Gładzenie psa przepowiednia
Grymas usta księżnej Karoliny wydymał.
Wierzchem dłoni otarła rozedrgane, wilgotne wargi. Jej lico, delikatne i gładkie, połyskiwało kroplami potu w blasku świec.
– Grymasie, czegoż więcej ci potrzeba, książę, mężu mój? – wyszeptała zalotne pytanie.
– Uśmiechu twego, tego pionowego!
Zatrzepotała powiekami, jak ćma trzepocze się, przypalana od lampy naftowej gorącej, udając zawstydzenie:
– Zacz wiesz, że ja trwogą przed ciążą zdjęta.
– Wiesz przecież, zacz i ty, że na mój sprzęt kondoma rozmiaru nie zaznasz! – wykrzyczał, egzaltując książę.
Karolina podała lubemu ręcznik, w te słowa uderzając:
– Masz, obetrzyj frędzla, bo kapie na dywan i słuchaj co mam do powiedzenia.
Grymas splunął w dłonie i zatarł ręce, przyjął ręcznik i rytmicznymi ruchami obtarł, co było do obtarcia. Zwijał przy tym ręcznik trzy razy w rulon i wyżynał do wiaderka.
– Byłam u wieszcza, tego co ma psa ogromnego i ten, jak żem go za jajca ścisnęła, to mi całą prawdę wyszczekał.
Książę stanął w rozkroku, ręcznik na wciąż sterczącym frędzlu rozwiesiwszy, by przesechł nieco i posłał Karolinie pytające spojrzenie:
– I cóż on wyszczekał?
– Problemu naszego, piszcząc jak ta lala, podał rozwiązanie. Musisz jeno udać się na wyprawę trzydniową, smoczycę magiczną pogładzić i z jelita jej kondom magiczny spreparować, co sprosta twojemu frędzlowi. – Księżna pogładziła księcia pieszczotliwie ogołoconą stopą, po krzaczastym wąsie.
Odwzajemnił pieszczotę. Wtenczas nie wiedział jeszcze, że nie było to takie łatwe.
Grymas zrzucił ręcznik na podłogę.
– Janie! – pokrzyknął – siodłaj konia mego!
– Ja nie!
– Ty tak!
– Tak panie?
– Uszykuj też pas!
– Któren?
– Obszyty kutasami!
Uśmiechli się
Uśmiech sprawił, że kurtyzana oblała się rumieńcem, nadymała usta i zatkała sobie buzię ręką, wypuszczając z niej granat. I wybuchła
A książę Uśmiech spalił się. Ze wstydu.
śmiechem dzikim i nieokiełznanym.
Śmiała się do rozpuku, przez co do pukania nie doszło, na które Uśmiech liczył, i które miało być jego pierwszym udanym.
Śmiała się i śmiała, aż tchu jej brakło, a to za przyczynkiem przyrodzenia książęcego – pokurczonego, małego i śmiesznego.
Nie wytrzymał, teraz on, ze wstydem i gniewem spalony. Kopnął owocem granatu, rozjuszony i nagi wybiegł z komnaty napalony. Choć chuć w nim było czuć i goły był on, to jego małego widać, wśród łonowego włosia, nie było.
Tak przebiegł potomek króla (trzeci z trzech; najmłodszy) przez pałac cały. Wzbudzał kanonady rozbawienia wszędzie tam, gdzie się obnażył. Wystrzały śmiechu znaczyły jego drogę, salwa za salwą, sala za salą, komnata za korytarzem i korytarz za komnatą.
Wpadł do sali tronowej i za ojcowskim tronem się schował.
Król, naraz usłyszawszy jak mu syna pohańbiono, kazał straże rozesłać, tak karząc:
– Ściąć wszystkich, co szacunku nie okazali synowi mojemu, a księciu swojemu, Uśmiechowi! I na pal każdego nikczemnika głowę, na palisadę, dla przykładu, żeby innym nie było śmiechu!
– Dzięki tato!
Król zwrócił się do księcia z wagą w głosie:
– Wyjdź, pokaż z czym mamy do odczynienia.
Syn obnażył się przed ojcem.
– No nieciekawie interes wygląda, zda się odziedziczyłeś po św. pamięci królowej. – Król zrobił pauzę na westchnienie. – Straże! Wołać kurtyzanę Miriam P. Ciągającą, najpiękniejszą z pięknych, byle nagą i z zawiązanymi gałkami ocznymi!
– TATO! ALE PO CO – zakapsloczył, obruszony syn.
Tedy ojciec mu wytłumaczyli, jak durnemu na drutach, tak skonkludowawszy:
– Są dwa rodzaje frędzli. Jeden jest frędzel pokazowy, co cały czas swą okazałość prezentuje, czy leży – czy stoi – czy szcza. Ale, teraz uważaj – spojrzał groźnie marszcząc oko – ty, jak podejrzewam, masz ten drugi, frędzel-niespodziankę. Pokażę ci najpiękniejszą z mych ladacznic. Płomień ona w tobie wznieci i frędzel ci wyskoczy, z twojego buszu na kurtyzankę, jak-wilk-z-krzaków-na-czerwonego-kapturka kurwa-jego-mać.
Uśmiech Wysłuchał.
Uśmiech Przetworzył.
Uśmiech Zrozumiał.
Wtem, z nagła, przywiedli zaślepioną panienkę, a pikna ci ona była, że kruca-fuck, o tak:
Piersi pod układ… …dłoni profilowane.
Dzordzrmopr krftmu, y;idxvxrm [pfhtxresmr/
Siedzenie jędrnym tłuszczem podgrzewane.
Policzki ogniście przypudrowane.
Brwi i wąsy wyregulowane.
Włosy na głowie,
i pod pachami
w kitki
upię-
-te,
a
między nogami w warkocz splecione.
No cudo, cudo urzeczone!
Czekali chwil kilka.
I przedłużały się te chwile niepomiernie. Królowi stanął frędzel, choć już leciwy był i stary i pomarszczony cały, niczym maszt okrętu. A u Uśmiecha nic.
Z nagła, coś nagle drgnęło, tak jakby, choć król nie był pewien, bo wzrok już miał nieostry.
– To już, masz elekcję?
– No już…
– BUEHEHEHUHEUHEUE!!!!!1!! – król pierdolnął ze śmiechu na posadzkę z tronu. Nie wytrzymał.
– No weź się! Tato!
– ihihih-Uhuhu-hoho!
*Chlip!* *Chlip!* – król płaczem się ze śmiechu zaniósł. I przez łzy w oczach wycedził:
– Każcie mnie naraz, teraz, zaraz, bo żem sam sobie, swego, swojego syna pohańbił, hłe-hłe! I szybko dajcie mi tu uuu-fiu-fiu pierworodnego, pierwszego, starszego, będzie koronacja!
Umarł król, niech żyje król
Uradowany Minetus (pierwszy z trzech; pierworodny, o żabim języku), przybył prędko do sali tronowej w towarzystwie skryby i skarbnika.
Skarbnik jako, że dbał o interes, a akurat rękę bawił monetą, ową monetą zakrył interes księcia Uśmiecha.
I tak się podziało wedle jednej z wersji:
Skryba zapisał:
Dnia pańskiego (nieczytelna data) odbyła się prawowita koronacja księcia Minetusa (nieczyt.) syna króla (nieczyt.) pana i władcy na całą Falonię.
Na świadków naocznych powzięto:
kurtyzanę zaślepioną – Miriam P. Ciągającą
księcia Minetusa (nieczyt.) – bo musiał być obecny przy swojej koronacji
króla (nieczyt.) – też jw. swojej → syna (ale musiał też umrzeć, żeby koronę przekazać bo się ją otrzymywało dozgonnie, ale i tak musiał zginąć bo syna trzeciego z trzech pohańbił)
księcia Uśmiecha (nieczyt.)
księcia Grymasa (nieczyt.) – tylko połowicznie, gdyż przybył na koniu w połowie ceremonii
skarbnika (nieczyt.)
skrybę (nieczyt.) – który to ja ów manuskrypt spisałem
strażników – (nieistotni)
kata – co by kacią zrobił robotę
A, gdy kat stał już nad królem, król przekazał księciowi Minetusowi koronę, wypowiadając takie słowa:
– Słuchaj co mam ci do wypowiedzenia, albowiem mam sporo, bo urząd króla zobowiązuje. Zacznę od tego, że mianuję cię królem, syn…
*łebek* – wyrwało się Minetusowi.
Kat, dźwięk jako znak od Minetusa poczytał i głowę króla ściął, i dobrze, bo już wszyscy zaczęli ziewać. Bo nikt nie lubił długich urzędowych przemówień, ani tym bardziej długich pożegnań, bo były dołujące.
Kambracia
Król nowomianowany, chciał ucztę na cześć nagle przybyłego brata wyprawiać. Lecz ten mu przerwał:
– Bracie, królu mój, Minetusie! Żyj sto lat! – skandował Grymas. – Acz z prośbą do ciebie przybywam. Widzisz problem mam i na wyprawę wyruszam, ze swoim frędzlem za dużym, lecz potrzebuję mężów-towarzyszy, co mi poniosą, pomoc! Ubić trzeba smoczą królową!
– Ach tak! Zatem w koń uderzmy, w drogę! – Odparł król, po czym dodał – wyrusz i ty z nami, bracie Uśmiechu, może od męskich przygód zmężniejesz.
Uśmiech na propozycję przystał ochoczo, chcąc swą hańbę zmazać. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, to życia w zamku nie zazna, po kątach wyśmiewany.
Tak trzech kambraci na epicką wyruszyło przygodę.
Minetus, Grymas i Uśmiech – od najstarszego do najmłodszego.
Grymas, Minetus i Uśmiech – od przyrodzenia największego.
Minetus, Grymas i Uśmiech – od najistotniejszego do najnieistotniejszego.
***
Wyruszyło dwóch mężów i książę Uśmiech na gościniec szeroki, jeszcze tego samego popołudnia.
W gościniec
W koń przemierzali gościniec, w kierunku Smogowej góry. Podziwiali krajobrazy stepów akermańskich. I tak ich niczym niezmąconą podróż, wypełnioną podziwianiem krajobrazów, nagle zmącił atak barczystych bandytów.
Kiedy tylko podróżnicy, ze stepu akermańskiego wjechali do lasu, dębem stojącego, naraz napadli ich, zasadzeni na skraju tegoż, lasu zbóje.
Pięciu ich było, a jeden szerszy od drugiego. Ogromne mieli miecze i ciężkie, dwóipółręczne.
Lecz nie wiedzieli, parszywce, że się wpakowali na dwóch wojów dziel;nych i jednego niedzielnego, więc siły były wyrównane.
Minetus szabli dobył krzywej i do boju się z konia zrzucił, a Grymas Uśmiecha dupę potężną tarczą osłaniał. I wtedy, nagle, naraz, jedno z ostrzy biorące udział w walce spadło na…
A widok ze skraju lasu roztaczał się piękny, na Smogową Górę, obecnie w cieniu burzowej chmury skrytą. I na niebieskiego przestwór oceanu wpłynęło ptactwo dzikie. Dzikie kaczki, dzikie gęsi, dzikie wróble, dzikie wrony, dzikie surykatki i dzikie bociany. I na skraju lasu dzikie dziki buszowały, warchlaki, dzikich szukając trufli pośród ściółki. Przy trakcie zaś trawa rosła bujna, gęsto zroszona krwią zbójców, co ich kambracia jeden z drugim, a trzeci mniej usiekli.
I ruszyli w dalszą drogę, wciąż we trzech, do pobliskiej osady, co tuż za lasem, po drodze na górę, się osadziła. Tam, w osadzie, zamiarowali bowiem przewodnika górę znającego w karczmie poszukać i na targu ekwipunek stosowny nabyć, drogą kupna.
Karczma I – szpak
Konie zostawili w stajni.
Jeden z mężów doszedł pierwszy.
Dwaj pozostali zaś zaszli, tuż po nim.
Weszli do karczmy, co się pisała "Gworna karczma K'Onana", by zjeść do syta i zaciągnąć języka. Sam karczmarz wąsaty, we własnej osobie ich powitał, a jeszcze przed nim, powitała ich specyficzna klimatyzacja lokalu, gdyż wewnątrz było gworno i porno, a po nozdrzach udeżył mężów intensywny zapach zupy cebulowej i lubrykantu.
Takem kucharz i karczmarz w jednym, rąk im podał, bo miał zajęte miskami z zupą gorącą, parującymi.
– Trzy razy zupę prosimy!
Uśmiechnął się K'Onan, właściciel przybytku i spojrzał dziwnie:
– Zaraz poleję, a z wkładką ma być?
– O tak, byle gęsta była!
Natenczas siedzący dotąd w kącie sali, tajemniczy jegomość w płaszczu z nosem szpakowatym, długim i czarnym, poruszył się niespokojnie na widok nowoprzybyłych.
Minetus wzrokiem swym zaostrzonym, oczy mając wyłupiaste, obserwatorem będąc wprawnym, owe poruszenie w mig dostrzegł. W żabiego oka mgnienie, naraz, się przy tajemniczym jegomościu znalazł, pomiędzy jego plecami a ścianą i nóż długi mu do szyi przywarł.
W ślad za Minetusem, do stolika nieznajomego przypląsali Uśmiech i Grymas. Bracia Minetusa spojrzeniami splądrowali całą tę scenę dramatyczną, w szczególności nóż do szyi przywarły i nos szpakowaty.
– Kimże ten waść wraży? – spytał Uśmiech.
– Kimże jest!? – warknął gniewnie Grymas, krzywiąc groźnie twarz.
Nieznajomy zląkł się grymasu Grymasa bardziej, niźli noża do szyi przywarł…
– Mówżę! – Minetus mocniej na nóż do szyi przywarły naparł.
– Szpiegiem jestem! Zwą mnie Szpakiem. Wiem-czego-szukacie-i-gdzie-to-znaleźć! – wyśpiewał jednym tchem, przez Minetusowe ostrze napierany.
– Jak to tak? – Uśmiech podrapał łepetynę.
– Wieści szybko się po szlaku niosą, ludzie gdakają – wyznał Szpak.
– Niech to szlak! – zaklął Minetus. – Żeby się tak kury niosły…
– Kapuj co wiesz! – Grymas złowrogo wąsami poruszył.
– Wyznam wam i owszem, nakapuję, bo taki mój zawód, że szpieguję, lecz zapłaty oczekujem – rymnął Szpak koślawo.
