- Opowiadanie: thomasward - Pokręcona sprawa

Pokręcona sprawa

Wysyłałem swego czasu na Pigmalion fantastyki, niektóre wątki krótkie, bo i limit znaków ograniczał. Miłej lektury! ;)

 

Wrzucam też na swojego wattpada jakby ktoś był zainteresowany: https://www.wattpad.com/user/Pthotor

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pokręcona sprawa

– Pańska godność?

– Loth Czarny Nóż, zawodowy zabójca.

Ospały żołnierz chyba momentalnie się przebudził, bo z wrażenia upuścił pióro oraz pergamin i cofnął się kawałek. Spróbował wyciągnąć miecz, ale potknął się o niską, drewnianą barierkę i wyrżnął orła. Czterech żołnierzy, którzy przed chwilą przeszukiwali wóz, momentalnie upuściło pochodnie na trawę, dobyło mieczy i ustawiło się w krótki szereg.

– Ja pierdolę, Seam, mówiłem ci, że kiedyś przedobrzysz z tym swoim gównianym poczuciem humoru – powiedział stojący obok Seama siwobrody, ubrany w habit staruszek.

– Przepraszam, mój panie.

Wzrok czwórki żołnierzy niepewnie prześlizgiwał się między przewróconym towarzyszem, który zdjął hełm i masował głowę wciąż pojękując z bólu, a dziwną parą stojącą obok wozu kupieckiego.

– Spokojnie, dzielni żołnierze. – Starzec uśmiechnął się szeroko, czym wystawił na widok niezbyt zachęcającą estetycznie jamę ustną. – Mój sługa zwyczajnie żartował. Spójrzcie tylko na niego. – Seam z bananem na twarzy połknął kozę, którą wcześniej pieczołowicie wydłubał z nosa. – Czy on waszym zdaniem wygląda jak słynny Loth Czarny Nóż? Przecież ten facet by nawet muchy nie skrzywdził i to bynajmniej nie dlatego, że by nie chciał jej zrobić krzywdy. Po prostu gdyby próbował ją zabić potknąłby się o własne nogi i wypierdolił w trawę.

– Co jak co, ale ta hołota zbyt dzielna to nie jest. – Do czwórki trzęsących się ze strachu żołnierzy dołączył dziesiętnik w obszywanym czerwoną nicią płaszczu. – Wystarczy wspomnieć imię poszukiwanego przez połowę cywilizowanych państw świata zabójcy, a ci już muszą zmieniać portki. Co on takiego zrobił, że każdy się go boi, przecież on zabił ledwo sześćdziesiąt trzy osoby, ma na koncie mniej więcej kilkaset tysięcy razy mniej istnień niż jebnięci politycy. A wracając do tematu – doceniam dowcip twojego chłoptasia, staruszku, ale wkurwiłeś mnie, a ja nie lubię, gdy mnie wkurwiają. Zresztą i tak zamykamy most, nie przejedziecie na drugą stronę. 

– Ale…

– Żadnych, kurwa, ale. Takie dostałem rozkazy z dowództwa. Jakiś incydent dyplomatyczny z Fiovanarem, most ma być otwarty dopiero nad rankiem. Na twoim miejscu cieszyłbym się, że nie wybatożyłem twego chłoptasia, a uprzejmie przypominam, że to jeszcze wciąż może się zmienić. A teraz migiem wypierdalać, jak już wspomniałem most otwieramy dopiero jutro o świcie, chyba że rozkazy się zmienią. Mamy teraz ważne obowiązki służbowe do wypełnienia.

Żołnierze opuścili posterunek celny. Część z nich udała się na strażnicę przy wjeździe na most, a część na czele z dziesiętnikiem w kierunku jedynego budynku w okolicy, dość sporej drewnianej karczmy. Stary mnich upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, zbliżył się do towarzysza i powiedział cicho:

– Dobra robota, Loth, w końcu, jak mówią, najciemniej jest pod latarnią.

Loth uśmiechnął się. Starzec podszedł do niego, podparł się o bark zabójcy i obaj ruszyli w kierunku budynku.

