- Opowiadanie: Madej90 - Węże oczy

Węże oczy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Węże oczy

„Węże oczy”

I

Pułapka! – Krzyknął gburowaty najemnik, podczas gdy lawina kamieni sypała się prosto na Niego. – Zaraz nas zmiażdży!!!

Inni najemnicy skakali na wszystkie strony, by uniknąć sprytnej pułapki swojego groźnego, dzikiego przeciwnika śmiejącego się hukliwie z ukrycia. Jeden z najmeników kopnął cieńki pas skóry, który wyciągnął z ziemi żerdź podtrzymującą lawinę.

Ścigali go przez suchy step przed dwa dni i dwie noce bez ustanku nie doceniając sprytu tego niebezpiecznego barbarzyńcy. Teraz tylko dwóch ocalało, mieli powgniatane napierśniki. On za to, Kair Chmurny, wielki jak mąż miecz o szerokim ostrzu. Wyskoczył z trawy i ciął w piruecie.

Ostrze z błyskiem stali zamaszyście mignęło w górę, natrafiając na rękę, która pofrunęła w niebo, zsyłając karmazynowy deszcz krwawych pereł. Życiodajne płyny tryskały na wszystkie strony, a wyżyłowane ramię wystrzeliło jak sprężyna, kończąc strasznego czynu.

Jeden tylko człowiek został na polu bitwy, a jego imię Grndr. Kairn zaśmiał się tryskając w niego piachem u icekł.

Grndr wrzasnął donośnie, zacisnąwszy pięści stojąc w okół trupów swoich ziomków. – Będę miał moją zemstę, barbarzyńco! Spiję łzy twojej pokuty ztwojej smagłej twarzy!!!

II

Grndr biegł przez prerię, a Karin przed nim w śmiertelnym turnieju stalowej woli. Chmurny udał się na to wygnanie, kiedy spuszczono na niego ze smyczy żołnierzy w Sardic gdzie oszukała go niewierna konkubina, którą oczarował swoją siłą. Jego liczne kradzieże zagotowały krew artystokracji, wyznaczającej nagrodę za jego głowę. Tak tedy doszło do pościgu.

– Niezłapiesz lepszego od siebie, mieszczuchu. Jestem lepszy, gibki jak tygrys! Ty zaś jesteś antylopą! – Szydził biegnąc

Zabję cię plugawcze chędożony

Wstrząsnął czarną jak węgiel grzywą, pędząc między kępami krzewów. Jego umięśnione ciało napinało się z grajcą liczne egzotyczne tatuaże tańczyły pod skórą.

Gndr zostawał w tyle, popędzany tylko swoją wendettą wtem!! Wyłoniło się przed nimi wielkie mury kamiennego miasta nie dające żadnego znaku, co mogło kryć się za po drugiej stronie. Wspaniele rzeźbione sięgał chmur z tej perspektywy.

Przeciwnicy staneli więc do potwornego pojedynku w którym od raz zdominowała nieposkromiona siła wielkiego jak dab barbarzyńcy, lepszeg ow każdym calu od skarlałych, niemięskich mieszczuchów z loczkami. Grndr walczył dzielnie szukijąc w sobie pierwotności zdolnej dorównać jego intensywności. Pocili się i prężyłi aż wielki miecz uderzył z mocnym grzmotem w heł grndra ciskając najemnika ciężko na ziemię.

Kair uśmiechnął się paskudnie, sinymi wargami.

– Ładne\ buty … – wymruczałz groźnym śmiechem wspinającym się po gardle. Jego stopy były bose od ucieczki.

III

Kairn postanowił wspiąć się po gargatuicznych murach, ciekaw co po drugiej stronie. Wszyscy barbarzyńcy z dzikiej Północy potrafili wspinąć się po każdej niemal powierzchni bez żadnego widocznego trudu także więc zrobił stając na przejezdnym dla dwóch wozów szczycie. Otwierała się przed Jego szerokimi ramionami panoramia wyrzeźbionego miasta wielkiego jak labirynt a w jego centrum stał wielki budynek. z jednego bloku kamienia. Postanowił się tam udać w poszukiwaniu niezwykłych skarbów.

Zszedł na dół, gdzie były szerokie puste ulice pozbawione tętniącego życia. Poszedł w dół ulicy. Wiatr zawodził potępieńczo biczując kamienie. Ziemia zastrzęsła się raptem.

Stwór wyskoczył na kairna z nieodpodal kryjówki kłapiąc złośliwe. Prawie odgryzł mu nos!? Powałil go jednak rzutem na drzwi. Z trzaśnięciem wpadł w zakurzone wnętrze. barbarzyńca z potężną siłą rzucał w stwoora kamieniami jeden za drugim, wszystkim co miał pod ręką.

– Zaraza! Umrzyj potwotrze!!! Albo poczuj mą moc.

Z ekstatycznym wyciem pchnął przed siebie. Czerwony wciąż miecz wszedł w miękkie ciało. Ostrze wirowało zakreślając srebrzyste wstęgi w zakurzonym powietrzu. Kawałki potwora leciały na wszystkie powierzchnie.

– Na pogęgę Crucha zgiń!!!! Zgiń!! I zadał Mu cios wszystkich cisów.

Wtedy skoczył na dach i popędził ku świątyni w centrum. Opróżnił po drodze płaski bukłak cierpkiego wina, by zdusić w sobie czarne chmury złych myśli. Że też zwierzę nie mogło zostawić go w spokoju! Zabijanie stworzeń jest złemi czuł się jak potwór! Że tesz nie mogło zobaczyć i nie rzucać się na lepszego do siebie.

IV

Czarnowłosy tytan stanął na piaskowym progu ogromnej świątyni. Mrużąć jeansowe oczy spoglądał w lodowate ciemności jej wnętrza, które przypomniały mu jego rodzinne strony. Strząsnął z muskularnych barków powiew rodzimego chłodu. Wzoawszy soe pod umięsnione boki zaśmiał się triumfalnie czując już słodki dotyk złota.

– Lairn! – Grnder?! Wybiegł mu naprzeciw, krwawiąc z głowy. Kap, kap, kap na napierśnik z brązu. W Ręce trzymiał miecz. Miał straszne spojrzenie.

– Eh ty!! – Barbarzyńca tupnął rozzłoszczony. – Idź i się zabij!

– Zemszczę się!! Pożałujesz za wszysstko co mi zrobiłeś, charakterniku.

– Lepiej pomózż mi zdobyć kryjący się tu skarb, głupcze!

– Co?!

– Czekają tam na nas bajnonskie sumy!!! Dowiedziałem się o tym od kupca w Brontrn. Zapamiętałem mapę na pamięć i potrafię dotrzeć do jej podziemnego serca

– Dobrze – Shował miecz – ale nie jesteśmy druhami ty i ja

– Dobrze! Chodźmy!

Poszli więc w głąb a otaczała ich straszliwa ciemnośc budząca grozę w najpierwotniejszych instynktach człowiecych. Tańczące na ścianach cineie wyobrażała najokrutniejsze złudy! Lecz Karin niczego się nie lekał bo jego pierwotnyc szmysów nie można było lekce oszukać. Miękkie mieszczuchy kuliłyby się ze sttachu tylko serce silne jak sanktuarium tylko stalowa wola.

Szli w głąb i w głąb. Pochodnie pełgotały, do okoła pajęczyny zamieniały się na popiół bo wcześniej uniemożliwaiły przejście. Instynkt barbarzyńcy i jego niezwykłe mysły pozwalały mu wykryć każdą pułapkę i uciec przed nią w porę, zaś najemnik potrafił otworzyć dla nich prastare mechanizmy blokujące drzwi. Coraz niżej pod ziemię.

Do tarli wtem do starożyntej krypty pełniej grobowców. Wszędzie błyszczały góry złota i kamieni okolone zmurszałymi cokołomi na których stali posągi szkieletów z broniom. Stróżki jadeitów wodziły między nimi aż docierały do ołtarza. Tam stał artefakt – wąż wyrzeźbiony z drogich kamieni.

Kairn dał Grndrowi po łapach. Chciwcze! – Zawołał – Jak śmiesz kalać swą reką tak wspaniałe dzieło sztuki! Ja go wezmę, bo zapewnię mu szacunek!!

– Zagrajmy o niego w kości.

– Będziesz oszukiwać!

– Tak jak ty!?

– Dobrze za tem!!

Kości zostały rzucone. Barbarzyńca wygrał ponownie! Ze szczerym śmiechem klepnął najemnika w wątlejsze plecy.

– Haha ha! Możesz wziąć resztę złota, nie dbam o skarby, jeno o piekno. Nawet pomoge cije zapakować!!

Lecz gdy podnieśli skarby oraz popróbowali je wynieść bynajmniej szcześciu strażników skoczyło nan ich. Ożywione szkielety-posągi mieli tarcze i mieli miecze oraz groźne włócznie. Rozpoczęła się ponura walka między rabusiami i tymi wspaniałym wojownikami przeszłości. Walczyli z mocą czasów, które już nie powrócą, gdy mężowie trwali wsile.

Kair zamienił się w huragan ostrzy, wriując jak oszlały z bojowym okrzykiem spijanym przez powietrze z jego ust. Ciął i ciął. Rozwalał i rozpłatywał swych wrogów, a oni lecieli na ściany. Lecz oni wstawali! Nieśmiertelne szkielety, którym barbarzyńca i wojownik niemogli podołać!

Uciekli więc szparko pod czas gdy w okół nich sypały się kamienie zawalajacej się światyni. Miasto i mry sypały się w perz i miał. A oni uciekali co chyżo targając swoje worki z skrabem. Potężne bloki rozdzieliły towarzyszy i żaden mie mógł być pewien czy drgu icalał. Szkoda!

V

Karinr powrócił zatem do Sardic. Wszedł do miasta i udał sę do dzielnicy złodziei gdzie była jego ulubiona karczma. Wyszynk pełen ludzi, przestępców i złodziei pijących wiele i obłapiających w miłosnych uściskach chętne prosusutki. Tam siedziała jego rumiana kochanka o perliście białej skórze. Warkocz powiewał na gorącym wietrzyku wpadającym przez drzwi, którymi wszedł do środka, szeroki jak dab. Powdyłchał brzydkie zapachy swym wrażliwym nosem a potem poszedł do niej.

Usadził jej gibkie ciało na swoim kolanie, prężącą się reką domagając się wina od barmana. Położył worek ze swym wielkim łupem na stole wraz z ogromnym mieczem, by mieć wolne ręcę, którymi mógł zająć się swoją usłużną dziewką poddającą się Jego dotykowi

– Ach jakże sięs stęksniłam!!!! KARin! Jakże się stęskniłam za twą czułą dłonią na mym ciele!!!!! Och! – Zamilkła gdy objął jej rubinowe usta swoimi rozgorączkowanymi wargami. – dzie byłeś tak długo, mój najukochańszy.

– Toczyłm się w krawym byle by budować przyszłość świetlistą! – Chwycił naczynie pełne płynu i piłpił poił.

– Przyniosłeś dla mnie coś piękne?

– Jako żwyo, niewiasto! Najpiękniejszą rzecz jaką kiedykolwiek widziałaś na swe piękne chabrowe oczy.

Chwycił spróbował wysypać skarb z worka, ale wypadło z niego jeno zielone pyły, puch jedno. I wszyscy głupi zaczęli się rechotać z jego prostackiej naiwności. Szczerzyli swe złote zęby.

– co?

Wtem nim zdążył jej pokazać, do karczmy wpadli żołnierze najeżeni ostrzami, pomiędzy nimi przepychał się grubaśny kwaśny urzędas drapiący się po łysinie mieszczych.

– Klarin! – Jesteś poszukiwany, barbarzyńco. Zapłacisz za wszelkie swe zbrodnie. Ha! Może dosłownie – chwycił za worek, w którym ciągle coś było.

Żołnierze otoczyli wielkiego czarnowłosego barbarzyńcę który mierzył w nich swym magicznym mieczem. Jego oczy świeciły się złowrogo, a usta uśmiechały nieprzyjmnie. Urzędnik krzyknął jednak cieńko, władając rękę do wora! Zywy wąz obłapił jego ramię. Chaos eksplodował.

– na Cruacha zabiję was!! Barbarzyńca przedarł się do wyjścia z krwawą bezwględnością, jak zywy taran intesywnie szaleńczej wściekłości penetrujący miękkie tkanki ciał swych niecnych wrogów.

Uciekł i ukrył się lecz wciąż wolny, biedny i niepokonany, by móckontynuować swoje niesamowite przygody w tym wspaniałym świecie!!!

Koniec.

Koniec

Komentarze

Zaczęły się Twoje Węże Oczy całkiem jak u pana Hitchcocka mistrza od grozy i takich tam różnych ptaków z psychozą albo tremą, czyli od gromkiej zasadzki lawiny kamieni a potem to tylko działo się coraz więcej i to od biegania przez prerię aż do miasta ze skarbami, ale chyba nie ma sensu opowiadać streszczenia wszystkiego bo sobie każdy samojeden wyczyta osobiście, żeby być zadowolonym po czytaniu.

Powiem tylko może, że przyszłoby mi jeszcze bardziej radować się z tego zapisanego i interesującego pomysłu, ale się zapomniałeś Autorze we feerii tworzenia chyba z ferworem i całkiem niechybnie Ci się nie pomyślało, żeby pisząc o Wężych Oczach posuwać sobie o krok jeszcze dalej i zadbanym opowiadanie uczynić, a nie tak pozwolić, żeby czerwone wężyki panoszyły się licznie pod słowami, gdzie ich nie powinno być.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za takie piękne porównania!

U mnie nie ma czerwonych wężyków, bo piszę w Notatniku. Ale to nawet nie tak źle, bo to tematycznie związane. Następnym razem jak nie będę pisał nico wężach to sie poprawię! Ja uważam, że trzeba szybko pisać bo inaczej ucieknie i nie będzie się już wiedział o o czym się pisało.

Masz rację w sprawie o szybkim pisaniu, bo o wężach jak się pisze, to zaiste trzeba szybko się uwijać, bo to takie zwinne są one, że jak taki smyrgnie gdzie nie bądź, to nawet nie wiadomo kiedy i tylko oczy zostaną.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pisz anie o pchełach to dopiero maska kra!

Ał torze, wyrąb jaszcze po równania i popisy nam po kazałeś. Jezdę głąb oko pod ważeniem.

Ali trochu się pogodzę z Reg – jak yes za duszo błędów, to się żleb czyta drugie testy.

Babska logika rządzi!

Ja powtórzę co już przy którymś wcześniejszym tekście mówiłem:

Nadmiar błędów nie daje wybrzmieć pojedyńczym śmiesznostkom.

 

Ponadto skłania do skanowania tekstu zamiast dokładnego czytania.

Ale tekst zaiste grafomański i ma śmieszne momenty i kwiatki różnorakie, tylko czyta się ciężko, gdy tyle literówek upchane :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nosz kurtka wodna leprze to niż Konan i Herkules razem wziente.

Nowa Fantastyka