- Opowiadanie: KatarzynaSikora - Bogini

Bogini

 


Witam. To opowiadanie miało być zabawne, ale nie rozbawiło żadnego z moich beta readerów. Rodacy, co się stało z Waszym poczuciem humoru? ;)


 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Bogini

– A jak znudzi ci się pisanie, to na co się przerzucisz? Zostaniesz wodzem plemienia Papuasów, szwedzkim detektywem, czy następcą Houdiniego, co? – Laura znów kąsała.

Stała w drzwiach mojego pisarskiego kantorka zdyszana i zaróżowiona od ciężaru, który przydźwigała. Nie chodziło tylko o torby z reklamami firm odzieżowych, ale o nią całą. O kilogramy, które wrzuciła, od kiedy najmłodszy z naszych czterech synów wyjechał na studia. Jadła byle jak i w pośpiechu, uganiając się za dodatkowymi zleceniami, żeby wydać pieniądze na kolejne lumpy i dokupić do nich następne szafy.

Nie tak się umawialiśmy. Jeszcze przed ślubem ustaliliśmy, że pieniądze to rzecz wtórna, dwie średnie krajowe w zupełności wystarczą na godne życie. Nie sądziłem aby konający na łożu śmierci chwalił się posiadaniem domów w atrakcyjnych zakątkach świata, że jeździł mercem lub miał własny jacht. Stojąc nad grobem nikt nie pamiętał, że bywał na Bahamach czy w Honolulu. Tylko ludzie, którzy realizowali swoje marzenia, godzili się z faktem, że kończył im się czas. Inni nie, a tych drugich było więcej. Nam marzyło się spełnienie. Muszę się przyznać, że zarabiałem znacznie więcej niż dwie średnie krajowe i niespecjalnie się przy tym przemęczałem.

– Czekałem na ciebie, a pisanie to wyznanie. – Puściłem do niej oko. Nie miało sensu odpieranie jej ataków, nauczyłem się już, że nie tędy droga.

– Jeszcze jedno spotkanie. – Spojrzała na zegarek i poszła do salonu.

– Zrobię kolację – zaproponowałem, słysząc jak otwiera barek, w którym trzymała zapas nalewek, poszedłem za nią.

– Na chuj to wszystko! – przeklęła.

Iskra nadziei zatliła się w moim sercu. Sięgnąłem do kieszeni po telefon, na empetrójce miałem nagrane najlepsze kawałki. Od kiedy synowie wyjechali, mogliśmy sobie słuchać naszej muzyki, nie narażając się na drwiny. 

– Napijesz się? – Laura wyciągnęła kieliszek w moją stronę, nie uraczyła mnie przy tym nawet spojrzeniem. Patrzyła na brzozę tańczącą na wietrze w naszym ogrodzie.

– Nie ma jeszcze południa. – Iskra nadziei zgasła. Schowałem telefon do kieszeni. Tym razem też sobie nie posłuchamy.

Ostatnio Laura przesadzała ze wszystkim włącznie z piciem. Wiedziałem, że to reakcja na syndrom opuszczonego gniazda. Na początku próbowałem zapełnić jej lukę, przypominając plany, które chciała zrealizować, kiedy już zostaniemy sami. Jak wytrawny tenisista piłeczkę, tak ona przerzucała koła ratunkowe na moją połowę boiska.

Z czasem zaczęliśmy się rozmijać. Nie wiedziałem, jak jej powiedzieć, że ją kocham, że zależy mi na tym, żeby była szczęśliwa. Po dwudziestu czterech latach wielkie słowa i obietnice wyświechtały się. Podobnie jak nasza miłość.

Już z kuchni usłyszałem trzask zamykających się za nią drzwi wejściowych. Poszła na spotkanie. Odłożyłem nadkrojonego pomidora na deskę, odechciało mi się jeść. Zaparzyłem sobie zielonej herbaty, zmusiłem się do zjedzenia kilku malin i jagód, wyczytałem, że otwierają pory w mózgu. Z kubkiem w dłoni wracałem do mojego pisarskiego kantorka. Urządziłem sobie prowizoryczne biuro w nieużywanej łazience przy pokoju gościnnym, który Laura w ciągu sześciu miesięcy zamieniła w gigantyczną garderobę. W dusznej łazience, cuchnącej wilgocią i odorem z bijącym z rur, czułem się jak hrabia Monte Christo. Znalazłem sobie oazę spokoju, w dodatku z okienka rozpościerał się widok na podjazd. Widziałem ją, kiedy wracała do domu, z założenia miałem jej pędzić na spotkanie, ale coraz rzadziej zdobywałem się na odwagę, aby stanąć z nią twarzą w twarz. Wychodziłem z mojego kantorka tylko wtedy, kiedy ona wykazała inicjatywę.

Spojrzałem na reklamówki, które Laura porzuciła w przedpokoju, tak, jakby nagle przestało jej zależeć na tym, co kupiła. Odstawiłem kubek na podłogę i zacząłem przeglądać torby. W jednej z nich trafiłem na sukienkę. Była zielona, coś jakby dłuższa wersja marynarki. Bardzo seksowna z głębokim dekoltem. Mocno zwężona w talii.

Nagle pojaśniało mi przed oczami, powietrze zapachniało jak po burzy, poczułem swędzenie palców, wiedziałem o czym będzie ta historia. Jak hrabia Monte Christo odnajdę swoją Hayde. Napiszę sobie kobietę doskonałą!

 

Krok pierwszy: pokazać bohatera w jego naturalnym środowisku.

 

Aula pękała w szwach. Ci, dla których zbrakło miejsc w ławkach przysiedli na schodach i notowali jej wywód w skoroszytach. Frekwencja dopisywała na wszystkich wykładach pani "doktorrr", jak nazywali ją studenci. Piękna jak młoda wersja Moniki Bellucci, mądra jak stary Einstein w dodatku nieprzystępna i niezamężna, na jej palcu brakowało obrączki, stała się źródłem plotek i spekulacji.

– Jeżeli nie ma więcej pytań, dziękuję państwu za uwagę. Dobrrranoc – mówiła głębokim głosem z wibrującym "r", co stanowiło kolejny temat do dyskusji.

Może to francuska burżujka, spekulowali studenci, świadek koronny albo agentka sił wywiadowczych? Musiała dobijać trzydziestki. Niemożliwe, żeby była sama z wyboru. Może straciła rodzinę w tragicznych okolicznościach? Te bezbarwne kostiumy, których miała kilka tuzinów, musiały wyrażać dogłębny smutek.

Jednemu ze studentów udało się ją wyśledzić i obserwować jej dom. Mieszkała w starej willi, pośrodku parku porośniętego starodrzewem. Chodziła spać o dwudziestej drugiej, a wstawała o piątej rano. Niezależnie od pory roku ćwiczyła jogę na trawniku w swoim ogrodzie. Nie piła, nie paliła, zdrowo się odżywiała, studenci zaglądali jej w talerz w stołówce uniwersyteckiej.

Ktoś inny wykradł jej kartę biblioteczną, poza literaturą specjalistyczną czytała poezję. Fausta w ciągu roku wypożyczyła aż sześć razy. Co ambitniejsi zaczęli uczyć się języka i wkuwać fragmenty na pamięć, czekali, aż zdarzy się okazja, aby odwinąć się jej zgrabną ripostą. Kiedy pojawiała się doktorrr, aktorzy głupieli i wielkie plany zwrócenia na siebie uwagi kończyły się wyklepywanym w myślach czterowersem:

 

Co dzieje się ze mną

Tak serce mi wali!

Ni chwili spokoju

Nie mogę już znaleźć!

 

Mimo że wykład dobiegł końca, słuchacze nie ruszyli się z miejsc, przyglądali się jej w hipnotycznym transie. Gdy pochyliła się nad biurkiem, jej ciężkie piersi niemalże dotykały blatu, dekolt bluzki powiększył się i odsłonił alabastrową skórę. Mężczyźni wyobrażali sobie, że dotykają tych piersi, kobiety spoglądały z zazdrością na grację jej ruchów. Popatrzyła na tablet, przesunęła czule palcem po ekranie, a po jej twarzy przebiegł ledwo dostrzegalny uśmiech.

Studenci wstrzymali oddech i pewnie pomdleliby na skutek odcięcia dopływu tlenu do mózgu, gdyby energicznie nie wyszła z auli.

Gdy zamknęły się za nią drzwi, wszystkich znów połączył wspólny temat dyskusji: Kim byłby facet, któremu udałoby się zdobyć jej serce i czy cytowałby dla niej Fausta.

Postawiłem kropkę po słowie "Fausta" i zapisałem plik. Odchyliłem się na krześle, żeby przeciągnąć zastałe mięśnie. Zastanawiałem się co dalej. Z doświadczenia wiedziałem, że historia, która powstanie nigdy nie jest tym, co się zaplanowało. To samo tyczyło się bohaterów. Zwykle postaci buntowały się i trzeba było zmieniać motywację, a nierzadko i całą fabułę. Dobrze by było szybko zorientować się kim jest bohaterka.

 

Krok drugi: postawić bohaterkę w skrajnej sytuacji.

 

Letni wieczór był parny. Przedstawiciele władz państwowych i profesorowie najróżniejszego sortu zebrali się na tarasie podwarszawskiego pałacyku. Szwedzki stół uginał się pod bogactwem potraw, wieprz upieczony w całości na grillu złocił się w świetle zachodzącego słońca. Kelnerzy lawirowali w tłumie, unosząc tace zastawione lampkami napełnione szampanem. Zapach świeżo skoszonej trawy mieszał się z aromatem francuskich perfum.

Stała w kącie ogrodu, jej długie kasztanowe włosy powiewały na wietrze. Ubrana była w zieloną sukienkę przypominającą długą marynarkę, dekolt uwydatniał jej krągłe piersi, wąska talia podkreślona złotym paskiem, niżej pełne biodra i zgrabne umięśnione nogi zakończone parą czarnych czółenek na obcasie. W dłoni trzymała smukłą szklankę ze świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy. Profesor Kensington, wysoki, szpakowaty mężczyzn w białym garniturze na miarę, brylował dowcipem i inteligencją.

Wydawała się nie zwracać na niego uwagi zapatrzona w horyzont, na którym iskrzyła się miedzią tafla Zalewu Zegrzyńskiego. Wpatrywała się w samotny żagiel kołyszący się w powiewie letniej bryzy.

– Koleżanko, czekałem na tę okazję od lat, zebraliśmy fundusze i możemy ruszyć z projektem. Spotkałby mnie wielki honor, gdyby zgodziła się pani na współpracę.

– Na jakich warrrunkach? – Szkoda jej było czasu na rozważanie czegokolwiek, zanim nie poznała wszystkich za i przeciw.

– Projekt jest ściśle tajny, musiałaby pani przyjechać do Waszyngtonu, kontrakt opiewa na okres trzech lat, moja droga. Proponujemy trzy miliony dolarów to tylko zaliczka, pensja też będzie więcej niż hojna. – Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki grubą kopertę i jej podał.

Czytała kontrakt, skupiając się głównie na tekście wypisanym maczkiem na dole każdej strony.

– Wyjazd nie wchodzi w grrrę.

– Ależ to tylko trzy lata, pani wybaczy, ale nic tu pani nie trzyma.

– Szpiegowaliście mnie? Wy też? – Podążyła wzrokiem za samotnym żaglem, oddała kontrakt profesorowi, odstawiła pustą szklankę na murek otaczający posesję i splotła dłonie w geście rozpaczy. Wydała się mała i bezbronna.

– No cóż – profesor mówił i równocześnie wzrokiem próbował wyłuskać jej piersi z dekoltu sukienki. – W interesie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej leży zatrudnienie najlepszych specjalistów, ale musimy ich sprawdzić, zanim dopuścimy do tajnych misji, moja droga. Nie ma w tym nic osobistego, więc proszę nam wybaczyć tę zawodową dociekliwość.

– Moja odpowiedź brzmi nie.

Czułem jak serce łopocze w mojej piersi. Postawiła się Amerykańskiemu Mocarstwu. Nie dała się kupić. Jakąż silną była kobietą. W jej torebce za wibrował telefon, odeszła parę kroków i spojrzała w ekran. Odczytała kolejną wiadomość od tajemniczego nieznajomego, a jej twarz pojaśniała w delikatnym uśmiechu.

Postawiłem kropkę po "uśmiechu". Bywało, że natykałem się na bohaterów nadzwyczajnych, którzy wzbogacali moje życie. Jednak ona górowała nad nimi wszystkimi. Z każdą linijką nabierałem pewności, że dopóki nie pojawiła się na mojej drodze, żyłem tylko w połowie. Wróciło marzenie o czułej miłości i ognistym spełnieniu. Świat pojaśniał, powietrze nabrało krystalicznej czystości, ptaki głośniej wyśpiewywały swoje trele, a ja unosiłem się nad ziemią.

W kieszeni zawibrował telefon. Spojrzałem na monitor: to Laura. Dochodziła druga nad ranem! Nie miałem pojęcia o upływie czasu.

– Nie wróciłaś do domu? – Zrozumiałem, że pytanie tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że przestałem się nią interesować. Powinienem czekać na nią, zamiast tracić czas na wypisywanie tych bzdur. Usłyszałem, że przełyka ślinę, żeby nie wybuchnąć płaczem.

Zaczęło docierać do mnie, że największą z moich pasji była ona. To jej powinienem poświęcić każdą chwilę. Pokazać w czynach, a nie tylko w mowie, że jest dla mnie całym światem. W moim oku zakręciła się łza. Chciałbym przytulić moją Laurę, wdychać zapach jej włosów, wtulić twarz w zagłębieniu jej szyi.

– Kochanie, wróć do domu – mój głos drżał.

– Zostanę u Joanny przez kilka dni.

– Przyjadę po ciebie, daj mi pół godziny.

– Moja odpowiedź brzmi nie. – Rozłączyła się.

Spojrzałem na kursor migający na monitorze. "Moja odpowiedź brzmi nie", powiedziała moja bohaterka.

Żeby zdusić w sobie rozpacz, wróciłem do pisania.

Postanowiłem zrezygnować z działań zaczepnych i przejść do ataku. W tym celu musiałem wyrwać ją ze znanego jej świata i umieścić w nieprzyjaznym środowisku. Skazać na swoją opiekę i sprawić, żeby mi zaufała. Nie zastanawiałem się już nad konstrukcją dramatu. Chuć kazała mi działać.

 

Krok trzeci. Muszę ją mieć.

 

Lokal był mroczny, w powietrzu unosił się zapach testosteronu i wody po goleniu, której nie poskąpili sobie bywalcy. Gęby spuchnięte jak u bokserów po walce, szerokie bary, tatuaże wyzierały z rękawów marynarek, skórzanych kurtek lub dresów. Brązowa boazeria pokrywała ściany. Posadziłem ją przy barze, żeby miała wszystko jak na dłoni. Spojrzała na rząd boksów, pooddzielanych od siebie drewnianymi ściankami na wysoki połysk. Tak, żeby zapewniały intymność gościom. Mimo że nie widziała gestów, ani mimiki mówiących, siedziała nieporuszona z uniesioną głową. Przysłuchiwała się rozmowom.

– Ty, no i dorwaliśmy go w nocy, kiedy zamykał interes. Wzięliśmy go z zaskoczenia. Pogadaliśmy sobie o jego żonie i dzieciach, nazwy szkół i te sprawy… – mówił bandzior w pierwszym boksie.

– Dobre, o dzieciach! – roześmiał się jego koleżka basem.

Wciąż siedziała, spokojna, rozluźniona jakby prowadziła jeden ze swoich wykładów, a przecież nie tak miało to wyglądać. Powinna się przestraszyć i wpaść w moje ramiona!

– Niech to, a córkę ma? – zaśmiał się bandzior numer jeden.

Musiała się domyślać, co to za element. To nie były cytaty z “Ojca Chrzestnego”, oni rozmawiali o własnych wyczynach!

Strzepnęła włosy z ramienia i dotknęła dłonią szyi. Uwielbiałem u niej ten gest. Spojrzała na faceta przy barze, wysokiego jak tyczka rudzielca z czupryną niedających się ujarzmić włosów. Jej wzrok zaledwie go musnął i powędrował gdzieś dalej. Zaraz złoży zamówienie. Chciałem ją usłyszeć.

– Poprrroszę o zieloną herrrbatę i drrrożdżówkę – powiedziała tym swoim głębokim głosem. – Albo nie… Ppprrroszę…

Zmieniała zdanie, to do niej niepodobne!

Znów spojrzała na rudego facet przy barze. Tym razem przytrzymała na nim wzrok. Czy rozpoznała we mnie swojego studenta?

– Poprrroszę o lampkę czerrrwonego wina, co by mi pan polecił?

Wino? Przecież ona nie pije alkoholu!

– Świetnie, uwielbiam Rrrioję – przytaknęła głową na znak uznania.

Wciąż się jej przyglądałem, w myślach wychwalałem swoją pomysłowość. Ściągnąłem Boginię do speluny! Dwa doktoraty, światowej sławy ekspert od teorii liczb. Jako pierwsza udowodniała, że nie ma uniwersalnego algorytmu do rozwiązania równania diofantycznego. Musiała odgadnąć moją grę, ale nie dała tego po sobie poznać.

– Świetna ta Rrrioja, poprrroszę jeszcze rrraz – odezwała się.

Darek, mój najlepszy przyjaciel jeszcze z liceum, średniego wzrostu brunet w typie Włocha, ubrany w ciemny garnitur w białe prążki i różową koszulę, wdał się w rozmowę z krępym indywiduum w welurowym dresie z wielkim złotym sygnetem na kciuku pulchnej dłoni. Miał mi pomagać, a nie włóczyć się po lokalu!

– Jakby ci się znudziła daj znać, widzę w niej potencjał – powiedział Sygnet.

Obróciła się na krześle i spojrzała w tamtą stronę. Otaksowała wzrokiem Sygneta, jej usta wydęły się w wyrazie dezaprobaty. Myliłem się w stosunku do Darka, to był dobry ruch.

Darek podszedł i położył dłoń na jej pośladku. Tego już było za wiele!

Zostaw ją, odejdź, bo napytasz sobie biedy! Miałeś być dla niej przestrogą, wystąpić tylko w krótkim epizodzie, potem zniknąć na zawsze.

Odepchnij jego dłoń. Powiedz: "Muszę już iść".

– Muszę już iść. – Sięgnęła po torebkę.

– Będę z tobą szczery. Dostrzegłem, że brakuje ci czułości. – Ostatnie zdanie Darek wymówił tak głośno, że kilku bandziorów z pierwszego boksu wychyliło się i spojrzało w ich stronę.

– Na drugą nóżkę – Darek zwrócił się do barmana.

– Na mnie już czas. Dobrrranoc. – Ześlizgnęła się ze stołka. Wyjęła z portmonetki sto złotych i położyła na barze.

Darek zastąpił jej drogę.

– Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski, Słowik to, a nie skowronek się zrywa. – Przymrużył powieki podczas recytacji. Spisał się na medal.

– Ta pani chce wyjść. – Stanąłem w jej obronie.

–Bolo! – Darek zwrócił się do Sygneta – ten młody człowiek prosi się o kłopoty!

Sygnet zaryczał tubalnym śmiechem, ale nie ruszył się z miejsca. Zorientowałem się, że służył za statystę.

Barman, idąc jej na odsiecz, postawił przed Darkiem wypełnioną po brzegi kryształową szklankę z bursztynową whiskey.

Uśmiechnęła się i kręcąc biodrami ruszyła w stronę wyjścia.

– Nocą budzą się demony! – krzyknął do jej pleców Darek. Reszta towarzystwa zareagowała śmiechem.

Gdy rozum śpi budzą się demony, tak brzmiał poprawny tytuł dzieła Francisco Goyi, znała go, ale szkoda jej było energii na korygowanie Darka. Miała w sobie tyle godności. Wracała do domu, przytulnej starej willi w parku porośniętym starodrzewem. Drogę zastąpił jej facet w czarnym rozkloszowanym płaszczu. Przystanął i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i oblizał sobie wargi. Znalazła się w piekle! Jak z tego wybrnie?

Uniosła głowę, jak królowa, nawet nie obrzuciła go spojrzeniem.

Facet w płaszczu zmniejszył się, a po chwili zniknął w jednym z boksów.

– Odwiozę panią doktor! – Stanąłem obok.

Skinęła dłonią, wskazując na swój płaszcz na wieszaku przy wejściu. Zachowywała się jakby była na salonach, a nie w mordowni. Sięgnąłem po płaszcz i pomogłem założyć. Otworzyłem drzwi lokalu i podszedłem do samochodu, który pożyczyłem od Darka. Czarne BMW z rejestracją, na której widniał napis "Dópa". Darek celowo zrobił błąd ortograficzny, uznaliśmy, że to lepsze zabezpieczenie przed złodziejami niż alarm samochodowy.

Wiatr przeszył nas chłodem, oboje wciągnęliśmy w płuca powietrze cuchnące spalinami powietrze. Zaczynało kropić. Otworzyłem drzwiczki od strony pasażera, usadowiła się w fortelu. Uniosłem delikatnie połę jej płaszcza i wsunąłem do samochodu, zamknąłem drzwiczki. Włączyła odtwarzacz empetrójek, tę opcję też przewidziałem. Z głośników płynął refren utworu:

 

Dzisiaj przez Ciebie cały płonę 

Twe ciało rozpalone jak okręt gdzieś na morzu w nim zatonę

Jestem teraz tylko dla Ciebie więc daj mi całą siebie mała 

Twój dotyk mnie zniewala

 

– Cóż za trrrafne podsumowanie wieczorrru! – powiedziała. – No no, nie doceniłam cię – roześmiała się perliście, a jej oczy zaszkliły się od łez.

Po raz pierwszy usłyszałem jej śmiech. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Przywarłem do mojej Bogini. Całowałem jej szyję, a ona topniała pod moją pieszczotą.

– Wyciśnij ze mnie wszystkie soki, niech świat się zatrzęsie – mówiła. – Rrrozprrruj na pół. Tak mi dobrze! Dotykaj, pieść moje pierrrsi, brzuch, terrraz szyja! Tak, tak, tak. A terrraz zedrzyj ze mnie te pokutne szaty. Przyjrzyj mi się. Zobacz jaka jestem piękna. A terrraz całuj. Zjedz mnie całą! Rrrżnij, Rrrasputnie!

Jak ja kocham ją kochać.

– To o nas?

– Kto to mówi? – Rozgorączkowany pożądaniem zatraciłem kontakt z rzeczywistością. Dopiero po chwili zorientowałem się, że pochylała się nad monitorem.

– Kurrrwa, napisałeś o nas, Rrrasputinie? – Laura po raz pierwszy od lat nazwała mnie w ten sposób.

– Wróciłaś! – Podniosłem się z fotela i wziąłem ją na ręce. Zaniosłem do sypialni. Nie opierała się, a ja nabrałem pewności, że wiem jak uratować nasze małżeństwo.

Pisać już nie zamierzałem, brakowało mi wyobraźni.

Koniec

Komentarze

Poczucie humoru każdy ma inne. Może nie trafiłaś w bety? Tak jak u mnie – mnie ten tekst nie rozbawił. Za to znalazłam kilka absurdalnych elementów, które do mnie nie przemawiają. 

Nie jest jednak wykluczone, że znajdą się amatorzy tego typu humoru i bardziej docenią tekst.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

W sumie jest to zupełnie fajny (i w gruncie rzeczy, całkiem prawdziwy) tekst o pisaniu, podany lekko i ze swadą. I z optymistycznym przekazem. 

Parę razy pokreciłem nosem na szyk w jakimś zdaniu, ale nie było to na tyle poważne, bym teraz wracał, wyszukiwał i wypisywał.

Boków może nie zrywałem, najbardziej rozbawiła mnie "DÓPA" na rejestracji, jako ochrona przed złodziejami. Ale czytało się przyjemnie.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Śniąca, oj szkoda, że nie trafiłam też w Twoje gusta. Tak czy inaczej, dziękuję za komentarz. 

Thargone, o nie! “DÓPA” wydała mi się wręcz wyświechtanym pomysłem w obliczu innych genialnych wręcz koncepcji zawartych w tekście ;) 

Dziękuję za docenienie pomysłu. W oryginale tekst miał być o wzlotach i upadkach początkującego pisarza, ale mało mi tego było. Więc przygniotłam go syndromem opuszczonego gniazda. Szkoda, że jednak nie jest śmiesznie.

DÓPA wydawała mi się wręcz wyświechtanym pomysłem… 

Bo ja ogólnie prosty jestem. "Allo, allo" mnie bawi. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tak ogólnie, to całkiem fajny tekst. Czytało się dobrze chociaż momentami były zgrzyty. Mam chyba podobnie jak Thargone, bo tylko DÓPA nieco mnie rozbawiła, ale to pewnie dlatego, że mnie również bawi “Allo, allo” :)

Masz tu kilka rzeczy do poprawy.

W kieszeni za wibrował telefon – W kieszeni zawibrował telefon

– Usłyszałem, że przełyka ślinę, żeby nie wybuchnąć płaczem. – 

to chyba nie jest kwestia dialogowa, więc bez półpauzy.

Jej wzrok zaledwie go musną – Jej wzrok zaledwie go musnął

– …Słowik to, a nie skowronek się zrywa – przymrużył powieki podczas recytacji.

 …Słowik to, a nie skowronek się zrywa. – Przymrużył powieki podczas recytacji.

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Thargone, ja też uwielbiam “Allo, allo”! Bawią mnie też Monty Pythony i wszelkie Woody Alleny. Ostatnio rozbawia mnie Haruki Murakami, choć nie bardzo wiem dlaczego. Nie rozumiem, po trzeciej lekturze, do czego on dzwoni z tymi utratami cieni ;)

 

AQQ, dziękuję Ci za wytknięcie wpadek, zaraz nanoszę na tekst. Jak już napisałam wyżej ja też jestem za “Allo, allo”, fajnie spotkać kolejną fankę abstrakcyjnego humoru. Pozdrawiam, ponownie dziękując za bezcenne redakcyjne wskazówki. 

 

Ciekawe, Allo, allo! Monty Phyton mnie bawiły do czasu, aż mi się przejadły (bo potrafiłam oglądać w kółko). Za to Woody ani trochę, nigdy, żaden. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cholera, znów nie wiem, jak edytować ten tekst. Leżę w dolinie kwarcowej i kwiczę. Przed świtem, bo o szóstej trzydzieści u nas ciągle noc, poproszę córkę, już śpi, żeby pomogła mi złamać system.

Śniąca, jak to Woody nie? On jest genialny! Po mojemu. Uwielbiam gościa i chyba nim właśnie pojechałam w Bogini. 