Karczma była zatłoczona. W głównej, rozświetlonej kilkunastoma świecami sali można było spotkać śmietankę towarzyską użytkowników traktów. Na środku pomieszczenia, przy długich stołach, siedziały dwie grupy kupców, którzy zamierzali spędzić tutaj noc, by o świcie zapłacić wysokie cło, przekroczyć granice z Fiovanarem i ruszyć ku innym, odległym krainom handlować winem i barwionymi tkaninami. Namiętnie pili oni piwo z drewnianych kufli i palili śmierdzące tanim tytoniem fajki. W kącie blisko kontuaru siedziała ta sama czwórka żołnierzy wraz z dziesiętnikiem, która przeprowadzała kontrolę celną wozu mnicha. Loth usadził starca tuż przy wejściu, jak najdalej od żołnierzy, i podszedł do kontuaru.

– Dwa kufle piwa.

Karczmarz, niski, krępy i łysy, nalał pieniące się piwo z ogromnej beczki. Loft wziął kufle i usiadł naprzeciw starca. Z błogim uśmiechem powąchał aromatyczny, złoty napój. Upił łyk, a potem skrzywił się.

– Kurwa mać, jakie rozwodnione. Gdyby nie twoje zlecenie obciąłbym temu karczmarzynie jajca i wsadził mu je w tłuste dupsko. Ale trzymajmy się planu. Zrobimy to tak, staruszku. Wyjdę na zewnątrz. Jakby ktoś się pytał, to sram. Obejdę karczmę i wejdę do środka przez któreś z tylnych okien. Jak mnie nie zauważą, to wezmę to, co trzeba, a przy okazji wsadzę Mungulusowi kosę pod żebro. Czarną kosę od wujka Lotha, by być precyzyjnym. Potem wyjdę tyłem, wejdę frontem i odegramy teatrzyk, zgodnie z planem. Jutro przekroczymy granice Fiovanaru, gdzie czeka na mnie moje złoto i nigdy więcej się już nie spotkamy. Jak mnie zauważą to cóż, pozostaje mała improwizacja. Jakieś zastrzeżenia?

Mnich uśmiechnął się i powiedział:

 – Brzmi nieźle. Niech Fiov nam sprzyja.

– Ja pierdolę, zawsze miałem cię za rozrywkowego staruszka, wiesz, piwo, piękne panny mające awersję do ubrań, a to wszystko połączone z ciepłą wodą w prywatnych łaźniach, a ty mi tu modlisz się zupełnie na poważnie do tego twojego boga. Wstydziłbyś się.

– Modlitwa jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, no chyba, że akurat ten ktoś modlił się w płonącym kościele. A że ognia wokół nie widać, to i tobie też by nie zaszkodziło się, kurwa mać, pomodlić. No nic, zaczynajmy. 

Loth wymknął się nie zewnątrz, a stary mnich cierpliwie siedział i popijał piwo, głównie z kufla swojego kompana. Po kilkunastu minutach zabójca wszedł przed główne drzwi, usiadł na ławce i pociągnął łyk piwa.

– Jak to jest, że gdy człowiek pójdzie się wysrać, to piwo znika mu szybciej niż gówno z jelit?

– Dobra, nie pierdol, masz księgę? 

– Widzisz, z tą twoją księgą jest pewien problem. Otóż z lenistwa, czy też wrodzonej krnąbrności, nie sprawdziłem wcześniej planów tego budynku i, cóż… Okazuje się, że karczma nie ma z tyłu żadnych okien, a tylne drzwi były zamknięte na skobel.

– Jednym słowem: zjebałeś.

– Oj tam, oj tam, zaraz zjebałeś, przyznaję, że doszło do pewnych, jakby to określić, błędów i wypaczeń, ale żeby od razu zjebać?

– Masz jakiś plan B?

– Nie. Zanim się zapytasz – nie mam też planu C, D, E i X. 

– To co teraz zrobimy?

Nagle z głośnym hukiem odrzwia karczmy wypadły z zawiasów, a do środka pomieszczenia wbiegło pięciu wielgachnych mężczyzn. Ubrani byli w częściowo płytowe zbroje z namalowanym na napierśniku czerwonym słońcem. Każdy z nich trzymał ogromny młot lub topór bojowy, a do ich boków przytroczono miecze półtoraręczne o bogato zdobionych rękojeściach.

– Stać! W imieniu pana naszego Fiova mamy nakaz dokonania sądu na…

Dowódca odłożył na posadzkę młot bojowy i wyjął zza pasa zrolowany pergamin. Rozwinął go, zmarszczył brwi i przez chwilę wodził po nim wzrokiem.

– Tym, no… Mungulusie Pamflocie. Czy jest tu taki?

Z zaplecza karczmy wyszedł wysoki, łysy dryblas. Stanął on kilkanaście kroków od przybyszów i westchnął.

– We własnej osobie. Swoją drogą, mogliście po prostu zapukać, a nie rozwalać mi drzwi, były naprawdę niezłe, a nawet kurwa nie wiecie, jak ciężko w dzisiejszych czasach o porządne drzwi. Wystarczyło grzecznie wejść do środka, wszak i tak nikt się was tutaj nie spodziewał.

– Nikt nigdy nie spodziewa się fiovanarskiej inkwizycji! – Zbrojny uśmiechnął się z dumą. – A teraz, poprzez rękę swej Świętej Inkwizycji, pan nasz Fiov wymierzy ci sprawiedliwość!

– Wsadź se tą rękę w dupę.

Dowódca oddziału inkwizytorów skrzywił się z niesmakiem i skinął głową swoim ludziom. Trzech zbrojnych oparło o ścianę topory i młoty, wyciągnęło miecze i powoli ruszyło w kierunku Mungulusa, który wyjął długie noże do walki wręcz. Inkwizytorzy już mieli skoczyć przed siebie w szarży, gdy między nich a poszukiwanego wszedł dziesiętnik wraz z czterema żołnierzami. Ustawili się oni w płytkim półokręgu, czym zablokowali dostęp do poszukiwanego. Podoficer uśmiechnął się szeroko i wyjął z pochwy krótki miecz jednoręczny.

– Zaraz, zaraz, braciszku. O ile się, kurwa, nie mylę, nie jesteśmy w waszym zasranym, teokratycznym Fiovanarze, tylko w wolnym, republikańskim państwie. Wasza Święta Inkwizycja nie może tutaj działać bez zgody dowództwa naszych sił zbrojnych, której to zgody nie macie. A ja się nigdy nie mylę, koniec, kropka. 

Dowódca inkwizytorów przesunął się bliżej. W stalowej, świeżo wypolerowanej głowni trzymanego przezeń ogromnego młota bojowego niebezpiecznie tańczyły ogniki nieśmiało tlących się karczemnych świec. 

– Odsuń się, niewierny psie, mam misję do wykonania i naprawdę nie lubię, gdy ktoś mi przeszkadza.

– Już wiem dlaczego z wami, Fiovanarczykami, są ciągłe problemy. To nie dlatego, że większość z was jest zasranymi, ograniczonymi umysłowo fanatykami. To dlatego, że jesteście popieprzonymi dupkami bez grama, kurwa, kultury.

 Dziesiętnik szybkim ruchem pchnął inkwizytora mieczem między żebra. Ten upuścił młot bojowy i runął w tył na swych towarzyszy, którzy cofnęli się i powpadali na stojące wzdłuż sali stoły z jedzeniem i piwem. Mnich szepnął do Lotha:

– Niezły tu jest burdel, ale jakoś wolę „Różowe Majteczki”.

– Świetnie, ale nie czas na pierdoły. Mungulus zwiał do kuchni, trzeba go dorwać.

W karczmie trwało mordobicie tak chaotyczne, że w swej chaotyczności mogłoby konkurować z obowiązującymi w Republice przepisami podatkowymi. Każdy walczył z każdym, na czym najgorzej zdecydowanie wychodzili w większości nieuzbrojeni i pacyfistycznie nastawieni kupcy. Podobno ta szalona noc zainspirowała powstanie znanego drinka „krwawy kupiec”, który, jak idzie się domyślić, bynajmniej nie jest wódką z dodatkiem soku malinowego. 

Loth złapał starca za ramię i, trzymając się ścian, przeprowadził go przez trwającą bijatykę. Nie omieszkał przy tym wsadzić czarnego jak noc noża w plecy jednego z żołnierzy, którzy przeszukiwali ich wóz przy moście. Podczas tej jakże honorowej czynności zabójca splunął manifestacyjnie na swą ofiarę i zaklął:

– Tchórzliwy kutas. 

Morderca i mnich wbiegli do kuchni. Była pusta. Loth spojrzał w lewo, a następnie w prawo i wskazał małe drzwiczki dla służby.

– Tam pobiegł!

– A ty skąd to kurwa wiesz, jesteś wróżbita Loth czy co? Tu są aż cztery pary drzwi.

– Nie pierdol, tylko chodź.

Loth ścisnął mocniej staruszka i przebiegł wraz z nim przez wskazane przez siebie drzwi. Prawie wpadł na Mungulusa, który, zwrócony do nich tyłem, stał przy skrzyniach wypełnionych rozmaitymi, zazwyczaj dziwnie i niezbyt legalnie wyglądającymi specyfikami. Pośrodku pomieszczenia, na bogato zdobionym, drewnianym stoliku leżała ogromna, oprawiona w czarną skórę księga. Mungulus, usłyszawszy hałas, odruchowo się odwrócił i szybkim ruchem wyjął zza pasa dwa długie noże. Uśmiechnął się i powiedział:

– Loth, brachu, kopę lat. Mam nadzieję, że nie gniewasz się za sam wiesz co? W końcu minęło już trochę czasu…

Loth stał ze skrzyżowanymi rękami i uśmiechał się szeroko.

– Jak ktoś cię zdradza i zostawia na śmierć, to się tego nie zapomina, zasrańcu. Szczególnie jeżeli motyw tego postępowania jest tak prozaiczny jak dźwięk sakiewki pełnej złota.

Mungulus westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową.

– Ech, możesz być cholernie dobry w tym fachu, a i tak kiedyś dopadną cię sprawy osobiste. To co, zawalczymy jak za starych, dobrych czasów?

– Wybacz, ale w głównej sali zaraz dojdą do konsensusu. Albo wszyscy się po prostu wybiją, a ja jeszcze muszę cię zabić. Chociaż, może przez wzgląd na stare, dobre…

Mniej więcej gdzieś pomiędzy głoską d, a głoską e Loth szybkim ruchem wyjął z małych pochew w rękawach krótkie, czarne noże i rzucił nimi w Mungulusa. Jeden z nich nie trafił i wbił się w drewnianą ścianę pomieszczenia, ale drugi gładko wszedł w gardło. Mungulus zachwiał się i upadł z wyrazem głębokiego zdziwienia na twarzy, plamiąc podłogę strumykiem jasnoczerwonej krwi.

– Widzisz, staruszku, z takimi zawodowcami to trzeba z zaskoczenia. Gdyby skupił się na ruchach mojego ciała, a nie na mojej gadce, pewnie uskoczyłby przed nożami, a wyniku naszego ewentualnego starcia nie byłem pewien. Jestem najlepszy w swoim fachu, ale Mungulus też jest dobry. Cholernie dobry. Znaczy się był dobry. Cholernie dobry.

Mnich nie zwracał uwagi na monolog Lotha. Podbiegł do leżącej na stoliku księgi, podniósł ją i przytulił z emfazą. Głaskał ją po skórzanej okładce i szeptał sam do siebie:

– Jesteś moja, moja, tylko moja…

– A tak właściwie, staruszku, co to za księga?

Oczy starca błyszczały ze szczęścia, a uważny obserwator, gdyby przypatrzył się głębiej owemu błyskowi, dostrzegłby jasno świecące się stosy złotych monet.

– „Narconomicon” autorstwa starożytnego alchemika i czarnoksiężnika Hape Hatecrafta. 

– Zawsze wydawało mi się, ze wyznawcy Fiova uznają magię za ciężki grzech. Wiesz, w końcu Święta Inkwizycja pali na stosach każdego, kto chodzi w zbyt długich, fioletowych szatach ozdobionych księżycami w nowiu, nie mówiąc już o tych, którzy faktycznie parają się paskudną magią.

– Jebać ich. W „Narconomiconie” znajdują się setki zapomnianych receptur, z których doświadczony alchemik wytworzy najlepsze używki na rynku. Zapomnij o alkoholu, zapomnij o opium, zapomnij o marihuanie. Wraz z podopiecznymi z mojego klasztoru zaleję rynek tanimi, sztucznymi narkotykami i będę tak bogaty, że będę podcierał się złotem.

– Trochę to niewygodne, nie sądzisz?

– Oj tam, to taka metafora. Ważne, że będę…

Starzec zamilkł, a z jego szeroko rozwartych ust pociekła cienka strużka krwi. Loth wyjął nóż z serca staruszka, pedantycznie wytarł go o jego habit i schował do pochwy. Mnich powoli osunął się na ziemię. Zabójca pochylił się nad nim. Staruszek na ostatnim tchu wyszeptał:

– Dlaczego?

– Bo powiedziałeś mi o złocie. Fajnie było dorwać Mungulusa, ale to, ile mi zapłaciłeś za zdobycie księgi, to jest śmiechu warte. Piętnaście złotych ormów, phi, za tyle to ledwo co przerżnę pięć razy jakąś dobrą dziwkę. To jest twoim zdaniem szczyt moich aspiracji? Moich marzeń? Moich najgłębszych pragnień? Ja mierzę wyżej, znacznie wyżej, chcę być zwycięzcą, jestem zwycięzcą i będę zwycięzcą! Gdy tylko usłyszałem o twoim planie utworzenia zorganizowanej grupy przestępczej… Cóż, to naprawdę dobry pomysł, dlatego można powiedzieć, że sobie go bezzwrotnie pożyczyłem. A teraz wezmę „Narconomicon”, ty umrzesz, a ja… 

Loth otworzył szerzej usta. Popłynęła z nich strużka krwi nieco większa niż z ust starca. Zakrwawiony dziesiętnik wyjął miecz spomiędzy żeber zawodowego zabójcy i delikatnie odłożył go na ziemię. Westchnął głęboko i powiedział sam do siebie:

– Co za amator. Gdyby jak każdy normalny przestępca spierdolił gdzie pieprz rośnie nigdy byśmy go nie dorwali. A tak gadał sam do siebie, gadał, no i wreszcie wziął i umarł. I to niby był ten słynny Loth Czarny Nóż?

Cała ta pokręcona sprawa zakończyła się nawet nieźle. Incydent w karczmie nie doprowadził do wojny pomiędzy Republiką a Fiovanarem, ba, został wręcz puszczony przez obie strony płazem, Narconomicon wraz z większością niezbyt legalnych substancji z karczmy został komisyjnie spalony przez armię Republiki przy nieocenionym braku współpracy ze strony Świętej Inkwizycji, a dzielny dziesiętnik został awansowany do rangi setnika i objął nowe, bardziej lukratywne stanowisko dowódcy garnizonu niewielkiego zamku na drugim krańcu Republiki (po co bowiem prowokować kolejne incydenty graniczne z Fiovanarem obecnością oficera niezbyt lubiącego swych sąsiadów). Wiecie jednak, drodzy czytelnicy – ze szczęśliwymi zakończeniami jest pewien problem. Otóż tak naprawdę nic nigdy się nie kończy. Świeżo upieczony setnik zmarł dwa lata później na raka wątroby, Fiovanar i tak najechał Republikę (Fiovanarczycy chcieli przetestować nową metodę nawracania pogan na swoją wiarę, zakładać ona miała intensywne wykorzystywanie rozmaitych ostrych przedmiotów oraz stosów ofiarnych, kilka lat po wojnie fiovanarska prasa uznała ją drugą z dziesięciu najskuteczniejszych metod nawracania niewiernych w dziejach, zaraz po podtapianiu wodą), a ludzie szukający nowych, niekonwencjonalnych substancji odurzających zostali na lodzie i nigdy nie spróbowali wymyślonych przez nikczemnego Hatecrafta specyfików. Ale to już temat na inną, nieco mniej pokręconą opowieść. 

Koniec

Komentarze

Faktycznie pokręcona ta sprawa. Tak do ¾ idzie naprawdę fajnie, żarty może i nie zawsze łapią, ale nie są jakieś też ciężką ręką ciosane. Jednak pod koniec (tak od zabójstwa celu i zdobycia księgi) trochę dla mnie przegiąłeś w ilości żartów i pogubiłem się kto, gdzie i co. A ostatni akapit niestety wydał mi się przydługi i średnio śmieszny.

Podsumowując: jest nieźle do ¾, ale potem zbytnio przekombinowujesz ten koncert fajerwerków. No i “kropka nad i” dla mnie nie zdała egzaminu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałem, ale komentarz później :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

“most otwieramy dopiero jutro nad rankiem” → ten ranek mi tutaj zgrzytnął. Nad rankiem jak wstanie słonko? Nie pasuje do reszty wypowiedzi. BTW jestem dopiero na początku, a już jak dla mnie nadużywane są tutaj przekleństwa. Jedno, dwa, ok, ale wrzucanie ich co drugie słowo w ustach każdej postaci brzmi jak silenie się na naturalność, jakby nie można jej było inaczej osiągnąć. Z resztą brzmią one zbyt współcześnie, żeby pasowały do świata pochodni, wozów, kupców i zabójców o przydomku “Czarny nóż”.

“Dobra robota, Loth, w końcu, jak mówią, najciemniej jest pod latarnią.” → strażnicy głupsi od czytelnika… A przynajmniej na to wychodzi, bo dla mnie ten element był od początku oczywisty. Nie zaskoczyło mnie to. 

“Okazuje się, ze karczma nie ma z tyłu żadnych okien, a tylne drzwi były zamknięte na skobel.” → literówka

wielgachnych mężczyzn. Ubrani byli w częściowo płytowe zbroje z namalowanym na napierśniku czerwonym słońcem. Każdy z nich trzymał wielgachny młot” → powtórzenie

“tą rękę” → tę rękę

Podsumowując, całkiem fajne opowiadanie. Problem tylko taki, że mnie przekleństwa nie śmieszą, zwłaszcza gdy jest ich za dużo i nie wymawia ich na głos Boguś Linda. Całokształt natomiast nawet uśmiechnął i napisany został naprawdę przyzwoicie. Mnie chyba końcówka podobała się najbardziej, bo była dość przewrotna i… Nie było przekleństw ;) Rozbawiła mnie też informacja w nawiasie i dowcip z Pythona. 

 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Hej, dzięki wielkie za komentarze, błędy wskazane przez rosabelle poprawiłem. W kwestii nadużywania przekleństw – celowy zabieg, zrobiłem to by wprowadzić dodatkową dysproporcję między zdawałoby się typowymi motywami fantasy, a niepasującym do nich językiem, ale w stu procentach macie rację, że to zabieg co najmniej dyskusyjny, za który przepraszam. :P 

Frytki.

Mnie, niestety, opowiadanie zupełnie nie przypadło do gustu. Opis ciągu wydarzeń, w którym giną niemal wszyscy, okazał się mało zajmujący, raził nadmiar wulgaryzmów, a niektóre słowa i zwroty w ogóle nie powinny znaleźć się w tym tekście. I nie przekonuje mnie tłumaczenie Autora, że to celowy zabieg.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i lepiej napisane.

 

Zo­bacz­cie tylko na niego. –> Spójrzcie tylko na niego.

Można zobaczyć coś, ale nie można zobaczyć na coś.

 

Seam z ba­na­nem na twa­rzy… –> Ten zwrot nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

– Wsadź se rękę w dupę. –> – Wsadź se rękę w dupę.

 

tań­czy­ły ogni­ki nie­śmia­le tlą­cych się kar­czem­nych świec. –> …tań­czy­ły ogni­ki nie­śmia­ło tlą­cych się kar­czem­nych świec.

 

po­wsta­nie zna­ne­go drin­ka „krwa­wy ku­piec”, które, jak idzie się do­my­ślić, by­naj­mniej nie jest wódką z do­dat­kiem soku ma­li­no­we­go. –> Piszesz o drinku, a ten jest rodzaju męskiego.

Inna rzecz, że drink nie powinien pojawić się w tym opowiadaniu.

 

wyjął z ma­łych pochw w rę­ka­wach… –> …wyjął z ma­łych pochew w rę­ka­wach

 

ob­ser­wa­tor, gdyby przy­pa­trzył się głę­biej owemu bły­sko­wi, do­strze­gły jasno świe­cą­ce… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za opinię, błędy już poprawiam, jedno pytanko – dlaczego zwroty z języka potocznego takie jak mieć banana na twarzy czy drink nie mają tutaj racji bytu?

Frytki.

Bo to są zwroty nie tylko potoczne, ale też dość współczesne i w czasach kiedy noszono zbroje i walczono mieczami, nie znano ich.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też te liczne przekleństwa przeszkadzały. Gdyby tylko jeden bohater bluzgał, ale wszyscy? Na piśmie wulgaryzmy wyglądają mniej naturalnie.

A gdzie tu właściwie fantastyka?

Inkwizytorzy mieli zbroje płytowe, ale dziesiętnik wetknął któremuś nóż między żebra?

Spróbował wyciągnąć miecz, ale potknął się o niską, drewnianą barierkę i wyrżnął orła.

Nie jestem pewna, ale orła się wywija czy wyrzyna?

Seam z bananem na twarzy połknął kozę,

Mnie też banan zgrzytnął. To nietrwałe owoce, trudne w transporcie, zwłaszcza w czasach zamykania mostów i grodów na noc. Na pewno mieszkańcy Twojego świata je znali tak dobrze, aby używać podobnych zwrotów? Takie zbyt współczesne słowa psują imersję.

pali na stosach każdego, kto chodzi w zbyt długich, fioletowych szatach ozdobionych księżycami w nowiu,

Czyli gładkich i bez wzorów? ;-)

Babska logika rządzi!

Liczyłem, że uda mi się dopaść do komputera, ale się nie powiodło więc wymęczę ten komentarz na telefonie :-)

Autor niniejszego komentarza zaznacza by brać go lekko z przymróżeniem oka i że komemtarz ten to subiektywne opinie autora.

Komentarz ogólny: Fantasy jak typowe Fantasy z pewną dozą humor. Swego czasu zaczytywałem się książkami z Forgotten Realms (R.A. Salvatore), a i dziś czasem sięgnę po jakieś typowe fantasy.

U ciebie chociaż napisane nie najgorzej to mogło być dużo lepiej. Czytało się dobrze ale moim zdaniem zarżnąłeś ten twór w kilku aspektach a następnie dobiłeś go, nie pasującym do niczego zakończeniem. No ale po kolei.

1 Przekleństwa – Zgadzam się z przedpiścami, na papierze nie wyglądają tak naturalnie jak słychać je w przekazie ustnym. A już na pewno kłuje w oczy gdy przeklinają wszyscy, bez wyjąku i to niemal identycznie.

2. Logiczne nieścisłości.

a)Zamknęli most a inkwizycja w płytowych zbrojach w pław się przeprawiła? (Chyba, że już wcześniej biegali po tej stronie rzeki, ale kto pozwolił ciężkozbrojnym sąsiedniego królestwa chasać bezkarnie po swej ziemi?

b) Strażnicy i dziesiętnik. Najpierw srają ze strachu i przewracają się na sam dźwięk imienia skrytobójcy, a później jak gdyby nigdy nic, bez cienia wątpliwości stają do walki z ciężkozbrojną inkwizycją w karczmie.

c)Dziesiętnik zabija dowódcę inkwizytorów w zbroji płytowej szybkim pchnięciem miecza między żebra. (???)

d)Dowódca inkwizytorów w świecie gdzie wszyscy klną jak opętani krzywi się z niesmakiem na tekst "wsadż se tę rękę w dupę?"(??)

e)Dlaczego Braciszek wyjawia skrytobójcy sekrety księgi i to jak jest cenna? (samobójca?)

f)Spotyka się dwóch wybitnych skrytobójców nie pałających do siebie sympatią, i jeden z nich skupia się na gadce drugiego i daje się zaskoczyć? Tacy ludzie mają nawyk patrzenia na ręce każdemu kogo mijają w karczmie, a co dopiero mając przed sobą drugiego skrytobójcę.

g)Coś mi tam jeszcze chyba z liczebnością żołnierzy nie sztymowało, ale tu mogłem się mylić :)

3 Język – zwroty współczesne, no nijak nie pasują niektóre użyte przez ciebie wyrażenia do czasów. Ja wiem, że miało być z jajem i swoją drogą, scenę w której Loth zjada kozę z nosa, uważam, za w tekście najlepszą.

5 Skąd właściwie wiadomo, ile ofiar ma na koncie Loth? On te czarne noże w ofiarach zoatawia jako podpis? Kosztowne.

6 Mungulus. Tak w skrócie wpadają do karczmy inkwizytorzy obcego państwa i oznajmiają że chcą zabić Mungulusa. Ten wychodzi do nich i mówi "jam jest". Eee? A jaki miał plan? Uciekać? To po co się ujawniał? Dziesiętnik z żołnierzami tylko przypadkiem go ratują. a i Inkwizytorzy oczywiście nie otoczyli budynku? Tak właściwie to jaki Mungulus miał plan? Ścigają go a on pobiegł przy swoich skarbach pogrzebać? I czemu mega cenną księgę i wszystkie inne dobra trzyna od tak na widoku, że właściwie każdy mu tam wlezie.

7 Wiem, że fantasy tak ma, ale zdało mi się, iż nazbyt skupiasz się na tym kto jaką i w jakiej ilości i wielkości broń trzyma/dzierży/wyciąga. Poza tym giną wszyscy jak muchy.

8 Jakim cudem kilku strażników z dziesiętnikiem rozwala inkwizycję? Że karczemna hołota im pomogła? Pragnę zauważyć, że dodatkowo Loth zabił jednego z wojaków.

I to nieszczęsne zakończenie, które dopowiada ni z gruchy ni z pieteuchy streszczenie dalszej historii świata. Lepiej napisz kolejne opko na ten temat :)

W każdym razie, nie chcę Cię autorze zniechęcić do pisania, pisz i czytaj jak najwięcej. Podsuwam jedynie, co rzuciło mi się w oczy jako czytelnikowi do rozważenia. Pozdrawiam!

P.S. "Czterech żołnierzy, którzy przed chwilą przeszukiwali wóz, momentalnie upuściło pochodnie na trawę, dobyło mieczy i ustawiło się w krótki szereg." – Co oni, pływacy synchroniczni? :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Szczerze mówiąc nie przypadło mi jakoś szczególnie do gustu. Chociaż swoje zrobiły pewnie i godzina, i humorystyczny wydźwięk opowiadania, który wcale mi się nie uśmiecha. Nie tyle, że konkretnie w tym opowiadaniu, po prostu ogólnie. Ale, przechodząc do rzeczy i starając się zwracać jak najmniej uwagi na wcześniej wymienione startowe minusy, wyklarowało mi się sporo ogólnych minusów i końcowych minusów. 

 

Tak więc od początku, od którego się w sumie nie mogłam wczuć – opis wydał mi się trochę chaotyczny, może przez zbytnią szczegółowość. Poza tym nie uważam, żeby zaczynie od takiego doķladnego opowiadania zachęcało do poznania dalszej części historii. A, jeszcze powtórzenie mieczy też trochę zraziło.

 

Jak już jestem przy tych powtórzeniach to powiem też o reszcie słownictwa. Wulgaryzmy – wielką fanką nie jestem, ale się nie czepiam, jeśli są zasadne. U Ciebie miałam wrażenie, że wciskałeś je na siłę :( Jakbyś złowieszcze charaktery postaci chciał wykreować tylko za pomocą przekleństw. 

W ogóle słownictwo sprawiało wrażenie nieadekwatnego. Nie mówię oczywiście, że postacie w fantasy muszą wysławiać się żargonem średniowiecznego rycerstwa, ale chociaż jakoeś minimum spójności :P  Ale może takie było zamierzenie w całej tej pokręconej sprawie. 

Było też trochę się, tak kończąc wywód o słownictwie :P

 

A tak poza tym to fabuła też największego wrażenia zrobiła. Nawet nie chodzi o to, że musi trafiać, bo nie musi, ale w Twoim przypadku była po prostu pokręcona. Co za tym idze obraz postaci również jest zaburzony i odbiór jest nie taki jak trzeba… pokręcona sprawa :P

O nie, drugiraz napisałam o polręconej sprawie(i trzeci), więc już chyba najwyższy czas kończyć komentarz. Jeszczetylko dodam, że chociaż tak straszliwie ponarzekałam i dałam tyle minusów, to nie było jakoś bardzo źle. Po prostu niektóre minusy były niewielkie, ale trzeba było o nich wspomnieć:P

A na przykład spodobał mi się fragment o odnalezienie księgi, jakoś tak napisałeś go bardziej gładko :)

 

A, i jeszcze gdzieś masz Loft zamiast Loth :P 

niezbyt zachęcającą estetycznie jamę ustną

Przykład przekombinowanego zdania o wątpliwym ładunku humorystycznym.

 

Uwaga narratora o bananie i kwestia dziesiętnika z jębniętymi politykami obniżają poziom zanurzenia się w świecie przedstawionym (słowo imersja/immersja jak najbardziej powinno funkcjonować z takim znaczeniem w słowniku : ) ).

 

przekroczyć granice z Fiovanarem

Moim zdaniem tu pasuje raczej “przekroczyć granicę”.

 

Żarty z pewnością były nierówne. Naszpikowanie tekstu współczesnymi wulgaryzmami nie nadało mu rozweselającej mocy, a niespodziewana inkwizycja przypomniała nieco wymuszone “kwiatki” z sesji gier fabularnych. Zupełnie nie zgodzę się natomiast z NoWhereManem – dla mnie ostatnia ćwiartka jest mocniejsza niż trzy pierwsze i trochę ratuje całokształt. Rozbawiła mnie w szczególności scena śmierci Lotha (na dobrą sprawę do tego momentu nie byłem pewny, czy faktycznie chciałeś, żeby opowiadanie było śmieszne :D).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nie zachwyciło mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka