- Opowiadanie: archange - Walkiria

Walkiria

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Walkiria

Jarosław Krzysztof Pieniek

 

Walkiria

 

Zebranie trwało już półtorej godziny. W sali unosił się papierosowy dym. Po wystąpieniu towarzysza Sawickiego, który relacjonował ostatnie plenum PZPR w Warszawie poświęcone utrzymaniu wiodącej roli PRL w świecie w wydobyciu węgla i wytopie stali wysokogatunkowych oraz po przemówieniu towarzysza Gajkiewicza z Komitetu Miejskiego nadszedł czas wyboru Sekretarza POP, czyli Podstawowej Organizacji Partyjnej, w naszym zakładzie. Czułem zdenerwowanie…

Wczoraj wezwał mnie dyrektor zakładu. Nie zdziwiło mnie to, byłem przecież szefem jednego z działów. Zaskoczyła mnie natomiast obecność w jego gabinecie Gajkiewicza. Przeszli od razu do konkretów.

– Towarzyszu Kuźmiński, jutro są wybory sekretarza POP w naszym zakładzie.

– Wiem, panie…, towarzyszu dyrektorze – poprawiłem się, zerkając na przedstawiciela Komitetu Miejskiego.

– No właśnie. Obserwujemy was od dłuższego czasu. Jesteście wierni ideom socjalizmu i lojalnym członkiem naszej partii. Czyż nie towarzyszu Kuźmiński?

Obydwaj wlepili we mnie świdrujące spojrzenia.

– Tak, oczywiście pan…, towarzyszu dyrektorze – odparłem, nie wiedząc czego się spodziewać po tej rozmowie.

– No właśnie. I dlatego was wybraliśmy.

– Do czego? – odchrząknąłem.

– Zostaniecie Sekretarzem naszej POP – odrzekł i rozłożył ręce, jakby chciał mnie wyściskać.

– Dziękuję towarzyszu dyrektorze – wydusiłem z siebie zaskoczony – ale… przecież głosują wszyscy członkowie partii w naszym zakładzie, a wybory są dopiero jutro – dodałem.

– No i właśnie jutro was wybierzemy. Rozumiem, że w poczuciu socjalistycznej odpowiedzialności zgadzacie się? – nie czekawszy na odpowiedź wyciągnął do mnie dłoń.

– Taak… Ooczywiście towarzyszu dyrektorze – wyjąkałem oszołomiony, kiedy ściskał mą prawicę.

– No i właśnie takich ludzi nam trzeba – zwrócił się do Gajkiewicza, wyszczerzając dwa rzędy pożółkłych zębów…

Ze wspomnień wczorajszego dnia wyrwał mnie głos prowadzącego zebranie.

– Przechodzimy teraz do punktu trzeciego, wybór nowego sekretarza POP. Proponuję na to stanowisko naszego wieloletniego kolegę i świetnego szefa działu, zawsze wiernego linii naszej partii, towarzysza Kuźmińskiego. Kto jest przeciw? Nie widzę. Rozumiem towarzyszu Kuźmiński, że przyjmujecie ten wybór? – zwrócił się do mnie.

Kiedy zapytał „kto jest przeciw” nawet nie spojrzał na zebranych kto i jak zagłosował, pomyślałem.

– Tak, oczywiście zgadzam się – powiedziałem.

Czułem dumę, że kierownictwo partii właśnie mnie obdarzyło zaufaniem.

***

Trzy dni później zostałem wezwany do Komitetu Miejskiego. Założyłem porządną marynarkę. Miałem problem z krawatem, gdyż w pierwszym odruchu złapałem czerwony, który nosiłem w latach 50‑tych w ZMP. Po chwili jednak skonstatowałem, że dziś towarzysze z Warszawy noszą już inne, kolorowe i bardzo szerokie. Wybrałem więc najszerszy, jaki wisiał w mej, zdobytej za talony, orzechowej meblościance.

W gabinecie siedział Gajkiewicz. Spojrzał na mnie krytycznie, po czym sięgnął do szafki w biurku, wyjmując butelkę 3-gwiazdkowego Napoleona. Wytarł palcami brzegi kieliszków i napełnił je złocistym trunkiem.

– Wasze zdrowie. Gratuluję wyboru towarzyszu Kuźmiński.

