- Opowiadanie: maciekzolnowski - Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost

Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost

Pierwsza w historii science fiction inwazja kosmitów na browar (położony w Czeskiej Republice). Bracia Czesi, nie martwcie się! Jesteśmy z wami! Razem wypijemy to piwsko, którego nam naważono! ;)

https://niedobreliterki.wordpress.com/2018/09/14/pivovar-morskie-oko-akciova-spolecnost-by-maciej-zolnowski/

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Skoneczny

Oceny

Pivovar – Morskie Oko. Akciová společnost

Morskie Oko, współcześnie

Zanosiło się na tęgą imprezkę. Naszą odyseję rozpoczęliśmy wcześnie rano, a zamierzaliśmy skończyć następnego dnia. I to był właśnie półmetek, a jednocześnie też najważniejszy cel wyprawy: Morskie Oko – mały browar położony po czeskiej stronie. Celem drugorzędnym miał być lekko zakrapiany powrót nasz do domu, kończący się rzecz jasna happy endem. Oczywiście waliliśmy pieszo przez wcale niemałe góry.

Tymczasem bawiliśmy (się) w najprawdziwszym piwnym raju. I tak kiedy Adaś otwierał z psykiem pierwszą butelczynę ciemnego pięcioprocentowego Opata číslo pět, którego zapach wydał mi się od razu dziwnie podejrzany, ja akurat raczyłem się trzecim już z rzędu Morskim číslo tři  sztandarowym wyrobem z Jabłonkowa. Degustacja trwała ma się rozumieć w budynku zakładowym, w którym byliśmy owego dnia jedynymi zwiedzającymi. Być może latem sytuacja wyglądałaby inaczej, za to teraz, zimą, i to na dodatek podczas burzy śnieżnej mogliśmy do woli napawać się pustymi i bezkresnymi przestrzeniami, pełnymi wysterylizowanego sprzętu: ogromnymi zbiornikami fermentacyjnymi ze stali nierdzewnej oraz zabytkowymi kadziami starszych generacji. Delikatne te instrumenta wraz z całym osprzętem zdawały się dosłownie żyć jakimś własnym wewnętrznym życiem, dokoła zaś roztaczała się do głębi przeszywająca woń: złocistego trunku, drożdży piwowarskich, chmielnych eliksirów, słodowych ekstraktów, wywarów z jęczmienia i pszenicy oraz innych moczopędnych mikstur. I aż mnie od tego niuchania normalnie przypiliło, musiałem więc pognać szybciorem na stronę. Tak po prawdzie to wolałbym sobie, stojąc gdzieś pod drzewkiem, lać na świeżym powietrzu. Ach, ten zew wolności – podobnie jak seks – jest po prostu nie do opisania, jest jedną z największych rozrywek samca. Chwilę trwało nim – przepraszam za szczerość – pozbyłem się niechcianego balastu, choć na kackupkę było jeszcze za wcześnie. Już byłem na finiszu, już ostatnie krople potu i moczu z siebie wyduszałem, kiedy nagle usłyszałem, jak dwóch frędzlowatych dupojadów wtacza się do kibelka. Zapadła cisza, a potem poleciało… sam nie wiem co… w języku, pochodzenia ziemskiego albo i nie:

 FFF, pi, tu, pi, tu, FFF.

 SSS, pi, tu, pi, tu, SSS.

Efekt tej gadki szmatki był taki, że poczułem się, jakbym był na cyku, i to jeszcze przed czternastą. Na domiar złego śmiertelnie się wystraszyłem i zapragnąłem jak najszybciej opuścić to nawiedzone město. Wróciliśmy więc z Adaśkiem na szlak bojowy, lecący do granicy i potem jeszcze dalej – do Wisły, Trzech Kopców, Chaty Wuja Toma i w końcu aż do Jaworza.

 

Po chwili gdzieś na trasie

Po dwóch godzinach z hakiem ujrzeliśmy za sobą dziwne światło. Nie powiem dokładnie, co to było, choć na głowie mieliśmy czołówki i w dupie oczy, ale do łba mi wpadło, że może to UFO i inne takie alieny. Następnie spostrzegliśmy wojskowe helikoptery, które w szyku bojowym pognały w stronę Jabłonkowa. Nie cierpię prawdę mówiąc, gdy coś odrywa mnie od tych niekończących się, dalekobieżnych szlaków turystycznych, nadmiernie absorbując uwagę. I teraz mogłem to po prostu zignorować, ale nie! A na łbie miałem jeszcze gadułę Adasia, który zdobywał właśnie niedostępny dla śmiertelników szczyt słowotoku:

 Stary, a wiesz, że indeksowanie stron… Hm, co ja to miałem mówić?

 Nieważne! Stary, coś ci powiem. Ja po dziesiątym piwku witam się już z duchami przodków – próbowałem go zagłuszać.

A swoją drogą zdążyło mi po drodze przemknąć parę sztuk pacanocapów, żółwiopredatorów, pawiokruków, protoknurów, sarnosłoni, jeleniokosów oraz po jednym egzemplarzu antylopomewy i świstakuptaku. Zaobserwowałem też łosiożmija i szczurorysia oraz niektóre inne zwierzątka pojawiające się – o ile dobrze pamiętam – w mitologii starożytnych Ślązaków opolskich z Klisina. Ale mniejsza z tym. A kamarád jak zwykle nawijał o indeksowaniu stron internetowych:

 Stary, a wiesz, że pozycjonowanie…

No więc go złoiłem:

 Dajże spokój, Adaśko! Naprawdę musimy przyłazić sobie aż tutaj, by pogadać o jakiś tam zafajdanym indeksowaniu? Dlaczego nie rozmawiamy na przykład o estetyce krajobrazu? Ę, ą!

 Ę, ą, Maciusiu, ę, ą – przytaknął kulturalnie i elokwentnie, a zrobił to w tak delikatny sposób, jakbyśmy co najmniej byli na podsłuchu… „Sowa i Przyjaciele” i takie tam.

 O, już wiem, co ci opowiem: anegdotkę. Wchodzę do knajpy w pobliżu rynku, a tam jeden facet mówi do klienta: „No słucham”. I ten mu odpowiada: „Zamawiam frytki”. „Frytki? I co z nimi zrobić?”. „Z frytkami co zrobić? A rozumiem… Na wynos, proszę”. „To smacznego. Następny. Co dla pani?”. „Dla mnie? Flądra”. „Naprawdę?”. „Naprawdę”. „Stara?! – pyta żony. – Mamy flądrę? Okej, mamy”. I dalej: „A to co?”. „To? Włos”. „To nie mój, to pani. Proszę go stąd zabrać”.

 

Po parunastu minutach w dendrosferze

Czas mijał szybko, przyjemnie i sam nie wiem, kiedy ani w jaki sposób zdołałem wyłoić cały jakże pakowny plecak piwska. Zaiste, kozak ze mnie nad kozaki! Nie ma co! Zdążyłem też wyglebić się z pięć razy i zaryć nosem w zaspę, a ze dwa razy może zrobiłem orzełka na śniegu, bo – jako Polak – mam słabość do ptactwa, zwłaszcza do bielików, jastrzębi i właśnie orłów.

 Stary! Czy myśmy się przypadkiem nie zgubili? – rzuciłem po krótkiej pauzie, dopijając lodowatego browarka.

Zaniepokoiło mnie, że taki towarzyski gość, jakim jest Adaś, milczy już od ładnych dwudziestu minuto-łyków-psyków. No więc czekałem i czekałem, lecz odpowiedź nie nadchodziła; zaś jedyne, co można było tutaj usłyszeć – to przeraźliwe, posępne wycie lodowatego, nieomal arktycznego wichru. Postanowiłem więc niezłomnie, że spróbuję ponownie:

 Wiesz chociaż tak mniej więcej, gdzie jesteśmy? No dajże spokój, stareńki, i nie wygłupiaj się; powiedz, gdzie jesteśmy! Ę, ą, Adaśko. Ę, ą.

I znów to samo. Nic, tylko głucha, przerażająca cisza i zawodzenie wichru szalejącego nocą w koronach ośnieżonych istebniańskich świerków – o, jakże dostojnych i zacnych pomników przyrody! O tych pomnikach nie będę teraz pisał, bo to nie czas ani miejsce. Zaglądając w paszczę bombardującego białym pyłem śnieżnego szaleństwa, na próżno oglądałem się za siebie i wytężałem wzrok. Z otchłani szarej nicości, z biało-czarnych czeluści zimowego piekła nie dotarł do mnie ani jeden dźwięk, ani jedno słowo nie nadpłynęło, nie nadleciał ani jeden, choćby i zdławiony krzyk. Żadnych kroków nie usłyszałem. Już miałem się cofnąć, już zawrócić miałem, gdy wtem… zadrżała ziemia, a z chaszczy wypełzło gigantyczne i obleśne monstrum, trochę podobne do mego druha. To coś posiadało macki i rogi, miało zęby, a nawet szpony, w których dzierżyło butelkę Opata. I było krwiożerczą bestią, której zielonkawoszare cielsko stanowiła w głównej mierze buchająca na wszystkie strony, kipiąca, parująca, wszechobecna galareta. Jedynie oczy wydały mi się ludzkie i dziwnie znajome takie, i to do tego stopnia, że wkrótce udało mi się nawet zdobyć na odwagę, na jakąś namiastkę męstwa. Zawołałem więc donośnie, choć oczywista na próżno:

– Adaśko?

A wicher zdawał się odpowiadać:

 No coś ty, ślepy? Na imię ma żelatyna. A toto je stará kurva!

Z minuty na minutę, z sekundy na sekundę sytuacja stawała się beznadziejna, a próba dialogu z potworem bezcelowa. Kiedy więc kreatura zbliżyła się na wyciągnięcie dłoni, zamarłem w bezruchu. Zamknąłem oczy, po czym zupełnie już straciłem przytomność i nadzieję na przeżycie.

 

W śmiertelnie niebezpiecznej i niefajnej zonie: nie ma w pobliżu monopolowego ani Żabki dwadzieścia cztery godziny na dobę…

Obudziłem się po jakimś czasie w tajnym laboratorium wojskowym, z którego już raczej żywy nie wyjdę. I choć to niewielkie pocieszenie, to koniec końców cieszę się, że nie zbrukałem trzewi obcym i plugawym smakiem Opata číslo pět.

Koniec

Komentarze

A cóż tu komentować, Maćku, skoro tekst mówi sam za siebie?

Zaprezentowany w pierwotnym kształcie, wzbogacony fragmentami, dla których brakło miejsca w wersji konkursowej, choć opowiada o tym, o czym już czytałam, to tym razem treść wybrzmiała pełniej, dobitniej, bardziej po męsku i jakby bliżej natury. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za pozytywną opinię, Reg. 

 

“Aż mnie od tego niuchania normalnie przypiliło. I musiałem pognać na stronę”. Rzeczywiście treść wybrzmiała bardziej po męsku i jakby bliżej natury. ;)

O rany, Maćku! Tak bardzo byłem zdezorientowany po lekturze szorta, że czym prędzej przybiegłem tu na stronę, choć browarka nie piłem, a czeskie uwielbiam i też się czasem przez granicę przeprawiam dla dokonania piwnego abordażu. Czy mi ta wizyta rozjaśniła w głowie?

Niekoniecznie. Poza jednym: wydarzyło się coś cudownego w językowych sprawach, słowach, zdaniach, poczułem ogromny potencjał Autora, śmiałość i lekkość w absurdalnych klimatach, coś niezwykle obiecującego, jednak…

Wydaje mi się, że niezależnie od przyjętej koncepcji, tekst powinien komunikować się z czytelnikiem w miarę klarownie. Trudna sprawa, wiem. Sam raczkuję dopiero. Pisarz pisklak. Ale jako czytelnik, bardzo łapczywy na słowo pisane, posiadający szeroki margines potrzeb i upodobań literackich poczułem niedosyt, niespełnioną obietnicę, która zabrzmiała w tytule, a później w samym języku.

Mam nadzieję, że wyklaruje Ci się to pisanie koncepcyjnie i w konstruowaniu przekazu, ale w języku, w wypowiedzi samej, błagam, pozostań swobodny!

Dzięki za lekturę, pozdrawiam! ;)

Pełna wersja lepsza niż skrócona. Ale… Wiedziałam, jak się skończy, a to odbierało kawał przyjemności z lektury. IMO, wstawianie dwóch bardzo podobnych tekstów tak jeden po drugim to słaba taktyka.

Jest postęp jeżeli chodzi o fabułę – w opowiadaniu coś się dzieje. Wprawdzie to tylko historia dwóch ubzdryngolonych facetów, a nie wzniosłe dążenie do celu, ale już wyrwałeś się z orzeszkowych opisów przyrody.

Babska logika rządzi!

Tak, Finkla. Przestałem opisywać orzeszki a zacząłem szyszki (chmielu). W końcu i to, i to jest częścią odwiecznej przyrody. Dzięki Ci!

Speszyłem się, Majkubarze. I sam nie wiem, jak Ci mam dziękować. Twój komentarz – pisarza pisklaka (no to jest nas dwóch) – mnie uskrzydlił. Ale OK, będę nadal pracował nad pisarstwem koncepcyjnym, zaś w języku, w wypowiedzi samej postaram się pozostać swobodny (pozostać sobą). 

 

Miałam na myśli opisy smarowane przez niejaką E. Orzeszkową. ;-)

Babska logika rządzi!

Tak, wiem, że o nią chodzi. No, jej opisów nic nie przebije. Ale przynajmniej mogę sobie pożartować (orzeszki, szyszki, konopie, trawka – pamiętasz? – ta mordercza trawka). I muszę powiedzieć, że wyjątkowo dobrze się bawiłem, pracując nad tym opowiadaniem. :)

Bohaterowie opowiadania wracają do Jaworza wcale nie najkrótszą trasą. I dlaczego mnie to nie dziwi? :-) Mijają po drodze las świerkowy (najprawdopodobniej w okolicach Wisły). Pojawiają się w związku z tym wątpliwości, o których piszę u dołu.

W tekście jest wzmianka o świerku istebniańskim. Ciekaw jestem, jaki jest obecnie zasięg występowania tego miejscowego ekotypu i czy sięga – dajmy na to – Wisły Dziechcinki, okolic Stożka Małego, Czantorii Wielkiej oraz Małej, Orłowej i Równicy. Dodam, że bory świerkowe tworzą piętro regla górnego do wysokości 2200 m n.p.m.

Zna ktoś właściwą odpowiedź?

Stukrotne dzięki, Reg. :)

 

 

Zaraz sobie o tym poczytam. Człowiek przechodzi nieraz dziesiątki razy i mija – dajmy na to – taki Stożek Wielki. I dalej nie wie, nie pamięta, co widział (co tam rośnie): las kaktusów czy coś innego? 

 

Reg., czy jesteś pewna, że “tośta” (albo “cośta”) zapisujemy łącznie, to znaczy jako pojedynczy wyraz? 

 

I jeszcze chciałem się Ciebie zapytać, jeśli masz chwilkę, w jaki sposób radzić sobie z braniem wyrazów w cudzysłów. Czy lepiej napisać uwertozy, czy też może “uwertozy”; czy świstakuptaku czy może lepiej “świstakuptaku”; czy “oczywista” czy raczej oczywista? 

 

 

Serdeczne dzięki, raz jeszcze, za pomoc! 

MZ

 

Reg., czy jesteś pewna, że “tośta” zapisujemy łącznie, to znaczy jako pojedynczy wyraz? 

Maćku, pewności nie mam, ale skoro piszemy: myśmy, wyście, byśmy, toście, to i bardziej gwarowe tośta, też bym tak napisała.

 

I jeszcze chciałem się Ciebie zapytać, jeśli masz chwilkę, w jaki sposób radzić sobie z braniem wyrazów w cudzysłów. Czy lepiej napisać uwertozy, czy też może “uwertozy”; czy świstakuptaku czy może lepiej “świstakuptaku”; czy “oczywista” czy raczej oczywista? Wiesz, o co mi chodzi (u mnie tego dużo jest)…  ???

Przyzwyczaiłam się do Twoich neologizmów i mnie one w tekście zupełnie nie przeszkadzają. Czytam je tak jak inne wyrazy, niektóre z podziwem, bo trafiają się naprawdę ładne. I tak szczerze mówiąc, ujmowanie ich w cudzysłów przeszkadza mi, bo natychmiast zwracają na siebie uwagę i burzą płynność czytania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Czytam je tak jak inne wyrazy, niektóre z podziwem, bo trafiają się naprawdę ładne.”

Bardzo Ci dziękuję. :)

I ja Ci dziękuję, za wyrazy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak po prawdzie to wolałbym sobie, stojąc pod drzewkiem, lać gdzieś na świeżym powietrzu. Ten zew wolności jest – podobnie jak seks – po prostu nie do opisania, jest największą rozrywką prawdziwego faceta

No nie wiem, nie przekonuje mnie to xD

 

To, że poświęciłeś cały akapit czynnością kiblowym, opisując je w tak drobnych detalach, jest równie zastanawiające, co godne poszanowania.

 

Dlaczego nie rozmawiamy na przykład o estetyce krajobrazu? Ą, ę!

 Ę, ą, Maciusiu, ę, ą – przytaknął kulturalny i elokwentny Adaś, a zrobił to w tak delikatny sposób, jakbyśmy co najmniej byli na podsłuch

Podoba mi się to, takie Gąbrowiczowe mocno, lubię.

 

No ja będąc ultra leniwym bobem widzę ten tekst pierwszy raz, żadnych wersji bez rozszerzeń nie znam. Moim zdaniem opowiadanie jest świetne: dostatecznie absurdalne, z morałem równie absurdalnym, dobrze napisane. Czasem drażnił mnie trochę ten zapis wtrąceń w nawiasach [taki ze mnie interpunkcyjny konserwatysta] ale to chyba jedyna rzecz, do jakiej mógłbym się tu na siłę doczepiać. No i bardzo podoba mi się jakaś taka lekkość narracji, tutaj absolutnie nic nie jest wymuszone, wręcz przeciwnie, tekst jest taki trochę po kilku piwach. I dobrze.

Gitara. 

 

EDIT: dobrze, że nie czytam przedmowy ale niektórzy czytają, a dałeś tam spoiler całego tekstu. Po co? 

No nieźle.

Hmmm… Tekst jest napisany bardzo porządnie, opisy zabawne i jakże prawdziwe :D

AAAaaale ;)

 

Ale ja nie przepadam za (nawet piwnymi!) oparami absurdu. Owszem, przyjemnymi i do uśmiechnięcia… Jednak to nie moje klimaty.

 

W każdym razie wyrazy uznania za pomysł i ładne neologizmy. No i tak dobry research ;)

Iluzja, Skoneczny, dzięki wielkie. 

 

“No ja będąc ultra leniwym bobem widzę ten tekst pierwszy raz, żadnych wersji bez rozszerzeń nie znam”. – Widziałem Twoje teksty. I mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie jesteś leniem. Oj, nie jesteś! :)

“Podoba mi się to, takie Gąbrowiczowe mocno, lubię”. – A tak, do Gombrowicza mam słabość. Nie wiem, czy czytałeś może moje “Butelki zwrotne…”? Tam jest aż osiemdziesiąt procent z Gombrowicza (jeśli nie więcej). 

Raz jeszcze dziękuję Ci za komentarz oraz lajka. 

 

“(…) tak dobry research”. – Dzięki Iluzja. Starałem się. Gwoli wyjaśnienia dopowiem dwa, trzy zdania: 1. Miejscowość Jabłonkowo istnieje naprawdę. Choć nie ma tam oczywiście Morskiego Oka. W pobliżu znajdują się za to dwa browary. 2. Piwo Opat ciemne istnieje naprawdę, choć jest produkowane w zupełnie innej części Czech. Można je nabyć m.in. w Polsce, np. w PTTK Jagodna (Spalona, k. Bystrzycy Kłodzkiej). 3. Gaduła Adaś, jeden z bohaterów opowiadania, istnieje naprawdę. To tyle.

 

Pozdrawiam. :)

Gaduła Adaś… Czyżby, niestety prawie ostatnio nieaktywny, AdamKB? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, Finkla, to nie ten sam, co AdamKB. Żałuję, że obaj panowie są nieaktywni, bo jeden pisał ładnie i za każdym prawie razem trafiał do biblioteki NF, drugi zaś (ten, którego ja znam osobiście) mógłby nam wiele na tym forum opowiedzieć. I gwarantuję Ci, że byłoby to niezmiernie ciekawe i życiowo pouczające. 

 

A tak a propos, ex aequo… to czytałem właśnie Twoje rozmowy z Reg. na temat misiów i naturalnego środowiska (Twojego oraz misia). Zabawne. Mi-Się strasznie spodobały. ;)

A, zdarza nam się z Reg zanurkować w dialogowych oparach absurdu. ;-)

Babska logika rządzi!

A gdzież to my tak o onym miśku dyskurs wiodłyśmy, bo jakoś z pamięci całkiem mi to uszło? ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też sobie nie mogę przypomnieć… A nie, wygrzebałam – pod moim konkursowym opkiem na “Morskie Oko”.

Babska logika rządzi!

No to idę sobie przypomnieć. ;)

 

edycja

Istotnie, było misiowo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Miło, że zacnie. Misia nigdy nie widziałam na Morskim Okiem. Właściwie, w naturalnym środowisku to nigdy nie widziałam”… 

“W moim środowisku to mogę liczyć co najwyżej na pluszowe”. ;-)

No właśnie: pluszaki są całkiem zacne. Prawdziwego niedźwiedzia to nawet ja nie widziałem, choć po górach się tryndam. I wiecie co? Wolałbym go jednak nigdy nie ujrzeć, bo z moim szczęściem to… wiadomo… Amen.  

 

 

Nowa Fantastyka