Lepiej wykorzystane
Moda na spirytyzm opanowała szerokie kręgi społeczeństwa pod koniec XIX wieku i trwała aż do początków XX wieku. Szczególną popularnością cieszyła się wśród wyższych sfer. Arystokracja traktowała rzekome przyzywanie duchów jak ekscytującą rozrywkę, której nie mogły zapewnić jej tradycyjne sposoby spędzania czasu. Inną, być może bardziej zaskakującą grupą, która wykazywała szczególne zainteresowanie spirytyzmem byli liczni naukowcy. Często próbowali tłumaczyć spirytyzm nowymi ideami z zakresu matematyki, takimi jak wielowymiarowa geometria. Wielkim zawodem okazała się realizacja, że przyzywanie duchów było niczym więcej jak kompletnymi oszustwami, bądź w najlepszym wypadku nieświadomym samooszukiwaniem się.
Przesądy przełomu wieków, Tom Johnson
W małym, ascetycznym pokoiku z niewielkim oknem Brian Howard siedział wygodnie w swoim miękkim fotelu. Przyglądał się znużonym wzrokiem drobnej kobiecie siedzącej naprzeciwko niego na drewnianym, niewygodnym krześle. Kobieta siedziała ze spokojem, w milczeniu oczekując pierwszych pytań. Nie była ubrana ekscentrycznie, żadnych ozdóbek z fałszywymi kryształami z kolorowanego szkła czy fosforyzujących kolorów. Żadnych grubych swetrów. Wyglądała w gruncie rzeczy zwyczajnie i nudno, co jak pomyślał Brian, nie było częstą cechą jego klientów. Była młoda, nie mogła mieć więcej niż trzydzieści parę lat. Ubrana była dosyć formalnie, jak do przesłuchania do pracy, ze związanymi w kok brązowymi włosami. Jedyną wyróżniającą cechą wyglądu były ogromne, okrągłe okulary, które nieustannie poprawiała.
– Nazywa się pani Sally Green, tak? – upewniał się Brian, spoglądając uważnie na kartę aplikacyjną ze zdjęciem pani Green.
Kobieta przytaknęła dynamicznie, szkła jej okularów przykryły refleksy światła i zasłoniły oczy. Niedobrze, pomyślał Brian, ciągły kontakt wzrokowy jest przydatny w jego profesji.
– Jak rozumiem twierdzi pani, że jest w stanie kontaktować się ze zmarłymi o ile jest ich w stanie odpowiednio zidentyfikować?
– Tak – rzeczowo potwierdziła Sally.
– Czy rozumie pani, że jeśli chce zdobyć milion dolarów i udowodnić światu istnienie zjawisk paranormalnych – zaczął Brian, uważnie przyglądając się kobiecie – musi pani przejść szereg z góry ustalonych testów?
– Oczywiście, po to tu jestem – odpowiedziała, bez cienia zawahania, ale i bez arogancji tak typowej dla wielu ją poprzedzających.
Mężczyzna zaczął przerzucać w dłoniach kartki z obszernego pliku, poszukując tej na której miał rozpisane warunki odpowiednie dla obecnej sytuacji. Już dawno popadł w rutynę i nie przygotowywał się odpowiednio. Wieczne przesłuchania z obłąkańcami lub zwykłymi oszustami potrafią w pewnym momencie wycisnąć siły z nawet najbardziej entuzjastycznych demaskatorów rzekomych zjawisk paranormalnych. Odnalazł w końcu kartę z nagłówkiem „Spirytyści” i podał ją Sally.
– Jest to opis standardowych testów dla osób, które deklarują się zdolnymi do kontaktu z duszami zmarłych – powiedział szybko, jakby recytował często powtarzany regulamin – niech pani przestudiuje to i powie czy wszystko się zgadza i czy zaproponowane eksperymenty odpowiadają pani zdolnościom. Niech ma pani na uwadze, że jeśli zatwierdzi zaproponowane testy nie będzie mogła tego odwrócić już w trakcie.
Sally z uwagą zaczęła studiować dokument, widocznie niektóre paragrafy musiała czytać wielokrotnie i robiła to z intensywną uwagą. Brian widział już wiele typów zachowań na tym etapie. Niektórzy jak najszybciej przeskakiwali wzrokiem tekst, aby od razu przejść do dzieła, inni uważnie czytali tekst, aby znaleźć jeszcze ewentualne luki do wyeksploatowania. Na pozór Sally pasowała do drugiej grupy, ale szczery wyraz twarzy powodował, że Brian wątpił w trafność tej klasyfikacji.
– Jestem gotowa.
– Dobrze – westchnął Brian – za chwilę przejdziemy do pokoju gdzie przeprowadzimy pierwsze testy. Na początek chciałbym jednak zacząć mniej formalnie. Może byłaby pani w stanie zademonstrować swoje umiejętności niezobowiązująco czy też potrzebuje pani więcej czasu na przygotowania?
– Nie ma problemu. Mogę zacząć od zaraz. Kogo chciałby pan, abym wezwała?
– Widzę, że przechodzi pani do konkretów – zwrócił uwagę mężczyzna. Przypomniał sobie o wielu oszustach, którzy rzucali ogólnikowymi stwierdzeniami mając nadzieję, że poprzez zimny odczyt wywołają w nim wrażenie rozpoznania kogoś bliskiego.
– Nie mogę wywołać kogoś jeśli nie wiem dokładnie kogo.
– Czy może pani wywołać kogoś nieznajomego dla siebie?
– Oczywiście, jeśli będę wiedziała jak tę osobę zidentyfikować. Najlepiej imię, nazwisko i coś dodatkowego, coś co pozwoli upewnić się, że nie wywołam przypadkiem kogoś innego o tym samym imieniu.
Brian pomyślał, że było to wyjątkowo rzeczowe jak na standardy jego klientów. Założył ręcę na biurko, oparł brodę o dłonie i wwiercił się wzrokiem w oczy rozmówczyni.
– Chciałbym, żeby zaczęła pani od Julie Howard, mojej matki – powiedział chłodno.
Sully zamknęła oczy, zaczęła cicho mamrotać niezrozumiałe słowa przy czym poruszała w dziwny sposób palcami. Po krótkiej chwili nagle zbladła, otworzyła gwałtownie oczy i zapytała zbita z tropu:
– Czy… – zaczęła niepewnie – czy jest pan pewny, że pańska matka nie żyje?
Dobra jest, pomyślał, naprawdę dobra.
– Moja matka żyje i ma się dobrze.
– Och… – westchnęła z zawodem – myślałam, że nie lubi pan oszustw.
Brian musiał przyznać, że na razie Sally udało się przynajmniej zaintrygować go. Odrobinę oderwał się dzięki temu od nudnej rutyny. Było w niej coś nietypowego. Widział już wiele i część z jej postawy i zachowań mógł przyporządkować do znanych sobie kategorii, ale część nie.
– Byłem zawodowym iluzjonistą – wzruszył ramionami – żywiłem się oszustwami, ale były to oszustwa szczere, bo wszyscy dobrze zdawali sobie, że nimi są.
Odwrócił głowę w stronę okienka, zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował:
– To czego jednak nie lubię to oszustwa nieszczere. Gdzie oszukujący eksploatuje naiwność i dobrą wolę ludzi. Gdzie szarlatani kreują wizję nadnaturalnych sił tylko po to, żeby powiedzieć osobom w żałobie coś banalnego o tym, że ich bliscy uśmiechają się do nich z zaświatów i życzą im dobrze.
Uniósł się, zdecydowanie poniosło go za daleko. Nie wiedział co w niego wstąpiło. Od dawna nie pozwalał sobie na burzliwe emocje w kontaktach z klientami.
– Przykro mi, że musiał pan przez to przechodzić – pocieszyła go słodkim, empatycznym głosem – może zaproponuje mi pan wezwanie tym razem kogoś martwego?
– Mojego brata, Toma Howarda – odpowiedział zrezygnowany.
Sally znowu zamknęła oczy i zaczęła coś szeptać. Po chwili otworzyła je i zaczęła mówić:
– To tragiczne, że zmarł w tak młodym wieku – stwierdziła. Brian widocznie nie był zadowolony, to mógł odgadnąć każdy wyćwiczony hochsztapler, ale Sally kontynuowała. – Mieliście psa Kalika, to był seter irlandzki. Był stary już w czasach do kiedy sięga jego pamięć. Gdy przyszło umierać Kalikowi to schował się do swojej budy. Była trochę za mała i od czasu gdy chorował nie wchodził już tam, ale w dzień śmierci ukrył się w niej. Wiedzieliście jednak, że tam jest. Przyszedł weterynarz, żeby go uśpić. Po zastrzyku, Tom oglądał oddech Kalika jak na początku nieco zwolnił, żeby potem przyśpieszyć i ostatecznie już całkowicie zwolnić. Obserwował zupełnie analitycznie, bezemocjonalnie. Dopiero gdy całkowicie zatrzymał się oddech psa to zalała go fala emocji i okrutnie się rozryczał. Ty uciekłeś i znaleźli Cię dopiero kilka godzin później schowanego gdzieś pośród krzaków w sadzie. Tom chce cię też przeprosić za rzekę. Jak to młodsi bracia cały czas na niego donosiłeś, ale gdy namówił cię na rzekę, nie mówiąc już o tym popchnięciu, to nie pisnąłeś słówka. Gdy widział cię przemarzniętego, drżącego, wtedy zrozumiał, że nie mógłby cię stracić, że cię kochał. Gdyby coś ci się stało rozerwałoby to mu serce.
Sally nie zatrzymywała się, tylko opowiadała i opowiadała, a Brian siedział w szoku, nie śmiąc jej przerwać. Ten dzień zmienił wszystko.
*
Wciąż daleko nam do kompletnego zrozumienia szoku i transformacji jakie zaszły w duchowości ludzkości za sprawą ujawnienia się duchów. Wiele formacji duchowych oraz religii całkowicie załamała się, inne przeszły gruntowne zmiany, a jeszcze inne z kolei udawały jakby od zawsze mówiły dokładnie o wszystkim tym co zostało odkryte. Jednak duchy i zaświaty o których opowiadały nijak mają się do wizji roztaczanych przez tradycyjne religie. Możemy z pewnością powiedzieć, że każda religia myliła się.
Cień świata, Josephine Hall
15 lat później
Był to dzień jak co dzień w dużym mieście. Pewien młody mężczyzna, Jonathan Pepper, wbiegł zdyszany do metra, dobiegł do stojącego na peronie pociągu i wcisnął się do przepełnionego wagonu. Wciśnięty między tęgiego mężczyznę, a zamyślaną kobietę wpatrzoną w sufit, Jonathan obserwował na miejskich ekranach debatę polityczną.
Republikanie oczywiście nie mogli dokonać bardziej konserwatywnego wyboru jak nieboszczyk, pomyślał mężczyzna, zwłaszcza jeśli tym nieboszczykiem jest nikt inny jak sam Ronald Reagan. Poczytywali zresztą sobie za największy z bieżących sukcesów usunięcie Dwudziestej Drugiej Poprawki, więc nic nie stało na przeszkodzie. Jednak, Reagan? Kto wpadł na to, że to dobry pomysł?
Gdy pociąg zatrzymał się na właściwej stacji szybko wybiegł z niego i zaczął przeciskać się między ludzi, aby jak najszybciej dotrzeć do ruchomych schodów. Nie chciał się spóźnić. Dałby tylko pożywkę siostrze, aby znowu nabijała się z jego roztargnienia. Gdy biegł na autobus jadący na lotnisko wpadł na dziewczynę, która nagle zatrzymała się i zaczęła coś mamrotać w stronę nieba. Ciekawe co za rozmowa ją tak zajęła, pomyślał. Przez to rozproszenie prawie spóźnił się na autobus. Wdrapał się po schodach i padł na najbliższe siedzenie. Czuł się wypompowany, jakby spuścił z siebie całe powietrze.
Wyjrzał przez szybę i zobaczył jakiegoś nastolatka, który zlatywał z budynku. Co za fala niecierpliwców, narzekał, do tego narażają ludzi na takie widoki. Nie mówiąc już o tym, że ktoś musi po nich posprzątać. Zaczyna to być szkodliwe dla gospodarki. Nie dość, że ostatnie piętnaście lat drastycznie zmniejszyły liczbę ludności, to jeszcze wielu nie dba o posprzątanie po sobie, schodząc z tego świata.
Wybiegł z autobusu i ruszył biegiem do lotniska. Gdy tylko stanął przed tablicą informacyjną spostrzegł, że samolot jego siostry jeszcze nie wylądował. Mógł wreszcie odetchnąć. Nie spóźnił się, siostra będzie zadowolona.
Mijały minuty, aż w końcu wylądował samolot. Wytoczyła się z niego spora grupa ludzi, ale Jonathan nie mógł dostrzec siostry. Postanowił więc zapytać Hanka. Wykonał gest przywołania, wymamrotał odpowiednie słowa i odezwał się do niego:
– Hank, nie masz przypadkiem kontaktu z Annie?
– Jonathan – odpowiedział poirytowanym głosem – naprawdę chcesz mnie wykorzystywać jako gońca, bo nie możesz jej znaleźć w tłumie?
– Ach – zakrzyknął triumfalnie – czyli rozmawiasz z nią?
– Tak, tak – zniecierpliwił się – ona już cię widzi, nie masz co się tak martwić. Mam nadzieję, że to na tyle.
Jonathan wciąż uważnie wpatrywał się w tłum gdy nagle od boku poczuł pukanie w ramię. Gdy się odwrócił stała przed nim uśmiechnęta Annie.
– Naprawdę tak bardzo się o mnie martwiłeś, że musiałeś w poszukiwania angażować Hanka? – zapytała rozbawiona – Wiesz, że jestem dorosłą kobietą i nie musisz przesadnie się o mnie troszczyć, prawda?
Objął ją delikatnie i pocałował w policzek.
– To nie tak, że się przejmowałem – zaprzeczył – po prostu nie mogłem znaleźć cię w tłumie.
– Mm – mruknęła sceptycznie – nie musiałeś jednak angażować Hanka. Wiesz przecież, że zaświatowcy nie lubią gdy traktuje się ich jak gołębie pocztowe.
– Przepraszam, Hank – zwrócił się gdzieś w bok.
– Zawsze możesz używać internetu, wiesz? – odezwał się Hank.
– Solennie obiecuję, że następnym razem skorzystam z internetu – powiedział uroczyście.
– Dobra, dobra Jonathan, nie musisz się nabijać – strofowała go siostra.
– Nie nabijam się – zaprzeczył – po prostu nie pomyślałem o manierach.
– Hank, możesz nas zostawić na osobności?
– Oczywiście, Annie.
Udali się do miasta gdzie przechadzali się reprezentatywnymi alejkami, zwiedzali parkany i rozglądali się po osiedlach w staroświeckim, europejskim stylu. Annie wyraźnie tego było potrzeba, lubiła zwiedzać duże miasta. Po wydaniu swojej pierwszej powieści przeniosła się całkowicie do małego, cichego miasteczka gdzie pracowała nad swoją kolejną. Była to ryzykowna decyzja, jedna książka nie gwarantowała bowiem sukcesu w karierze literackiej. Jednak Annie była szczęśliwa i to było najważniejsze dla Jonathana.
– Poznałam kogoś ostatnio – beztrosko wspomniała – jest bardzo miła.
– O, a któż to taki – szczerze się zainteresował – myślałem, że poznałaś już każdego kogo tylko mogłaś w swoim miasteczku.
– Tak, ale ona jest z XIX wieku – wyjaśniła – z końcówki właściwie, umarła na początku XX. Gdy miała ledwie 32 lata to zachorowała na gruźlicę.
– Jak się poznałyście?
– Claire z Warsztatów Pisarskich stara się pisać powieść historyczno-fantastyczną i konsultuje się z nią. Zapoznała nas.
Znużeni chodzeniem, udali się do mieszkania Jonathana. Weszli do niewielkiej kawalerki, której jedynymi wyróżniającymi cechami były rzędy półek wypełnionych książkami i lekki nieład. Wśród książek można było znaleźć takie tytuły jak „Analizy dantejskie”, „Zmiana paradygmatu metafizycznego” czy „Grupy Liego w zastosowaniach metafizycznych”. Annie spojrzała na niewielki stolik na którym rozrzucone były różne prace naukowe, na samym wierzchu zaś „O potencjalnych konsekwencjach metafizycznego łamania zasady Lorentza” O. Burky’ego. Podeszła do jednej z dwóch książek zostawionych na stoliku i wskazała ją palcem.
– „Atlas zaświatów” Antona Bakera. Czytałam, fascynująca lektura.
– Ech – Jonathan wzruszył ramionami – to nic więcej jak zwykłe zbieranie znaczków.
Annie prychnęła z oburzeniem.
– Mnie się bardzo podobała.
– Och, to prawda, że jest na swój sposób ciekawa – poprawił się pospiesznie – jednak możemy teraz dokonać więcej niż zwykłe katalogowanie nowego świata. Przed nami szansa na zrewidowanie naszych przekonań co do fundamentalnych praw natury.
– Fizycy, fizycy – pokiwała głową i zaśmiała się – mogłam się tego spodziewać, ale nie musisz udawać przede mną, że ci się podobała.
– Nie, naprawdę – zaprzeczył – Baker zdecydowanie miał barwne opisy, nie tracąc przy tym na rzetelności. Odwalił kawał dobrej roboty analizując wszystkie wiarygodne relacje z zaświatów. Ilustracje były zaś przepiękne. Po prostu mam obsesję, żeby lepiej wykorzystać szanse jakie się przed nami otworzyły. Cały światek fizyczny ma na tym punkcie bzika.
Annie opadła głośno na łóżko i wygodnie się rozsiadła. Rozejrzała się sceptycznie po pokoju, spojrzała po zagraconym stoliku, skinieniem głowy go wskazała i stwierdziła:
– Spodziewałabym się, że posprzątasz na przyjazd swojej ukochanej siostrzyczki.
– Oj, daj spokój – westchnął na tę drwinę – posprzątałem przecież, zostawiłem tylko ostatnie lektury na stoliku.
– Ostatnie? Dobrze, dobrze, nie oceniam – zachichotała – zaproponowałbyś mi może herbatę i coś do przekąszenia? Ta podróż mnie wykończyła, a to ciasto, które nam dali w kawiarni nie zaspokoiło głodu.
– Jasne, poczekaj chwilkę – podniósł się pospiesznie i udał się do kuchni, gdzie zaczął krzątać się chaotycznie.
Kobieta wwierciła się w łóżko i opadła do bardziej leżącej pozycji. Podczas gdy jej brat wciąż kręcił się po kuchni zapadła w lekki sen.
– Nie powiedziałaś jak nazywa się twoja nowa znajoma – zawołał Jonathan.
– Hm? – przebudziła się z drzemki – Charlotte Forest. Była baronówną z Merrywood Abbey.
– Baronówna? – zaśmiał się przynosząc do pokoju talerze z kanapkami i filiżanki herbaty – w wysokie sfery mierzysz, kochana.
– Och, daj spokój – machnęła dłonią, zamyśliła się na chwilę po czym uśmiechnęła się delikatnie – widziałam jej zdjęcie. Była śliczna.
– Annie – powiedział z wyraźną przestrogą w głosie – chyba nie planujesz większego zaangażowania emocjonalnego?
Przewróciła oczami, cmoknęła z niezadowoleniem i odpowiedziała:
– Nie zaangażuję się, bez obaw – zapewniła – ale nie spodziewałam się po tobie konserwatywnych poglądów, to nic takiego w dzisiejszych czasach.
– To nie ma nic wspólnego z konserwatyzmem. Tak wielu dzisiaj się zabija. Zupełnie tego nie rozumiem.
– Po prostu decyzja – machnęła ręką – niektórzy bardzo chcą zobaczyć światy o których czytali.
– I każdy z nas zobaczy, prędzej czy później. Nie ma jednak powodu, żeby to przyspieszać.
– Ponieważ to droga w jedną stronę – dodała zirytowana – rozumiem, wykładałeś mi swoje poglądy z tysiąc razy i zgadzam się z nimi. Nigdzie się nie wybieram, nie masz się o co bać.
Zapadła na chwilę cisza wypełniając pokój treścią wielu przeszłych rozmów. Jonathan ufał i szanował decyzje siostry, czasami jednak jego instynkt starszego brata brał górę przesłaniając jego osąd. Annie zaś czasem czuła się przytłoczona tymi aktami zatroskania, odnosząc wrażenie, że brat nie traktuje jej poważnie. W celu przerwania ciszy Jonathan odezwał się:
– Już niedługo to zrobimy. Złamiemy przyczynowość za pomocą duchów – powiedział podekscytowanym głosem.
– Nie ma szans, żebym zrozumiała o czym mówisz – ostrzegła z uśmiechem.
– Nie, mogę się założyć, że jestem w stanie to prosto wytłumaczyć.
– Nie zakładałabym się na twoim miejscu, ale jeśli chcesz – wykonała gest zachęty – to możesz spróbować.
– Na pewno wiesz, że nie ma absolutnego czasu. W zależności od tego jak porusza się przedmiot, tak z nim lokalnie porusza się inercjalny układ odniesienia.
– Miało być zrozumiale – ostrzegła go.
– Dobrze, jeszcze raz – poprawił się – każde poruszające się względem siebie układy mają różne „teraz”. Od dawna fizycy uważali „teraz” za nieistotne pojęcie, ostateczne granice wyznaczała i tak prędkość światła, a ona nie sięgała do „teraz”. Mamy jednak podejrzenia, że duchy poruszają się po linii teraźniejszości i tak mogą nam przekazywać informacje.
– Tylko nie rozumiem jak przez przekazywanie informacji po teraźniejszości można złamać przyczynowość. Do tego trzeba by przekazać informację do przeszłości.
– W tym cała rzecz. Czyjaś teraźniejszość może sięgać do czyjejś przeszłości, jeśli układy się odpowiednio względem siebie poruszają.
– Myślałam, że macie na tyle precyzyjne instrumenty pomiarowe, że dokładnie potraficie mierzyć takie rzeczy.
– Problemem jest tu czynnik ludzki. Nie ważne jak bardzo drobne ułamki sekund mierzymy, skoro większość czasu i tak tracimy na przekazywaniu duchom informacji. Więc chcemy to niwelować przez dodanie wielu, wielu sekund. Potrzebujemy więc coś co porusza się daleko i szybko od Ziemi. Zaangażujemy więc do pracy załogową misję marsjańską.
– Akurat to wiedziałam, że będziecie korzystać z astronautów z Marsa.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, aby w końcu znużeni dniem, udać się do snu.
*
Pierwszy eksperyment miał być skromny. Siedzieli w dużej sali z publiką, a na środku stał jeden mężczyzna, który mamrotał do ducha rząd losowych liczb i liter. Była to hala teatralna. Światła skupione na scenie, całkowicie przyciemnione siedzenia, cała sceneria przywodziła Jonathanowi skojarzenia z dawnymi seansami spirytystycznymi. Dzisiaj fantazje znudzonych wyższych sfer sprzed wieku przemienione zostały w szanowaną dziedzinę nauki.
Gdy eksperymentator skończył recytować hasło do przekazania załodze marsjańskiej wziął do ręki stoper i go włączył. Na swój sposób wyglądało to jak regres w nauce, gdzie od dawna eksperymenty były zautomatyzowane, odczłowieczone i mierzyły w rzędach nanosekund. Zapadła cisza, a w sali natychmiast zaczęło wyczuwać się gorączkowe wyczekiwanie. Spodziewany czas odbioru informacji zwrotnej wyliczono na około trzy do czterech minut. Po chwili dało się słyszeć pierwsze drobne szepty zniecierpliwionej widowni. Mężczyzna na scenie odwrócił kartkę z której czytał wcześniej sygnał i zaczął stukać palcami o biurko w zniecierpliwieniu. Idea była taka, aby załoga marsjańska odebrała i zwróciła losowe hasło w czasie krótszym niż światło potrzebowałoby na przebycie drogi z Ziemi na Marsa i z powrotem. Przy odbiorze, nie mógł patrzeć na nadaną przez siebie wiadomość, aby się nie zasugerować. Jonathan uważał te metody eksperymentalne za wręcz grubiańskie jak na XXI wiek, ale istotne było, że wystarczały.
Po oczekiwaniu, które wydawało się dla ludzi na widowni niczym wieczność, eksperymentator zaczął mamrotać, chwycił długopis i zapisywał coś na drugiej kartce. Następnie, jak już najwyraźniej przestał mówić do ducha, porównywał dwie zapisane kartki. Napięcie sięgało zenitu i już nikt nie śmiał się odzywać. W końcu padły słowa na które wszyscy czekali:
– Zgadza się!
Wybuchnęły okrzyki radości, ludzie zaczęli się przytulać i gratulować sobie nawzajem. Wielu płakało ze wzruszenia, a jeden tęgi mężczyzna w rogu wył tak głośno, że momentami brzmiało to bardziej jak rozpacz niż wzruszenie. Jonathan dawno zgubił się w rachubie ile dłoni uścisnął, jak wielu ludzi poklepał po plecach. W różnych miejscach słychać było dźwięk korków wyskakujących z butelek szampana i powszechnego świętowania. W głowach zgromadzonych, oraz tych którzy oglądali wydarzenie nadawane na żywo w różnych zakątkach świata, przechodziła przynajmniej jedna wspólna myśl. Ludzkości udało się pokonać barierę światła.
*
Jonathan i Annie siedzieli w małej, przytulnej kawiarence w spokojnej, zielonej dzielnicy. Oprócz nich siedziała w drugim kącie tylko jedna parka oraz wyraźnie zmęczony mężczyzna w schludnym garniturze.
– Widziałam cię na youtube podczas eksperymentu – powiedziała Annie – oglądałam wszystko na żywo.
– Myślałem, że za ciemno było, żeby cokolwiek widzieć na scenie.
– Trochę było widać, a jak już było po eksperymencie, światła się rozświetliły i wszyscy zaczęli świętować, nie pamiętasz?
– Chyba byłem trochę zbyt podekscytowany, aby zwrócić na to uwagę.
– Wiesz, jest tylko jedna rzecz, której nie rozumiem – zadumała się – mówiłeś cały czas o tym, że będzie to złamanie przyczynowości i tego typu wielkie rzeczy. To samo wszędzie słyszałam w internecie. Jednak wysłaliście wiadomość i dopiero później dostaliście odpowiedź. Dobrze, może szybiej niż światło, ale nie widzę tu nigdzie złamania związku przyczyna-skutek.
– Złamaliśmy całą relatywistyczną strukturę przyczynową. Można powiedzieć, że obeszliśmy naokoło teorię Einsteina. Teraz odebranie wiadomości zanim się ją wysłało jest tylko kwestią różnicy ilościowej, nie jakościowej.
Annie spojrzała na niego rozbawionym, sceptycznym spojrzeniem. Zanim odpowiedziała wzięła większy łyk kawy i zamyśliła się.
– Wiem, że nie powinnam przykładać codziennych intuicji do nauki, ale – zawahała się – to zupełnie absurdalne. Jeśli dostanie się odpowiedź to nie będzie żadnego powodu, żeby ją później wysyłać.
– To nasz problem właśnie – przytaknął. – Ze złamaniem praw fizyki jeszcze może byśmy sobie jakoś poradzili, ale tu w grę wchodzi łamanie praw logiki.
– Więc co się stanie?
– Tego nie wiemy. Pierwszy eksperyment będzie zaprojektowany tak, żeby nie łamać przyczynowości. Jedna osoba odbierze wiadomość, a następnie druga osoba, nie kontaktując się z nią bezpośrednio, przekaże wiadomość, którą ta pierwsza osoba przekazała.
– Będzie musiało to dziwnie wyglądać.
– To jeszcze nie koniec. Tu jeszcze logika nie zostanie złamana. Najdziwniejsze przyjdzie później. Kolejny eksperyment będzie zaprojektowany tak, żeby wysłać wiadomość kiedy wiadomość nie będzie wysłana i zamilknąć kiedy będzie wysłana.
– Przepraszam, ale co?
– Wyobraź sobie, że tym razem jest dwóch ludzi w eksperymencie. Pierwsza osoba otrzymuje wiadomość. Wtedy procedura eksperymentu zakłada, żeby druga osoba nie wysyłała. Jeśli nikt nie wysyłał niczego, to co dostała pierwsza osoba? Jeśli zaś nic nie dostanie, druga osoba wyśle wiadomość. Skoro wiadomość została wysłana to gdzie się podziała? Czemu pierwsza osoba jej nie dostała?
– Wszystko to jakieś zagmatwane, nie wiem czy w ogóle coś z tego rozumiem.
– Rozumiesz, rozumiesz. Przynajmniej, w takim stopniu jak każdy z nas. To jak rozumie to natura to się przekonamy.
– W każdym razie, cały ten plan wygląda jakbyście chcieli kogoś oszukać.
*
Publika siedziała w sali znacznie większej niż podczas pierwszego eksperymentu. Było teraz także znacznie jaśniej, między siedzeniami znajdowało się więcej kamer, które miały emitować na żywo przebieg eksperymentu. Było to wydarzenie, którego ludzkość nie chciała przegapić. Tym razem sama publika była także znacznie większa. Jonathanowi towarzyszyła jego siostra.
– Jak myślisz, co się stanie? Niby powinienem po poprzednim razie wiedzieć, że cała struktura przyczynowa padła, ale teraz nawet nie wiemy co się stanie.
– Ostatnim razem jeden człowiek dostał wiadomość, którą wysłał ktoś obok niego jakiś czas później. Jednak wszystko działało, bo jeden wysyłał, drugi odbierał, nawet jeśli w złej kolejności. To co chcecie zrobić teraz wygląda dla mnie jakbyście po prostu chcieli oszukać naturę.
– Dziewczyna przywołała do rozmowy Hanka.
– Hank, masz jakieś pomysły co może się stać? Jak wy w ogóle poruszacie się tak szybko?
– Nie poruszamy się, po prostu kontaktujemy się z wami bezpośrednio. To samo jakoś tak się dzieje. Nikt tu u nas najwyraźniej też tego nie rozumie.
Jonathan spojrzał na scenę niewyraźnym spojrzeniem. Emocje rozsadzały go od wewnątrz, ledwie utrzymywał je na wodzy. Nie odpowiadając, opadł na siedzenie. Ludzie tłoczyli się i poszukiwali swoich miejsc jeszcze przez jakiś czas. W atmosferze dało się wyczuwać nastrój niepokoju i ekscytacji, wiele emocji stłoczonych obok siebie.
– Dlaczego się tak niepokoję? – Jonathan zapytał przed siebie strapiony, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
– Ponieważ wszystko co wiesz o świecie staje pod znakiem zapytania.
– To nie powinno być problematyczne, a ekscytujące. Właśnie możemy dowiedzieć się czegoś fundamentalnie nowego o świecie.
– Dlatego masz prawo do niepokoju, ale spokojnie. Zaraz wszyscy się przekonamy i będzie po wszystkim.
– Nie powinni tego robić – włączyła się do rozmowy starsza kobieta o farbowanych, jaskrawo-czerwonych włosach, która siedziała na sąsiadującym krześle.
– Przepraszam, co? – zapytała zdziwiona Annie.
– Igrają z naturalnym porządkiem rzeczy. Nie mają prawa tego robić.
Annie zmarszczyła brwi, wyraźnie zdziwiona. Nie zamierzała kryć się ze swoją opinią:
– Przepraszam bardzo, ale brzmi pani jak szarlatanka. To dziwne, jeśli przyszła pani tu jako osoba towarzysząca któregoś z naukowców zaangażowanych w ten eksperyment.
– Dawniej też nas nazywano szarlatanami, wyśmiewano nasze prawdy. Jednak to my mieliśmy rację, duchy istnieją, tak jak zaświaty.
– Doprawdy? – zaśmiała się – przecież przed procedurą Sally Green każdy kto twierdził, że kontaktuje się z duchami był zwykłym oszustem. Prawda, Jonathan?
Mężczyzna jednak siedział zapadnięty w fotel i z niecierpliwością oczekiwał na rozpoczęcie eksperymentu. Zdawało się, że ledwie usłyszał siostrę.
– Słucham? Przepraszam, o co pytałaś?
– Nic, nieważne. W sumie to nic, zaraz się zaczyna.
Kobiety spojrzały na siebie wrogo, ale nie odezwały się więcej. Po krótkiej chwili sala ucichła i zaczęła oczekiwać z napięciem. Procedura zakładała ściśle określony czas wysłania wiadomości i nadchodził czas w którym pierwszy mężczyzna miał otrzymać wiadomość. Cisza zalegała salę. Pierwszy mężczyzna zaczął mamrotać pod nosem, a szmery natychmiast przeszły po sali. Jednak po chwili znowu się wszyscy uspokoili.
– Skoro odebrał wiadomość – zaczął tłumaczyć Jonathan – to teraz druga osoba nie będzie wysyłała. Jeśli minie czas, będziemy mieli rzeczywisty paradoks.
– Wiem, Jonathan. Mówiłeś to już tyle razy, że wiem.
Gdy nadchodził czas graniczny, po którym już otrzymana wiadomość nie dotarłaby, zaczęło dziać się coś niepokojącego. Drugi mężczyzna zaczął się bujać na krześle i stukać niecierpliwie w blat. Złapał się za głowę, jakby w bólach, krzyknął krótkim, zduszonym głosem. Trząsł się i krzyknął w ten sposób jeszcze parę razy. Zaczął mamrotać. Sala była wstrząśnięta, nikt nie wiedział co zrobić. To nie powinno się stać, przeszło przez myśli wielu. Jednak nikt nie wiedział co począć, nikt nie ruszył się żeby coś zrobić. Gdy przestał mamrotać, liczni podnieśli się z siedzeń, niektórzy wchodzili na scenę, aby dopytać co się stało, czy wszystko w porządku. W końcu mężczyzna się odezwał:
– Nie mogłem, kazali mi. To było zbyt bolesne.
*
Zebrali się wszyscy naukowcy związani z eksperymentem. Większość już zajęła miejsca, część jeszcze jednak krzątała się i rozmawiała w małych grupkach. Gdy wszyscy się zebrali i prowadzący uciszył grupę, pierwsze głosy się odezwały:
– Co teraz mamy zrobić? Nie możemy narażać żadnych eksperymentatorów.
– Dlaczego nie?
– Nie mówisz chyba poważnie? To byłoby niemoralne.
– Jedno jest chyba pewne. Nikt się nie zgodzi na uczestniczenie w czymś takim.
– Nie powiedziałbym, że znalezienie odważnych ochotników byłoby takie trudne.
– Odważnych ochotników? Żartujesz sobie? To nie byliby astronauci, których można wytrenować, przygotować – to byłyby zwykłe chomiki doświadczalne.
– Dlaczego – dobrał się do głosu Jonathan – nie rozpatrujemy oczywistego? Dlaczego nie pytamy duchy co się stało?
– Oj, Jonathan. Przecież pytaliśmy już Emila.
Emil to duch, który był kluczowym elementem eksperymentu. To on przekazywał wiadomości od eksperymentatorów do astronautów i z powrotem. Na wezwanie udostępnił się do rozmowy wszystkim zebranym.
– Już mówiłem, że nie mam z tym nic wspólnego.
– Nie oskarżamy cię o nic. Potrzebujemy jednak zrozumieć co się stało. Czy jakieś duchy miały z tym coś wspólnego?
– A skąd mogę to wiedzieć? To nie tak, że wiem co robią wszystkie inne duchy. Na pewno też nie mam nad innymi kontroli. Muszę jednak powiedzieć coś co przemilczacie, bo widocznie nie chcecie zmierzyć się z prawdą, łaskawie mnie obdarzając podejrzeniami. Jedyny możliwy sposób interakcji żywych i duchów to wymiana myśli. Nie możemy na siebie wpływać w żaden sposób i dobrze o tym wiecie.
– To prawda. Jednak Mark powiedział, że zmusili go. Kto go zmusił?
Mark był eksperymentatorem, który wysyłał wiadomość. Po ostatnich wydarzeniach wielu obawiało się o niego, więc przydzielono mu psychologów, lecz wyglądało na to, że nic mu nie jest. Dziwne zachowanie zniknęło całkowicie po eksperymencie.
– Myślę, że czas na propozycje, jakieś pomysły?
– Może po prostu po otrzymaniu wiadomości uśpimy eksperymentatora, żeby nie mógł jej wysłać?
Dyskutowali tę propozycję przez długi czas. Zastanawiali się nad możliwymi środkami usypiającymi i nad różnymi szczegółami procedury. Gdy wszyscy byli już kompletnie wyczerpani rozmowami rozeszli się w nadziei, że kolejne dni pozwolą rozwiązać zagadkę.
*
Kolejna sesja eksperymentalna miała być inna, pomyślał Jonathan. Wyglądało to tak jakby natura starała się przeszkodzić im w eksperymentowaniu. Próbował odrzucić jednak te myśli, bo były całkowicie odległe od jego myślenia o świecie. Istnieją tu jakieś reguły, po prostu jeszcze ich nie odkryli, jeszcze nie zrozumieli. Nie można personifikować natury, byłoby to wyrzeczenie się całego postępu myśli jaki ludzkość dokonała.
Na sali wszystkie siedzenia znowu były zapełnione, ale tym razem także przestrzeń między siedzeniami była stłoczona. Zapełniała ją masa prasy, youtuberów, internetowych osobistości. Już wcześniej eksperymenty były wielkim wydarzeniem, ale to co ostatnio spotkało Marka spiorunowało świat. Wszyscy, którzy tylko mogli, zlecieli się aby być w centrum wydarzen. Annie przysłuchiwała się niektórym dziennikarzom w pobliżu. Tym razem wielu chciało się dzielić swoimi opiniami jeszcze przed wynikami.
– Powstają wątpliwości natury etycznej, czy… – mówiła jedna dziennikarka do kamery.
Tuż obok Jonathana i Annie znów siedziała kobieta o czerwonych włosach. Miała przed sobą rozstawioną amatorską kamerę.
– Będziemy dzisiaj nadawali livestream – zaczęła kobieta – szatańskie zadanie, którego podejmują się tzw naukowcy jest bluźnierstwem i dowodem zepsucia naszych czasów. Ostatnia próba udowodniła, że jeśli będą kontynuowali te próby to czeka ich kara. Tylko totalna głupota albo przesiąknięcie złem może być przyczyną stojącą za ich działaniami.
Annie wywróciła oczami i głośno wzdechnęła. Kobieta odwróciła się w jej stronę i spojrzała wrogo. Przygwoździła ją spojrzeniem.
– Czy ma pani mi coś do powiedzenia?
Dziewczyna wzięła większy oddech i wypaliła:
– Mówiła pani coś o szatańskim planie i źle? – zapytała retorycznie – nie ma żadnego Szatana, jest to udowodniona sprawa. Prawda, Jonathan?
Jonathan spojrzał na nią ze znużeniem.
– Annie, daj spokój. Nie ma sensu wchodzić w takie dyskusje.
Była na tyle przejęta, że zignorowała radę brata.
– Przecież to zamknięta sprawa. Wystarczy zapytać dowolnego ducha. Mogę choćby połączyć panią z moim przyjacielem, Hankiem.
– Widocznie nie ma pani o niczym pojęcia.
Była okropnie zirytowana, ale poczuła dłoń brata na ramieniu. Odwróciła się do niego i zobaczyła jak kiwa głową uspokojająco. Na scenie pojawił się mężczyzna, który przez mikrofon uspokajał zgromadzonych. To już naprawdę zmieniło się w spektakl, pomyślała Annie. Gdy ludzie relatywnie się uspokoili mężczyzna zaczął przedstawiać schemat procedury, włącznie z przewidywanymi czasami każdego punktu. Pozostało tylko czekać.
Jak nadchodził czas odbioru wiadomości wszyscy siedzieli jak na szpilkach. Nie było oczywiste nawet czy dojdzie do odbioru. Annie zastanawiała się czy w tej sytuacji coś by zmuszało nadawcę do tego by jednak nie nadawał wiadomości, podobnie jak wcześniej Mark był zmuszony, żeby nadać. Odbiorca zaczął się odzywać, informacja przeszła. Po sali przeszła fala pomruków, ale nikt nie odzywał się szczególnie głośno. Osoba, która miała nadawać zażyła tabletki usypiające, a ktoś podszedł, żeby przypiąć jego ręce pasami do fotela. Wyglądało to dla Annie nieco niepokojąco. Uśpienie miało zapobiec wszelkiemu zmuszaniu przez nieznane siły czy innym dyskomfortom psychicznym. Jednak czemu miało służyć przypinanie pasami?
Zbliżał się czas na nadawanie, a nadawca w spokoju spał. Wszystko wyglądało tak jakby miało się udać. Napięcie sięgało zenitu. Parę osób wstało i zaczęło iść w stronę sceny.
– Jonathan, co się dzieje?
Nie wiem. Nikt nie powinien przeszkadzać.
Coraz więcej osób się podnosiło, niektórzy spośród tych, którzy już wcześniej byli na nogach zaczęło biec na oślep, przepychając się między ludźmi. Minęła chwila, a niemal połowa sali zaczęła jak najszybciej przeciskać się do sceny. Wielu przeskakiwało między rzędami siedzeń, przynajmniej trzy osoby trąciły Jonathana i Annie. Ludzie, którzy nie byli opanowani tą niezrozumiałą siłą spoglądali na tworzący się chaos. Spośród tych, którzy weszli na scenę była grupa, która próbowała obudzić nadawcę, a inna biła się o dostęp do kartki z wiadomością, która była już wcześniej odebrana.
– Lepiej wyjdźmy stąd – zaproponowała Annie z niepokojem – to zaczyna wyglądać niebezpiecznie. Ci ludzie tam walczą o kartkę.
– Nie, Annie, proszę – zaprotestował – muszę zobaczyć co się stanie. Możemy jednak się wycofać, przejść na bok, żeby nie przeszkadzać nikomu.
Na scenie panował kompletny chaos. Ludzie się cisnęli, wielu kolejnych wpychało się na nią. Jednak Annie udało się dostrzec pośród bójek, że jakiś człowiek trzymał w ręku kartkę i mamrotał do siebie. Zakończył mamrotać, upuścił kartkę i zaczął przeciskać się pomiędzy ludźmi go otaczającymi.
– Już po wszystkim, Jonathan. Ktoś nadał wiadomość. Więcej nie dowiemy się w tym zgiełku.
Jonathan niechętnie, ale zgodził się z siostrą. Wycofali się.
*
Jonathan i Annie siedzieli w swojej ulubionej kawiarence, popijając kawę i rozmawiając. Kawiarenka była niewielka, ale bardzo przytulna. Właściciele dbali o to, żeby ich miejsce było zapełnione wszelaką roślinnością, ale jednocześnie aby nie przytłaczała. Rodzeństwo zdążyło już nieco ochłonąć po ostatnich wydarzeniach, choć wciąż odciskało to na nich wyraźne piętno.
– Czy ostatecznie nikomu nic się nie stało?
– Tylko to o czym już słyszałaś, parę złamań spowodowanych stratowaniem, ale nic poważnego.
– To jaka jest przyszłość eksperymentów z przyczynowością?
– Nieciekawa, mówiąc szczerze. Wiemy, że coś przeszkadza nam w łamaniu przyczynowości, ale to nie wydaje się tak jasna reguła do jakich przyzwyczaiła nas dotychczasowa fizyka. Wygląda to jakbyśmy musieli uwzględnić jeszcze psychikę pobliskich osób. Chciałbym kontynuować, ale to wydaje się niebezpieczne.
– Zgadzam się, mówiąc szczerze bałam się ostatnio.
– Gdybyśmy mogli odseparować wysyłanie wiadomości od osób. Sam fakt, że musimy martwić się o ludzi hamuje nas.
– Chciałbyś cofnąć fizykę do czasów sprzed duchów, sprzed Sally Green.
– Nie, oczywiście, że nie. Otworzyło nam to nowe możliwości, odsłoniło dosłownie nowy świat. Nie ma przed nami odwrotu i to dobra rzecz.
– Więc co planujecie robić dalej? Co ty planujesz?
– Pójdziemy badaniami w innych kierunkach. Może coś innego rzuci nam nowe światło na sytuację. Po prostu powinniśmy nauczyć się lepiej wykorzystywać szansę jaką dały nam duchy.