Na samej górze, nad wstępem, u ciebie tak gdzieś nad tagami: opowiadanie i inne, masz – edytuj. Klikasz, zmieniasz co chcesz i klikasz – gotowe. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Właśnie znalazłam, dziękuję. Te techniczne zagwozdki przyprawiły mnie o kolejny siwy włos ;)

Nie przejmuj się, miałam to samo. ;P

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

hahahahahhah moja przyjaciółka zza ściany, Polka a w połowie francuska Szwajcarka powiedziałaby: – Wyobrażam jak stresowałaś. Bo stresowałam ;) No nic, grunt, że dzieciaka nie muszę znów zatrudniać do pomocy technicznej :) A sama doświadczyłam zasilenia poprawną polszczyzną. Dziękuję.

 

 

Humory tu jakiegoś nie widzę, ale za to jest podana historia pisarza i jego żony. Całkiem, całkiem, bym powiedział. Nie ziębiła ani nie grzała mnie, bo wątki obyczajowe chwytam gorzej niż choćby bitewne, ale mogę powiedzieć, że historia na swój sposób ujęła.

Podsumowując: nawet ciekawy koncert fajerwerków, choć definitywnie nie dla mnie. Humoru tu definitywnie nie ma (przynajmniej takiego, z którego ja bym się śmiał), ale są inne walory ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

“Allo, allo” to nawet ja lubię. ;-)

Dobra, słuchaj uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać:

Gdzie tu jest fantastyka? To, że facet po wielu latach małżeństwa nadal kocha żonę, to trochę mało.

Mnie też nie rozbawiło.

Napisane całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

"Allo allo" to nawet ja lubię 

He, he, no to "nawet" zabrzmiało, jakbyś była jakąś SI z zaprogramowanym poczuciem humoru ;-) 

"Nie rozumiem was, ludzi, ale" Allo allo"nawet mnie bawi "  ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ciepło. Jestem SI z niechęcią do filmów wbudowaną w BIOS. ;-)

Babska logika rządzi!

Że tam od razu w BIOS. Niechęć do filmów na pewno da się naprawić w następnym apdejcie ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Następny wie lepiej. Już nie tacy mnie próbowali nawracać…

Babska logika rządzi!

Przyjemny, lekki tekst, chociaż w moje poczucie humoru też nie trafił. Z drugiej strony, sama historia przypadła mi do gustu. Pomysł jak najbardziej udany, warsztatowo też jest całkiem nieźle. :) 

 

Jak dla mnie, zaledwie takie sobie. Przeczytałam bez przykrości, ale w pamięci raczej nie zachowam.

Zdumiało mnie Twoje wyznanie w jednym z komentarzy: “DÓPA” wydała mi się wręcz wyświechtanym pomysłem w obliczu innych genialnych wręcz koncepcji zawartych w tekście ;) – bo, tak po prawdzie, w opowiadaniu nie dostrzegłam nie tylko niczego genialnego, ale nawet niczego szczególnie zabawnego. :(

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

uga­nia­jąc się do­dat­ko­wy­mi zle­ce­nia­mi… –> …uga­nia­jąc się za do­dat­ko­wy­mi zle­ce­nia­mi

 

po­środ­ku parku po­ro­śnię­te­go sta­ro­drze­wiem. –> …po­środ­ku parku po­ro­śnię­te­go sta­ro­drze­wem.

 

uno­sząc tace za­sta­wio­ne lamp­ka­mi z bu­zu­ją­cym szam­pa­nem. –> Czy szampan w kieliszku na pewno buzował?

 

W dłoni trzy­ma­ła długą szklan­kę… –> Szklanki są raczej wysokie/ smukłe, ale chyba nie długie.

 

Po­dą­ży­ła wzro­kiem za sa­mot­nym ża­glem i splo­tła dło­nie w ge­ście roz­pa­czy. –> Jak mogła spleść dłonie, skoro trzymała szklankę z sokiem i kontrakt?

 

wdy­chać za­pach jej wło­sów, po­czuć na swo­jej skó­rze jej od­dech. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Krok trze­ci. Muszę ją mieć –> Brak kropki na końcu zdania.

 

bary sze­ro­kie, ta­tu­aże wy­zie­wa­ły z rę­ka­wów ma­ry­na­rek… –> Co i w jaki sposób wyziewały tatuaże?

Pewnie miało być: …bary sze­ro­kie, ta­tu­aże wy­zie­ra­ły z rę­ka­wów ma­ry­na­rek

 

To nie były cy­ta­ty z Ojca Chrzest­ne­go… –> To nie były cy­ta­ty z „Ojca chrzest­ne­go”

 

Świet­ne ta Rrrio­ja, po­prr­ro­szę jesz­cze rrraz… –> Literówka.

 

wdał się w roz­mo­wę z krę­pym in­dy­wi­du­um w ak­sa­mit­nym dre­sie… –> Dresów nie szyje się z aksamitu.

 

Po­wiedz: "Muszę już iść" –> Brak kropki.

 

Ze­śli­zgnę­ła się ze stoł­ka. wy­ję­ła z port­mo­net­ki sto zło­tych i po­ło­ży­ła na barze. –> Postawiwszy kropkę, nowe zdanie rozpoczynamy wielka literą.

 

–Bolo!- To Darek zwró­cił się do Sy­gne­ta… –> Brak spacji po półpauzie. Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

 

krysz­ta­ło­wą szklan­kę z bursz­ty­no­wym whi­skey. –> Whiskey jest rodzaju żeńskiego.

 

w parku po­ro­śnię­tym sta­ro­drze­wiem. –> Literówka.

 

 

i w ob­le­śnym ge­ście ob­li­zał sobie wargi. –> Gesty wykonuje się rękami. Oblizywanie warg nie jest gestem.

 

Ski­nę­ła na płaszcz, który zo­sta­wi­ła na wie­sza­ku przy wej­ściu. –> I co na owo skinienie zrobił płaszcz? Opuścił wieszak i podszedł?

 

oboje wcią­gnę­li­śmy w płuca po­wie­trze cuch­ną­ce odo­rem spa­lin. –> Masło maślane. Odór jest cuchnący z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

NowWhereMan, dziękuję za komentarz. Zabieram się zatem za głębszą analizę mojego poczucia humoru. Cieszę się, że dostrzegłeś w tym tekście inne wartości.

Finkla, a niech to! Tu nie ma grama fantastyki, przeoczyłam ten “drobniutki” szczegół. Biję się w pierś i przepraszam za zamieszanie.

Rossa, dziękuję za komentarz i cieszę się, że spodobała Ci się Bogini. A co do warsztatu, im dalej w las, tym trudniej mi dogodzić, mój warsztat za mną nie nadąża ;)

Regulatorze, wyznanie wokół “Dópy” miało być w podtekście humorystyczne, ale i tym razem nie udało mi się trafić z tym humorem. Poniosło mnie, przepraszam.

Dziękuję za wytknięcie mi byków, już nanoszę na tekst. Jestem wdzięczna za komentarz.

Miło mi, że mogłam pomóc.

Być może, Katarzyno, już kolejne Twoje opowiadanie będzie skrzyło się humorem, który wszystkich rozbawi. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I nie zapominajmy o fantastyce. ;-)

Babska logika rządzi!

Pani Regulator, jestem wdzięczna, a co do humoru… pozostaje nadzieja :) Dzisiaj np. w wiadomościach ukazało się info, że w szwajcarskich aptekach, wyleciało mi ze łba, w którym kantonie, bo tu każdy stanowi osobne prawo. Otóż w aptece można się zdiagnozować, rozmawiając przez równoważnik Skype z doktorem (połowa ceny wizyty u lekarza namacalnego, warto rozważyć). Apteczna laborantka podtyka pod otwór gębowy pacjenta czytnik, a ten przekazuje dane do bazy. Mazer faker, tego pomysłu nie można nie wykorzystać! Kto się pisze z koleżeństwa? 

Finkla, to prawda!

Tyle, że rzeczywistość czasem przerasta fantastyczne wizje ;) Spójrz, proszę na odpowiedź piętro wyżej do Pani Regulator.

 

No, można to ładnie wykorzystać. Jeśli nie jako podstawę do fabuły, to jako smaczek w futurystycznej wizji.

Babska logika rządzi!

Finka, jakby nie patrzył i nie wykorzystał, rzeczywistość przerasta fikcję ;)

Ale najpierw jest fikcja – ktoś musi sobie zadać pytanie: “A co by było, gdyby w naszej sieci aptek zaoferować klientom możliwość konsultacji medycznych?” Jeśli odpowiedź brzmi: “Klient zrealizowałby receptę u nas, a nie u konkurencji. Ergo: wzrost obrotów i zysków”, to rodzi się nowa rzeczywistość. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, wypisz wymaluj. Wszystko zaczyna się od pomysłu. Szkoda, że tyle ich nie udaje się wykorzystać. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem ;)

Nie porwało, ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Anet, 

Dziękuję <3 

Nowa Fantastyka