- Opowiadanie: LanaVallen - Nie żałuj

Nie żałuj

Jest to opo­wia­da­nie, które zna­la­zło się w an­to­lo­gii “X” Cre­atio Fan­ta­sti­ca. Co praw­da tekst jest już dosyć stary, obec­nie piszę w tro­chę innym stylu (rów­nież tro­chę le­piej mam na­dzie­ję :)), po­nie­waż jed­nak nie po­zna­łam tak na­praw­dę opi­nii na jego temat w końcu po­sta­no­wi­łam umie­ścić go tutaj, ze sto­sow­ną prze­rwą od wy­da­nia an­to­lo­gii.  Tekst tro­chę się różni od tego w an­to­lo­gii, bo po dłu­giej prze­rwie zmie­ni­łam parę dro­bia­zgów, ale fa­bu­lar­nie nic się nie zmie­ni­ło, za­koń­cze­nie rów­nież jest takie same.

X. An­to­lo­gia opo­wia­dań fan­ta­stycz­nych (Cre­atio Con­ti­nua, tom 1), red. Adam Pod­lew­ski, Kra­ków: Ośro­dek Ba­daw­czy Facta Ficta 2017.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Nie żałuj

 

„Czy ża­łu­jesz?” Te słowa drę­czy­ły mnie od wielu nocy. Roz­brzmie­wa­ły w mojej gło­wie, kiedy kła­dłem się spać; my­śla­łem o nich, gdy się bu­dzi­łem; żyłem nimi pod­czas snu. To py­ta­nie za­wsze wy­stę­po­wa­ło w ka­no­na­dzie ob­ra­zów, za­le­wa­ją­cych głowę ni­czym praw­dzi­wy ostrzał ar­ty­le­ryj­ski. Wi­dzia­łem ude­rza­ją­ce swą ar­chi­tek­tu­rą wie­żow­ce, mo­nu­men­tal­ne bu­dyn­ki, prze­ra­ża­ją­ce bitwy, wzru­sza­ją­ce po­ca­łun­ki. Ale przede wszyst­kim krew i trupy. Boże, tyle śmier­ci. Cza­sa­mi ob­ra­zy były wciąż świe­że nawet po otwar­ciu oczu. Nie­ste­ty, ale rze­czy­wi­stość wcale nie ja­wi­ła się le­piej. W Nowym Świe­cie po­wszech­ne po­wie­dze­nie brzmia­ło: „Żyj i daj umrzeć”. Pro­ste.

I tym razem ze snu wy­rwa­ło mnie to py­ta­nie. Wsta­łem ze zło­ścią i za­czą­łem zwi­jać obóz. Spraw­dzi­łem pu­łap­ki i wnyki, za­go­to­wa­łem na małym ogniu wodę, by mieć na póź­niej, zja­dłem śnia­da­nie, gwał­tow­nie od­ry­wa­jąc zę­ba­mi ka­wał­ki su­cha­ra. Na ko­niec jesz­cze raz wy­czy­ści­łem broń, za­ła­do­wa­łem i wy­god­nie umie­ści­łem na ple­cach. Po pięt­na­stu mi­nu­tach byłem go­to­wy do drogi.

Wy­zna­cza­łem sobie cele – tym razem padło na Wąwóz Krzy­ku. Nowy Świat uczy­nił ze mnie nie lada po­dróż­ni­ka. Szko­da tylko, że te wszyst­kie miej­sca, o któ­rych czy­ta­łem w sta­rych, znisz­czo­nych książ­kach, już dawno nie ist­nia­ły. Z tego, co pa­mię­ta­łem, Wąwóz Krzy­ku nie za­wsze nim był, dawna nazwa zo­sta­ła jed­nak za­po­mnia­na.

Ma­sze­ro­wa­łem po spa­lo­nych po­lach, uzbro­jo­ny przede wszyst­kim w cier­pli­wość i ka­ra­bin ma­szy­no­wy, a wokół nie było nic. Do­pie­ro po kilku go­dzi­nach, kiedy z pól prze­nio­słem się na rów­nie spa­lo­ną dróż­kę, w od­da­li za­ma­ja­czył kon­tur ruin ja­kichś za­bu­do­wań.

Uni­ka­łem domów na przed­mie­ściach, a tym bar­dziej w mia­stach, ale wąt­pi­łem, żeby ja­ki­kol­wiek gang zde­cy­do­wał się za­miesz­kać na takim od­lu­dziu, toteż po­sta­no­wi­łem wejść do środ­ka. Wy­ją­łem pi­sto­let z ka­bu­ry przy­pię­tej na udzie i de­li­kat­nie uchy­li­łem drzwi. Oczy­wi­ście za­skrzy­pia­ły, a dźwięk ten wydał się tak gło­śny dla mych czu­łych zmy­słów, że po­my­śla­łem, iż sły­sze­li go wszy­scy w od­le­gło­ści kilku mil. Jeśli kto­kol­wiek tam miesz­kał, to na pewno już wie­dział o moim przy­by­ciu.

Pod­ło­ga była rów­nie zdra­dziec­ka, po­nie­waż krzy­cza­ła pod każ­dym kro­kiem. Z wy­cią­gnię­tą przed sie­bie bro­nią i z lekko ugię­ty­mi ko­la­na­mi do­sze­dłem do sa­lo­nu. Był pusty i za­ku­rzo­ny. Pro­mie­nie sło­necz­ne, któ­rym udało się prze­do­stać przez cięż­kie za­sło­ny, rzu­ca­ły nie­zdro­we świa­tło na sfa­ty­go­wa­ną ka­na­pę i wy­tar­tą wy­kła­dzi­nę. Po­mi­mo brudu dom nie­zwy­kle do­brze prze­żył apo­ka­lip­sę. Dach za­cho­wał się nie­mal w ca­ło­ści, a na ścia­nach wciąż wid­nia­ła odra­pa­na ta­pe­ta. Za­uwa­ży­łem, że na sto­li­ku le­ża­ło kilka przy­ku­rzo­nych cza­so­pism i jedna fi­li­żan­ka. Zaj­rzaw­szy do środ­ka, spo­strze­głem, że na dnie wciąż tkwi­ły stare fusy. Nie­sa­mo­wi­te.

Nagle moje bę­ben­ki wręcz eks­plo­do­wa­ły, gdy przez drzwi wej­ścio­we wsko­czył uja­da­ją­cy pies. Bez na­my­słu skie­ro­wa­łem nań broń, ale na szczę­ście po­tra­fi­łem trzy­mać nerwy na wodzy na tyle, aby nie wy­pa­lić. To w końcu tylko pies. Szko­da naboi. Kun­del o maści, którą mo­głem je­dy­nie na­zwać „ciem­ną” mo­men­tal­nie ucichł, spu­ścił uszy i spło­szo­ny wy­biegł z domu. Z nie­ma­łą ulgą skie­ro­wa­łem się w głąb bu­dyn­ku.

Od środ­ka sa­lo­nu pięły się w górę scho­dy, ale po­sta­no­wi­łem naj­pierw spraw­dzić par­ter. Długi ko­ry­tarz skrę­cał w prawo w stro­nę kuch­ni i ja­dal­ni, a na wprost wy­cho­dził do ogro­du. Pro­wa­dzą­ce tam drzwi stały sze­ro­ko otwar­te, więc słoń­ce kłuło nie­mi­ło w oczy. Z każ­dym na­stęp­nym kro­kiem na­si­lał się pe­wien dźwięk, który ewi­dent­nie do­bie­gał z ze­wnątrz. Był to od­głos przy­po­mi­na­ją­cy wa­le­nie me­ta­lem o zie­mię. Wzmoc­ni­łem uścisk na pi­sto­le­cie, na­pią­łem mię­śnie i po­zwo­li­łem ule­cieć wszel­kim emo­cjom. W ciągu chwi­li sta­łem się po­zba­wio­nym mo­ral­no­ści hu­ma­no­idem.

Mimo to widok w ogro­dzie po­zba­wił mnie tchu. Obok dwóch usy­pa­nych gro­bów stał chłop­czyk z ło­pa­tą. Nie chcia­łem wie­dzieć, czy byli to jego ro­dzi­ce, czy opie­ku­no­wie, któ­rych zabił w przy­pły­wie obłę­du. Wi­dy­wa­łem już i takie rze­czy i za­wsze ro­bi­ło mi się od nich nie­do­brze.

Nagle dziec­ko upu­ści­ło ło­pa­tę i gwał­tow­nie od­wró­ci­ło się w moją stro­nę. Chłop­czyk oka­zał się być dziew­czyn­ką z nie­rów­no ob­cię­ty­mi wło­sa­mi i w zbyt dużym ubra­niu. Jej oczy, z któ­rych wręcz są­czył się jad, były bar­dzo jasne. Ich kolor na­su­wał mi na myśl je­dy­nie wscho­dzą­ce słoń­ce, jak­kol­wiek durno to brzmia­ło. Usta miała za­ci­śnię­te, a brwi ścią­gnię­te. Opu­ści­łem więc broń, po­ka­zu­jąc, że nie mam złych za­mia­rów. Ona jed­nak wy­cią­gnę­ła za­ma­szy­stym ru­chem swoją i wy­strze­li­ła. Zro­bi­ła to tak szyb­ko, że nawet nie zdą­ży­łem mru­gnąć. Cze­ka­łem na rwący ból w pier­si i wy­le­wa­ją­cą się z rany krew. Cze­ka­łem, aż padnę na zie­mię.

Tym­cza­sem na lewo ode mnie padł ghul, który po­ja­wił się nie wia­do­mo skąd. Był bar­dzo stary, nawet jak na ghula. Skóry prak­tycz­nie już na nim nie zo­sta­ło, nie miał lewej ręki i oka, a na ustach za­stygł mu ten okrop­nie prze­ra­ża­ją­cy „uśmiech”.

Nie­ocze­ki­wa­nie uświa­do­mi­łem sobie, jak głu­pio się za­cho­wa­łem. Tak wstrzą­snął mną widok dziec­ka za­ko­pu­ją­ce­go mo­gi­ły, że po­rzu­ci­łem ostroż­ność. To ja po­wi­nie­nem był przez cały czas trzy­mać w dłoni pi­sto­let, za­miast stać na musz­ce umo­ru­sa­nej dziew­czyn­ki.

Ta raz jesz­cze łyp­nę­ła na mnie zło­wro­go, po czym od­rzu­ci­ła broń i za­czę­ła ukle­py­wać ło­pa­tą zie­mię na gro­bach.

– Jak się na­zy­wasz? – spy­ta­łem.

Dziew­czyn­ka nie od­po­wie­dzia­ła, za­ję­ta swoją pracą.

– To twoi ro­dzi­ce? – par­łem dalej. Mil­cze­nie spra­wia­ło, że nie umia­łem odejść. – Hej! – krzyk­ną­łem ro­ze­źlo­ny i chwy­ciw­szy ją za ramię, od­wró­ci­łem w swoją stro­nę.

Kiedy to zro­bi­łem, z jej gar­dła wy­darł się krzyk, oczy roz­sze­rzy­ły ze stra­chu, a skóra zbla­dła. Nagle ze­mdla­ła.

Od­sko­czy­łem prze­ra­żo­ny i pra­wie po­tkną­łem się o ghula le­żą­ce­go na ziemi. Aby do­dat­ko­wo skom­pli­ko­wać sy­tu­ację z domu wy­biegł pies, ten sam, któ­re­go wi­dzia­łem wcze­śniej, i usiadł przy dziew­czyn­ce. Był wy­chu­dzo­ny, tak jak jego pani, i nie sta­no­wił zbyt du­że­go wy­zwa­nia, ale ani my­ślał jej zo­sta­wiać.

„A co ze mną?”

„Jak to – co z tobą? Od­wróć się, po­szu­kaj w domu je­dze­nia i wody i idź dalej. Do Wą­wo­zu Krzy­ku jesz­cze da­le­ka droga”.

Wsze­dłem do środ­ka, ale za­trzy­ma­łem się w po­ło­wie drogi do kuch­ni.

„Mam ją tak zo­sta­wić? Po­tra­fi strze­lać, ale skoro zo­sta­ła sama, to zbyt długo nie prze­ży­je”.

„No i…? Niby co chcesz zro­bić? W Nowym Świe­cie każdy musi naj­pierw my­śleć o sobie, Wilku. Byłem pewny, że o tym wiesz”.

„Tak, fak­tycz­nie. Co mnie może ob­cho­dzić jakaś wy­gło­dzo­na dziew­czyn­ka. Mało jest ta­kich na Ziemi?”

Prze­kro­czy­łem próg kuch­ni i za­czą­łem prze­trzą­sać szaf­ki. Po chwi­li ock­ną­łem się.

„Czy to jed­nak nie takie my­śle­nie spra­wia, że tak wła­śnie jest na świe­cie? Ile in­nych osób mach­nę­ło ręką i za­ję­ło się sobą? Ile osób po­my­śla­ło, że ni­cze­go nie zmie­nią, więc nawet nie pró­bu­ją? Kto jej po­mo­że, jeśli ja tego nie zro­bię?”

„Ale Nowy Świat…”

„I to ma być moja wy­mów­ka? Jak my­ślisz, dla­cze­go Stary Świat runął? Przez do­kład­nie takie po­dej­ście. Nawet apo­ka­lip­sa nie może być uspra­wie­dli­wie­niem obo­jęt­no­ści”.

Sto­czy­łem ba­ta­lię z samym sobą i, ku wła­sne­mu nie­do­wie­rza­niu, wy­sze­dłem z niej zwy­cię­sko. Żyj i daj umrzeć, tak? A może bądź czło­wie­kiem w pierw­szej ko­lej­no­ści, a póź­niej, gdy kur­ty­na wresz­cie opad­nie, be­stią.

Mała, przy­tu­lo­na do psa ni­czym do plu­sza­ka, nie bu­dzi­ła się jesz­cze przez parę go­dzin, więc rze­czy­wi­ście po­sta­no­wi­łem zna­leźć w domu ja­kieś je­dze­nie. Wpa­dły mi w ręce tylko dwie pusz­ki z fa­so­lą i bu­tel­ka wody, ale nigdy nie li­czy­łem na wię­cej. Gdy z wła­sną por­cją fa­so­li usia­dłem na krze­śle na­prze­ciw­ko dziew­czyn­ki, le­żą­cej na spło­wia­łej ka­na­pie, ta otwo­rzy­ła nie­śmia­ło oczy. Zo­ba­czyw­szy mnie, wtu­li­ła się jesz­cze moc­niej w sierść psa, ale nic nie po­wie­dzia­ła. Miała krót­kie, czer­wo­ne włosy, które ide­al­nie pa­so­wa­ły do de­li­kat­nych rysów twa­rzy – za­dar­te­go nosa i wy­so­kich kości po­licz­ko­wych.

– Obu­dzi­łaś się, do­brze. Mówią mi Wilk. Może po­wiesz, jak się na­zy­wasz? – spy­ta­łem, po czym wło­ży­łem do ust łyżkę z fa­so­lą.

Prze­su­nę­ła lekko psa i usia­dła, ale nie spra­wia­ła wra­że­nia, jakby miała za­miar coś po­wie­dzieć.

– Jeśli mi nie po­wiesz, to sam będę mu­siał wy­my­ślić ci imię, a ostrze­gam, nie grze­szę kre­atyw­no­ścią.

Mała wy­glą­da­ła, jak gdyby tylko na to cze­ka­ła.

– No dobra, jak chcesz. To niech bę­dzie… hmm… – Przyj­rza­łem się jej raz jesz­cze i do­strze­głem licz­bę dzie­sięć wy­ta­tu­owa­ną za pra­wym uchem. – Dzie­siąt­ka. Ide­al­nie.

Dziew­czyn­ka rap­tow­nie do­tknę­ła ta­tu­ażu, na twa­rzy odbił się strach, ale nie za­pro­te­sto­wa­ła.

Od­sta­wi­łem miskę na pod­ło­gę i za­bra­łem z kuch­ni tę prze­zna­czo­ną dla niej. Wzię­ła ją nie­chęt­nie, jed­nak już po chwi­li za­ja­da­ła łap­czy­wie. Uśmiech­ną­łem się pod nosem. Sie­dzie­li­śmy w ciszy, którą za­kłó­ca­ło tylko mia­ro­we ude­rza­nie sztuć­ców. Dzie­siąt­ka przez cały ten czas pa­trzy­ła na mnie po­dejrz­li­wie, jakby bała się, że zaraz za­bio­rę jej miskę albo że ją za­strze­lę.

– Czemu się mnie boisz? – spy­ta­łem wprost, choć nie ocze­ki­wa­łem od­po­wie­dzi.

Mała zro­bi­ła wiel­kie oczy i wy­krzy­wi­ła usta w gnie­wie.

– Wcale się nie boję! ― krzyk­nę­ła gło­sem peł­nym obu­rze­nia.

– Ha! Czyli jed­nak po­tra­fisz mówić.

Przez tę uwagę znowu umil­kła, lecz tym razem w jej oczach nie do­strze­głem już stra­chu.

Przez resz­tę obia­du to­wa­rzy­szy­ła nam cicha nić po­ro­zu­mie­nia.

 

– Ej, mo­że­my iść z tobą? – spy­ta­ła cien­kim gło­sem, gdy ostrzy­łem nóż.

Nie na­le­ga­ła, nie za­pew­nia­ła, że do­trzy­ma mi kroku, nie obie­cy­wa­ła, że nie bę­dzie spra­wiać kło­po­tu. Po pro­stu spy­ta­ła, pa­trząc na mnie wiel­ki­mi ocza­mi, wie­dząc, że by­ły­by to tylko nie­po­trzeb­ne słowa. Wy­star­czy­ło mi tych kil­ka­na­ście minut, bym za­uwa­żył, że po­sia­da ogrom­ną za­le­tę – mó­wi­ła tylko to, co ko­niecz­ne było do po­wie­dze­nia. Mimo to wcale nie uśmie­cha­ło mi się jej to­wa­rzy­stwo, choć wie­dzia­łem, że ra­czej du­że­go wy­bo­ru nie mia­łem.

„Może znaj­dzie się po dro­dze jakaś grupa, u któ­rej będę mógł ją zo­sta­wić?”

– My? – spy­ta­łem więc.

– Ja i Sza­kal ― od­po­wie­dzia­ła, po­ka­zu­jąc na wy­chu­dzo­ne­go psa.

– Na­zwa­łaś psa „Sza­kal”?

– Nie na­zwa­łam. To jest Sza­kal. A ty na­zwa­łeś się Wil­kiem? – spy­ta­ła iro­nicz­nie.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi. Dzie­siąt­ka naj­wi­docz­niej uzna­ła to za zgodę, bo na jej za­pa­dłej twa­rzy za­go­ścił ledwo wi­docz­ny uśmiech. Wzię­ła z opar­cia fo­te­la wy­tar­tą kurt­kę, za­wią­za­ła buty na dwa razy, scho­wa­ła pi­sto­let za pasek spodni i w mgnie­niu oka stała przede mną z miną ozna­cza­ją­cym go­to­wość do drogi.

– To wszyst­ko co masz? – spy­ta­łem po­wąt­pie­wa­ją­co.

W od­po­wie­dzi kiw­nę­ła głową.

– No dobra, skoro idzie­my razem mo­że­my za­brać całe je­dze­nie. Prze­szu­kaj tamte szaf­ki – wska­za­łem na lewą stro­nę kuch­ni – a ja prze­trzą­snę po­ko­je.

Dzie­siąt­ka spoj­rza­ła na mnie z po­li­to­wa­niem i jed­nym zgrab­nym ru­chem od­su­nę­ła fotel sto­ją­cy na­prze­ciw­ko sofy. Pod spodem uka­za­ły się takie same klep­ki jak w całym sa­lo­nie. Dziew­czyn­ka jed­nak pod­wi­nę­ła no­gaw­kę, skąd bły­snął przy­mo­co­wa­ny do łydki nóż i pod­wa­ży­ła naj­bar­dziej spróch­nia­łą deskę. Wy­rwaw­szy ją, wy­ję­ła z po­wsta­łej dziu­ry je­de­na­ście pu­szek z kon­ser­wa­mi, trzy ka­wał­ki sera za­wi­nię­te­go w pa­pier, kilka to­re­bek su­szo­nych owo­ców i orze­chów oraz sześć pa­czek su­szo­ne­go mięsa i czte­ry bu­tel­ki wody. Na ko­niec rzu­ci­ła na całą ster­tę dwie ta­blicz­ki cze­ko­la­dy. Rów­nie do­brze mogła wyjąć sto szta­bek złota, war­tość by­ła­by taka sama.

Nie było sensu za­da­wać żad­nych pytań, toteż za­czą­łem pa­ko­wać wszyst­ko do ple­ca­ka. Dziew­czyn­ka wy­bie­gła na chwi­lę z po­ko­ju, by zaraz wró­cić ze swoim ple­ca­kiem i rów­nież wpa­ko­wy­wać doń je­dze­nie.

Kiedy skoń­czy­li­śmy, wzią­łem do ręki ka­ra­bin i otwo­rzy­łem drzwi.

– Go­to­wa?

Dzie­siąt­ka nie obie­ca­ła, że do­trzy­ma mi kroku, ale to ro­bi­ła. Gdyby nie pies, który co jakiś czas wy­bie­gał przede mnie i cze­kał, aż do niego doj­dzie­my, w ogóle za­po­mniał­bym, że nie idę sam. Nie zo­sta­wa­ła w tyle i nie na­rze­ka­ła nawet do mo­men­tu, kiedy sam po­czu­łem, że czas na po­stój. Po­nie­waż aku­rat prze­cho­dzi­li­śmy koło fun­da­men­tów sta­re­go domu, a po­wo­li już się ściem­nia­ło, to od­po­czy­nek był bar­dzo wska­za­ny. Za­mon­to­wa­łem sznur z pusz­ka­mi w miej­scach, gdzie ziały dziu­ry, po czym usia­dłem na czymś, co kie­dyś naj­pew­niej było fo­te­lem. Dzie­siąt­ka też usia­dła, a zaraz potem Sza­kal uło­żył się u jej stóp. Lu­bi­łem ciszę, jako że nie ist­niał pięk­niej­szy dźwięk na Ziemi, ale po­wo­li za­czy­na­ła mnie mę­czyć w to­wa­rzy­stwie. 

– Nie cie­ka­wi cię, dokąd idzie­my? – spy­ta­łem, spraw­dza­jąc ka­ra­bin.

– Nie – od­po­wie­dzia­ła.

Opar­łem broń o pod­ło­kiet­nik fo­te­la i uło­ży­łem się wy­god­nie. Gdzieś da­le­ko usły­sza­łem łopot pod­ry­wa­ją­ce­go się do lotu ptaka.

– Zmie­rza­my do Wą­wo­zu Krzy­ku.

Po twa­rzy Dzie­siąt­ki prze­biegł cień stra­chu, ale tylko przez chwi­lę. Od­chy­li­ła się w swoim fo­te­lu, ukry­wa­jąc się w mroku. Sza­kal po­ło­żył po sobie uszy.

– Dla­cze­go… – w jej gło­sie sły­chać było zde­ner­wo­wa­nie, więc od­chrząk­nę­ła. – Dla­cze­go tam?

– A czemu nie? – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

Nie usły­sza­łem od­po­wie­dzi.

 

***

 

Sie­dzą­cy przede mną męż­czy­zna za­mknął oczy. Na­zy­wał się Wilk i miano to ide­al­nie doń pa­so­wa­ło. Miał dłu­gie, czar­ne włosy za­wią­za­ne w kucyk, ostrzy­żo­ne krót­ko przy skro­niach. Jego oczy świe­ci­ły błę­ki­tem i prze­szy­wa­ły każ­de­go na wylot, zdra­dza­jąc nie­sa­mo­wi­tą in­te­li­gen­cję i wro­dzo­ną ostroż­ność. Za­kła­dał maskę obo­jęt­no­ści i po­gar­dy, ale w spoj­rze­niu do­strze­ga­łam ukry­tą wraż­li­wość. Wraż­li­wość, którą uwa­żał za ozna­kę sła­bo­ści, bo w Nowym Świe­cie nie było dla niej miej­sca.

Oso­bi­ście uwa­ża­łam tę nazwę za gro­te­sko­wą. Jaki nowy świat? Czyż­by za­miast gleby Zie­mię po­kry­wa­ły ostre ka­mie­nie? Czy w je­zio­rach, mo­rzach i oce­anach nie było wody? Czy od­dy­cha­li­śmy azo­tem? A może niebo miało barwę ciem­nej zie­le­ni, a znad ho­ry­zon­tu nie uno­si­ło się Słoń­ce? Je­dy­ne, co się zmie­ni­ło, to nasze wy­obra­że­nie o świe­cie. Zie­mia za­wsze po­zo­sta­wa­ła taka sama.

Ten sam Wilk, który wy­ba­wił mnie od śmier­ci, ten sam, który nadał mi imię Dzie­siąt­ka, nie wie­dząc nawet, jak bar­dzo to miano do mnie pa­so­wa­ło, teraz oznaj­mił, że zmie­rza­my do Wą­wo­zu Krzy­ku. Czemu ze wszyst­kich miejsc na świe­cie wy­brał wła­śnie to? Nie wie­dział, co się tam dzia­ło? A może wie­dział do­sko­na­le? Nie byłam pewna, która opcja prze­ra­ża­ła mnie bar­dziej. Wąwóz Krzy­ku nie brał swej nazwy zni­kąd.

Mia­łam świa­do­mość, że nijak nie od­wio­dę go od tego po­my­słu, chyba że zdra­dzi­ła­bym mu praw­dę, a na to nie mo­głam po­zwo­lić. Nie byłam pewna, czy był już go­to­wy. Zo­sta­ło mi tylko cicho po­dą­żyć za Wil­kiem, łu­dząc się, że wła­śnie tak po­win­no być.

 

***

 

Po tam­tej nocy Dzie­siąt­ka, z zu­peł­nie nie­wia­do­mych dla mnie przy­czyn, stała się bar­dziej otwar­ta i przy­stęp­na. Wy­da­wa­ło mi się, że i ona, i jej pies wy­glą­da­li le­piej. Oczy dziew­czyn­ki nie były już puste, nie się­ga­ły do in­ne­go świa­ta, od­bi­ja­ła się w nich za to de­ter­mi­na­cja. Ma­sze­ro­wa­ła spraw­niej, a jej mil­cze­nie zda­wa­ło się na­tu­ral­ne, nie­wy­mu­szo­ne. Sza­kal wciąż miał wy­sta­ją­ce żebra, ale sierść na­bra­ła zdrow­sze­go od­cie­nia i nie bie­gał już ze spusz­czo­ną głową. A to wszyst­ko od­mie­ni­ło się w ciągu jed­nej nocy.

– Dla­cze­go na­zy­wasz się Wilk? – spy­ta­ła mnie, gdy do­cho­dzi­ło po­łu­dnie. – Co z twoim praw­dzi­wym imie­niem?

– Prze­pa­dło, tak jak i wiele in­nych rze­czy. Kie­dyś oczy­wi­ście na­zy­wa­łem się ina­czej, ale po­rzu­ci­łem tamto miano, kiedy ucie­kłem z Grobu i do­łą­czy­łem do nie­zwy­kle krwa­wych na­jem­ni­ków. Stąd wła­śnie Wilk – groź­ny, ży­ją­cy z wa­ta­hą, ale rów­nież sa­mot­nie, gdy sy­tu­acja tego wy­ma­ga.

Dzie­siąt­ka spu­ści­ła głowę i za­czę­ła przy­glą­dać się swoim butom.

– Co to jest Grób? Ja­kieś mia­sto?

– Można tak po­wie­dzieć. Wi­dzisz, ży­li­śmy pod po­wierzch­nią, a wyj­ście znaj­do­wa­ło się nie w ścia­nie skały, jak w kryp­tach czy ja­ski­niach, ale była to jama w ziemi, ni­czym w ście­kach. W środ­ku nie mie­li­śmy zbyt wielu świa­teł i wszyst­ko wy­ko­pa­ne było ręcz­nie. Dosyć po­nu­re miej­sce, przy­zna­ję.

– Dla­te­go od­sze­dłeś? Bo było po­nu­ro?

Spo­kój w jej gło­sie spra­wiał, że słowa same wy­cho­dzi­ły mi z ust.

– Ucie­kłem, bo się tam du­si­łem. Nic tylko wspól­no­ta i wspól­no­ta. Nie można było nawet mru­gnąć, jeśli to za­szko­dzi­ło­by spo­łecz­no­ści.

„Czy ża­łu­jesz?”

– Gdy ucie­ka­łem, obie­ca­łem sobie, że nigdy nie obej­rzę się za sie­bie. I tak zro­bi­łem. Jeśli kto­kol­wiek spy­tał­by mnie, czy kie­dy­kol­wiek tego ża­ło­wa­łem, to bez wa­ha­nia od­po­wie­dział­bym: nie.

Po­nie­waż Dzie­siąt­ka o nic wię­cej nie spy­ta­ła, po­sta­no­wi­łem wy­ko­rzy­stać sy­tu­ację.

– Wtedy, kiedy pierw­szy raz się spo­tka­li­śmy, za­sy­py­wa­łaś groby. Na­le­ża­ły do two­ich ro­dzi­ców?

– Mało które dziec­ko ma teraz ro­dzi­ców, bo więk­szość jest ro­dzo­na z nie­na­wi­ści. To byli moi ochro­nia­rze. Albo ra­czej opie­ku­no­wie. Ta nazwa bar­dziej przy­pa­dła im do gustu.

– Nic dziw­ne­go. Ochro­nia­rze to dosyć ku­rio­zal­ne okre­śle­nie – skwi­to­wa­łem.

– Och, no wiesz. Je­stem córką króla Pół­no­cy i wła­śnie zmie­rza­łam do męża, któ­re­go dla mnie wy­brał – od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem i pu­ści­ła do mnie oko.

Po chwi­li oboje wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem. Ten dźwięk o dziwo oka­zał się cu­dow­niej­szy od ciszy.

W po­wol­nym ryt­mie mi­ja­ły ko­lej­ne dni, więc mój cel w końcu mu­siał zo­stać osią­gnię­ty. Było to dzie­sią­te­go dnia odkąd spo­tka­łem Dzie­siąt­kę. Nie­zły przy­pa­dek.

Naj­bar­dziej dzi­wi­ło mnie to, że po dro­dze nie na­po­tka­li­śmy żad­nych trud­no­ści. Żad­nych na­jem­ni­ków, dzi­kich zwie­rząt ani zwy­czaj­nych miesz­kań­ców. Po głęb­szym na­my­śle jed­nak, to wcale nie było aż tak oso­bli­we, jak się mogło wy­da­wać. Osta­tecz­nie końce świa­ta wła­śnie to do sie­bie mają – Zie­mia staje się pusta.

Je­dze­nie zna­le­zio­ne w domu cał­kiem do­brze na nas wpły­nę­ło, szcze­gól­nie cze­ko­la­da. Po­dróż oka­za­ła się być przy­jem­ną wy­pra­wą i nawet jeśli mo­głem zo­sta­wić gdzieś Dzie­siąt­kę i Sza­ka­la, to tego nie uczy­ni­łem.

Wąwóz Krzy­ków był ogrom­ną wyrwą mię­dzy dwoma czer­wo­ny­mi, mo­nu­men­tal­ny­mi ska­ła­mi i po­trze­bo­wa­łem chwi­li, żeby ogar­nąć cały wzro­kiem. Dzie­siąt­ka jed­nak bez słowa ru­szy­ła na­przód.

– Gdzie idziesz? – spy­ta­łem.

– Chcę zo­ba­czyć wię­cej – od­rze­kła, a jej głos był dzi­wacz­nie zimny.

Z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem po­do­ba­ło mi się tam mniej, bo coś było nie w po­rząd­ku. Coś zło­wro­gie­go wi­sia­ło w po­wie­trzu. Czu­łem ciar­ki, cho­ciaż słoń­ce grza­ło nie­mi­ło­sier­nie.

Wąwóz cią­gnął się i cią­gnął, a czer­wo­ny pył osa­dzał się na wło­sach i ubra­niu, bez­ce­re­mo­nial­nie wcho­dził do gar­dła i płuc. W końcu, gdy po­my­śla­łem, że naj­wi­docz­niej ten wąwóz nie ma wyj­ścia, przed na­szy­mi ocza­mi uka­zał się wiel­kich roz­mia­rów bu­dy­nek. Zde­cy­do­wa­nie po­cho­dził sprzed apo­ka­lip­sy, ale trud­no było w to uwie­rzyć, wi­dząc oka­za­łe ścia­ny i nie­na­ru­szo­ny dach. Dzie­siąt­ka za­trzy­ma­ła się gwał­tow­nie.

– Nic się nie zmie­ni­ło, a tym­cza­sem wszyst­ko jest inne. Co my tu znowu ro­bi­my, Sza­kal? – szep­nę­ła ze łzami w oczach. Wy­tar­ła je szyb­ko ręką. – To przez ten cho­ler­ny pył.

– Dzie­siąt­ka, co się dzie­je? – spy­ta­łem, kła­dąc na jej ra­mie­niu dłoń.

– Nic… nic. Mu­si­my… mu­si­my stąd iść.

Ru­szy­li­śmy z po­wro­tem, jed­nak nie­wi­dzial­na siła za­czę­ła wpy­chać nas do bu­dyn­ku. Tra­fi­li­śmy w okno, roz­trza­sku­jąc je na mnó­stwo drob­nych i ostrych ka­wał­ków. Jeden wbił mi się w po­li­czek, nie­któ­re za­plą­ta­ły w ubra­nie.

– Prze­pra­szam, Wilku. Prze­pra­szam – wy­char­cza­ła dziew­czyn­ka, leżąc nie­opo­dal mnie. Krwa­wi­ła, ale nie mia­łem siły, aby się do niej do­czoł­gać.

– Nie mu­sisz… to nie twoja wina – pró­bo­wa­łem się uśmiech­nąć.

– Och, jak bar­dzo się my­lisz, mój sa­mot­ny Wilcz­ku – po­wie­dział ktoś, kogo nie zna­łem.

W na­szym kie­run­ku zmie­rzał wy­so­ki, blady męż­czy­zna z pi­sto­le­tem w ręku. Co się, do cho­le­ry, dzia­ło?

– Och, Dzie­sięć. Gdzie zgu­bi­łaś Czwór­kę i Szóst­kę? – spy­tał ak­sa­mit­nym gło­sem i po­chy­lił się nad dziew­czy­ną. De­li­kat­nie do­tknął lufą pi­sto­le­tu jej po­licz­ka. – Po­wi­nie­nem cię za to uka­rać, ale nie­ste­ty tym razem to za­da­nie przy­pad­nie komuś in­ne­mu.

– Zo­staw ją – roz­ka­za­łem hardo, ale po­nie­waż gar­dło wciąż mia­łem pełne pyłu, nie za­brzmia­ło to groź­nie.

Męż­czy­zna skie­ro­wał na mnie swą bladą, wy­mu­ska­ną twarz i prze­krzy­wił głowę.

– Ach, tak. Wilk o lwim sercu. Pra­wie nie­moż­li­we – skwi­to­wał, po czym usiadł na krze­śle na­prze­ciw­ko nas. Sza­kal, który wy­szedł z tego bez szwan­ku, po­drep­tał doń i usiadł u jego stóp.

– Ale dość z tymi fra­ze­sa­mi, przejdź­my do kon­kre­tów. Tak, wiem, że to dla cie­bie bar­dzo szo­ku­ją­ce i tak dalej, bla, bla, bla, dla­te­go po­zwól, że coś ci wy­ja­śnię. Ja­kimś cudem w końcu udało mi się cie­bie tu ścią­gnąć. Jest to o tyle ważne, że na­resz­cie do­wiesz się praw­dy. Nic, co teraz wi­dzisz, nie jest praw­dzi­we  – wy­szep­tał z re­ki­nim uśmie­chem.

– To nie tak… – wtrą­ci­ła dziew­czyn­ka.

– Bła­gam, Dzie­sięć, choć raz się, kurwa, za­mknij. To w końcu twoja wina. Ale wra­ca­jąc. To wszyst­ko sen albo ra­czej kosz­mar, w któ­rym tkwisz już czter­dzie­ści lat.

– Co?

My­śla­łem, że zaraz łeb mi pęk­nie.

– Po­myśl – pa­mię­tasz życie sprzed apo­ka­lip­sy, a to po­win­no być ra­czej nie­moż­li­we, praw­da? Dla­cze­go wszyst­ko było dla cie­bie takie łatwe? Dla­cze­go nie cier­pisz na cho­ro­bę po­pro­mien­ną? Dla­cze­go wciąż dy­chasz? I kto, do cho­le­ry, gada cały czas w two­jej gło­wie?

– Nie słu­chaj go…

– Jak zwy­kle nie po­tra­fisz się za­mknąć! ― wy­krzyk­nął z sza­leń­stwem w oczach i za­czął szyb­ko po­cie­rać dłoń­mi o włosy. – Po­ka­żę ci coś, Wilcz­ku! – dodał i wy­strze­lił z pi­sto­le­tu w Dzie­siąt­kę.

Z gar­dła wy­darł mi się krzyk. W akom­pa­nia­men­cie obłą­ka­ne­go śmie­chu męż­czy­zny wsta­łem z tru­dem i pod­bie­głem do Dzie­siąt­ki. Jed­nak z jej rany nie le­cia­ła krew, na jej twa­rzy nie za­stygł wyraz ago­nii. Jej oczy nawet nie spoj­rza­ły na dziu­rę po kuli.

– To nie sen. To so­lip­sy­stycz­ne wy­obra­że­nie świa­ta – wy­du­si­ła z sie­bie cicho.

– Nic nie ist­nie­je. – Męż­czy­zna pod­niósł broń. – Nawet jeśli coś ist­nie­je, nikt nie może o tym wie­dzieć. – Za­ła­do­wał. – Nawet jeśli ktoś by wie­dział, nie mógł­by o tym po­wie­dzieć. – Od­bez­pie­czył. – Ups, zła­ma­łem za­sa­dę.

Chwy­ci­łem twarz dziew­czyn­ki w dło­nie i spoj­rza­łem jej głę­bo­ko w oczy.

– Dzie­siąt­ka, o co cho­dzi? O czym on, do cho­le­ry ja­snej, gada?

– Numer wy­pa­lo­ny na mojej szyi, moje imię – Dzie­sięć – wiąże się z tym, że je­stem ofia­rą eks­pe­ry­men­tów. Ten idio­ta, Tony, nie kła­mie. Wszyst­ko, co wi­dzisz, jest ilu­zją – słowa wy­la­ty­wa­ły z jej ust ni­czym potok. Mó­wi­ła do mnie, ale jak gdyby do kogoś in­ne­go. – Wy­my­śli­łam dla sie­bie al­ter­na­tyw­ny świat, a moc uwol­nio­na przez eks­pe­ry­men­ty spra­wi­ła, że stał się rze­czy­wi­sty. Jed­nak za­miast raju po­wsta­ło pie­kło, które za­czę­ło wcią­gać inne obiek­ty. Tamci za­ko­pa­ni opie­ku­no­wie, to była Czwór­ka i Szóst­ka. Tra­fi­ła tu też Dwój­ka i Dzie­wiąt­ka. W końcu rów­nież Tony z tą okrop­ną imi­ta­cją ośrod­ka i wielu in­nych ludzi, włącz­nie z tobą. – Zła­pa­ła się za głowę. – Boże, to trwa już tyle lat. Kom­plet­nie nad tym nie pa­nu­ję. Je­stem Stwo­rzy­cie­lem za­ku­wa­ją­cym swe twory w kaj­da­ny. – Miała roz­bie­ga­ny wzrok, słaby głos. – Pro­szę, Wilku, strzel mi w głowę, tylko to może mnie zabić. Zabij mnie i skończ ten nie­koń­czą­cy się kosz­mar. – Łzy ście­ka­ły jej po po­licz­kach i ska­py­wa­ły na pierś.

Nagle usły­sza­łem dźwięk ude­rza­ją­cych o sie­bie dłoni. Od­wró­ci­łem się i uj­rza­łem klasz­czą­ce­go Tony’ego.

– Pięk­ny wy­stęp, Dzie­sią­tecz­ko, do­praw­dy, aż boli mnie serce. – Męż­czy­zna wy­pro­sto­wał się i przy­brał po­waż­ny wyraz twa­rzy. – Jak ją za­bi­jesz, to utknie­my tu na za­wsze, a ona zyska nad nami wła­dzę ab­so­lut­ną. Do­pó­ki „żyje” może je­dy­nie wcią­gać tu in­nych, a to i tak nie­świa­do­mie. Jed­nak kiedy „umrze” uwol­ni w sobie taką moc, że wcią­gnie w tę ilu­zję praw­dzi­wy świat, ze sobą jako bo­giem na czele. Mó­wiąc ko­lo­kwial­nie – zni­żył głos do szep­tu – za­bi­ja­jąc ją, ska­żesz całą ludz­kość na wiecz­ną ge­hen­nę.

– Co?! Tony to kłam­li­wa be­stia, tor­tu­ro­wał mnie, pro­wa­dził eks­pe­ry­men­ty. Wiem, że źle zro­bi­łam, ale czy to na­praw­dę takie dziw­ne, że osoba trzy­ma­na w klat­ce, z na­brzmia­ły­mi ży­ła­mi, prze­krwio­ny­mi ocza­mi i łusz­czą­cą się skórą, za­pra­gnę­ła wol­no­ści?

– Je­steś chora, Dzie­sięć. My tylko pró­bo­wa­li­śmy ci pomóc. Prze­stań kła­mać.

– Spo­koj­nie, mała. Zaraz wszyst­ko się skoń­czy – przy­rze­kłem, wyj­mu­jąc z ka­bu­ry pi­sto­let.

– Ależ je­steś na­iw­ny, Wilku. Roz­cza­ro­wa­łeś mnie ― po­wie­dział dziw­ny męż­czy­zna i wy­strze­lił do Sza­ka­la. W po­miesz­cze­niu roz­legł się ko­lej­ny huk i choć sam po­czu­łem gniew, na twa­rzy dziew­czyn­ki nie drgnął nawet jeden mię­sień.

– Wi­dzisz? Ona nic nie czuje. Jeśli kto­kol­wiek był kie­dyś w tym ośrod­ku tor­tu­ro­wa­ny, to ona była tym, kto trzy­mał nóż. Wiem, że masz tylko jeden po­cisk w ka­bu­rze. W kogo on trafi? Wy­bierz tak, żeby póź­niej nie ża­ło­wać.

W ciągu jed­nej krót­kiej chwi­li w Dzie­siąt­ce za­szła zmia­na. Oczy za­szły jej mgłą, twarz ścią­gnął wyraz sza­leń­stwa.

– Wilcz­ku, mogę zro­bić cię wład­cą wszyst­kie­go. Mogę dać ci, co tylko za­pra­gniesz. Wy­star­czy, że wy­strze­lisz. Czemu mają cię ob­cho­dzić inni? Kiedy to się li­czy­ło? No, dalej. Wiem, że tego chcesz. Każdy tego chce. Wła­dza jest okrop­na do­pó­ty, do­pó­ki się jej nie po­sma­ku­je.

Cisza była tak prze­raź­li­wa, że sły­sza­łem bicie wła­sne­go serca.

– Prze­cież wiem, że tego chcesz – sy­cza­ła mi pro­sto do ucha. – Zga­dza­łeś się już wcze­śniej. I nigdy ni­cze­go nie ża­ło­wa­łeś.

 

***

 

„Czy ża­łu­jesz?”

– Mój panie?  

Młody męż­czy­zna ock­nął się z le­tar­gu i po­wiódł wzro­kiem po moż­nych zgro­ma­dzo­nych w kom­na­cie.

– To wszyst­ko na dzi­siaj. Odejdź­cie – roz­ka­zał zmę­czo­nym gło­sem i prze­tarł oczy prze­gu­bem dłoni.

– Panie, czy wszyst­ko w po­rząd­ku?

Zbył sługę nie­dba­łym ru­chem ręki.

Nagle w dru­gim końcu sali do­strzegł małą, czer­wo­no­wło­są dziew­czyn­kę z psem u boku. Na szyi miała wy­pa­lo­ną licz­bę dzie­sięć. Wy­da­wa­ło mu się, że ją zna, ale nie po­tra­fił sobie przy­po­mnieć skąd. Znik­nę­ła, gdy tylko mru­gnął. Naj­wi­docz­niej znowu coś mu się przy­wi­dzia­ło. Miał zbyt wiele na gło­wie, aby teraz się tym przej­mo­wać.

Po­my­ślę o tym póź­niej. Tak… póź­niej.  

 

***

 

Czy ża­łu­jesz, mój Wilcz­ku? Nie? I do­brze. Nie żałuj. W końcu w tym świe­cie je­steś kró­lem, masz wła­dzę. W po­wie­ściach jest wielu bo­ha­te­rów, któ­rzy ostat­ni po­cisk wpa­ko­wa­li­by w swój łeb. Ty nigdy mnie za to nie za­wio­dłeś. Za­mknij oczy, prze­stań my­śleć. Żyj i daj umrzeć, tak? Kur­ty­na wresz­cie opa­dła – czas być be­stią.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Lana. Miło Cię znów widzieć czytać ;)

Przede wszystkim pragnę pogratulować zwycięstwa i pochwalić Cię za postęp – i pod względem warsztatu, i kompozycji, stoisz już na zdecydowanie wyższym poziomie, aż miło patrzeć ;D Przejdźmy jednak do konkretów.

Do Nie żałuj podchodziłem ostrożnie, bo postapo raczej nie lubię, ale początek w sumie zainteresował. Głos w głowie był jakimś hakiem, a opis świata odpowiednio oszczędny. Niestety później było trochę gorzej – skrupulatny opis wykonywanych przez Wilka czynności nieco nużył, a jego zachowanie nie do końca mnie przekonało. W Nowym Świecie nawet samotnik powinien jednak trzymać się w pobliżu osiedla ze zwykłej troski o własne życie, a ten nie dość że wędrował gdzie popadnie, to jeszcze do Wąwozu Krzyku, choć ta decyzja stanowiła chyba jedynie wygodne rozwiązanie fabularne. Brakowało mi lepszego motywu. Oczywiście pomysł i prawda o świecie uzasadnia “błądzenie” Wilka, ale mimo to immersja spada.

Zaskoczyło też, że taka z chłopa niezdara – to odnośnie sceny z ghulem, tego dotykania Dziesiątki i potykania się o ghula ;)

Kreacja dziewczynki fajna, spodobał się też zabieg ze zmianą narracji. Dialogi momentami drętwe, ale ujdą, szczególnie, że Dziesiątka też nie jest “zwykłym” dzieckiem. Decyzja Wilka i cała rozterka moralna, czy jej pomóc, trochę przesadzona – taki nomad nie raz, nie dwa powinien stawać już przed podobnym wyborem.

Zakończenie nadrabia. Najpierw interesująca rola Dziesiątki, a później zakończenie właściwe, ukazujące decyzję Wilka – to mi bardzo przypadło do gustu. Sam eksperyment i “wpadka” w wyniku której powstał świat, również. Przed oczami stanął przez chwilę Matrix, choć oczywiście Twój pomysł jest nieco inny. Koniec końców, za największy minus uznaję dość monotonną i jednostajną narrację. Przyspieszasz właściwie tylko przy konfrontacji z Tonym, ale też niezbyt przekonująco.

Warsztatowo naprawdę super, czyta się to to świetnie. Jedynie mogłabyś się pokusić o wypośrodkowanie gwiazdek ;) Tytuł prosty, ale dobry i związany z treścią.

Z pełnym przekonaniem stawiam stempel jakości, a na koniec krótka lista wątpliwości:

Stał tam[+,] obok dwóch usypanych grobów[+,] chłopczyk z łopatą.

Sugeruję te przecinki, albo zmianę szyku zdania, to wtrącenie.

Czemu ze wszystkich miejsc na wybrał właśnie to?

Zjadłaś słowo, łakoma Lano. Z kontekstu wnioskuję, że był to cały “świat” ;P

– Można tak powiedzieć. Widzisz, żyliśmy pod powierzchnią, a wyjście znajdowało się nie pionowo, jak w kryptach czy jaskiniach, ale bezpośrednio na poziomie ziemi.

To jak dla mnie wyszło trochę niezrozumiale. Nie miało być “poziomo”? To podkreślone również niezbyt czytelne…

Co się[+,] do cholery[+,] działo?

Przecinki przy takim wtrąceniu :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

I mnie znowu miło jest ciebie widzieć, panie Primagenie :) I cieszę się z ponownego powrotu. Długo mnie nie było z osobistych powodów, ale postaram się od teraz wpadać częściej.

Dzięki! Pamiętaj, że ten tekst już swoje ma. Co prawda poprawiałam go całkiem niedawno, ale wciąż. Tak dobrze zaczęło mi teraz iść z konstruowaniem fabuły, że nawet zaczęłam pisać powieść (oczywiście w formie treningu, dobrze wiem, że za wcześnie na myślenie o czymś poważnym ;)). Jeszcze nigdy nie miałam tak długiego tekstu, a to dopiero wczesny, wczesny początek.

Nużące czynności miały na celu urzeczywistnić świat, żeby końcówka wywołała jak największy efekt. Oczywiście czy się udało, to już zupełnie inna sprawa. A propo wszystkich twoich zastrzeżeń: całkowicie się zgadzam. Tekst zdecydowanie nie jest idealny. Wysłałam go z czystego przypływu: “a czemu nie?”. Wynik konkursu całkowicie mnie zaskoczył. Jak zwykle wymyśliłam zbyt obszerną fabułę (limit wynosił 25 000), wiele rzeczy, które wtedy przyszły mi do głowy, odpadły. Teraz nie chciałam aż tak zmieniać tego tekstu, bo już mam go troszkę dość :P Napisałam nawet inną wersję (bohaterką była kobieta, było więcej wyjaśnień w fabule), ale ostatecznie wysłałam tę, tamtej nawet nie dokończyłam.

Dziękuję ci za miłe słowa, błędy poprawiłam (takie byki!), a gwiazdki wyśrodkowałam (fantastyka mi je odśrodkowała). Wielkie dzięki za stempelek!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Czy za wcześnie na powieść, to akurat kwestia indywidualna. Ja nie będę wyrokował, aczkolwiek dwie, które sam napisałem jeszcze przed pierwszym portalowym opowiadaniem, nadają się niestety jako rozpałka do grilla ;D Tobie jednak życzę czegoś lepszego :)

Natomiast niechęć do grzebania w starych tekstach w pełni popieram. Gdy w głowie kłębią się myśli i plany, aż szkoda tracić energię na pastwienie się nad starociami, nie? ;D Tym bardziej czekam na coś świeżego. Trwa teraz konkurs Fantastyczne Gody – może akurat coś napiszesz i staniesz w szranki, Lana?

Powodzenia i zobaczmy, jakie będą kolejne opinie. A “byki” naprawdę wątłe i słabowite, większość autorów tutaj może pochwalić się bardziej okazałymi. W tym Count ;D

 

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mam mieszane i chyba odwrotne odczucia do tych Counta. To znaczy – mnie podobał się początek, taki nieśpieszny, z ponurą atmosferą postapo. Ten fragment czytałam z dużym zainteresowaniem i oczekiwaniem na równie udane wyjaśnienie tajemnic. Potem dotarli do Wąwozu Krzyków i ni z gruchy, ni z pietruchy coś ich wciągnęło, przyszedł Tony i zaczął wykładać, o co chodzi (nie wiem zresztą, czy do końca zrozumiałam o co chodzi, chociaż z komentarzy wnioskuję, że raczej tak). Wszystko zrobiło się takie jakieś na szybko, klimat sobie uleciał, Tony zrobił pogadankę. ;)

Więc masz teraz dwa wzajemnie wykluczające się komentarze. :)

 

W pewnym momencie zauważyłam, że nadużywasz przymiotników i przysłówków (i piszę to ja, miłośniczka nadmiernej ilości przymiotników i przysłówków). Zatrzymałam się na krótkim fragmencie i spisałam kilka zdań:

Z niemałą ulgą skierowałem się w głąb budynku.

słońce kłuło niemiło w oczy.

Z każdym następnym krokiem nasilał się pewien dźwięk,

pozwoliłem ulecieć wszelkim emocjom.

Ich kolor nasuwał mi na myśl jedynie wschodzące słońce,

Zaznaczone przymiotniki (i przysłówek) moim zdaniem są zbędne, bo niczemu nie służą. Ani nie doprecyzowują opisu, ani go nie uatrakcyjniają, ani nie sprawiają, że zdanie staje się ładniejsze. Są zbędne, trochę na zasadzie legendarnych zbędnych zaimków. Zapychacze. Jeśli słońce kłuło w oczy, no to raczej niemiło.

 

Tony’ego, nie Tonego.

 

Dzieci z eksperymentów z wytatuowanymi numerami przywodzą na myśl pewien serial, ale skoro to stary tekst, to pewnie pierwszeństwo należy się Tobie. :)

Postapo, ale bardzo nietypowe. Twój świat bardzo różni się od dotychczas mi znanych, opisujących losy ludzi, którym przyszło żyć w nowej rzeczywistości. Twój bohater jest na tyle odmienny, że historię Wilka czytałam ze sporym zainteresowaniem, szczególnie że spotkanie Dziesiątki było początkiem najpierw niezauważalnych, bardzo oszczędnie sygnalizowanych, a z czasem zaskakujących wydarzeń, których finał został ukazany w satysfakcjonującym zakończeniu.

Choć wykonanie nadal pozostawia nieco do życzenia, to w porównaniu z Twoimi pierwszymi tekstami, jest naprawdę nieźle. ;)

 

„Żyj i daj umrzeć.” – Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

gwał­tow­nie od­ry­wa­jąc zę­ba­mi ka­wał­ki czer­stwe­go su­cha­ra. –> Masło maślane. Suchar jest czerstwy/ suchy z definicji.

 

za­ma­ja­czył kon­tur ruin ja­kie­goś do­mo­stwa. Uni­ka­łem domów… –> Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: …zamajaczyły kontury ruin jakichś zabudowań.

 

Wy­ją­łem pi­sto­let z ka­bu­ry przy­pię­tej na udzie… –> Wcześniej napisałaś: Ma­sze­ro­wa­łem po spa­lo­nych po­lach, uzbro­jo­ny je­dy­nie w cier­pli­wość i ka­ra­bin ma­szy­no­wy… –> Jeszcze wcześniej przeczytałam: Na ko­niec jesz­cze raz wy­czy­ści­łem broń, za­ła­do­wa­łem i wy­god­nie umie­ści­łem na ple­cach. –> W ile sztuk broni, poza cierpliwością, uzbrojony był bohater? ;-)

 

po­sta­no­wi­łem naj­pierw wy­ba­dać par­ter. –> Raczej: …po­sta­no­wi­łem naj­pierw sprawdzić par­ter.

Nie wydaje mi się, aby można wybadać jakąkolwiek kondygnację budynku?

 

do­tkną­łem jej ra­mie­nia, od­wra­ca­jąc w swoją stro­nę. –> Czy oba zaimki są niezbędne? Czy jednocześnie dotykał ramienia i odwracał ją?

Może: …i chwyciwszy ją za ramię, odwróciłem ku sobie.

 

„Może znaj­dzie się po dro­dze jakaś grupa, u któ­rej będę mógł ją zo­sta­wić?”. –> Zbędna kropka.

 

Miał dłu­gie, czar­ne włosy za­ple­cio­nekucyk… –> Jeśli zaplecione, to chyba w warkocz.

 

od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem i pu­ści­ła mi oko. –> …od­po­wie­dzia­ła z uśmie­chem i pu­ści­ła do mnie oko.

Oko puszczamy do kogoś, nie komuś.

 

Po chwi­li oboje wy­bu­chli­śmy śmie­chem. –> Po chwi­li oboje wy­bu­chnęli­śmy śmie­chem.

 

Ja­kimś cudem w końcu udało mi się cię tu ścią­gnąć. –> Raczej: Ja­kimś cudem w końcu udało mi się ciebie tu ścią­gnąć.

 

–Ależ je­steś na­iw­ny, Wilku. –> Brak spacji po półpauzie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Blisko mi do komentarza Ochy. Początek zaciekawił, pokazałaś kilka tajemnic; co takiego jest w Wąwozie Krzyku? Co zabiło rodziców/ opiekunów Dziesiątki? Końcówka niby udziela odpowiedzi, ale tak niemrawo i półgębkiem, że nadal nie wiem. Co za eksperymenty dały dziewczynce taką moc? Skąd wziął się Szakal?

Ale nietypowość postapo na plus.

Babska logika rządzi!

Bardzo fajna historia postapo. Sama fabuła kojarzy mi się z dwoma odcinkami serialu animowanego Liga Sprawiedliwych (tego, gdzie trafili do alternatywnego świata z Cechem Sprawiedliwych oraz tego z chorą mistrzynią iluzji), stąd połapałem się w końcówce fabularnej, choć muszę też przyznać, że jest właśnie napisana niejasno i bez tego skojarzenia pewnie bym jej do końca nie zrozumiał.

Jednak reszta opowiadania napisana ciekawie. Podoba mi się rysowana relacja Wilka i Dziesiątki, zarzuciłaś ciekawą tajemnicę i załapałem się na ten haczyk.

Podoba mi się też przewijający się przez cały tekst tytułowy motyw.

Podsumowując: dobrze rozpoczęta historia z tajemnicą i fajną relacją między dwójką bohaterów, lekko zamglona przez zakończenie. Ładny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mam identyczne wrażenia jak Ocha. Początek spokojny, dobrze wprowadzał w klimat postapo. Może nie powalał oryginalnością (samotny, uzbrojony twardziel wędruje swoimi ścieżkami przez post apokaliptyczny świat, szuka żarcia i wody) ale łatwo dało się wczuć w ten świat. Zaraz miałem skojarzenia z początkiem “Księgi ocalenia”​ z Denzelem W..

I było dobrze.

Potem zupełnie niespodziewanie (ale nie tylko fabularnie, także językowo i stylistycznie i kompozycyjnie i na stu innych płaszczyznach) akcja przyspiesza, bohaterowie wpadają zassani i robi się lekki mętlik, zamieszanie. Także w narracji. Coś tam, gdzieś, tam, z kimś, nagle facet celuje do psa nie wiem po co itd..

W drugiej części tekstu przechodzisz do głównego pomysłu tego opowiadania i niestety wygląda trochę tak, jakbyś nie całkiem potrafiła wyjaśnić czytelnikowi o co chodzi. Ucieka cały klimat. Dialogi, sceny, akcja, przeplatają się w drugiej części chaotycznie i jest to literacko znacznie słabsze od wprowadzenia. Wszyscy gadają jeden przez drugiego, a cała idea tekstu jest jedynie wypowiedziana przez bohaterów, a nie jest nam zgrabnie przedstawiona. Ostatecznie rozumiem koncept, ale pozostaję rozczarowany takim wykonaniem i taką realizacją zacnego pomysłu. 

Umiesz pisać. To na pewno. Ale jakby cierpliwości brakowało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki wszystkim za opinię. Nie powiem, że się tego nie spodziewałam: akcja faktycznie głupio przyśpiesza i dzieją się rzeczy bez wyraźnego powodu (dla autora wszystko jest zawsze oczywiste, dlatego właśnie opinie czytelników są takie ważne – pewnych rzeczy nie zauważyłam nawet teraz, czyli sporo później po napisaniu opowiadania :)) Założenia konkursu były trochę trudne, bo tematyka miała odnosić się do liczby 10, która jest dosyć spora, ale limit znaków sięgał zaledwie 25 tys znaków. Dlatego takie skróty. Nie byłam w pełni zadowolona z własnego efektu, stąd takie zdziwienie jak dostałam wyróżnienie.

 

Ocha, widzę i cieszę się, że są odmienne opinie: że niektórzy lubią wolne początki, inni wolą szybko rozwijającą się akcję :)

 

Reg, błędy poprawione. Jak zawsze niezawodna :) Rozśmieszyło mnie twoje zwrócenie uwagi na ilość broni w ekwipunku bohatera. Trochę jak w grach, gdzie u postaci widać tylko jedną broń, ale gdzieś (niby w plecaku, ale plecaka nie ma, to może w kieszeni?) ma jeszcze trzy inne “spluwy”. Reszta to takie głupie błędy, że szkoda gadać…

 

Finkla, bardzo chciałam wyjaśnić wszystkie tajemnice, nawet miałam w głowie odpowiedzi, ale z limitem wyrobiłam się na styk. Pewnie kto sprawniejszy, uciąłby niepotrzebne informacje i zręcznie wplótł te odpowiedzi, ale mnie się nie udało.

 

NoWhereMan, wiedziałam, że coś podobnego już gdzieś było. Serialu nie oglądałam i ogólnie takiego pomysłu nie widziałam, ale widzę, że przeczucie mnie nie myliło :) Bardzo dziękuję za pochlebną opinię. Z wymyślaniem i planowaniem nie mam problemu, ale z pisaniem, w sensie jak ładnie to wszystko skleić jest już gorzej. Ale się rozwijam!

 

mr.maras, jak napisałam na wstępie – całkowicie rozumiem i nie oczekiwałam innych słów. Naprawdę wyszło to nieskładnie. I faktycznie, z cierpliwością u mnie słabo :) (choć czasami dodatkowo przeszkadza limit słów)

 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Ano, coś się tej broni namnożyło. ;)

Cieszę się, że mogłam pomóc.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Acha. Jako świeżo upierzony bibliotekarz z piórkiem w … czapce, wracam z nówka nie śmiganym klikaczem i klikam do biblioteki.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Obawiam się, Lano, że w trakcie nanoszenia poprawek wkradł się utrapieniec chochlik i sprawił, że tutaj konieczna jest jeszcze jedna poprawka:

– Hej! – krzyknąłem rozeźlony i chwyciwszy ją za ramię, odwróciłem w swoją drogę.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie przepadam za postapo i na początku byłam sceptyczna, ale rytm opowiadania mnie wciągnął. Niby wątek samotnego faceta znajdującego małą dziewczynkę w świecie po zagładzie cywilizacji najoryginalniejszy nie jest, ale nie próbowałaś zrobić z tego łzawej opowieści o zmiękczaniu serc i wielkiej przyjaźni. Wprowadziłaś kilka interesujących motywów – zakopywanie grobów, tatuaż, fakt iż dziewczynka dotrzymuje Wilkowi kroku w podróży i byłam ciekawa, co będzie dalej.

Zakończenie też jest niezłe – mamy całkiem dobrze zrobioną, nawiązującą do tytułu klamrę. Cieszę się też, że nie jest to kolejna opowieść w stylu “i wtedy się obudził”, bo w pewnym momencie się tego obawiałam. Jednak zamiast powoli dokładać kolejne elementy układanki odkrywasz całą zagadkę w jednym, niezbyt dobrze poprowadzonym dialogu. Nagle pojawia się jakiś człowiek ze swoją przemową wyjaśniającą, wszystko dzieje się tak szybko, że rzeczywisty temat – decyzja bohatera – gdzieś w tym wszystkim umyka.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dziękuję za docenienie, nowy bibliotekarzu :)

 

Zauważyłam to, ale byłam właśnie w drodze do domu (co za ironia) i nie mogłam poprawić. Naprawdę nie wiem, skąd się to wzięło, Reg! ;D

 

Dziękuję, Mirabell i zdecydowanie się zgadzam co do zakończenia. Jakbym pisała to opowiadanie teraz, to mam nadzieję, że nie wpadałabym na tak… prozaiczne doprowadzenie akcji do końca. :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Ja też nie wiem skąd się wzięło, ale wiem, że zniknęło! ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ekhem! Mogłabyś napisać, że samotnym wilczkiem jestem oczywiście ja… Nie lubię postapo, ale jak się okazało z opowiadania wyszedł bardziej tekst o człowieku, a nie o apokalipsie. Mamy tutaj bardzo ciekawego bohatera, który jest autentyczny i mamy dziewczynkę (Jak się pojawiła miałem dziwne skojarzenia opowiadania z "Leonem Zawodowcem"). Ciekawe opowiadanie, no i na koniec dzięki za główną rolę ;).

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Się czytało! Choć scena z domem, który przyciąga jest jakaś dziwna i niezrozumiała. I w ogóle etap wyjaśniania świata mógłby zostać nieco rozciągnięty. Kim jest właściwie Tony?

Poznałem nowe słowo – solipsyzm. Bardzo ciekawy pomysł, świetny język. Z drobnymi wyjątkami…

Mówiąc kolokwialnie (…) zabijając ją, skażesz całą ludzkość na wieczną gehennę – a gdzie tu kolokwializm?

No tak, Wilczku, faktycznie zapomniałam. Nie chciałam ci robić przykrości (wszakże nie jesteś pozytywnym bohaterem). Mam nadzieję, że następnym razem okażesz się bardziej bohaterski (chociaż w moim następnym opowiadaniu, które powoli się kreuje, wilk/wilki też nie będzie “tym dobrym”. Widać taki taki twój los :))

A co do Leona Zawodowca: racja, taka trochę Matylda, ale widzę to dopiero teraz. Jeśli są podobne, to nie celowo.

 

Dzięki, tfurca. Interesuję się psychologią i trochę filozofią stąd właśnie solipsyzm. Swoją drogą całkiem ciekawy pogląd. A przytoczone przez ciebie zdanie faktycznie nieudane… Nawet nie zauważyłam! :)

 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

W postapo, jak i w high fantasy, powiedziano już właściwie chyba wszystko, więc do każdego kolejnego tekstu z tych dwóch gatunków podchodzę dość sceptycznie, bo trudno o świeżość i zaskoczenie w ich przypadku. Tym trudniej zaimponować mi postapo, gdyż czytałem niedawno “Drogę” McCarthy’ego i abstrahując zupełnie od faktu, że gość po mistrzowsku opisał emocje ludzi uwięzionych w świecie po katastrofie i to oszczędnymi środkami, to przede wszystkim pokazał jakim piekłem byłoby życie w takim miejscu. Nawet u Głuchowskiego nie czułem takiego przytłoczenia, jak podczas lektury “Drogi”. Dlatego jeśli zamierzasz pisać w tym trudnym gatunku, to polecam Ci tę krótką książkę, bo wiele można z niej wynieść. Być może zastanowiłabyś się wtedy dwa razy przed nazwaniem podróży przez zniszczony świat nawet przyjemną.

Twoje postaci latają po tym świecie beztrosko i w sumie nie myślą o konsekwencjach, choć dziewczynka opisuje Wilka jako szalenie inteligentnego. A ten wchodzi bez żadnego rozeznania do domu. Dwa razy. Do tego jedzenia mają tyle, że ani razu nie doskwiera im głód. Nie wiem, dlaczego Wilk zmierza do wąwozu i dlaczego Dziesiątka zgadza się na wspólną podróż, chociaż nie chce tam wracać, a towarzysz szybko wyjawia jej cel podróży. Te babole można w sumie zrzucić na karb tego, że dziewczynka chciała z jakiegoś powodu zaprowadzić gościa do wąwozu, ale tutaj znowu z tyłka wyskakuje Tony, którego rolą jest być encyklopedią i próbować być sarkastycznym.

W końcu element, który mi się podobał, to konflikt przekonań Tonego i Dziesiątki z finału, który nie zdradzał, które wyjście jest lepsze i poprawne. Nie wiedziałem kogo poprzeć, natomiast odniosłem wrażenie, że Wilk był cały czas po stronie dziewczynki i to kuszenie prawie z samego końca, w którym Dziesiątka zdradza, że coś jest z jej zamiarami nie tak, było jednak niepotrzebne.

Krótko mówiąc, pomysł całkiem niezły, ale mnóstwo dziur utrudniało mi lekturę. Niemniej gratuluję dostania się do antologii. :)

 

Spokojnie, MrBrightside, nie zamierzam pisać w postapo, bo sama go nie lubię. ;) Nie wiem co mnie podkusiło, żeby użyć w tym opowiadaniu właśnie tej konwencji. Teraz żałuję, że nie wpadłam na Dziki Zachód czy cokolwiek innego, bo w końcu to mogło być wszystko, bo cały świat “stworzony” jest przez Dziesiątkę.

No właśnie – co do twoich zarzutów a propo jedzenia i braku bandytów. Tak miało być, bo to przecież nie był zwyczajny świat, nie? ;) Ale całkowicie przyjmuję na klatę, że jest mnóstwo dziur. Mam tylko nadzieję, że obecnie piszę lepiej.

A co do “Drogi” to już od dawna jest na mojej liście książek do przeczytania. Niestety znajduje się na niej mnnnnóstwo innych pozycji, ale jeśli jest na liście, to na pewno przeczytam :) A, no i dzięki!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

To jest must have, bo zmienia wręcz pogląd na pisanie i uczy oszczędności w słowach. Wrzuć na górę kupki wstydu, nie zawiedziesz się. ;)

Pierwsza połowa cud, miód i malinki. Czytało się świetnie, szczególnie dzięki tłustemu, gęstemu klimatowi postapo. Naprawdę się wciągnąłem, zaciekawiła mnie postać Dziesiątki. Od początku trwało też pewne napięcie, oczekiwanie na rozpoczęcie się właściwych wydarzeń; bohater gdzieś zmierzał, potem dowiadujemy się, że do Wąwozu krzyku, gdzie coś musiało być nie halo (biorąc pod uwagę reakcję dziewczyny). Po drodze Wilk poznaje Dziesiątkę. Aż w końcu bohaterowie docierają do celu swej podróży.

No i od tego momentu mi się już nie podobało. Rozumiem, że taki pomysł miałaś w głowie, ale nie w smak mi było przejście ze świata postapo do świata umysłu (co tak czy siak, było bardzo pomysłowe). Chyba przez początkowy ciężki klimat nastawiłem się na opowieść, która poprowadzi mnie przez twój plugawy postapo świat od początku do końca, w którym zawiąże i rozwiąże się akcja w inny sposób niż wytłumaczenie, że to tylko kreacja Dziesiątki.

No, ale ogólnie opowiadanie i tak na duży plus, porządnie napisane, czytało się dobrze. Do pełnej satysfakcji brakuje mi tylko innego zakończenia, ale przecież każdemu czytelnikowi się nie dogodzi ;)

 

Karol – dzięki za opinię :) Cieszę się, że chociaż część opowiadania bardzo ci się spodobała i szkoda, że później rozczarowało. Może moje przyszłe opowiadania spodobają ci się w całości :) 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Nowa Fantastyka