- Opowiadanie: katia72 - Zabiłem psa

Zabiłem psa

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zabiłem psa

I

 

Fazil szedł wolnym krokiem kamienistym brzegiem morza. Odpływ. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach glonów. Brudna woda w oddali prawie się nie ruszała. Srebrny zegarek wskazywał trzecią w nocy. Cicho, zimno, trochę smutno. Mężczyzna wziął do ręki muszelkę, ścisnął, westchnął i wtedy go zobaczył. Psa. Samego, bez właściciela, a przecież w Wielkiej Brytanii nie było bezdomnych psów. Zwierzę stanęło i tak dziwnie na niego patrzyło. On też się zatrzymał. Nie wiedział, co to za rasa. Mały, trochę kudłaty, jasno umaszczony. Fazil nie znał się na psach. I nie powinien się znać. Psy były nieczyste i obdarzone diabelskimi mocami.

Kudłacz zbliżył się, zamerdał ogonem. Miał zaropiałe ślepia i okropnie śmierdział, jeszcze gorzej niż glony. Fazil zrobił krok do tyłu, zacisnął wargi. Pies zaszczekał, podbiegł do mężczyzny i radośnie skoczył mu na nogi.

 

Trzask łamanego drewna, zgrzyt klucza w zamku, grzmoty piorunów. Morze płonęło. Fazil zbladł, stracił panowanie nad ciałem i mimowolnie sięgnął do kieszeni dżinsów. Wyciągnął nóż sprężynowy. Złapał psa za kark i podciął mu gardło. Krew trysnęła ochlapując spodnie, koszulę i twarz mężczyzny. Zwierzę osunęło się na kamienie i połamane muszle. Fazil usiadł, objął rękoma kolana. Jego serce biło jak oszalałe, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Oddychał bardzo ciężko, nierównomiernie. Spojrzał na morze, pożar zniknął równie niespodziewanie jak się pojawił. Kończyny mężczyzny zdrętwiały. Zakręciło mu się w głowie, zwymiotował. Wytarł chusteczką usta i poczuł, że wraca mu wolna wola. Zaczął krzyczeć:

– Nie, nie, nie. Przecież ja nie chciałem zabić tego cholernego psa!

Zakrył dłonią usta i pomyślał, że musi się uspokoić. Policzył do dziesięciu. Wziął głęboki oddech. Znowu policzył do dziesięciu. Zdjął koszulę i owinął nią zwłoki zwierzęcia. Rozejrzał się wokół siebie i szybkim krokiem zaczął zmierzać w stronę domu. Plaża, a potem park, który tak naprawdę nie przypominał parku, tylko las. Nie było tu chodników, koszy na śmieci, drewnianych ławek, ani huśtawek dla dzieci. Fazil nieraz pomiędzy rozłożystymi dębami spotykał lisa bądź sarnę. Wyjścia z parku strzegł wieżowiec socjalny o dumie brzmiącej nazwie „Canberra tower”, a dalej ciągnęły się szeregowe domy z czerwonej cegły, Cooperative, w którym kupował pieczywo tostowe, znowu domy i na końcu ulicy jego dwupiętrowe lokum z małym ogródkiem. Fazil skręcił w boczną uliczkę, do garażu, w którym nigdy nie parkował samochodu, a jedynie gromadził nieużywane sprzęty. Otworzył pilotem drzwi i ułożył ciało psa między starym materacem a wózkiem spacerowym. Planował rano kupić łopatę i pogrzebać zwłoki w niby lesie. Już prawie wyszedł, gdy nagle stanął jak wryty i zaczął się zastanawiać, czemu najzwyczajniej na świecie nie zostawił kundla na plaży, przecież szansa, że dojdą, że to on go zabił praktycznie nie istniała. Nikt nie będzie wszczynał śledztwa z powodu bezdomnego psa. Westchnął i pomyślał, że teraz już za późno. Poczuł się bardzo zmęczony i ze spuszczoną głową podreptał do domu.

Ledwo trzymając się na nogach wziął letni prysznic. Po cichu wszedł do sypialni i położył się obok Amal. Księżyc delikatnie oświetlał śliczną, otuloną czarnymi puklami twarz. Fazil patrzył na nią i powoli się uspokajał, wymazywał z pamięci rozkrwawione ciało psa, uciekał do krainy snu. Żona podała mu rękę i zaprowadziła do ogrodu. Spacerowali wśród jabłoni, śliw i drzew morelowych, gdzie pomarańcz mieszał się z rdzawym odcieniem czerwieni. Przytulili się do siebie i zaczęli tańczyć przy słodkiej melodii kołyszącej się trawy. Amal – kobieta, którą kochał, kobieta, której pożądał, kobieta, której powinnością było urodzić mu syna.

Obudził się z silnym bólem głowy. Spojrzał na zegarek. Jedenasta. Kiedy tylko podniósł się z łóżka i podłoga zaskrzypiała, usłyszał głos żony:

– Kochanie, zrobić ci śniadanie?

– Nie. Nie, dziękuję, nie jestem głodny. Muszę pojechać do centrum. Mam parę spraw do załatwienia.

Amal nie zapytała, po co. Nigdy o nic nie pytała.

Fazil wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk i ruszył. Pierwszy raz w życiu nie był w stanie w pełni koncentrować się na drodze. Przed oczami ciągle miał obraz zmasakrowanego psa. Na przejściu dla pieszych omal nie potrącił kobiety z wózkiem. Zahamował w ostatniej sekundzie. Wysiadał z auta, zaparkował, po czym wypił kawę z nadzieją, iż rozjaśni mu umysł, kupił łopatę i ciężko oddychając ponownie usiadł za kierownicą. Jechał bardzo powoli, uważnie rozglądając się na boki. Czuł spływające po czole krople potu. Zacisnął wargi. Pies, pies, pies… Pies ciągle tkwił w jego głowie.

Prosto z samochodu udał się do garażu, otworzył drzwi i zdębiał. Zwłoki zwierzęcia zniknęły, została jedynie koszula. Wziął ją do ręki i zaczął oglądać z każdej strony, na próżno szukając śladów krwi. Podobnie jak pies rozpłynęły się w powietrzu. Usiadł w kącie, zakrył dłońmi twarz. Może jednak to wszytko mu się przyśniło, może to była jedynie halucynacja? Efekt pracy nocnej i przemęczenia. Ponownie spojrzał na koszulę. Powąchał. Zapach wody kolońskiej. Nic więcej. Ustawił łopatę obok wózka i wrócił do domu.

– Dobrze się czujesz? Taki jakiś blady jesteś… – Amal podeszła do męża, pocałowała w policzek. – Chcesz coś zjeść?

– Nie, dziękuję. Spróbuję się trochę przespać przed pracą. Postaraj się nie hałasować.

– Dobrze. Kocham cię.

– Ja ciebie też. – Fazil wysilił się na uśmiech.

Leżał w łóżku, bezskutecznie próbując zasnąć. Sąsiad zdecydowanie przesadzał z głośnością muzyki. Techno dźwięki przenikały przez ściany i wwiercały się w uszy mężczyzny. Buch, buch, buch. Wstał, zjadł obiad i pojechał do fabryki.

– Fazil, co ty taki dzisiaj zamyślony? – Kolega poklepał go po ramieniu. – Chcesz się ze mną zamienić? Nie lubię pakowania.

– Nie ma problemu, mi wszystko jedno.

Srebrne paczuszki układane w srebrnej tacce. Po dwanaście w każdym rzędzie. Umysłowo wyjątkowo mało angażujące zajęcie. Fazil znowu zaczął rozmyślać nad wydarzeniami ostatniej nocy. Pies, scyzoryk, krew, łopata. Pisk, grzmot, chlupot, trzask. Okropne uczucie, nie wiedzieć, co się z samym sobą dzieje, nie odróżniać rzeczywistości od fantazji, prawdy od iluzji, śmierci od snu. Nie mieć do siebie zaufania.

