- Opowiadanie: czytelny - Podróż Pilota Księżycowego 1

Podróż Pilota Księżycowego 1

Poprawiłem co nieco. Zwróciłem uwagę na interpunkcję, którą wskazał mi zygfryd i trochę poprawiłem niejasności w zdaniach wymienione przez regulatorzy i Dracona. Podejrzewam, że tekst nie będzie się wiele różnił od poprzedniej fazy, ale pewne zmiany zobaczycie na pewno. Ziemskiego motyla postanowiłem jednak zostawić w spokoju:)

Oceny

Podróż Pilota Księżycowego 1

Teraz

 Dwie godziny do przylotu na Nereidę

Trasa: Ziemia-Nereida

Głównodowodzący: Pilot Księżycowy J. Swigert

 

Światło lampy błysnęło mu w oczy. To zakłóciło swobodę, z jaką przed chwilą włożył skafander i otworzył drzwi próżniowe prowadzące do wnętrza spichlerza. Przez chwilę nie wiedział też, czego może oczekiwać za drzwiami, chociaż przecież dobrze znał to miejsce. Ściśle ujmując, każdy pilot księżycowy operujący Oddysey 201, na trasie z Ziemi do Księżyców Neptuna, musiał choć raz tu wejść, chociażby po to by sprawdzić stan kapsuł hiperbarycznych.

 Wewnątrz było ciemno, nie licząc małej lampy pod sufitem, która malowała żeliwne ściany na kolor indygo. Temperatura, bardzo niska wręcz kriogeniczna, była bez zmian. Panujący w spichlerzu chłód pod skafandrem o dwucalowej grubości odbierany był tylko jako zwolniony oddech, szybko parujący na szybce hełmu, oraz przyspieszone bicie serca.

 Podszedł do zbiorników chroniących kwadratowe koryta na próbki przed zbytnim zlodowaceniem. Płytkie, ale szerokie wanny, wypełniane po brzegi ciekłym azotem, stały w dwóch szeregach, wyraźnie odgrodzone od pozostałych elementów spichlerza biogeniczną powłoką. Wszystkie zbiorniki zamykało wieko ze stopu wykonanego w ziemskich fabrykach, nie hutniczych oczywiście, ale należących do kompleksu Nauk Kosmicznych i Technologii Astrologicznych.

 Delikatnym, ale stanowczym ruchem przekręcił korbę, taką jaką widuje się w ziemskich sejfach. Po tym masywne wieko otwarło się z sykiem uwalniając mgłę pary azotowej, ledwie widoczną w połysku dziwnego światła.

 Zanurzył rękę w gładkiej tafli azotu. W grubej rękawicy skafandra nie czuł lodowatego mrozu cieczy, przejmującego do samego szpiku, choć zewnętrzna część rękawicy, skostniała i pokryła się drobniutkim, azotowym szronem.

Powoli, jak ze snu z powierzchni azotu zaczęło się wynurzać szarawe koryto będące w grubej rękawicy, w jego uścisku. Odłożył przedmiot na stół, delikatnie jakby z czcią, jak gdyby trzymał w dłoni najrzadszy okaz ziemskiego motyla.

 Przejmujące zimno. Nagle. Bez zapowiedzi.

 Przez chwilę zastanawiał się czy naprawdę je poczuł. Czy aby na pewno drobniutkie receptory na jego skórze odebrały coś odczuwalne jako nieprzyjemny ziąb, przejmujący wszystkie organy jego ciała. Receptory, które były przecież szczelnie odgrodzone od wszelkich czynników zewnętrznych, grubym dwucalowym skafandrem.

 A jednak. Jednak to poczuł. Był już pewien kiedy zewnętrzna część szybki hełmu pokryła się kroplami… czego? Nie wiedział.

Biogeniczna powłoka zafalowała jak gdyby przez całą powierzchnię spichlerza przetoczył się ogrom nieopisanego gorąca. Albo zimna. Później usłyszał głuche dudnienie alarmu.

 Powoli, nie bez przejęcia zaczął kierować się do wyjścia. Poczuł jak zimny dreszcz przebiega po jego skórze pod skafandrem i naraz, niemal w tym samym momencie zobaczył gęstą chmurę wydobywającą się z wnętrza zasobnika tlenowego. Coś jakby tłusty, ciężki opar o brunatnoczerwonawej barwie, ulatywał ze zbiornika cienkimi smugami, po to tylko by zalec w powietrzu pod sufitem w brudnym obłoku, niby burzowa chmura.

 Patrzył na to z jeszcze większym niepokojem. Żadne procedury alarmowe nie opisywały przecież postępowania użytecznego w takiej sytuacji. Przez hełm skafandra nie czuł zapachu substancji, nie mógł więc kierować się nim by określić czy owa substancja jest mu znana. Patrząc na ulatniający się dym, zauważył jak chmura szybko kotłuje się pod żeliwnym sufitem i zaczyna fosforyzować blaskiem podobnym do czerwieni gwiazdy atomowej. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek widział substancję o tak intensywnym lub chociaż zbliżonym stopniu żarzenia.

 Tak, gaz który wydobywał się z wnętrza zasobnika płonął i teraz widział to w całej okazałości. Kotłująca się pod sufitem chmura nie znalazłszy ujścia zaczęła się spalać i to w tak intensywnym tempie, że po pięciu sekundach nie zostało po niej ani śladu. Oślepiający, jaskrawy blask czerwieni towarzyszący spalaniu zniknął, zastąpiony przez ciemność przeświecaną cudacznym blaskiem lampy.

Przez chwilę, jakby w osłupieniu stał patrząc w miejsce, w którym przed sekundą unosił się kłąb fosforyzującego, płonącego gazu. Potem rozważał możliwość czy nie podejść do zasobnika, czy aby nie sprawdzić jego stanu. Po chwili namysłu uznał jednak, że bezpieczniej będzie się do niego nie zbliżać. Powiódł wzrokiem po żeliwnych ścianach spichlerza i po suficie, jak gdyby chciał sprawdzić ich stan. Odwrócił się spoglądając na rzędy kadzi z ciekłym azotem. Zauważył pewną nieprawidłowość: azot zaczął parować.

 Przez chwilę, w ponownym osłupieniu nie odwracał wzroku. Azot unosił się gęstą mgłą skraplając na ścianach i suficie co widać było, aż nadto dobrze w niebieskawym blasku lampy. Nie powinno tak być. Od tego wszystkiego miał mętlik w głowie. Chciał wrócić do przygotowywania koryt pod pobrane próbki, ale…

Lampa zgasła z nagłym trzaskiem elektrycznego zasilacza, świadczącym o braku jakiejkolwiek energii.

 Nastała ciemność i wiedział, że tak samo stało się we wszystkich innych częściach stacji. Potem usłyszał syk. Zamknęły się drzwi próżniowe.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Czytelny, czy to jest skończone opowiadanie, czy pierwsza część większego dzieła, co sugeruje jedynka przy tytule? Jeśli to tylko część, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok, dzięki za podpowiedzi już zmieniam.

Wybacz, ale wzbudziłeś we mnie nostalgię za tym, co ledwie trzy lata temu tu napisałem…

I jeśli widzisz ten komenetarz, to znaczy, że nie jest tak bardzo źle. Ja ja np. myślałem ;)

 

Promienień lampy poraził jego nerw wzrokowy.

Specjalnie wycelowanymi szpikulcami elektrod raczej… Promień z lampy raczej razi po prostu oczy… ;)

Wewnątrz było ciemno nie licząc małej lampy pod sufitem, która malowała żeliwne ściany na kolor indygo.

Cóż, przesunęliśmy się o jedno pomieszczenie, a Tu nagle, lampa i nie razi i maluje kolory Indygo na ścianach… Dlaczego??

 otworzył drzwi próżniowe prowadzące do wnętrza spichlerza. Przez chwilę nie wiedział też czego może oczekiwać

Z której strony próżni?

Z tej raczej nieoczekiwanej…. Przynajmniej ze strony próżniowego spichlerza….

nie wiedział też czego może oczekiwać za drzwiami chociaż przecież dobrze znał to miejsce

Fakt, takie poczucie gotowości jest ważne w przypadkach fantastycznych… Nawet jak się dobrze zna pewne planety, nigdy nie wiadomo, czy jak się je po raz kolejny odwiedzi, będzie tak samo….

Temperatura, bardzo niska wręcz kriogeniczna była bez zmian.

Rzekłbym nawet absolutnie niska. :) Kriogenicznie…

Panujący w spichlerzu chłód, pod skafandrem o dwucalowej grubości odbierany był tylko jako zwolniony oddech, szybko parujący na szybce hełmu oraz przyspieszone bicie serca.

Mróz, tfu, znaczy chłód odbierany jako: przyspieszony oddech i zwolnione bicie serca? 

 

Cóż w chłodzie raczej to serce zawalnia a oddech przyśpiesza… ;) 

 Delikatnym, ale stanowczym ruchem przekręcił korbę, taką jaką widuje się w Ziemskich sejfach.

 

No wreszcie…. jakieś złamanie reguł ;D

 

Powoli, jak ze snu z powierzchni azotu zaczęło się wynurzać szarawe koryto będące w grubej rękawicy, w jego uścisku. Odłożył przedmiot na stół, delikatnie jakby z czcią, jak gdyby trzymał w dłoni najrzadszy okaz Ziemskiego motyla.

Motyl i Rękawica, wbrew być może zamierzeniom, przemawiają… :) 

Przejmujące zimno. Nagle. Bez zapowiedzi.

 

Aha. Może to wspomniany już tyle razy chłód już tyle razy się tak nagle nie zapowiedział… :)

Wszechdzieło dzielnie napisane jakby z dzielnicy horroru poniekąd.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dziękuję, Mytrix bardzo miło mi to słyszeć.

Dowiedziałam się, że jakiś mężczyzna w skafandrze jest świadkiem osobliwego zachowywania się pewnych substancji. Potem gaśnie światło, a próżniowe drzwi zamykają się z sykiem.

Co się dzieje i dlaczego, tekst niestety nie wyjaśnia.

Przykro mi to pisać, ale zaprezentowany fragment nie zachęcił mnie do poznania dalszego ciągu historii mężczyzny w skafandrze. :(

 

przed chwi­lą wło­żył poły ska­fan­dra… – Co to znaczy włożyć poły skafandra?

 

ze stopu wy­ko­na­ne­go w Ziem­skich fa­bry­kach… –> …ze stopu wy­ko­na­ne­go w ziem­skich fa­bry­kach

Ten błąd pojawia się w tekście jeszcze dwukrotnie.

 

z po­wierzch­ni azotu za­czę­ło się wy­nu­rzać sza­ra­we ko­ry­to bę­dą­ce w gru­bej rę­ka­wi­cy… –> Jak wygląda rękawica zakładana na koryto?

 

część szyb­ki hełmu po­kry­ła się kro­pla­mi…czego? –> Brak spacji po wielokropku.

 

Coś jakby tłu­sty, cięż­ki opar o bru­nat­no-czer­wo­na­wej bar­wie… –> Coś jakby tłu­sty, cięż­ki opar o bru­nat­noczer­wo­na­wej bar­wie

 

nie czuł za­pa­chu sub­stan­cji, nie mógł więc kie­ro­wać się nim by okre­ślić czy owa sub­stan­cja jest mu znana. –> Powtórzenia. Zdanie dalej jest kolejna substancja.

 

gaz który wy­do­by­wał się z wnę­trza za­sob­ni­ka płoną… –> …gaz który wy­do­by­wał się z wnę­trza za­sob­ni­ka płonął

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy. Twój post jest jak najbardziej uzasadniony. Tekst nie wyjaśnia dalszych zdarzeń bo to tylko fragment, który chcę rozwinąć. Jeżeli chodzi o gramatykę to nie jestem z niej zbyt dobry do czego się przyznaję bez bicia i nie zdziwię się jeśli w tym poście też będą błędy. Kwestia interpunkcji, cóż mój błąd i niedopatrzenie. Odnosząc się do zwrotu o korycie w rękawicy chodziło mi o koryto w uścisku bohatera, co zresztą uszczegółowiłem po przecinku. Mam nadzieję, że moja odpowiedź rozwieje wszystkie niejasności. PS: Dziękuję ci za opinię.

Podobał mi się sam pomysł, ale dużo stracił przez słabe wykonanie. Masz problemy na poziomie konstrukcji zdań.

za drzwiami chociaż przecież dobrze znał

Tak naprawdę nie wiem, co miałeś na myśli. :)

Panujący w spichlerzu chłód, pod skafandrem o dwucalowej grubości odbierany był tylko jako zwolniony oddech,

Nie wydaje mi się, aby chłód mógł być odbierany jako zwolniony oddech.

Wszystkie zbiorniki zamykało wieko ze stopu wykonanego w Ziemskich fabrykach, nie hutniczych oczywiście, ale należących

Uważasz, że budowa wiek zbiorników powinna być dla czytelnika oczywista? Te wtrącenie jest zbędne, nic przecież nie wnosi do fabuły.

W grubej rękawicy skafandra nie czuł lodowatego mrozu cieczy, przejmującego do samego szpiku, a już na pewno nie uczucia gorąca jaki powodowała takowa ciecz w zetknięciu z gołą skórą.

Zupełnie się pogubiłem, czuł mróz do szpiku kości, czy nie? A może nie czuł gorąca, które by poczuł? ;) Zagmatwane i niejasne.

Powoli, jak ze snu z powierzchni azotu zaczęło się wynurzać szarawe koryto będące w grubej rękawicy, w jego uścisku.

Koryto było w grubej rękawicy i wynurzało się jak ze snu? Nie umiem sobie wyobrazić wynurzania się jak ze snu, może z wody to już bardziej.

Odłożył przedmiot na stół, delikatnie jakby z czcią, jak gdyby trzymał w dłoni najrzadszy okaz Ziemskiego motyla.

Powtórzenie. I co ma do tego rzadki motyl? Czy kosmonauta był wcześniej entomologiem?

Czy aby na pewno drobniutkie receptory na jego skórze odebrały coś odczuwalne jako nieprzyjemny ziąb, przejmujący wszystkie organy jego ciała. Receptory, które były przecież szczelnie odgrodzone od wszelkich czynników zewnętrznych, grubym dwucalowym skafandrem.

Powtórzenie. Receptory są po jakieś modyfikacji, że są tak czułe? Mówiłeś już wcześniej o grubym, dwucalowym skafandrze. Pomijam już fakt “grubym na dwa cale skafandrze” lub “o grubości dwóch cali”.

 

Dużo jest niezręczności w Twoim utworze, co nie zmienia faktu, że fabularnie jednak mi się podobał. Zalecam poczytać piórkowe opowiadania z portalu, bo jest nad czym pracować. Moim osobisty zdaniem trudniej poprawić/wytrenować właściwą konstrukcję zdań niż błędy gramatyczne czy interpunkcyjne.

Pozdrawiam.

 

Nie wiem jakiego sensu doszukujesz się w pierwszym przytoczonym przez ciebie fragmencie, ale wydaje mi się on dosyć jasny. Gdybyś mógł bardziej rozwinąć swoje zastrzeżenia wobec niego chętnie ci odpowiem. Wiem, że jest dużo niejasności w moim tekście, a jest to spowodowane brakiem mojej wiedzy np. w temacie działania ludzkiego organizmu. Wiem, że nie powinno się pisać o rzeczach, w których można jedynie tylko coś przypuszczać, ale jest to poniekąd science ficion więc pozwoliłem sobie na podobne zabiegi. Rzeczywiście niektóre zdania mogą wydawać się zawiłe. Nie pozostaje mi nic jak tylko je poprawić. Z porównaniem do rzadkiego motyla. Zdawało mi się, że będzie oczywiste, ale nie jest więc wytłumaczę co ja miałem na myśli. Chodziło mi o to, że z takim rzadkim okazem, być może jedynym na świecie trzeba się obchodzić ostrożnie. Dodatkowo motyl hest delikatny, miałem nadzieję, że to jeszcze bardziej wzmocni znaczenie metafory. Cóż. Jak w poprzednim komentarzu mam nadzieję, że sprostowałem co nieco choćby w najmniejszym stopniu. Dziękuję ci za komentarz i cieszy mnie, że doceniłeś fabułę tekstu.

Wiem, że mój komentarz brzmi obcesowo, ale starałem się wskazać Ci słabe punkty. Najlepiej gdy w fabule wszystko z czegoś wynika, a nie jest z kapelusza. Weźmy ten motyl. Równie dobrze mógł to być rzadki, delikatny kwiat, czy ptak. Rozumiesz? Dlatego wzruszam ramionami czytając o motylu. Warto jak najwięcej rzeczy umotywować w tekście, elementów z “powietrza” używać z umiarem, nawet w metaforach.

Rozumiem. Postaram się zmienić tekst i wyeliminować elementy z powietrza na tyle na ile będę mógł. Dzięki, jestem otwarty na wszelkie opinie.

Poprawiłem przecinki w trzech pierwszych akapitach, żeby pokazać, że z interpunkcją niestety słabo. Są też w tym fragmencie inne błędy, ale to już wskazali powyżsi. Fabularnie nie powala, jakiś ktoś jest świadkiem dziwnego czegoś. Rozumiem, że to fragment, ale przydałoby się zawrzeć w nim więcej fabuły, żeby wciągnąć czytelnika.

 

“Promienień lampy poraził jego nerw wzrokowy. To zakłóciło swobodę[+,] z jaką przed chwilą włożył poły skafandra i otworzył drzwi próżniowe prowadzące do wnętrza spichlerza. Przez chwilę nie wiedział też[+,] czego może oczekiwać za drzwiami[+,] chociaż przecież dobrze znał to miejsce. Ściśle ujmując[+,] każdy pilot księżycowy operujący Oddysey 201, na trasie z Ziemi do Księżyców Saturna, musiał choć raz tu wejść, chociażby po to[+,] by sprawdzić stan kapsuł hiperbarycznych.

 Wewnątrz było ciemno[+,] nie licząc małej lampy pod sufitem, która malowała żeliwne ściany na kolor indygo. Temperatura, bardzo niska wręcz kriogeniczna[+,] była bez zmian. Panujący w spichlerzu chłód[-,] pod skafandrem o dwucalowej grubości odbierany był tylko jako zwolniony oddech, szybko parujący na szybce hełmu[+,] oraz przyspieszone bicie serca.

 Podszedł do zbiorników chroniących kwadratowe koryta na próbki przed zbytnim zlodowaceniem. Płytkie, ale szerokie wanny, wypełniane po brzegi ciekłym azotem[+,] stały w dwóch szeregach, wyraźnie odgrodzone od pozostałych elementów spichlerza biogeniczną powłoką. Wszystkie zbiorniki zamykało wieko ze stopu wykonanego w Ziemskich fabrykach, nie hutniczych oczywiście, ale należących do kompleksu Nauk Kosmicznych i Technologii Astrologicznych.”

Dziękuję ci za pomoc z przecinkami Zygfryt89. Niestety muszę nad tym popracować. Ps: za komentarz też dziękuję.

Trudno mi się czytało :(

Przynoszę radość :)

Oczywiście nie przeczę. Tekst może być zawiły. Spróbuję go trochę poprawić.

Nowa Fantastyka