– Choćby i w złocie! Tylko gadaj! – grymasem, Grymas…
– Drag Queen w grocie, na Smogowej Górze, co ją miejscowi zwą po krótce Rectum, znajdziecie. Poprowadzę.
Kambracia naradzili się pokrótce i propozycję przyjęli.
– Czegóż chcesz w zamain?!
– Pas twój panie, bo piękny niesłychanie.
I tak targu dobili, Szpak przywdział pas obszyty kutasami, Minetusowi zaś doradził w te słowa:
Karczma II – heilwąsik
– Królowi młodemu trzeba przebrania, coby zbójcy na szlaku nie napadli. Sugeruję incognito ergo sum, znaczy się z wąsami.
– Czyńwaść przebranie.
Szpak doczepił do żabiej Minetusa twarzy wąsik, jednak nie tak sumiasty, jak zapowiadał, a ledwie małą kępkę pod nosem:
– I sugeruję przybrać kryptonim. – Ocenił szpiegowskim okiem. – Adolfo, wypisz wymaluj. – Szpieg przylizał królewską grzywkę na bok.
Z nagła naszedł ich K'Onan z trzema miskami zupy, po jednej w każdej ręce.
– A gdzie się podział ten taki, co jak ropucha wyglądał? – spytał skonsternowany.
Miski wylądowały na stole. Zupa rzeczywiście była gęsta i z wkładką, nie jakaś tam polewka. Po wierzchu nawet pływała śmietana.
Szpak nachylil się Minetusowi-Adolfo do ucha:
– Zabraniam jeść tej zupy – wyszeptał. – K'Onan skrótowiec od Kompulsywny Onan. On jedną ręką gotuje a drugą po pantalonach buszuje, się onanuje…
Szpieg ułożył dłoń w pięść, a pięść w charakterystyczny gest i tym gestem uderzał w drugą, otwartą dłoń, obrazując dźwięk.
*fap* *fap* *fap*
Adolfo i Szpako spojrzeli z niesmakiem na Uśmiecha, akuratnie nabierającego śmietanę na palec a następnie wkładającego palec ów do ust. Uiech mlaszcząc wymemłał:
– AleDoblaSmotana… – *mełm* *mełm*
– Jaki mamy dziś dzień!? – wypalił jak z lugera pseudo Adolfo.
– Piątek ?. – ni to spytał, ni odpowiedział Grymas, zdziwiony na twarzy i brwiach.
– Post! Dzisiaj o chlebie i wodzie żyjemy mężowie mili! Porzućcie sztućce i zupę czym prędzej! Gazu chłopaki, po drodze widziałem piekarnie to pewnie i piec dobry mają, a jak piec to i komin, a dym z komina leciał więc chleb ciepły! Gazu, gazu, gazu dajcie, dalej, DO PIECA! – ryczał Adolfo-Minetus.
– Ale zapłacone… – protestował Uśmiech oblizując się zamaszyście.
Złapał go Minetus-Adolfo-król za habity i popędził do wyjścia:
– Reszty nie trzeba! – krzyknął w tył.
Karczmarz bardzo ucieszył się z napiwku a ręka jego powędrowała do kieszeni w spodniach, w której miał dziurę.
Kambracia wraz ze szpiegiem opuścili przybytek, odprowadzani przytłumionym przez materiał dźwiękiem *fab* *fab* *fab*.
Złorzeczenie
Z pełnymi brzuchami, chleba pojadłszy z pieca gorącego, udali się na targ.
Szemrało towarzystwo kupców obdartusów za ich plecami, gdy ich mijali kambracia, zapewne wyczuwając sakiewki złota pełne.
– Szemrane to towarzystwo – zauważył bystro Grymas.
– A gdzie tam, najlepsi, najznakomitsi kupcy w tej części Falonii – zapewniał Szpak. Tanio solidni, godni zafajdania! O, tu u tego maga kupcie zwój magiczny z zaklęciem zapisanym – i tak zrobili; Oo, tam zakupcie słomiane kaftany bo ciepłe – i zakupili i przywdziali; Ooo, a tam dalej to szaman wam pobłogosławi w złorzeczu! – wskazał leżącego dupą w żółtej kałuży obdartusa.
I czynili zakupy mężowie i Uśmiech tak, jak im szpieg doradzał, przecież, w końcu Szpak na ludziach znał się jak nikt szpiegiem będąc i widac było, że nos ma do interesów i oko, bo się na nich gapił jak kupowali, jak sroka w gnat!
Na koniec Grymas kopniakiem, kopniakiem i jeszcze trzecim kopniakiem z buta szamana obdartusa obudził.
'Whatthehell?' homeless man asked.
– On wam w złorzeczu pozłorzeczy ]:-> – uśmiechnął się szpieg diabelsko.
– To ja przetłumaczę, jako że na językiem robocie się znam – zadeklarował Adolfo-król.
– Pozłorzecz panom! – nakazał Szpak, monety w oko brązowe kloszardowi rzucając.
Tako kloszard złorzeczył a Adolfo-Minetus-król tłumaczył:
‘Your cruel death will come soon, your place in HELL awaAaits and your soul will cry and be damend foreveah!!’ yelled the dirty slob.
– Ty królem zostałeś niedawno, twój pałac na Helu czeka i będziesz rządzić na zawsze!!; zawył obdarty szaman – przetłumaczył Minetus – to o mnie.
– A co z nami? – spytał Uśmiech.
‘You fools, be tricked by the queen and fail in your jurney, yes, YES!’ dirty slob sat on the ground and sniffed his own feet ‘I smell disaster and disgreace.’
– Będziecie fajni i trikami pokonacie królową i fajna będzie podróż; Obdarty szaman pobłogosławi ziemię swoją stopą; On wyczuwa chwałę i dzielność.
‘Leave me now, go away! Mothafokas!’
– Ja zostanę, wy ruszajcie! Młodefoki!
– Młode foki? – zdziwił się książę Grymas, wyczuwając coś podejrzanego, czując zbliżające się niebezpieczeństwo. Miał przeczucie. Czuł to na licu, swędział go grymas na twarzy, a to zwiastowało tylko jedno – nadchodzące, podejrzane niebezpieczeństwo.
Pod górkę
Panowie, na Smogową Górę, dotarli bez przygód, wynudzeni jak mopsy. To znaczy, Minetus jako jedyny rozrywkę sobie znalazł i lapał much językiem, za co mu byly konie wdzięczne, bo im mniej dokuczały.
Tak ich szpieg poprowadził, że na około po trzykroć górę obeszli, ale gdy się już bracia umęczyli, to w trzymiga znaleźli grotę smoczycy rzyć moszczącą.
I doń wleźli.
A, że się nader ciasna okazała i zdradziecka, i odchodami woniejąca, to tak Uśmiech urągał, w łeb się palnąwszy:
– Psu na budę taka grota, a nie na smoczą rzyć! I daje tu jak z rzyci! Defekacją! NAPRAWDĘ!!! – wykrzyczał.
– Kiełbasą raczej – ni to stwierdził, ni do siebie sapnął Grymas.
– Arrr! Cichaj głupiś, jak smoczyca magiczna to i postać może ludzką przybrać – naraz zganił Minetus brata i nakazał cichszą mówić mową. I dalej opowiedział jak to razu pewnego, za panowania jego ojca, na dworze gościł białogłowy gromiciel nieludzi, na krótko przed tym jak zmarł…
Drag queen
Drogę w głąb, w dupę ciemnej jaskini, aż do leża smoczycy, w ciszy się skradając przemierzyli. Szczęście, że wcześniej kupili pochodnie, bo byliby się pogubili w tej krętej jak jelita grocie. Tylko szpieg jakoś tak coraz pewniej stąpał i idąc zaczął kołysać biodrami:
– Co się tak na boki rzycią telepiesz?
– Tak się skradają Asasyni.
– … .
A gdy do leża dotarli, dziwy tam zastali.
Wszędzie do koła leżały szczątki magicznych kolorowych kucyków, a leże mieściło się przy magicznie zamarzniętym jeziorze, z którego ktoś wykroił sporo lodowych brył.
– Ocho! Kuce robiły smoczycy lody! – zabłysnął Uśmiech.
– Głupiś! – zrugał go brat i król i Adolfo w jednym.
– Wcale nie taki głupi… – wyrzekł szpieg i to wyrzekłszy, przemienił się w swoją postać prawdziwą.
– Zwabiła nas tu gadzina! Pod postacią szpiega nas zwodziła! Zginiemyyyy – zawył Uśmiech bo był niedzielny.
Grymas zlustrował smoczą królową, co jeszcze przed chwilą udawała szpiega Szpaka.
Włosy czarne, oczy czarne, broda czarna, rzęsy czarne, wąsy czarne, brwi czarne – niby wszystko było na swoim miejscu i figura niczego sobie.
Tylko piersi jakoś słabo się odznaczały.
Coś było nie w porządku, lampił się Grymas i gały trzeszczył.
Minetus nóż długi z pochwy wyjął i zaszarżował i ciął zamaszyście. I nic, nóż ześlizgnął się po gadzie, rozdzierając jedynie koszulkę.
Tedy Grymas przyjrzał sie spodniom dragonicy i już wiedział. Tam w kroczu, odznaczał się…
– Ha, jam jest Legendarna Konczita Kiełbasiana! – zdarła z siebie łachy drag queen i ujrzeli jej ciało nagie pokryte drobną smoczą łuską. I poczuli mężowie zapach kiełbasy.
– Ha, a ja nie jestem Adolfo, tylko król Minetus! – krzyknął, włosy zmierzwił i wąsik zerwał.
– Ha, wiedziałam! HaHaHaHaHA! – zarżała smoczyca.
Minetus jednak się nie poddawał, szablą naparzał i pałaszem pałaszował i wszystko na nic. Na łusce smoczej, po stokroć od rybiej mocniejszej, uderzenia nie robiły wrażenia.
Wtem, z nagła, Konczita opluła króla kiełbasianym kwasem, ze swej kiełbasy. Szczęściem w Minetusie płynęła domieszka królewskiej żabiej krwi, toteż częściowo był kwasoodporny i kwas go nie zabił, ale sparaliżował.
Pochyliła się gadzina nad królem by dzieła okrutnego dokończyć i go ukatrupić na śmierć, ale wtedy…
Wtedy Uśmiech, jak to on, bezużyteczny w kącie siedział i się kiwał, ale…
Wtedy Grymas spojrzał w górę a tam na skalnej półce rosły róże. Spojrzał w dół a tam na ziemi rosły fiołki. Spojrzał przed siebie i ujrzał obnarzoną, wypiętą rzyć smoczycy, jedyną część ciała łuską nieosłoniętą. Spodnie z dupy swej Grymas zerwał, i frędzla swego potężnego oburącz pochwycił i zaszarżował i smoczycę frędzlem wydrylował.
– AJJ! – zawyła Konczita! – Od dupy strony atakują, od tylca! Czy to się aby godzi!?
Lecz Grymas był bezlitosny. Piętę Anusową smoczycy odnalazł i wykorzystał z gracją. Frędzlem po korzeń zanurzonym, począł młynki wywijać. A na frędzel nadziana kręciła się Konczita.
Na górze róże,
Na dole fiołki,
A ty dupą kręcisz,
Na mym frędzlu fikołki.
Jakby tego było mało, Grymas sięgnął ręka do pleców i wyjął zwój magiczny na targu zakupiony. Pochodnią sobie przyświecił i zaklęcie odczytał:
– Spermatogeneza!
Najpierw spuchły mu jajcoki do rozmiaru dorodnego arbuza – każde.
Potem napuchł mu frędzel, że ledwo ból wytrzymał.
A potem to już wystrzelił.
I zalał Konczitę od środka, i piło smoczycy ciało i piło i puchło.
I puchła i piła smoczyca, nawet piersi Konczity napuchły i sikła z nich ciecz biała.
I piło smoczycy ciało, i piło i puchło, aż wybuchło.
I wszystko na biało się przemalowało, zabryzgało, zeżygało.
Szczęściem zalkęcie wątłej było jakości i biały płyn jądrowy znikł nagle.
Na placu boju ostał się Grymas, a do frędzla jego, jelito magicznie, magicznie nietknięte się przyczepiło i frędzla okondomiło.
Pozbierali, co cenniejsze szczątki smoczycy i włosy magicznych kucyków do wora.
– Tośmy się obłowili. Choć ja jako król, to w sumie mi to zwisa.
– He! Mi Raźno będzie wrócić i księżnę zbałamucić. Tylko Uśmiech nie zmężniał…
– Może się jeszcze kiedyś nadaży okazja.
Ruszyli do wyjścia. I będąc prawie u wyziewu z jaskini zasłyszeli.
*fap* *fap* *fap*
Dźwięk ten znajomy dochodził zza skały, więc gdy wyskoczył na nich K'Onan, do walki byli gotowi.
Niepotrzebnie.
Biedak nie zauważył, że się kompulsywnie onanował i w pantalonach co miały rękę się zaplątał.
*Bęc*
Bęcnął przed nimi płasko na podłoże kamienne, niby pokłonem im cześć oddając.
– Dobij go, a może zmężniejesz – rzucił Minetus do Uśmiecha nóż długi.
Już chciał go Uśmiech dobić, by zmężnieć, nawet strach przełamał i podszedł, a K'Onan sam już dogorywał, bo się na własny miecz nadział.
I usłyszeli ostatni podryg jego mięśni.
*fap*
I skonał.
Myśleli go pochować, ale na myśleniu się skończyło, bo się brzydzili go dotykać.
Okondomiony
Owiani wódką i zionący sławą powrócili dnia trzeciego z rana o dwunastej.
Chwiejny był ich wzrok i nieostry krok. Mordy mieli bełkotliwe i mowę zapijaczoną. Frędzle czerwone a nosy oklapłe.
Staneli na wzniesieniu, u podnóża którego stała parterowa chata Grymasa.
A jak szczali ze szczytu, to trzymali się za ręce, coby nie spaść w dół.
Karolina wypatrywała z najwyższego okna, jakie mieli w izbie przyjęć, tej co się gości przyjmuje, powrotu męża. Oślepił ja refluks słońca, od okondomionego frędzla Grymasa odbity. I już wiedziała, że wyprawa się udała. Coby znak dać mężowi, że gotowa, cyckonosz rozodziała i piersiami do okna przywarła.
Ujrzał to Grymas, wyciągnął flaszkę z pachy i pociągnął łyk solidny na odwagę.
*GULP*
Zerknął na zegarek: 12:04
– BIJ, BAŁAMUĆ!!! – ryknął i zaszarżował na chatę. A bracia poturlali się w ślad za nim.
O dwunastej minut siedem, podjął Grymas próbę współżycia z pionowym uśmiechem Karoliny.
♡♡♡
12:08
– Ała! – Księżna krzyczała. – Za wielka jest twoja pała! – Usiadła w kącie, obok Uśmiecha i chlipała.
*chlip* *chlip*
– Doradźcie bracia, cóż czynić? – Grymas klapnął na fotel zrezygnowany.
– Po radę udać zda się. – Minetus łypał żabim okiem na nagą Karolinę i długim jęzorem dłubał sobie w nosie ze smakiem.
– Do kogo? Wieszcza przepowiednia spełniona, a księżna dalej nie zbałamucona!
– Do mędrca prawdziwego, każdy wie, że jak po radę to do pustelnika.
Odwrotny
Od razu jak powzięli, tak poczęli. Trzech mężów na pustynię, do oazy pustelnika przybyło, gdzie na wstępie powitał ich witacz.
Konno mur przebyli bramą ozdobiony. Wielbłądzi odebrał od nich lejce, dziwiąc się nieco, że pustynię konno przemierzali.
Dalej wrota kambraciom otworzył odwrotny. Odwrotny, gdy go we wrotach mijali, tak im wyszeptał:
– Raz wkroczycie, a nie będzie odwrotu.
– A jakem byśmy wierzchem wjechali? –Jeden z księży obrzucił odwrotnego srogim grymasem.
– To by nie było odjazdowo! – szepnął. – A tak może będzie, bo w tym roku ziele obrodziło!
– My nie po zioła a po radę – sprostował król Minetus, jedną osandaloną stopą już w pustelni, wciąż z pseudo Adolfim wąsem na twarzy, a drugą, osmaloną od słońca stopą, jeszcze na zewnątrz. Czuł, że jak tak dalej pójdzie i konwersacja się rozwinie to mu się stopy, i w ogóle pół ciała, nierównomiernie opali.
– Jak po radę to odradzam…
– A chrzanię, co mi odwrotny odradza – wciął się Uśmiech, stojący jeszcze całkiem na słońcu i spragniony nielada. – Wchodzę! – Popchnął braci i weszli.
Odsandali, odebrał od nich sandały tuż za progiem, twierdząc, że w tym domu boso się chadza. Ododzieniowy-wierzchni ich rozdział. Tylko, odparasolkowy, jakiś taki zaschnięty siedział na krześle i się nie ruszał, zupełnie jak baobab, zdawał się bez życia, w środku jakby pusty.
Resztę niewolników odpędzili szablami młynki kręcąc.
Tylko karzeł się ostał, bo za wysoko machali i ich przywitał:
– Radym gości witać, przedstawcie się ino i już was w te zapędy do audiencyjnej sali prowadzę i was pustelnikowi zapowiem. – Ukłonił się nisko, nosem zahaczając o osmaloną stopę króla.
– Jam jest mężny Minetus, król na Falonię – powiedział zahaczony i zerwał wąs kamuflażowy, ukazując usta swoje żabiopodobne i oczy wypłupiaste, co je do tej pory wąs zakrywał.
– Jam jest mężny książę Grymas, co drag queen Konczitę ubił. – Grymasowi, na lico wypłynął tryumfalny grymas.
– Jam jest książę Uśmiech, raczej mało znany. – Przedstawił się i trzeci, przez wielu pomijany.
– No podnieś się z ukłonu i przedstaw i ty – zarządził Minetus.
Karzeł wpierw niepewnie, następnie nieufnie, dalej nieco śmielej się wyprostował. I zripostował:
– A jam jest Zwiastun i was pustelnikowi zapowiem, panowie.
Krótkie miał rączki i krótkie miał nóżki, a tak nimi przebierał, że do sali Audiencyjnej dotarli kambracia cali zmachani. Karzeł wślizgnął się do środka przez małe przejście wycięte u dołu drzwi.
Dopadli bracia do drzwi tychże i podsłuchiwali:
– Sir pustelniku, goście z koniami nagimi przybyli. Dwóch mężów i trzeci.
– A ten trzeci co? Nie mąż?
– Eunuch chyba jaki, bo głos ma piskliwy, ja bym odradzał tego przyjmować.
– Kastrat mi nie groźny, proś panów.
Pod naporem podsłuchiwaczy, drzwi źle zamknięte się otworzyły. Wpadli kambracia do sali, jeden z drugim (i trzecim), się poprzewracali.
Pustelnik skonsternowany zaprosił ich aby usiedli na kanapie na zydlach, sam zaś zajął miejsce pod biurkiem.
Zasadzili się, otoczeni dziwnymi urządzeniami, którym nie mogli się nadziwić.
– To nowy wynalazek coboldzich inżynierów, znać trzeba, że lepsze są gnomów i goblinów, bo wymyśliły te oto – omiótł pomieszczenie szerokim gestem – kamkordery, ale nimi nie przejmujcie się wcale, opowiedzcie, w czym rzeczy leży?
Rad pustelnik; Smokomici i Smokonistki
Raźno opowiedzieli o problemie Grymasa i całą historię ze szczegółami, fragmentami nawet na sobie demonstrując. Szczególnie po dwukroć musieli powtarzać inscenizację pogładzenia smoczej królowej. Na sam koniec Pustelnik nakazał, pokazać sobie kondoma magicznego z bliska.
– Poradzę wam, mości mężowie i Uśmiechu, ale po pierwsze prima, papier podpiszecie, że się praw autorskich do tej historii zrzekacie, iżbym mógł ją spisać i opublikować.
– Zgoda
– Zgoda
– Zgoda
Odrzekli chórem.
Po drugie, prima, zachowam sobie movies z kamkorderów, i prawa do tych movies też mi o tu – wskazał palcem – tutaj dokładnie podpiszecie.
– Okay
– Okay
– Okay
Zgodzili się.
– Panowie, nawet sobie sprawy nie zdajcie, jakiż precedens tworzycie, to będzie pierwszy, udokumentowany przypadek współrzycia, typu frędzel-rzyć. Współżycie Anusowe! I to ze smoczycą! – podniecił się Pustelnik nieco.
Jak już widać, historię pustelnik spisał. A nagrania nie wiadomo do jakich wrzucił sieci, szpiegowskich czy rybackich siatek, ale wiadomo, że składanie podpisów to historyczna była chwila.
Zainspirowany historią, pustelnik odkrył nowy fetysz i w późniejszym czasie utworzył dwa kluby, coby zyski czerpać ze składek klubowych. Dla panów, klub Smokomitów – smokolubnych sodomitów, dla pań zaś Smokonistek – smokolubnych hedonistek.
Wracając do historii:
Takoż, podpisy otrzymawszy, pustelnik im poradził:
– Takoż wam radzę, że do kobiety podejść trzeba należycie, nim się podejmie współżycie. Już tydzień wcześniej komplementy prawić należy. Że dobrze ubrana, że jej suknia na dupie pięknie leży. Kwiaty jej dawać codziennie, ale nie kupne, gdyście bogaci, tylko własnoręcznie na łące zdekapitowane. Sprowadzić jej trzeba porcelany, przez Funchińczyków tajemnym systemem wytwarzanej. I czekolady jej dać dla osłody, najlepiej z Niggdzielądu. A żeby była skorniejsza, to wina, ale, aby z siarką wprost od Polańskich plemion. A, a! a tegoż wieczora, co by do aktu miało dojść pojednania… – tu pustelnik poczynił pierwszą pauzę oddechową i skierował się wprost do Grymasa – …zapal świece, ciepłe podaj wino i najsamwpierw puść Minetusa co by grunt urzyźnił. Gdy gleba odpowiednio zwilgotnieje, tedy ty, Grymasie, dżdżownicę swą okondomioną wkładaj, niech glebę przeżre, acz łapczywie niech nie kąsa. Jeśli księżnej na lico, grymas bólu i strachu wypłynie przy defluoryzacji, z odsieczą niech książę Uśmiech pośpieszy. Jak się obnaży, księżną śmiech znieczuli, a może się i Karolina nad Uśmiechem polituje i ręką conieco wypucuje. Dalej, to już Grymasie, jak to jedna kapela w złorzeczu śpiewa "One more time" i "harder, better, faster, stronger". Od magicznego kondomu mocy, frędzel twój do końca wskoczy, cały się pomieści i vaginalis wypieści.
(za)Koniec(zenie)
Kiepska rada pustelnika nie była.
Onegdajnego wieczoru tamtego, Karolina krzyczała całą sobą długo i to już po stosunku, a sprawił to frędzel, w kutasy firanki obtarty.
Dobrze ci radzę kolego, nie rób przy żonie, czegoś takiego. Chyba, że na złość chcesz zrobić jakiejś… kobiacie, lecz uważaj, bo się może poskarżyć tacie.
Karolina żyła odtąd ciesząc się długim Grymasa szczęściem.
Minetus rządził i panował, a że się na tym nie znał, to z pustelnika doradcę sobie uczynił. I orgiogarchię w Falonii wprowadzili.
Uśmiech, jako że stał się tak nieistotny, że dla innych wręcz niezauważalny, został królewskim szpiegiem, zmężniał też nieco, lecz bez przesady.
Na koniec psikus od wujka pustelnika, co ową historię ku przestrodze spisał, któren z panów, ostatniego zdania na głos nie odczyta, ten profan i troglodyta:
Ja, we własnej osobie, grą wstępną, zobowiązuję się zawsze i wszędzie, konsumpcję poprzedzać.