A, witaj. Nareszcie jesteś. Możecie nas zostawić.
Nie rób, proszę, takiej zdumionej miny – mam szczerą nadzieję, że nie spodziewałeś się wymalowanej na zielono, rechoczącej staruchy w spiczastym kapeluszu? Z góry ci radzę, nie próbuj mnie polewać wodą. Rozczarujesz się tylko, poza tym szkoda sukni. Sporo kosztowała, sprowadziłam ją z daleka. Niełatwo tutaj o prawdziwy jedwab.
Doprawdy. Jak możemy rozmawiać, kiedy tak zupełnie wypadasz z roli? Naturalnie, że zrozumiałeś, nie żartowałabym przecież z niczego, czego byś nie znał. To nieuprzejme i przeciwskuteczne. Jaki pożytek z niezrozumianego żartu? A, tak, racja. Widzisz, już od dawna nie musiałam nic nikomu tłumaczyć. Wyszłam z wprawy. Pytaj, o co chcesz.
Ale czy nie masz ciekawszych pytań? Na to konkretne mogę ci dać tylko bardzo prostą odpowiedź – widziałam ten film w dzieciństwie. Czytałam też książkę, oczywiście, ale choćbyś mnie zabił, nie pamiętam, czy była w niej ta historia z wodą. Pewnie tak. Oczywiście, że mówię w przenośni. Nie sądzisz chyba, że dotarłbyś aż tutaj, gdybym cię podejrzewała o takie zamiary. Nie, nie, mój drogi, tacy, jak ty, najpierw muszą wysłuchać monologu, a potem dopiero dobywają miecza. Znam was. Jestem pewna, że tak właśnie zrobisz.
Przepraszam, czy musiałam? Nie, oczywiście, że nie musiałam. Ale ze wszystkich sposobów zwrócenia twojej uwagi ten wydał mi się najbardziej, hmm. Odpowiedni. Dlaczego akurat ta wioska? Była najbliżej, czy raczej ty byłeś na tyle blisko, żeby to odczuć, ale nie na tyle, żeby zdążyć przeszkodzić albo iść za moimi pupilkami aż tutaj, póki nie byłeś gotów do rozmowy ze mną. Gdyby mi zależało na śmierci jej mieszkańców, zginęliby wszyscy. Tak, włącznie z twoim uroczym pomocnikiem.
Nie bądź niemądry, przecież mówię, że nie zależy mi na jego śmierci. Jest w lochach i tam pozostanie, dopóki z tobą nie skończę. A to może potrwać, jeśli będziesz się upierał przy wychodzeniu z roli co drugie zdanie.
O, jakie to zabawne. Ja? Oczywiście, że cię tu nie sprowadziłam. Ale, ale, będzie o wiele prościej i jaśniej, jeżeli po prostu opowiem ci wszystko od początku, od kiedy tu trafiłam. Nie jesteś ciekawy? Ha, oczywiście, że jesteś. Przed tobą drzwi otworzyły się same? Tak podejrzewałam. Ja nie miałam tyle szczęścia.
Przechodziłam tamtędy codziennie, jako mała dziewczynka i trochę większa dziewczyna. Zawsze były zamknięte. Na progu, pamiętam, rosła trawa – ciągle rośnie? Nikt jej pewnie nie depcze… Ale drzwi, oczywiście, zawsze mnie fascynowały, tym bardziej, że wspięłam się parę razy na wzgórze za tym wielkim starym domem, żeby obejrzeć ogród, i nie widziałam stamtąd żadnej furtki. Tylko nudny, drobnomieszczański trawnik i otynkowany mur, żadnych drzew, a przecież… A, więc ty też zauważyłeś cienie na szczycie muru? I nigdy nie byłeś ciekaw, co jest po drugiej stronie? Nie? O, mój drogi, znów wychodzisz z roli. Gdybyś zupełnie o to nie dbał, gdybyś nie zwrócił uwagi na te cienie, nie stałbyś teraz przede mną. Rumienisz się? To rozkoszne. Po prostu nie kłam więcej.
Ja, w każdym razie, nie mogłam wytrzymać i pewnego dnia otworzyłam drzwi. Poświęciłam dla sprawy całą paczkę wsuwek. Przećwiczyłam otwieranie wcześniej, rozumiesz, na starych zamkach na strychu, to wcale nie takie łatwe, okazuje się, jak w filmach. Ale udało mi się w końcu. Przeszłam na drugą stronę.
Widziałeś ten las? Głupie pytanie, musiałeś go widzieć, skoro przyszedłeś tamtędy. Dalej jest taki cudownie sękaty, poplątany i mroczny? Te ciernie i białe głogi, prosto z taniego kalendarza fantasy? O, nie wstydź się, ja byłam zachwycona. Możesz sobie wyobrazić.
Nie, mówię zupełnie szczerze – przecież wszyscy bywamy dziecinni, zresztą, to należy do twojej roli. Czy ratowałbyś brzydki i nudny świat z tym samym zapałem, z którym chciałeś ocalić ten? Nie musisz odpowiadać. Sama wiem.
Im dłużej będziesz się unosił, tym więcej czasu twój mały przyjaciel spędzi w moim lochu. Tylko ci przypominam, w razie, gdybyś zapomniał. Na czym to skończyłam? A tak, dotarłam tutaj i byłam pewna, że… o, wybiegam myślą naprzód.
Z początku błąkałam się beztrosko pośród tych głogów, wyplątywałam z włosów gałązki i wypatrywałam między pniami, wiesz. Pięknych, magicznych istot, które przybiegłyby do mnie ze swoimi kłopotami. Albo powykręcanych, zgniłozielonych gnomów-nauczycieli zapomnianej sztuki walki, nie byłam wybredna, nawet wtedy. Parę razy przysiadłam na jakimś korzeniu, udając zamyśloną, żeby tylko ktoś mógł mnie zaskoczyć. Wyłonić się spomiędzy gałęzi i zrobić wykład.
Ciebie to spotkało? A, widzisz. Zaraz się dowiesz, dlaczego.
Bo ja nie spotkałam w tym lesie nawet wielkiego złego wilka. Trzy dni kręciłam się w kółko, aż w końcu trafiłam na gościniec. Miałam trochę jedzenia w torbie. Nie masz mnie chyba za skończoną idiotkę?
Droga zawsze prowadzi dokądś, i zawsze wskazuje na obecność istot rozumnych. Rzuciłam monetę, żeby wybrać kierunek. Nie, nie, nie będę cię zanudzać opisami gospody, do której w końcu się dowlokłam, ani mojego pierwszego zetknięcia z miejscowymi. Sam to przeżyłeś. Prawda?
A, więc miałeś z tym kłopot? Ja też wylądowałam na zmywaku – i zostałam coś ze dwa lata, robiąc w tej karczmie za posługaczkę. Postanowiłam po prostu, że jeśli czeka tu na mnie jakiś czarodziej z misją ratowania świata, rozsądniej będzie siedzieć w jednym miejscu, gdzie będzie mógł mnie znaleźć. A tymczasem byłam w miarę najedzona i deszcz na mnie nie padał, co należy docenić.
Dopóki hipotetyczny mag nie raczył się do mnie pofatygować, wypytywałam podróżnych o nowiny, słuchałam pilnie każdej opowieści przy kominku, choćby najgłupszej (znasz tę o kaktusołakach ze Śpiewającej Pustyni?), łowiłam strzępki rozmów. Wiedziałam o ruchawkach na granicy z goblinami i o sporach celnych między Siedmiorgiem Książąt więcej, niż pahlańscy szpiedzy, bez fałszywej skromności.
I szukałam sobie towarzyszy na przyszłą wyprawę. Starałam się zaprzyjaźnić z innymi posługaczkami, na ile mogłam się przyjaźnić z kimś, kogo interesowały tylko stroje przejezdnych, i z gośćmi, według których sens mojego istnienia zamykał się w przynoszeniu piwa i byciu szczypaną w tyłek. Może jeszcze w wybuchaniu perlistym śmiechem na to ostatnie. Aż wreszcie…
Nie obrażaj mnie, bo to niegodne twojej roli. Gobliny, o czym powinieneś wiedzieć, harcowały od dawien dawna w cieniu Gór Księżycowych, całe tygodnie drogi od furtki. Trochę ich tam jeszcze zostało. W każdym razie, pomysł, żeby napaść na moją karczmę, byłby ostatnim, jaki mógł im zaświtać w tych małych łebkach. Po co miałyby się wlec taki kawał drogi? Dla ciasta gospodyni?
Nie, to ja sama znudziłam się nalewaniem piwa i szorowaniem podłóg i uznałam, że warto trochę czynniej poszukać mentora, czy kto też trzymał w ręku moje przeznaczenie. Rozczarowałam się zresztą, bo żadna z dziewcząt nie dała się namówić na wyprawę w poszukiwaniu guza, a kupcy nawet słyszeć nie chcieli o podwiezieniu mnie do miasta. Zawsze traktowali posługaczki jako element umeblowania i przypuszczam, że gdyby do któregoś odezwał się fotel, podskoczyłby i zrugał go zupełnie tak samo. Z drugiej strony, gdyby któryś z nich uwierzył, że potrafimy same myśleć, nigdy nie zdołałabym się ukryć między pakunkami na wozie handlarza suknem. Nie sprawdzał ich przez całą drogę. W mieście zaczekałam, aż postawi furgon na podwórzu gospody, wymknęłam się i przelazłam przez mur. Sam widziałeś, jaką tu mają architekturę.
W pierwszej kolejności rozejrzałam się za jakimś magiem.
Dlaczego? Jak to, dlaczego? Kto inny miałby mi uwierzyć? Że przyszłam przez furtkę z innego… a, naturalnie, że ty nie miałeś tego problemu. Na moment zapomniałam… Za chwilę zrozumiesz.
Magów, owszem, znalazłam zatrzęsienie i jeszcze kilku – miasto, do którego trafiłam, okazało się ważnym ośrodkiem, siedzibą kilku szkół, zwalczających się wzajemnie jak zarazę. Było też paru oszustów, zarabiających na ludzkiej i nieludzkiej naiwności, ale tych nie jest wcale trudno wyłapać, jeśli się zachowa trzeźwość umysłu.
Z autentycznych magów ani jeden mi nie uwierzył. Ich księgi z całą mocą autorytetu twierdziły, że takie podróże, jakie odbyliśmy ty i ja, są niemożliwe, koniec, kropka. Dziewka karczemna, przybłęda nie wiadomo skąd, miałaby poddać w wątpliwość uczone księgi? Wyśmiali mnie, naturalnie, ci pierwsi, do których dotarłam, bo z następnych mało który otworzył mi drzwi. A i to tylko po to, żeby się ubawić widokiem wariatki.
Wyruszyłam z miasta biedniejsza o parę miedziaków, sporo złudzeń i kilka drobiazgów z mojej torebki, które rozdawałam magom na dowód, i powędrowałam opłotkami, drogami i polami, przez lasy, wzgórza i wrzosowiska. Odwiedzałam wioski, zamki i pustelnie. Nikt nie miał dla mnie zajęcia. O, oczywiście, że się zdarzały potwory do ubicia, drobiazgi do znalezienia – przez jakiś czas rzucałam się na takie okazje jak sokół na myszy, ale z żadnej nie wynikło nic na dłużej. Ot, zarobiło się parę groszy. Było gdzie spać i co zjeść. Nie, na potwory zwykle zastawiałam pułapki, nie mam pojęcia o szermierce, chociaż nauczyłam się po drodze walczyć kijem.
I wreszcie zabłąkałam się w Góry Księżycowe. Tak, wiem, że się domyśliłeś. To nieuprzejme, przerywać. O, naprawdę tak pomyślałeś? To urocze, ale niestety, pudło. Gobliny nie uznają proroctw, przepowiedni ani żadnej mistyki. Są praktyczne. Dobry wódz to taki, który prowadzi do zwycięstw i rozdaje złoto, a skąd się wziął, jak wygląda i czy lubi surowe mięso – to rzeczy zupełnie nieistotne. Miałam już wtedy wprawę w taktycznym myśleniu, wiedziałam, jak przechytrzyć koboldy i gnomy, a i kijem przez łeb umiałam zdzielić dostatecznie mocno. O tym przekonały się na własnej skórze dwa pierwsze gobliny, które mnie napadły.
To byli maruderzy, zwłóczyli w marszu, bo wódz ich oddziału nie odpowiadał ideałowi – regularnie atakował placówki ludzi i regularnie zbierał cięgi. Ludzie nawet się ucieszyli, jak mi donosił mój zwiadowca, kiedy zajęłam jego miejsce i wycofałam oddział w góry. Szybko im przeszło, bo zajęliśmy przełęcz, którą do górskich fortec przyjeżdżało całe zaopatrzenie. Sprawdzałam każdy wóz, każdego wędrowca. Szukałam mentora, bo przecież gdzieś musiał na mnie czekać. No i, oczywiście, trzeba było z czegoś utrzymać moją małą armijkę, która rosła w postępie geometrycznym, słowo daję.
Czemu o to pytasz? Przecież widzisz – stoisz tu przede mną, w dawnym forcie ludzi, który zajęłam z moimi zuchami po ostatniej bitwie, kiedy ich stąd wyparliśmy. Byłoby tak, gdybym go znalazła? A ty? Trafiłeś tu przez ciekawość – czy magowie przekonali się w końcu, jakie z nich osły?
A, mogłam się domyślić. Widzisz, ja już wiem, co poszło nie tak, ze mną. Miałam mnóstwo czasu, żeby rzecz przemyśleć i dojść do rozwiązania. Może sam na nie wpadłeś? Nie? A to przecież proste, takie proste, że aż zbyt oczywiste. Zjawiłam się tu przypadkiem, nieoczekiwanie. Nie byłam potrzebna, jak się łudziłam, bo nie było tu niczego, z czym tylko ja mogłabym się zmierzyć, niczego obcego, nieprzewidzianego w planach tego świata.
Ale to nie był błąd.
Ktoś musiał przygotować scenę dla ciebie – i tym kimś jestem ja. Gdyby nie ja, nie miałbyś ani jednej z cudownych przygód, jakie cię tu spotkały, nie zdobyłbyś przyjaciół i nie ocaliłbyś tego świata. Nie byłbyś tu potrzebny.
Pamiętaj o tym, kiedy stąd odejdziesz. Skończyłam. Możesz już sięgnąć po miecz.