Zapraszam, życząc strasznej lektury.
Ukłony dla Rosebelle i NoWhereMan za pomoc!
Zapraszam, życząc strasznej lektury.
Ukłony dla Rosebelle i NoWhereMan za pomoc!
112 metrów
Profesor doktor habilitowany Jan Pardecki zgiął się w pół i niemal zwymiotował. Z trudem opanował torsje, wziął kilka głębokich oddechów. Otarł czoło, spojrzał za siebie. Daleko za nim, w głębokiej dolinie, niebieskawe światła rozpraszały mrok. Od laboratorium dzieliło go przynajmniej sto metrów. Zmusił się do dalszego biegu, skoczył w paprocie.
Jeszcze przed kilkoma godzinami miał poważne obiekcje wobec spacerów po lesie. Z uwagi na kleszcze. Zakrawało na absurd, jak wiele zmieniło się od tamtej pory. Profesor miał teraz zgoła inny problem.
Ktoś nie pozwalał mu się zabić.
Było ciemno. Profesor w ostatniej chwili zobaczył zmurszały wykrot, skoczył, zawadził o drzewo stopą, upadł na gruby dywan pożółkłych liści. Zerwał się i pognał dalej, wpadając w gęste chaszcze, kalecząc twarz i dłonie setką drobniutkich cierni. Szarozielony garnitur przemókł od pokrytych rosą liści, ale Jan Pardecki nie zwrócił na to uwagi. Nie przypuszczał, że potrafi biec tak szybko. Pędził, mimo że w lesie było ciemno.
Choć oko wykol.
20:01
Kiedy wcześniej tego dnia Pardecki otworzył drzwi gabinetu, od razu zauważył, że Kuba założył czarny golf. Ten, który nosił zawsze, gdy miał lepszy nastrój.
Profesor spojrzał na biały, plastikowy zegarek, leżący tuż obok sterty papierów na małym stoliku. Usiadł ciężko w bordowym fotelu, założył nogę na nogę. Na stoliku postawił filiżankę ze zwisającą na sznureczku zieloną plakietką. Zapachniało bergamotką. Z wysłużonej skórzanej teczki wyjął notes, przełożył kartkę, do ręki wziął długopis. Podłużne cienie kładły się na twarzy Kuby.
Młody człowiek, tak jak zwykle, wpatrywał się w podłogę. Przeczesał palcami zmierzwioną czuprynę, poprawił okulary, uśmiechnął się nieśmiało.
– Myślałem, że pan też wyjechał – powiedział. Głos miał piskliwy. – Tak jak wszyscy.
– Jak mógłbym pominąć naszą rozmowę? – Profesor odwzajemnił uśmiech. – Jak się dziś czujesz?
– Chyba lepiej. Wczoraj nawet coś pisałem.
– Naprawdę? Przeczytasz?
Kuba uniósł głowę, spojrzał na Pardeckiego czarnymi oczami, a potem znów opuścił wzrok.
– Wstydzisz się – stwierdził profesor.
Chłopak kiwnął głową.
– Może później? – zapytał.
– W porządku. Pisałeś już kiedyś?
Kuba skinął ponownie, westchnął, popatrzył w sufit.
– Pisałem dla jednej… dziewczyny – powiedział. – Listy miłosne, wie pan. Kiedy byłem jeszcze wrażliwym romantykiem.
– Już nie jesteś?
Kuba wziął głęboki oddech, głośno wypuścił powietrze.
– Ech, życie mnie zmieniło. Kiedyś było inaczej. Zupełnie inaczej. W liceum zakochałem się w takiej wrednej Gośce.
Profesor roześmiał się, zakrztusił, łzy napłynęły mu do oczu.
– Dlaczego wrednej? – zapytał, strzepując kropelki herbaty ze srebrnego krawata.
– No… Nie naprawdę wrednej, tylko wie pan, tak mi się powiedziało. – Kuba przymknął oczy. – Była bardzo szczupła, chuda nawet. Niektórzy twierdzili, że wpadnie w anoreksję. Miała takie czarne loki, które opadały jej na oczy. Kiedy chodziła po korytarzu zdawało się, że nic nie widzi i zaraz na kogoś wpadnie. A kiedyś… Kiedyś chciała spisać ode mnie zadanie z niemieckiego. Siedziałem wtedy na ławce i powtarzałem słówka. Pamiętam, że najpierw poczułem zapach perfum, takich słodkich, tanich. Ale ładnych. Podniosłem głowę i ujrzałem te czarne loki. A kiedy je odgarnęła… Pierwszy raz w życiu zobaczyłem, jakie miała oczy.
– Piękne?
– Mhm. Wielkie, piwne. Piękne. Przegadaliśmy wtedy całą przerwę i pół niemieckiego. Czułem się, jakbym znał ją od zawsze. Chyba już wtedy mnie wzięło, choć jeszcze długo nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Tego uczucia.
– Byliście razem?
Kuba uśmiechnął się, wolno pokiwał głową.
– Wspaniałe czasy – powiedział. – Widywaliśmy się codziennie, a na wakacjach to i ze dwa razy dziennie. Kiedyś rodzice dali jej szlaban i wtedy, pamiętam, wszedłem do jej pokoju po drabinie, ha, serio, jak ten gość w serialu… Kojarzy pan? Ja też zapomniałem, jak się nazywał. I gość, i serial. Mniejsza o to. Raz pojechaliśmy nad Solinę. Wyobraża pan sobie? Domek w lesie, jezioro marzeń i my, tylko we dwoje. Plaża, spacery, wspólne posiłki. A nocami… – Kuba zamyślił się.
– Kiedyś – podjął – zapomnieliśmy zrobić zakupy i skończyło się na kolacji w McDonaldzie. Ale i tak było niesamowicie, chyba najlepszy wieczór tamtych wakacji. Gosia karmiła mnie kawałkami hamburgera, a potem zjadaliśmy frytki, biorąc je razem do ust, z obu stron, i kończąc pocałunkiem. Ludzie gapili się, jakbyśmy byli nienormalni. O północy szaleliśmy na tym placu zabaw, który jest przy każdym McDonaldzie, aż nas wyprosili, powiedzieli, że to tylko dla dzieci.
Profesor napił się herbaty. Zielona plakietka wpadła do kubka. Kuba uśmiechał się do wspomnień.
– Wiersz – powiedział nagle.
– Słucham?
– Pytał pan, co napisałem. Wiersz. Chce pan posłuchać?
– Pewnie. – Profesor poprawił się w fotelu, zapisał coś w swoim notesiku.
Kuba zakaszlał. Z kieszeni wyjął kartkę złożoną na cztery części i zaczął czytać.
228 metrów
Myślałem, że pan też wyjechał. Tak jak wszyscy.
Zatrzymał się, jęknął z bólu. Teraz w trzewiach paliło go żywym ogniem. Oparł się, sapiąc, o starą olchę, a stado ptaków odfrunęło z korony drzewa. Otarł pot z czoła, zdjął marynarkę, rzucił w zarośla. I pobiegł.
20:28
Kuba spojrzał znad kartki, a biały zegarek tykał miarowo w ciszy, która zapadła. Cienie prętów przecinały twarz młodego człowieka. Kuba zakrztusił się, przetarł oczy. Popatrzył w podłogę i westchnął cierpiętniczo.
– Nie skomentuje pan?
Profesor napił się herbaty. Zaschło mu w ustach, jakby to on czytał. Spojrzał na chłopaka łagodnie. Odstawił filiżankę.
– Nie znam się na poezji, ale myślę, że ten wiersz wiele mówi o tobie – powiedział.
– Czyli jest kiepski. Dlatego pan tak mówi. Na wierszach nie trzeba się znać, wiersze się czuje.
– Wolałbym rozmawiać o tobie, nie o poezji.
– To zabawne. Wie pan, kto był niespełnionym artystą?
– Jest wielu niespełnionych artystów.
– Hitler.
– Nie widzę związku.
– Widzi pan, widzi. Wydaje się panu, że już wszystko pan o mnie wie.
– A ja myślę – Pardecki wycelował w Kubę palec wskazujący – że to tobie się wydaje. Przecież nie umiesz czytać w myślach. Uważasz, że już cię zaszufladkowałem, a tak naprawdę tylko umieszczasz we mnie swoje własne przekonania.
Pardecki napił się herbaty. Kuba zaczął kaszleć.
278 metrów
Wie pan, kto był niespełnionym artystą?
Profesor musiał przystanąć. Zgiął się w pół i jęknął głośno, przyciskając ręce do brzucha. Było coraz gorzej. Miał wrażenie, że coś chce z niego wyjść, rozdzierając przy tym żołądek na strzępy. Teraz wyraźnie słyszał szybkie kroki, wołanie, coraz głośniejszy szelest krzaków.
Wie pan?
20:43
Kuba patrzył w podłogę, wyłamywał palce. Czoło zmarszczone, usta zaciśnięte.
– Już czwartek – powiedział. – Jutro przypływa prom. Będę mógł wrócić do domu?
– Rozmawialiśmy o tym. Wiesz, że to nie jest dobry pomysł.
Kuba westchnął. Ukrył twarz w dłoniach.
– Chodzi o tego kota, tak? – zapytał po chwili.
– Między innymi. Choć miałem raczej na myśli pielęgniarza. Jak on się nazywał?
– Nie wiem. I mam to gdzieś.
– Chciałbym o tym pomówić. O twojej, nazwijmy to, wybuchowości.
– Czego jeszcze pan nie wie?
– Uparcie twierdzisz, że to przez tabletki. A jednak już podczas wywiadu wstępnego, zanim rozpoczęliśmy eksperyment, twoje wypowiedzi wskazywały na wysoki poziom agresji. Jak może pamiętasz, w MMPI uzyskałeś…
– Czego pan oczekuje?
– Szczerości.
Kuba parsknął. Popatrzył w bok, na ścianę. Profesor uniósł otwarte dłonie.
– Słuchaj, nie oceniam cię. Ale ważne jest, by o tym rozmawiać.
Chłopak westchnął i spojrzał na Pardeckiego.
– To te tabletki.
Profesor zmarszczył czoło, zapisał coś w notesie.
– Przyjmijmy… – Założył okulary. – Przyjmijmy, że tak jest. W jaki sposób ci szkodzą?
– Nie wiem. Na początku było okej. Dopiero jakoś po dwóch tygodniach zacząłem czuć się dziwnie.
– Dziwnie?
– Robiłem się strasznie wściekły. Nie wiedziałem, co mam zrobić z tą złością. Nie mogłem jej w żaden sposób stłumić ani rozładować. Pilnowałem się, zamykałem w pokoju i wyrzucałem klucz, ale to było silniejsze. Wyważałem drzwi, a potem i tak robiłem te straszne rzeczy. Jakbym był uzależniony. Jakbym całkowicie tracił nad sobą kontrolę. Wstydzę się tego.
Kubą wstrząsnęły torsje. Zakaszlał, a potem rozpłakał się. Profesor patrzył na niego ze współczuciem. Młody człowiek obtarł oczy rękawem swetra.
– Ale ja naprawdę nie jestem potworem! – łkał.
Pardecki podał mu pudełko z chusteczkami. Chłopak wziął jedną i otarł łzy.
– Kuba – Profesor spojrzał znad okularów. – Dlaczego kłamiesz?
Oczy chłopaka były zaczerwienione od płaczu. Pociągnął nosem.
– Ja kłamię?
– Od samego początku. Tak się składa, że mam tu zdjęcie Małgorzaty. I wiem jak było naprawdę, czytałem raporty. Nigdy nie byliście razem na wakacjach, w ogóle nigdy nie byliście parą! Być może ty tak twierdzisz, ale ona mówiła co innego. I wiem, jak wyglądał wasz spacer. – Profesor wyjął z teczki fotografię. – Boże, kłamałeś nawet co do koloru jej włosów!
Kuba spojrzał na zdjęcie i ponownie wybuchnął płaczem.
– Nie muszę ci chyba przypominać – podjął Pardecki – że miało to miejsce na długo przed eksperymentem.
Kuba spuścił głowę. Otarł oczy wierzchem dłoni.
– Ja nie chciałem… – powiedział cicho. – Ja naprawdę nie chciałem.
322 metry
Ja nie chciałem.
Bolało jak diabli. Coś, co zalegało w żołądku, zdawało się ważyć dwa razy więcej, niż jeszcze przed chwilą. Profesor splunął, otarł pot z czoła, ale nie zatrzymał się.
Ja naprawdę nie chciałem.
20:53
– Panie profesorze?
– Tak?
Kuba zaciskał dłonie na prętach klatki.
– Może mógłbym je odstawić?
Profesor pokręcił głową.
– Nie możemy teraz przerwać. Przecież wyszedłeś warunkowo, chcesz wrócić do więzienia?
– Wyszedłem, a nadal siedzę w klatce.
– Otrzymałeś też honorarium. Ile to było?
– Czterdzieści tysięcy. Ale to nieważne. Coś jest nie tak.
– Wszystkie potencjalne skutki uboczne były ci znane.
– Widać nie wszystkie. Coś jest nie tak.
– Co takiego?
– Znowu jestem strasznie wściekły. W każdej chwili mogę wybuchnąć.
Profesor zdjął okulary, przetarł zaparowane szkła mankietem koszuli.
– Zgłosiłeś to lekarzowi prowadzącemu?
Kuba popatrzył na niego, unosząc brwi i wytrzeszczając czarne oczy. Parsknął.
– Powiedział, że tak ma być.
– Dlaczego mu nie wierzysz? Zresztą myślałem, że już to wyjaśniliśmy. Ale powtórzę: od dzieciństwa odznaczałeś się wysokim poziomem agresji. Przeprowadziliśmy wywiad, wypełniałeś testy…
Kuba zakaszlał.
– Myli się pan – powiedział cicho. – Nie aż tak wysokim, jak teraz.
Profesor wolno pokręcił głową.
– Myli… – Kuba zakaszlał znowu, brzydko, gardłowo. – … się pan.
– Zaufaj mi. Ta substancja nie ma działania psychoaktywnego, nie pokonuje bariery krew-mózg. Agresja jest w tobie i tylko ty jesteś za nią odpowiedzialny.
Chłopak złapał się za brzuch.
– Więc jestem potworem? – wycharczał.
– Tego nie powiedziałem.
– Ale tak pan pomyślał.
Kubą wstrząsnęły torsje. Jęknął, zgiął się w pasie, przycisnął ręce do brzucha. Po kolejnym skurczu z jego ust wysunęło się coś cienkiego i ciemnego. Wyglądało jak krótki patyk. Kuba wytrzeszczył oczy, kilka razy przełknął ślinę. Pomógł sobie ręką i wepchnął to coś z powrotem do gardła.
Profesor poczuł za uchem zimną strużkę. Zganił się za nierozsądny lęk, który się w nim pojawił.
– Widział pan to?
– Wszystko w normie. Owszem, zapewne nie jest to przyjemne, ale poświęcasz się dla dobra nauki. Zresztą nie za darmo.
Kuba otarł usta rękawem czarnego golfa. Pokręcił głową, uśmiechnął się złośliwie.
– Nic pan nie rozumie. – Zmrużył oczy. – Jak pan myśli, dlaczego trzymają mnie w klatce?
– Wiesz dobrze dlaczego.
– Chcę znać pana opinię.
– Zaatakowałeś pielęgniarza, a nie chcieliśmy przypinać cię do łóżka. Klatka być może wygląda okrutnie, ale w rzeczywistości jest bardziej humanitarna niż pasy. Nie mówiąc o kaftanie. A ty nie zagrażasz sobie, tylko innym.
Kiedy profesor mówił, Kuba cały czas energicznie kręcił głową, z zamkniętymi oczami i szeroko rozciągniętymi w uśmiechu, zaciśniętymi wargami.
– Nie, nie i jeszcze raz – nie. Nie ma pan pojęcia, co tu się dzieje.
– A ty masz?
– Może.
– Więc powiedz mi.
Kuba pokręcił głową.
– Pan uważa mnie za potwora. I kłamcę. I tak pan nie uwierzy.
– Siedzisz w klatce, bo jesteś agresywny. Koniec tematu! – profesor podniósł głos.
Kuba zamyślił się. Przytknął do ust palec wskazujący, jak gdyby szukał w głowie odpowiednich słów.
– Niech mi pan powie tylko jedno. – Jego oczy błyszczały. – Czy myśli pan… Czy myśli pan, że klatka to dobre zabezpieczenie? Nie lepsza byłaby, dajmy na to, pancerna szyba?
Profesor roześmiał się, a raczej chciał roześmiać, lecz z jego gardła, coraz bardziej zaciśniętego, wydobyło się jedynie urwane parsknięcie.
– Za dużo amerykańskich filmów – powiedział. – Przez szybę nie mógłbym z tobą rozmawiać.
Mimo usilnych starań jego głos nie zabrzmiał tak pogodnie, jak by sobie tego życzył. Kuba uśmiechnął się triumfalnie, lecz po sekundzie uśmiech ten zgasł i zastąpił go wyraz dojmującej pogardy.
– Teraz wiem już na pewno – powiedział. – Pańska ignorancja w kwestiach bezpieczeństwa zdradza wszystko. Nie ma pan pojęcia, na czym polega ten eksperyment.
Profesor poczuł dziwny skurcz w żołądku. Zrobiło mu się gorąco, odruchowo otarł czoło wierzchem dłoni. Było mokre. Kuba uśmiechnął się leciutko.
– Mylisz się – powiedział Pardecki. Przełknął ślinę. – Mylisz się.
Kuba przechylił głowę, uniósł brwi.
– Więc dlaczego klatka? – zapytał znowu.
– Bo jesteś agresywny, do jasnej cholery!
– Proszę się nie denerwować. Nie wie pan, ale spieszę wyjaśnić. Klatka jest po to, żeby dać panu złudzenie bezpieczeństwa. Powtarzam – złudzenie. Żeby pan nie uciekł. A jednocześnie mnie – Kuba wstał z krzesła, zgarbiony, z załzawionymi oczami i czołem lśniącym od potu – umożliwić wydostanie się z niej.
– Bzdura. Dlaczego mieliby to robić? – Profesor z niezadowoleniem zauważył, że jego głos drży. Sięgnął do pudełka z chusteczkami. Wyjął jedną i otarł czoło.
– Taki pan mądry i wykształcony, a nie rozumie pan podstawowej sprawy – powiedział młody człowiek. – Ten eksperyment nie jest przeprowadzany na mnie, ale na panu, profesorze. Pan jest tą, jak wy to mówicie, zmienną zależną, a ja – niezależną. Badaniu podlega oddziaływanie mnie – Kuba wskazał palcem na siebie – na pana.
Pardecki przełknął ślinę. Zacisnął dłonie na drewnianych podłokietnikach. Leżący na kolanach profesora notatnik zamknął się z cichym klapnięciem.
– Doprawdy – żachnął się Pardecki. – Ty naprawdę uwielbiasz kłamać. Ale ta historyjka jest wyjątkowo niespójna. Wszystko pokręciłeś. Mogłeś się bardziej postarać.
Aby teorię uznać za prawdziwą, niewystarczająca jest sama obserwacja zjawiska. Konieczny okazuje się szereg standaryzowanych eksperymentów, zgodnych z metodologią nauk, powtarzalnych i kontrolowalnych. Jeśli przeprowadzenie takich badań jest niemożliwe, nie mamy do czynienia z niczym więcej, jak z domysłami.
W niektórych publikacjach, zwłaszcza z nurtu psychodynamicznego, natknąć się można na opisy bezprzedmiotowego odczucia lęku, które ma jakoby towarzyszyć kontaktowi z osobami o cechach antyspołecznych. Odczucie to jednak, jako takie, jest nieweryfikowalne naukowo i tym samym zdumiewającym jest, jak poważnie traktują je uznani, zdawałoby się, przedstawiciele różnych szkół psychoterapeutycznych.
prof. dr hab. n. med. Jan Pardecki
wykład z psychologii klinicznej dla studentów IV roku Uniwersytetu Warszawskiego
20:59
Już od pewnego czasu profesor wypierał narastający w nim lęk. Lęk, który teraz narastać przestał. Zamiast tego – wybuchł, nagle i dojmująco, jak gdyby całe ciało Pardeckiego krzyczało, że zaraz stanie się coś złego. Lęk natarczywy, przenikliwy, świdrujący umysł jak wiertło udarowe. Ale zupełnie nieracjonalny. Dlatego profesor nie uciekł.
Zamiast tego siedział i czuł, że w głowie mu wiruje. Całe jego ciało stężało. Kuba zacisnął dłonie na stalowych prętach. Wsunął pomiędzy nie głowę najdalej jak potrafił, aż nacisk naciągnął skórę na jego twarzy, paskudnie ją deformując.
– Nie wolno przeprowadzać eksperymentów, które wiążą się z ludzką śmiercią – powiedział, wytrzeszczając szkliste oczy. – Ale przecież to nie będzie eksperyment. To będzie wypadek. Mimo zachowania procedur bezpieczeństwa. Podwójna korzyść. Badanie wykonane, świadkowie nie istnieją. Ale ja nie spełnię ich zachcianek, o nie. Znajdą pana żywego i cały świat dowie się, co tu się dzieje. Congratulations! – zawołał, nagle rozbawiony. – You played yourself.
Profesor nie znał angielskiego, obywał się bez niego całe życie i nie widział powodu, by to zmieniać. Z tego, co Kuba powiedział, zrozumiał tylko "gratulacje". Ale nie miało to znaczenia, bo i tak pięć sekund później wszystko stało się jasne.
Kuba zamknął oczy i napiął wszystkie mięśnie. Dyszał głośno, raz po raz gwałtownie wciągając brzuch, uciskając przeponę. Charczał, jakby chciał zwymiotować. Z jego ust coś się wysunęło. Wyglądało jak metrowej długości wąż, kabel lub… macka. Czarne, o grubości kciuka, pokryte zazębiającymi się szerokimi łuskami. Wygięło się jak kobra, zawisło w powietrzu, kołysząc się wolno przed głową chłopaka.
Notes spadł na podłogę. Profesor rozdziawił usta.
Pot spływał mu po twarzy. Głos drżał. Pardecki miał miękkie nogi. Macka powoli ruszyła ku niemu.
– Kuba, proszę. Ja nie chciałem cię skrzywdzić. Myślałem, że…
Prześliznęła się między prętami klatki, otarła o jeden z nich, pozostawiając lepką maź.
Sparaliżowane strachem mięśnie profesora odmawiały posłuszeństwa. Stał jak zamurowany. Macka zawisła w powietrzu kilka centymetrów od jego twarzy. Kończyła się wiązką cieniutkich, białawych żyłek. Żyłki wysunęły się nieco, zafalowały, łaskocząc w koniec nosa. Zalśniły na niebiesko.
Nagle Pardecki odzyskał władzę w ciele. Obrócił się i skoczył do drzwi. Złapał klamkę. Wystarczy, by ją nacisnął, a znajdzie się w korytarzu. Tam zobaczy go ochrona.
Runął na podłogę, kiedy coś złapało go za kostkę. Lecąc w dół, przywalił o klamkę czołem. Macka oplotła się wokół niebieskiej skarpety i pociągnęła go, aż przejechał plecami po podłodze i wyrżnął o klatkę. Wtedy chwyt puścił. Pardecki zerwał się znowu i pobiegł do drzwi. Zanim ich dopadł, coś twardego i oślizłego oplotło mu szyję, szarpnęło w tył, aż stracił dech i upadł na plecy. Następnie macka odwinęła się z jego szyi i profesor łapczywie zaczerpnął powietrza. Zanim, oszołomiony, zdołał wstać, poczuł jak zimne, mokre żyłki pełzną mu do ucha.
21:02
Czuł się dziwnie. Korytarz przed sobą widział jak przez mgłę. Białe ściany zdawały się teraz niebieskawe, obraz przed oczami kołysał się, rytmicznie przybliżał i oddalał. Profesor szedł naprzód, stawiając niezdarnie nogę za nogą. Kierował się do stróżówki, choć wcale tego nie chciał. Nie chciał tam iść, zapukać do drzwi i obudzić ochroniarza. Ale właśnie to zrobił.
– Co panu jest? – Człowiek, który otworzył, nosił niebieskawą koszulę i łysiał na potęgę. Resztki włosów po bokach głowy zgolone miał krótko, przy samej skórze. Nazwisko, napisane na przyczepionej do koszuli plakietce, rozmywało się w oczach profesora. Pardecki domyślał się jednak, że jest to Paweł, bodajże Mazur, zatrudniony ledwie kilka tygodni wcześniej.
– Nie. Klucz. Do. Klatki – powiedział profesor, mimo że wcale powiedzieć tego nie chciał. Jego głos był prawie normalny, choć zabrzmiał obco, jakby posługiwał się nim ktoś inny. Paweł Mazur zmarszczył czoło.
– Nie ma mowy. Nie jest pan upoważniony.
Profesor czekał na to, co zrobi jego ciało. Na słowa, które wypowie kontrolowany zewnętrznie język. W miarę swobodnie mógł myśleć, ale poza tym był tylko biernym obserwatorem wydarzeń. Ze sobą w roli głównej. Czuł, jak pot spływa mu do oczu, ale nie mógł otrzeć czoła.
– Co panu jest? – zapytał ochroniarz.
– Chodź. Chodź.
Profesor cofnął się o krok, a Paweł Mazur wyszedł za nim.
– Pan idzie do domu! – powiedział.
Profesor szedł tyłem. Wzrok kierował przed siebie, ale nie patrzył na ochroniarza. Mazur odpiął kaburę, położył dłoń na pistolecie. Ale kiedy Pardecki w końcu odwrócił się i ochroniarz zobaczył czarny przewód, biegnący od ucha profesora do pomieszczenia naprzeciwko, było już za późno. Macka wyskoczyła z głowy Pardeckiego, szarpiąc nim gwałtownie, aż profesor zatoczył się i wywrócił. Przed jego oczami w jednej sekundzie nastała ciemność, jakby ktoś zgasił światło.
396 metrów
Oparł się o drzewo, sapiąc ciężko. Podwinął nogawkę, dotknął łydki. Już nie krwawiła, została na niej tylko ciemna zaschnięta plama. Miał pecha. Rana okazała się draśnięciem.
21:05
Z trudem otworzył oczy. W prawym uchu czuł przeraźliwy ból. Światło w pokoju zdawało się jaskrawe, aż piekły go oczy. Z wysiłkiem obrócił się na plecy. Pomacał ucho, było mokre. Spojrzał na swoją dłoń i zobaczył, że jest umazana krwią. Zdał sobie sprawę, że jest w połowie głuchy.
Potem zobaczył Kubę. Chłopak stał obok klatki, w środku zaś znajdował się teraz Paweł Mazur. Do jego ucha z gardła chłopaka biegł długi, czarny przewód. Ochroniarz wyglądał, jakby szeroko otwierał usta, gdyż dolna szczęka obwisła mu bezwładnie. Z kącika warg ciekła ślina.
Profesor wstał. Zakręciło mu się w głowie, czarne plamy zawirowały przed oczami. Zatoczył się, próbując iść w kierunku drzwi.
Rozległ się huk, aż zabolały uszy. W ścianie pojawiła się dziura, trysnęła z niej fontanna pyłu. Po kolejnym wystrzale profesor poczuł w łydce palący ból. Potknął się, upadł na stolik, łamiąc go swoim ciężarem, a ułożone w stertę dokumenty rozleciały się wkoło. Mały plastikowy zegarek potoczył się na środek pomieszczenia, gubiąc po drodze przeźroczystą osłonkę. Profesor krzyknął krótko, potem zacisnął zęby. Spojrzał w dół. Nogawka jego spodni była rozdarta, widoczna pod nią noga czerwona od krwi.
– Stój – powiedział Paweł Mazur.
Miał dziwny głos. W ręce trzymał pistolet.
– To. Nie. Koniec.
Mazur celował do profesora spomiędzy prętów. Twarz stojącego obok Kuby była ciemnoczerwona, oczy załzawione. Wystająca z gardła macka lśniła od ściekającej śliny.
– Tabletki – powiedział ochroniarz. Uderzając o pręty klatki, sztywnym ruchem wskazał drugi stół, większy, stojący przy przeciwległej ścianie gabinetu. Na blacie leżał pomarańczowy pojemnik o kształcie cylindra.
– Kuba, proszę. Nie musisz tego robić.
Huk wystrzału. Pył wyprysnął ze ściany pięć centymetrów od głowy Pardeckiego.
– Tabletki.
Profesor dokuśtykał do stolika. Otworzył pojemnik. Pigułki były duże i białe, z ciemnozielonymi kropkami.
– Wszystkie.
Spojrzał na ochroniarza. Mazur oczy miał otwarte, ale niewidzące i szkliste jak u trupa. Czarny przewód błyszczał w świetle jarzeniówki.
21:11
Profesor zamachnął się z całej siły. Kuba odruchowo zasłonił twarz. Pojemnik uderzył go w przedramię, a pigułki rozsypały się po podłodze. Na sekundę pozbawiona kontroli ręka ochroniarza podrygnęła, puściła broń i pistolet wypadł z klatki, przelatując pomiędzy prętami. Upadł pod stół. Kuba wyszarpnął mackę z ucha Mazura.
Profesor rzucił się do drzwi, ale przewód znów oplótł mu szyję. Wilgotne włosowate czułki wpełzły do ucha. Pardecki padł na czworaki, potem wolno schylił głowę i zaczął zjadać pigułki jak pies, ustami i językiem zgarniając je z podłogi. Ta chwila dłużyła mu się niemiłosiernie, tabletek musiało być kilkadziesiąt. Zjadł wszystkie. Kuba poruszył tułowiem i zaharczał. Macka puściła profesora i z cichym chrobotem wsunęła się chłopakowi do gardła.
Po minucie Pardecki zaczął bełkotać. Odzyskiwał przytomność. Kuba uśmiechnął się.
– Zjadłeś strasznie dużo – powiedział. – Mi dawali tylko jedną dziennie. Zobaczymy, kto tu jest potworem.
Profesor ruszył się nagle i poczołgał do leżącego na podłodze pistoletu. Ale Kuba był szybszy. Trzasnęła macka i broń śmignęła w przeciwległy kąt pokoju. Kiedy czarny przewód przelatywał obok klatki, Mazur sięgnął pomiędzy prętami i złapał go. Macka była śliska jak ryba. Paweł z całej siły zacisnął pięści. Wystarczy, jeśli wytrzyma kilka sekund.
– Uciekaj! – wrzasnął.
Profesor zerwał się na nogi i zatoczył. Po sekundzie odzyskał równowagę i uciekł.
– Będziesz taki sam! – Usłyszał za sobą, kiedy dopadał zewnętrznych drzwi. – Taki sam!
454 metry
Szczęście w nieszczęściu, pomyślał profesor, kiedy wychynął z krzaków i zobaczył stare, suche drzewo. Gruba gałąź sterczała akurat na wysokości jego głowy. Zatrzymał się, łapiąc oddech. Kuba był młody, a Pardecki miał już przecież swoje lata. Ale chyba mu uciekł.
Poczuł silny skurcz żołądka. Coś twardego pełzło przełykiem do ust.
Już blisko.
Wsłuchał się w otaczający go las. Cisza. Był sam. Odpiął pasek i wysunął go ze szlufek. Oksydowana klamra zalśniła w świetle księżyca.
Szybciej!
Zawiesił pasek na gałęzi. Końcówkę przewlókł przez klamrę. Drugi koniec owinął sobie wokół szyi i zawiązał. Podobno wystarczy ugiąć kolana. Przynajmniej gałąź wydawała się solidna. Szczęście w nieszczęściu.
Coś walnęło go w kark, aż zakołysał głową. Poczuł jak zimny, oślizgły wąż owija mu szyję i wpełza do ucha. Niezgrabnymi ruchami rozwiązał pętlę i odpiął klamrę. Rzucił pasek daleko w zarośla. Wtedy macka opuściła jego głowę.
Zobaczył okrągłe okulary, lśniące w blasku księżyca. Kuba poruszył tułowiem i macka ze świstem przecięła powietrze, po czym gładko wsunęła mu się do gardła. Chyba dochodził do wprawy.
Chłopak splunął. Zdjął okulary i przetarł oczy palcami. Uśmiechnął się szeroko.
– Nie pozwolę ci umrzeć – powiedział. – Wziąłeś tyle, że pójdzie szybko. Poczekamy tu, aż będziesz taki jak ja.
Profesor zgiął się w pół, kiedy targnęły nim torsje. Kwaśne soki żołądkowe napłynęły mu do ust. Czuł, że twarde coś, co pełzło przez jego przełyk, znalazło się już w gardle. Z oczu pociekły mu łzy.
– Kuba – wycharczał. – Proszę… Pozwól… mi… – Skurcze wymiotne. – Nie chcę…
– Być taki jak ja?
Młody człowiek zbliżył się do pochylonego profesora. Położył mu rękę na ramieniu, nachylił się do jego twarzy, spojrzał w oczy. Roześmiał się głośno, aż z pobliskiego drzewa odfrunęły ptaki, trzepocąc skrzydłami wśród liści. Nagle profesor skręcił tułów i z całej siły, z głośnym jękiem, rąbnął Kubę pięścią. Trafił w podbródek. Kuba zrobił krok w tył, niezgrabnie, chaotycznie zamachał rękami, zatoczył się, a potem runął bezwładnie na ściółkę. Profesor pobiegł.
497 metrów
Pobiegł najszybciej jak potrafił.
Mokre liście i gałązki bezlitośnie smagały twarz. Jeszcze kilka godzin wcześniej żywił poważne obiekcje wobec spacerów po lesie. Z uwagi na kleszcze. Zakrawało na absurd, jak wiele się zmieniło. Profesor miał teraz zgoła inny problem.
Za plecami usłyszał kroki, szybki bieg po zeschłych liściach.
Panika. Rozejrzał się. Rozłożyste drzewo. Gałęzie rosnące dość nisko. Ostatni raz wchodził na drzewo pięćdziesiąt lat temu, ale… Rękoma złapał jeden z konarów, o niższy oparł stopę. Z trudem i sapaniem dźwignął się i piął w górę. Chropowata kora obtarła mu skórę na policzku. Na sterczących gałązkach rozdarł spodnie, pokaleczył ręce, a ułamany kikut dziabnął go w oko, ale profesor brnął dalej. Kiedy Kuba pojawił się pod drzewem, Pardecki był już całkiem wysoko.
Macka wystrzeliła w górę. Profesor zrobił duży, ryzykowny krok. Przełożył nogę nad zmurszałą gałęzią i znalazł się po drugiej stronie pnia. Macka, goniąc go, owinęła się wokół drzewa. Pardecki przeskakiwał na kolejne konary, przy każdym kroku będąc pewnym, że tym razem spadnie.
Potknął się, stracił równowagę. W ostatniej chwili stanął na suchej gałęzi. Mokre od potu dłonie oparł o pień. Macka zachrobotała gdzieś w wyższych partiach drzewa. Prześliznęła się nad grubym konarem i runęła na profesora z góry.
Poczuł znajome zimno, kiedy oślizły przewód oplótł mu szyję. Macka zacisnęła się mocno, aż zaczął się dusić.
Wtedy rozległ się trzask.
Sucha gałąź, na której stał, pękła. Runął w dół. Ściskający jego szyję przewód rozciągnął się, naprężył, zatrzeszczał pod ciężarem ciała.
Kuba rozluźnił uchwyt. Szyja Pardeckiego wyśliznęła się ze zwojów. Kiedy leciał w dół, szorując brzuchem o pień drzewa, zobaczył ułamaną gałąź. Szczęście w nieszczęściu, pomyślał, zanim kikut wbił mu się w oko.
Wrzasnął, jakby nie był człowiekiem.
Wyrżnął o ziemię, przeturlał się na plecy. Z pustego oczodołu krew buchała obficie, zalewając mu twarz. Wpływała do pozostałego oka, do nosa, ściekała po policzkach na pożółkłe liście. W ustach czuł jej metaliczny posmak. Krzyczał jak opętany, wciskając w oczodół nasadę dłoni. Wstał, zatoczył się, potknął o wystający z ziemi korzeń. Wpadł na twardy pień drzewa, osunął się na kolana.
– Ja nie wiedziałem, słyszysz?!
Przetarł palcami jedyne oko. Rozejrzał się. Kuba zniknął.
– Słyszysz?!
Padł na czworaki. Krew płynęła wartko.
– Zaraz się wykrwawię. Zabiłeś mnie, ty sukinsynu! – Roześmiał się dziko, histerycznie, odrzucając głowę w tył, a jego głos niósł się po lesie. – Zabiłeś mnie!
Potem nagle zamilkł. Padł na ziemię, wyczerpany za bardzo, żeby dalej tamować krwotok. Szczęście w nieszczęściu, pomyślał, kiedy przed oczami miał już tylko ciemność.
A kiedy całkowicie opuściła go świadomość, z jego żołądka, poprzez przełyk, gardło i rozdziawione usta, z chrobotem wypełzł czarny, pokryty łuskami wąż.
Niby jest wszystko. ładny styl, budowanie napięcia, interesujące postaci, ale ostatecznie mam mieszane uczucia. Wąż/macka wysuwająca się z ust kojarzy mi się z kiczowatymi horrorami, co kłóciło mi się z klimatem opowiadania. Nie wiem też o co w tym wszystkim chodziło. Dlaczego wyhodowali w Kubie tego potworka i pozwolili puścić w świat? Mam też wrażenie, że zabrakło jakiegoś tła – gdzie się znajdują, po co, itp. Przyznam, że ciężko mi sformułować konkretne zarzuty.
Ogólnie uważam, że opowiadanie jest dobre, tylko nie dotarło do mnie. Chyba nie pojąłem wszystkiego w prawidłowy sposób, stąd wątpliwości.
Ślę pozdrowienia (według internetowego savoir-vivre, bo podobno nie powinno się pisać “pozdrawiam”) :)
Czaszka mówi: klak, klak, klak!
Dzięki za komentarz.
Cieszę się, że ogólnie nie było źle. :)
Kuba poddał się eksperymentowi za kasę i skrócenie wyroku, a wypuszczony został celowo, żeby przetestować jak “poradzi” sobie z profesorem, a przy okazji dla pozbycia się świadka – czyli profesora właśnie. Może za słabo to pokazałem.
Bez savoir-vivre ani rusz, dlatego ja też ślę pozdrowienia, zamiast ordynarnie pozdrawiać. ;)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Kuba spojrzał znad kartki, a biały zegarek tykał miarowo w ciszy,
która zapadła.
Z trudem otworzył oczy. W prawym uchu czuł przeraźliwy ból. Światło w pokoju zdawało się jaskrawe, aż piekły go oczy. Z wysiłkiem obrócił się na plecy. Pomacał ucho, było mokre. Spojrzał na swoją dłoń i zobaczył, że jest umazana krwią. Zdał sobie sprawę, że jest w połowie głuchy.
Zbyt dużo zdań o podobnej konstrukcji; rytm robi się monotonny.
Mokre liście i gałązki bezlitośnie smagały
mutwarz.
Ciekawa próba. Naturalnie wypadły dialogi, do tego uwiodło mnie wspominanie przez Kubę dziewczyny – nawet jeśli nieistotne fabularnie, to bardzo ładnie napisane. Co do narracji – życzyłbym sobie więcej urozmaicenia w konstrukcjach zdań, bo zbyt często bazujesz na schemacie. Wartka akcja cechuje się krótkimi frazami, zgoda, ale odrobina urozmaicenia by nie zaszkodziła. Fabularnie – zrozumiałem, że tabletki nie leczyły Kuby, lecz wywoływały w nim jego stan. Zabrakło mi szerszego kontekstu tej sytuacji – co to za badania, kto za tym stoi, dlaczego akurat taki wąż. Bez tego pościg z końcówki, choć pełen akcji, wypada nudnawo, bo jedyną niewiadomą czynisz, czy profesor przeżyje, czy nie. Zabrzmi to brutalnie, ale mało kogo to obejdzie, czytelnik pragnie mięcha, a mięchem są tutaj poskąpione informacje o etiologii węża. Na koniec jeszcze wspomnę, że bardzo fajny wstęp z tym “ktoś nie pozwalał mu się zabić”. Chwyta.
Podobało mi się mniej więcej do połowy, gdy mogłem śledzić rozwój interesującej relacji profesor – Kuba. Potem, gdy zaczęła się horrorowa jazda, już mniej. Może to przez to, o czym pisał Skull – nie bardzo wiadomo co jak i dlaczego. To znaczy wiadomo, ze Kuba robił dla kasy i skrócenia wyroku, wypuszczeni zostali celowo, i tak dalej, ale brakuje mi wyjaśnień kto przeprowadzał eksperyment, po co, na czym on polegał… Mimo, że tekst napisany sprawnie, zabrakło jakiegoś backgroundu. Choć przeczytałem że przyjemnością!
Jak zwykle, ordynarnie pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
W dużej części zgadzam się ze Skulem. Ta wyłażąca z gardła macka kojarzy się z horrorem. “Obcy”? I nie mieści mi się we łbie taki eksperyment, w wyniku którego dwa zabójcze osobniki zaczynają hasać sobie po świecie. No, trzeba być idiotą, żeby coś takiego zorganizować. Wiadomo, że musi pójść źle. I usunięcie świadka mnie nie przekonuje. Tym bardziej, że on dorobił się własnej macki.
Edytka: Fajny tytuł. Intryguje i brzmi naukowo-medycznie.
Kuba poruszył tułowiem i zaharczał.
Ojjj. Paskudny ortograf.
Babska logika rządzi!
Dziękuję za komentarze.
MrBrightside:
Cieszę się, że wiele elementów przypadło Ci do gustu. Opis dziewczyny, jak słusznie zauważyłeś, sam w sobie nie miał znaczenia dla fabuły. Jego zadaniem było stworzenie obrazu Kuby jako wrażliwego chłopaka, którego można polubić. Właśnie po to, żeby potem zniszczyć ten obraz z hukiem. ;) Bardzo trafna uwaga z konstrukcją zdań. Dzięki za konkretne rady i klika.
Fabularnie – zrozumiałem, że tabletki nie leczyły Kuby, lecz wywoływały w nim jego stan.
Właściwie nie miały go leczyć, ale właśnie ten stan wywołać, natomiast nie aż tak intensywny, jak to miało miejsce. Chyba problem ten sam, na który wszyscy zwracają uwagę – zbyt wiele rzeczy pozostawiam “w domyśle”.
thargone:
Podobało mi się mniej więcej do połowy, gdy mogłem śledzić rozwój interesującej relacji profesor – Kuba.
A ja właśnie miałem wątpliwości, czy ta część nie była za bardzo rozbudowana. Cieszę się, że nie i że przeczytałeś z przyjemnością. Pozdrawiam. :)
Finkla:
I nie mieści mi się we łbie taki eksperyment, w wyniku którego dwa zabójcze osobniki zaczynają hasać sobie po świecie.
Eksperyment miał miejsce na wyspie odciętej od świata, a profesor dorobił się macki dlatego, że eksperymentatorzy źle przewidzieli zachowanie Kuby, sądząc, że on po prostu zabije profesora. Ale wiem, że tłumaczenie w komentarzu to musztarda po obiedzie, zapewne za słabo to pokazałem (patrz niżej).
W “Obcym” chyba nie było takiej macki, ale nie jestem pewien. ;)
Ojjj. Paskudny ortograf.
Dzięki za wyłapanie, poprawiony. Z ulgą stwierdzam, że inne przypadki charczenia zapisałem poprawnie. ;)
Wszyscy: Zwracacie uwagę, że zbyt wiele elementów fabuły pozostaje bez wyjaśnienia i opowiadaniu brakuje szerszego kontekstu. Zatem moje noworoczne postanowienie brzmi: więcej wyjaśniać. :)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
No, nie zauważyłam, że to wyspa ani inna odcięta od świata część. Zdecydowanie – trzymaj się postanowienia i powodzenia w realizacji. :-)
Babska logika rządzi!
Solidne opowiadanie, sprawnie napisana fabuła, za to plusy. Nie gubiłem się, mimo kilku zwrotów akcji wszystko przedstawiłeś przejrzyście. Pomysł może niezbyt wyrafinowany, ale historię uplotłeś ciekawą i spójną, to ważne.
Zgrzytała mi jedna rzecz, postawa profesora podczas terapii, rozmowy. Trochę nieprofesjonalna, jak na profesora. ;)
Profesor roześmiał się, zakrztusił, łzy napłynęły mu do oczu.
Chłopak nie powiedział nic śmiesznego. I profesor, który się śmieje z rozmówcy…
Przecież nie umiesz czytać w myślach. Uważasz, że już cię zaszufladkowałem, a tak naprawdę tylko umieszczasz we mnie swoje własne przekonania.
Profesor/terapeuta nie tłumaczy się pacjentowi podczas sesji.
– Od samego początku. Tak się składa, że mam tu zdjęcie Małgorzaty. I wiem jak było naprawdę, czytałem raporty. Nigdy nie byliście razem na wakacjach, w ogóle nigdy nie byliście parą! Być może ty tak twierdzisz, ale ona mówiła co innego. I wiem, jak wyglądał wasz spacer. – Profesor wyjął z teczki fotografię. – Boże, kłamałeś nawet co do koloru jej włosów!
Tu już całkiem lipa, od strony psychologicznej. Zarzuty do pacjenta? Jaki psycholog/profesor tak robi?
Całościowo utwór jednak się broni, wartka akcja na końcu trzyma w napięciu. Finał satysfakcjonujący. Podobało mi się.
Pozdrawiam.
Dzięki, Darconie, miło mi, że się podobało i dzięki za klik!
Jeśli chodzi o profesora to tak: z jednej strony zależało mi na tym, żeby – mówiąc wprost – nie był on zbyt dobrym terapeutą. Z tego powodu popełnia trochę błędów, jak choćby zignorowanie uczucia lęku (które przecież posiada znaczenie diagnostyczne i ignorowanie go w terapii to “a big no-no”).
Z drugiej strony, nie ze wszystkim się zgodzę. :)
Profesor roześmiał się, zakrztusił, łzy napłynęły mu do oczu.
Chłopak nie powiedział nic śmiesznego. I profesor, który się śmieje z rozmówcy…
W moim zamyśle profesor śmiał się ze stwierdzenia “wredna”, jednak nie miał na celu wyśmiewania Kuby, tylko był rozbawiony tym sformułowaniem o dziewczynie, która się przecież chłopakowi podobała. Tutaj może ja zawaliłem bardziej niż profesor, skoro nie było w tym nic śmiesznego. ;)
Przecież nie umiesz czytać w myślach. Uważasz, że już cię zaszufladkowałem, a tak naprawdę tylko umieszczasz we mnie swoje własne przekonania.
Profesor/terapeuta nie tłumaczy się pacjentowi podczas sesji.
Wg mnie to nie jest tłumaczenie się, tylko zwracanie pacjentowi uwagi na sposób jego myślenia. W terapii jak najbardziej pożądane.
Tu już całkiem lipa, od strony psychologicznej. Zarzuty do pacjenta? Jaki psycholog/profesor tak robi?
To rzeczywiście było mało terapeutyczne, ale tu już właśnie chodzi o niezbyt wysoki profesjonalizm profesora i też o sytuację, która przecież terapią nie jest (teraz mogłem to pokazać, a na początku chciałem, żeby wyglądało właśnie na terapię).
Czy profesor może być tak nieprofesjonalny? Z doświadczenia stwierdzam, że tak, niestety. I tylko żal mi pacjentów, którzy myślą (i mają ku temu powody!), że jeśli ktoś ma “prof.” przed nazwiskiem to na pewno jest ekspertem w tym co robi. Można się mocno naciąć.
Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki!
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Rozumiem pomysł na profesora. W takim razie dodałbym mu jakiś cech fizycznych (niedbały wygląd, rozczochranie, tudzież inne) lub zachowania (nerwowy tik, powtarzalne, mało sensowne, czynności), które “zdyskredytują” go, jako fachowca, w oczach czytelnika.
Co czytelnik to opinia ;-)
Mi właśnie najbardziej podobało się to, że scena, która na początku wyglądała jak terapeutyczne spotkanie, szybko zaczęła przeradzać się w coś zupełnie innego, właśnie za sprawą zmian w zachowaniu Kuby i dziwnego "niepsychologicznego" podejścia profesora.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Darcon, świetny pomysł, czytelnik nie nastawiały się wtedy na “modelową” postać, z jaką kojarzy się tytuł profesora. Odnotowuję. :)
Thargone, cieszę się, że tak to odebrałeś, bo tak właśnie chciałem to przedstawić. :)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Mogłabym napisać, że to niezłe opowiadanie, gdyby informacje umieszczone w komentarzach znalazły się w tekście. A tak tylko czytałam i zastanawiałam się, o co tu chodzi i do końca nie byłam pewna, że właściwie pojęłam to, co przeczytałam.
- Jak się dziś czujesz? –> Zamiast dywizu powinna być półpauza.
Zacisnął dłonie na drewnianych oparciach fotela. –> Fotel ma jedno oparcie, za plecami siedzącego. Dwa są podłokietniki.
prof dr hab. n. med. Jan Pardecki –> prof. dr hab. n. med. Jan Pardecki
Mazur odpiął kaburę, położył dłoń na chwycie pistoletu. –> Nie znam się broni, dlatego muszę zapytać – co to jest chwyt pistoletu?
Do jego ucha z ust chłopaka biegł długi, czarny przewód. Ochroniarz wyglądał, jakby szeroko otwierał usta, gdyż dolna szczęka obwisła mu bezwładnie. Z kącika ust ciekła ślina. –> Powtórzenia.
…pozbawiona kontroli ręka ochroniarza wierzgnęła… –> Ręce nie wierzgają. Wierzgać można nogami.
Kuba poruszył tułowiem i zaharczał. –> Kuba poruszył tułowiem i zacharczał.
Szczęście w nieszczęciu, pomyślał… –> Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Patrz, nawet nie zauważyłem, że wpadło do poczekalni :)
Opinię znasz po becie, ale krótko w komentarzu, by system rejestrujący dyżurnych uwzględnił.
Tak więc pomysł tu jest, przedstawiasz go nieźle. Trochę mnie myliły te dwie linie fabularne, ale po poprawkach wyszło to dużo lepiej.
Niezły, nawet jeśli nieduży, koncert fajerwerków. Przeanalizuj teraz recenzje innych czytelników, pomyśl co poprawić i pisz dalej ;)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Reg,
dziękuję za łapankę, poprawione.
Mazur odpiął kaburę, położył dłoń na chwycie pistoletu. –> Nie znam się broni, dlatego muszę zapytać – co to jest chwyt pistoletu?
To, za co się chwyta pistolet. ;) https://pl.wikipedia.org/wiki/Chwyt_pistoletowy
Ale zmieniłem, bo brzmiało tak sobie.
Diablo teraz żałuję, że poskąpiłem informacji, ale cóż, cieszę się, że chociaż potencjał był. :)
NoWhereMan
Dzięki jeszcze raz.
Wiem co poprawić, bo opinie Czytelników są dość jednoznaczne. :)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Cieszę się, że mogłam pomóc. I dziękuję za wyjaśnienie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ja też znam już tekst, skoro betowałam. Mnie się podoba, jak już pewnie wiesz… Nie wiem, może po prostu mam mniej naukowe podejście, bo niespecjalnie się zastanawiałam nad tym kto i po co przeprowadzał taki eksperyment. Ponadto nie wydawało mi się, żeby dla treści opowiadania było to coś o dużym znaczeniu. Sądziłam raczej, że to rodzaj informacji, które można sobie dopowiedzieć. Wyszłam z założenia, iż eksperyment jest może wojskowy, że pracują nad jakąś tajną bronią, a za obiekt wzięli sobie jakiegoś delikwenta, za którym nikt nie będzie tęsknił. Natomiast sama historia i jej rozwinięcie wydały mi się ciekawe, a ja nie jestem wielką fanką horrorów, więc dla mnie to dużo znaczy. Podoba mi się motyw dwóch wyznaczników narracji: odległości i czasu. Dialogi też wypadają naturalnie (choć widziałam, że było to coś, z czym nie wszyscy się zgodzili). Tak, czy siak, ode mnie głos do biblioteki jest.
Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.
Pierwsza połowa tekstu mi się podobała. Lubię takie dialogi, szczególnie, gdy są napisane tak dobrze jak w Twoim tekście. Potem, niestety, zaczyna się akcja i wszystko zmierza do sztampowego zakończenia. Ale tak to już jest z horrorami. Za to napisane interesująco, odpowiednio budowałeś napięcie i świetnie skonstruowałeś dialogi. Podsumowując: mieszane uczucia, ale ogólnie bardziej na plus niż na minus :)
Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!
Dzięki za nowe komentarze.
Rosebelle
dzięki jeszcze raz za betę i za klika. Wasza pomoc była dla mnie bardzo ważna.
Cieszę się, że się podoba. :) Też właśnie wychodziłem z założenia, że te informacje mogę pozostawić do dopowiedzenia sobie. Widzę jednak, że większości Czytelników tego brakuje, więc będę próbował teraz pisać trochę inaczej.
Soku
Bardzo mi miło, że tyle aspektów Ci się podobało i że uważasz dialogi za świetnie skonstruowane. Dobrze też, że bardziej na plus. ;)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Nadrabiania zaległości ciąg dalszy!
Hmm… Zadałeś mi tym tekstem solidny dylemat. Z jednej strony część psychologiczno-dialogowa wypadła wyśmienicie (w wykreowane postacie można jak najbardziej uwierzyć), dlatego opowiadanie z początku szalenie mi się podobało. Me gusta! :)
Sam początek sugerował intensywny horror i już nie mogłem się doczekać jak ze wstępu wejdziesz i poprowadzisz dreszczowiec. Tutaj niestety historia wypada gorzej. Sam motyw ucieczki “podmiotu” z jakiegoś podejrzanego eksperymentu jest ciekawy, a jednak w Twojej wizji czegoś mi zabrakło. Czego? Tu mam właśnie dylemat :P
Podsumowując, stworzyłeś porządny tekst z bombastyczną częścią pierwszą i… mniej udaną drugą. Zastanawiałem się nad tym, ale za to pierwsze dobre wrażenie i świetne dialogi Ci się należy. *klik*
Pozdrawiam serdecznie, Amigo! :)
Jai guru de va!
Muchas gracias, Amigo, por el kommentarz y por el klikko!
Bardzo mi miło, że tak Ci się podobała pierwsza część. Z drugiej strony odrobinkę się obawiam o moje wyczucie (czy też jego brak), bo szczerze przyznam, że wydawała mi się ta część przydługa i zastanawiałem się, czy jej nie skrócić, co by Czytelników nie zanudzić. A tymczasem Tobie, ale też innym komentującym, szczególnie przypadła do gustu. Anyway, skoro szalenie Ci się podobało, to cieszę się bardzo i kłaniam, zamiatając piórkiem podłogę. ;)
Co do drugiej, brzydszej córki (czyt. części opowiadania) to jak myślisz, Amigo, czy gdybym podał więcej informacji, zarysował jakiś background, więcej spraw wyjaśnił, to byłoby lepiej? Czy to może być to “coś”, czego brakuje? Pytam, bo takie uwagi zgłaszali poprzedni komentujący, a ja też bardzo ciekawy jestem co mogę poprawić.
I ja pozdrawiam! :)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Wydaję mi się, że więcej nieco wspomnianego backgroundu byłoby just so so! ;)
Jai guru de va!
Całkiem przyzwoite opowiadanie, nie rozumiem, czemu jeszcze nie ma go w bibliotece.
Nie przeszkadza mi, że właściwie nie wiadomo, na czym polegał ten eksperyment. Tajemnicze tabletki powodują, że komuś rośnie w środku wąż, który strzela macką i ogólnie podnosi poziom agresji. (Hmmm… Jak to sobie streściłam, nie brzmi zbyt interesująco. Prawdopodobnie to jest powód, dla którego to inni piszą opowiadania). Niemniej podobało mi się.
Przeczytałam z przyjemnością :)
Przynoszę radość :)
Jaka miła niespodzianka. :)
Dziękuję, Anet, za odwiedziny i za ostatecznego klika do Biblioteki (wykańczające uderzenie, jak w golfie ;)).
Cieszę się bardzo, że sprawiło przyjemność. Fabułę odczytałaś zgodnie z moim zamysłem, a co do pisania opowiadań, to Ty potrafisz robić to bardzo ładnie, sam widziałem.
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Kłaniam się uprzejmie :)
Przynoszę radość :)
Początek całkiem ciekawy i klimatyczny, zainteresował mnie. Horror jest na tyle niewdzięczny, że bardzo trudno utrzymać jego odpowiednio duszny i straszny poziom. W moim odczuciu udało Ci się to połowicznie. Do momentu w którym mieliśmy dużo zagadek i tajemnic było fajnie, później jak Kuba zmienił się w potwora trochę siadło. Szkoda, że nie pociągnąłeś dalej tematu eksperymentu i tej biednej dziewczyny, bo cały czas się zastanawiam, co tam się wydarzyło. ;)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Dzięki za odwiedziny. Cieszę się, że choć częściowo się podobało.
A ja właśnie miałem wątpliwości, czy wątek rozmowy nie jest zbyt długi i nudny, i czy nie lepiej byłoby szybciej przejść do akcji. Jak widać nie. :)
A co się wydarzyło – no, oczywiście bardzo dużo i to rzeczy niebanalnych. ;)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Chyba mam jak inni. Pierwsza połowa naprawdę wciąga, dobre dialogi, tajemnicza postać Kuby i pytanie, jakie pojawia się w głowie czytelnika – co to za eksperyment? – i które podtrzymuje napięcie. Gdyby tylko utrzymać cały tekst na takim poziomie, byłoby naprawdę dobrze. Niestety druga połowa prezentuje nieco inny poziom – jak zauważył Skull, kiczowatego horroru.
Co jeszcze? Klimat poczułem, czytało się dosyć szybko. Napisałeś dobre opowiadanie, El Lobo ;)
Edit: Jeszcze pytanie. A tytuł skąd się wziął?
No to cieszę się, że chociaż pierwsza połowa wyszła dobrze. :)
Tytuł – próba pojedynczo ślepa to – w skrócie – badanie naukowe, w którym osoby badane nie wiedzą, na czym owo badanie polega. Miało to być nawiązanie do profesora, który sam jest obiektem badań, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Po drugie, już w znaczeniu dosłownym, odnosi do tego, co dzieje się z profesorem w zakończeniu.
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Zdecydowanie wolę horrory od fantasy ;D
Bardzo podoba mi się pomysł z podziałem na minuty i metry.
Napisane wciągająco, fajne wprowadzenie Kuby, tylko potem, z mackami jest ten problem, że one nie są straszne. Są obrzydliwe, i to fajnie opisałeś, ale po za tym to bardziej bawią, niż straszą. Przynajmniej mnie ;)
a, i plus za ogłuchnięcie profesora – jasne, że po tym jak cos mu się wsunęło w mózg to poszła błona bębenkowa, niby oczywiste, ale fajnie było to zobaczyć w tekście.
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Dzięki, cieszę się, że się podobało. :) A widzisz, to dobrze, bo mam wrażenie, że nie ma tu zbyt wielu fanów horrorów (ale może się mylę).
Tak, właśnie większość osób zgłaszała, że ten motyw z macką nie wypalił. Co ciekawe, pisząc miałem wątpliwości, czy właśnie rozmowa profesora z Kubą nie jest przydługa. :)
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/
Wykopalisko, ale zacne :) Bardzo mi się podobało budowanie napięcia i takie obsesyjne powtarzanie pewnych scen czy motywów. Dobrze zbudowane postacie, ciekawy problem, sprawnie poprowadzona fabuła – niezły ten myk z przeplataniem planów czasoprzestrzennych. Zgadzam się natomiast z przedpiścami, że sam horrorowy motyw z mackami troszkę z innej bajki. Lepsze byłoby tu coś mniej dosłownego, a bardziej przerażającego. Niemniej nie uwierało mnie to jakoś bardzo, nie przeszkadzało w lekturze. Choć nie lubię jak węże są złe, bo lubię węże ;)
Widziałam po drodze jakieś techniczne drobiazgi, ale mało. Tylko zmurszały wykrot jakoś mi nie pasuje.
http://altronapoleone.home.blog
Witaj, dziękuję za pracę archeologiczną. ;D
Bardzo mi miło, że tyle pozytywów odnalazłaś. A macki, no cóż… ;) Przyznam, że wydawało mi się, że bez macek zrobiłoby się nudno, a tu, jak widzę, jest inaczej.
Dzięki!
Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/