– Przerwa, przerwa. Fazil, przerwa! – wykrzykiwał Rob, machając papierową chusteczką, którą po chwili zwinął i rzucił w kolegę.

– Już, już idę.

– To grzech spóźniać się na przerwę. Idziesz do kantyny?

– Tak, będę za pięć minut. Najpierw muszę do toalety.

Fazil szybko zdjął ochronny czepek i płaszcz, po czym udał się na górę, do toalety dla inwalidów. Nie dlatego, iż był inwalidą, tylko dlatego, że potrzebował chwilę pobyć sam ze sobą. Stanął przed lustrem i zamarł. Nie ujrzał swojego odbicia, tylko… Mężczyznę o ciemnej skórze, a raczej skórze ubrudzonej czarną mazią. Czerwone oczy świeciły niczym rozgrzany węgiel. Demon uśmiechnął się krzywo, ukazując szpiczaste zęby.

Kap, kap, kap. Fazil obrócił się w stronę umywalki. Przez chwilę wydawało mu się, że z kurka kapie krew. Ponownie spojrzał w lustro. Zobaczył swoją bladą, przerażoną twarz. Zakręcił wodę, oparł się o zimne kafelki, złapał za serce. Nie poszedł do kantyny, tylko do szefa z prośbą o trzydniowy urlop.

– Źle wyglądasz. Jakieś problemy w domu?

– Nie. Myślę, że muszę trochę odpocząć. Porządnie się wyspać.

Szef spojrzał na niego podejrzliwie i zapytał:

– Może nie służy ci praca w nocy?

– Nie. Tylko ostatnio… Ja po prostu muszę odpocząć.

 

II

 

Trzy dni na regenerację umysłu, trzy dni na uzdrowienie duszy.

Pierwszego dnia wcześnie rano Fazil udał się do meczetu, pokłonił twarzą do ziemi i szeptał słowa Al-Fadżr. Prosił Allaha o przegonienie złych duchów, atakujących jego umysł i serce, o uratowanie przed mroczną mocą Iblisa. Promienie słońca wpadające przez okrągłe okna delikatnie oświetlały perskie dywany, a mihrab wskazywała mężczyźnie kierunek na Mekkę. Drogę ku ocaleniu, wrota do Raju, do szczęścia i do miłości, która przywróci Hadżarowi barwę śniegu. Fazil nie chciał poprzez swoje grzechy czynić Czarnego Kamienia jeszcze bardziej czarnym.

Drugiego dnia oddawał się medytacji spacerując po leśnym parku. Usiadł na pniu i obserwował sarenkę skubiącą trawę. Wyglądała tak spokojnie, trochę bajkowo, tajemniczo. Duże, czarne oczy, smukła sylwetka, chude jak patyki nogi. Wstał i zaczął powoli się do niej zbliżać. Jak tylko go zobaczyła uciekła. Bała się ludzi. Może słusznie. Fazil znowu przypomniał sobie psa. Pies ufał człowiekowi, pies nie był w stanie bez człowieka przetrwać, nie umiał polować, nie wiedział, gdzie się schronić przed zimnem. Pies się uzależnił. Pies kulił ogon, gdy się bał. A Fazil zabił psa. Nie miało znaczenia, że ten pies istniał jedynie w jego głowie. Pies, pies, pies. Martwy pies.

Prawie cały trzeci dzień Fazil spędził w łóżku. Drzemał, czytał gazetę, słuchał relaksacyjnej muzyki. Amal przyniosła mu lunch. Tak na niego dziwnie spojrzała, jakby z wyrzutem. Usiadła obok, wzięła za rękę, pogłaskała po policzku.

– Czy ty? My… – Jej głos drżał.

Nie musiała kończyć. Byli pół roku po ślubie i od ponad dwóch miesięcy nie uprawiali seksu.

– Jestem zmęczony. Przepraszam.

– Czy ty mnie kochasz? – W oczach Amal pojawiły się łzy. Wstała, odwróciła się w stronę drzwi, po czym dodała: – Przepraszam.

– To nie twoja wina. Ja… Ja tylko muszę odpocząć.

Fazil popatrzył na kuskus wymieszany z kawałkami smażonego kurczaka. Nie był w stanie nic przełknąć. Stracił ochotę na seks, stracił ochotę na jedzenie, w pewnym sensie stracił ochotę na życie. Otulił się kołdrą, podkurczył nogi i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w sosnową szafę. Tyk, tyk, tyk. Mijała sekunda za sekundą, minuta za minutą. Jak był dzieckiem bał się, że w szafie kryją się potwory o świecących w ciemności ślepiach. A teraz ogarnął go strach, że potwory wyszły na zewnątrz. Zegar wybił godzinę dziewiętnastą. Fazil podniósł się z łóżka. Zszedł do salonu.

Amal siedziała w fotelu, czytała książkę. Miała na sobie długą, żółtą sukienkę z wysokim kołnierzykiem i rękawami sięgającymi do połowy ramion. Wyglądała jak księżniczka z magicznych opowiadań Szeherezady. Piękna, urocza, uduchowiona, magnetyzująca, seksowna… Seksowna, pewnie wszyscy mężczyźni jej pożądali. Patrzyli na krągłe piersi, pośladki w kształcie serca, wcięcie w pasie i widzieli Amal nagą. Pewnie w myślach ją pieprzyli, w różnych pozycjach. Od tyłu, na misjonarza, klasycznie, oralnie, analnie. A ona jęczała, krzyczała, piszczała… Piszczała jak pies.

Fazil podszedł do żony i spokojnie powiedział:

– Bardzo cię kocham. Przepraszam.

– Za co? – Amal podniosła wzrok znad książki.

– Za… – Nie dokończył, tylko mocno objął żonę.

– Chcesz napić się herbaty?

– Poproszę.

Amal zniknęła w kuchni, a Fazil zaczął przeglądać gazety leżące na szklanym stoliku. Kręciło mu się w głowie. Czuł, że jego nogi drętwieją. Oddychał coraz szybciej i coraz płycej. Żona wróciła z tacą i dwiema parującymi filiżankami. Za nią wszedł mężczyzna. Wysoki blondyn. Uśmiechnął się zuchwale, puścił oczko. Fazil mrugnął dwukrotnie, oblizał wyschnięte wargi. Amal delikatnie postawiła tacę na stoliku. Gdy się nachylała blondyn klepnął ją w pośladek. Fazil zacisnął pięści, napiął mięśnie, zmarszczył czoło.

 

Niekończący się, ciemny tunel, studnia bez dna, tonący w półmroku korytarz prowadzący donikąd. Przed oczami Fazila pojawiła się przedziurawiona żółta płachta. Z rozdarcia wychodziły robaki, białe, obrzydliwe. Setki, tysiące, miliony robaków. Ręce mężczyzny nie były już jego rękoma. Podobnie jak nogi, tułów, szyja i głowa. Techno muzyka niszczyła ściany. Amal wpadła do czarnej otchłani. Fazil wyciągnął do niej dłoń, ale ukochana żona spadała niżej, i niżej, i niżej. Świat wirował. Świeciło słońce i padał deszcz, rzeki płynęły w przeciwnych kierunkach, od morza do źródeł, ryby opuściły wodę i niczym węże pełzały wśród uschniętej trawy. Iblis dosiadł skrzydlatego rumaka, z którego pyska buchał ogień i wzbił się w powietrze. Niebo zalała krew.

 

III

 

Fazil ocknął się. Powoli odzyskiwał świadomość. Leżał na dywanie, a obok niego leżała Amal. Amal, jego żona. Amal nie żyła. Na smukłej szyi widniały ślady grubych dłoni. Blade, nienaturalnie wykrzywione usta, sina twarz i te oczy… Martwe oczy.

Mężczyzna ukląkł, podniósł ręce do góry i zaczął krzyczeć:

– Nie! Nie! Nie!

Kawałki potłuczonej porcelany na tle plamy po herbacie. Porozrzucane gazety, przewrócony fotel. Milczenie ofiary i rozpaczliwy szloch mordercy.

Fazil wstał, wyjął z kieszeni telefon. Dziewięć, dziewięć, dziewięć.

Dotyk zimnych kajdanków na nadgarstkach, pełne pogardy spojrzenie funkcjonariuszy, Amal czekająca na foliowy worek. Fazil też chciał umrzeć, chciał, żeby ci mężczyźni w czarnych uniformach wyjęli broń i po prostu go zastrzelili. Pragnął, by kula przeszyła zainfekowane chorobą serce i zniszczyła zjadające je od środka demony.

Wóz policyjny sunął przez znane mu ulice, mijał szeregowe domy, drzewa, meczet… Fazil patrzył na wszystko jak przez mgłę. Stracił ostrość widzenia. Pająki uciekające przed powodzią w Pakistanie tym razem nie schroniły się na drzewach, tylko na nim. Oplotły gęstą siecią ciało i głowę, skrępowały ruchy i omamiły umysł.

HM Prison Kingston, więzienie męskie w Portsmouth. Ozdobna, udekorowana dwoma krzyżami, brama wejściowa w kształcie wieży. Budynek przypominający bardziej zamek bądź gotycki kościół niż miejsce, w którym izolowano od społeczeństwa groźnych przestępców. Fazil widział je już wcześniej, dwa lata temu, kiedy z kolegami z pracy wybrali się podziwiać historyczne doki. Powiedział wtedy do Roba, że nie rozumie ludzi, którzy na własne życzenie niszczą sobie życie.

Wydarzenia od momentu aresztowania działy się jak gdyby poza nim. Fizycznie był obecny w sali przesłuchań, podczas rozmów z adwokatem, a potem z więziennym psychiatrą, ale mentalnie tonął w krainie mroku. Czasem nie miał pojęcia, o co go pytają, wielokrotnie prosił o powtarzanie tych samych słów. Przyznał się do winy, jednocześnie zeznając, że nie wie, co się z nim działo podczas popełniania zbrodni, że nie pamięta.

Adwokat miał taką zmęczoną twarz, małą bliznę nad prawą brwią i zachrypnięty głos. Mówił wolno, wyraźnie akcentując zdania, które niosły za sobą istotny dla Fazila przekaz:

– Wystąpimy o nadzwyczajne złagodzenie kary w związku z ograniczoną poczytalnością.

Ograniczona poczytalność. Fazil próbował uwierzyć w to, iż zwariował. Ta wersja bardziej mu się podobała niż opętanie przez złego dżina. Wracał do celi wąskim korytarzem, ze strażnikiem przy boku. Już jutro miał usłyszeć wyrok. A za dwa dni zaczynał się Ramadan. Mężczyzna stanął obok piętrowego łóżka, połączonego z czymś na kształt biurka. Rozłączył stopy, spuścił głowę, ręce położył na klatce piersiowej, prawą dłoń na lewej. Westchnął i zaczął odmawiać Maghrib. Wolno, z przejęciem. Twarz skierował na południowy wschód, w stronę Mekki.

Mekka. Każdy muzułmanin miał obowiązek odbyć pielgrzymkę do miasta, w którym przyszedł na świat Mahomet. Niezależnie od tego, czy urodził się w Arabii Saudyjskiej, Iranie, Pakistanie czy Wielkiej Brytanii. A Fazil? Fazil nie będzie w stanie tego zrobić, Fazil zgnije w miniaturowej celi, gdzie nawet nie ma wystarczająco miejsca, by należycie oddać hołd Allahowi, albo wśród obłąkanych w szpitalu psychiatrycznym. W sumie było mu wszystko jedno, gdzie zakończy egzystencję. W oczach mężczyzny pojawiły się łzy. Dokończył modlitwę i wdrapał się na łóżko. Skulił nogi, okrył szorstkim kocem, a w jego głowie rozbrzmiał głos matki. Kobieta w popielatym hidżabie śpiewała kołysankę, nie po angielsku, lecz w beldżui. Melodyjne dźwięki języka przodków i umalowane na niebiesko kraty, marzenia i rzeczywistość. Fazil powoli zasypiał.

 

IV

 

Z krainy snów wyrwało go gwizdanie. Otworzył oczy, po czym, ponownie je zamknął. Przetarł dłonią twarz. Znowu spojrzał. Jego cela dwukrotnie się zwiększyła, a on miał przed sobą lustrzane odbicie łóżko-biurka, na którym leżał młody, prawdopodobnie śpiący mężczyzna. Obok stał Demon, ten z łazienki dla inwalidów. Gwizdał i tak dziwnie się uśmiechał. Fazil usiadł, objął rękoma kolana i nieruchomo patrzył na upiora. Był przekonany, że to Iblis wysłał jednego ze swych sług, by zabrał go do Piekła. Demon na chwilę zamilkł, po czym odezwał się niskim, dobiegającym, jakby za niewidzialnej zasłony głosem:

– Witaj. Przyszedłem ci coś zaoferować.

Nie mówił ani po angielsku, ani w beludżi, ani po francusku, ani… Fazil nie rozpoznawał języka, jakim posługiwał się przybysz, ale mimo to doskonale go rozumiał. Rzucił mu pełne gniewu spojrzenie, zeskoczył z łóżka i zaczął bić pięściami, krzycząc:

– Ja nie chciałem jej zabić! Nie chciałem! Nie chciałem! To ty mnie do tego zmusiłeś! Dlaczego?!

Demon nawet nie drgnął, uśmiechał się tylko szyderczo. Fazil odsunął się, oparł o łóżko, zacisnął wargi.

– Już się uspokoiłeś? Przecież to ty mnie do siebie zaprosiłeś. Ja nigdy nie przychodzę do tych, których mnie nie chcą.

– Ja nie chciałem zabić swojej żony. Ja tylko… – Mężczyzna zbladł i zaczął się jąkać: – Ja… Ja… Ja tylko…

– Ty tylko widziałeś ją ciągle z innymi mężczyznami. Ty tylko obsesyjnie podejrzewałeś ją o zdradę, mimo iż Amal bez ciebie nawet nie wychodziła z domu. Ty tylko brzydziłeś się jej dotknąć, bo przed oczyma miałeś widok obcych rąk obściskujących jej nagie ciało. Ty ją jednocześnie kochałeś i nienawidziłeś.

– Ale nie chciałem jej udusić!

– Czyżby? – Demon chrząknął.

Fazil przywalił z całej siły w materac.

– To ty mnie opętałeś!

Nieznajomy mężczyzna na łóżku naprzeciwko obrócił się na drugi bok. Demon westchnął i spokojnie odpowiedział:

– Ja ci jedynie trochę pomogłem.

– Ja… – Fazil wybuchnął płaczem. – Ja się bar… Bar… Bardzo boję.

– Czego się boisz?

– Piekła.

– Dlatego do ciebie przyszedłem. Z pewną propozycją. Z tak zwaną drugą szansą.

Fazil uspokoił się i pytająco spojrzał na rozmówcę, który położył mu rękę na ramieniu i wyraźnie artykułując każde słowo mówił dalej:

– Widzisz tego śpiącego tu mężczyznę? Jutro rano możesz obudzić się w jego ciele. I kontynuować jego życie, starając się nie powtórzyć własnych błędów. Lub jeśli wolisz, zostaniesz tu w celi, spędzając dni, tygodnie, lata, które ci jeszcze zostały, za kratami, a potem licząc na łaskawość Twórcy. Zawsze masz usprawiedliwienie, że to wszystko moja wina. – Demon roześmiał się.

– Jak to kontynuować życie tego… Jak to niby miałoby działać? – Fazil przetarł oczy, otrząsnął się, jakby próbował wybudzić się ze snu. Bezskutecznie. Przybysz z innego świata wciąż przed nim stał.

– Prosto i myślę, że nie jest to trudne do wykonania. Posiadając obecną wiedzę i zdając sobie sprawę z zagrożeń własnej psychiki, wcieliłbyś się w człowieka, mężczyznę, w zbliżonym wieku. Po czym zostałbyś wystawiony na próby. Jeśli zdołałbyś zapanować nad słabościami swego umysłu, grzechy obecnego życia byłby ci wybaczone. A… I ja tym razem do niczego bym się nie wtrącał. Łatwizna, no nie?

– Więc, wiec jaki jest w tym haczyk? I co by się stało z tym śpiącym człowiekiem?

– Czy we wszystkim musi być jakiś haczyk? Moim zdaniem zasługujesz na jeszcze jedną szansę. Może bez mnie nie zabiłbyś Amal. Może… Może… A on? – Demon wskazał na śpiącego. – On prowadziłby egzystencję w równoległym świecie. Wiesz, każdy z nas ma swój świat, swoją własną kulę, w której się porusza. Te kule od czasu do czasu się na siebie nakładają. Am… Ty i tak pewnie tego nie zrozumiesz, ale to nieistotne. Muszę już iść. Masz czas do namysłu do szóstej trzydzieści. Zależnie od decyzji jutro rano spojrzysz na świat swoimi lub jego oczyma.

Demon gwizdnął, po czym rozpłynął się w powietrzu, a wraz z nim tajemniczy mężczyzna i zdublowana część celi. Fazil stał z twarzą przy chłodnej ścianie.

– Totalnie zwariowałem. – Powiedział sam do siebie i z powrotem wdrapał się na łóżko. Trząsł się z zimna. Zamknął oczy i zobaczył Amal, a w tle K2. Szczyt najgroźniejszej góry świata tonął w obłokach, promieniując wokół siebie morderczym chłodem.

Kiedy Fazil przyjechał po żonę do Pakistanu, kraj zaatakowała potężna powódź. Uciekające przed wielką wodą pająki schroniły się na drzewach. Oplotły je pajęczyną przekształcając w nadbrzeżne upiory. A teraz, w jego śnie, przerażające duchy zbliżyły się do Amal, po czym wyciągnęły w jej kierunku potworowate gałęzie, a ona krzyczała:

– Fazil! Fazil! Proszę uratuj mnie… Proszę… Proszę… – Głos dziewczyny powoli zanikał.

 

V

 

– Paweł, wstawaj! Spóźnisz się do pracy! – Kobiecy krzyk wyrwał Fazila z głębokiego snu. Otworzył oczy, rozejrzał się wokół. Sosnowa szafa z lustrem, dwie szafki nocne, na nich lampki w kształcie parasoli, a dokładnie nad nim plastikowy żyrandol z trzema żarówkami.

„To nasza sypialnia. Moja i Eli” – pomyślał. – „A ja mam na imię Paweł. Już nie Fazil, lecz Paweł”.

Wstał i zaczął przyglądać się swojemu odbiciu. Blondyn, chudy, średniego wzrostu, niebieskie oczy, lekki zarost. Poczuł się dziwnie, jakby ktoś pozbawił go jednej trzeciej ciała, odrąbał mięśnie, wybielił skórę i włożył gałki oczne nie człowieka, lecz lalki.

– Paweł!

– Już, już idę.

– Nie zdążysz zjeść śniadania!

– Zapakuj mi do pracy. Muszę jeszcze wziąć prysznic.

„Ciekawe jak wygląda Ela” – Fazil znowu przypomniał sobie Amal. – „Na pewno nie tak jak jego żona. Na pewno nie jest Arabką”.

Letnia woda spływała mu po plecach, a on uświadomił sobie, że nie myśli w beldżui, ani nawet po angielsku, tylko po polsku. Był Polakiem i mieszkał w Polsce.

„Am…” – skoncentrował myśli. – „W Warszawie”.

Jak tylko wyszedł z łazienki podbiegł do niego pies. Fazil zbladł. To nie był po prostu pies, to był pies z plaży usłanej glonami. I śmierdział gorzej niż zgniłe wodorosty. Kundel zaszczekał, dokładnie tak samo jak parę miesięcy temu.

Fazil przygryzł dolną wargę i chwiejnym krokiem skierował się do kuchni. Przy stole siedział chłopiec. Jego syn. Sebastian. Mężczyzna pocałował go w głowę, po czym przytulił żonę. Była niewiele niższa od niego. Włosy ufarbowane na czerwono, usta w tym samym kolorze, obcisła, krótka sukienka. Wyglądała zupełnie inaczej niż Amal, lecz trudno było powiedzieć, że mniej atrakcyjnie.

– Już ósma dziesięć. Masz. – Wręczyła mu pudełko z lunchem.

– Co to?

– Kanapki z szynką. I owoce.

Kanapki z szynką. Kanapki ze świnią. Jak tylko wyszedł z bloku, wyrzucił je do śmietnika. Bez najmniejszego problemu odnalazł swój samochód, czerwone BMW z czarnym dachem i ruszył w kierunku biurowca, w którym pracował. Usiadł przed monitorem i mimo, iż w poprzednim życiu nigdy tego nie robił, zaczął programować. Linijka za linijką. Niekończące się ciągi znaków płynące przez granatowy ocean.

Jak tylko wrócił pies zaczął go wesoło obskakiwać. Fazilowi zrobiło się niedobrze. Walcząc z obrzydzeniem wziął zwierzę na ręce i poszedł z nim do łazienki. Odkręcił prysznic, namydlił i zaczął szorować. Kundel piszczał i szamotał się, bezskutecznie próbując wyrwać się z rąk mężczyzny. Wilgotna, ohydna sierść przyklejała się do dłoni Fazila. Zwierzę warczało. W pewnym momencie wykonało gest jakby chciało go ugryźć. Mężczyzna zacisnął wargi i złapał psa za kark. Kudłacz przeraźliwie zapiszczał. Do łazienki wpadł Sebastian.

– Co robisz z Puffim?

– Nic. Tylko go myję, okropnie śmierdział. W sumie to już skończyłem. Możesz go wytrzeć. – Fazil zmarszczył czoło i uwolnił psa, który jak oparzony wyskoczył z brodzika, otrząsnął się i uciekł do kuchni pod stół.

W oczach Sebastiana pojawiły się łzy.

– Powinieneś być dla niego delikatniejszy. A poza tym psy tak pachną. On nie śmierdzi. To jego naturalny zapach. I wcześniej ci to nie przeszkadzało.

Fazil przełknął ślinę. Poklepał syna po ramieniu i cicho powiedział:

– Przepraszam. Po prostu, po prostu czasem trzeba go wykąpać.

Sebastian podejrzliwe spojrzał na ojca, machnął ręką, wyjął z lodówki kabanosa i rzucił w kierunku Puffiego. Fazil przez chwilę się zawahał, po czym zrobił to samo. Pies z radością w ślepiach zaczął pochłaniać kiełbasę, merdając przy tym intensywnie ogonem. W drzwiach pojawiła się Ela. Ubrana w skórzaną mini spódnicę, odsłaniającą nogi do połowy uda i bluzkę z mocno wyciętym dekoltem. Miała ładne, krągłe piersi. Zatrzepotała rzęsami i powoli ściągnęła szpilki.

– Gdzie byłaś? – zapytał Fazil bacznie przyglądając się zgrabnym pośladkom.

– Na kawie z Beatą. Umówiłam się z nią jutro po pracy na farbowanie włosów. Mam już trochę odrostów.

– Gdzie? Nie widzę.

Elżbieta zaczęła się śmiać.

– Mężczyźni takich rzeczy nie dostrzegają.

Fazil poczuł nieprzyjemny ucisk w dole brzucha. Chrząknął i powiedział, że ma do zrobienia parę rzeczy na komputerze. Siedział wpatrzony w monitor, a jego palce zamarły na klawiaturze. Ela, Ela, Ela na pewno go zdradza. Nie spotyka się z Beatą, tylko z… Jakimś Markiem, Łukaszem, Kubą… Sam nie wiedział skąd te wszystkie imiona pojawiały się w jego głowie. Zacisnął pięści. Czy wszystkie kobiety to dziwki?

Elżbieta poszła do łóżka koło jedenastej, Fazil położył się obok niej dwadzieścia minut później. Chciał dotknąć ręką jej uda, a potem przesunąć palce trochę wyżej. Pachniała jaśminem wymieszanym z różą. Czerwone włosy rozkosznie otulające jasną twarz. Czerwone, czerwone niczym płonący w niej ogień. Już prawie zbliżył usta do smukłej szyi, gdy obrzydliwa myśl, jak czarny robal, wpełzła pod jego czaszkę. Przecież ta kobieta, nawet jeśli go nie zdradza, to pewnie wczoraj uprawiała seks z Pawłem. A on… On jeszcze nie do końca był Pawłem. Ciągle bardziej czuł się Fazilem. Odsunął się na brzeg łóżka i cicho zapytał:

– Śpisz?

Ela obróciła się w jego stronę.

– Nie. Wiesz, że trudno mi zasnąć bez ciebie.

– Chciałbym, przynajmniej na jakiś czas, przestać jeść czerwone mięso. Mam problemy z żołądkiem. Możemy przerzucić się na drób?

Elżbieta westchnęła.

– Na jutro mam zaplanowane kotlety schabowe.

– Dobrze, nie ma problemu. Kupię sobie coś na mieście.

 

VI

 

Dni mijały niepostrzeżenie, jeden za drugim, wśród białych robaczków na monitorze, szczekania psa i smażonego kurczaka. Fazil zaprzyjaźnił się z Sebastianem. Grali razem na konsoli, oglądali filmy przygodowe, czasem rozmawiali o filozofii, a czasem o pogodzie. Fazil czuł, że Sebastian jest do niego podobny, fizycznie i psychicznie, do niego, do Fazila. A może jednak do Pawła? Granica między tym a tamtym życiem powoli się zacierała. Mężczyzna wciąż unikał Puffiego. Zdarzało się, że był dla niego niemiły, a potem przekupywał kudłacza kiełbaskami.

A Ela? Przemógł się i mniej więcej raz na tydzień dochodziło między nimi do zbliżenia, które z jednej strony dawało mu dużo przyjemności, a z drugiej napawało swego rodzaju obrzydzeniem. A najgorsze było to, że Elżbiecie w ogóle nie zależało. Fazil odnosił wrażenie, że gdyby wcale się nie kochali, ona by nawet tego nie zauważyła. I ciągle chodziła na spotkania z Beatą. Z Beatą, której on nigdy nie poznał. Oczami wyobraźni widział ją w objęciach innych mężczyzn, w obcych sypialniach, w drogich samochodach, wydającą z siebie okrzyki rozkoszy, rozkoszy, którą dawał jej nie mąż, tylko kochanek.

Gdy pewnego wieczoru oznajmiła, że idzie do koleżanki obejrzeć komedię romantyczną, których on przecież nie znosił, postanowił, że będzie ją śledził. Założył bluzę z kapturem, powiedział Sebastianowi, że czuje się senny i musi zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Podążał za żoną aż do przystanku tramwajowego. Już miał wsiadać do wagonu, gdy w ostatniej chwili się rozmyślił. Przypomniał sobie słowa Demona, przypomniał sobie, że jest tu tylko dlatego, by nie popełnić błędów z przeszłości, że tak naprawdę to nie jego życie. I że musi znowu zacząć być bardziej Fazilem niż Pawłem, myśleć o Amal, nie o Elżbiecie.

Postanowił udać się do meczetu i prosić o wsparcie Allaha. Do meczetu? Do meczetu? Przecież on już nie był muzułmaninem… Ale czy stał się katolikiem? Zakręciło mu się w głowie. Allah czy Bóg biblijny? Czy… Czyż Stwórca nie jest jeden? Ten sam dla Fazila jak i dla Pawła? Skręcił w stronę kościoła. Drewniane, ozdobne wrota, witraże mieniące się dziesiątkami barw, ołtarz udekorowany białymi liliami. Zapach kadzideł. Puste, dębowe ławy. Cisza. Fazil lubił ciszę. Stanął pośrodku nawy głównej, chciał odmówić Maghrib. I… I mimo, iż bardzo się starał, nie mógł przypomnieć sobie słów wieczornej modlitwy. Spuścił głowę i nieruchomo wpatrywał się w kamienną posadzkę.

Gdy wrócił do domu, Elżbieta leżała już w łóżku. Wyglądała na bardzo zmęczoną.

– Jak film? – zapytał siląc się na uśmiech.

– Taki sobie – odpowiedziała odwracając się w stronę ściany. – Źle się czuję, chyba będę chora.

– Mam nadzieję, że nie.

Elżbieta się nie rozchorowała, za to Fazil trzy dni później poczuł się w pracy wyjątkowo słabo, dostał mdłości i zwolnił się do domu. Jak tylko otworzył drzwi mieszkania usłyszał dobiegające z sypialni jęki. Poczuł nieprzyjemną suchość w gardle, jego grdyka poruszała się w nienaturalnie szybkim tempie, a mięśnie całego ciała naprężyły się jakby ich właściciel szykował się do ataku.

To co zobaczył, nie wywołało w nim zaskoczenia, w sumie od początku nowego życia, podświadomie tego oczekiwał. Ognistowłosa, jasnoskóra królowa ujeżdżała dobrze zbudowanego szatyna z blizną na lewym policzku. Skoncentrowana na sobie i na cielesnych uciechach para nawet go nie zauważyła. A Fazil? Fazil walczył ze sobą, walczył, by się na nich nie rzucić, by nie rozszarpać gołymi rękoma, by nie zatłuc na śmierć. Czuł w sobie narastającą złość i nienawiść do żony, do siebie samego, do świata, do Boga. Ale udało mu się powstrzymać…

 

VII

 

Elżbieta i Fazil, a raczej Paweł, rozwiedli się za porozumieniem stron. Sebastian zadecydował, że zamieszka z ojcem. Z matką widywał się jedynie w weekendy.

Test. Fazil zdał test. Obrzydliwy, okrutny test. Postanowił nie wiązać się więcej na stałe z żadną kobietą. Koncentrował się na pracy i synu. Mijały godziny, dni, miesiące, lata… Fazil czekał na śmierć. Czekał na koniec nieswojego życia. Czekał na przebaczenie.

Puffi skończył dwanaście lat. Na szyi pojawiła mu się olbrzymia bulwa. Nowotwór. Weterynarz powiedział, że pies w takim wieku nie przeżyje operacji, poza tym zdiagnozował też przerzuty na innych organach. Sebastian siedział i głaskał po łbie umierające zwierzę. Nie płakał, był zbyt dorosły na łzy. Kiedy poszedł do szkoły, Fazil okręcił psa kocem, wsadził do samochodu i zawiózł do lecznicy. Ostatni zastrzyk i koniec cierpień.

– Znowu zabiłem psa – wyszeptał Fazil sam do siebie wychodząc z gabinetu.

Stał na parkingu i kopał pustą butelkę po wodzie. Przypomniał sobie przypowieść ze Starego Testamentu, tę o Hiobie. Bóg testował Hioba. Demon testował Fazila. Może Bóg i Demon to jedność? Podzielona natura bóstwa tak jak podzielona natura człowieka. Nikt nie jest czarny albo biały, wszyscy jesteśmy szarzy. Szarzy niczym błoto wlane do żelaznych foremek, których nie da się zmienić. Fazil czuł napływającą do serca złość.

„Uspokój się. Uspokój” – powtarzał w myślach. – „Przecież nie miałeś innego wyboru. Ty nie zbiłeś psa. Ty mu pomogłeś”.

Rozgniótł butem butelkę. Nie potrafił kontrolować własnego gniewu. Nie chciał widzieć smutku w oczach Sebastiana i mimo, że nie cierpiał zalegającej po całym mieszkaniu sierści, zabłoconego korytarza i tego zapachu, do którego po tylu latach nie zdołał się przyzwyczaić, nie chciał usypiać Puffiego. Świat był niesprawiedliwy. On przecież… Przecież… Pragnął, aby czas się cofnął, by Amal ożyła, a on nigdy nie spotkał Demona.

Sebastian całe popołudnie i wieczór spędził przed monitorem, rozrywając na strzępy wirtualnych wrogów. Nie pytał o psa. Fazil wyłączył umysł i zabrał się do sprzątania.

Dwa tygodnie później Fazil i Sebastian zostali zaproszeni na ślub krewnej. Fazil nie za bardzo miał ochotę uczestniczyć w uroczystości, ale za namową Sebastiana, zamówił przez Internet garnitur, nową koszulę i krawat w kolorze stali. Był początek stycznia, a impreza miała odbyć się pod koniec czerwca. Te parę miesięcy po prostu zniknęło w szarej codzienności. W życiu Fazila nic szczególnego się nie działo. Praca, dom, syn, muzyka, czasem jakiś film, dramat bądź thriller. Spokój i nuda, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Lubił wpatrywać się w krople deszczu za szybą, pić herbatę z miodem i po prostu czekać. Bez niepotrzebnych wstrząsów, nadmiernych emocji, wybuchów złości.

Sebastian miał już siedemnaście lat. Był przystojnym, rozsądnym młodzieńcem, którego Fazil, mimo iż na początku w ogóle się tego nie spodziewał, mocno pokochał. Elżbiety praktycznie nie widywał.

Trzy dni przed weselem Fazil nabył dwa bilety na pociąg do Zielonej Góry. Wziął tydzień urlopu, Sebastianowi właśnie zaczęły się wakacje. Planowali po uroczystości wybrać się na parę dni do Wrocławia. Już w czwartek wieczorem nastolatek skarżył się na ból brzucha, a w piątek rano trzy godziny przed odjazdem ekspresu, dostał wysokiej gorączki i zwymiotował. Grypa żołądkowa. Fazil zadzwonił do krewnej z przeprosinami, że nie będą w stanie, mimo gorących chęci, przybyć na ślub. Sebastian leżał w łóżku cały się trzęsąc, a jego ojciec nerwowo chodził po korytarzu. Myślał o Amal i o Demonie. Zastanawiał się, czy jakby nie zabił swojej arabskiej żony, to czy by go w przyszłości zdradziła. I czy to wszystko była bardziej wina jego czy Demona. Czy powinien ufać przybyszowi z ciemnych otchłani odnośnie drugiej szansy, czy wreszcie jego testowanie rzeczywiście już się skończyło. Bał się.

Do łóżka położył się około dwunastej. Długo nie mógł zasnąć targany niepokojem i strachem przed przyszłością. Gdy wreszcie udało mu się zapaść w sen, zlękniony umysł zaczął karmić go mrocznymi wizjami. Amal tańczyła wśród jabłoni. Ubrana była w zieloną, zdobioną błyszczącymi koralikami dżalabiję. Piękna twarz ukrywała się pod hidżabem w tym samym kolorze. Widać było tylko czarne, magiczne oczy. Oczy pełne życia. Nagle niebo ściemniało. Dziewczyna zamarła, spojrzała w górę i ujrzała ogromnego pająka o ludzkiej twarzy, o twarzy męża. Bestia zbliżyła się do przerażonej tancerki, wydała z siebie okropny, świszczący dźwięk i wbiła w młode ciało jedno z odnóży. Krew zalała ogród, zatopiła drzewa. Krew wsiąknęła w dżalabiję, nadając jej upiorny, szkarłatny kolor.

Z koszmaru wyrwał Fazila przerażający krzyk syna. Mężczyzna zerwał się na równe nogi i pobiegł do salonu. W momencie, gdy przekraczał próg, koścista, pomarszczona dłoń wbijała nóż w brzuch Sebastiana. Chłopak osunął się na podłogę. Napastnik spojrzał na Fazila, po czym wycofał się pod okno. Niedaleko leżał foliowy worek, z którego wystawała kamera, którą Fazil kupił synowi na ostatnie urodziny. Księżyc rzucał poświatę na rozrzucone obok regału dokumenty. Ciszę zakłócało jedynie tykanie ściennego zegara.

Fazil przymknął powieki, wciągnął powietrze głęboko do płuc i skoczył na złodzieja. Złapał za głowę i z całej siły przywalił nią o parapet. Dwie minuty i dwie śmierci. Krew pijaczka próbującego zdobyć pieniądze na kolejną butelkę wódki i krew niewinnego chłopaka, który miał przed sobą całe życie.

Tyk, tyk, tyk. Mijała sekunda za sekundą.

 

W pokoju rozległ się przeraźliwy płacz Fazila, a chwilę później szyderczy śmiech Demona.

Koniec

Komentarze

Pierwszy!

 

Dobra, biorę się do czytania…

No dobra, przeczytałem i teraz czas na ocenianie.

 

Bardzo mi się podobało, więc spokojnie :)

 

Skleiło Ci się oznaczenie “VII”.

 

Poza tym sprawnie napisałaś ten tekst i jest bardzo w moim guście jeśli chodzi o warstwę fabularną. Ostatnio tematyka demonów, Islamu, zaświatów, schizofrenii, zdrad, zespołu Otella, rozwodów, pożądania, zgorszenia, przemian, rozgoryczenia, naprzemiennego bólu i rozkoszy niczym z Hellraisera, jest mi bliska.

 

Za to, droga Katio72, ja Ciebie mianuję do biblioteki i pióra.

 

I pozdrawiam, już standardowo.

 

 

 

PS: najbardziej podobało mi się zakończenie, takie niejednoznaczne i aż chciałoby się więcej tego zacnego tekstu. Me gusta.

 

Ale z Ciebie drogi Piotrze Szybki Bill :) Oczywiście niezmiernie się cieszę, że opowiadanie Ci się spodobało. Dziękuję za wyłapanie “​VII”, już poprawiłam. 

I bardzo dziękuję za klik do biblioteki i za nominację do piórka, chociaż nad tym drugim chyba jeszcze muszę popracować :) ale sama praca nad tekstami i pisanie daje mi dużo radości. Takie oderwanie od szarej monotonii…

Pozdrawiam serdecznie.

 

Mało komentarzy… pewnie odkurzają hacjendy.

Katio, przeczytałam. Komentarz jutro. Na razie tylko łapanka. ;)

 

Zwie­rzę sta­nę­ło i tak dziw­nie się na niego pa­trzy­ło. –> Zwie­rzę sta­nę­ło i tak dziw­nie na niego pa­trzy­ło.

 

Fazil zbladł, stra­cił pa­no­wa­nie nad cia­łem i mi­mo­wol­nie się­gnął do kie­sze­ni je­an­sów. –> Raczej: …się­gnął do kie­sze­ni dżin­sów.

 

Ro­zej­rzał się wokół sie­bie i szyb­kim kro­kiem za­czął kie­ro­wać w stro­nę domu. –> …za­czął kie­ro­wać się w stro­nę domu. Lub: …za­czął zmierzać w stro­nę domu.

 

gdzie po­ma­rańcz mie­sza­ła się z rdza­wym od­cie­niem czer­wie­ni. –> Piszesz o kolorze, a pomarańcz jest rodzaju męskiego, więc: …gdzie po­ma­rańcz mie­sza­ł się z rdza­wym od­cie­niem czer­wie­ni.

 

Na przej­ściu dla pie­szych nie­mal nie po­trą­cił ko­bie­ty z wóz­kiem. –> Na przej­ściu dla pie­szych omal nie po­trą­cił ko­bie­ty z wóz­kiem. Lub: Na przej­ściu dla pie­szych nie­mal po­trą­cił ko­bie­tę z wóz­kiem.

 

Za­ha­mo­wał w ostat­niej se­kun­dzie. Wypił kawę z na­dzie­ją, iż roz­ja­śni mu umysł, kupił ło­pa­tę i cięż­ko od­dy­cha­jąc po­now­nie usiadł za kie­row­ni­cą. –> Czy Fazil wypił kawę i zrobił zakupy, nie parkując i nie wysiadając z auta?

 

Nie dla­te­go, iż był in­wa­dlią… –> Literówka.

 

Każdy Mu­zuł­ma­nin miał obo­wią­zek odbyć piel­grzym­kę… –> Każdy mu­zuł­ma­nin miał obo­wią­zek odbyć piel­grzym­kę

 

Am.. Ty i tak pew­nie tego nie zro­zu­miesz… – Pewnie miał być wielokropek.

 

-Nie zdą­żysz zjeść śnia­da­nia! –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Czer­wo­ne włosy roz­kosz­nie tur­la­ły się po po­dusz­ce. –> Turlać może się coś krągłego. Włosy takie nie są, nie mogą się turlać.

 

I.. I mimo, iż bar­dzo się sta­rał… –> Zapewne miał być wielokropek.

 

Przy­po­mniał sobie przy­po­wieść ze Sta­re­go Te­sta­men­tu, o Hio­bie. –> … o Hio­bie.

 

Ty mu po­mo­głeś.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

i mimo, że nie cier­piał ta­rza­ją­cej się po całym miesz­ka­niu sier­ści… –> Raczej: …i mimo, że nie cier­piał walającej się/ zalegającej po całym miesz­ka­niu sier­ści

Tarzać się mógł pies, sama sierść chyba tego nie potrafi.

 

Fazil wy­łą­czył umysł i wziął się za sprzą­ta­nie. –> Raczej: Fazil wy­łą­czył umysł i zabrał się do sprzą­ta­nia.

 

ale pod na­mo­wą Se­ba­stia­na… –> …ale za na­mo­wą Se­ba­stia­na

 

Za­sta­na­wiał się, czy jakby nie zbił swo­jej arab­skiej żony… –> Literówka.

 

Pięk­na buzia ukry­wa­ła się pod hi­dża­bem… –> Buzię mają dzieci, dorośli twarz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja nie sprzątam,  na zakupach byłem :)

Naprawdę dobre to opowiadanie. W ciekawy sposób historia zatacza w nim koło. Świetnie ukazane problemy głównego bohatera. Zmiana ciała posłużyła Ci do lekkiego zaznaczenia kontrastu kulturowego. Mimo że jest to fantastyka, Twój bohater jest autentyczny, a jego problemy takie zwykłe. Ale prowadzą do niezwykłych zdarzeń. 

Jak zwykle świetnie napisane.

Idę zagłosować na Bibliotekę i pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Piotrze, jak dla mnie to i tak dużo komentarzy :)

 

Reg – ​ogromnie dziękuję za wyłapanie błędów i mogę jedynie przeprosić, że tak ich dużo :(

 

Pietrek – bardzo dziękuję za komentarz i klik do biblioteki i oczywiście bardzo się cieszę, że tekst Ci się spodobał :)

 

Pozdrawiam serdecznie i miłego wieczoru :)

 

 

Katio – ja po prosto, zgodnie z nazwiskiem, mam dziwne godziny aktywności. Bywam aktywny w sieci i o trzeciej nad razem, ale nie dlatego, że siedziałem do późna, tylko dlatego, że dopiero co wstałem :D

 

Reg – moc jest w Tobie silna. Jak czytam jestem kompletnie ślepy na takie niuanse. Chyba nie pisany mi los korektora. Choć kto wie, los bywa przewrotny?

 

Dziękuję i pozdrawiam, miłego wieczoru :)

Piotrze, zauważyłam, ja ma wszystko zupełnie pomieszane, ale chyba bardziej jestem sową…

Aha. No ja mam taki dziwny organizm, który szybko się przemęcza o woła o odpoczynek.

:):):) Mój ciągle przemęczony z brakiem czasu na odpoczywanie…

I jesteś Sową?! Jak Ty to robisz?!

 

Kobiety jednak są z Wenus, a mężczyźni z MArsa… @_@

Czyżbyś znowu męczyła starych bohaterów? Świat się zmienił, ale imiona podobne. Właściwie to alternatywna historia dla tamtych.

Dlaczego właściwie Fazil znalazł się w Polsce? Wydawało mi się, że miał się wcielić w faceta siedzącego w brytyjskim więzieniu.

Szybko się czyta, ciekawa historia. Opętanie to stara kwestia, ale ładnie ubrałaś w szczegóły i zapętliłaś.

Wyciągnął scyzoryk.

A nie lepiej nóż sprężynowy? Łatwiej obsłużyć jedną ręką i scyzoryk tak zabawkowo brzmi.

wśród białych robaczków na monitorze,

Dlaczego białych?

Babska logika rządzi!

Piotrze, ja to ostatnio chyba i sową i skowronkiem jestem… Bo w ogóle spać nie mogę :(

 

Finkla – dziękuję za przeczytanie, i komentarz, i klik…

 

Fazil i Amal to moje ulubione arabskie imiona, więc pewnie ich jeszcze w przyszłości pomęczę.

Fazil wylądował w Polsce, bo ten koleś w więzieniu to tylko tak na chwilę się znalazł, a Demon go z Polski zwerbował. Tak przynajmniej miało być…

Scyzoryk zmieniony, nóż rzeczywiście dużo lepiej brzmi.

A białe robaczki… Mój mąż jak programuje to ma białe litery na ciemnym tle, to dlatego…

 

I oczywiście cieszę, że historię uważasz za ciekawą :)

 

Miłego dnia.

 

Przyznam się, że długo się wahałam, czy przeczytać to opowiadanie. Ten tytuł niezbyt mnie zachęcał. Ale przeczytałam i nie żałuję. Kolejne świetne opowiadanie z religią w tle i bohaterem w różnych wcieleniach. Bohaterowie też jakby znajomi. :) A demon? No cóż, gdyby taki demon opętywał każdego zazdrosnego faceta, to myślę, że połowa żeńskiej populacji zostałaby wymordowana. a dla mężczyzn zabrakłoby innych ciał na zamianę. ;)

Dobry tekst, podobało mi się.

Nie poszedł do kantyny, tylko do szafa => szefa

Tak się na niego dziwnie spojrzała,=> bez się

Pozdrawiam!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

AQQ – ​tytuł rzeczywiście trochę taki… Rozumiem, że może zniechęcać. A demony na szczęście dużo rzadziej się zdarzają niż zazdrośni mężowie… :)

Cieszę się, że tekst Ci się spodobał i dziękuję z wyłapanie błędów, za chwilkę poprawiam.

Miłego dnia :)

Cieszę się, Katio, że mogłam pomóc.

 

Podziwiam, jak różne pomysły przeobrażasz w zajmujące opowiadania, w jak różnych sytuacjach stawiasz bohaterów i każesz im podejmować nie zawsze proste decyzje. Całkiem ciekawa okazała się konfrontacja muzułmanina zmuszonego żyć w zupełnie nowym dla niego świecie, w dodatku w ciele Polaka.

Zastanawiałam się, dlaczego bohaterowie opowiadania noszą imiona tych z Nożyc czasu. Siłą rzeczy nasunęły mi się pewne skojarzenia i szukałam jakichś wspólnych punktów łączących oba teksty, ale okazało się, że zupełnie nie są one ze sobą powiązane. Wyznałaś co prawda, że wyjątkowo lubisz te imiona, ale może czasem warto byłoby nadać bohaterom inne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg – ​bardzo się cieszę, że tekst Ci się spodobał :) i że uważasz moje opowiadania za zajmujące :) Staram się pisać o różnych rzeczach, żeby się nikt nie nudził, zarówno czytelnik jak i ja :)

Dziękuję za klik.

Przemyślałam kwestię imion, i używanie tych samych wprowadza jedynie zamieszanie. W kolejnym opowiadaniu będą zupełnie inne :)

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

 

Bardzo porządny horror. 

Choć, przyznać muszę, początek nie zachwycił. Bo niby było mrocznie i dramatycznie, ale jakoś tak zabrakło mi dynamizmu. Później, im dalej w las, tym lepiej. Ciekawa zamiana światów, jak ktoś już zauważył – nieco hellraiserowski klimat, rozciągnięty na całe lata koszmar, którego doświadcza osoba w zasadzie przypadkowa (z Fazila żaden przecież skurwiel) niezwykle obrazowe wizje (motyw z pająkami na drzewach – kojarzę zjawisko z jakiegoś programu – pożyteczna sprawa, ale robi upiorne wrażenie). Ogólnie, niezwykle satysfakcjonująca lektura. Czy błyskotliwa – chyba nie. Ale to żadna wada, nie da się utrzymywać stałej tendencji zwyżkowej, zwłaszcza biorąc pod uwagę tempo, w jakim piszesz kolejne teksty :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone – ​dziękuję za wizytę i komentarz. I muszę przyznać, że u mnie rzeczywiście prościej z tempem niż z jakością, czyli raz pod górę, a z… A pająki na drzewach na mnie samej duże wrażenie zrobiły :) jak dla mnie zwykłe zjawisko :)

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

Miałem skojarzenia z Zaginioną autostradą Lyncha. W sensie pogmatwania obyczajowego losu ludzi, a potem dolania porządnego wątku pomieszania z poplątaniem osobowości, czasu i miejsca :) Wyszło to całkiem zgrabnie, zwłaszcza, że pisząc o emocjach potrafisz je zawrzeć w słowa.

Technicznie okej, choć zaczęło mnie nużyć w pewnym momencie. Ale potem pojawiło się morderstwo Fazila i już poszło :)

Podsumowując: ciekawy, z lekka “lynchowski” koncert fajerwerków. Daję klika :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tu nawet rysunek jest zajebisty.

NoWhereMan – ​bardzo mi miło, że Ci się skojarzyło z Lynchem, to mój ulubiony reżyser :), a “Zaginiona autostrada”​ ulubiony film :) I oczywiście bardzo dziękuję za klik :)

 

Piotrze, niezmiernie się cieszę, że podoba Ci się również ilustracja :)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru.

Tu jeszcze raz ja. Naszły mnie pewne przemyślenia odnośnie tekstu. Nie jestem pewien motywacji głównego bohatera. Może było to w tekście ale mi umknęło. Okej, może on być paranoicznie zazdrosny, chory, albo wybrał niewłaściwą kobietę albo Islam go podkręca w jakiś sposób (nie wiem, nigdy nie czytałem “Koranu” – gwoli poprawności polityczno-religijnej).

Spotkałem się kiedyś z teorią, że szczególnie zazdrośni są faceci, którzy sami dopuszczają się zdrad. Ciekawe, jak było z Fasilem.

 

Fajne imię bohatera, swoją drogą. Na początku lektury nie mogłem oprzeć się skojarzeniu z Basilem – po prostu uwielbiam brytyjskie poczucie humoru i Monty Pythona – John Cleese napisał i nagrał kiedyś serial o zgorzkniałym Basilu Fawltym, “Hotel Zacisze”. Uwielbiam :)

Fazil chyba w ogóle stracił ochotę na seks, ale muszę przyznać z własnych obserwacji, że mężczyźni, a pewnie kobiety też, którzy sami zdradzają, są zwykle bardziej zazdrośni i podejrzewających swych partnerów o zdradę…

To chyba nie tylko z zazdrością tak jest. Jak ktoś sam grzeszy, to dziwnie łatwo podejrzewa, że inni robią to samo – tak samo obgadują go za plecami, próbują wygryźć ze stanowiska, masturbują się pod prysznicem…

Katiu, pogubiłam się w Twojej wypowiedzi.

Babska logika rządzi!

Ja też się pogubiłem w wypowiedzi Kasi, tej ostatniej, ale tekst – i ta rozmowa – kozackie :)

​Finkla, Piotrze, bo kawałek zdania gdzieś uciekł. Już skorygowałam. Finka, w pełni się zgadzam z Twoją opinią. Myślę, że po prostu naszym zadaniem wszyscy są tacy jak my sami :)

Nie zawsze, ale może tak być. To niebezpieczna pułapka.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się :)

O, pisanie nieźle Ci idzie. ;)

Znów jednak zbyt intensywnie. I to dużo za bardzo. Niepotrzebnie.

Ale, masz rację, trudno dyskutować z emocjami. :) Więc po prostu pisz. 

 

Według lisiej teorii, która jest po prostu słuszna ;) ale nierozumiana lub raczej wypierana, wszystko co się napisze pochodzi tylko I wyłącznie z nas, jest po prostu przetworzeniem rzeczywistości, nie jesteśmy w stanie wytworzyć, pisząc, nic więcej poza, może lekko udziwnionym, mniej lub bardziej, naszym doświadczeniem. 

Zatem niestety jest mi bardzo przykro, że piszesz tak dobrze I tak wiele. O aborcji I wózkach dziecięcych. 

Pozdrawiam. 

Lis. 

 

 

 

Fantastyczny Panie Lisie – ​piszę też czasem lżejsze teksty i dzisiaj lub jutro taki wrzucę :)

Dobre, klimatyczne opowiadanie. Ładnie przedstawiłaś historię opętania i wykreowałaś niezłego skurczybyka demona. Scena z zabiciem psa porządna, brutalna i najbardziej wyrazista w tekście.

No i nieźle dokopałaś temu Fazilowi. Chłop nie ma lekko w życiu.

Jestem zadowolony z lektury :)

 

A rysunek pierwsza klasa ;)

Dzięki Karol :) Miło mi, że opowiadanie Ci się spodobało :) I rysunek :)

 

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

Ostatnio, pośrednio, w pracy, faktycznie zabiłem psa. Taki mały, merdający ogonem idiota wybiegł przez uchyloną bramkę, gdy dotarłem do klienta naprawić usterkę i – zginął na miejscu :) wpadł pod samochód na drodze głównej :D

Nowa Fantastyka