- Opowiadanie: faxe100010 - Trehor - prolog

Trehor - prolog

Świat miecza i magii, gdzie chciwość i zawiść dyktuje tryb życia. W tym miejscu nie da się być tylko dobrym lub tylko złym. Sumienie to oddech przeszłości, który bardzo rzadko daje o sobie znać.

To jest historia kilkorga ludzi, dzięki którym poznać można szczegóły dotyczące naszego pochodzenia.

Sposób powstania cywilizacji ludzkiej nigdy nie został wyjaśniony. Wszystko co mamy, to hipotezy. Pokażę wam, jak do tego doszło...

Oceny

Trehor - prolog

*

 

„Dawniej istniały aż cztery kręgi elementarne znane szerzej, jako Szkoły Magii Żywiołów. Były to: krąg wody, ognia, ziemi i powietrza.

 

Nasi praprzodkowie potrafili wyczuwać w materialnym świecie ukrytą moc, którą naturalnie sklasyfikowali i podzielili na wcześniej wspomniane elementy. Z czasem utworzyły się zamknięte grupy ludzi władającymi konkretnym żywiołem, a w konsekwencji powstały szkoły.

I tak magowie kręgu ognia z początku potrafili jedynie kontrolować płonące świece, ogniska, lecz później nauczyli się krzesać iskry, płomienie, czy wreszcie ciskać ogniste kule we wrogów.

Adepci kręgu wody mieli podobne umiejętności, jednak nakierowane na ich żywioł.

Pomyśl… Jak dużą wartość miał taki mag dla ludu borykającego się z regularnymi suszami. Taka osoba zapewniała nieograniczone zasoby wody pitnej.

Kolejnym elementem był krąg ziemi. Mag z tego kręgu był w stanie oswajać wszelkie zwierzęta lądowe i wodne. Miał moc kontrolowania wzrostu drzew i krzewów nawet na jałowej ziemi pośrodku ciemnej jaskini.

Razem z konfratrami z kręgu wody magowie elementu ziemi nieśli pomoc w rejonach dotkniętych nieurodzajem. Po dziś dzień na pustyniach można napotkać ich twory; zielone wyspy z bijącymi źródłami wody, które okoliczna ludność zwie oazami.

Ostatnim kręgiem elementarnym jest krąg powietrza. Mistrzowie byli zdolni przywoływać deszcze, silne wiatry, niszczycielskie burze, czy miotać piorunami z ręki. Umieli również działać w drugą stronę– uspokajali sztormy, odpędzali huragany.

 

Każdy element do działania wymagał przekaźnika umożliwiającego pozyskanie z niego energii oraz jej wykorzystanie. Tym, co dało taką sposobność była mana. Zwana również piątym elementem.

Mana występuje naturalnie, jak całe życie na tym świecie. Otrzymać ją można z głębi gór w postaci kamieni szlachetnych lub z odpowiednich roślin. Jednakże odnalezienie takiego topazu, czy szmaragdu jest problematyczne. Dlatego też w praczasach opracowano receptę alchemiczną, która pozwala nasycić maną jakiegokolwiek przedmiot wykonany z jakiejkolwiek rudy kopalnianej. Potrzebne są do tego konkretne zioła i stymulant – ogień magiczny. Im lepsza ruda, tym więcej energii można w nim zmieścić.

Najbardziej pojemne są rudy złota. To dlatego zaczęto wydobywać ten surowiec. Jednak taka bryła była niewygodna do noszenia. Dzielono je na mniejsze kawałki, potem jeszcze mniejsze. Wieszano je sobie na szyi, przytwierdzano do kijów, nakładano na ręce. Stało się to powszechne w kręgach magicznych. Zwykli ludzie widząc kogoś obwieszonego złotymi naszyjnikami i pierścieniami zapragnęli tego samego dla siebie. I tak kruszec ten stał się czymś pożądanym. Symbolem bogactwa. W wyniku tego powstał system monetarny bazujący właśnie na złocie.

Jednak nawet najlepsze złoto nie dorówna nigdy pojemności kamieniom szlachetnych, które swoją drogą również mają hierarchię jakości i mogą być ponownie nasycane.

 

Tak więc, poświęcając trochę many mag kręgu ognia otrzyma przedmiot, który ma więcej many w zależności od jakości rudy. Taka praktyka daje możliwość stworzenia potężnego źródła magii przy minimalnym nakładzie many. Brzmi niewiarygodnie, prawda? Wiem…

Zjawisko to nie zostało do końca wyjaśnione i wygląda tak, jakby ładunek magiczny nagle zwiększył swoje gabaryty. Dlaczego? Jak? Skąd? Na jak długo? Te pytania pozostają bez odpowiedzi.

Nie wiadomo, czy owa energia znajduje się w naszym świecie, czy może jest pobierana z innego. Ile jej jest i czy się regeneruje. Są pewne hipotezy, ale nie sposób przeprowadzić odpowiednich testów. Najstarszy eksperyment zaczął się 2832 lata temu. Nasycono maną bryłkę najsłabszego kruszcu, jakim jest węgiel i zamknięto w zwykłej, drewnianej skrzyni. Jak do tej pory przedmiot ten nie stracił nawet okruszka swojego ładunku. Więc dalej mamy zagadkę.

W każdym razie roboczo przyjmuje się, iż piąty element wyczerpie się dopiero wtedy, kiedy z powierzchni ziemi zniknie wszelkie istnienie, a kruszec nim nasycony jest bezstratnym źródłem energii.

 

Minęło 3369 lat odkąd odkryto piąty element i 3157 od założenia pierwszych, prawdziwych szkół magicznych. Mimo to zjawisko magii wciąż nie jest dla nas przejrzyste.”

 

*

 

– Taką odpowiedź dostałem na moje pismo z zapytaniem co do motywu prowadzenia prac archeologicznych w ruinach Kyrdash – powiedział szczupły mężczyzna w średnim wieku siedzący przy stole i pijący już trzeci kufel piwa.

– Ciekawe…Mogę? – drugi uczestnik rozmowy wziął do ręki list i zaczął czytać. Był zauważalnie młodszy od pierwszego i tęższy, ale jego twarz wydawała się być niemiłosiernie zmęczona życiem. – Co odnalazła ekspedycja rozpoznawcza, którą wysłał szeryf?

– Niewiele. Trochę kości, jakieś pordzewiałe kawałki metalu. Słowem gówno. Nic tam nie ma. Zresztą, co się dziwić. Te ruiny stoją tam już wieki.

– Rozumiem. Udzielisz im pozwolenia? – oddał list.

– Raczej tak. Z tych zgliszczy i tak nie ma pożytku, a archeolog wydaje się być ekstremalnie podniecony możliwością kopania szpadlem w ziemi. W ogóle, to nie prosił nawet o żadne dotacje, ani siłę roboczą. Z racji tego, że nie wydam nawet talara na to przedsięwzięcie, mogę oczekiwać realnych zysków. Krąg Wody na pewno przyjedzie i zainteresuje się wykopaliskami. Jeśli coś znajdą – zabiorę należne 10%. Jeśli nie, to będę żądał zadośćuczynienia z powodu zablokowania jedynej atrakcji turystycznej w tym pierdolniku.

– To atrakcją turystyczną?

– Skąd! Ale kto mi udowodni, że tak nie jest, hmm?

– Racja. A ten typ podał powód swojego podniecenia?

– W pierwszej wiadomości napisał jedynie jakieś brednie o potędze magii, dlatego musiałem wysłać zapytanie o motyw, żeby mieć podstawę do wydania zgody lub odmowy. Najgorzej, że nieco wcześniej wyjechał Cloof i całą papierkową robotę w tej sprawie musiałem wykonać ja.

– Ilu ma ludzi?

– Z tego co wiem, to 4 razem z nim.

– Jak ten zapaleniec się nazywa?

– Falklar.

 

*

 

Przy ognisku siedziały trzy postacie. Dwoje ludzi i elf. Wszyscy smażyli wielkie kawały mięsa nabite na zaostrzone kije popijając piwem z karczmy oddalonej o mniej więcej 10 min drogi pieszo. Obok każdego z nich leżał plecak i broń osobista.

Elf posiadał krótki toporek, który już na pierwszy rzut oka wyglądał, jak przyrząd zdecydowanie nie służący do ścinania drzew. Ubrany był w podrapane, pojedyncze elementy zbroi łuskowej.

Jednym z ludzi była młoda kobieta z przepaską na oku. Miała krótkie, kasztanowe włosy i skromny komplet skórzanych ciuchów. Na jej plecach widać było krótki łuk. Mężczyzna natomiast posiadał kolczugę nałożoną na skórzaną kurtkę, krótki miecz oraz łańcuch wiszący zza pasa od spodni.

I choć wszyscy wyglądali, jak dopiero co pobici w walce dezerterzy, to ich twarze i dłonie były czyste.

– Dobra. Sprawa z głowy. Jutro jedziemy do Kyrdash. Przygotujcie wstępnie konie. – powiedział młody mężczyzna ze strasznie zmęczoną twarzą.

– Co? Tak szybko? Jak to? – spytał elf.

– Tak. Wszystko poszło po myśli.

– Czyli zachował się tak, jak przewidywałeś. Mówił coś odnośnie naszego listu?

– Miał go w nosie. Nawet nie zauważył warchoł, że treść tej wiadomości to kropka w kropkę cytat z Księgi o Magii Żywiołów, a ta jest dostępna w zasadzie w każdej bibliotece.

– Ehhh… – westchnęła Evelia. – Szkoda, że ciemny lud nie chce się edukować. Urodzili się w głupocie, żyją w głupocie i w niej zdechną. – splunęła w ognisko.

– Ano. – wtrącił swój nieoceniony wkład w dyskusję Bret.

– Dobra Trehor. Prześpijmy się do rana, bo to tutejsze piwo klepie bardziej, niż nasze wino. Popatrz na Breta. Wypił 4 kufle i ledwo widzi. Jebaniec. – skwitował ostrouchy.

– W sumie, to i ja się napiję ciut bardziej dzisiaj. Podsuń się Zay. – powiedział do elfa młody mężczyzna o wyraźnie zmęczonej twarzy.

 

*

 

– Skąd ty właściwie znasz tego zastępcę, co? – Zapytał w drodze Bret popijając z bukłaka.

– Poznałem go tam, w karczmie. Jakieś 2 miesiące temu byłem w Dolnym Glen, żeby sprzedać żelastwo, które znalazłem w trakcie drogi do was.

– Taa… znalazłem… – powiedział Bret. – Gdybym znał cię od wczoraj, to bym łyknął to niewinne kłamstewko. Zajebałeś trupowi jakiemuś i już.

– Nie zapominaj, że wcześniej zapewne go usiekł. Mam tylko nadzieje, że bidok miał się czym bronić. – wtrąciła Evelia.

– I dodać należy, iż poza żelastwem „znalazł” coś jeszcze. Talary, kamienie, tkaniny. – rzekł Zayherijea Ironay Sepayen’Fiy.

– Co wy do cholery?! Macie mnie za zbója? Zay, i ty też przeciwko mnie?! – wykrzyknął Trehor.

– Daj spokój. – roześmiała się Evelia. – Jaja sobie robimy.

– Ano. – śmieje się Bret. – A kto był tak serio tym nieszczęśnikiem?

– Dwóch najemników z kuszami i ich mocodawca.

– Mocodawca?

– Kupiec.

– Hahaha! Wiedziałam, że nie był to godny przeciwnik. Ilekroć widzę kupców z obstawą, to chce mi się płakać ze śmiechu. Niemal zawsze za najemników robią wiejskie chłopy, którzy lepiej walczyliby grabiami, niż mieczem. – śmiała się Evelia prawie spadając z konia.

– A kusze pewnie były własnością handlarza. Napięli je w wiosce i powiesili na plecach.

Spociłeś się chociaż walcząc z tą hordą wrogów? – wymamrotał Zay.

– Działacie mi na nerwy. Świętoszki wielkie. Sami byście skorzystali z takiej okazji.

 

Zapadła cisza, która jednoznacznie wskazywała, że by skorzystali.

 

– Wracając do tematu. – zaciągnął bełkotliwei Brat. – Jak skumplowałeś się z tym, no… jak mu tam?

– Zahary. – odrzekł Trehor. – Kiedy spieniężyłem towar postanowiłem to uczcić. Robiłem tak za każdym razem i przeważającą większość razy właśnie w Karczmie pod Śledziem. Podpiłem się nieco i pomyślałem, że czas zagrać w kości. Jakoś ciągnie mnie do hazardu po pijaku.

Znałem już te mordy, więc podszedłem po pierwszej, drugiej, itd… aż trafiłem na typa, który mnie ograł do zera. Wściekły wyszedłem na zewnątrz zapalić skręta z tytoniu.

– Do brzegu proszę. Może opowiesz nam jeszcze o swoim dzieciństwie, co? – powiedziała stanowczo Evelia.

– Ehhh…już kończę. Gdy tak sobie paliłem, wyszedł kolejny gość z karczmy i wyrzygał się cztery kroki dalej. Zapamiętałem, że to były dokładnie cztery kroki, bo w takiej dokładnie odległości znajdowały się moje buty. Typ najebał mi na moje buty! Nie wytrzymałem. Uderzyłem go. Facet padł. Podszedłem do niego, z zamiarem zapoznania jego twarzy z bucikiem, którego właśnie zbeszcześcił, kiedy ten popatrzył na mnie i powiedział „Przepraszam Pana”.

– Jaka piękna historia. Brakuje jedynie białego welonu i rumaka. – zaszydził elf.

– Wam coś opowiadać, to jak…

– Dobra, dobra. Spokojnie. Dokończ. – uśmiechnął się ostrouchy kompan.

– Słowo. Jeszcze jeden durny komentarz i nic wam więcej nie będę tłumaczył! – prawie krzyknął. – Tak więc szkoda mi się go zrobiło. Pomogłem mu wstać, wytarłem nogi w trawę i weszliśmy z powrotem do karczmy. Postawił mi piwo, potem kolejne i jeszcze jedno.

Obudziłem się następnego dnia na piętrze w łóżku. Rozumiecie? Facet w ramach przeprosin wynajął mi nawet pokój na jedną noc. Tak właśnie poznałem się z Zaharym. Potem były rozmowy o wszystkim i o niczym. W ten sposób dowiedziałem się kim jest i czym się zajmuje. Dowiedziałem się, że jest gnidą, która liczy tylko na zyski. Zrozumiałem, że nie obchodzi go nic innego, a najnudniejsze jest dla niego zagadnienie magii. Ponadto powiedział mi, że szeryf będzie musiał wyjechać na jakiś czas niebawem. A że interesowałem się już od jakiegoś czasu tymi ruinami, to nie mogłem wykorzystać takiej szansy. Napisałem, że szukam magicznych artefaktów, bla bla bla… Cloof nigdy by się na takie coś nie zgodził. Traktuje tę kupę kamieni, jako zabytek i nikogo z badaczy tam nie wpuszcza.

– Po części ma rację. Dzięki jemu podobnym wciąż możemy oglądać pozostałości po praprzodkach. – wysapał Zay jedząc kawał chleba.

– E, to nieźle to wykombinowałeś. – powiedziała z uznaniem towarzyszka.

– Ano. – dorzucił niewyraźnie od siebie Brat pijąc z bukłaka coś, co na pewno nie było wodą. – Gdybyś napisał prawdę, to… „HICK!”… nigdy ten tam… by się… nie dał nam… iść tam.

– E! Nie boisz się tak pić wśród nas? – zażartowała dziewczyna – Jesteś taki bezbronny i taki sam. Kto wie, co nam przyjdzie do głowy. Wiesz… czasy się zmieniły. Teraz wolno wszystko.

– Ss… spi… prdlaj.

 

*

 

Mijały godziny, a droga ciągnęła się w nieskończoność. Grupa czterech uzbrojonych jeźdźców zwracała na siebie uwagę, dlatego też wspólnie wypracowano stanowisko, że należy unikać głównych traktów, żeby nie spotkać się w polu z królewskimi patrolami, które słynęły z brutalności względem bandytów.

Threhor, Zay, Evelia i Brat bandytami nie byli. Przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Błędy i przypadki losu wymogły na nich sięganie po niekonwencjonalne metody, by żyć. Kiedyś mieszkali i pracowali, jak normalni obywatele.

 

Zay był łuczarzem. Wpisał się w stereotyp o elfach strzelających z łuków zza drzew. Jego wyroby były jak najbardziej średniej jakości, toteż nie pozwalał sobie na opóźnienia w produkcji, by móc finansowo wiązać koniec z końcem.

Pewnego wieczora czekał na comiesięczny transport drewna cisowego, ale się nie doczekał. Rankiem również cisza. Po dwóch dniach okazało się, że konwój z produktami dla miasteczka został napadnięty, a jako że bandyci nie byli koneserami bali, spalili wszystko razem z woźniczym. Nie muszę zaznaczać, że wcześniej go obrabowali.

Elf z powodu braku materiału do pracy nie mógł niczego stworzyć, by później sprzedać. Zastawił więc cały swój sprzęt łuczarski u lokalnego pasera i ruszył do miasta Dolne Glen. Tam chciał zostać pomocnikiem u jednego z rzemieślników.

 

Brat od początku był opojem i awanturnikiem. Miał też kobietę imieniem Evelia, z którą żył bez ślubu, ponieważ uznał za punkt honoru zająć się żoną po zmarłym szewcu, z którą zresztą sypiał co kilka dni, odkąd pierwszy raz się spotkali.

Mieszkali razem w Górnym Glen i bądź co bądź powodziło im się dobrze. Brat był zarządcą w porcie, a jego żona przejęła zakład szewski po byłym mężu.

Pensja zarządcy jest umiarkowana, co rodzi pokusę, by wzbogacić się sprzedając towar, który przypadkiem gdzieś się zagubił. Oczywiście owe znikanie drobnych towarów było w pełni kontrolowane przez miejscową grupę przestępczą.

Po niecałych dwóch latach takich praktyk grupa została rozbita przez straż miejską, a jej członkowie zaczęli sypać, żeby zmniejszyć sobie wyrok. Finał tego był żałosny. Cała szajka zawisła, a Brat z Evelią w dniu, w którym dowiedzieli się o szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej wymiaru sprawiedliwości po prostu zwiali na przysłowiowy drugi koniec świata.

 

Trehor był synem zakonnika. Choć ukrywano to przed wszystkimi i nim samym, to ciężko było się nie domyślić, że przychodzący regularnie przez lata do domu kapłan być może jest kimś więcej, niż dobrym kompanem zabaw i oparciem dla matki.

Chłopak uczył się w szkółce przykościelnej i spędzał czas z rówieśnikami. W pewnym momencie zaczął interesować się historią, co zaskutkowało zainteresowaniem praczasami.

Kiedy młodzieniec dorósł na jego miasteczko napadły wojska sąsiedniego królestwa – Varii. Wymordowano niemal wszystkich, w tym matkę, a miasteczko i całe księstewko przyłączono do państwa zwycięskiego. Trehor natomiast, z racji wieku został przymusowo wcielony do wojska, gdzie zmuszano go do pacyfikowania buntów niegdysiejszych jego współbraci.

Któregoś dnia na jednym ze stosów z ciałami ludzi biorących udział w mikropowstaniu syn odnalazł twarz ojca. To wydarzenie tak wstrząsnęło młodym organizmem, że wieczór po tym zdezerterował i uciekł do największego sąsiadującego z Variią królestwa. Tam zaczął robić wszystko, by przeżyć.

 

*

 

Zbliżał się świt. Czwórka przyjaciół wpół śpiąc wsiadła na konie i ruszyła przed siebie. Przejechali koło 5 mil i przed ich oczyma stanął obraz celu podróży.

– Jesteśmy! – wydarł się Brat.

– O! Już mówisz! – powiedziała ze zdziwieniem Evelia.

– Hahahaha! Daj mu szansę. – dodał Trehor.

– Panie przewodniczący tej zacnej grupie poszukiwaczy przygód. Mam nadzieję, że warto było przebyć ten szmat drogi i wydać złoto na ekwipunek. Liczę na owocne machanie szpadlem.

– Ja również. – kontynuował Brat. – I domyślam się, że dziurawiec też.

– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a wbiję ci nóż w głowę!

– Ooo. – udał zdziwienie jeszcze trzeźwy druh. – Ktoś ma ciężkie dni i nie rozumie żartów, co? Dać chusteczkę? Żebyś się nie zaplamiła tylko, bo ładne masz to wdzianko.

– Zajebię ci!

– Cisza! – przywołał ich do porządku Zay. – Większej patologii w związku w życiu nie spotkałem. Gdzie tu kurwa szacunek, co?!

– Mogę wtrącić? – zapytał ostatni z czwórki. – Dziękuję. Skupmy się na ruinach. Roczny utarg Variijskiej kompani handlowej czeka na nas. Tylko nie zapomnijcie dokumentów, które wam przygotowałem. Oficjalnie jesteśmy archeologami.

– Tak jest panie Falklar! – powiedział głośno Zayherijea Ironay Sepayen’Fiy.

– Mam nadzieje, że nie przytrafi się nam królewski patrol. – zauważyła Evelia. – Ci pancerni rycerze rycerze na bank zorientują się, że papiery są podrabiane. Umówmy się, że w razie kontroli od razu atakujemy. Weźmiemy ich przynajmniej z zaskoczenia.

– No i popsułaś mi humor. – odpowiedział Brat. – To oznacza, że będę musiał być w miarę trzeźwy.

– To ci wyjdzie na zdrowie mój mężczyzno.

– Zaraz zwymiotuję. Co za ludzie… – wyszeptał pod nosem elf.

Trehor zaśmiał się cicho.

 

Grupa podjechała bliżej, zostawiła konie i pieszo skierowała się ku wejściu do zniszczonego przez czas miejsca, które kiedyś było wielką twierdzą pierwszego, pradawnego Kręgu Ognia.

Koniec

Komentarze

Skoro to prolog, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg ma rację – niezamknięte kawałki opowieści wypada oznaczać jako “fragment”. Ale lepiej wstawić coś skończonego – więcej osób przeczyta.

Babska logika rządzi!

Już zmieniłem.

Wstawię resztę, kiedy skończę pisać. Postanowiłem umieścić tutaj wstęp, żeby przeczytać ewentualne uwagi i sugestie.

No cóż, być może jest to początek fascynującej opowieści, jednak prolog niespecjalnie mnie do niej przekonał. Zacytowany na początku list nieco znużył, a dalsze wypadki nie wzbudziły szczególnego zainteresowania. Dodam, że lektury nie ułatwiały dość liczne błędy i usterki, że o źle zapisanych dialogach i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, że dalszy ciąg Twojego dzieła będzie napisany zdecydowanie lepiej.

 

Z cza­sem utwo­rzy­ły się za­mknię­te grupy ludzi wła­da­ją­cy­mi kon­kret­nym ży­wio­łem… –> Z cza­sem utwo­rzy­ły się za­mknię­te grupy ludzi wła­da­ją­cy­ch kon­kret­nym ży­wio­łem

 

Umie­li rów­nież dzia­łać w drugą stro­nę– uspo­ka­ja­li sztor­my… –> Brak spacji przed półpauzą.

 

która po­zwa­la na­sy­cić maną ja­kie­go­kol­wiek przed­miot… –> …która po­zwa­la na­sy­cić maną jakikolwiek przed­miot

 

Jed­nak nawet naj­lep­sze złoto nie do­rów­na nigdy po­jem­no­ści ka­mie­niom szla­chet­nych… –> Jed­nak nawet naj­lep­sze złoto nie do­rów­na nigdy po­jem­no­ścią ka­mie­niom szla­chet­nym

 

Mimo to zja­wi­sko magii wciąż nie jest dla nas przej­rzy­ste.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– Cie­ka­weMogę? – drugi uczest­nik roz­mo­wy… –> – Cie­ka­we Mogę? – Drugi uczest­nik roz­mo­wy

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Jeśli coś znaj­dą – za­bio­rę na­leż­ne 10%. –> Jeśli coś znaj­dą – za­bio­rę na­leż­ne dziesięć procent.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach; nie używamy symboli.

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszym ciągu prologu.

 

z karcz­my od­da­lo­nej o mniej wię­cej 10 min drogi pie­szo. –> …z karcz­my od­da­lo­nej o mniej wię­cej dziesięć minut drogi pie­szo.

Skrótów też nie używamy.

 

Elf po­sia­dał krót­ki to­po­rek, który już na pierw­szy rzut oka wy­glą­dał, jak przy­rząd zde­cy­do­wa­nie nie słu­żą­cy do ści­na­nia drzew. Ubra­ny był w po­dra­pa­ne, po­je­dyn­cze ele­men­ty zbroi łu­sko­wej. –> Dlaczego elf ubrał toporek w elementy zbroi?

 

i skrom­ny kom­plet skó­rza­nych ciu­chów. –> Co wchodzi w skład skromnego kompletu?

 

oraz łań­cuch wi­szą­cy zza pasa od spodni. –> …raz łań­cuch wi­szą­cy u pasa od spodni.

. – po­wie­dział młody męż­czy­zna… –> Na czym polega wstępne przygotowanie koni?

 

Pod­pi­łem się nieco i po­my­śla­łem… –> Pod­pi­łem sobie nieco i po­my­śla­łem… Lub: Upiłem się nieco i po­my­śla­łem

 

Ude­rzy­łem go. Facet padł. Pod­sze­dłem do niego, z za­mia­rem za­po­zna­nia jego twa­rzy z bu­ci­kiem… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

z bu­ci­kiem, któ­re­go wła­śnie zbesz­cze­ścił… –> …z bu­ci­kiem, któ­ry wła­śnie zbez­cze­ścił

 

po­pa­trzył na mnie i po­wie­dział „Prze­pra­szam Pana”. –> …po­pa­trzył na mnie i po­wie­dział „Prze­pra­szam pana.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Zay był łu­cza­rzem. –> A nie łucznikiem?

 

to cięż­ko było się nie do­my­ślić… –> …to trudno było się nie do­my­ślić

 

zo­stał przy­mu­so­wo wcie­lo­ny do woj­ska, gdzie zmu­sza­no go… –> Brzmi to nie najlepiej.

 

– Mam na­dzie­je, że nie przy­tra­fi się nam kró­lew­ski pa­trol. –> Literówka.

 

– Ci pan­cer­ni ry­ce­rze ry­ce­rze na bank zo­rien­tu­ją się, że pa­pie­ry są pod­ra­bia­ne. –> Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka