„Czy żałujesz?” Te słowa dręczyły mnie od wielu nocy. Rozbrzmiewały w mojej głowie, kiedy kładłem się spać; myślałem o nich, gdy się budziłem; żyłem nimi podczas snu. To pytanie zawsze występowało w kanonadzie obrazów, zalewających głowę niczym prawdziwy ostrzał artyleryjski. Widziałem uderzające swą architekturą wieżowce, monumentalne budynki, przerażające bitwy, wzruszające pocałunki. Ale przede wszystkim krew i trupy. Boże, tyle śmierci. Czasami obrazy były wciąż świeże nawet po otwarciu oczu. Niestety, ale rzeczywistość wcale nie jawiła się lepiej. W Nowym Świecie powszechne powiedzenie brzmiało: „Żyj i daj umrzeć”. Proste.
I tym razem ze snu wyrwało mnie to pytanie. Wstałem ze złością i zacząłem zwijać obóz. Sprawdziłem pułapki i wnyki, zagotowałem na małym ogniu wodę, by mieć na później, zjadłem śniadanie, gwałtownie odrywając zębami kawałki suchara. Na koniec jeszcze raz wyczyściłem broń, załadowałem i wygodnie umieściłem na plecach. Po piętnastu minutach byłem gotowy do drogi.
Wyznaczałem sobie cele – tym razem padło na Wąwóz Krzyku. Nowy Świat uczynił ze mnie nie lada podróżnika. Szkoda tylko, że te wszystkie miejsca, o których czytałem w starych, zniszczonych książkach, już dawno nie istniały. Z tego, co pamiętałem, Wąwóz Krzyku nie zawsze nim był, dawna nazwa została jednak zapomniana.
Maszerowałem po spalonych polach, uzbrojony przede wszystkim w cierpliwość i karabin maszynowy, a wokół nie było nic. Dopiero po kilku godzinach, kiedy z pól przeniosłem się na równie spaloną dróżkę, w oddali zamajaczył kontur ruin jakichś zabudowań.
Unikałem domów na przedmieściach, a tym bardziej w miastach, ale wątpiłem, żeby jakikolwiek gang zdecydował się zamieszkać na takim odludziu, toteż postanowiłem wejść do środka. Wyjąłem pistolet z kabury przypiętej na udzie i delikatnie uchyliłem drzwi. Oczywiście zaskrzypiały, a dźwięk ten wydał się tak głośny dla mych czułych zmysłów, że pomyślałem, iż słyszeli go wszyscy w odległości kilku mil. Jeśli ktokolwiek tam mieszkał, to na pewno już wiedział o moim przybyciu.
Podłoga była równie zdradziecka, ponieważ krzyczała pod każdym krokiem. Z wyciągniętą przed siebie bronią i z lekko ugiętymi kolanami doszedłem do salonu. Był pusty i zakurzony. Promienie słoneczne, którym udało się przedostać przez ciężkie zasłony, rzucały niezdrowe światło na sfatygowaną kanapę i wytartą wykładzinę. Pomimo brudu dom niezwykle dobrze przeżył apokalipsę. Dach zachował się niemal w całości, a na ścianach wciąż widniała odrapana tapeta. Zauważyłem, że na stoliku leżało kilka przykurzonych czasopism i jedna filiżanka. Zajrzawszy do środka, spostrzegłem, że na dnie wciąż tkwiły stare fusy. Niesamowite.
Nagle moje bębenki wręcz eksplodowały, gdy przez drzwi wejściowe wskoczył ujadający pies. Bez namysłu skierowałem nań broń, ale na szczęście potrafiłem trzymać nerwy na wodzy na tyle, aby nie wypalić. To w końcu tylko pies. Szkoda naboi. Kundel o maści, którą mogłem jedynie nazwać „ciemną” momentalnie ucichł, spuścił uszy i spłoszony wybiegł z domu. Z niemałą ulgą skierowałem się w głąb budynku.
Od środka salonu pięły się w górę schody, ale postanowiłem najpierw sprawdzić parter. Długi korytarz skręcał w prawo w stronę kuchni i jadalni, a na wprost wychodził do ogrodu. Prowadzące tam drzwi stały szeroko otwarte, więc słońce kłuło niemiło w oczy. Z każdym następnym krokiem nasilał się pewien dźwięk, który ewidentnie dobiegał z zewnątrz. Był to odgłos przypominający walenie metalem o ziemię. Wzmocniłem uścisk na pistolecie, napiąłem mięśnie i pozwoliłem ulecieć wszelkim emocjom. W ciągu chwili stałem się pozbawionym moralności humanoidem.
Mimo to widok w ogrodzie pozbawił mnie tchu. Obok dwóch usypanych grobów stał chłopczyk z łopatą. Nie chciałem wiedzieć, czy byli to jego rodzice, czy opiekunowie, których zabił w przypływie obłędu. Widywałem już i takie rzeczy i zawsze robiło mi się od nich niedobrze.
Nagle dziecko upuściło łopatę i gwałtownie odwróciło się w moją stronę. Chłopczyk okazał się być dziewczynką z nierówno obciętymi włosami i w zbyt dużym ubraniu. Jej oczy, z których wręcz sączył się jad, były bardzo jasne. Ich kolor nasuwał mi na myśl jedynie wschodzące słońce, jakkolwiek durno to brzmiało. Usta miała zaciśnięte, a brwi ściągnięte. Opuściłem więc broń, pokazując, że nie mam złych zamiarów. Ona jednak wyciągnęła zamaszystym ruchem swoją i wystrzeliła. Zrobiła to tak szybko, że nawet nie zdążyłem mrugnąć. Czekałem na rwący ból w piersi i wylewającą się z rany krew. Czekałem, aż padnę na ziemię.
Tymczasem na lewo ode mnie padł ghul, który pojawił się nie wiadomo skąd. Był bardzo stary, nawet jak na ghula. Skóry praktycznie już na nim nie zostało, nie miał lewej ręki i oka, a na ustach zastygł mu ten okropnie przerażający „uśmiech”.
Nieoczekiwanie uświadomiłem sobie, jak głupio się zachowałem. Tak wstrząsnął mną widok dziecka zakopującego mogiły, że porzuciłem ostrożność. To ja powinienem był przez cały czas trzymać w dłoni pistolet, zamiast stać na muszce umorusanej dziewczynki.
Ta raz jeszcze łypnęła na mnie złowrogo, po czym odrzuciła broń i zaczęła uklepywać łopatą ziemię na grobach.
– Jak się nazywasz? – spytałem.
Dziewczynka nie odpowiedziała, zajęta swoją pracą.
– To twoi rodzice? – parłem dalej. Milczenie sprawiało, że nie umiałem odejść. – Hej! – krzyknąłem rozeźlony i chwyciwszy ją za ramię, odwróciłem w swoją stronę.
Kiedy to zrobiłem, z jej gardła wydarł się krzyk, oczy rozszerzyły ze strachu, a skóra zbladła. Nagle zemdlała.
Odskoczyłem przerażony i prawie potknąłem się o ghula leżącego na ziemi. Aby dodatkowo skomplikować sytuację z domu wybiegł pies, ten sam, którego widziałem wcześniej, i usiadł przy dziewczynce. Był wychudzony, tak jak jego pani, i nie stanowił zbyt dużego wyzwania, ale ani myślał jej zostawiać.
„A co ze mną?”
„Jak to – co z tobą? Odwróć się, poszukaj w domu jedzenia i wody i idź dalej. Do Wąwozu Krzyku jeszcze daleka droga”.
Wszedłem do środka, ale zatrzymałem się w połowie drogi do kuchni.
„Mam ją tak zostawić? Potrafi strzelać, ale skoro została sama, to zbyt długo nie przeżyje”.
„No i…? Niby co chcesz zrobić? W Nowym Świecie każdy musi najpierw myśleć o sobie, Wilku. Byłem pewny, że o tym wiesz”.
„Tak, faktycznie. Co mnie może obchodzić jakaś wygłodzona dziewczynka. Mało jest takich na Ziemi?”
Przekroczyłem próg kuchni i zacząłem przetrząsać szafki. Po chwili ocknąłem się.
„Czy to jednak nie takie myślenie sprawia, że tak właśnie jest na świecie? Ile innych osób machnęło ręką i zajęło się sobą? Ile osób pomyślało, że niczego nie zmienią, więc nawet nie próbują? Kto jej pomoże, jeśli ja tego nie zrobię?”
„Ale Nowy Świat…”
„I to ma być moja wymówka? Jak myślisz, dlaczego Stary Świat runął? Przez dokładnie takie podejście. Nawet apokalipsa nie może być usprawiedliwieniem obojętności”.
Stoczyłem batalię z samym sobą i, ku własnemu niedowierzaniu, wyszedłem z niej zwycięsko. Żyj i daj umrzeć, tak? A może bądź człowiekiem w pierwszej kolejności, a później, gdy kurtyna wreszcie opadnie, bestią.
Mała, przytulona do psa niczym do pluszaka, nie budziła się jeszcze przez parę godzin, więc rzeczywiście postanowiłem znaleźć w domu jakieś jedzenie. Wpadły mi w ręce tylko dwie puszki z fasolą i butelka wody, ale nigdy nie liczyłem na więcej. Gdy z własną porcją fasoli usiadłem na krześle naprzeciwko dziewczynki, leżącej na spłowiałej kanapie, ta otworzyła nieśmiało oczy. Zobaczywszy mnie, wtuliła się jeszcze mocniej w sierść psa, ale nic nie powiedziała. Miała krótkie, czerwone włosy, które idealnie pasowały do delikatnych rysów twarzy – zadartego nosa i wysokich kości policzkowych.
– Obudziłaś się, dobrze. Mówią mi Wilk. Może powiesz, jak się nazywasz? – spytałem, po czym włożyłem do ust łyżkę z fasolą.
Przesunęła lekko psa i usiadła, ale nie sprawiała wrażenia, jakby miała zamiar coś powiedzieć.
– Jeśli mi nie powiesz, to sam będę musiał wymyślić ci imię, a ostrzegam, nie grzeszę kreatywnością.
Mała wyglądała, jak gdyby tylko na to czekała.
– No dobra, jak chcesz. To niech będzie… hmm… – Przyjrzałem się jej raz jeszcze i dostrzegłem liczbę dziesięć wytatuowaną za prawym uchem. – Dziesiątka. Idealnie.
Dziewczynka raptownie dotknęła tatuażu, na twarzy odbił się strach, ale nie zaprotestowała.
Odstawiłem miskę na podłogę i zabrałem z kuchni tę przeznaczoną dla niej. Wzięła ją niechętnie, jednak już po chwili zajadała łapczywie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Siedzieliśmy w ciszy, którą zakłócało tylko miarowe uderzanie sztućców. Dziesiątka przez cały ten czas patrzyła na mnie podejrzliwie, jakby bała się, że zaraz zabiorę jej miskę albo że ją zastrzelę.
– Czemu się mnie boisz? – spytałem wprost, choć nie oczekiwałem odpowiedzi.
Mała zrobiła wielkie oczy i wykrzywiła usta w gniewie.
– Wcale się nie boję! ― krzyknęła głosem pełnym oburzenia.
– Ha! Czyli jednak potrafisz mówić.
Przez tę uwagę znowu umilkła, lecz tym razem w jej oczach nie dostrzegłem już strachu.
Przez resztę obiadu towarzyszyła nam cicha nić porozumienia.
– Ej, możemy iść z tobą? – spytała cienkim głosem, gdy ostrzyłem nóż.
Nie nalegała, nie zapewniała, że dotrzyma mi kroku, nie obiecywała, że nie będzie sprawiać kłopotu. Po prostu spytała, patrząc na mnie wielkimi oczami, wiedząc, że byłyby to tylko niepotrzebne słowa. Wystarczyło mi tych kilkanaście minut, bym zauważył, że posiada ogromną zaletę – mówiła tylko to, co konieczne było do powiedzenia. Mimo to wcale nie uśmiechało mi się jej towarzystwo, choć wiedziałem, że raczej dużego wyboru nie miałem.
„Może znajdzie się po drodze jakaś grupa, u której będę mógł ją zostawić?”
– My? – spytałem więc.
– Ja i Szakal ― odpowiedziała, pokazując na wychudzonego psa.
– Nazwałaś psa „Szakal”?
– Nie nazwałam. To jest Szakal. A ty nazwałeś się Wilkiem? – spytała ironicznie.
Wzruszyłem ramionami. Dziesiątka najwidoczniej uznała to za zgodę, bo na jej zapadłej twarzy zagościł ledwo widoczny uśmiech. Wzięła z oparcia fotela wytartą kurtkę, zawiązała buty na dwa razy, schowała pistolet za pasek spodni i w mgnieniu oka stała przede mną z miną oznaczającym gotowość do drogi.
– To wszystko co masz? – spytałem powątpiewająco.
W odpowiedzi kiwnęła głową.
– No dobra, skoro idziemy razem możemy zabrać całe jedzenie. Przeszukaj tamte szafki – wskazałem na lewą stronę kuchni – a ja przetrząsnę pokoje.
Dziesiątka spojrzała na mnie z politowaniem i jednym zgrabnym ruchem odsunęła fotel stojący naprzeciwko sofy. Pod spodem ukazały się takie same klepki jak w całym salonie. Dziewczynka jednak podwinęła nogawkę, skąd błysnął przymocowany do łydki nóż i podważyła najbardziej spróchniałą deskę. Wyrwawszy ją, wyjęła z powstałej dziury jedenaście puszek z konserwami, trzy kawałki sera zawiniętego w papier, kilka torebek suszonych owoców i orzechów oraz sześć paczek suszonego mięsa i cztery butelki wody. Na koniec rzuciła na całą stertę dwie tabliczki czekolady. Równie dobrze mogła wyjąć sto sztabek złota, wartość byłaby taka sama.
Nie było sensu zadawać żadnych pytań, toteż zacząłem pakować wszystko do plecaka. Dziewczynka wybiegła na chwilę z pokoju, by zaraz wrócić ze swoim plecakiem i również wpakowywać doń jedzenie.
Kiedy skończyliśmy, wziąłem do ręki karabin i otworzyłem drzwi.
– Gotowa?
Dziesiątka nie obiecała, że dotrzyma mi kroku, ale to robiła. Gdyby nie pies, który co jakiś czas wybiegał przede mnie i czekał, aż do niego dojdziemy, w ogóle zapomniałbym, że nie idę sam. Nie zostawała w tyle i nie narzekała nawet do momentu, kiedy sam poczułem, że czas na postój. Ponieważ akurat przechodziliśmy koło fundamentów starego domu, a powoli już się ściemniało, to odpoczynek był bardzo wskazany. Zamontowałem sznur z puszkami w miejscach, gdzie ziały dziury, po czym usiadłem na czymś, co kiedyś najpewniej było fotelem. Dziesiątka też usiadła, a zaraz potem Szakal ułożył się u jej stóp. Lubiłem ciszę, jako że nie istniał piękniejszy dźwięk na Ziemi, ale powoli zaczynała mnie męczyć w towarzystwie.
– Nie ciekawi cię, dokąd idziemy? – spytałem, sprawdzając karabin.
– Nie – odpowiedziała.
Oparłem broń o podłokietnik fotela i ułożyłem się wygodnie. Gdzieś daleko usłyszałem łopot podrywającego się do lotu ptaka.
– Zmierzamy do Wąwozu Krzyku.
Po twarzy Dziesiątki przebiegł cień strachu, ale tylko przez chwilę. Odchyliła się w swoim fotelu, ukrywając się w mroku. Szakal położył po sobie uszy.
– Dlaczego… – w jej głosie słychać było zdenerwowanie, więc odchrząknęła. – Dlaczego tam?
– A czemu nie? – Wzruszyłem ramionami.
Nie usłyszałem odpowiedzi.
***
Siedzący przede mną mężczyzna zamknął oczy. Nazywał się Wilk i miano to idealnie doń pasowało. Miał długie, czarne włosy zawiązane w kucyk, ostrzyżone krótko przy skroniach. Jego oczy świeciły błękitem i przeszywały każdego na wylot, zdradzając niesamowitą inteligencję i wrodzoną ostrożność. Zakładał maskę obojętności i pogardy, ale w spojrzeniu dostrzegałam ukrytą wrażliwość. Wrażliwość, którą uważał za oznakę słabości, bo w Nowym Świecie nie było dla niej miejsca.
Osobiście uważałam tę nazwę za groteskową. Jaki nowy świat? Czyżby zamiast gleby Ziemię pokrywały ostre kamienie? Czy w jeziorach, morzach i oceanach nie było wody? Czy oddychaliśmy azotem? A może niebo miało barwę ciemnej zieleni, a znad horyzontu nie unosiło się Słońce? Jedyne, co się zmieniło, to nasze wyobrażenie o świecie. Ziemia zawsze pozostawała taka sama.
Ten sam Wilk, który wybawił mnie od śmierci, ten sam, który nadał mi imię Dziesiątka, nie wiedząc nawet, jak bardzo to miano do mnie pasowało, teraz oznajmił, że zmierzamy do Wąwozu Krzyku. Czemu ze wszystkich miejsc na świecie wybrał właśnie to? Nie wiedział, co się tam działo? A może wiedział doskonale? Nie byłam pewna, która opcja przerażała mnie bardziej. Wąwóz Krzyku nie brał swej nazwy znikąd.
Miałam świadomość, że nijak nie odwiodę go od tego pomysłu, chyba że zdradziłabym mu prawdę, a na to nie mogłam pozwolić. Nie byłam pewna, czy był już gotowy. Zostało mi tylko cicho podążyć za Wilkiem, łudząc się, że właśnie tak powinno być.
***
Po tamtej nocy Dziesiątka, z zupełnie niewiadomych dla mnie przyczyn, stała się bardziej otwarta i przystępna. Wydawało mi się, że i ona, i jej pies wyglądali lepiej. Oczy dziewczynki nie były już puste, nie sięgały do innego świata, odbijała się w nich za to determinacja. Maszerowała sprawniej, a jej milczenie zdawało się naturalne, niewymuszone. Szakal wciąż miał wystające żebra, ale sierść nabrała zdrowszego odcienia i nie biegał już ze spuszczoną głową. A to wszystko odmieniło się w ciągu jednej nocy.
– Dlaczego nazywasz się Wilk? – spytała mnie, gdy dochodziło południe. – Co z twoim prawdziwym imieniem?
– Przepadło, tak jak i wiele innych rzeczy. Kiedyś oczywiście nazywałem się inaczej, ale porzuciłem tamto miano, kiedy uciekłem z Grobu i dołączyłem do niezwykle krwawych najemników. Stąd właśnie Wilk – groźny, żyjący z watahą, ale również samotnie, gdy sytuacja tego wymaga.
Dziesiątka spuściła głowę i zaczęła przyglądać się swoim butom.
– Co to jest Grób? Jakieś miasto?
– Można tak powiedzieć. Widzisz, żyliśmy pod powierzchnią, a wyjście znajdowało się nie w ścianie skały, jak w kryptach czy jaskiniach, ale była to jama w ziemi, niczym w ściekach. W środku nie mieliśmy zbyt wielu świateł i wszystko wykopane było ręcznie. Dosyć ponure miejsce, przyznaję.
– Dlatego odszedłeś? Bo było ponuro?
Spokój w jej głosie sprawiał, że słowa same wychodziły mi z ust.
– Uciekłem, bo się tam dusiłem. Nic tylko wspólnota i wspólnota. Nie można było nawet mrugnąć, jeśli to zaszkodziłoby społeczności.
„Czy żałujesz?”
– Gdy uciekałem, obiecałem sobie, że nigdy nie obejrzę się za siebie. I tak zrobiłem. Jeśli ktokolwiek spytałby mnie, czy kiedykolwiek tego żałowałem, to bez wahania odpowiedziałbym: nie.
Ponieważ Dziesiątka o nic więcej nie spytała, postanowiłem wykorzystać sytuację.
– Wtedy, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, zasypywałaś groby. Należały do twoich rodziców?
– Mało które dziecko ma teraz rodziców, bo większość jest rodzona z nienawiści. To byli moi ochroniarze. Albo raczej opiekunowie. Ta nazwa bardziej przypadła im do gustu.
– Nic dziwnego. Ochroniarze to dosyć kuriozalne określenie – skwitowałem.
– Och, no wiesz. Jestem córką króla Północy i właśnie zmierzałam do męża, którego dla mnie wybrał – odpowiedziała z uśmiechem i puściła do mnie oko.
Po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Ten dźwięk o dziwo okazał się cudowniejszy od ciszy.
W powolnym rytmie mijały kolejne dni, więc mój cel w końcu musiał zostać osiągnięty. Było to dziesiątego dnia odkąd spotkałem Dziesiątkę. Niezły przypadek.
Najbardziej dziwiło mnie to, że po drodze nie napotkaliśmy żadnych trudności. Żadnych najemników, dzikich zwierząt ani zwyczajnych mieszkańców. Po głębszym namyśle jednak, to wcale nie było aż tak osobliwe, jak się mogło wydawać. Ostatecznie końce świata właśnie to do siebie mają – Ziemia staje się pusta.
Jedzenie znalezione w domu całkiem dobrze na nas wpłynęło, szczególnie czekolada. Podróż okazała się być przyjemną wyprawą i nawet jeśli mogłem zostawić gdzieś Dziesiątkę i Szakala, to tego nie uczyniłem.
Wąwóz Krzyków był ogromną wyrwą między dwoma czerwonymi, monumentalnymi skałami i potrzebowałem chwili, żeby ogarnąć cały wzrokiem. Dziesiątka jednak bez słowa ruszyła naprzód.
– Gdzie idziesz? – spytałem.
– Chcę zobaczyć więcej – odrzekła, a jej głos był dziwacznie zimny.
Z każdym kolejnym krokiem podobało mi się tam mniej, bo coś było nie w porządku. Coś złowrogiego wisiało w powietrzu. Czułem ciarki, chociaż słońce grzało niemiłosiernie.
Wąwóz ciągnął się i ciągnął, a czerwony pył osadzał się na włosach i ubraniu, bezceremonialnie wchodził do gardła i płuc. W końcu, gdy pomyślałem, że najwidoczniej ten wąwóz nie ma wyjścia, przed naszymi oczami ukazał się wielkich rozmiarów budynek. Zdecydowanie pochodził sprzed apokalipsy, ale trudno było w to uwierzyć, widząc okazałe ściany i nienaruszony dach. Dziesiątka zatrzymała się gwałtownie.
– Nic się nie zmieniło, a tymczasem wszystko jest inne. Co my tu znowu robimy, Szakal? – szepnęła ze łzami w oczach. Wytarła je szybko ręką. – To przez ten cholerny pył.
– Dziesiątka, co się dzieje? – spytałem, kładąc na jej ramieniu dłoń.
– Nic… nic. Musimy… musimy stąd iść.
Ruszyliśmy z powrotem, jednak niewidzialna siła zaczęła wpychać nas do budynku. Trafiliśmy w okno, roztrzaskując je na mnóstwo drobnych i ostrych kawałków. Jeden wbił mi się w policzek, niektóre zaplątały w ubranie.
– Przepraszam, Wilku. Przepraszam – wycharczała dziewczynka, leżąc nieopodal mnie. Krwawiła, ale nie miałem siły, aby się do niej doczołgać.
– Nie musisz… to nie twoja wina – próbowałem się uśmiechnąć.
– Och, jak bardzo się mylisz, mój samotny Wilczku – powiedział ktoś, kogo nie znałem.
W naszym kierunku zmierzał wysoki, blady mężczyzna z pistoletem w ręku. Co się, do cholery, działo?
– Och, Dziesięć. Gdzie zgubiłaś Czwórkę i Szóstkę? – spytał aksamitnym głosem i pochylił się nad dziewczyną. Delikatnie dotknął lufą pistoletu jej policzka. – Powinienem cię za to ukarać, ale niestety tym razem to zadanie przypadnie komuś innemu.
– Zostaw ją – rozkazałem hardo, ale ponieważ gardło wciąż miałem pełne pyłu, nie zabrzmiało to groźnie.
Mężczyzna skierował na mnie swą bladą, wymuskaną twarz i przekrzywił głowę.
– Ach, tak. Wilk o lwim sercu. Prawie niemożliwe – skwitował, po czym usiadł na krześle naprzeciwko nas. Szakal, który wyszedł z tego bez szwanku, podreptał doń i usiadł u jego stóp.
– Ale dość z tymi frazesami, przejdźmy do konkretów. Tak, wiem, że to dla ciebie bardzo szokujące i tak dalej, bla, bla, bla, dlatego pozwól, że coś ci wyjaśnię. Jakimś cudem w końcu udało mi się ciebie tu ściągnąć. Jest to o tyle ważne, że nareszcie dowiesz się prawdy. Nic, co teraz widzisz, nie jest prawdziwe – wyszeptał z rekinim uśmiechem.
– To nie tak… – wtrąciła dziewczynka.
– Błagam, Dziesięć, choć raz się, kurwa, zamknij. To w końcu twoja wina. Ale wracając. To wszystko sen albo raczej koszmar, w którym tkwisz już czterdzieści lat.
– Co?
Myślałem, że zaraz łeb mi pęknie.
– Pomyśl – pamiętasz życie sprzed apokalipsy, a to powinno być raczej niemożliwe, prawda? Dlaczego wszystko było dla ciebie takie łatwe? Dlaczego nie cierpisz na chorobę popromienną? Dlaczego wciąż dychasz? I kto, do cholery, gada cały czas w twojej głowie?
– Nie słuchaj go…
– Jak zwykle nie potrafisz się zamknąć! ― wykrzyknął z szaleństwem w oczach i zaczął szybko pocierać dłońmi o włosy. – Pokażę ci coś, Wilczku! – dodał i wystrzelił z pistoletu w Dziesiątkę.
Z gardła wydarł mi się krzyk. W akompaniamencie obłąkanego śmiechu mężczyzny wstałem z trudem i podbiegłem do Dziesiątki. Jednak z jej rany nie leciała krew, na jej twarzy nie zastygł wyraz agonii. Jej oczy nawet nie spojrzały na dziurę po kuli.
– To nie sen. To solipsystyczne wyobrażenie świata – wydusiła z siebie cicho.
– Nic nie istnieje. – Mężczyzna podniósł broń. – Nawet jeśli coś istnieje, nikt nie może o tym wiedzieć. – Załadował. – Nawet jeśli ktoś by wiedział, nie mógłby o tym powiedzieć. – Odbezpieczył. – Ups, złamałem zasadę.
Chwyciłem twarz dziewczynki w dłonie i spojrzałem jej głęboko w oczy.
– Dziesiątka, o co chodzi? O czym on, do cholery jasnej, gada?
– Numer wypalony na mojej szyi, moje imię – Dziesięć – wiąże się z tym, że jestem ofiarą eksperymentów. Ten idiota, Tony, nie kłamie. Wszystko, co widzisz, jest iluzją – słowa wylatywały z jej ust niczym potok. Mówiła do mnie, ale jak gdyby do kogoś innego. – Wymyśliłam dla siebie alternatywny świat, a moc uwolniona przez eksperymenty sprawiła, że stał się rzeczywisty. Jednak zamiast raju powstało piekło, które zaczęło wciągać inne obiekty. Tamci zakopani opiekunowie, to była Czwórka i Szóstka. Trafiła tu też Dwójka i Dziewiątka. W końcu również Tony z tą okropną imitacją ośrodka i wielu innych ludzi, włącznie z tobą. – Złapała się za głowę. – Boże, to trwa już tyle lat. Kompletnie nad tym nie panuję. Jestem Stworzycielem zakuwającym swe twory w kajdany. – Miała rozbiegany wzrok, słaby głos. – Proszę, Wilku, strzel mi w głowę, tylko to może mnie zabić. Zabij mnie i skończ ten niekończący się koszmar. – Łzy ściekały jej po policzkach i skapywały na pierś.
Nagle usłyszałem dźwięk uderzających o siebie dłoni. Odwróciłem się i ujrzałem klaszczącego Tony’ego.
– Piękny występ, Dziesiąteczko, doprawdy, aż boli mnie serce. – Mężczyzna wyprostował się i przybrał poważny wyraz twarzy. – Jak ją zabijesz, to utkniemy tu na zawsze, a ona zyska nad nami władzę absolutną. Dopóki „żyje” może jedynie wciągać tu innych, a to i tak nieświadomie. Jednak kiedy „umrze” uwolni w sobie taką moc, że wciągnie w tę iluzję prawdziwy świat, ze sobą jako bogiem na czele. Mówiąc kolokwialnie – zniżył głos do szeptu – zabijając ją, skażesz całą ludzkość na wieczną gehennę.
– Co?! Tony to kłamliwa bestia, torturował mnie, prowadził eksperymenty. Wiem, że źle zrobiłam, ale czy to naprawdę takie dziwne, że osoba trzymana w klatce, z nabrzmiałymi żyłami, przekrwionymi oczami i łuszczącą się skórą, zapragnęła wolności?
– Jesteś chora, Dziesięć. My tylko próbowaliśmy ci pomóc. Przestań kłamać.
– Spokojnie, mała. Zaraz wszystko się skończy – przyrzekłem, wyjmując z kabury pistolet.
– Ależ jesteś naiwny, Wilku. Rozczarowałeś mnie ― powiedział dziwny mężczyzna i wystrzelił do Szakala. W pomieszczeniu rozległ się kolejny huk i choć sam poczułem gniew, na twarzy dziewczynki nie drgnął nawet jeden mięsień.
– Widzisz? Ona nic nie czuje. Jeśli ktokolwiek był kiedyś w tym ośrodku torturowany, to ona była tym, kto trzymał nóż. Wiem, że masz tylko jeden pocisk w kaburze. W kogo on trafi? Wybierz tak, żeby później nie żałować.
W ciągu jednej krótkiej chwili w Dziesiątce zaszła zmiana. Oczy zaszły jej mgłą, twarz ściągnął wyraz szaleństwa.
– Wilczku, mogę zrobić cię władcą wszystkiego. Mogę dać ci, co tylko zapragniesz. Wystarczy, że wystrzelisz. Czemu mają cię obchodzić inni? Kiedy to się liczyło? No, dalej. Wiem, że tego chcesz. Każdy tego chce. Władza jest okropna dopóty, dopóki się jej nie posmakuje.
Cisza była tak przeraźliwa, że słyszałem bicie własnego serca.
– Przecież wiem, że tego chcesz – syczała mi prosto do ucha. – Zgadzałeś się już wcześniej. I nigdy niczego nie żałowałeś.
***
„Czy żałujesz?”
– Mój panie?
Młody mężczyzna ocknął się z letargu i powiódł wzrokiem po możnych zgromadzonych w komnacie.
– To wszystko na dzisiaj. Odejdźcie – rozkazał zmęczonym głosem i przetarł oczy przegubem dłoni.
– Panie, czy wszystko w porządku?
Zbył sługę niedbałym ruchem ręki.
Nagle w drugim końcu sali dostrzegł małą, czerwonowłosą dziewczynkę z psem u boku. Na szyi miała wypaloną liczbę dziesięć. Wydawało mu się, że ją zna, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd. Zniknęła, gdy tylko mrugnął. Najwidoczniej znowu coś mu się przywidziało. Miał zbyt wiele na głowie, aby teraz się tym przejmować.
Pomyślę o tym później. Tak… później.
***
Czy żałujesz, mój Wilczku? Nie? I dobrze. Nie żałuj. W końcu w tym świecie jesteś królem, masz władzę. W powieściach jest wielu bohaterów, którzy ostatni pocisk wpakowaliby w swój łeb. Ty nigdy mnie za to nie zawiodłeś. Zamknij oczy, przestań myśleć. Żyj i daj umrzeć, tak? Kurtyna wreszcie opadła – czas być bestią.