- Opowiadanie: ocmel - Hogwart - historie z przeszłości

Hogwart - historie z przeszłości

Za radą miłego użytkownika wrzucam (mam nadzieję) bardziej tematyczne i mniej wyrwane z kontekstu opowiadanie. Ufam, że tym razem również mogę liczyć na Wasze dobre sugestie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Hogwart - historie z przeszłości

Mary-Lou tego dnia była wyjątkowo podekscytowana. Przystojny Gryfon z jej rocznika, Matt Gerritsen przed tygodniem zaprosił ją, aby towarzyszyła mu w przedświątecznej wyprawie do Hogsmeade. Od rana stroiła się przed lustrem, licząc, że zatrzymają się na puchar kremowego piwa, żeby mogła zrzucić z siebie szarobury płaszcz i wełnianą czapkę.

-Lou, spóźnimy się na zbiórkę! – ponagliła ją Dorothea, dreptając niecierpliwie w miejscu.

Mary-Lou zerknęła po raz ostatni w lustro, upewniając się, że wszystko jest w porządku i wyciągnęła rękę po zielono-szary szalik, jednak równie szybko ją cofnęła. Dziś nie chciała przynależeć do żadnego z domów. Wybiegła za przyjaciółką z dormitorium.

Razem z Dorotheą poznały się, jeszcze zanim przyjechały do Hogwartu. Mieszkały po sąsiedzku w centrum Londynu i jako dzieci często bawiły się razem, a nawet odwiedzały na niedzielnych obiadach ze względu na współpracę ich ojców w Ministerstwie Magii. Po otrzymaniu listów z wielką czerwoną pieczęcią, od razu spotkały się i przegadały całe popołudnie i wieczór, snując dziecięce marzenia o pobycie w Szkole Magii i Czarodziejstwa przez najbliższe siedem lat. Oczywiście nie chciały się rozdzielać, mimo iż w ich rodzinach istniał znaczący podział: krewni Mary-Lou od pokoleń przynależeli do Revenclaw, natomiast wśród rodu Dorothei prawie nikt nie uchronił się przed przekleństwem Slytherinu. Los tak chciał, że Tiara Przydziału postanowiła z obu dziewczyn zrobić Ślizgonki. Mary-Lou czasem zastanawiała się, czy jej rodzice nie są tym zawiedzeni.

Kiedy niesamowicie zasapane dotarły w końcu na miejsce zbiórki, grupa z profesor McGonagall na czele już oddalała się w kierunku bramy Hogwartu. Przyjaciółki pospiesznie wręczyły swoje zgody profesorowi Snape'owi, który czekał na spóźnialskich.

-Trzy godziny kary – wycedził oschle, kiedy skontrolował już podpisy na zwiniątkach pergaminu.

-Ale… – Mary-Lou odwróciła się zbulwersowana. – Spóźniłyśmy się tylko chwilę!

-Sześć godzin.

Tym razem Mary-Lou zasznurowała usta i bez słowa ruszyła za resztą grupy, która już znikała za bramą. Dorothea  nie przestawała rzucać jej pełnych złości spojrzeń. Obie były przerażone tym, co mógł wymyślić profesor Snape. Kiedy na ostatnich zajęciach z eliksirów pewien gruby Puchon pomylił składniki w swoim eliksirze, Snape kazał mu go wypić, żeby na własnej skórze przekonał się, co uwarzył.Zaraz po lekcji chłopak zwymiotował w damskiej toalecie tak, że Jęcząca Marta darła się na cały Hogwart,

Nie, żeby Snape był równie okrutny dla członków własnego domu. Mary-Lou po prostu stanowiła nielubiany wyjątek spośród wszystkich Ślizgonów, którzy zresztą też nie pałali do niej miłością. I doskonale wiedziałą dlaczego, jednak nie zamierzała rezygnować z przyjaźni, jaka łączyła ją z dwoma Puchonami, Samem i Danielem, a tym bardziej z uczucia, które rodziło się między nią a Mattem. Wystarczyła jej akceptacja ze strony Dorothei, która zgodziła się traktować te znajomości spoza przynależnego domu neutralnie.

Niestety, teraz najlepsza – bo jedyna – przyjaciółka Mary-Lou wyglądała jakby za chwilę miała wybuchnąć.

-Dory, ja naprawdę strasznie, strasznie, strasznie cię przepraszam. Odwalę za ciebie całą robotę na tej karze, zobaczysz. Ja…

-Och, daj spokój – Dorothea pozbyła się morderczego spojrzenia, którego nie powstydziłby się nawet V… Sami-Wiecie-Kto. – Jesteś najgorszą Ślizgonką, jaką w życiu widziałam, ale w końcu zgodziłam się to tolerować, więc mam za swoje. A teraz leć, bo twój lew zamieni się w lodową rzeźbę, jak będzie tak długo czekał.

Mary-Lou podążyła za spojrzeniem przyjaciółki i dostrzegła chłopaka z przyjemną, karmelową twarzą do połowy owiniętą złoto-czerwonym szalikiem, opierającego się o ścianę przy wejściu do Miodowego Królestwa. Dłonie miał głęboko wepchnięte w kieszenie czarnego płaszcza, a jego mocno sfatygowane adidasy bezsprzecznie nie nadawały się na taki śnieg. Brąz grzywa opadała mu zabawnie na czoło, więc odgarniał ją zniecierpliwionym ruchem głowy kilka razy na minutę. Natomiast najpiękniejsze orzechowe oczy, jakie Mary-Lou kiedykolwiek widziała, wbijał w zaspę po drugiej stronie drogi, jakby sterta śniegu była najciekawszą rzeczą w okolicy. Matt!

-Dzięki, Dory, wiszę ci przysługę! – obiecała Mary-Lou, cmoknęła przyjaciółkę w policzek i ruszyła przez zasypaną po kostki ścieżkę.

Matt dostrzegł ją, kiedy jęknęła, zapadając się w ukrytą pod śniegiem dziurę. Ze śmiechem podszedł bliżej.

-Pomóc ci?

-Nie… trzeba… dam… sobie – sapała, gramoląc się z trudem w krótkiej spódnicy, którą założyła. – Radę.

W końcu triumfalnie stanęła tuż przed nim i uśmiechnęła się szeroko.

-Pewnie stoisz tu już dłuższą chwilę, przemarzłeś? Bo ja mam straszną ochotę na porządny kufel kremowego piwa.

Matt od razu przytaknął ochoczo i zachowując pewną odległość od Ślizgonki, ruszył w kierunku najbardziej oddalonego od centrum Hogsmeade baru. Mary-Lou chciała wziąć go pod rękę, ale szybko skarciła się w myślach. Przecież przysporzyłabym nam tylko kolejnych problemów. Ślizgoni już wystarczająco dają mi się we znaki, odkąd któryś widział nas razem nad jeziorem. Matt pewnie też nie ma łatwo, widziałam jak zaczepiali go na korytarzu. A Snape? Już wystarczająco nęka mnie za przystawanie z Gryffonami. Mary-Lou nie mogła pojąć, skąd u wszystkich taka żądza podziału, ale spędziła w Hogwarcie wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć, że Ślizgoni nie mają przyjacielskich stosunków z innymi domami. Lepiej było się nie wychylać.

-Wracasz do domu na święta? – zapytał nagle Matt, wyciągając Mary-Lou z odmętów własnych myśli.

-Hm? Tak, co roku jemy obiad z rodziną Dorothei.

-To ta mała Ślizgonka, która zawsze z tobą chodzi, prawda? Słyszałem, że jej wujek został posądzony o popieranie… no wiesz.

Mary-Lou wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Wujek Dorothei, Rabastan, został skazany na dożywotni pobyt w Azkabanie tuż po tym, jak odkryto, że to on wraz z bratem i jego żoną jest odpowiedzialny za torturowanie dwójki czarodziejów do tego stopnia, iż oboje oszaleli i zostali przeniesieni do Szpitala Świętego Munga. Cała trójka współpracowała wcześniej z Sami-Wiecie-Kim i po jego zniknięciu próbowali odnaleźć swego Pana. Zanim dowiedzieli się czegokolwiek, zostali oddani w ręce dementorów. Całe szczęście.

-To był daleki wujek. Od czasów ukończenia szkoły, rodzice Dorothei nie utrzymywali z nim kontaktu, a o jego skazaniu dowiedzieli się jedynie z gazet – Mary-Lou poczuła potrzebę obronienia przyjaciółki przed jakimikolwiek insynuacjami. – Nie mają nawet wspólnego nazwiska i pracują w Ministerstwie Magii, więc…

-Spokojnie, Lou – Matt uśmiechnął się promiennie. – O nic jej nie osądzam.

Co za ulga. Matt okazał się tak cudowny i wyrozumiały, jak Mary-Lou przypuszczała od początku. Ktoś inny mógłby nie chcieć zadawać się z dziewczyną, której najlepszą przyjaciółką była Ślizgonka spokrewniona z Lestrange'ami. Na szczęście, było to daleko idące pokrewieństwo. Poza tym, Dorothea w najmniejszym stopniu nie przypominała swoich szurniętych wujków i ciotek. Mogłaby równie dobrze pochodzić z Revenclawu, Gryffindoru albo Hufflepuffu.

Kiedy wreszcie dotarli do niewielkiego baru z krzywą tabliczką, ochoczo zajęli miejsca w kącie, gdzie w kilka sekund śnieg z ich butów zaczął zamieniać się w mokrą breję. Mary-Lou zdjęła czapkę, uwalniając idealnie platynowe włosy, które specjalnie na tę okazje poskręcała w delikatne loki. Zrzucając płaszcz na oparcie krzesła, z satysfakcją zauważyła, że Matt nie może oderwać od niej wzroku. Kaszmirowy sweterek, niezawodna czarna spódniczka i skórzane kozaczki na niedużym obcasie spisały się na medal.

-Pójdę po piwo – oznajmiła i nie zważając na protesty Matta, ruszyła w kierunku tęgiej barmanki ze szklanym okiem.

Czekając na zamówienie, lustrowała spojrzeniem zdjęcia wiszące za ladą.Widziała tam same znane postaci, jak Minister Magii czy najlepszy obrońca angielskiej drużyny quidditcha. Nie były to byle jakie zdjęcia – każde opatrzone zostało autografem z dedykacją i ciepłymi słowami dla adresata.

-Podobają ci się? – zagadnęła barmanka, stawiając dwa kufle przed Mary-Lou. – Wszyscy ci ludzie uczyli się w Hogwarcie i wpadali do mnie na kremowe piwo, licząc na ciepłe i ustronne miejsce, które zawsze im oferowałam.Tylko najwytrwalsi docierali na sam koniec Hogsmeade, żeby u mnie przesiedzieć te kilka godzin. To ich podziękowanie za lata znajomości.

Mary-Lou była pod wrażeniem. Nie miała pojęcia, że tyle znanych czarodziejów i czarownic odwiedzało ten zabity dechami bar przed nią. Wprawdzie miało to sens, bo faktycznie wnętrze świeciło pustkami, jednak barmanka nie wyglądała na przymierającą głodem. Pewnie posiadanie kilku klientów na krzyż było tutaj normą.

-Kto wie, może kiedyś i twój autograf tu zawiśnie – zażartowała szklanooka i zaczęła przecierać zakurzone kufle.

Mary-Lou odpowiedziała śmiechem, podziękowała za piwo i odwróciła się w kierunku sali. Matta jednak nigdzie nie było. 

-Twój chłoptaś przed chwilą wyszedł z dwoma mięśniakami – poinformowała ją zza pleców barmanka. Ślizgonka odwróciła się do niej zdezorientowana. – Może powinnaś sprawdzić za zapleczem. Wyglądali na takich, którzy wolą nie mieć świadków.

Mary-Lou odstawiła piwa z hukiem i wybiegła na dwór, za radą właścicielki baru zmierzając na tyły lokalu. Czarownica nie myliła się – dwóch pałkarzy Slytherinu otoczyło Matta z różdżkami w gotowości, niczym wąż chcący przyskrzynić ofiarę. Gryfon jednak nie wyglądał na przerażonego, wręcz przeciwnie: biła od niego waleczność Domu Lwa, kiedy stał spokojnie pomiędzy napastnikami. Cała trójka spojrzała na nią, kiedy kozaczki zaskrzypiały na warstwie śniegu. Mary-Lou odruchowo wyjęła różdżkę, chociaż przeczuwała, że będą z tego kłopoty.

-Lou, nie wtrącaj się – ostrzegł Matt, nawet nie kwapiąc się do jakiejkolwiek obrony.

Może to, co wzięłam za męstwo było zwyczajną głupotą?

-Cóż za bohater! – prychnął wyższy z pałkarzy, Malcolm. – Zobaczymy, jaki będziesz pyskaty, kiedy już oduczymy cię przystawiania się do cudzych dziewczyn!

Mary-Lou wybałuszyła oczy. Cudzych dziewczyn! Ha, dobre sobie! Wprawdzie pamiętała, jak Malcolm wielokrotnie zapraszał ją na randki odkąd byli na czwartym roku, jednak nigdy nie przyjęła jego oferty! Jeśli więc wyobrażał sobie, że Mary-Lou jest zajęta, to naprawdę grubo się mylił! Po dwóch latach dostawania kosza, powinien wreszcie załapać, że nie jest zainteresowana.

-Nie jestem twoją dziewczyną, Malcolm – wysyczała, próbując patrzeć na niego tym samym miażdżącym wzrokiem, który tak świetnie wychodził Dorothei. – A Matt się do mnie nie przystawia, zostaw go w spokoju. To sprawa między mną a tobą.

-Nie, to sprawa między mną a tym parszywym gnojkiem, który nie potrafi trzymać się własnego domu. Załatw go, Trevor.

Trevor bez słowa uniósł różdżkę.

-Przestańcie! – wrzasnęła Mary-Lou, ignorując ostrzeżenia i stając między Trevorem a Mattem.

-Marry-Lou, zejdź mi z drogi.

Nikt nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Matt z zaciśniętą pięścią skoczył do przodu i przywalił Malcolmowi w twarz z taką siłą, że ten padł w zaspie kilka metrów dalej. Widząc to, Trevor rzucił krótkie "Drętwota!", jednak Marry-Lou była na to gotowa:

-Expelliarmus!

Różdżka Trevora posłusznie opuściła jego dłoń i zniknęła gdzieś w piętrzącym się wokół śniegu. Ten nie tracąc werwy, rzucił się na Matta. Obaj upadli na ziemię obok krwawiącego z nosa Malcolma i zaczęli szarpać się za ubrania, próbując uzyskać przewagę nad przeciwnikiem. Mary-Lou próbowała ich jakoś rozdzielić, jednak za każdym razem kiedy się zbliżała, musiała odskakiwać, żeby nie zostać przez nich powalona. Przy którymś podejściu dostrzegła rękę Malcolma pełznącą w kierunku leżącej obok jego nogi różdżki.

-Accio różdżka! – zawołała, przechwytując ją w ostatniej chwili.

Malcolm spojrzał na nią dokładnie tak samo jak wcześniej Dorothea, a Mary-Lou posłała mu promienny uśmiech. Potem zwróciła się ku wciąż tarzających się w śniegu Mattowi i Trevorowi. Dobra, dosyć tego.

-Drętwota! – rzuciła, nie przywiązując wagi do swojego celu.

Matt znieruchomiał, ale zanim Trevor w ogóle to zauważył, przeturlał się z nim jeszcze kilkakrotnie, a następnie usiadł na nim okrakiem. Mary-Lou przystawiła mu różdżkę do karku.

-Złaź i się odsuń.

Chłopak posłusznie wykonał polecenie i stanął nad jęczącym z bólu Malcolmem. Oboje wyglądali jak chodzące nieszczęścia – jeden leżał na plecach z zakrwawioną twarzą i szalikiem, drugi był cały mokry, a włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach. Mary-Lou dostrzegła lekkie rozdarcie przy jego rękawie. Mierzyła w obydwu Ślizgonów, obawiając się, że jeśli tylko spuści ich z oczu, znowu zacznie się szarpanina.

-Co tu się wyprawia? – ostry głos profesor McGonagall przywrócił wszystkich do porządku.

Wiedziałam, że będą z tego kłopoty. Mary-Lou i Trevor wyprostowali się i spojrzeli lękliwie na wysoką czarownicę zmierzającą w ich kierunku. Szklanooka barmanka czaiła się za jej plecami z nieodłączną szmatką do przecierania kufli w dłoni. Musiała zawiadomić opiekunkę Gryffindoru niedługo po tym jak Mary-Lou opuściła jej karczmę. A może, co bardziej prawdopodobne, zrobiła to dopiero kiedy usłyszała rzucane przez nastolatków zaklęcia.

-Coel, zaprowadź Hargrave'a do skrzydła szpitalnego zanim się wykrwawi – kiedy Trevor oddalił się ze skulonym z bólu Malcolmem, spojrzała na odzyskującego władzę w ciele Matta. – Doskonale. Wasza dwójka za mną.

Świetnie. Drugi szlaban w ciągu godziny. 

Koniec

Komentarze

Czy to nie jest przypadkiem fragment?

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Ocmel, a czy nie lepiej było poczekać na komentarze pod pierwszym opowiadaniem i wyciągnąć z nich wnioski, zamiast tego samego dnia dodawać kolejny tekst?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To ja tak ogólnie. Co do treści się nie wypowiem, bo ledwie przeskanowałam i nic odkrywczego tutaj nie znalazłam. Pisanie fanfików jest na pewno dobrą okazją do ćwiczenia warsztatu, ale tak naprawdę to poruszasz się w gotowym uniwersum i jedynie żonglujesz postaciami. Nawet jeżeli stworzysz własną OC, to świat w którym ją umieścisz nie jest wykreowany przez Ciebie. 

Widziałam, że wrzuciłaś fragment innego opowiadania, które nie rozgrywa się w świecie HP i myślę, że to jest właściwa droga. Unikaj tylko tych wszystkich nieszczęsnych opkowych określeń, jak szklanooka, czy innooka, albo:

dostrzegła chłopaka z przyjemną, karmelową twarzą

Jak to jest karmelowa twarz?

Nie skupiaj się na opisach ciuchów i tego typu pierdół.

Nie będę wypisywać wszystkich błędów, bo nie mam siły, ale wyłapałam jeszcze to:

dostrzegła rękę Malcolma pełznącą w kierunku leżącej obok jego nogi różdżki.

Wyobraziłam sobie taką pełzającą rękę, jak była w Rodzinie Adamsów. :D

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Samo opowiadanie, jakoś za bardzo mnie nie ruszyło. Fabuła też jest niezbyt interesująca, jednakże… twój styl (pomijając oczywiście zgrzytające fragmenty, a jest takich kilka) wydaje się być w porządku. Momentami udało Ci się nawet, nadać temu tekstowi pewnego rodzaju “indywidualność”. 

 

Jeśli stworzyłabyś opowiadanie, osadzone we własnoręcznie wykreowanym świecie i napisałbyś je tak, jak te wyżej wymienione “momenty” to mogłoby z tego wyjść naprawdę coś fajnego :)

 

Życzę powodzenia :)

 

Kiedyś dostanę Nobla.

Fanfik jak fanfik.

Jak już wspomniano wyżej, ten rodzaj nie pozwala na pełne rozwinięcie skrzydeł. Bo i jak tu mówić o pomyśle? Lepiej stwórz coś własnego. Trudniej, ale ciekawiej.

Historia mnie nie poruszyła, ale ja nie trawię romansów. Ot, Romeo i Julia w wersji hogwarckiej…

O nic jej nie osądzam.

O coś można posądzać, ale nie osądzać.

Na szczęście, było to daleko idące pokrewieństwo.

Daleko może iść podobieństwo, ale raczej nie pokrewieństwo.

Babska logika rządzi!

Hej :)

Jestem wybitnie stronniczy jeżeli chodzi o takie teksty, a w dodatku, gdy pojawia się uniwersum Harrego Pottera. W tedy wznoszę ręce do góry i krzyczę: Dlaczego ?! Kolejna ofiara. Boże widzisz i …

No tak, każdy lubi, co lubi. 

Co do samego tekstu, to poza kilkoma niezręcznymi określeniami, jest ok. Niestety nic nie mogę powiedzieć o Twoim potencjale, bo użyłaś gotowego szablonu. Wolałbym, żebyś spróbowała czegoś innego – własnego. Jako ćwiczenie pisarskie, to niech będzie, chociaż przydałaby się jakaś głębia w tekście. No wiesz przesłanie. Coś, co na dłużej zostanie z czytelnikiem, kiedy imiona bohaterów i nazwy miejsc dawno zatrze czas :)

 

Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny

Historia typowa dla fanfika, ale sam zarys scen czy reakcji postaci nawet mi się spodobały, choć romanse to nie moja działka. Jest więc nieźle, ale podłączę się pod apel poprzedników, byś spróbowała napisać coś według własnego pomysłu. Fanfiki są średnio lubiane, bo wielu tutaj zna oryginał i im to wystarczy ;)

Technicznie są rzeczy do poprawy, na przykład zapis dialogów. Chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia w pisaniu opowiadań osadzonych we własnym świecie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No cóż, przykro mi to pisać, ale poza myślą, że wykonanie pozostawia sporo do życzenia, lektura Historii z przeszłości nie dostarczyła mi szczególnych wrażeń.

 

-Lou, spóź­ni­my się na zbiór­kę! –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

od po­ko­leń przy­na­le­że­li do Re­venc­law… –> …od po­ko­leń przy­na­le­że­li do Ravenc­lawu

 

skon­tro­lo­wał już pod­pi­sy na zwi­niąt­kach per­ga­mi­nu. –> Pewnie miało być: …skon­tro­lo­wał już pod­pi­sy na zwitkach per­ga­mi­nu.

 

co uwa­rzył.Zaraz po lek­cji chło­pak… –> Brak spacji po kropce.

 

Ję­czą­ca Marta darła się na cały Ho­gwart, Nie, żeby Snape był… –> Na końcu zdania, zamiast przecinka, powinna być kropka.

 

I do­sko­na­le wie­dzia­łą dla­cze­go… –> Literówka.

 

Brąz grzy­wa opa­da­ła mu za­baw­nie na czoło… –> Raczej: Brązowa grzy­wa opa­da­ła mu za­baw­nie na czoło

 

i ru­szy­ła przez za­sy­pa­ną po kost­ki ścież­kę. –> Czy dobrze rozumień, że ścieżka miała kostki zasypane śniegiem?

Proponuje: …i ruszyła ścieżką, brnąc w śniegu po kostki.

 

Już wy­star­cza­ją­co nęka mnie za przy­sta­wa­nie z Gryf­fo­na­mi. –> Już wy­star­cza­ją­co nęka mnie za przesta­wa­nie z Gryf­fo­na­mi.

 

za­py­tał nagle Matt, wy­cią­ga­jąc Ma­ry-Lou z od­mę­tów wła­snych myśli. –> …za­py­tał nagle Matt, wy­cią­ga­jąc Ma­ry-Lou z od­mę­tów jej myśli.

Mary-Lou chyba nie tkwiła w myślach Matta.

 

-To był da­le­ki wujek. –> Wujek to brat matki i jako taki jest bardzo bliskim krewnym.

 

Mo­gła­by rów­nie do­brze po­cho­dzić z Re­venc­la­wu… –> Literówka.

 

zdję­cia wi­szą­ce za ladą.Wi­dzia­ła tam… –> Brak spacji po kropce.

 

za­wsze im ofe­ro­wa­łam.Tylko naj­wy­tr­wal­si… –> Jak wyżej.

 

pró­bu­jąc uzy­skać prze­wa­gę nad prze­ciw­ni­kiem. Ma­ry-Lou pró­bo­wa­ła ich… –> Powtórzenie.

 

Oboje wy­glą­da­li jak cho­dzą­ce nie­szczę­ścia… –> Piszesz o dwóch chłopakach, więc: Obaj wy­glą­da­li jak cho­dzą­ce nie­szczę­ścia

Oboje to chłopak i dziewczyna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka