- Opowiadanie: sweetcookie - Gdyby jutra miało nie być cz.2.

Gdyby jutra miało nie być cz.2.

Cześć i czo­łem!

Ostat­nio dużo my­śla­łam nad tym w jaki spo­sób prze­kształ­cić “Gdyby jutra miało nie być”, żeby speł­nia­ło stan­dar­dy opo­wia­da­nia, a nie no­we­li. Nie­ste­ty, bez­sku­tecz­nie. Osta­tecz­nie do­szłam do wnio­sku, że le­piej zo­sta­wię to w pier­wot­nej wer­sji, niż na siłę mia­ła­bym pró­bo­wać coś zmie­niać. Po­trak­tuj­cie te dwa frag­men­ty (poprzedni tutaj:  http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/19501 ), jako pro­log do krót­kie­go opo­wia­da­nia, które mam na­dzie­ję wkrót­ce na­pi­sać. Obie­cu­ję, że wów­czas wszyst­ko się wy­ja­śni.

Oceny

Gdyby jutra miało nie być cz.2.

Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Nie lubiłem o tym mówić. Wręcz unikałem tematu. Powód? Taka informacja zwykle niosła za sobą konieczność odpowiadania na ciekawskie, nierzadko uszczypliwe pytania. Nawet o przychody hotelu i powód, dla którego rodzice nie mieszkali razem.

Ponadto, ostatnim, o czym kiedykolwiek marzyłem, było zwierzanie się komukolwiek ze swojego prywatnego życia. Odetchnąłem więc z ulgą, gdy Rudzielec przyjął ze spokojem to, co miałem mu do przekazania i nie nalegał na więcej.

Przez unieruchomione drzwi, które same zablokowały się pod wpływem zbyt porywistego wiatru, nie mogliśmy usłyszeć, jak mężczyzna, z którym nie dane mi było się rozmówić, krzyczał na boja hotelowego. Zupełnie, jakby dzieciak był winny tego, że pogoda zepsuła rodzinie powrót do domu.

W światle reflektorów samochodu zaparkowanego za nimi, zobaczyliśmy z jakim rozmachem kobieta, zamknęła najpierw drzwi, przy których siedziała dziewczynka, a następnie te od strony pasażera.

– Ciężki dzień… – mruknąłem. 

– Co za skończone osły z nich – usłyszałem w odpowiedzi.

Nie widziałem potrzeby odpowiadania na tak oczywiste stwierdzenie, dlatego w całkowitej ciszy, przerywanej odgłosami deszczu i wiatru, przyglądaliśmy się zaistniałej sytuacji. Wrócilibyśmy bez słowa do wnętrza hotelu, gdyby boj hotelowy nie wbiegł bocznym wejściem do budynku. Staliśmy mu na drodze, dlatego kiedy potknął się o własne nogi, upadł prosto na mnie.

– Przepraszam Pana najmocniej… – niemal pisnął. Opuścił głowę, zawstydzony, gdy zorientował się na kogo niefortunnie wpadł – Ja… Ja… – wydukał. Wyginał nerwowo palce we wszystkie strony, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Nie ma sprawy, człowieku. Ochłoń – odezwałem się szorstko.

Nie miałem tego w planach, zrobiłem to instynktownie. Najbardziej na świecie nie znosiłem momentów, w których ów członek obsługi hotelowej płaszczył się przede mną, przynajmniej trzykrotnie, podczas każdej mojej wizyty. Rozważałem nawet kwestię wpłynięcia na ojca, żeby doprowadził go do porządku.

Złapałem oszołomionego chłopaka za ramiona, ale ten tylko potaknął głową. Niemal natychmiast oswobodził się z mojego uścisku i ruszył w kierunku Recepcji, zbyt wstrząśnięty wydarzeniami sprzed chwili, aby dotarło do niego to, co działo się dookoła.

Udaliśmy się za nim w głąb budynku, gdzie powietrze zdążyło się już wychłodzić. Okna nie zdążyły się w porę zamknąć, ale mimo to w pomieszczeniu nadal było bardzo przytulnie. Wręcz idealnie na przemyślenie w nim swoich niepozałatwianych spraw, gdy za oknem było tak paskudnie.

Tymczasem hotel wydawał się niemal pusty. Prócz ciągle zajętej sprawdzaniem komputera portierki, jej przemarzniętego kolegi, siedzącego na wysokim stołku, po przeciwnej stronie kontuaru oraz Pana w średnim wieku z telefonem przyciśniętym do ucha, nie było w nim nikogo. Gdy mężczyzna zniknął za drzwiami windy, lobby niemal opustoszało.

– Możesz mi wyjaśnić jedną rzecz? – zagadnąłem rudowłosego, gdy usiedliśmy na owalnej kanapie, ustawionej jeszcze w korytarzu pod samą ścianą – Dlaczego nie pojechałeś na Bronx? Czemu włóczysz się w okolicach Central Parku, zamiast wsiąść w najbliższe metro, żeby dojechać do domu?

Oparłem skrzyżowane ramiona o kolana, pochyliłem się do przodu, a następnie odwróciłem twarz do swojego rozmówcy.

– Normalnie. Wyobraź sobie, że kierowca autobusu kazał nam wysiąść przy Madison Avenue – odpowiedział.

– Co?! – zdumiałem się.

– Oznajmił, że mamy natychmiast opuścić autokar. Bez słowa wyjaśnienia. Niezwłocznie kazał nam się udać, jak najdalej na Południe – westchnął, chowając twarz w dłoniach. Wydawało mi się, że opowiadanie o swoich doświadczeniach nie było dla chłopaka najprostszą czynnością.

Nie miałem serca go ponaglać, chociaż język mnie świerzbił, żeby zapytać o szczegóły. Czekałem cierpliwie, aż sam się przede mną otworzy.

Ciszę między nami przerywały jedynie pojawiające się cyklicznie w odstępach nie większych niż siedem sekund, odgłosy grzmotów. Pokrzepiająco poklepałem chłopaka po ramieniu i dopiero wówczas uświadomiłem sobie, jak bardzo był spięty.

Rudzielec nie zdążył jeszcze dojść do siebie, nim u szczytu schodów pojawiła się zjawiskowa dziewczyna. Oniemiałem na widok jej turkusowych włosów, zaczesanych w wysoki kucyk. Byłem tak zauroczony ich kolorem, że nawet nie zauważyłem osób zmierzających na parter .

Nastolatka była ubrana w ogrodniczki ze zwisającymi po bokach szelkami, delikatnie różowy T-shirt, wystający ze spodni oraz adidasy, tego samego koloru. Biegła na dół, nie patrząc pod nogi, czy stawia stopy na odpowiednich stopniach. Nawet na moment nie oderwała nosa od smartfona, na którym pilnie coś notowała.

– Słuchajcie! – zawołała donośnym głosem. Zeskoczyła na podłogę, rozejrzała się uważnie po zebranych w pomieszczeniu ludziach i dopiero upewniwszy się, że wszyscy zwrócili na nią uwagę, przemówiła – Mam bardzo złą wiadomość.

Młody, aż podskoczył na swoim miejscu, zadzierając gwałtownie głowę. Przeszło mi przez myśl, że musiał domyślić się, o czym dziewczyna zamierzała nam powiedzieć. Zresztą, wyraz jego twarzy zdradzał wszelkie emocje, które nim targały. Wyrażał tak absolutne przerażenie, szok i niedowierzanie, że nie sposób było się pomylić, co do własnych przypuszczeń.

Recepcjonistka przewidując, że za chwilę stanie się coś nad czym nie będzie w stanie zapanować, wyszła zza kontuaru. Podeszła do nastolatki, złapała ją mocno za dłonie, a następnie pociągnęła w swoją stronę tak, żeby mogła się bezpośrednio do niej zwracać.

– Proszę mnie posłuchać…

– Zostaw mnie, kobieto! Co Ty robisz?! – krzyknęła turkusowowłosa. Od razu spróbowała wyszarpnąć swoje ręce, ale brunetka jej na to nie pozwoliła.

– Proszę się uspokoić, albo zmuszona będę wezwać ochronę! – odrzekła ze spokojem portierka, chociaż na jej twarzy odmalował się niepokój.

– To wezwij! – odparła młodsza, cała poczerwieniała na twarzy ze złości. Ciemnowłosa patrzyła w jej niebieskie, zmrużone w gniewie oczy w taki sposób, jakby nastolatka była jej rywalką na ringu. Dało się wyczuć napięcie, jakie zapanowało naraz między nimi. Żadna nie miała zamiaru odpuścić, choć to turkusowosłosa miała asa w rękawie – Ciekawe, czy zdążysz ewakuować wszystkich ludzi, kiedy kataklizm tu dotrze! – wysyczała. Nie minęła nawet sekunda, zanim ramiona swobodnie opadły po bokach jej ciała.

– O czym Ty mówisz… – wyszeptała recepcjonistka.

Słowa dziewczyny wzbudziły zamieszanie wśród pozostałych. U nastolatki w zaawansowanej ciąży, wspinającej się po schodach, podtrzymującego ją chłopaka, staruszki poruszającej się o kulach, zmierzającej do windy oraz małżeństwa w średnim wieku.

– O czym ona mówi do cholery? – zapytała głośno ciężarna. Zacisnęła dłonie na barierkach, następnie odwróciła twarz przodem do wszystkich, więc dzięki temu mogliśmy zobaczyć blond loki opadające na pulchną buzię, oraz uzupełnione botoksem usta, przegryzające batona.

– Jaki kataklizm? – zawtórowała kobieta przed pięćdziesiątką. 

Obejmujący ją przez ramię mężczyzna, wyglądał na równie zdenerwowanego, jak ona. Miał na sobie granatowy garnitur, białą koszulę oraz eleganckie buty. Wyglądał, jak dyrektor generalny międzynarodowej korporacji, wypoczywający sobie z żoną na koszt firmy. Kobieta także była ubrana w białą koszulę z wywiniętymi rękawami, granatową ołówkową spódnicę i szpilki w tym samym kolorze.

– Czy ktoś nam to wyjaśni? – krzyknęła staruszka. Chwiejąc się na nogach stanęła przodem do reszty.

Rozpętało się takie larum, że koniec końców, wszyscy między sobą zaczęli się przekrzykiwać. Hałas wzbudził zainteresowanie u innych gości, którzy zaczęli pokazywać się na schodach.

Rudzielec nie wytrzymał takiego napięcia. Zerwał się energicznie z kanapy, bardzo mnie zaskakując swoją gwałtowną reakcją. Oddychał spazmatycznie przez nos, to zaciskając, to znowu rozluźniając palce.

Przyglądałem mu się przez moment w zdumieniu. Nie potrafiłem odgadnąć, co chodzi mu po głowie, ale nie wyglądał najlepiej. Błądził spojrzeniem po pomieszczeniu, jakby szukał odpowiedzi na swoje zmartwienie.

– Ja… – wychrypiał. Odkaszlnął i zaczął mówić dalej – Wszystko wyjaśnię! – odezwał się głośno, zwracając na siebie uwagę wszystkich.

Kilkanaście osób skupionych przy barierkach na parterze, boj hotelowy oparty łokciem o kontuar oraz grupka ludzi przed nami w napięciu oczekiwało na rozwój wydarzeń. Nikt się nie odezwał. Każdy ze zdenerwowaniem patrzył na nastolatka, mającego właśnie powiedzieć coś ważnego.

– Nazywam się Michael O’Connley – powiedział.

Grzmot, który właśnie odezwał się gdzieś w pobliżu, tylko dopełnił atmosfery tajemniczości.

– Wracałem ze szkoły w Midtown, kiedy kierowca autobusu wiozącego mnie na Bronx oznajmił, że wszyscy mają wysiąść. Mieliśmy się udać, jak najdalej na Południe od Madison – wyjaśnił.

Wszyscy wydawali się bardzo zaintrygowani tym, co miał im zaraz przekazać. Szczególnie zaś dziewczyna o nieziemskim kolorze włosów, której delikatny uśmieszek błąkał się po wargach.

– Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi. Taka sytuacja nigdy wcześniej nie miała miejsca – kontynuował chłopak, a jego głos był jedynym, który niósł się po pomieszczeniu – Zdziwiło mnie, że przez głośnik nikt nie podał informacji o podłożonej bombie, ani o wypadku – Dziewczyna energicznie pokiwała głową. Patrzyła na niego z dziwnym blaskiem w oczach. Nie miałem już żadnych wątpliwości, że Michael doskonale zrozumiał jej intencje – Wraz z innymi pasażerami, a było nas przynajmniej piętnaście osób, udaliśmy się na najbliższą stację metra…

– Bardzo zatłoczoną stację… – weszła mu w zdanie. Wyszła na przód grupy, ściskając kurczowo w dłoniach swój telefon. Zachowywała się tak, jakby potrafiła czytać Rudzielcowi w myślach. Zamiast odpowiedzieć, chłopak tylko przytaknął – Zdziwiło Cię, że metro jest tak przepełnione. Ktoś mógłby powiedzieć: Normalna sytuacja w środku dnia, ale jednak coś dawało Ci do myślenia. Panował tam taki dziwny pogwar, zgadza się? Każdy z przejęciem próbował każdemu coś przekazać.

– Dokładnie! – potwierdził – W końcu udało nam się przepchnąć do środka… Wyobraźcie sobie w jaki szok wprawiły nas słowa jednego z pasażerów stłoczonych na peronie, który powiedział…

– …że północna część Nowego Jorku przestała istnieć.

Koniec

Komentarze

Sweetcookie, może dodaj w przedmowie link do pierwszej części. Zainteresowani będą mieli łatwiej. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zrobione, ale link nie działa. Trzeba skopiować wink

Kolejny krótki fragment, dość przegadany, ale przynajmniej zakończenie zapowiada coś intrygującego.

Wykonanie, niestety, pozostawia wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka