – Wyjęczał, wyciągając bełt z nogi.
Krasnoludzica pędem udała się do domu.
– Brawo, synu. – Głos ojca przepełniała duma i radość. – Zabiłeś swojego pierwszego orka i to w mej obronie. To chyba najwyższy czas na naukę walki bronią. Jestem już za stary, ale pokażę ci, jak walczyć oraz udoskonalimy twoje rzucanie toporami.
– Dlaczego topór bez problemu znalazł swój cel? – Zapytał zdumiony, a zarazem ciekawy Singrim. – Przecież był źle wykonany! – jęknął. – Co z nim zrobiłeś?
– Zamknąłem tylko runę, którą przypadkiem odkryłeś, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. – Wskazał na toporek trzymany w rękach syna. – Miałem tę stal przeznaczyć na coś innego, ale dzięki temu udoskonaliliśmy twoją pierwszą broń.
Po chwili matka Singrima wróciła, aby przemyć Thungrimowi krwawiące miejsce.
– Synu… Cholera! – jęknął, gdy żona przemywała obrażenie – Ostrożnie Gildo! – krzyknął i następnie zwrócił się do syna:
– Musisz nazwać jakoś ten topór, skoro jest magicznym przedmiotem. Masz jakiś pomysł? – zapytał wyczekując ciekawej nazwy.
Singrim spojrzał na trzymany toporek, następnie na matkę i swój wzrok zatrzymał na ojcu. Uśmiechnął się do niego i z wielką dumą odparł:
– Tak! Będzie nosił imię: Ojcowska dobroć!