- Opowiadanie: Nathakis - Najemnik - Szczurołap

Najemnik - Szczurołap

Od dłuższego czasu po przeczytaniu bądź wysłuchaniu dzieł wielkich twórców polskiej fantastyki świtał mi w głowie pomysł aby i samemu spróbować się w dziedzinie pisarskiej. Niestety praca i obowiązki niezbyt na to pozwalały, choć zasługę miało w tym też moje lenistwo. Próby rozpoczęcia jakiegoś opowiadania podejmowałem wielokrotnie, bezskutecznie aż do wczoraj, kiedy zmożony chorobą, przygwożdżony do łóżka miałem wreszcie okazję dokończyć jeden ze swoich pomysłów.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Najemnik - Szczurołap

 Czasami po dokonaniu przeglądu swoich dotychczasowych wzlotów i upadków nadchodzi czas na zmiany. Z dotychczasowego lekkoducha, duszy towarzystwa żyjącej tylko tu i teraz wydostaje się powoli niczym siarczany opar ze skalnego wyziewu postać bardziej stonowana. Wesołe rozbiegane oczy zaczynają spoglądać poważnie, wykrzywione ku górze kąciki warg już mniej próbują przeciwstawiać się grawitacji, a wiecznie dobrany do aktualnych mód strój ustępuje miejsca praktycznemu, nierzucającemu się w oczy. Z pospolitego młodzika robi się pospolity dorosły.

Kolejna parszywa transformacja.

Zakończenie tych zmian na swojej osobie zauważył Oskar Krajewski w momencie gdy otwierał drzwi do szatni w szarym i obskurnym ośrodku ekspedycyjnym Eldorado. Podszedł do metalowej szafki i otworzył ją przykładając nadgarstek z czipem do czytnika. Wyciągnął ze środka foliową torbę, do której włożył przed chwilą założone ubrania. Zawiązał szczelnie, następnie na półce niżej ułożył obok siebie dwa myśliwskie noże, zatrzasnął szafkę z cichutkim piknięciem i podszedł do śluzy, która automatycznie otworzyła się z cichym syknięciem. Kiedy przechodził obok dysz natryskowych jego ciało spowiły opary chemicznego środka odkażającego. Założył kapcie i okrył się w pasie ręcznikiem. Kolejna śluza otworzyła się przed nim, przeszedł przez nią i stanął twarzą w twarz z łysiejącym mężczyzną.

– Ile tego było tym razem? – zapytał Oskar – Tylko proszę Cię Maks, nie wyskakuj mi tu z tymi swoimi naukowymi parametrami i tak gówno z tego rozumiem. Po prostu powiedz ile kruszcu i ile kasy dla mnie.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaki te moje naukowe parametry mają wpływ na ile kasy dla mnie – przedrzeźnił go Maks – pół kilo złota, pięć tysięcy dla Ciebie.

– Cholerne zdzierstwo

– Koszta ekspedycji. Wiesz ile pieniędzy trzeba zainwestować w tą całą maszynerię? Twój ekwipunek, personel medyczny, naukowców opracowujących algorytmy, żebyś następnym razem po przejściu nie wylądował dupą na czubku drzewa?

– Wiem też jaki jest obecny kurs złota, więc nie chrzań mi tu jakie to koszta ponosisz.

Maks odburknął coś pod nosem i podał Oskarowi kwit na którym była napisana czterocyfrowa suma okraszona barwnym podpisem i pieczątką firmy Eldorado. Schował kartkę do kieszeni i bez słowa skierował się do kolejnych drzwi.

– Lecisz za trzy dni, nie spóźnij się tak jak ostatnim razem! – dobiegło go wołanie gdzieś z tyłu.

 

 

– Naprawdę nie wyobrażasz sobie jak ja się czuję kiedy zostawiasz mnie samą. Ta samotność mnie dobija. Mamy tylko siebie, a ciebie i tak prawie wcale nie ma. Za każdym razem gdy wychodzisz boję się że już możesz nie wrócić, wiem doskonale w jakim niebezpieczeństwie… Nie przerywaj mi! Tak! Wiem w jakich realiach pracujesz i nie wmawiaj mi że jesteś ostrożny, bo to nic nie da jak ktoś cię weźmie na cel. Śni mi się po nocach jak zalewasz się krwią w jakimś ciemnym lochu. Po co to wszystko? Kasa? Przecież tu też możesz zarobić, może trochę wolniej ale jednak, przynajmniej bylibyśmy razem. Nie wiem co z tym zrobić… Ja już nie wytrzymuję… – Przysiadła na obdartym krześle i zalała się łzami.

– Posłuchaj Kinga, to tylko na chwilę, tyle razy Ci tłumaczyłem. Najwyżej rok i weźmiemy ślub, na wesele trzeba zarobić, doskonale o tym wiesz. Musimy to szybko załatwić, twoja matka nie chce mnie widzieć przez to że mieszkamy razem przed ślubem, chcesz nią żyć w ciągłej wojnie? To konieczne.

– Wcale nie konieczne! Olej ją, poradzimy sobie sami!

– Jakby to było takie proste… – powiedział cicho Oskar i w akompaniamencie pochlipywania swojej dziewczyny zaczął odkręcać wyłamany zawias z mocno wysłużonego kredensu.

 

– Wylądujesz na południe od miasta Essen, około dwóch godzin drogi na obrzeżach lasu. W torbie masz nóż, krzesiwo, kilka metrów mocnego sznura i prowiant na mniej więcej tydzień marszu. W pasie masz skrytkę z monetami ze stolicy, wartość znasz, za jeden złoty ez wynajmiesz pokój na miesiąc, to samo za osiem srebrnych ezów i trzydzieści miedziaków. Zapamiętaj gdzie wylecisz, co tydzień przez godzinę od momentu kiedy słońce znajdzie się w zenicie w tym samym miejscu ponownie otworzy się portal, jeśli za trzecim razem nie przejdziesz i zostaniesz tam dłużej niż trzy tygodnie, już nigdy nie wrócisz.

– Maks, słyszę to już cholerny piąty raz, przecież doskonale pamiętam.

– Wiem, przepis jajogłowych, nagrywamy to, jakbyś tam został to mamy podkładkę że sam sobie jesteś winien i nie będzie odszkodowania… a właśnie! Podpisz jeszcze tutaj, wszystkie obrażenia cielesne stopnia pierwszego i drugiego zostaną wyleczone z funduszu operacyjnego, trzeciego stopnia, czyli amputacje to już twój problem.

Oskar podpisał podany mu papier nawet nie czytając i zacisnął mocniej gruby skórzany pas, poprawił torbę na ramieniu, sprawdził, czy długi nóż daje się łatwo wyciągnąć z cholewy buta.

– A i jeszcze jedno – Wymamrotał maks dużo mniej entuzjastycznie niż wcześniej – postanowienie odgórne, wzrosła norma, musisz przynieść co najmniej kilogram…

– Co? Ochujałeś? Niby w jaki sposób mam tego dokonać?

– Nie krzycz na mnie, nie ja to wymyśliłem, prezes stwierdził że od tej kwoty się dopiero całość opłaca i wiesz przecież doskonale że Tomaszewski tydzień temu wrócił z dwoma kilogramami.

– Taa, i przy okazji wyrżnął trzy wioski

– Nikt ci tego nie broni, masz przynieść kruszec, tamto to nie nasz świat, nas nie interesuje jak to zrobisz, im więcej przyniesiesz tym więcej dostaniesz w prawdziwym świecie.

– A który jest prawdziwy?

Maks wzruszył ramionami i popchnął go w kierunku ogromnego łuku, który rozbrzęczał się elektrycznością. Oskar wymamrotał coś na odchodnym, coś o podłych skórach i synach, czy jakoś tak, po czym przekroczył bramę.

 

Otworzył oczy, nad sobą zobaczył gęste poszycie liściastego lasu, coś uwierało go w łopatki. Wstał pospiesznie ze na wpół zbutwiałego zwalonego konara i otrzepał się. Było południe. Znajdował się na granicy lasu.

– Po pierwsze, znaleźć punkt odniesienia i obrać cel – wyszeptał do siebie przypominając sobie szkolenie. Pół roku wtłaczali mu do głowy abecadło przetrwania bez cywilizacji, ale jak się okazywało w praktyce, było to stanowczo zbyt mało. Wyszedł na otwartą przestrzeń i rozejrzał się . Za sobą miał ścianę drzew, przed sobą rozległą otwartą przestrzeń, którą w oddali przecinała niebieska wstęga górskiej rzeki, za którą widniał skalisty łańcuch. W tamtym kierunku powinien iść, gdzieś u podnóża kamiennych olbrzymów powinno być miasto Essen. Tam powinien znaleźć bez problemu jakąś pracę.

– Ej coś ty za jeden? – dobiegł go zza pleców jakiś głos. Oskar wyrwał odruchowo nóż z cholewy i odwracając się przyjął pozycję do walki, wszystko w czasie krótszym niż mgnienie oka.

– Ej ej, spokojnie. Cholera jaki nerwowy! Coś za jeden pytałem, a nie czy mogę się z twoją siostrą przespać. Opuść ten nóż, ja nie mam broni. Odpowiesz mi na pytanie?

– Oskar

– Oskar? I co dalej? Dziwne imię. No powiedzże co tutaj robisz, skąd się tu wziąłeś. I odłóż ten nóż!

– Przychodzę z daleka, tam to normalne imię. Idę do Essen – odpowiedział nieco spokojniej Oskar chowając nóż.

– Z daleka mówisz? To jakieś miasto? Nie ważne. Widzisz… tak się składa że ja też do Essen, może się przyłączysz? We dwójkę zawsze raźniej, zwłaszcza na podmiejskim trakcie. Bardzo łatwo można tam cnotę i złoto stracić, wiesz?

– podejrzewam

– Jak tam twoja cnota Oskar? Ja swojej nie chcę stracić. Ej, to co? Przyłączysz się? – nieznajomy podał rękę.

– Jak mam do ciebie mówić?

– Ej, nie przedstawiłem się, gdzie moje maniery. Szczygieł mnie nazywają – uścisnęli sobie dłonie.

– To twoje prawdziwe imię?

– Nie, ale prawdziwego nawet moja nieboszczka mamusia nie pamięta. Chodź Oskar, tu niedaleko zostawiłem Kaczka.

– Kogo?

– Kaczek, mój osioł. Nie pytaj skąd wzięło się to imię. – Oskar nie pytał.

 

Po godzinie drogi doszli do udeptanego traktu, wyglądającego na dosyć często uczęszczany. Szczygieł nucił pod nosem jakąś piosenkę i podzwaniał trzymaną uprzężą osiołka Kaczka, który nawiasem mówiąc z kaczką miał wspólny przede wszystkim chód.

– A Ty Oskar tak właściwie to po co idziesz do Essen? Wyglądasz że tak powiem jak goły i wesoły, co ty tam w tej torebce zmieściłeś, co?

– Praca Szczygieł, praca.

– Z daleka podróżujesz do Essen za pracą? Nie wiem po jaką cholerę aż do Essen. Po drodze musiałeś przecież mijać Stengard, Vivren, Galohad. Nie było tam pracy dla ciebie? To co ty właściwie robisz?

– Nie szukałem tam pracy, a robię wszystko, co trzeba, byle płacili za to. A Ciebie co do Essen sprowadza?

– Siostra. Widzisz, tak normalnie to w Essen nie ma dla malarza pracy, wracam ze stolicy… – Oskar uniósł pytająco brwi – no co tak patrzysz? Malarza, tak. Jestem malarzem.

– Nie wiedziałem, że da się tu na tym zarobić.

– No właśnie tu to nie koniecznie, ale w stolicy… mmm – rozmarzył się Szczygieł – nawet sobie nie wyobrażasz jak płacą bogate szlachcianki za to żeby zobaczyć się w nieco lepszym świetle niż na co dzień w lustrze. No bo Oskar musisz wiedzieć… że większość z nich jest cholernie szpetnych, ale obrzydliwie bogatych i wiesz co? To drugie mi w pełni rekompensuje wszelkie… wymuszone przekłamania na płótnie. No a jeśli przekłamania są odpowiednie… to uwierz mi Oskar, takie panie potraaafią okazać wdzięczność. Jeśli wiesz o czym mówię… – uśmiechnął się łobuzersko.

– Nie do końca rozumiem twoje pobudki, sam stwierdziłeś że większość z nich jest jak to się wyraziłeś, cholernie szpetna.

– Ale córki mają ładne.

Umilkli, bo dotarli do przeprawy. Z oddali wyglądająca jak niewielka niebieska wstążka z bliska okazała się wąską, ale rwącą rzeką. Przed małym drewnianym mostkiem o lichej konstrukcji ustawił się spory tłumek podróżujących.

– Chodź Oskar, przyłączymy się do nich, nie wyglądają na zbirów, w kupie zawsze bezpieczniej. Co ty na to?

– Racja

– No i tutaj się rozstajemy, dobry towarzysz z ciebie, mało kto umie tak słuchać. Zajrzyj do nas w wolnej chwili, przy wschodnim murze pytaj o Ahniye, to moja siostra, wszyscy ją znają, bez problemu trafisz.

– Dzięki, Szczygieł, gdzie tutaj znajdę pracę?

– Na targu przy rozładunku możesz spróbować, ale praca ciężka i średnio płacą, jeśli nie boisz się miecza to spróbuj „Pod psem”, kręcą się tam często takie niepewne typy, ale można dobrze zarobić jeśli szukają kogoś do pracy, swoim karku nie skręcą. I Oskar…

– Tak?

– Nie zamawiaj tam wołowiny.

 

– Piwa – powiedział Oskar rzucając karczmarzowi dwa miedziaki.

– A może szanowny pan by coś zjadł? Pewnie po podróży? Żona pyszną wołowinkę udusiła, z kapustą podaje. – Oskar spojrzał spode łba w świńskie oczka karczmarza, ten szybko się zreflektował – no i jeszcze świeżego chleba upiekła, ze smalcem można podać. – Oskar rzucił Karczmarzowi kolejne dwa miedziaki, a ten wyrzucił ręce po pieniądze z prędkością wypuszczanej cięciwy i pobiegł szybko na zaplecze.

W pomieszczeniu panował półmrok wywołany skąpym oświetleniem, brakiem otwartych okiennic i kłębami dymu wydobywającymi się z pomieszczenia obok, gdzie panował największy gwar. Siedzieli tam krzepcy mężczyźni z ogromnymi łapskami, obok nich o ścianę oparty był rząd siekier, w zębach trzymali fajki i dyskutowali o czymś zawzięcie. Oskar usiadł w kącie w głównej sali, która była niemal pusta nie licząc dwóch sędziwych staruszków siedzących smętnie nad kuflami. Po chwili i jemu młoda i pulchna dziewczyna przyniosła naczynie wypełnione złocistym płynem.

– Jeśli byście czegoś więcej potrzebowali – uśmiechnęła się zalotnie pokazując paskudnie sczerniałe zęby – to jestem do waszej dyspozycji Panie.

– Szukam zajęcia, nie wiesz może o czymś co by się nadawało?

– Ja to nie wiem, ale po zmroku przychodzą tu tacy to ich trzeba pytać. Już niedługo będzie zmierzchać.

Oskar podziękował skinieniem głowy i czekał pijąc mętne od drożdży choć wyraźnie rozwodnione piwo. Jakieś dwa kufle później do Karczmy wpadła banda rozwrzeszczanych podrostków rozprawiających zaciekle o jakiejś potyczce między okolicznym watażką a strażą świątynną zakończoną ku uciesze gawiedzi malowniczą egzekucją tego pierwszego. Krótko po nich wszedł zakapturzony mężczyzna w sile wieku i tak jak Oskar zajął miejsce w drugim kącie sali i zawołał o piwo zerkając na Krajewskiego. Jego strój był w wielu miejscach poszarpany, połatany i niemiłosiernie ubrudzony, jednak materiały, których użyto na jego uszycie reprezentowały przynależność do bardziej zamożnych mieszkańców. Skinął ręką na Oskara żeby podszedł.

– Wyglądacie mi na kogoś kto szuka pracy… – zagaił nieznajomy

– Co mnie zdradziło? – odpowiedział sucho Oskar

– Wszyscy którzy tu przyszli nie są sami, wracają po pracy w kompanii znajomków i upijają się przed jutrzejszą robotą. Jak ktoś przychodzi sam to albo szuka zajęcia, albo jest podróżnym, wasze ubranie zdradza że nie podróżowaliście z daleka, Zbyt czyste, niezbyt znoszone.

Oskar skinął głową

– Z tego wnioskuję, że szukacie pracy, przyszliście prawdopodobnie… z Galohad? Ciekawe czymże to takim się zajmujecie, skoro tam nie zagrzaliście miejsca na stałe?

– Wszystkim po trochu – odpowiedział wymijająco Oskar i podał dłoń nieznajomemu – Oskar

– Fared, słyszę że pochodzisz z daleka? Z Aviru?

– Coś w tym rodzaju. Zatem jaka jest praca?

– Prosto z mostu? Bez owijania w zbędne słowa, co? – Zaśmiał się Fared – No dobra, więc też powiem krótko. Szczury.

– Myślę że taniej by wam wyszło wynająć dobrego kota niż najemnika.

– Zgadza się, do zwykłych szczurów tak, ale tu chodzi o coś innego. O niezwykłe szczury, które niejednego dachowca rozszarpały na kawałki…

– Nie słyszałem nigdy o takim gatunku.

– Ja też pierwsze usłyszałem siedem dni temu, kiedy córka kupca bławatnego wróciła z nocnej schadzki sama i cholernie przerażona. Wpierw pomyślałem sobie, zwykły kawał jej miłośnik wywinął, znudziła się mu, znalazł inną, wystraszył ją, wymyślił historyjkę o wielkich szczurach i uciekł do innego miasta. Ale widzisz… dwa dni później jak Hilda, bo tak miała na imię owa córka, kiedy ona doszła do siebie zaprowadziła nas do miejsca z którego uciekała. A tam wyobraź sobie okazało się że gach na pewno nigdzie nie uciekł. Jego nogi, a raczej to co z nich zostało, ogryzione do samej kości jakby wpadły do mrowiska grzecznie czekały na nas przed wejściem do kanałów. Nie udało mi się namówić chłopaków żeby tam zeszli sprawdzić co zresztą naszego amanta, przesądne chłopaki, bojaźliwe, żony mają, dzieci… No i od tego czasu szukam ochotnika, który rozwiąże tą sprawę.

– Ile dajecie?

– Dziesięć złotem jak ubijesz bestie, dziesięć jeśli się dowiesz kto za tym stoi. Razem dwadzieścia.

Dwadzieścia złotem! To było cholernie dużo. Wyrobienie normy na jednym zleceniu. Za zwykłą robotę tyle nie płacą.

– Gdzie jest haczyk? – Zapytał Oskar

– Nie ma haczyka o którym ci nie powiedziałem, żebyś ty widział jak to coś rozszarpało tego biednego chłopaka… to jest trudne zlecenie, nikt z Essen się nie chce tego podjąć. To jak będzie? Bierzesz tą robotę?

– Pokaż mi gdzie to się stało

 

Cegły tylnej ściany apteki były zbryzgane posoką, pałętające się dokoła strzępki mięsa przyciągały roje much. Śmierdziało gnijącymi zwłokami. Tuż przed żeliwną kratą zasłaniającą wejście do kanałów leżał ogryziony gnat. Zmierzchało.

– Podejrzewasz kto to mógł zrobić? – zapytał Oskar

– Niestety nie. Wygląda to na eksperyment jakiegoś magika, ale w Essen nie ma żadnego oficjalnie… Chcesz tam iść bez broni? – Fared wykrzyknął ze zdziwieniem widząc jak Oskar zabiera się za wyjmowanie kraty.

– Mam przecież broń – Oskar błysnął zębami w uśmiechu pokazując rękojeść noża wystającą z cholewy buta.

Zszedł po stopniach wyżłobionych w ceglanej ścianie kanału. Od cuchnących oparów zakręciło się mu w głowie. Ciemność rozjaśniały promienie księżyca wpadające przez regularnie rozmieszczone kratki ściekowe u powały tunelu. Oskar wstrzymał na chwilę oddech i nasłuchiwał. Z pomiędzy monotonnego szumu spływających nieczystości wyłapał kilka szmerów, które niosły się owalnym tunelem przez wiele metrów potęgując swoją głośność. Ruszył w kierunku z którego dobiegały. Brodził ostrożnie w ściekach uważając żeby nie wywoływać żadnych odgłosów mogących spłoszyć szczury i żeby przede wszystkim nie poślizgnąć się i nie wpaść głową w cuchnący potok. Dotarł do rozwidlenia, skręcił w lewą odnogę, wydawało mu się że stamtąd dochodzi dziwne popiskiwanie. Szedł równomiernie kilka minut gdy nagle w świetle padającym z kratki przed nim mignął mu zwalisty ciemny kształt, naraz usłyszał też plusk i odległy kobiecy krzyk. W ułamku sekundy wyciągnął nóż i wystawił go przed siebie. Zrobił to w ostatniej chwili, bo gdy tylko wyprostował rękę ostrze wbiło się w coś miękkiego, ciemność rozdarł przeraźliwy pisk. Oskar szarpnął mocno w bok czując jak ostrze tnie brudną sierść zwierzęcia. Odskoczył w bok czując jak w miejscu w którym przed chwilą stał świsnął ogon ogromnego szczura. Zrobił kolejny unik i wyrwał do przodu celując nożem w gardło stwora. Trafił. Bestia zacharczała i zwaliła się do cuchnącego nurtu z nieprzyjemnym pluskiem.

– Cholera, faktycznie spore bydle – wymamrotał do siebie. Jego głos odbił się od kamiennych ścian i pognał w głębię zwielokrotniony.

– Pomocy! – dobiegł go z oddali krzyk kobiety. Nie zastanawiając się długo pobiegł w tamtym kierunku. W pędzie minął dwa otwory po bokach z których wypływały mniejsze strumyczki nieczystości. Na końcu głównego tunelu zobaczył blady poblask światła. Zacisnął zęby i przyspieszył. Nagle stracił grunt pod stopami i wpadł wraz z kaskadą ścieków do dużego zbiornika. Na szczęście praktycznie pustego. U powały unosiła się srebrzysta kula, jak mały księżyc rzucająca blade światło dokoła. Rozejrzał się.

– Pomocy! – dobiegł go krzyk z prawej strony. Spojrzał w tamtą stronę. Młoda kobieta trzymała rozpaczliwie kraty od żelaznej furtki u jednego z wylotów ze zbiornika. Po drugiej stronie ogromny szczur kąsał spomiędzy krat przerośniętymi zębami i błyskał czerwonymi ślepiami.

– Pomóż mi z tym!

Oskar ruszył bez zastanowienia i wypadając zza ramienia dziewczyny wbił z rozmachem nóż w oko bestii aż po samą rękojeść. Potwór napiął się w jednej chwili i zaczął drgać konwulsyjnie. Oskar trzymał broń próbując ją wyszarpnąć, wtedy ostry jak brzytew szpon rozorał mu ramię. Krzyknął z bólu i wyrwał nóż ze szczura i odskoczył do tyłu.

Stwór znieruchomiał.

– Dziękuję – wyszeptała kobieta obok niego.

– Jak masz na imię? – zapytał nieprzytomnie Oskar.

– Ahniya

– Posłuchaj Ahniya, te szpony były zatrute, musisz…

 

– Ej, Oskar, budzisz się już? – jakiś dziwnie znajomy głos doleciał nieprzytomnego najemnika – budzisz się! Cholera, to dobrze. Marnie wyglądałeś jak Ahn cię stamtąd przywlekła.

– Zaraz gdzie ja jestem? – Wymamrotał Oskar otwierając powieki, nagle ujrzał postać pochylającą się nad nim – Szczygieł? Co ty tu robisz?!

– A no widzisz, to całkiem niezła historia. – Odpowiedział tamten szczerząc się w uśmiechu – no ale przede wszystkim to powinienem ci chyba podziękować. Ocaliłeś mi siostrę. Gdyby nie ty został bym jedynakiem, kto by mi później pomagał w ciężkiej doli artysty?

– Nie rozumiem

– Ahniya to moja siostra. Mówiłem Ci już. To ją wczoraj uratowałeś patrosząc te szczury, niewiele brakowało a one by wypatroszyły ją. Cholerne maszkary

– Ich kły i szpony pokrywał jad – z drzwi wysunęła się szczupła postać wysokiej, czarnowłosej kobiety o oczach koloru lodu. – zdążyłam podać ci surowicę, nic ci nie będzie, ale przez parę dni musisz leżeć. To paskudna rana, niedobrze byłoby żeby się otworzyła.

– Dziękuję – Oskar powoli dochodził do siebie czując coraz silniejsze bolesne pulsowanie prawego ramienia.

– Chodź Szczygieł, zostawmy go, powinien się porządnie wyspać.

– Zaraz – zatrzymał ją Oskar – a skąd ty właściwie się wzięłaś w kanałach pod miastem?

– To długa historia…

– Chętnie posłucham, muszę zdać sprawę z zajścia, inaczej mi nie wypłacą nagrody.

– Cóż… z tym może być niewielki kłopot, bo widzisz… te szczury to moja wina.

 

Jak się okazało, Ahniya na zlecenie grododzierżcy Eytesta próbowała wyhodować nowy gatunek zwierząt obronnych, które miały pomóc w odpieraniu ataków goblinów górskich i oczyszczaniu tuneli kopalń. Jak się jednak okazało, specyfiki którymi alchemiczka faszerowała zwierzęta od dziecka znacząco wpłynęły na poziom agresji i inteligencji uniemożliwiając jakiekolwiek oswojenie mutantów. Niestety cała sprawa miała pozostać w ukryciu ze względu na opłakane skutki wywołane przez niespodziewaną ucieczkę szczurów. Eytest zakazał komukolwiek nadmieniać choćby słowem o zajściu i kategorycznie odmówił prawa do wskazania Faredowi winowajcy. Którego nawiasem mówiąc ciężko byłoby jednoznacznie wskazać. Nie wiadomo było kto zawinił. Eytest zlecając wynaturzone eksperymenty znanej alchemiczce? Ahniya przesadzając z mutującymi specyfikami? Czy może córka kupca bławatnego Hilda, która przyszła tu tydzień temu ze swoim ukochanym po specyfik zapobiegający niechcianym powikłaniom miłosnych psot młodych. Wtedy nie zastając alchemiczki w jej głównym gabinecie w którym przyjmowała klientów przez przypadek otworzyła drzwi sekretnej pracowni i wypuściła stamtąd zmutowane szczury, które uciekły po drodze zbierając krwawe żniwo w postaci zakochanego młodzieńca. Hilda uciekając otworzyła szczurom drzwi na miasto a stamtąd bestie już prościutko do kanałów zaciągnęły swoją zdobycz i zaszyły się w cuchnących odmętach. Ahniya próbowała na własną rękę pozbyć się mutantów, ale jak się okazało zmieszane przez nią trucizny zdawały się zupełnie nie działać w tej sytuacji i sama stała się ofiarą, w ostatniej chwili wybawioną przez Oskara.

– Podejrzewam że zwykłe szczury zeżarły coś niedobrego w kanałach, jakieś zwykłe odpadki tylko niefortunnie pomieszane i od tego się cholernie rozrosły, wyszły z kanałów i zaczęły szukać żywego pokarmu. – Tłumaczył Oskar trzymając w ręce brzydko pachnący przesiąknięty czymś ciemnoczerwonym wór.

– Jesteś pewien że były tylko dwa? – zapytał zaniepokojony Fared

– Tak, nie miały gniazda, nie wydaje mi się żeby mogły się rozmnażać.

– No dobrze. Robota wykonana tu twoje dziesięć ezów, sprawcy nie ma więc premii też nie mogę dać, przykro mi. Ale wpadnij do mnie co jakiś czas, może będę miał jeszcze jakąś robotę dla ciebie. – Fared rzucił Oskarowi brzęczący mieszek i opadł na krzesło w karczmie wyraźnie się odprężając. -Aż trudno uwierzyć że takie… stwory mogą się tak same z siebie…

– Tak… Aż trudno uwierzyć – Mruknął Oskar, wypił duszkiem piwo, wstał i wyszedł z karczmy.

Koniec

Komentarze

Nathakis,

 

bardzo ciekawe opowiadanie! Z niecierpliwością czekam na kontynuację!

 

Uszanowanie,

 

CBAZYX

Dla mnie ten fragment może funkcjonować jako osobne opowiadanie, jest zamknięty, zawiera rozwiązanie zagadki.

W paru miejscach zabrakło przecinków, na przykład tutaj:

Wyciągnął ze środka foliową torbę[+,] do której włożył przed chwilą założone ubrania.

-Wylądujesz na południe od miasta Essen, około dwóch godzin drogi na obrzeżach lasu. W torbie masz nóż, krzesiwo, kilka metrów mocnego sznura i prowiant na mniej więcej tydzień marszu. W pasie masz skrytkę z monetami ze stolicy, wartość znasz, za jeden złoty Ez wynajmiesz pokój na miesiąc, to samo za osiem srebrnych Ezów i trzydzieści miedziaków.

Tu zabrakło spacji na początku i nie rozumiem, czemu ez zaczyna się od dużej litery, skoro to nazwa monety (miedziak już jest z małej).

– Choć Szczygieł, zostawmy go, powinien się porządnie wyspać.

Chyba miało być: chodź, Szczygieł

 

Przynoszę radość :)

@Anet

Dziękuję za uwagi, oczywiście od razu edytuję zaznaczone fragmenty – niedopatrzenie, ferwor szybkiego pisania i inne takie. Do błędów się przyznaję i obiecuję sumienną poprawę :)

A co do osobnego opowiadania to taki był zamysł, żeby podany tekst funkcjonował jako samodzielny twór, ale też w przyszłości jako część większej całości, która jest obecnie w trakcie pisania .

Pomysł na zdobywanie złota interesujący. Acz wysłannik wydaje mi się bardzo słabo przygotowany na spotkanie z innym światem, skoro nie potrafi odpowiedzieć na zwyczajne pytania przypadkowego towarzysza podróży. Zmutowane szczury to też interesująca przygoda.

Gorzej z wykonaniem. Szczególnie przeszkadzała mi interpunkcja. Wołacze, Nathakisie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Jeśli masz w zdaniu dwa czasowniki, to potrzebujesz dobrego powodu, żeby nie odizolować ich przecinkiem.

Wyciągnął ze środka foliową torbę, do której włożył przed chwilą założone ubrania.

Nie rozumiem. Jeśli przed chwilą założył ubrania, to miał je na sobie, więc nie bardzo mógł włożyć do torby.

– Jeśli byście czegoś więcej potrzebowali – uśmiechnęła się zalotnie pokazując paskudnie sczerniałe zęby – to jestem do waszej dyspozycji Panie.

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. Tylko w listach dużą.

Babska logika rządzi!

Nie doczytałem do końca, niestety. Stylizacja przesadzona, te barwne sformułowania niczemu przecież nie służą.

Z dotychczasowego lekkoducha, duszy towarzystwa żyjącej tylko tu i teraz wydostaje się powoli niczym siarczany opar ze skalnego wyziewu postać bardziej stonowana. Wesołe rozbiegane oczy zaczynają spoglądać poważnie, wykrzywione ku górze kąciki warg już mniej próbują przeciwstawiać się grawitacji, a wiecznie dobrany do aktualnych mód strój ustępuje miejsca praktycznemu, nierzucającemu się w oczy. Z pospolitego młodzika robi się pospolity dorosły.

Kolejna parszywa transformacja.

Zakończenie tych zmian na swojej osobie zauważył Oskar Krajewski w momencie gdy otwierał drzwi do szatni

Co to są za przedziwne zdania, Nathakisie? Siarczany opar? Wargi przeciwstawiające się grawitacji?

Dalej też nie jest lepiej, ten lamet brzmi jak z taniego telewizyjnego melodramatu.

– Naprawdę nie wyobrażasz sobie jak ja się czuję kiedy zostawiasz mnie samą. Ta samotność mnie dobija. Mamy tylko siebie, a ciebie i tak prawie wcale nie ma. Za każdym razem gdy wychodzisz boję się że już możesz nie wrócić, wiem doskonale w jakim niebezpieczeństwie… Nie przerywaj mi! Tak! Wiem w jakich realiach pracujesz i nie wmawiaj mi że jesteś ostrożny, bo to nic nie da jak ktoś cię weźmie na cel. Śni mi się po nocach jak zalewasz się krwią w jakimś ciemnym lochu. Po co to wszystko? Kasa? Przecież tu też możesz zarobić, może trochę wolniej ale jednak, przynajmniej bylibyśmy razem. Nie wiem co z tym zrobić… Ja już nie wytrzymuję… – Przysiadła na obdartym krześle i zalała się łzami.

Wiesz, nie znamy jeszcze w ogóle bohaterów, a Ty wyjeżdżasz od razu z taką tyradą, słowotokiem. Z tych powodów przerwałem lekturę. Może w przyszłości coś Twojego bardziej mi się spodoba.

Pozdrawiam.

 

Super, oby tak dalej!

Autor się w promocję fejkami bawi?

stn – nie, dwa z powyższych komentarzy to moi rzeczywiści znajomi, których namówiłem na rejestrację na portalu informując ich o wielu ciekawych tekstach dostępnych w zakładce “opowiadania”. Wysłałem także linka do mojego projektu, postanowili(ły) skomentować, dziękuję im za to.

 

Dziękuję też Tobie Finkla, za wytknięcie technicznych i logicznych błędów, na które na pewno w przyszłości zwrócę większą uwagę i Tobie Darcon za pomoc w uświadomieniu sobie ogromu słabych punktów opowiadania. Nie jestem przekonany czy łatanie dziur w starym balonie jest bardziej opłacalne niż konstrukcja nowego… Chyba pozostawię to opowiadanie w takiej formie jako punkt odniesienia do wspomnień mojego niedoświadczonego debiutu na fantastyka.pl, a więcej czasu poświęcę na dopracowanie nowych projektów, w których już na etapie pomysłu uwzględnię wszelkie wyżej wymienione konstruktywne słowa krytyki.

Pomysł był, Nathakisie, ale wykonanie kompletnie zawiodło.

Obawiam się, że opowiadanie swojego nie odleżało, w dodatku nie zostało przeczytane przed opublikowaniem. Mam wrażenie, że zainteresuje Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

gdy otwie­rał drzwi do szat­ni w sza­rym i ob­skur­nym ośrod­ku eks­pe­dy­cyj­nym El­do­ra­do. Pod­szedł do me­ta­lo­wej szaf­ki i otwo­rzył… –> Powtórzenie.

 

za­trza­snął szaf­kę z ci­chut­kim pik­nię­ciem i pod­szedł do śluzy, która au­to­ma­tycz­nie otwo­rzy­ła się z ci­chym syk­nię­ciem. –> Powtórzenie.

 

Tylko pro­szę Cię Maks… –> Tylko pro­szę cię, Maks

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Wiesz ile pie­nię­dzy trze­ba za­in­we­sto­wać w  całą ma­szy­ne­rię? –> … całą ma­szy­ne­rię?

 

twoja matka nie chce mnie wi­dzieć przez to że miesz­ka­my razem przed ślu­bem, chcesz nią żyć w cią­głej woj­nie? –> …twoja matka nie chce mnie wi­dzieć przez to, że miesz­ka­my razem przed ślu­bem, chcesz z nią żyć w cią­głej woj­nie?

 

– A i jesz­cze jedno – Wy­mam­ro­tał maks dużo mniej en­tu­zja­stycz­nie… –> – A, i jesz­cze jedno – wy­mam­ro­tał Maks, dużo mniej en­tu­zja­stycz­nie

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Wstał po­spiesz­nie ze na wpół zbu­twia­łe­go zwa­lo­ne­go ko­na­ra i otrze­pał się. –> Literówka.

 

wy­szep­tał do sie­bie przy­po­mi­na­jąc sobie szko­le­nie. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Wy­szedł na otwar­tą prze­strzeń i ro­zej­rzał się . –> Zbędna spacja przed kropką.

 

prze­strzeń, którą w od­da­li prze­ci­na­ła nie­bie­ska wstę­ga gór­skiej rzeki, za którą wid­niał ska­li­sty łań­cuch. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

W tam­tym kie­run­ku po­wi­nien iść, gdzieś u pod­nó­ża ka­mien­nych ol­brzy­mów po­win­no być mia­sto Essen. Tam po­wi­nien zna­leźć bez pro­ble­mu jakąś pracę. –> Powtórzenia.

 

– Z da­le­ka mó­wisz? To ja­kieś mia­sto? Nie ważne. –> – Z da­le­ka mó­wisz? To ja­kieś mia­sto? Nieważne.

 

po­dej­rze­wam –> Po­dej­rze­wam.

 

Po go­dzi­nie drogi do­szli do udep­ta­ne­go trak­tu… –> Raczej: Po go­dzi­nie marszu do­szli do udep­ta­ne­go trak­tu

 

– No wła­śnie tu to nie ko­niecz­nie, ale w sto­li­cy… –> – No wła­śnie, tu to nieko­niecz­nie, ale w sto­li­cy

 

że więk­szość z nich jest cho­ler­nie szpet­nych, ale obrzy­dli­wie bo­ga­tych i wiesz co? –> Piszesz o większości, więc: …że więk­szość z nich jest cho­ler­nie szpetna, ale obrzy­dli­wie bo­ga­ta i wiesz co?

 

jeśli nie boisz się mie­cza to spró­buj „Pod psem… –> …jeśli nie boisz się mie­cza, to spró­buj „Pod Psem

 

Ja­kieś dwa kufle póź­niej do Karcz­my wpa­dła… –> Dlaczego wielka litera?

 

roz­pra­wia­ją­cych za­cie­kle o ja­kiejś po­tycz­ce mię­dzy oko­licz­nym wa­taż­ką a stra­żą świą­tyn­ną za­koń­czo­ną ku ucie­sze ga­wie­dzi ma­low­ni­czą eg­ze­ku­cją tego pierw­sze­go. –> Czy dobrze rozumiem, że straż świątynna była zakończona malowniczą egzekucją?

 

 …sprawdzić co zresz­tą na­sze­go aman­ta… –> …sprawdzić, co z resz­tą na­sze­go aman­ta

 

No i od tego czasu szu­kam ochot­ni­ka, który roz­wią­że spra­wę. –> …który roz­wią­że spra­wę.

 

Bie­rzesz ro­bo­tę? –> Bie­rzesz ro­bo­tę?

 

pa­łę­ta­ją­ce się do­ko­ła strzęp­ki mięsa przy­cią­ga­ły roje much. –> W jaki sposób pałętają się strzępki mięsa?

 

Ciem­ność roz­ja­śnia­ły pro­mie­nie księ­ży­ca wpa­da­ją­ce przez re­gu­lar­nie roz­miesz­czo­ne krat­ki ście­ko­we u po­wa­ły tu­ne­lu. –> Powała  to drewniany strop. Czy taki było sklepienie tunelu?

Może: …krat­ki ście­ko­we w stropie tu­ne­lu.

 

Z po­mię­dzy mo­no­ton­ne­go szumu spły­wa­ją­cych nie­czy­sto­ści… –> Spo­mię­dzy mo­no­ton­ne­go szumu spły­wa­ją­cych nie­czy­sto­ści

 

– Cho­le­ra, fak­tycz­nie spore bydle – wy­mam­ro­tał do sie­bie. –> Literówka.

 

Jego głos odbił się od ka­mien­nych ścian i po­gnał w głę­bię zwie­lo­krot­nio­ny. –> Głębia to głębokie miejsce zbiornika wodnego. Oskar brodził w kanale, więc nie było w nim głębi.

Proponuję: Jego głos odbił się od ka­mien­nych ścian i, zwielokrotniony, po­gnał w głąb korytarza.

 

U po­wa­ły uno­si­ła się sre­brzy­sta kula… –> Na pewno u powały?

 

do­biegł go krzyk z pra­wej stro­ny. Spoj­rzał w tamtą stro­nę. –> Powtórzenie.

 

Gdyby nie ty zo­stał bym je­dy­na­kiem… –> Gdyby nie ty, zo­stałbym je­dy­na­kiem

 

Jak się jed­nak oka­za­ło, spe­cy­fi­ki któ­ry­mi al­che­micz­ka fa­sze­ro­wa­ła zwie­rzę­ta od dziec­ka zna­czą­co wpły­nę­ły na po­ziom agre­sji… –> Jakiego/ czyjego dziecka? Co ma dziecko do szczurów?

 

Któ­re­go na­wia­sem mó­wiąc cięż­ko by­ło­by jed­no­znacz­nie wska­zać. –> Któ­re­go, na­wia­sem mó­wiąc, trudno by­ło­by jed­no­znacz­nie wska­zać.

 

-Aż trud­no uwie­rzyć że takie… –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W wykonaniu są błędy, oczywiście zdarza się, ale skoro Regulatorzy Ci je wypisała, to przydałoby się poprawić dla przyszłych czytelników, takich jak ja :) Pomysł na fabułę przyzwoity, choć sama historia nie należy do porywających. Pod koniec parę rzeczy ładnie składa się do kupy, co nieco podwyższa ocenę opowiadania.

Nowa Fantastyka