– Dziękuję – odpowiedziałem niepewnie, trącając się z Gajkiewiczem kieliszkiem.

On wypiwszy całość jednym haustem, odstawił kieliszek i zamyślił się. Po chwili rzekł:

– Jak tam u was towarzyszu z religią?

Zaskoczył mnie tym pytaniem.

– Nie rozumiem – odparłem szczerze.

– No czy chodzicie do kościoła, wierzycie w Boga i takie tam.

– No co wy – odpowiedziałem szczerze oburzony. – Przecież, jak słusznie zauważył towarzysz Lenin, religia to opium dla ludu. Szkodliwy zabobon! Jak możecie mnie podejrzewać o takie rzeczy! – odparłem głośno, zdenerwowany tym dziwnym pytaniem, które padło z ust wyższego rangą działacza partii.

– Spokojnie Kuźmiński – roześmiał się. – Właśnie o taką odpowiedź mi chodziło – powiedział wolniej.

Zastanawiałem się do czego zmierza.

– Wezwałem was tutaj, gdyż wybraliśmy was nieprzypadkowo. Partia pokłada w was pewne nadzieje.

Zamieniłem się w słuch.

– W waszym zakładzie aktywnie działa ruch oazowy. Taka religijna agitka. Wiedzieliście o tym?

– Szczerze mówiąc, nie – odparłem zgodnie z prawdą.

Kiwnął głową ze zrozumieniem.

– Otóż musimy z tym skończyć – przeszedł do meritum. – Ale pamiętajcie, frontalny atak na Kościół na prostych ludzi nie działa. Możecie w ten sposób osiągnąć skutek przeciwny do zamierzonego. Zamiast tego, winniście wszystkim mówić, że religia to bajki.

– Od dawna to mówię – towarzyszu sekretarzu – zauważyłem.

Machnął ręką.

– Nie o to chodzi. Będziecie ludziom udowadniać, że religia i … dajmy na to wiara w mity lub Królewnę Śnieżkę, to z grubsza to samo. Tu dobro zwycięża, tam dobro zwycięża, tu są cuda, tam są cuda, tu są krasnoludki, tam są aniołki… Rozumiecie? Religia i baśnie to to samo. Jedno i drugie może ładne, ale to po prostu bajka. Mitologia, rozumiecie? A naród potrzebuje stali, zasiewów i pracy. Wtedy zamiast bujać w obłokach wszyscy będziemy bogatsi i szczęśliwsi. To im mówcie, to zadziała. Liczymy na was – klepnął mnie w ramię.

Kiwnąłem milcząco głową. On w odpowiedzi tylko westchnął i nalał po kolejnym kieliszku Napoleona.

***

Następnego dnia wybrałem się rano do dyrektora zakładu i poprosiłem o zwołanie zebrania całej załogi na 9.00 w głównej hali. Wiedziałem, że nie będzie mógł odmówić.

– Oczywiście – odparł. – Ale wie pan, że będziemy musieli zatrzymać na ten czas produkcję? – spróbował jednak zaoponować.

– Jesteście przeciwko naszej partii? – wytrzymałem jego spojrzenie.

– Nie, oczywiście nie… Jutro o 9.00?

– Tak. Dziękuję panu – rzuciłem jeszcze na wychodnym, zamykając za sobą drzwi jego gabinetu.

***

Na zebranie przyszła większość załogi. Część była na chorobowym lub na urlopie, pozostali jednak się pojawili. Niestawienie się mogło zostać odnotowane w ich ocenie okresowej, co skutkowałoby z pewnością konsekwencjami przy następnym podziale premii i ewentualnych awansach.

Po przedstawieniu mnie jako nowego sekretarza POP dyrektor oddał mi głos. Nie chciałem wypaść sztampowo i przemówić w stylu podobnym do tego, który uprawiają moi partyjni towarzysze. Zamiast więc mówić o sukcesach naszego kraju, słusznej linii partii, która nas do tych sukcesów doprowadziła oraz ich fundamencie, czyli przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, zacząłem niekonwencjonalnie:

– Towarzyszki i towarzysze, koleżanki i koledzy. Zapewne wielu z was lubiło w dzieciństwie, kiedy mama lub babcia czytały wam przed snem baśnie na dobranoc. Pewnie uwielbialiście opowieści o pięknych księżniczkach i dzielnych rycerzach, latających smokach i mówiących zwierzętach, wróżkach i czarodziejach oraz mitycznych bogach i herosach. Niektórzy z nich byli w posiadaniu nadnaturalnych mocy, dzięki którym mogli wyrządzić w świecie zło, bądź wielkie dobro. W baśniach tych i mitach prawie zawsze dobro zwyciężało. Księżniczka zostawała ocalona a zły smok zabity przez dzielnego księcia bądź rycerza w lśniącej zbroi.

Po tych słowach przytoczyłem im kilka skróconych wersji takich opowieści, które sam znałem z dzieciństwa.

– Pamiętacie te historie? – zapytałem retorycznie, zawieszając głos.

W ciszy obserwowałem, jak większość załogi stała zasłuchana. Nie tego spodziewali się po sekretarzu partii. I o taki efekt właśnie mi chodziło. Wiedziałem, że od tej chwili będą wsłuchiwać się w każde moje słowo.

– Te baśnie miały was nauczyć rozróżniać dobro od zła. Ale czy dzisiaj, jako ludzie bardzo ciężko pracujący, odpowiedzialni za rodzinę i za kraj, nadal wierzycie, że pojawią się jakieś czarodziejki i bóstwa, którzy wam pomogą, czy raczej ufacie swojemu rozumowi?

Cisza. Postanowiłem więc iść za ciosem.

– Sądzę, że większość z was wyrosło już z bajek i twardo stąpa po ziemi. Może czytacie je dzieciom, ale przecież w nie nie wierzycie. Teraz powiem wam coś co was zszokuje – odczekałem chwilę dla lepszego efektu… – Te wszystkie wróżki, wiedźmini i czarodzieje są wśród was tutaj, w naszym zakładzie. Traktują was jak dzieci i każą wam marzyć, czekając na boski cud. To Ci, którzy wskazują na niebo. Że jak was niebiosa usłyszą, to ześlą boską łaskę. Słuchajcie, łaskę to okazywał feudalny pan, który wykorzystał pracę chłopów, by nabijali jego kieszeń. Pojawili się w naszym zakładzie bajarze, którzy namawiają was do tego, byście stali się na powrót religijni, gdyż cudowne rzeczy się wydarzą, a może nawet nastąpi cud nad cudy i staniecie się nieśmiertelni. Ja też byłem dzieckiem, wierzyłem w bajki i w świętego Mikołaja. Dzisiaj wierzę w siłę ludzkiego rozumu oraz efekt pracy swoich i waszych rąk. A jeżeli kiedyś ludzie faktycznie staną się nieśmiertelni, to nie dzięki wierze w bóstwa, lecz dzięki wysiłkowi naukowców. Gdyby ktokolwiek z was chciał o tym porozmawiać, to wiecie, gdzie mnie szukać. Wracajcie do pracy.

Zszedłem z mównicy. Nie było oklasków, ale nie było też pomruków dezaprobaty. Zaskoczyłem ich i dałem jednocześnie do myślenia. Taki był plan, pomyślałem zadowolony.

***

Następnego dnia wprowadziłem się do nowego biura. Formalnie nadal byłem kierownikiem, jednak z tytułu partyjnych obowiązków zwolniono mnie z faktycznego kierowania działem, przekazując go mojemu zastępcy. Właśnie rozsiadłem się wygodnie w fotelu za nowym biurkiem sprowadzonym z NRD, kiedy zaskrzeczał telefon wewnętrzny.

– Towarzyszu sekretarzu, jakaś pracownica chce z panem rozmawiać. Przedstawia się jako Gertruda Odyńska.

Nic mi nie mówiło to nazwisko.

– Niech wejdzie – zaordynowałem sekretarce.

W drzwiach pojawiła się kobieta, na oko trzydziestoletnia, o długich blond włosach oraz zielonych tęczówkach oczu. Spojrzała na mnie tak przenikliwym wzrokiem, że przeszły mnie ciarki.

– Słucham panią – wysiliłem się na uśmiech.

– Jestem Gertruda. Mów mi Trudka – rzuciła bez ceregieli, przeszywając mnie zielonymi oczyma.

Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś mówi mi od razu na „ty”. Tym bardziej od kiedy zostałem sekretarzem partii. I to dziwaczne zdrobnienie imienia…

– Proszę pani…

– Trudka. Odpuśćmy sobie tę rycerską nomenklaturę – przerwała mi gwałtownie.

Rycerską? Cóż to za mowa, pomyślałem.

– Dobrze – skapitulowałem jednak. – Więc z czym Trudka przychodzi – siląc się na uśmiech.

Jest zimna, ale wyjątkowo piękna, przyszło mi do głowy.

– Musimy pogadać. Ale nie tu – rzuciła krótko.

Ma tupet, zdążyłem jeszcze zauważyć, gdy nagle stało coś niezwykłego. Jej długie piękne włosy zaczęły samoistnie falować, unosząc się nieco w górę, a twarz pojaśniała. Źrenice przybrały turkusowy kolor absyntu. Poczułem, że coś się ze mną dzieję i wchodzę bezwolnie w rodzaj transu, jakbym wbrew zakazowi partii wypił przed 13.00 czwartą setkę samogonu. Ujrzałem, jak zbliża ku mnie swą twarz i formuje wargi w dziubek. Zamknąłem oczy, oczarowany oczekując pocałunku. Zamiast tego poczułem jednak, że dmucha w mą twarz. Po chwili nogi bezwładnie mi się ugięły i… wyrżnąłem jak długi na podłogę. Jak przez mgłę zobaczyłem jeszcze zielone linoleum. Straciłem przytomność.

***

Ze snu wyrwało mnie szarpanie za ramię. Otwarłem oczy. Leżałem na łące, a nade mną stał jakiś robotnik. Facet z młotkiem. Nie, raczej z wielkim młotem. Kowal?

– Przedstaw się śmiertelniku! – zagrzmiał jego potężny głos.

Słysząc spiżowy robotniczy ton, zupełnie bezsensownie przyszedł mi do głowy tytuł radzieckiej powieści Nikołaja Ostrowskiego „Jak hartowała się stal”. Pozbierałem się z trawy i odpowiedziałem:

– Krzysztof Kuźmiński. Sekretarz POP. A wy kto robotniku?

– A jam jest Thor, Syn Odyna, władca burz! Zapłacisz mi za nazwanie mnie robotnikiem Śmiertelniku! – zagrzmiał.

Te dziwne słowa, gromki ton i młot w dłoni sprawiły, że poczułem lęk. Nie mogłem jednak tego okazać. Byłem przecież sekretarzem partii.

– Nie podoba Ci się to nazwanie? – zauważyłem, że przejąłem jego dziwny sposób wysławiania się. – Nie podoba Ci się szlachetne miano Robotnika? Jesteś Thorze wrogiem klasy robotniczej, przewodniej siły narodu? – odparłem hardo mimo strachu.

Thor uniósł swój młot. Poczułem, że zginę niczym bolszewicy zaszlachtowani przez wiernych carowi kozaków. Jednak on po chwili go opuścił, zamyślił się i zapytał:

– Przewodniej siły narodu? Jakiego narodu? Azali z Wanów, czy z Asów z Asgardu pochodzisz?

Co on pieprzy, pomyślałem. Już chciałem coś głupiego wypalić, ale powstrzymałem się w porę odpowiedziałem grzecznie:

– Nie wiem towarzyszu o jakichż nacjach prawicie, ale komunizm wierzy w braterstwo narodów. Nasze hasło to „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się” – odrzekłem z nadzieją, że jednak daruje mi życie.

– A jakąż nacją są owi Proletariusze? Czczą oni Odyna, ojca mego prawego czy innego z bogów? Mów nim młot swój uniosę i ku Hel, bogini śmierci, cię poślę! – zagrzmiał ponownie.

– To robotnicy towarzyszu, jak i wy. Ludzie z młotami, łopatami, kilofami, niektórzy pracują na maszynach – odrzekłem zgodnie z prawdą.

– Z młotami? – zadumał się wyraźnie skonfundowany Thor. Odyn, mój ojciec nie wspominał mi nigdy, że mam braci z młotami. Łżesz śmiertelniku! – ryknął, unosząc młot.

– Zaczekaj towarzyszu Thorze! – krzyknąłem przerażony. – Zawsze byłem po stronie robotników! Jestem po twojej stronie, po stronie twego ojca, towarzysza Odyna! – zawołałem głośnio.

Thor opuścił młot i rzekł:

– Dlaczego zatem wzywasz, by w nas przestano wierzyć? Nie zaprzeczaj śmiertelniku! Mam raport Nibelungów na twój temat. Wzywałeś innych śmiertelników, żeby nie wierzyli w bogów! Więc ja się pytam, a zastanów się dobrze nad odpowiedzią, gdyż od tego zależy, czy trafisz do szczęśliwej Walhalii, czy do Niflheimu, zimnej krainy umarłych, dlaczego wzywasz, by w nas nie wierzyć?

Cóż za dziwne niepolskie imiona i nazwy, uświadomiłem sobie nagle. „Nibelungowie”, „Thor” „Gertruda”, Niflheim… To są Niemcy! W naszym zakładzie pracy musi działać zachodnioniemiecka agentura. Przypomniałem sobie, że na jednym z partyjnych szkoleń mówiono nam, iż w RFN wciąż ukrywają dawnych nazistów. Wpadłem wiec na szalony pomysł. Zaczerpnąłem głęboki oddech i wypaliłem:

– Jestem kapitan Hans Kloss z Abwehry. Odpowiecie przed admirałem Canarisem za to porwanie i próbę sabotowania naszych działań!

Podziałało. Thor był wyraźnie zaskoczony. Przyjrzał mi się powoli i uważnie, po czym odwrócił się do Trudki.

– To wariat. Wezwij Lokiego – zakomenderował. I przybierając sympatyczny wyraz twarzy walnął mnie młotem…

***

Nie wiem jak długo znów byłem nieprzytomny. Obudziłem się z bólem głowy. Ktoś coś do mnie mówił.

– Pobudka! – przede mną stał uśmiechnięty blondynek z niewinnym wyrazem twarzy, kontrastującym z przebiegłym spojrzeniem. Miał coś z towarzysza Gierka z lat młodości. – Cześć, Loki jestem – przedstawił się radośnie.

– Mój brat Thor potrafi tylko walić młotem. To brutal. Nie gniewajcie się towarzyszu. Chcecie, żebym tak się do ciebie zwracał, prawda? – zapytał, mrugając porozumiewawczo okiem.

Prawda, pomyślałem, ale nie mogłem mu zaufać.

– Jestem Hans Kloss. Kapitan Abwe…

– Wierzę ci – przerwał mi i znów się uśmiechnął. – Twój admirał Canaris, to dla mnie autorytet – zapewnił, ponownie szczerząc zęby w uśmiechu. – Ale powiedz mi towarzyszu, czemu on kazał ci mówić, żeby ludzie nie wierzyli w bogów?

Udaje miłego, bo chce mnie zmiękczyć. Taka gra w czarnego i białego Piotrusia, pomyślałem.

– Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie. Jestem niemieckim oficerem – zadeklarowałem na głos.

Zmarszczył nieco brwi.

– Czyli jesteś żeglarzem z Tysklandii, zwanej przez Normanów Alemanią?

Nie rozumiałem o czym on gada, więc odparłem hardo.

– Żądam natychmiastowego widzenia z waszym szefem!

– Z kim?

– Z Ottonem!

Loki zastanowił się i rzekł:

– Masz na myśli Odyna? Otóż to chyba niemożliwe, gdyż śmiertelnicy umierają ujrzawszy jego oblicze… A nie wystarczy Ci spotkanie z jego córką Gertrudą? – kolejny przyklejony sztuczny uśmiech, który zaczynał mnie już drażnić.

– Z tą robotnicą!? – prychnąłem.

– Robotnicą? – zdziwił się szczerze Loki. – Nie… To walkiria, jedna z córek Tego, którego tak bardzo pragniesz ujrzeć. Podoba ci się prawda? – mrugnięcie okiem.

Prawda. Podobała mi się, przyznałem w duchu.

– Niech na razie i tak będzie. Spotkam się z nią – zgodziłem się łaskawie. W końcu to lepsze niż kolejny cios młotem, pomyślałem.

W tym momencie, ku memu zaskoczeniu, natychmiast pojawiła się ona… Ujrzałem te same cudowne źrenice o barwie zielonego absyntu. Jej włosy, tak ja w moim gabinecie, uniosły się, przeszyła mnie ponownie wzrokiem, a świat mój zawirował. Poczułem się cudownie. Tym razem nie upadłem, lecz zacząłem mieć wizje. Leżałem na łące pełnej kwiatów. Trudka spoczywała tuż obok. Nad nami unosiły się kolorowe motyle.

– Gertudo… – wyszeptałem, czując ciepło jej falujących piersi.

– Mój Towarzyszu z Tysklandii… – odrzekła, patrząc na mnie tymi turkusowym oczyma.

O Odynie, jaka ona jest piękna, przyszło mi na myśl. Objąłem ją mocniej. Nie opierała się. Po chwili na swych ustach poczułem wilgoć jej warg. Był to najcudowniejszy pocałunek, jakiego w życiu doświadczyłem…

***

Następnego ranka obudziłem się z bólem głowy i czułem się nie najlepiej. Tkwiły mi w pamięci wspomnienia dziwnego snu o facecie z młotkiem i erotycznych fantazjach na łące pełnej motyli. Na głowie miałem ranę, może od jakiegoś upadku. Poprzedniego dnia oblewałem wybór na sekretarza POP. Ile mogłem wypić? Pewnie za dużo. Z trudem zwlokłem się z łóżka, zadzwoniłem do zakładu z prośbą o dzień urlopu i poczłapałem do kuchni zrobić kawę. Ku memu zdziwieniu na kuchennym blacie zauważyłem kopertę, na której ktoś napisał:

„Jeżeli dalej będziesz namawiał śmiertelników, żeby nie wierzyli w bogów, to istnieje ryzyko, iż zdjęcia te ujrzy towarzysz Gajkiewicz i twoja żona”.

Z koperty na blat wypadło tuzin zdjęć, portretujących mnie i Trudkę na łące wśród latających motyli w pozycjach, których pozazdrościłaby nawet ta wariatka Wisłocka. Wspomnienia ostatniego snu stały się bardzo wyraźne. Czułem zażenowanie i podniecenie zarazem. Czy naprawdę byłem z Gertrudą o ksywie Walkiria, osobą z mojego zakładu i postacią ze snów? Bałem się upublicznienia tych zdjęć, jednak odczuwałem też rodzaj spełnienia jako mężczyzna. Ze względu na grożące mi konsekwencje takiego zachowania, ważne było jednak, żeby szantażysta nie spełnił swych gróźb. Musiałem zatem działać, by ratować swoją reputację.

***

Następnego dnia zwołałem kolejne zebranie załogi. Dyrektor był poirytowany, ale sekretarzowi POP nie mógł odmówić.

– Towarzyszki, towarzysze, koleżanki i koledzy – zagaiłem. – Na ostatnim zebraniu mówiłem wam o baśniach. Kto z was nadal wierzy w baśnie? Proszę o podniesienie ręki.

Dłoń podniosły dwie osoby. Pewnie jacyś buntownicy niezgadzający się z linią partii. Postanowiłem, że po zebraniu uzyskam od dyrektora ich nazwiska.

– Brawa dla dwóch odważnych. Partia potrzebuje takich ja wy! ­­– wskazałem na nich palcem i obydwaj podnoszący dłonie natychmiast je opuścili, nie rozumiejąc o co chodzi. – Otóż chcę wam powiedzieć, że komunizm to baśń – kontynuowałem. – Najpiękniejsza baśń na świecie. Baśń, której autor twierdzi, że wszyscy ludzie są równi, która nie zna pojęcia biednych i bogatych, burżuazji i tak zwanej klasy średniej. Baśń, w której wszyscy obywatele są podobnie zamożni, ich dzieci mają bezpłatny dostęp do edukacji i leczenia. W baśni tej nie musicie się martwić o jutro. Partia zatroszczy się o wszystko za was i to co niezbędne wam zapewni. Uwierzcie w tę piękną baśń i uwierzcie w bogów, gdyż wśród was są ci, którzy niczym starożytni herosi wskazują innym kierunek. Kierunek ku szczęściu, w którym podąża nasza socjalistyczna ojczyzna…

Moje przemówienie trwało jeszcze kilkanaście minut. Znowu nie było oklasków, czułem jednak, że ludzie rozchodzą się uspokojeni. Jako jedna z ostatnich z sali wyszła Gertruda, zwana Walkirią. Dziwne imię, ale jeszcze dziwniejszy pseudonim, pomyślałem. Jutro zaproszę ją na kawę. Ci Nibelungowie są jednak marnymi wywiadowcami. Pokażą moje zdjęcia z Trudką żonie? Przecież ja nie mam żony.

 

Koniec

Komentarze

Pomysł pożenienia socjalizmu i germańskich bogów interesujący, spodobał mi się. PRL nadaje tekstowi kolorytu.

Gorzej z wykonaniem. Masz sporo błędów typowych dla początkujących. Interpunkcja szaleje. Na przykład wołacze, Archange, oddzielamy od reszty zdania przecinkami. Czasami rozbijasz wypowiedź jednej osoby na dwie linijki. To myli, bo odbiorca oczekuje, że skoro nowy akapit, to odezwał się ktoś inny. I jeszcze trochę innych usterek.

– Nie, oczywiście nie… Jutro o 9.00.

Liczby w beletrystyce raczej zapisujemy słownie, a już w dialogach koniecznie.

To Ci, którzy wskazują na niebo.

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą, tylko w listach dużą. Ale nawet tam “ci” w znaczeniu “nie tamci” małą.

Źrenice przybrały turkusowy kolor absyntu.

Absynt jest turkusowy? Cholera, to co ja piłam? ;-)

Słysząc spiżowy robotniczy ton, zupełnie bezsensownie przyszedł mi do głowy tytuł radzieckiej powieści

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to tytuł słyszał ton.

Babska logika rządzi!

Niezły pomysł splecenia dawnych wierzeń i dawnego ustroju. Wyszła z tego całkiem niezła opowieść o czasach słusznie minionych, umiejętnie wzbogacona zabawnymi doświadczeniami bohatera. ;)

Wielka szkoda, że wykonanie odebrało mi część przyjemności z lektury. :(

 

– Wiem, panie…, –> Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

– No i wła­śnie jutro was wy­bie­rze­my. Ro­zu­miem, że w po­czu­ciu so­cja­li­stycz­nej od­po­wie­dzial­no­ści zga­dza­cie się? – nie cze­kaw­szy na od­po­wiedź wy­cią­gnął do mnie dłoń. –> Nie czekając na od­po­wiedź, wy­cią­gnął do mnie dłoń.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

który no­si­łem w la­tach 50‑tych w ZMP. –> Raczej: …który no­si­łem w la­tach pięćdziesiątych, w ZMP.

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

wyj­mu­jąc bu­tel­kę 3-gwiazd­ko­we­go Na­po­le­ona. –> …wyj­mu­jąc bu­tel­kę trzygwiazd­ko­we­go na­po­le­ona.

Nazwy trunków zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

brze­gi kie­lisz­ków i na­peł­nił je zło­ci­stym trun­kiem.

– Wasze zdro­wie. Gra­tu­lu­ję wy­bo­ru to­wa­rzy­szu Kuź­miń­ski.

– Dzię­ku­ję – od­po­wie­dzia­łem nie­pew­nie, trą­ca­jąc się z Gaj­kie­wi­czem kie­lisz­kiem.

On wy­piw­szy ca­łość jed­nym hau­stem, od­sta­wił kie­li­szek i za­my­ślił się. –> Powtórzenia.

 

Bę­dzie­cie lu­dziom udo­wad­niać, że re­li­gia i … –> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

jak­bym wbrew za­ka­zo­wi par­tii wypił przed 13.00 czwar­tą setkę sa­mo­go­nu. –> Przed trzynastą można było pić alkohol, tyle że przed trzynastą nie można było kupić go w sklepie.

 

– A jam jest Thor, Syn Odyna, wład­ca burz! –> – A jam jest Thor, syn Odyna, wład­ca burz!

 

Za­pła­cisz mi za na­zwa­nie mnie ro­bot­ni­kiem Śmier­tel­ni­ku! –> Dlaczego wielka litera?

 

– Nie po­do­ba Ci się szla­chet­ne miano Ro­bot­ni­ka? –> Dlaczego wielkie litery?

 

zginę ni­czym bol­sze­wi­cy za­szlach­to­wa­ni przez wier­nych ca­ro­wi ko­za­ków. –> …przez wier­nych ca­ro­wi Ko­za­ków.

 

Jej włosy, tak ja w moim ga­bi­ne­cie, unio­sły się… –> Literówka.

 

por­tre­tu­ją­cych mnie i Trud­kę na łące wśród la­ta­ją­cych mo­ty­li w po­zy­cjach, któ­rych po­zaz­dro­ści­ła­by nawet ta wa­riat­ka Wi­słoc­ka. –> Trochę szkoda, że nie opisałeś, w jakich pozycjach latały motyle.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ubawiłem się setnie. Rozmowa z Thorem jest cudowna. Ogólnie konfrontacja socjalizmu z wierzeniami skandynawskimi wyszła tutaj bardzo ciekawie. To największy plus tekstu.

Daję klika, choć wykonanie techniczne wymaga jeszcze sporych dopracowań. Polecam zwłaszcza betowanie, chętne osoby pomogą Ci doszlifować tekst.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tekst mi się podobał. Zgodzę się z przedmówcami, że należałoby popracować nad kilkoma sprawami technicznymi – ale to wszystko jest do wyuczenia, Autorze.

Pomysł miałeś bardzo dobry. :)

 

Bardzo ciekawy ten przeskok z komuny do czasu bogów, przede wszystkim zrobiłeś to na tyle delikatnie, że nie miałem reakcji obronnych przy czytaniu. Źle zapisujesz dialogi. 

Interesujące połączenie PRL z mitologią skandynawską. Partyjniak całkiem ciekawie wykreowany, faktycznie to byli ludzie raczej sprytni niż inteligentni. Faktycznie też byli, że tak powiem dość elastyczni i błyskawicznie przestawiali się z jednej opcji na drugą. Jako dzieciak widywałem takich w szkole a potem widziałem jak robili kariery w latach 90.

Trochę mi brakowało dlaczego Loki, Thor i Walkiria pojawili się w Polsce. 

 

Jako że sam pisuje w podobnych klimatach, acz nie tykam panteonów wikingowskich tylko miejscowych,  jestem na tak 

Fajny tekst. Podobał mi się, ale jednak trochę ząb dużo w nim błędów bym mogła z czystym sumieniem nominować go do biblioteki :( Gdybyś tak zechciał, autorze, nanieść poprawki wskazane przez Reg, chętnie zagłosowałabym na Twoje opowiadanie. 

Fajny pomysł i fajny bohater. Nie rozumiem tylko dlaczego przejął się groźbami, skoro nie miał żony? Z dwóch osob, do których fotografie miały dotrzeć, chyba  tylko ona mogłaby robić mu jakieś przykrości? Bo czy dla innego towarzysza nie byłoby raczej godnym podziwu uwiedzenie pięknej kobiety? Tak się tylko zastanawiam. Fajnie wykorzystany motyw mitologiczny i fajne porównanie komunizmu do baśni :) zastanawiam się tylko, czy taka zmiana frontu tegoż porównania (w końcu na początku jego zadaniem było zniechęcanie ludzi do religii) nie przysporzyłaby mu w partii więcej kłopotów niż upublicznienie erotycznych fotek…

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dałem klika korzystając z mojej piórkowej mocy ale obiecuję, że wrócę z komentarzem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jest biblioteka, jest komentarz:

Opowiadanie bardzo mi się spodobało. Świeże połączenie, dobry język. Historia wciąga i do ostatniego zdania z bananem na gębie :) Zrobiłaś mi dzień tym tekstem.

F.S

Dziękuję za komentarze. Dały mi one sporo radości, więc mam nadzieję, że jeszcze jakieś się pojawią. “Wojowniku cieszy”, poprawiłem dialogi.

…poprawiłem dialogi.

Niestety, nie wszystkie.

Szkoda, że pozostałe usterki nadal szpecą opowiadanie. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się :)

Interesujący pomysł na połączenie PRL-u z mitologią skandynawską, fajne zderzenie Kuźmińskiego z Thorem i Lokim, bardzo takie… delikatne?

Przyjemne, lekkie, zabawne opowiadanie.

Jestem zadowolona z lektury :)

Przynoszę radość :)

Pomysł przedni i zakończenie dla mnie niespodziewane. Uśmiechnęło

Nowa Fantastyka