- Opowiadanie: ocha - Miasto

Miasto

Tekst trzy miesiące temu ukazał się w “Esensji”, więc postanowiłam teraz opublikować go tutaj, bo jednak fantastyka.pl to wciąż najbogatsze w komentarze i sugestie źródło. Przyznaję bez bicia, że tekst powstał w krótkim okresie, w którym odkrywałam uroki betowania (to opowiadanie i następne, które opublikuję pewnie za 2-3 miesiące), a że byłam wówczas u szczytu mojej portalowej popularności, betujących zgłosiło się sporo. ;) Chcę podziękować przede wszystkim Rooms, PsychoFishowi, Bemik, Regulatorom, Sethraelowi, Tenszy i Adamowi KB. Ich sugestie i uwagi zminimalizowały liczbę błędów stylistycznych, interpunkcyjnych itepe, oraz doprowadziły do usunięcia jednej sceny i zamiany drugiej.

Więcej grzechów nie pamiętam. ;) A, nie, wróć, pamiętam. Wiem, że tytuł mało chwytliwy, ale tak już się ukazał i tak musi niestety zostać.

Mam nadzieję, że mimo długości, opowiadanie zyska nowych czytelników.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Miasto

Scho­dy skrzy­pia­ły i nie­bez­piecz­nie ugi­na­ły się pod no­ga­mi, ale dok­tor Kurt Banah i tak wbie­gał na trze­cie pię­tro ka­mie­ni­cy, prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie. Le­kar­ska torba obi­ja­ła mu się o udo, a za duży ka­pe­lusz spa­dał na oczy. Drzwi do miesz­ka­nia były już otwar­te, sto­ją­ca w nich ko­bie­ta nie­cier­pli­wie wcią­gnę­ła le­ka­rza do środ­ka.

Gort Ren, ce­nio­ny w mie­ście kra­wiec, sie­dział na krze­śle, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze i do­ci­ska­jąc dło­nie do most­ka. Wy­raź­nie cier­piał. W dusz­nym po­miesz­cze­niu zgro­ma­dzi­ło się już kilka osób, pa­trzą­cych teraz na męż­czy­znę i krzą­ta­ją­cą się przy nim żonę. Pani Ren naj­wy­raź­niej nie miała po­ję­cia co czy­nić, głów­nie więc za­ła­my­wa­ła ręce i la­men­to­wa­ła.

– Daj mu wody – po­ra­dził ktoś z obec­nych i ko­bie­ta, za­do­wo­lo­na, że może wresz­cie zro­bić coś po­ży­tecz­ne­go, ru­szy­ła do kuch­ni.

– Nie. – Za­trzy­mał ją zde­cy­do­wa­ny sprze­ciw le­ka­rza. – Po­łóż­cie go. Otwórz­cie okno. Daj­cie mu od­dy­chać. – Pa­trzył, jak nie­zdar­nie speł­nia­ją jego po­le­ce­nia. – Gort, co ci jest?

– Boli – syk­nął tam­ten przez za­ci­śnię­te zęby. – Naj­pierw tu – wska­zał na klat­kę pier­sio­wą – ale teraz i bark, i plecy. Trud­no mi od­dy­chać. – Widać było, że mó­wie­nie także spra­wia mu ból. – Dok­to­rze – zła­pał Kurta za rękaw – to ta mała wiedź­ma, Agda Skor­ga… – Opadł na po­dusz­ki, wzrok utkwił w su­fi­cie.

– Do­brze, Gort. Ale teraz weź to. – Le­karz siłą roz­chy­lił pa­cjen­to­wi usta i wlał w nie kilka kro­pel płynu z małej fiol­ki. – Po­win­no pomóc – wy­tłu­ma­czył spo­glą­da­ją­cej na niego po­dejrz­li­wie żonie Gorta. – I nie tłocz­cie się tak wokół niego, po­trze­bu­je po­wie­trza. Serce…

Alika Ren nie­cier­pli­wie mach­nę­ła ręką.

– Serce, serce… Aku­rat. To ta gów­nia­ra, Agda Skor­ga, wiedź­ma, jak jej babka. Gort mi po­wie­dział, rzu­ci­ła na niego urok.

Kurt Banah po­rząd­ko­wał za­war­tość torby, nie od­zy­wa­jąc się sło­wem. Ale po­zo­sta­li obec­ni szyb­ko za­czę­li po­ta­ki­wać.

– Tak, tak. – Drob­na, star­sza ko­bie­ta wy­rwa­ła się jako pierw­sza. – Nic dziw­ne­go, i do nas do­tar­ło. Moja sio­stra, ta co miesz­ka za je­zio­rem, mó­wi­ła mi, że wil­ko­łak po­rwał im owce.

– A po­dob­no w Ola­wie zmar­li po­wsta­li z gro­bów… Jeden nawet zmie­nił się w wam­pi­ra. Pró­bo­wa­li go usiec, to żadna broń się nie imała. Uciekł w góry i teraz cała wieś jest w stra­chu.

Kurt schy­lił głowę i zmarsz­czył brwi.

– Aliko, twój mąż ma pro­blem z ser­cem. Już od dawna mó­wi­łem, że po­wi­nien coś ze sobą zro­bić. Na­pa­dy dusz­ni­cy zda­rza­ły mu się i wcze­śniej, do­brze o tym wiesz… – Zer­k­nął w stro­nę Gorta. Męż­czy­zna leżał, tak samo jak przed chwi­lą. I do­kład­nie tak samo wpa­try­wał się w sufit.

Kurt pod­szedł do łóżka.

– Gort? – spy­tał nie­pew­nie. Oczy le­żą­ce­go po­zo­sta­ły nie­ru­cho­me. – Gort? – Le­karz nie spo­dzie­wał się już jed­nak od­po­wie­dzi. Gdy za­my­kał zmar­łe­mu po­wie­ki, po­czuł wi­szą­cą w po­wie­trzu nie­mal na­ma­cal­ną zgro­zę i za­bo­bon­ny lęk.

 

***

 

Puł­kow­nik Mikel Elif spod przy­mknię­tych po­wiek ob­ser­wo­wał sto­ją­ce­go na­prze­ciw mło­de­go ofi­ce­ra. Mu­siał przy­znać, że o ile za­zwy­czaj go cenił i lubił, to cza­sa­mi bywał do­pro­wa­dza­ny przez niego do szału. Teraz rów­nież od­czu­wał na­ra­sta­ją­cą iry­ta­cję. Bo ka­pi­tan Asger Si­dort do­sko­na­le po­tra­fił od­gry­wać rolę znu­dzo­ne­go pa­ni­czy­ka.

– Rano wy­jeż­dżasz do Osli. Mu­sisz spraw­dzić, co tam się dzie­je. W nie­zbyt ja­snych oko­licz­no­ściach zmarł męż­czy­zna, zdaje się kra­wiec, aresz­to­wa­no jakąś dziew­czy­nę, oskar­żo­no o czary. A zaraz potem w celi do­łą­czy­ły do niej matka i babka.

Asger uniósł prawą brew i wydął po­licz­ki, a puł­kow­nik po­czuł, jak dło­nie bez­wied­nie za­ci­ska­ją mu się w pię­ści.

– Cza­ry-ma­ry – mruk­nął chło­pak.

– Weź­miesz dwu­dziest­kę swo­ich ludzi. Do­pil­nuj, żeby byli wśród nich wszy­scy ci, któ­rzy mo­gli­by coś po­wie­dzieć na temat two­ich… za­szło­ści z wy­wia­dem. Ro­zu­miesz?

Asger po­wo­li po­ki­wał głową.

– Tak jest, puł­kow­ni­ku.

– I to nie są żarty, ka­pi­ta­nie. To, co dzie­je się w Osli, wy­ma­ga spraw­dze­nia. Aresz­to­wa­no dziew­czy­nę, jej matkę i babkę. Oraz jesz­cze parę osób, a to może nie być ko­niec. Dziew­czy­na po­dob­no ledwo unik­nę­ła sa­mo­są­du. Nie po­trze­bu­je­my hi­ste­rii. Nowa ad­mi­ni­stra­cja cza­sem dzia­ła po­chop­nie, wciąż trze­ba jej po­ma­gać. Jed­nak jeśli w plot­kach na temat tych ko­biet jest coś z praw­dy… – Po­krę­cił głową. – Nie tak to miało wy­glą­dać. Wy­sy­łam swo­ich ludzi, żeby uga­nia­li się za cza­row­ni­ca­mi. Ab­surd.

Ka­pi­tan słu­chał wy­wo­du do­wód­cy w mil­cze­niu, błą­dząc wzro­kiem po wnę­trzu kwa­te­ry. Elif po­now­nie po­czuł, że po­wie­ki za­czy­na­ją mu cią­żyć.

– Si­dort, po­trak­tuj to w końcu po­waż­nie, do­brze?

Zdu­mio­ne spoj­rze­nie As­ge­ra zo­gni­sko­wa­ło się wresz­cie na sze­ro­kiej twa­rzy puł­kow­ni­ka.

– Trak­tu­ję.

Elif wes­tchnął cięż­ko i od­wró­cił się ple­ca­mi do młod­sze­go ofi­ce­ra.

– Wy­sła­łem już do Osli za­po­wia­da­ją­ce was pismo. Nowy bur­mistrz na­zy­wa się Aleks Lund i wkrót­ce dowie się, że ma być do two­jej dys­po­zy­cji, ka­pi­ta­nie. I, Si­dort, nie chcę żad­nych burd. Twoja w tym głowa, że­by­śmy sobie nie na­ro­bi­li wro­gów.

Asger za­czął hardo:

– Po­tra­fię po­ra­dzić sobie…

– Znam twoje moż­li­wo­ści, Si­dort – prze­rwał ostro puł­kow­nik. – I nie o two­ich żoł­nie­rzy się oba­wiam, tylko o cie­bie. – Zer­k­nął na pod­wład­ne­go przez ramię i za­ci­snął szczę­ki, gdy spoj­rze­nie mło­de­go czło­wie­ka, naj­pierw nieco za­sko­czo­ne i za­gu­bio­ne, stward­nia­ło. – Mo­żesz się od­mel­do­wać, ka­pi­ta­nie.

 Młody ofi­cer wy­prę­żył się na bacz­ność, ude­rzył prawą ręką w pierś i szyb­kim kro­kiem skie­ro­wał ku wyj­ściu.

 

***

 

Dok­tor Banah oparł się o fra­mu­gę okna ga­bi­ne­tu i ob­ser­wo­wał za­mie­sza­nie. Na plac wje­cha­ła przed chwi­lą ko­lum­na żoł­nie­rzy, roz­glą­da­ją­cych się teraz wokół z za­cie­ka­wie­niem lub nie­sma­kiem. Banah zmarsz­czył czoło, za­sta­na­wia­jąc się, co przy­nie­sie po­ja­wie­nie się woj­ska. Miał nie­ja­sne prze­świad­cze­nie, że ra­czej nic do­bre­go.

W sio­dłach po­zo­sta­ło dwóch przy­jezd­nych. Dok­tor sku­pił uwagę na jed­nym z nich, po­tęż­nym, z si­wie­ją­cy­mi już nieco czar­ną czu­pry­ną i brodą. Za­do­wo­lo­ny ze swo­jej prze­ni­kli­wo­ści uznał, że musi być do­wód­cą. Ale wtedy ol­brzym za­sa­lu­to­wał szczu­płe­mu, ja­sno­wło­se­mu chło­pa­ko­wi i od­je­chał w stro­nę po­zo­sta­łych woj­sko­wych. Młody męż­czy­zna, po­zo­sta­wio­ny sam, zgrab­nie zsu­nął się z wierz­chow­ca i kop­nął le­żą­cy pod no­ga­mi ka­mień. Ro­zej­rzał się, z nie­chęt­nym gry­ma­sem na na­bur­mu­szo­nej twa­rzy, i ge­stem przy­wo­łał ob­ser­wu­ją­cą ich dziew­czyn­kę. Banah za­klął gło­śno, gdy w dziec­ku roz­po­znał wła­sną córkę. Ofi­cer o coś spy­tał, mała mach­nę­ła ręką w stro­nę rynku. Chło­pak rzu­cił kilka słów do swo­ich ludzi i ru­szył przed sie­bie; czar­no­wło­sy ol­brzym oraz jakaś drob­na dziew­czy­na w zbyt ob­szer­nej kurt­ce po­dą­ży­li za nim.

 

***

 

Ra­tusz stał w rogu rynku, wy­róż­nia­jąc się okrą­głą wie­życz­ką, tan­det­nie sty­li­zo­wa­ną na pa­ła­co­wą. Mia­sto było pro­win­cjo­nal­ne i takie też oka­za­ły się jego bu­dyn­ki oraz błot­ni­ste po ostat­niej ule­wie ulice. Asger szedł szyb­ko, prze­ska­ku­jąc przez ka­łu­że, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Wkrót­ce znik­nął za skrzy­pią­cy­mi drzwia­mi.

Hadar wzniósł oczy ku niebu, otwo­rzył drzwi, które zdą­ży­ły już za­mknąć mu się przed nosem, po­cią­gnął za sobą to­wa­rzy­szą­cą mu Da­li­nę Tra­kię. Ro­zej­rze­li się w mrocz­nym, wą­skim ko­ry­ta­rzu, ale po do­wód­cy nie było już śladu.

– Cóż – mruk­nął sier­żant do dziew­czy­ny. – Po­cze­ka­my tutaj.

 

***

 

Bur­mistrz Aleks Lund oka­zał się młody i ener­gicz­ny. Nawet jeśli po­ja­wie­nie się ofi­ce­ra nieco wy­trą­ci­ło go z rów­no­wa­gi, nie dał tego po sobie po­znać. Wska­zał go­ścio­wi krze­sło, usiadł na­prze­ciw i z uprzej­mym, iry­tu­ją­co ła­god­nym uśmie­chem pa­trzył wy­cze­ku­ją­co.

Asger od­po­wie­dział po­dob­nym uśmie­chem, może tylko odro­bi­nę bar­dziej zło­śli­wym.

– Na­pił­bym się cze­goś.

Lund nagle stra­cił nieco pew­no­ści sie­bie. Wstał zbyt gwał­tow­nie, wy­cią­ga­ne z kre­den­su szklan­ki brzę­cza­ły jakby za gło­śno.

– Wino?

Asger prze­krzy­wił głowę.

– Nie za wcze­śnie?

Bur­mistrz na chwi­lę za­nie­mó­wił, potem od­po­wie­dział nie­pew­nie:

– Sła­biut­kie.

Si­dort za­sta­no­wił się, w końcu jed­nak ski­nął głową.

– Mam dwa­dzie­ścio­ro ludzi. Gdzieś muszą miesz­kać.

– Oczy­wi­ście. Przy­go­to­wa­li­śmy dla was kwa­te­ry, nie­da­le­ko.

– Mój sier­żant czeka w ko­ry­ta­rzu. Trze­ba by mu po­ka­zać drogę.

Za­pa­dło nie­zręcz­ne mil­cze­nie. Lund zmarsz­czył brwi, na­peł­nił szklan­ki winem i po krót­kim wa­ha­niu pod­szedł do drzwi. Otwo­rzył je, wy­sta­wił głowę i krzyk­nął:

– Sanar! – Od­po­wie­dzia­ła mu cisza. – Sanar! – Znowu nic. Lund zmełł w ustach prze­kleń­stwo, wy­szedł z ga­bi­ne­tu. Wró­cił po chwi­li i zmu­sił się do uśmie­chu. – Zro­bio­ne.

– Świet­nie. To teraz pro­sił­bym o spra­woz­da­nie z tego, co się tutaj wy­da­rzy­ło. Był­bym wdzięcz­ny za zwię­złość, je­stem zmę­czo­ny.

Bur­mistrz za­czął mówić, naj­pierw za­ci­na­jąc się co kilka słów. Jasne było tylko, że Gort Ren nie żył. Dok­tor, któ­re­mu bur­mistrz ufał, twier­dził, że zabił go nagły atak dusz­ni­cy. Ale mia­sto są­dzi­ło ina­czej. Mia­sto zga­dza­ło się z oskar­że­nia­mi, które Ren zdą­żył wy­ar­ty­ku­ło­wać przed śmier­cią, mia­sto zga­dza­ło się rów­nież z Aliką Ren, nie­szczę­śli­wą wdową. Agda Skor­ga, dziew­czy­na miesz­ka­ją­ca z nie­pro­wa­dzą­cą się zbyt wzo­ro­wo matką oraz babką zie­lar­ką, miała rzu­cić na niego urok. Śmier­tel­ny urok, jak się oka­za­ło. Był nawet świa­dek zaj­ścia, Zofa, młod­sza sio­stra Agdy. Prze­słu­chi­wa­na, ocho­czo po­twier­dzi­ła winę dziew­czy­ny, oskar­ża­jąc przy oka­zji matkę i babkę o pro­wa­dze­nie w domu ma­gicz­nych prak­tyk. Oczy­wi­ście, od razu wy­sła­no do chaty ko­biet gwar­dzi­stów. Zna­leź­li amu­le­ty, ka­mie­nie z dziw­ny­mi na­cię­cia­mi, ka­dzi­dła, wy­su­szo­ne frag­men­ty drob­nych zwie­rząt. O babce – zie­lar­ce od dawna krą­ży­ły nie­po­ko­ją­ce po­gło­ski, jak się teraz oka­za­ło, nie­bez­pod­staw­ne.

Bur­mistrz czuł się nie­swo­jo, mó­wiąc o tych wy­da­rze­niach, zer­kał więc na ka­pi­ta­na, pró­bu­jąc od­czy­tać jego re­ak­cje. Ale twarz As­ge­ra po­zo­sta­ła bez wy­ra­zu, rów­nież wów­czas, gdy Lund wspo­mniał o po­ja­wia­ją­cych się w róż­nych czę­ściach kraju plot­kach. Zda­wa­ło się, że wie­ści o du­chach, wam­pi­rach i cza­row­ni­cach nie są w sta­nie zmą­cić spo­ko­ju ofi­ce­ra, Lund mówił więc coraz pew­niej, coraz płyn­niej. Gdy zmie­rzał ku koń­co­wi, po­now­nie z pew­nym tru­dem wy­zna­jąc, że w aresz­cie tkwi już znacz­nie wię­cej osób niż trzy ko­bie­ty (co wresz­cie wy­wo­ła­ło drob­ne ozna­ki za­in­te­re­so­wa­nia u ka­pi­ta­na) drzwi otwo­rzy­ły się gwał­tow­nie. Asger obej­rzał się przez ramię, bur­mistrz drgnął. Do środ­ka wpadł drob­ny męż­czy­zna, z sze­ro­kim uśmie­chem na gład­ko wy­go­lo­nej twa­rzy.

– Do­wie­dzia­łem się, bur­mi­strzu, że go­ście do­tar­li. Witam, ka­pi­ta­nie, witam ser­decz­nie. Je­stem sę­dzią, do usług. Kalum We­nsel. – Chwy­cił dłoń As­ge­ra, przy­trzy­mał ją zde­cy­do­wa­nie dłu­żej niż było to ko­niecz­nie. – Asger Si­dort, praw­da? Czyż­by z tych Si­dor­tów?

– Nie mam po­ję­cia. Znam tylko jed­nych.

Sę­dzia za­chi­cho­tał, po­now­nie po­trzą­snął ręką As­ge­ra.

– Czyli to pana oj­ciec, ka­pi­ta­nie, był…

– Tak. – Asger prze­rwał wy­raź­nie, zde­cy­do­wa­nie i na tyle gło­śno, że w ga­bi­ne­cie bur­mi­strza na chwi­lę za­pa­no­wa­ła pełna skrę­po­wa­nia cisza.

– To za­szczyt przyj­mo­wać ta­kie­go go­ścia. Wi­ta­my w Osli. – Sę­dzia We­nsel naj­wy­raź­niej ciszy nie to­le­ro­wał.

Asger po­pa­trzył na niego uważ­nie.

– Sę­dzia na pewno bę­dzie znał od­po­wiedź na mę­czą­ce mnie py­ta­nie. Czy ko­bie­ty aresz­to­wa­ne w spra­wie śmier­ci Gorta Rena były tor­tu­ro­wa­ne?

Uśmiech za­marł We­nse­lo­wi na ustach.

– Co? – za­py­tał tępo.

– Czy ko­bie­ty aresz­to­wa­ne w spra­wie śmier­ci Gorta Rena były tor­tu­ro­wa­ne? – Asger po­wtó­rzył usłuż­nie.

– Nnnie – wy­mam­ro­tał sę­dzia. – Nie – dodał nieco pew­niej. – A dla­cze­go?

– A tak pytam. W takim razie po kło­po­cie. Bo jeśli by były, to ich ze­zna­nia zo­sta­ły­by zdo­by­te bez­praw­nie. A jako takie oka­za­ły­by się nie­waż­ne. Ale sę­dzia na pewno o tym wie.

Asger od­wró­cił się i nie­śpiesz­nie wy­szedł z ga­bi­ne­tu bur­mi­strza. Już za drzwia­mi uświa­do­mił sobie, że nie zdą­żył do­wie­dzieć się wszyst­kie­go, co za­mie­rzał. Ale co tam, jesz­cze bę­dzie oka­zja.

 

***

 

Sier­żant Hadar oczy­wi­ście stał jak posąg w mroku ko­ry­ta­rza i cze­kał cier­pli­wie. Drgnął do­pie­ro wtedy, gdy spo­strzegł do­wód­cę.

– Co tu ro­bisz? Mia­łeś się za­kwa­te­ro­wać z in­ny­mi. – Asger minął go, z ulgą wy­cho­dząc na za­la­ny słoń­cem rynek.

Hadar ru­szył za nim.

– Inni po­szli. Ktoś musi po­ka­zać panu drogę, praw­da, ka­pi­ta­nie?

Roz­ba­wio­ny Asger zer­k­nął na niego przez ramię.

– Chyba masz rację. Chodź, jesz­cze jedna wi­zy­ta przed nami. Hej, mała! – krzyk­nął w stro­nę dziew­czyn­ki, tej samej, która przed pa­ro­ma chwi­la­mi wska­zy­wa­ła im drogę do ra­tu­sza. Mu­sia­ła przyjść tu za nimi i, cho­ciaż trzy­ma­ła się na ubo­czu, ob­ser­wo­wa­ła ich śmia­łym wzro­kiem. ­– Po­wiesz nam, gdzie miesz­ka dok­tor? Jak mu tam? Bahan?

– Banah! – po­pra­wi­ła dziew­czyn­ka ura­żo­nym tonem, ale zaraz przy­wo­ła­ła ich ge­stem dłoni. – Chodź­cie! – Pu­ści­ła się pędem, sznu­ro­wa­ny­mi bu­ci­ka­mi roz­bry­zgu­jąc wodę z kałuż. Mu­sie­li nie­mal biec, by za nią na­dą­żyć. Po chwi­li zna­leź­li się na tym samym placu, z któ­re­go wy­ru­szy­li na rynek. Był już pusty. Nie­mal pusty, bo mio­tał się po nim dość młody jesz­cze męż­czy­zna w ele­ganc­kiej, po­pie­la­tej ka­mi­zel­ce.

– Mirna! – wołał raz po raz, roz­glą­da­jąc się wokół z nie­po­ko­jem.

– Je­stem, tato! – od­krzyk­nę­ła dziew­czyn­ka. – Ci pa­no­wie chcą z tatą roz­ma­wiać.

Ale męż­czy­zna zu­peł­nie nie za­in­te­re­so­wał się „pa­na­mi”, całą uwagę sku­pia­jąc na dziec­ku. Nie­po­kój wy­pa­ro­wał bły­ska­wicz­nie, ustę­pu­jąc miej­sca roz­gnie­wa­niu i iry­ta­cji.

– Gdzie się po­dzie­wa­łaś, Mirno? Nie mogę pil­no­wać cię przez cały czas. Marsz do domu! – Po­ka­zał pal­cem drzwi po­bli­skiej ka­mie­ni­cy, a gdy mała pró­bo­wa­ła za­pro­te­sto­wać, zro­bił te­atral­nie groź­ną minę. Dziew­czyn­ka wy­dę­ła drob­ne ustecz­ka, zmarsz­czy­ła nos i mar­szo­wym kro­kiem ru­szy­ła do domu.

– Kurt Banah? – za­py­tał Asger.

– Tak. ­– Głos le­ka­rza nie mógł być bar­dziej nie­chęt­ny.

– Ka­pi­tan Asger Si­dort i sier­żant Nuka Hadar. Chcia­łem po­roz­ma­wiać o…

– Wiem o czym. Wejdź­my do środ­ka.

 

***

 

Ga­bi­net Ba­na­ha był ob­szer­ny, jasny i pełen me­dycz­nych ksią­żek. Biur­ko, kilka krze­seł, le­żan­ka, prze­szklo­na szafa wy­peł­nio­na me­dy­ka­men­ta­mi – wszyst­ko czy­ste, po­ukła­da­ne, wzbu­dza­ją­ce za­ufa­nie. Banah usiadł za biur­kiem, wska­zu­jąc go­ściom krze­sła. Asger po­krę­cił prze­czą­co głową, zbli­żył się do półek z książ­ka­mi i oglą­dał ich grzbie­ty. Sier­żant zde­cy­do­wał więc, że rów­nież bę­dzie stał. Le­karz chwi­lę cze­kał cier­pli­wie, ale prze­dłu­ża­ją­ce się mil­cze­nie w końcu za­czę­ło go iry­to­wać.

– Mam co robić, więc…

– Oczy­wi­ście. – Ofi­cer jed­nak nie od­wró­cił się do go­spo­da­rza. – Mój za­stęp­ca jest le­ka­rzem. Nie ten tutaj. – Wska­zał na Ha­da­ra. – Po­rucz­nik. Dałby się po­kro­ić za taki księ­go­zbiór. No­tat­ki robi na wła­snej skó­rze i bra­ku­je mu już miej­sca.

Banah ob­rzu­cił szczu­płą syl­wet­kę ka­pi­ta­na cięż­kim spoj­rze­niem, nie sko­men­to­wał jed­nak jego dzi­wacz­nych słów.

– Chce­my się do­wie­dzieć, co, we­dług le­ka­rza, spo­wo­do­wa­ło śmierć Gorta Rena.

– Dusz­ni­ca – od­parł Banah bez wa­ha­nia.

– Mia­sto sądzi, że cza­row­ni­ca.

Banah nie miał po­ję­cia, czy ofi­cer mówi po­waż­nie, czy kpi.

– Gort był gruby, ner­wo­wy, tro­chę za dużo pił i tro­chę za mało się ru­szał. Mó­wi­łem mu nie raz, że po­wi­nien to zmie­nić. Igno­ro­wał rady, więc się do­igrał. I to by było tyle. Jeśli pan chce, ka­pi­ta­nie, może pan po­czy­tać moje no­tat­ki na temat śmier­ci Rena. Są tu. – Po­ło­żył dłoń na le­żą­cej przed nim kart­ce.

Asger od­wró­cił się wresz­cie, po­wo­li pod­szedł do biur­ka i chwy­cił do­ku­ment. Chwi­lę go stu­dio­wał, jed­nak dok­tor ze zdu­mie­niem za­uwa­żył, że ofi­ce­ra wkrót­ce znacz­nie bar­dziej za­in­te­re­so­wał za­ku­rzo­ny rękaw wła­snej kurt­ki.

– Muszę się wy­ką­pać – wy­mam­ro­tał ka­pi­tan.

Banah przy­mknął po­wie­ki, sta­ra­jąc się nie dać wy­pro­wa­dzić z rów­no­wa­gi, ode­tchnął kilka razy, wresz­cie wstał, za­brał As­ge­ro­wi pa­pier i po­wie­dział:

– Może za­koń­czy­my na dzi­siaj. Chciał­bym zjeść ko­la­cję z córką.

Si­dort po­ki­wał głową, ale nie ru­szył się z miej­sca.

– A Zofa? Są jesz­cze jej oskar­że­nia.

Dok­tor prych­nął lek­ce­wa­żą­co.

– Tak, oskar­że­nia sied­mio­let­niej dziew­czyn­ki. Znam Zofę i za­pew­niam pana, ka­pi­ta­nie, że jej ze­zna­nia są nic nie warte. Ma w sobie dużo zło­ści. I wresz­cie zna­la­zła spo­sób, by zna­leźć się w cen­trum uwagi.

– Gdzie teraz jest?

– Alika Ren ją przy­gar­nę­ła. Zdaje się, mają wspól­ny cel. Alika nie ma dzie­ci, kilka lat temu stra­ci­ła je­dy­ne­go syna. Więc przy­gar­nę­ła dziew­czyn­kę, która – jak i ona – żąda spra­wie­dli­wo­ści. Je­stem prze­ko­na­ny, że świet­nie się do­ga­du­ją. A teraz, ka­pi­ta­nie…

Asger ru­szył w stro­nę wyj­ścia.

– Do zo­ba­cze­nia – rzu­cił już w progu.

Hadar stał jesz­cze chwi­lę na środ­ku ga­bi­ne­tu, uśmie­cha­jąc się prze­pra­sza­ją­co.

– Zy­sku­je… Przy bliż­szym po­zna­niu – stwier­dził nie­pew­nie i po­biegł za do­wód­cą.

Banah szcze­rze w to wąt­pił, nie miał też ocho­ty, by się o tym prze­ko­ny­wać. Wsu­nął krze­sło za biur­ko i zer­k­nął w stro­nę okna. Za­czy­na­ło zmierz­chać, wi­dział jed­nak wy­raź­nie, jak sier­żant wy­prze­dził Si­dor­ta, za­trzy­mał go gniew­nym ge­stem i coś do niego mówił, wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­ny. Ofi­cer zwró­co­ny był do dok­to­ra ple­ca­mi, stał spo­koj­nie, zda­wa­ło się, że w mil­cze­niu słu­cha gwał­tow­nej prze­mo­wy Ha­da­ra. Sier­żant mach­nął w końcu ręką, trud­no po­wie­dzieć, czy bar­dziej roz­draż­nio­ny, czy zre­zy­gno­wa­ny, i wtedy jego wzrok padł na okno. Mu­siał za­uwa­żyć le­ka­rza, bo ręka za­mar­ła na chwi­lę w po­wie­trzu, a potem wy­ko­na­ła nie­zgrab­ny salut; Hadar od­wró­cił się na pię­cie i ru­szył przed sie­bie. Ofi­cer chwi­lę stał osa­mot­nio­ny, jakby nagle za­gu­bio­ny i za­kło­po­ta­ny, po czym wzru­szył ra­mio­na­mi i le­ni­wie po­szedł za pod­wład­nym.

 

***

 

Areszt i wię­zie­nie urzą­dzo­no w piw­ni­cach sie­dzi­by gwar­dii miej­skiej. Nie­wiel­ki, mu­ro­wa­ny bu­dy­nek stał  na ubo­czu, tuż pod ota­cza­ją­cy­mi Oslę mu­ra­mi. Trzech gwar­dzi­stów, z czego dwóch nie ukoń­czy­ło jesz­cze chyba dwu­dzie­ste­go roku życia, spode łbów pa­trzy­ło na nad­cho­dzą­cych męż­czyzn. Asger wes­tchnął na ich widok. Nie­do­świad­cze­nie straż­ni­ków rzu­ca­ło się w oczy od razu, ale jesz­cze bar­dziej oczy­wi­ste wy­da­wa­ło się ich prze­ko­na­nie, że mają wła­dzę, prawo stoi po ich stro­nie, a jeśli nie – to tym go­rzej dla prawa. Nic dziw­ne­go, że nowa ad­mi­ni­stra­cja nie­jed­no­krot­nie spra­wia­ła znacz­nie wię­cej pro­ble­mów niż stara, któ­rej po­zby­wa­no się szyb­ko i kon­se­kwent­nie.

Asger po­my­ślał, że do­brze zro­bił, po­now­nie wy­bie­ra­jąc to­wa­rzy­stwo sier­żan­ta Ha­da­ra. Po­tęż­ny żoł­nierz na pierw­szy rzut oka na pewno wzbu­dzał więk­szy re­spekt niż czar­no­oka, ładna Da­li­na Tra­kia. Co praw­da od wczo­raj­sze­go wie­czo­ra z ja­kie­goś po­wo­du robił ura­żo­ne miny, ale ka­pi­tan po­tra­fił ten fakt do­sko­na­le igno­ro­wać.

Ofi­cer zi­gno­ro­wał chło­pacz­ków i zwró­cił się od razu do naj­star­sze­go z gwar­dzi­stów, żą­da­jąc wi­dze­nia z aresz­tant­ka­mi. Męż­czy­zna po­pa­trzył na niego z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem, gro­ma­dząc w ustach ślinę. Zbie­rał się do splu­nię­cia pod nogi Si­dor­ta, gdy nie­ru­cho­my dotąd Hadar po­ru­szył się odro­bi­nę i mruk­nął coś pod nosem. Gwar­dzi­sta spo­waż­niał, prze­łknął i spy­tał:

– Któ­ry­mi?

– Aresz­to­wa­ny­mi z po­wo­du śmier­ci Gorta Rena.

Męż­czy­zna po­dra­pał się po bro­dzie.

– No to naj­pierw była jedna, ta gów­nia­ra. Potem trzy. A teraz to ko­biet jest chyba z dzie­sięć, a męż­czyzn czte­rech. To z kim chcesz gadać… chce pan gadać, ka­pi­ta­nie?

Si­dort po­czuł, jak ogar­nia go znie­chę­ce­nie. Czter­na­ście osób. Szyb­ko.

– Za­pro­wadź mnie do Agdy Skor­gi, jej matki i babki.

Gwar­dzi­sta zmarsz­czył czoło i dra­pał się w za­my­śle­niu.

– Wła­ści­wie to i tak wszy­scy są w jed­nej celi. Chodź­cie.

 

***

 

Smród ude­rzył w noz­drza jesz­cze przed otwar­ciem cięż­kich drzwi. Asger po­czuł, jak za­war­tość żo­łąd­ka pod­cho­dzi mu do gar­dła, a w gło­wie za­czy­na wi­ro­wać. Sta­nął w lek­kim roz­kro­ku, za­ci­snął pię­ści i cze­kał.

Gwar­dzi­sta nie­śpiesz­nie szu­kał od­po­wied­nie­go klu­cza. Po nie­zno­śnie dłu­giej chwi­li drzwi do celi sta­nę­ły otwo­rem, a odór wylał się na ze­wnątrz lepką, cięż­ką falą. Ka­pi­tan zro­bił kilka kro­ków do przo­du, opie­ra­jąc się o fra­mu­gę zaj­rzał do środ­ka ciem­ne­go po­miesz­cze­nia. Z tru­dem przy­wo­łał na po­bla­dłą twarz wyraz obu­rze­nia.

– Nie mam za­mia­ru roz­ma­wiać w ta­kich wa­run­kach. Wy­pro­wa­dzić więź­niów, zro­bić coś z tym smro­dem. Ko­bie­ty prze­słu­cham na górze.

Do scho­dów do­tarł ener­gicz­nym i rów­nym kro­kiem, co przy­jął z wiel­ką sa­tys­fak­cją, a przede wszyst­kim ulgą.

 

***

 

Dwie młod­sze ko­bie­ty spo­glą­da­ły na przy­stoj­ne­go, czy­ste­go, nie­na­gan­nie ubra­ne­go ofi­ce­ra oraz to­wa­rzy­szą­ce­go mu ol­brzy­ma wzro­kiem zmę­czo­nym, jed­no­cze­śnie prze­stra­szo­nym i zre­zy­gno­wa­nym. Tylko naj­star­sza trzy­ma­ła się pro­sto i pew­nie, jakby nie zwra­ca­ła uwagi na wła­sny stan. Wszyst­kie trzy były ob­dar­te, brud­ne, cuch­ną­ce, po­si­nia­czo­ne i za­krwa­wio­ne.

Si­dort pa­trzył na więź­niar­ki i za­sta­na­wiał się, po co wła­ści­wie chciał z nimi roz­ma­wiać i czego miał na­dzie­ję się do­wie­dzieć. To, że pod­da­no je mękom oka­za­ło się oczy­wi­ste. Zbiły się teraz w ze­stra­cha­ną, za­sty­głą w odrę­twie­niu gro­mad­kę. Ale skoro już tu przy­szedł…

– Co wy­da­rzy­ło się w lesie? – za­py­tał naj­młod­szą.

Dziew­czy­na po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie, zer­k­nę­ła na bab­cię i za­czę­ła mówić do­pie­ro wów­czas, gdy tamta za­chę­ca­ją­co po­ki­wa­ła głową. Słowa wy­cho­dzi­ły z ust z tru­dem, ciche, nie za­wsze wy­raź­ne.

– Pro­si­łam Gorta o pie­nią­dze. Żeby mi po­ży­czył. Chcia­łam oddać. Miał być jar­mark, a nie mia­łam nic. Chcia­łam… A on za­czął się śmiać i mówił, żebym… Żebym…

– Drań chciał się z Agdą za­ba­wić, par­szy­wiec jeden – do­koń­czy­ła bab­cia, z za­ska­ku­ją­cą mocą w gło­sie.

Matka dziew­czy­ny splu­nę­ła pod nogi i rów­nież nagle się oży­wi­ła.

– I co, wiel­ka rzecz! Trze­ba było dać mu dupy, mia­ła­byś pie­nią­dze, a my nie tkwi­ły­by­śmy tutaj jak bydło. A Lina by wciąż żyła.

Dziew­czy­na za­czę­ła chli­pać.

– Za­mknij się, tłuku – babka wark­nę­ła do córki. – To nie Agdy wina.

– Lina? – za­py­tał Asger.

Naj­star­sza z ko­biet po­ki­wa­ła głową.

– Tak, aresz­to­wa­no ją. Była chora i słaba, nie prze­trzy­ma­ła prze­słu­cha­nia. A Er­le­nów­nę zaraz zwol­ni­li.

Matka wy­dę­ła usta.

– Jasne. Suka ma pie­nią­dze. A sę­dzia lubi pie­nią­dze.

– A Zofa?

Agda wbiła wzrok w pod­ło­gę.

– Była ze mną. Wi­dzia­ła… Sły­sza­ła… Po­wie­dzia­ła praw­dę. Zło­rze­czy­łam Re­no­wi, a teraz on… Ale ja nie chcia­łam! – Wy­buch­nę­ła pła­czem, gło­śnym, roz­pacz­li­wym, cho­ciaż krót­kim, bo zaraz zu­peł­nie opa­dła z sił.

– Prze­stań, Agda. – Babka przy­cią­gnę­ła do sie­bie wnucz­kę, przy­tu­li­ła nie­zgrab­nie. – Prze­stań. Nie ma tu two­jej winy. Tak się zło­ży­ło i tyle. Zofa gada, co jej ślina na język przy­nie­sie.

– O cza­rach w wa­szej cha­cie rów­nież?

Guna z po­li­to­wa­niem spoj­rza­ła na As­ge­ra.

– Je­stem zna­chor­ką. Za­wsze nas po­dej­rze­wa­no o różne rze­czy, za­wsze łatwo było nas oskar­żyć. Je­że­li chcie­li – na pewno coś zna­leź­li. Po­ga­daj z dok­to­rem Ba­na­hem, ofi­ce­rze. A Zofa… W Zofie jest gniew.

– Tak wiel­ki, że życzy wam śmier­ci?

– Ma sie­dem lat, ofi­ce­rze. Tak to bywa, gdy oskar­ża pełne żalu dziec­ko.

Matka za­śmia­ła się chra­pli­wie.

– Wie, co robi, gów­nia­ra. Świet­nie wie, co robi.

– To twoja wina, głu­pia suko.

– To zna­czy? – spy­tał Asger.

Bab­cia z nie­chę­cią spoj­rza­ła na młod­szą ko­bie­tę i za­czę­ła mówić, zimno ce­dząc słowa:

– Moja córka lubi męż­czyzn. Ale naj­bar­dziej lu­bi­ła ojca Agdy, który wy­trzy­mał z nią pięt­na­ście lat, zanim się zapił i za­marzł ze­szłej zimy. Też był z niego drań, ale po­tra­fi­li się do­ga­dać. Może dla­te­go zno­sił jej wy­sko­ki, ga­chów, ko­lej­ne ciąże nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia. Sam zresz­tą nie był bez winy. Dzie­ci umie­ra­ły albo ro­dzi­ły się już mar­twe. Nic dziw­ne­go, pa­trząc na to, co wy­pra­wia­ła brze­mien­na matka. Jed­nak Zofa prze­ży­ła. I aku­rat do­sko­na­le wia­do­mo, kto jest jej ojcem. Bo ta dziw­ka – ru­chem brody wska­za­ła na córkę – znik­nę­ła na nie­mal rok, prze­nio­sła się do domu ko­wa­la. I wy­ku­li sobie ba­cho­ra. A gdy kowal w końcu się nią znu­dził, i dzie­cia­kiem też, wró­ci­ła. Oj­czym po­tra­fił Zofie po­ka­zać, gdzie miej­sce bę­kar­ta. Matka nie bro­ni­ła, bo chłop za­wsze w jej życiu był naj­waż­niej­szy. Ja­ki­kol­wiek chłop.

Ka­pi­tan słu­chał i pa­trzył na babkę uważ­nie. Od tej ko­bie­ty biła moc, zda­wa­ła się być sil­niej­sza niż jej obie młod­sze to­wa­rzysz­ki razem wzię­te. Ale i matka po­sta­no­wi­ła prze­jąć ini­cja­ty­wę, bo zer­k­nę­ła na As­ge­ra i uśmiech­nę­ła się opuch­nię­ty­mi war­ga­mi, a jej głos zła­god­niał. Mó­wi­ła z wy­sił­kiem, sta­ra­jąc się jed­nak, aby słowa brzmia­ły wy­raź­nie i mięk­ko:

– A co taki ładny chło­piec robi w tak od­ra­ża­ją­cym miej­scu? Wy­cią­gnij mnie stąd, to zo­ba­czysz, że nawet w Osli może być przy­jem­nie. Po­tra­fię się od­wdzię­czyć.

Bab­cia po­krę­ci­ła głową z nie­do­wie­rza­niem.

– O, wła­śnie! Tyś już na stałe za­kwa­te­ro­wa­ła mózg po­mię­dzy no­ga­mi. Uwa­żaj, bo pan ofi­cer po­ła­ko­mi się na takie próch­no.

Ale Asger już był my­śla­mi gdzie in­dziej. W roz­tar­gnie­niu spoj­rzał jesz­cze na ko­bie­ty, sku­pia­jąc wzrok na naj­młod­szej. Wy­glą­dał, jakby się nad czymś za­sta­na­wiał, w końcu jed­nak tylko prze­je­chał dło­nią po wło­sach i od­wró­cił głowę.

– Taaak… – za­czął. – Na pewno się jesz­cze zo­ba­czy­my.

Ski­nął na Ha­da­ra i znik­nął w wyj­ściu.

 

***

 

Gwar­dzi­ści sie­dzie­li przy stole, schy­le­ni, sku­pie­ni na grze. Co jakiś czas roz­le­gał się tur­kot rzu­ca­nych kości, potem na chwi­lę za­pa­da­ło mil­cze­nie, wresz­cie cała se­kwen­cja koń­czy­ła się ję­ka­mi za­wo­du prze­gra­nych i re­cho­tem zwy­cięz­cy.

Asger cicho pod­szedł do gra­ją­cych męż­czyzn.

– Kto sprzą­ta celę?

Star­szy gwar­dzi­sta zi­gno­ro­wał py­ta­nie, młod­si spoj­rze­li nie­pew­nie.

– A gdzie mamy ich trzy­mać? – za­py­tał jeden z wy­rost­ków.

– A co mnie to ob­cho­dzi? Za­mknij­cie ich cho­ciaż­by w tej sali, w któ­rej przed chwi­lą z nimi roz­ma­wia­łem.

Mło­dzień­cy pod­nie­śli się nie­znacz­nie, szu­ka­jąc jesz­cze apro­ba­ty zwierzch­ni­ka, ale ten sie­dział mil­cząc; wy­szli więc z ocią­ga­niem.

Ka­pi­tan zajął wolne krze­sło.

– Kto je prze­słu­chi­wał?

Gwar­dzi­sta od­wró­cił głowę.

– Kat – rzu­cił do ścia­ny.

– Mę­czył je?

– Wy­ko­ny­wał swoją ro­bo­tę.

Asger ski­nął głową.

– To teraz pój­dziesz po tego kata i przy­pro­wa­dzisz go tutaj. A przy oka­zji grzecz­nie po­pro­sisz dok­to­ra Ba­na­ha, żeby także po­sta­rał się wpaść. Bę­dzie miał tro­chę pracy.

Męż­czy­zna spoj­rzał na ofi­ce­ra z nie­ukry­wa­ną nie­chę­cią.

– Ktoś musi tu zo­stać.

– Tak. – Asger chęt­nie się zgo­dził. – Ja i Hadar. Wy­star­czy.

Gwar­dzi­sta nie po­ru­szył się. Si­dort wy­chy­lił się nieco w jego stro­nę.

– Mam wra­że­nie, że nie orien­tu­jesz się w sy­tu­acji. Je­stem ofi­ce­rem armii, tam – mach­nął ręką w nie­okre­ślo­nym kie­run­ku – jest wojna. Nie przy­je­cha­łem na ryby. Ja tutaj teraz roz­ka­zu­ję, ro­zu­miesz? Nie twój bur­mistrz, nie twój do­wód­ca. Ja.

Star­szy męż­czy­zna wstał wresz­cie, za­sa­lu­to­wał nie­chluj­nie i wy­szedł bez słowa.

Asger zła­pał kości i po­tur­lał je po stole.

– Za­gra­my?

Twarz Ha­da­ra wresz­cie roz­ja­śnił uśmiech.

– Czemu nie?

 

***

 

Banah nie­mal biegł w stro­nę wię­zie­nia. Od kilku dni za­bie­gał o to, by po­zwo­lo­no mu zo­ba­czyć osa­dzo­nych. Do­my­ślał się, jakie me­to­dy prze­słu­cha­nia za­sto­so­wa­no, do­my­ślał się więc rów­nież, że jego pomoc mogła być nie­zbęd­na. Ale dotąd proś­by od­rzu­ca­no, gdy więc w drzwiach ga­bi­ne­tu zo­ba­czył po­nu­re­go gwar­dzi­stę, nie był przy­go­to­wa­ny. Miał jesz­cze kilku pa­cjen­tów, po­ra­dził sobie z nimi tak szyb­ko jak po­tra­fił, za­pa­ko­wał torbę i ru­szył w drogę.

Mijał żoł­nie­rzy z od­dzia­łu ka­pi­ta­na Si­dor­ta. Cho­dzi­li pa­ra­mi, uzbro­je­ni, ale spo­koj­ni i zdy­scy­pli­no­wa­ni. Nie na­rzu­ca­li się, jed­nak byli do­sko­na­le wi­docz­ni. Przed chwi­lą prze­mknął koło dok­to­ra rów­nież miej­ski kat. Szedł ze spusz­czo­ną głową, za­my­ślo­ny i po­de­ner­wo­wa­ny. A gdy le­karz do­tarł wresz­cie do sie­dzi­by gwar­dii, spo­tkał wy­cho­dzą­ce­go z niej ka­pi­ta­na. Asger po­ru­szał się fleg­ma­tycz­nie, z ty­po­wym dla sie­bie nieco na­dą­sa­nym wy­ra­zem twa­rzy. Mimo to wydał się teraz le­ka­rzo­wi odro­bi­nę mniej iry­tu­ją­cy niż przy pierw­szym spo­tka­niu.

– Dok­to­rze, w środ­ku jest sier­żant Hadar. Do­pil­nu­je, żeby wszyst­ko od­by­ło się tak, jak sobie za­ży­czysz.

Od­szedł, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

 

***

 

Od­dział Si­dor­ta do­stał do użyt­ku ob­szer­ny, wy­god­ny bu­dy­nek, nie­mal pałac, po­ło­żo­ny nie­opo­dal rynku. Po­dob­no był to dom po­przed­nie­go bur­mi­strza, a obec­ny, Aleks Lund, nie prze­jął go, uzna­jąc, że jest zbyt oka­za­ły na jego po­trze­by. Zajął nie­wiel­kie miesz­kan­ko na pię­trze ra­tu­sza. Ka­pi­tan za­sta­na­wiał się, czy długo wy­trwa w tym po­sta­no­wie­niu, bo opusz­czo­ny przez wła­dze bu­dy­nek był pięk­ny, prze­stron­ny, a na jego ty­łach znaj­do­wał się wspa­nia­ły ogród. Nie­ste­ty, teraz mocno za­nie­dba­ny.

Asger wszedł do środ­ka, w na­dziei na chwi­lę od­po­czyn­ku i spóź­nio­ny obiad. Zre­zy­gno­wa­ny przy­mknął po­wie­ki, gdy nie­mal w progu przy­wi­ta­ła go Da­li­na Tra­kia, sa­lu­tu­jąc, jak zwy­kle wy­jąt­ko­wo służ­bi­ście.

– Ka­pi­ta­nie, dwa pisma. Od bur­mi­strza i sę­dzie­go. – Wrę­czy­ła mu pa­pie­ry, cały czas pa­trząc na jakiś punkt ponad jego pra­wym ra­mie­niem.

– Dzię­ku­ję. Jest co jeść?

– Tak. Zaraz wydam dys­po­zy­cje…

– Niech mi przy­nio­są do mojej kwa­te­ry.

Zo­sta­wił dziew­czy­nę, wspi­na­jąc się po scho­dach zdej­mo­wał rę­ka­wicz­ki i kurt­kę. Wszedł do po­ko­ju, za­trza­snął drzwi, oparł się o nie i za­mknął oczy. Roz­luź­nił spię­te mię­śnie, kilka razy głę­bo­ko ode­tchnął. Spoj­rzał na trzy­ma­ne w dłoni ko­per­ty, otwo­rzył je po­wo­li. Pierw­sze pismo skre­ślił bur­mistrz. Pro­sił ka­pi­ta­na o przy­by­cie, chciał, jak się wy­ra­ził, prze­dys­ku­to­wać kwe­stie for­mal­ne. Asger ze zro­zu­mie­niem po­ki­wał głową. Bur­mistrz miał prawo czuć się za­gu­bio­ny, nagle jego wła­dza zo­sta­ła za­kwe­stio­no­wa­na i za­chwia­na. Jeśli ist­nia­ła szan­sa, aby umoc­nić go w prze­ko­na­niu, że chwi­lo­wo nie ma nic do po­wie­dze­nia, trze­ba było ją wy­ko­rzy­stać. Ka­pi­tan po­sta­no­wił zro­bić to jesz­cze dziś.

Drugi list po­cho­dził od sę­dzie­go, który za­pra­szał wiel­ce sza­now­ne­go ka­pi­ta­na As­ge­ra Si­dor­ta na śnia­da­nie. Asger uśmiech­nął się do sie­bie. Świet­nie.

 

***

 

Sę­dzia z żoną zaj­mo­wał nie­wiel­ki dom w za­cisz­nej dziel­ni­cy mia­sta. Asger prze­kro­czył bramę ogro­du i ro­zej­rzał się cie­ka­wie. Ide­al­nie przy­strzy­żo­ne traw­ni­ki, kilka dzia­ła­ją­cych fon­tann, mi­nia­tu­ro­wy la­bi­rynt z ży­wo­pło­tu, sta­ran­nie po­przy­ci­na­ne drze­wa – widok był nie­wąt­pli­wie in­te­re­su­ją­cy. Sę­dzia We­nsel mu­siał ko­lek­cjo­no­wać przed­wo­jen­ne ka­ta­lo­gi ogrod­ni­cze.

W drzwiach ka­pi­ta­na przy­wi­tał wy­pro­sto­wa­ny lokaj o po­waż­nej, chłop­skiej twa­rzy, wci­śnię­ty w jasną li­be­rię. Za­py­tał, kogo ma za­anon­so­wać, cho­ciaż za­pew­ne do­sko­na­le wie­dział, po czym po­pro­wa­dził go­ścia do sa­lo­nu.

Sę­dzia wstał na widok ofi­ce­ra. Jego żona, blada, drob­na ko­bie­ta, uśmiech­nę­ła się nie­śmia­ło i ski­nę­ła głową. Asger ro­zej­rzał się po dość cia­snym wnę­trzu, wy­peł­nio­nym du­ży­mi, wy­god­ny­mi me­bla­mi, świet­nej ja­ko­ści. Ale ich ilość, roz­miar, a także zwi­sa­ją­cy z su­fi­tu ogrom­ny ży­ran­dol spra­wia­ły wra­że­nie, że salon chwi­lo­wo zo­stał za­mie­nio­ny na ma­ga­zyn. Każdy wolny skra­wek ścian wy­peł­nio­no por­tre­ta­mi, za­pew­ne przod­ków, są­dząc po po­do­bień­stwie do go­spo­da­rza.

– Ku­zy­ni? – spy­tał ofi­cer.

– Och, nie tylko. Mój oj­ciec, dzia­dek, pra­dziad­ko­wie…  Całe po­ko­le­nia We­nse­lów.

Asger, ma­new­ru­jąc po­mię­dzy fo­te­la­mi, zbli­żył się do jed­ne­go z ob­ra­zów i przy­glą­dał się mu uważ­nie.

– Aha. Za­sta­na­wia­łem się tylko, dla­cze­go wszyst­kie są nowe.

Żona za­ru­mie­ni­ła się gwał­tow­nie, sę­dzia na chwi­lę za­po­mniał, że na­le­ży od­dy­chać.

– No tak… Nie… Przejdź­my do ja­dal­ni, zaraz po­da­dzą śnia­da­nie – oświad­czył, gdy od­zy­skał głos.

 

***

 

Pie­czy­wo było pysz­ne, wę­dli­ny też ni­cze­go sobie. Za­sta­wa może nieco pre­ten­sjo­nal­na, ale miała pe­wien urok. Licz­ba sztuć­ców po­wo­do­wa­ła za­wrót głowy i Asger z nie­ja­ką ulgą zo­rien­to­wał się, że jesz­cze pa­mię­ta, który wi­de­lec do czego służy. Za­pa­trzył się na ide­al­nie biały krą­żek sera i my­ślał, czy na pewno do­brze widzi. Ale gdy roz­po­znał le­żą­ce obok niego małe, po­ma­rań­czo­we owoce uznał, że oczy jed­nak go nie mylą.

– Opła­ca się być pro­win­cjo­nal­nym sę­dzią – rzu­cił.

We­nsel uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Opła­ca się cięż­ko pra­co­wać. Wie­dzia­łem, ka­pi­ta­nie, że mnie nie za­wie­dziesz. Mó­wi­łem wczo­raj żonie – kto jak kto, ale Si­dort na pewno pozna się na tym, co pierw­szo­rzęd­ne. Przy­naj­mniej spró­bu­je­my ugo­ścić ka­pi­ta­na tak, jak jest do tego przy­zwy­cza­jo­ny.

Asger spoj­rzał na niego z roz­ba­wie­niem.

– Przy­zwy­cza­jo­ny? Już od dawna nie. Zresz­tą, w moim domu to była rzad­kość. Funt tego sera kosz­to­wał… Ze sto gra­nów? Za­pew­niam cię, We­nsel, nie za­ja­da­li­śmy się nim na co dzień. – Ukro­ił ka­wa­łek, wło­żył do ust. Nigdy nie ro­zu­miał fe­no­me­nu tali, ab­sur­dal­nie dro­gie­go sera. Asger uwa­żał, że był mdły i zbyt kru­chy. – Wtedy kosz­to­wał sto gra­nów. Lata temu. A teraz? Pod­czas wojny? Za­pew­ne prze­my­ca­ny przez gra­ni­cę, bo prze­cież wciąż pro­du­ku­ją go tylko w Ase­tii. Cena po­szła w górę, bez wąt­pie­nia. Tak samo jak tych ka­lij­skich śli­wek. – Brodą wska­zał po­ma­rań­czo­we ku­lecz­ki.

– Nawet w tak nie­pew­nych cza­sach trze­ba cza­sem po­zwo­lić sobie na odro­bi­nę przy­jem­no­ści. Praw­da, ka­pi­ta­nie?

Asger zi­gno­ro­wał tę uwagę, jak i fakt, że stróż prawa po­czę­sto­wał go wła­śnie to­wa­ra­mi z prze­my­tu. Chwy­cił śliw­kę, roz­gryzł ją. W prze­ci­wień­stwie do sera, cenę tych owo­ców ro­zu­miał do­sko­na­le. Uwiel­biał ich sło­dycz, de­li­kat­ną kon­sy­sten­cję, so­czy­stość. Te były ide­al­nie doj­rza­łe; ofi­cer z roz­ko­szą stwier­dził, że mają nawet chwi­lo­wą moc roz­luź­nia­nia na­pię­tych mię­śni.

– Dla­cze­go Ma­li­kę Erlen zwol­nio­no z aresz­tu?

We­nsel po­bladł.

– Jej aresz­to­wa­nie było po­mył­ką. Oka­za­ło się, że nie ma do tego żad­nych pod­staw, mała Agda pa­pla­ła bez sensu.

– Może dla­te­go, że ją tor­tu­ro­wa­no.

– Słu­cham?

Ale Asger po­now­nie go zi­gno­ro­wał.

– Ma­li­ka Erlen była je­dy­ną aresz­to­wa­ną osobą, która po­cho­dzi­ła z za­moż­nej ro­dzi­ny. I zwol­nio­no ją nie­mal zaraz po uwię­zie­niu. Za­sta­na­wia mnie to.

We­nsel przy­wo­łał na twarz wyraz świę­te­go obu­rze­nia.

– Czy coś pan in­sy­nu­uje, ka­pi­ta­nie?

Asger po­pa­trzył na niego sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi, w któ­rych uj­rzeć można było wy­łącz­nie nie­win­ność.

– Ja? Ależ skąd. Po pro­stu zda­rza mi się my­śleć. – Się­gnął po ko­lej­ną śliw­kę, chwi­lę ob­ra­cał ją w pal­cach. – Roz­ma­wia­łem wczo­raj z katem. Twier­dzi, że ze­zna­nia wy­mu­szał mę­ka­mi. Na pana po­le­ce­nie.

– Bzdu­ra! – Sę­dzia zer­k­nął na żonę, jesz­cze bled­szą niż do­tych­czas. – Ka­pi­ta­nie, przejdź­my do mo­je­go ga­bi­ne­tu.

 

***

 

– Ro­zu­miem, że można czuć się zdez­o­rien­to­wa­nym. Wszyst­ko zmie­nia się tak gwał­tow­nie, prawo rów­nież. Ale tor­tu­ry… Musi pan prze­cież wie­dzieć, We­nsel, że nigdy nie miały war­to­ści. A od nie­mal roku są za­bro­nio­ne de­kre­tem Rady Woj­sko­wej przy…

Sę­dzia nie­cier­pli­wie mach­nął ręką.

– Rada Woj­sko­wa wy­da­je różne de­kre­ty. Zo­ba­czy­my, ile z nich zo­sta­nie w mocy, gdy wojna się skoń­czy i ma­so­we po­par­cie lud­no­ści nie bę­dzie już tak po­trzeb­ne. Zresz­tą, je­że­li tutaj sto­so­wa­no tor­tu­ry, to bez mojej zgody i wie­dzy.

– Kat twier­dzi ina­czej. Twier­dzi rów­nież – Asger nieco pod­niósł głos, wi­dząc, że sę­dzia po­now­nie chce mu prze­rwać – że ze­zna­nia spi­sy­wał razem z gwar­dzi­sta­mi, a potem za­no­sił panu do pod­pi­su.

– To praw­da. Pod­pi­sy­wa­łem spi­sa­ne ze­zna­nia. Ale nigdy nie byłem przy prze­słu­cha­niu. To ro­bo­ta kata i gwar­dzi­stów.

Asger sta­nął przy oknie, po­pa­trzył na ogród. Wiele drzew stra­ci­ło już li­ście, pra­co­wi­cie teraz za­mie­cio­ne w ru­da­we stosy, ale zie­leń wciąż zde­cy­do­wa­nie prze­wa­ża­ła. I do­brze wpły­wa­ła na spo­kój ofi­ce­ra.

– We­nsel, dla­cze­go udaje pan idio­tę? Nie mógł pan nie wie­dzieć.

Sę­dzia sta­nął tuż za ple­ca­mi Si­dor­ta.

– No tak, pa­ni­czyk ma głowę w chmu­rach. Kat i jego me­to­dy oka­za­ły się sku­tecz­ne, czyż nie? Mamy po­dej­rza­nych, teraz tylko trze­ba udo­wod­nić im winę. Nie in­te­re­su­ją mnie me­to­dy, je­stem tu po to, by spra­wie­dli­wo­ści stało się za­dość. To mia­sto ma być bez­piecz­ne…

Asger od­wró­cił się bły­ska­wicz­nie i chwy­cił We­nse­la za nad­gar­stek.

– Po­ka­żę coś panu – syk­nął. Drugą dło­nią zła­pał wska­zu­ją­cy palec sę­dzie­go, wy­giął go do tyłu. Roz­legł się cichy trzask, twarz sę­dzie­go zro­bi­ła się biała jak ścia­na. Nie zdą­żył jed­nak wrza­snąć, bo Asger pu­ścił jego rękę, ujął za kark i za­sło­nił usta.

– Mam kon­ty­nu­ować? Po któ­rym palcu do­wiem się, że uro­dzi­ła pana wiedź­ma, a żona w nocy zmie­nia się w wil­ko­ła­ka? – Zwol­nił uchwyt, a We­nsel opadł na dywan, zwi­nął się w cięż­ko dy­szą­cy kłę­bek. Asger omi­nął go zgrab­nie, rzu­ca­jąc jesz­cze przez ramię:

– Chcę się spo­tkać z obroń­cą tych ludzi. Pro­szę to zor­ga­ni­zo­wać.

 

***

 

Dziew­czyn­ka pa­trzy­ła na As­ge­ra nie­chęt­nie i z pełną cie­ka­wo­ści nie­uf­no­ścią. Sie­dzą­cy po dru­giej stro­nie wą­skie­go ku­chen­ne­go stołu ofi­cer od­po­wia­dał jej po­dob­nym spoj­rze­niem, zu­peł­nie nie zda­jąc sobie z tego spra­wy. Alika Ren stała opar­ta o kre­dens, z rę­ka­mi skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­siach i hardo za­dar­tym pod­bród­kiem.

– Trze­ba ją było wi­dzieć, jak do mnie do­tar­ła. Brud­na, po­tar­ga­na, dzika. Nic dziw­ne­go, cho­wa­ły ją prze­cież te sza­lo­ne wiedź­my. – Go­spo­dy­ni zwró­ci­ła się do to­wa­rzy­szą­cej As­ge­ro­wi szczu­płej dziew­czy­ny.

Da­li­na Tra­kia zi­gno­ro­wa­ła te słowa, zmarsz­czy­ła nos i od­wró­ci­ła głowę. Nie­obec­nym wzro­kiem wpa­trzy­ła się w sza­rość za oknem, nie uda­jąc już nawet za­in­te­re­so­wa­nia obec­ny­mi w cia­snej kuch­ni oso­ba­mi. Asger wes­tchnął w duchu. Przy­tar­gał ze sobą Tra­kię, bo uznał, że jako ko­bie­ta znaj­dzie wspól­ny język z dziec­kiem. Wła­śnie do­tar­ło do niego, jak bar­dzo się po­my­lił.

– Mia­łam kie­dyś syna. – Alika, naj­wy­raź­niej ura­żo­na obo­jęt­no­ścią żoł­nier­ki, zwró­ci­ła się do ofi­ce­ra. – Byłby teraz pew­nie w pana wieku, ofi­ce­rze.

Jed­nak Asger pa­trzył na dziew­czyn­kę. Mimo po­wo­li za­pa­da­ją­ce­go w kuch­ni mroku wi­dział jej bladą twarz, dwa ciem­ne war­ko­czy­ki ozdo­bio­ne czer­wo­ny­mi ko­kar­da­mi, za­ci­śnię­te usta. Zofa co chwi­lę po­pra­wia­ła sztyw­ny koł­nie­rzyk su­kien­ki, w któ­rej mu­sia­ła czuć się bar­dzo nie­swo­jo. Szorst­ki ma­te­riał od­ci­snął na chu­dej szyi ja­sno­pur­pu­ro­wą pręgę.

– Twoja matka, babka i sio­stra są w wię­zie­niu – za­czął spo­koj­nie, wbi­ja­jąc wzrok w wiel­kie, nie­bie­skie oczy dziec­ka. Dziew­czyn­ka mil­cza­ła.

– Tam, gdzie ich miej­sce. Sły­szał pan prze­cież, ofi­ce­rze, co ta mała cza­row­ni­ca, Agda, zro­bi­ła. Naj­pierw stra­ci­łam syna, teraz męża. Niech zgni­ją, żeby nie mogły skrzyw­dzić ni­ko­go wię­cej.

Asger przy­mknął po­wie­ki, za­ci­snął dłoń w pięść.

– Dok­tor Banah po­wie­dział mi, że śmierć Gorta Rena na­stą­pi­ła z przy­czyn na­tu­ral­nych, i że nie raz ostrze­gał two­je­go męża…

Alika ode­rwa­ła plecy od kre­den­su, po­stą­pi­ła dwa kroki i za­trze­po­ta­ła rę­ka­mi.

– Banah, Banah! Dok­tor jest ślepy! A pan? Też pan nie widzi, co się wokół dzie­je? Mo­że­my za­prze­czać, jasne. Aż od­ro­dzą się i przyj­dą… Ja się boję. Nie mamy szans, trze­ba ich znisz­czyć, zanim… – Na­bra­ła po­wie­trza i za­mil­kła, jakby szu­ka­jąc od­po­wied­nich wy­ra­zów. – Zanim uro­sną w po­tę­gę, zanim przy­nio­są znisz­cze­nie… Jak daw­niej.

Ka­pi­tan słu­chał w mil­cze­niu, pró­bu­jąc zdu­sić po­ja­wia­ją­cy się na ple­cach zimny dreszcz. Pa­trzył na ko­bie­tę, na jej roz­bie­ga­ne spoj­rze­nie i roz­pacz­li­wie sta­rał się nie do­pu­ścić do sie­bie zro­zu­mie­nia. Prze­łknął ślinę, by wy­pusz­czo­ne z gar­dła py­ta­nie brzmia­ło do­sta­tecz­nie pew­nie.

– Łatwo sobie w ten spo­sób wiele wy­tłu­ma­czyć, praw­da? – rzu­cił gło­sem po­zba­wio­nym emo­cji.

Alika wy­krzy­wi­ła wargi.

– Moja sio­stra prze­klę­ła pana Rena. Sły­sza­łam to. Moja babka jest wiedź­mą, a matka jej po­ma­ga.

Trzy pary oczu skie­ro­wa­ły się na drob­ną, sku­lo­ną po­stać.

– Zofo, wiesz, że za czary wciąż karze się śmier­cią? Że Agda, a także twoja matka i bab­cia mogą zgi­nąć? Umrzeć… Wiesz, co to ozna­cza? Nie bę­dzie ich. – Asger pró­bo­wał zna­leźć od­po­wied­nie słowa.

– Wiem. To, co ro­bi­ły, jest złe. Spro­wa­dzi­ły po­wódź ze­szłej wio­sny, cho­ro­bę na krowę mły­na­rza, cho­dzi­ły na cmen­tarz i mam­ro­ta­ły na gro­bach. A teraz Agda za­bi­ła Gorta Rena – re­cy­to­wa­ła bez­na­mięt­nie.

Da­li­na z nie­chę­cią pa­trzy­ła na po­zba­wio­ną wy­ra­zu dzie­cię­cą buzię.

– Po­cho­dzę z Driny, ponad dwie­ście mil na pół­noc stąd. Ostat­nia po­wódź do­tar­ła i tam. Mam ro­zu­mieć, że to dzie­ło two­jej ro­dzin­ki? – mruk­nę­ła.

Zofa po­czer­wie­nia­ła, a potem za­ci­snę­ła wargi i, mil­cząc, utkwi­ła wzrok w ja­kimś punk­cie przed sobą. Ka­pi­tan chwy­cił pod­wład­ną za ło­kieć, po­cią­gnął lekko.

– Chodź­my stąd.

Wy­szli na ko­ry­tarz. Asger usiadł na scho­dach, roz­piął naj­wyż­szy guzik kurt­ki, oparł czoło na dłoni.

– Mia­łem na­dzie­ję, że to ty z nią po­roz­ma­wiasz.

Da­li­na Tra­kia po­pa­trzy­ła na niego zdu­mio­na.

– Nie zno­szę dzie­ci – burk­nę­ła z od­ra­zą w gło­sie.

 

***

 

Hadar prze­dzie­rał się przez gąszcz ogro­du, prze­kli­na­jąc przy­ro­dę i nie­rów­ne ścież­ki. Do al­ta­ny do­tarł za­sa­pa­ny, po­dra­pa­ny i po­kłu­ty przez ko­ma­ry. Gdy sa­lu­to­wał cze­ka­ją­ce­mu na niego ka­pi­ta­no­wi, był nie­mal pe­wien, że na twa­rzy mło­de­go męż­czy­zny po­ja­wił się cień iro­nicz­ne­go uśmie­chu. Ofi­cer oczy­wi­ście wy­glą­dał, jakby szedł tu jakąś inną drogą, sze­ro­ką, czy­stą, równą, po­zba­wio­ną in­sek­tów i kol­cza­stych ro­ślin. Wy­glą­dał ide­al­nie, jak za­wsze. No, pra­wie za­wsze.

Hadar usiadł na ławie, oparł się ple­ca­mi o ścia­nę, ostroż­nie, bo al­ta­na nie­bez­piecz­nie trzesz­cza­ła pod wpły­wem każ­de­go gwał­tow­niej­sze­go ruchu. Asger zajął miej­sce na­prze­ciw­ko, wy­cią­gnął nogi i przy­mknął oczy. Mówił mo­no­ton­nie, cicho, jakby do sie­bie:

– Roz­ma­wia­łem z obroń­cą aresz­to­wa­nych. Co praw­da po­pro­si­łem wczo­raj We­nse­la, żeby za­aran­żo­wał spo­tka­nie, jed­nak gdy od niego wy­cho­dzi­łem, nie czuł się naj­le­piej. Po­py­ta­łem, tra­fi­łem do ad­wo­ka­ta. Chcia­łem z nim po­roz­ma­wiać, ale nie za bar­dzo nam to szło. – Ode­tchnął głę­bo­ko. – W ogóle, oka­zał się dość mil­czą­cy. Mam wła­ści­wie wra­że­nie, że jest pół­głów­kiem. Nie wiem, czy zro­zu­miał wszyst­ko, co do niego mó­wi­łem, nie wiem nawet, czy go to w ogóle in­te­re­so­wa­ło. Jak już udało mu się coś z sie­bie wy­do­być, za­czy­nał od „sę­dzia mówi”, „sę­dzia kazał”. We­nsel to, We­nsel śmo. Nic dziw­ne­go, że pro­ces toczy się, jak się toczy.

– Tor­tu­ry?

– Oczy­wi­ście. To za­wsze był naj­prost­szy spo­sób na cza­row­ni­ce, więc dla­cze­go nie sko­rzy­stać z niego i teraz? Ale We­nsel za­prze­czy. Nigdy go przy prze­słu­cha­niach nie było, nic o tym nie wie. Uprze się, nawet jeśli bę­dzie przez to wy­glą­dał na śle­pe­go głup­ca. Trze­ba to za­trzy­mać.

– Jak?

Asger wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Jak­kol­wiek.

Uniósł głowę, spo­glą­da­jąc w kie­run­ku trzy­ma­ją­cych się na jed­nym za­wia­sie drzwi. Po chwi­li i Hadar usły­szał sze­lest. Ktoś prze­dzie­rał się przez za­ro­śla, gniew­nie do sie­bie mam­ro­cząc.

Dok­tor Banah wci­snął się do środ­ka, sta­nął przed żoł­nie­rza­mi i prze­cze­sał dło­nią zmierz­wio­ne włosy.

– Prze­cho­dzi­łem – za­czął. – Po­my­śla­łem więc, że złożę krót­ką wi­zy­tę. Ale chyba jed­nak po­wi­nie­nem już wra­cać. – Za­my­ślił się nieco ga­po­wa­to. – Ka­pi­ta­nie, sier­żan­cie, gdy­by­ście przy­ję­li za­pro­sze­nie na skrom­ny obiad, by­ło­by mi bar­dzo miło.

– Z przy­jem­no­ścią, dok­to­rze. – Asger ski­nął głową. – A kiedy?

– Dziś, przed zmro­kiem. Daj­cie mi tylko chwi­lę, bym zdą­żył coś przy­go­to­wać. – Banah po­pa­trzył na przód sur­du­ta, pró­bu­jąc strą­cić z niego strzę­py liści. – A także umyć się i prze­brać.

 

***

 

Mirna sie­dzia­ła przy­stro­jo­na w zie­lo­ną su­kie­necz­kę, z wiel­ką ró­żo­wą ko­kar­dą w ja­snych wło­sach. Gdyby nie ło­bu­zer­ski uśmiech, trud­no by­ło­by w niej po­znać tę samą dziew­czyn­kę, która wska­zy­wa­ła żoł­nie­rzom drogę do ra­tu­sza. Asger, ku wła­sne­mu zdu­mie­niu, na­tych­miast po­czuł sym­pa­tię do tego dziec­ka, tak róż­ne­go od po­nu­rej Zofy. Nie zmie­ni­ło się to nawet wów­czas, gdy do­kład­nie wy­ce­lo­wa­na kulka z cia­sta od­bi­ła się od jego pod­bród­ka i wy­lą­do­wa­ła na ta­le­rzu.

– Mirna! – krzyk­nął Banah, a dziew­czyn­ka po­kor­nie spu­ści­ła oczy. Ale gdy Asger par­sk­nął śmie­chem, mała od razu prze­sta­ła uda­wać skru­chę.

Si­dort nie mógł­by się gnie­wać. Dawno nie czuł się tak do­brze, tak od­prę­żo­ny jak w to­wa­rzy­stwie ser­decz­ne­go dok­to­ra i jego roz­bry­ka­nej córki. A do tego je­dze­nie, cho­ciaż dość pro­ste, było wy­jąt­ko­we. Krem z dyni oka­zał się świet­nie do­pra­wio­ny, ryba za­pie­ka­na z chrza­nem ide­al­na, a cia­sto ze śliw­ka­mi, zwy­kły­mi, nie ka­lij­ski­mi, mimo że chyba wczo­raj­sze, pierw­szo­rzęd­ne.

– Dok­to­rze, musi mieć pan świet­ne­go ku­cha­rza. – Hadar chyba rów­nież do­ce­nił ko­la­cję.

– Tata sam to wszyst­ko zro­bił! – wy­rwa­ła się Mirna, za­ru­mie­nio­na z dumy.

Asger spoj­rzał na Ba­na­ha z za­cie­ka­wie­niem.

– Tak, to praw­da. Go­to­wa­nie jest moją pasją, zaraz po tej bździą­gwie – brodą wska­zał na córkę – i pracy. A ty, mała, kończ, bo mu­sisz iść spać.

Dziew­czyn­ka zro­bi­ła ura­żo­ną minę i wi­del­czy­kiem grze­ba­ła w cie­ście, ły­piąc cały czas na sie­dzą­ce­go na­prze­ciw ofi­ce­ra.

– Czy to jest twój tata? – za­py­ta­ła wresz­cie, kie­ru­jąc palec ku Ha­da­ro­wi.

– Mirna!

Sier­żant pra­wie się za­krztu­sił, tylko Si­dort po­zo­stał nie­wzru­szo­ny.

– Nie – od­parł spo­koj­nie. – Ale czę­sto tak się za­cho­wu­je. Bywa nie­zno­śny. – Mru­gnął do dziew­czyn­ki, a ta ze zro­zu­mie­niem po­ki­wa­ła głową.

– Masz dzie­ci? – Asger naj­wy­raź­niej ją za­in­te­re­so­wał.

– Nie.

– A chciał­byś mieć?

– Mirna! Czas spać! – Po­now­nie roz­legł się obu­rzo­ny głos Ba­na­ha.

Hadar spoj­rzał na za­kło­po­ta­ne­go do­wód­cę z za­cie­ka­wie­niem. Si­dort roz­chy­lił usta, za­mknął je jed­nak zaraz, zmarsz­czył brwi i wy­glą­dał, jakby przy­szło mu roz­wią­zać wy­jąt­ko­wo skom­pli­ko­wa­ną ła­mi­głów­kę. Oglą­da­nie ka­pi­ta­na, który za­po­mniał ję­zy­ka w gębie, wy­raź­nie spra­wia­ło sier­żan­to­wi przy­jem­ność.

– Kończ, Mirna, i do łóżka.

Dziew­czyn­ka chyba wy­czu­ła, że jej py­ta­nie wy­wo­ła­ło kon­ster­na­cję, bo już bez więk­szych pro­te­stów dała się wy­pro­wa­dzić z ja­dal­ni. Dok­tor rów­nież znik­nął na dłuż­szą chwi­lę, a gdy wró­cił, minę miał wciąż nie­pew­ną.

– Prze­pra­szam za nią. Za­da­je mnó­stwo pytań. Chyba nie wy­cho­wa­łem jej tak, jak po­wi­nie­nem. Jej matka zmar­ła czte­ry lata temu. Opła­cam nia­nię, ale sta­ram się, żeby miała przede wszyst­kim ojca. Róż­nie to wy­cho­dzi… – wes­tchnął.

– Jest uro­cza – od­parł Asger. – Pro­szę nie prze­pra­szać.

Banah uśmiech­nął się z wdzięcz­no­ścią. Męż­czyź­ni prze­szli do sa­lo­ni­ku, dok­tor wyjął z kre­den­su ka­raf­kę z winem i kie­lisz­ki.

– Wino rów­nież do­mo­wej ro­bo­ty – po­wie­dział z dumą. – Mam małą win­ni­cę poza mia­stem. Kli­mat niby nie jest spe­cjal­nie sprzy­ja­ją­cy, ale wino wy­cho­dzi mi nie­naj­gor­sze.

Tru­nek rze­czy­wi­ście oka­zał się cał­kiem nie­zły, cho­ciaż nieco cierp­ki. Ale przede wszyst­kim – mocny. Dok­tor chwi­lę bawił się kie­lisz­kiem, zbie­ra­jąc myśli.

– Ka­pi­ta­nie – za­czął wresz­cie. – Przed po­łu­dniem do­wlókł się do mnie sę­dzia We­nsel. Ze zła­ma­nym pal­cem. Był bar­dzo zde­ner­wo­wa­ny, twier­dził, że to pan zro­bił.

W spoj­rze­niu, jakim teraz Hadar ob­da­rzył do­wód­cę, nie było za­cie­ka­wie­nia ani za­sko­cze­nia. Było pełne spo­koj­nej re­zy­gna­cji. Asger uniósł brwi.

– Bzdu­ra – od­rzekł bez­na­mięt­nie. Zaraz jed­nak w jego oczach za­pa­li­ły się zło­śli­we iskier­ki. – Jak mi się wy­da­je, sę­dzia nie ma żad­nych świad­ków.

Banah chyba zro­zu­miał, bo przez chwi­lę pa­trzył na Si­dor­ta, trwa­jąc  w dziw­nym stu­po­rze.

– Taaak… No cóż, ka­pi­ta­nie… Prze­ba­da­łem osa­dzo­nych, nie mam wąt­pli­wo­ści, że za­sto­so­wa­no na nich tor­tu­ry. Oba­wiam się, że gdyby nie in­ter­wen­cja, kil­ko­ro z nich nie prze­ży­ło­by na­stęp­nych dni. Czy sę­dzia o tym wie­dział?

– Dok­to­rze, a jak pan myśli?

Banah wy­glą­dał na wstrzą­śnię­te­go.

– I co z tym zro­bi­cie?

Asger wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Bur­mistrz wy­da­je się roz­sąd­nym czło­wie­kiem. – Py­ta­ją­co spoj­rzał na dok­to­ra.

– Tak. I mocno za­gu­bio­nym.

– Musi więc na­brać tro­chę pew­no­ści. Ale z sę­dzią nie bę­dzie łatwo. We­nsel się wykpi, powie, że nic nie wie­dział. Nigdy nie było go przy prze­słu­cha­niach. Kat pra­co­wał tak, jak po­tra­fił i jak go na­uczo­no. Prze­cież do nie­daw­na męki były do­zwo­lo­ne i czę­sto sto­so­wa­ne. Wszy­scy wiemy, jaka jest war­tość wy­mu­szo­nych nimi ze­znań, ale jakoś nie każ­de­mu to prze­szka­dza­ło. Złożę mo­je­mu puł­kow­ni­ko­wi ra­port, za­su­ge­ru­ję rolę We­nse­la. Może to coś zmie­ni. Ale to póź­niej. Teraz mam inne py­ta­nie: czy sę­dzia po­cho­dzi z bo­ga­tej ro­dzi­ny? Albo wże­nił się w taką?

Banah naj­wi­docz­niej zo­rien­to­wał się, do czego zmie­rza ofi­cer, bo od­parł bez wa­ha­nia:

– Nie, gdzie tam. Cały ma­ją­tek po­cho­dzi z jego… pracy. Nigdy nie mie­szał się do po­li­ty­ki. Inni ucie­kli, znik­nę­li. Nie wiem nawet, czy We­nsel ma wy­star­cza­ją­ce kom­pe­ten­cje, za­wsze zaj­mo­wał się spra­wa­mi ma­jąt­ko­wy­mi. Ro­zu­mie pan, ka­pi­ta­nie? Jego wy­ro­ki by­wa­ły dzi­wacz­ne, nie­zro­zu­mia­łe. Bo­ga­cił się, ale nie miał po­wa­ża­nia. Wy­da­wa­ło się do nie­daw­na, że ko­niec jego ka­rie­ry jest bli­ski i nie­unik­nio­ny. Ale prze­szedł front, po­ja­wi­ła się nowa ad­mi­ni­stra­cja i nagle oka­za­ło się, że nie ma ni­ko­go in­ne­go. Dla­te­go nasza miej­ska gwar­dia wy­glą­da jak wy­glą­da, a sę­dzia jaki jest, każdy widzi. I roz­wi­ja skrzy­dła. Bo bra­ku­je ludzi.

Przez twarz As­ge­ra prze­mknął cień. Nie do­cze­kaw­szy się innej re­ak­cji, le­karz wró­cił do te­ma­tu, który go wy­raź­nie nur­to­wał.

– Czy wie pan, ka­pi­ta­nie, że wszyst­kie dal­sze aresz­to­wa­nia od­by­ły się na pod­sta­wie ze­znań matki i córki? Babka po­zo­sta­ła nie­wzru­szo­na, a mę­czo­no ją tak samo.

– Ma inną od­por­ność na ból. Wie pan prze­cież o tym do­brze, dok­to­rze.

– Za­sta­na­wiam się… – Dok­tor prze­rwał i wy­chy­lił kie­lich do dna. – Za­sta­na­wiam się, czy był­bym w sta­nie się prze­ciw­sta­wić… Gdyby cho­dzi­ło na przy­kład o Mirnę…

– Po co się za­sta­na­wiać? Miej­my na­dzie­ję, że nigdy nie bę­dzie mu­siał się pan o tym prze­ko­nać.

Dok­tor do­peł­nił na­czy­nia gości, a na­stęp­nie swoje.

– A pan, ka­pi­ta­nie?

– Co, ja?

– Pan by wy­trzy­mał?

Asger wstał, nie­cier­pli­wym kro­kiem za­czął prze­cha­dzać się po sa­lo­nie.

– Nie wiem. Nikt nie wie. Na szczę­ście nie mia­łem oka­zji, żeby to spraw­dzić.

Ko­lej­ne spoj­rze­nie, uważ­ne i pełne tro­ski, któ­rym mil­czą­cy Hadar ob­da­rzył do­wód­cę, nie uszło uwa­dze dok­to­ra.

– A może jed­nak? – za­py­tał z prze­bie­głym uśmie­chem. Ale zaraz zre­flek­to­wał się, że za­brnął nieco za da­le­ko. – Prze­pra­szam. Za­cho­wu­ję się go­rzej niż Mirna. Za­po­mi­nam, że to wino jest tak mocne. Prze­pra­szam.

Ale Asger za­trzy­mał się już, od­wró­cił w jego stro­nę po­bla­dłą twarz.  W zie­lo­nych tę­czów­kach cza­iły się ślady hi­ste­rii. Wy­krztu­sił z tru­dem:

– Nie wiem, dok­to­rze, co bym po­wie­dział, kogo bym zdra­dził. Nie wiem. Mnie wów­czas o nic nie py­ta­no.

 

***

 

Wśród mło­dych drzew kró­lo­wał pa­gó­rek. Nie­wy­so­ki, po­ro­śnię­ty po­żół­kłą trawą. Nie zwra­cał­by na sie­bie uwagi, gdyby nie to, że oto­czo­ny był sta­ran­nie uło­żo­ny­mi z ka­mie­ni, nie­mal iden­tycz­ny­mi pro­sto­ką­ta­mi.

Asger okrą­żał wzgó­rze, li­cząc pro­sto­ką­ty. Zna­lazł się w punk­cie wyj­ścia, gdy do­tarł do szes­na­stu.

– Woj­sko­wy. – Bar­dziej stwier­dził niż za­py­tał. Dok­tor Banah ski­nął głową.

– Kilka lat temu mie­li­śmy tu bitwę. Nie­zbyt wiel­ką, za­pew­ne nie­spe­cjal­nie ważną. Ale zo­sta­wi­ła trupy. Więk­szość zgi­nę­ła od razu, leżą więc teraz tam, razem. Było lato, za­czę­li cuch­nąć nie­mal na­tych­miast. Nie mie­li­śmy czasu, by za­dbać o każ­de­go z osob­na.

– Któ­rzy?

Banah wzru­szył ra­mio­na­mi.

– A co za róż­ni­ca? Tamci, jeśli musi pan wie­dzieć. Wasi po­gna­li za nie­do­bit­ka­mi, zo­sta­wia­jąc nam ciała i ran­nych. Wy­ko­pa­li­śmy dół, po­cho­wa­li­śmy mar­twych. Mój ga­bi­net i miesz­ka­nie za­mie­ni­ły się w szpi­tal. Potem trze­ba było kopać ko­lej­ne doły, ale już bez po­śpie­chu, bo umie­ra­li po­je­dyn­czo.

Asger ro­zej­rzał się uważ­niej. Leśne cmen­ta­rze nie były rzad­ko­ścią, sam kilka razy miał oka­zję przy­pa­try­wać się two­rze­niu no­wych. Po­rzu­ca­li je potem, z gorz­ką świa­do­mo­ścią, że mo­gi­ły nie­daw­nych to­wa­rzy­szy zo­sta­ną opusz­czo­ne już na za­wsze, po­chło­nię­te przez las, wkrót­ce nie­roz­po­zna­wal­ne. Ale w tym cmen­ta­rzu było coś nie­zwy­kłe­go.

– Dba­cie o to miej­sce.

– Nie czu­je­my ta­kiej po­trze­by. Mi­nę­ło już sporo czasu, nie ma tu na­szych bli­skich. Wo­le­li­by­śmy za­po­mnieć. Ale Alika Ren dba. Wy­ry­wa chwa­sty, grabi ścież­ki, czy­ści ka­mie­nie.

Asger drgnął za­sko­czo­ny. A dok­tor kon­ty­nu­ował, przy­sta­jąc przy jed­nym z pro­sto­ką­tów:

– Ta wojna za­bra­ła jej je­dy­ne­go syna. Do­sta­ła tylko wia­do­mość, że zgi­nął. Pew­nie leży w po­dob­nym miej­scu, da­le­ko stąd. Nikt nie po­tra­fi po­wie­dzieć, gdzie. Dba o mo­gi­ły tych chło­pa­ków, bo nie może za­trosz­czyć się o grób wła­sne­go syna. Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż tro­chę jej to po­ma­ga.

– Po któ­rej…?

 Zanim Asger zdą­żył ugryźć się w język, Banah prze­rwał mu zi­ry­to­wa­ny:

– Po tej dru­giej. Do­stał po­wo­ła­nie, po­szedł. Miał sie­dem­na­ście lat, nikt się go o zda­nie nie pytał. A nawet, jeśli by pytał, to pew­nie nie do­stał­by od­po­wie­dzi. Młody Ren in­te­re­so­wał się dziew­czy­na­mi, a nie re­gen­tem i wa­szym po­wsta­niem. – Za­wie­sił wzrok na ofi­ce­rze, pa­trzył ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi. W końcu po­trzą­snął głową, jakby nie do­wie­rza­jąc. – Z pana też prze­cież gów­niarz. Tylko jakiś taki inny.  Chodź­my, ka­pi­ta­nie. Chata Guny, jej córki i wnu­czek jest już za za­krę­tem. Po tej bi­twie Guna była tu pierw­sza. Gdyby nie ona – za­pew­ne mu­sie­li­by­śmy się wię­cej na­ko­pać.

 

***

 

To było na­praw­dę uro­kli­we miej­sce. Asger po­my­ślał, że mógł­by tu spę­dzić resz­tę życia. A przy­naj­mniej na­stęp­nych kilka dni – szyb­ko po­pra­wił się w my­ślach. Łąka skrzy­ła się zło­tem i zie­le­nią, so­czy­stą wbrew porze roku. Ota­cza­ją­ce chatę drze­wa do­da­wa­ły kra­jo­bra­zo­wi dra­ma­tycz­nej, pra­wie ki­czo­wa­tej czer­wie­ni. Za bu­dyn­kiem to­czył się stru­mień. Z hu­kiem – jakby ko­niecz­nie chciał być gór­skim po­to­kiem, a nie łą­ko­wo-le­śną struż­ką.

Chata jed­nak szpe­ci­ła pej­zaż. Niska, ko­śla­wa, z za­pa­da­ją­cym się da­chem. Liche drzwi ustą­pi­ły po lek­kim pchnię­ciu. We­wnątrz pa­no­wał za­duch, a uno­szą­ca się wokół mie­sza­ni­na za­pa­chów wciąż była bar­dzo in­ten­syw­na. Dok­tor otwo­rzył okna. Ro­zej­rze­li się po ubo­giej, za­gra­co­nej izbie. Nie­ład pa­no­wał w niej chyba za­wsze, ale teraz po pod­ło­dze wa­la­ły się sko­ru­py po­tłu­czo­nych na­czyń, po­mię­te ubra­nia, śmie­ci.

– Sporo już stąd za­bra­li. Jako… do­wo­dy.

Asger pod­szedł do sto­ją­ce­go pod ścia­ną stołu, chwy­cił le­żą­ce na nim na­szyj­ni­ki, sznur­ki z po­wią­za­ny­mi su­peł­ka­mi, kilka amu­le­tów. Prze­niósł wzrok na półki, wy­peł­nio­ne czę­ścio­wo po­przew­ra­ca­ny­mi i roz­bi­ty­mi sło­ika­mi z sub­stan­cja­mi, któ­rych nie po­tra­fił roz­po­znać. Się­gnął po ukry­ty w rogu moź­dzierz, zer­k­nął do środ­ka i skrzy­wił się z obrzy­dze­niem na widok usu­szo­nych chra­bąsz­czy i larw, za­ko­pa­nych w po­ły­sku­ją­cym prosz­ku, utwo­rzo­nym za­pew­ne z ich po­bra­tym­ców. Banah zaj­rzał mu przez ramię.

– Chra­bąsz­cze kasz­ta­no­we. Nie mają spe­cjal­nych zalet, ale nie za­szko­dzą. Jed­nak sporo ludzi wciąż wie­rzy, że po­tra­fią le­czyć. – Asger wzdry­gnął się, od­sta­wił moź­dzierz. Banah kon­ty­nu­ował: – Rów­nież sto­su­ję takie me­to­dy. Wła­ści­we le­cze­nie to oczy­wi­ście pod­sta­wa, ale istot­ne jest też, czy pa­cjen­ci wie­rzą w sku­tecz­ność na­szych dzia­łań. Do Guny przy­cho­dzą inni lu­dzie niż do mnie. Bar­dziej zwią­za­ni z na­tu­rą, bar­dziej wie­rzą­cy w to, że nie da się jej po­znać. Czary wy­tę­pio­no już kilka po­ko­leń wstecz, ale prze­cież magia ist­nia­ła. Sam cza­sem nie wiem, czy sta­ra­nia oka­za­ły się do końca sku­tecz­ne… Jak pan myśli, ka­pi­ta­nie? – Jego głos lekko za­drżał, a ko­lej­ne py­ta­nia za­da­wał szyb­ko, jakby re­cy­tu­jąc z pa­mię­ci, jakby już nie raz za­sta­na­wiał się nad od­po­wie­dzia­mi. – Czy moż­li­we jest znisz­cze­nie cze­goś, czego do końca nie ro­zu­mie­my? Nad czym chyba nie da się prze­jąć cał­ko­wi­tej kon­tro­li? Te po­gło­ski, o któ­rych ostat­nio huczy… Może jest w nich coś z praw­dy?

Asger po­trzą­snął głową w nie­czy­tel­nym ge­ście. Banah wes­tchnął i mówił dalej:

– Trud­no by mi było się do­sto­so­wać. Z moją wie­dzą, umie­jęt­no­ścia­mi. Nagle wszyst­ko to, co wiem, mo­gło­by stra­cić war­tość.

– Tak. Utra­ta kon­tro­li jest prze­ra­ża­ją­ca.

Dok­tor nie był pe­wien, czy te ciche słowa rze­czy­wi­ście padły, czy wy­two­rzy­ła je jego wy­obraź­nia, bo Asger minął go po­śpiesz­nie, za­in­te­re­so­wa­ny tym, co za­uwa­żył na prze­ciw­le­głej ścia­nie. Za­trzy­mał się, wy­cią­gnął rękę i spró­bo­wał wyjąć jeden z wbi­tych w nią koł­ków.

– Przy­bi­ja­ła cho­ro­by i nie­szczę­ścia.

Asger od­wró­cił głowę i spoj­rzał na Ba­na­ha cięż­kim, znu­żo­nym wzro­kiem.

– No, stary oby­czaj. Przy­cho­dził pa­cjent, mam­ro­ta­ła coś, oka­dza­ła, brała kołek i przy­szpi­la­ła do­le­gli­wość do ścia­ny. A potem da­wa­ła wo­re­czek z wła­ści­wym le­kar­stwem i od­sy­ła­ła do domu. Mogę pana za­pew­nić, ka­pi­ta­nie, że więk­szość z tych osób czuło się le­piej zaraz po prze­kro­cze­niu progu Guny, zanim jesz­cze za­czę­li się na­praw­dę le­czyć.

– Za to gro­zi­ła jej kara śmier­ci, wszyst­ko jedno, czy wie­rzy­ła w zioła, czy w kołki.

– Zga­dza się. Ale czy to ona je­dy­na? Przez ostat­nie lata przy­my­ka­no zresz­tą już oczy na takie dro­bia­zgi. Gunę jed­nak aresz­to­wa­no jakiś czas temu, tuż przed wojną. Udało jej się unik­nąć kary, na pewno po­mo­gły moje ze­zna­nia. Mó­wi­łem do­kład­nie to, co mówię teraz panu. Guna po­słu­gu­je się wie­dzą, cała resz­ta to teatr. Pro­szę po­pa­trzyć na to – chwy­cił jedną z le­żą­cych na stole usu­szo­nych ro­ślin. – Po­krzy­wa. Oczysz­cza krew, wzmac­nia, koi nerwy. Wy­star­czy wy­mam­ro­tać nad nią kilka słów, by – we­dług tra­dy­cji – na­bra­ła mocy od­ga­nia­ją­cej od nas ir­ra­cjo­nal­ny strach. Czy to nie to samo? Po­dob­nie dziu­ra­wiec – wska­zał ko­lej­ną ga­łąz­kę – uspo­ka­ja, uwal­nia od smut­ków. A Guna po­tra­fi uczy­nić tak, by prze­gnał drę­czą­ce nas de­mo­ny. Bo to one są tym, co nam na­praw­dę do­le­ga. Nie wą­tro­ba, żo­łą­dek czy płuca. De­mo­ny. I trze­ba tro­chę po­mam­ro­tać, coś spa­lić, czymś oka­dzić – by się od nich uwol­nić. Czy mo­że­my być pewni, że nie ma w tym racji? – Odło­żył zioła, od­wró­cił się do ofi­ce­ra. – Tak przy­naj­mniej myślą pa­cjen­ci Guny. Na pewno im nie szko­dzi. Zna też swoje ogra­ni­cze­nia, nie raz wy­sy­ła­ła cho­rych do mnie, gdy uzna­wa­ła, że jej wie­dza nie wy­star­czy.

– A ze­zna­nia Zofy?

Nagle zi­ry­to­wa­ny dok­tor po­krę­cił głową.

– Zofa ma sie­dem lat! Żal mi tego dziec­ka, bo nie ma lek­kie­go życia. Jej matka… – mach­nął ręką. – Guna się sta­ra­ła, może nie­wy­star­cza­ją­co. Mała ma w sobie wiele go­ry­czy, po­czu­cia nie­spra­wie­dli­wo­ści, gnie­wu. I bar­dzo wy­bu­ja­łą wy­obraź­nię. Po­szła kie­dyś sama do mia­sta, wró­ci­ła późno. Aby unik­nąć kary, wy­my­śli­ła, że mły­narz ją zła­pał i za­mknął w piw­ni­cy, a ona ucie­kła pod­ko­pem. Ukra­dła to­reb­kę wdo­wie Ari, oskar­ży­ła o to moją Mirnę. Po­zwo­lić jej de­cy­do­wać o losie in­nych, to ska­zać na za­gła­dę całą Oslę. Nie, ka­pi­ta­nie. Guna nie jest wiedź­mą, a Gort Ren zmarł z po­wo­du ataku dusz­ni­cy. Jeśli bę­dzie trze­ba, chęt­nie po­wtó­rzę to w są­dzie.

Asger po­now­nie chwy­cił moź­dzierz i tłu­czek, okręż­ny­mi ru­cha­mi po­czął roz­cie­rać  za­war­tość na­czy­nia. Banah skrzy­wił się, sły­sząc chrzęst miaż­dżo­nych pan­ce­rzy­ków.

– Może nie bę­dzie ta­kiej po­trze­by, dok­to­rze.

 

***

 

– Ka­la­wa!

Wy­so­ki, bar­czy­sty żoł­nierz ode­rwał się od grup­ki to­wa­rzy­szy i w trzech su­sach zna­lazł się przed ka­pi­ta­nem. Za­sa­lu­to­wał i wy­cze­ku­ją­co pa­trzył na do­wód­cę. Jed­nym okiem, bo miej­sce po dru­gim prze­sła­nia­ła czar­na opa­ska.

– Stu­dio­wa­łeś prawo, praw­da?

– Tak jest, ka­pi­ta­nie! Ale… – Ka­la­wa za­wa­hał się na mo­ment.

– Co, ale?

– Wy­rzu­ci­li mnie po dru­gim se­me­strze.

Asger dumał chwi­lę, przy­gry­za­jąc wargę i przy­pa­tru­jąc się twa­rzy żoł­nie­rza, którą – prócz opa­ski – szpe­ci­ła jesz­cze długa bli­zna, bie­gną­ca przez czoło i po­li­czek.

– Nie­istot­ne – rzu­cił wresz­cie. – Idziesz ze mną.

 

***

 

Po dniu spę­dzo­nym z Ka­la­wą w są­do­wym ar­chi­wum Asger miał wra­że­nie, że jego mózg wy­peł­nia wata, a ciało ob­le­kły pa­ję­czy­ny. Prze­cha­dzał się teraz po­mię­dzy rzę­da­mi wy­peł­nio­nych za­ku­rzo­ny­mi pa­pie­rzy­ska­mi półek, a pół­to­rej pary oczu ob­ser­wo­wa­ło go z peł­nym cier­pli­wo­ści wy­cze­ki­wa­niem.

Ka­pi­tan za­trzy­mał się, gdy z ko­ry­ta­rza dało się sły­szeć od­głos kro­ków.

– Ty mó­wisz – zwró­cił się jesz­cze do Ka­la­wy – a ty… – Spoj­rzał na im­po­nu­ją­cą syl­wet­kę Ha­da­ra. – Ty wy­glą­dasz.

Sier­żant Hadar po­pa­trzył na niego nie­pew­nie i mruk­nął coś nie­wy­raź­nie w od­po­wie­dzi. Drzwi otwo­rzy­ły się. Asger usu­nął się pod ścia­nę, cho­wa­jąc za sze­ro­ki­mi ple­ca­mi pod­wład­nych i krzy­żu­jąc ręce na pier­si.

We­nsel pu­ścił przo­dem dwóch męż­czyzn.

– Zgod­nie z ży­cze­niem, ka­pi­ta­nie – syk­nął nie­na­wist­nie w stro­nę ukry­te­go w cie­niu ofi­ce­ra. – Mal Kahn, oskar­ży­ciel, oraz Ben Warta, obroń­ca.

Ka­la­wa wład­czym ge­stem wska­zał krze­sła, za­sko­cze­ni męż­czyź­ni spoj­rze­li na Si­dor­ta.

– Har Ka­la­wa jest praw­ni­kiem, po­mógł mi zro­zu­mieć, co tu się wy­da­rzy­ło – wy­ja­śnił Asger. – Po­pro­wa­dzi nasze spo­tka­nie.

– Pana żoł­nierz jest praw­ni­kiem – po­wtó­rzył sę­dzia We­nsel bez­barw­nym gło­sem.

– Moi żoł­nie­rze mają róż­no­rod­ne ta­len­ty. A teraz może jed­nak usią­dzie­cie. Mamy sporo do omó­wie­nia.

– Z uwagą prze­czy­ta­łem do­ku­men­ty – za­czął Ka­la­wa, gdy męż­czyź­ni usie­dli, na­dą­sa­ni – i po­trze­bu­ję wy­ja­śnień. Nie widzę żad­nych pod­staw do uwię­zie­nia tylu osób, a co do­pie­ro do kon­ty­nu­owa­nia pro­ce­su. Agda Skor­ga zo­sta­ła oskar­żo­na o czary przez nie­ży­ją­ce­go już Gorta Rena, cho­ciaż, for­mal­nie rzecz uj­mu­jąc, przez jego żonę – zer­k­nął do akt – Alikę Ren. No do­brze. Guna Kruk, babka Agdy, oskar­żo­na o czary na pod­sta­wie do­wo­dów od­na­le­zio­nych w jej domu… Jak się do­wie­dzia­łem, ko­bie­ta miała już kilka lat temu z tego po­wo­du pewne nie­przy­jem­no­ści. Wtedy ze­zna­nia jej, a także dok­to­ra Ba­na­ha oczy­ści­ły ją z za­rzu­tów. Guna sto­su­je me­to­dy… na­uko­we, do­sko­na­le zda­jąc sobie spra­wę z tego, że – aby ule­czyć ciało – cza­sem trze­ba prze­ko­nać do tego głowę. – Zer­k­nął na przy­słu­chu­ją­ce­go się jego prze­mo­wie ka­pi­ta­na, który lekko ski­nął głową. Ka­la­wa kon­ty­nu­ował więc pew­nie. – Nie widzę po­wo­dów, dla któ­rych można by było uznać tamtą de­cy­zję za nie­waż­ną. Spra­wa zo­sta­ła wy­ja­śnio­na i jako taką ją zo­staw­my. Mamy zresz­tą i tym razem ze­zna­nia dok­to­ra Ba­na­ha, który jest pe­wien, że Gort Ren zmarł z po­wo­du dusz­ni­cy, nie cza­rów. Matka Agdy tra­fi­ła do aresz­tu już chyba z roz­pę­du, in­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia nie widzę. Na­to­miast po­zo­sta­li… Nie mogę zna­leźć naj­mniej­szej przy­czy­ny, dla któ­rej tra­fi­li do lochu.

– Wi­docz­nie nie do­czy­tał pan – ode­zwał się oskar­ży­ciel. – Na po­zo­sta­łych wy­raź­nie wska­za­ły Agda i jej matka. Ich ze­zna­nia są jasne i oczy­wi­ste.

– Oraz wy­mu­szo­ne tor­tu­ra­mi.

Oskar­ży­ciel nie­pew­nie zer­k­nął na We­nse­la. Sę­dzia ru­szył z po­mo­cą:

– Nic mi o tym nie wia­do­mo. Jak już po­wie­dzia­łem ka­pi­ta­no­wi…

– A ja po­wie­dzia­łem, żebyś nie robił z sie­bie idio­ty, We­nsel. – Spod ścia­ny roz­le­gło się głu­che mruk­nię­cie.

Ka­la­wa pu­ścił mimo uszu wy­skok do­wód­cy, mówił dalej spo­koj­nie, wer­tu­jąc pa­pie­ry:

– Roz­ma­wia­łem z aresz­to­wa­ny­mi, katem, obec­ny­mi przy prze­słu­cha­niach gwar­dzi­sta­mi, le­ka­rzem. Wszy­scy po­twier­dzi­li, że wobec osa­dzo­nych za­sto­so­wa­no męki.

Sę­dzia wydął po­licz­ki.

– Ja o tym nic nie wiem. Pro­ku­ra­tor Kahn za­pew­ne rów­nież. – Oskar­ży­ciel skwa­pli­wie po­ki­wał głową. – Ben Warta? – We­nsel zwró­cił się do obroń­cy. Ten drgnął nie­spo­koj­nie, sze­ro­ko otwo­rzył oczy, jakby wła­śnie zo­stał wy­rwa­ny z drzem­ki, aż w końcu nie­pew­nie po­krę­cił głową. – Ale nawet je­że­li, to…

Ka­la­wa wstał, wy­jąt­ko­wo prze­ko­nu­ją­co zro­bił obu­rzo­ną minę i zbli­żył się do sie­dzą­cych męż­czyzn na od­le­głość kroku. Zde­cy­do­wa­nie nad nimi gó­ro­wał, a opa­ska na oku i im­po­nu­ją­ca bli­zna przez pół twa­rzy rów­nież ro­bi­ły wra­że­nie. We­nsel nagle za­po­mniał, co chciał po­wie­dzieć.

– Je­że­li, to co? Może pod­po­wiem. Je­że­li, to zna­czy, że ze­znań nie było. Tymi pa­pie­ra­mi – wska­zał do tyłu – mo­że­cie palić w pie­cach w zimie. Prze­cież wie­cie, że od dzie­się­ciu mie­się­cy ze­zna­nia zdo­by­te po­przez za­sto­so­wa­nie tor­tur nie mają żad­nej, po­wta­rzam, żad­nej mocy praw­nej. Zna­cie de­kre­ty Rady Woj­sko­wej, praw­da? – Otwo­rzył sze­ro­ko oko, ma­lu­ją­ce się w nim szok i nie­do­wie­rza­nie były tak wia­ry­god­ne, że pro­ku­ra­tor sku­lił się na krze­śle i spu­ścił głowę. – Nie? Wstyd! – Od­wró­cił się, te­atral­nie skrył twarz w dło­niach. Asger w swoim kącie dys­kret­nie prze­wró­cił ocza­mi.

– Za­po­mniał pan, że mamy jesz­cze ze­zna­nia sio­stry Agdy, Zofy – rzu­cił sę­dzia trium­fal­nym gło­sem.

– Sied­mio­let­niej dziew­czyn­ki z po­czu­ciem krzyw­dy, wy­bu­ja­łą wy­obraź­nią i za­mi­ło­wa­niem do kon­fa­bu­la­cji. – Asger mówił spo­koj­nie, nie­mal szep­tem, ale w ar­chi­wum nagle za­pa­no­wa­ła zu­peł­na cisza. – Pa­no­wie, bar­dzo chęt­nie szep­nę dziew­czyn­ce wasze na­zwi­ska i po­cze­kam z cie­ka­wo­ścią, jaką hi­sto­rię stwo­rzy, gdy da się jej nieco czasu. A potem, w to­wa­rzy­stwie kata, z po­mo­cą wa­szych metod, po­roz­ma­wiam z każ­dym z was z osob­na.

Za­pa­dło mil­cze­nie.

– Gro­zisz nam, ka­pi­ta­nie – uznał wresz­cie sę­dzia, a Asger w od­po­wie­dzi wydął po­licz­ki. – Chyba nie po to sta­ra­my się za­pro­wa­dzić w tym kraju spo­kój i pra­wo­rząd­ność, usta­na­wia­jąc cy­wil­ną ad­mi­ni­stra­cję, aby jakiś w go­rą­cej wo­dzie ką­pa­ny gów… ofi­cer nisz…czył…

Sier­żant Hadar wstał, prze­szedł kilka kro­ków, za­trzy­mał się za ple­ca­mi przy­by­łych. Po­ło­żył cięż­ką dłoń na ra­mie­niu We­nse­la, na­chy­lił się do niego.

– Muszę za­żą­dać odro­bi­ny sza­cun­ku. Ka­pi­tan może rze­czy­wi­ście wy­glą­da dość młodo, jed­nak za­pew­niam, po­tra­fi być wy­jąt­ko­wo sku­tecz­ny. Ale jeśli, mimo to, zo­sta­nie zlek­ce­wa­żo­ny, ma jesz­cze nas.

Ka­la­wa chrząk­nął po­twier­dza­ją­co, a Hadar jesz­cze efek­tow­nie splu­nął przed sie­bie. Asger z nie­sma­kiem zmarsz­czył nos.

– Sę­dzio – kon­ty­nu­ował Ka­la­wa po­jed­naw­czym tonem – cho­dzi o to, że młoda ad­mi­ni­stra­cja nie za­wsze po­tra­fi sobie po­ra­dzić tak, jak po­win­na. Brak do­świad­cze­nia cza­sem daje się we znaki. Wtedy musi przy­być woj­sko i za­pro­wa­dzić po­rzą­dek. Ro­zu­mie pan za­pew­ne – nie mogę po­zwo­lić na hi­ste­rycz­ne dzia­ła­nia. Chyba na­ba­ła­ga­ni­li­ście już wy­star­cza­ją­co. Tor­tu­ry… – Z peł­nym nie­do­wie­rza­nia gry­ma­sem po­krę­cił głową. – To chyba naj­lep­szy przy­kład na wasze za­gu­bie­nie. Przy­kro mi, sę­dzio, ale nie macie nic.

– A że­brac­two? – Obroń­ca, który przez nie­mal cały czas spra­wiał wra­że­nie mocno otę­pia­łe­go, nagle się oży­wił. – Jeśli nie można Agdy Skor­gi oskar­żyć o czary, to może cho­ciaż o że­brac­two?

Ka­la­wa spoj­rzał na niego osłu­pia­ły.

– Nie po­wi­nien pan przy­pad­kiem bro­nić?

Ale ad­wo­kat zda­wał się go nie sły­szeć. Mówił szyb­ko, naj­wy­raź­niej za­do­wo­lo­ny z po­my­słu, który wpadł mu do głowy, jak pilny uczeń pró­bu­ją­cy za­im­po­no­wać na­uczy­cie­lo­wi.

– Dziew­czy­na sama przy­zna­ła się do że­brac­twa. Zgod­nie z pra­wem wy­star­czą ze­zna­nia pię­ciu świad­ków, po­twier­dza­ją­cych ten pro­ce­der. Znaj­dzie­my ich bez pro­ble­mu.

Ka­pi­tan py­ta­ją­co spoj­rzał na Ka­la­wę. Ten naj­pierw po­ki­wał głową, a potem wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Jaka jest za to kara? – spy­tał ofi­cer.

– Od pię­ciu do dzie­się­ciu batów. – Bez wa­ha­nia wy­re­cy­to­wał Ka­la­wa.

Asger za­sta­no­wił się chwi­lę.

– Do­brze. Niech bę­dzie że­brac­two. Pięć. Ale nie teraz, za kilka dni. W sta­nie, w jakim jest obec­nie dziew­czy­na, mo­gło­by to dla niej ozna­czać karę śmier­ci. Po­cze­ka­my tro­chę, my też tu jesz­cze zo­sta­nie­my. Wa­szej gwar­dii rów­nież przy­da się szko­le­nie. Razem z Ka­la­wą przej­rzy­my inne, pro­wa­dzo­ne przez pana, We­nsel, spra­wy. Po po­wro­cie muszę zło­żyć ra­port do­wód­cy, chcę, by był moż­li­wie rze­tel­ny.  – Po­pa­trzył wy­cze­ku­ją­co na praw­ni­ków, ale gdy nie do­cze­kał się re­ak­cji, wes­tchnął gło­śno. – To wszyst­ko. Mo­że­cie już iść.

 

***

 

Dzień wy­ko­na­nia wy­ro­ku przy­po­mniał, że zima nad­cho­dzi. Nie wszy­scy zgro­ma­dze­ni na placu lu­dzie zdą­ży­li wyjąć ze skrzyń cie­płe płasz­cze, mar­z­li więc teraz, chwy­ta­jąc tar­ga­ne wia­trem szale i na­kry­cia głowy. Spek­takl był jed­nak zbyt in­te­re­su­ją­cy, by nie­ko­rzyst­na po­go­da mogła ich znie­chę­cić do gro­mad­ne­go sta­wie­nia się pod prę­gie­rzem.

Asger stał scho­wa­ny przed wia­trem w pod­cie­niach ra­tu­sza i, drżąc z zimna, przy­trzy­my­wał stój­kę kurt­ki. Opar­ty o mur spo­glą­dał na opusz­cza­ją­cy rynek tłum. Wi­do­wi­sko za­koń­czy­ło się, po­mię­dzy syl­wet­ka­mi miesz­kań­ców mi­gnął mu na chwi­lę dok­tor Banah, który – pod­trzy­mu­jąc sła­nia­ją­cą się na no­gach Agdę – śpie­szył do swo­je­go ga­bi­ne­tu.

– I co? – rzu­cił do Ha­da­ra, zbli­ża­ją­ce­go się od stro­ny prę­gie­rza.

– Nie opie­raj się o mur. Jest zimny. Prze­zię­bisz się – mruk­nął sier­żant.

Asger zer­k­nął na niego z ukosa, nie zmie­nia­jąc po­sta­wy.

– Ktoś tu ma pro­ble­my z dys­cy­pli­ną.

Hadar za­czer­wie­nił się i wy­pro­sto­wał jesz­cze bar­dziej.

– Nic jej nie bę­dzie, ka­pi­ta­nie. Dok­tor już się nią zajął. Tro­chę po­pła­cze, kilka dni po­le­ży w łóżku. Co­kol­wiek po­wie­dział pan katu, prze­ko­na­ło go. Nie sta­rał się spe­cjal­nie. Groź­niej­sze niż baty może oka­zać się za­pa­le­nie płuc… W taką po­go­dę…

Asger po­ki­wał głową.

– Przy­nieś mi płaszcz. I zbierz ra­por­ty od żoł­nie­rzy – rzu­cił.

Nie na długo dane było mu zo­stać sa­me­mu. Guna Kruk z córką prze­pchnę­ły się do niego przez rzed­ną­cy tłum. W uważ­nym spoj­rze­niu babki było coś nie­po­ko­ją­ce­go, coś, co spra­wi­ło, że Asger przez chwi­lę czuł jesz­cze więk­szy chłód. Ale to młod­sza ko­bie­ta za­czę­ła mówić, z uśmie­chem tak za­lot­nym, że nie­mal sza­lo­nym:

– Mu­si­my ci po­dzię­ko­wać, ofi­ce­rze. Chyba ura­to­wa­łeś nam skórę. – Po­de­szła do ka­pi­ta­na, prze­su­nę­ła dło­nią po jego po­licz­ku. Asger chwy­cił ją za nad­gar­stek, ode­pchnął de­li­kat­nie i obo­jęt­nie.

– Idź sprawdź, co z Agdą – rzu­ci­ła Guna.

Córka hardo spoj­rza­ła na Si­dor­ta.

– Takie ciało, a w nim taki ziąb. Wiel­kie mar­no­traw­stwo. – Ode­szła po­wo­li, roz­glą­da­jąc się na boki, sze­lesz­cząc nieco po­tar­ga­ną i przy­bru­dzo­ną suk­nią w ko­lo­rze czer­wo­ne­go wina.

Guna po­krę­ci­ła głową.

– Wy­bacz. Nigdy nie znała się na lu­dziach. Ale po­dzię­ko­wać trze­ba. Mogło skoń­czyć się znacz­nie go­rzej, mimo że w Ag­dzie prze­cież nie ma mocy. Nie w niej… – Prze­rwa­ła, gdy zdała sobie spra­wę, że Asger nie słu­cha, wpa­trzo­ny w jakiś punkt. Po­dą­ży­ła za jego wzro­kiem i uj­rza­ła prę­gierz, ka­mien­ny słup, do­sko­na­le wi­docz­ny na nie­mal pu­stym już rynku, cen­tral­ny punkt roz­cią­ga­ją­ce­go się przed nimi placu. Mil­cza­ła, za­cie­ka­wio­na na­pię­ciem ma­lu­ją­cym się na twa­rzy ofi­ce­ra, jego nagle po­ciem­nia­łym wzro­kiem i po­bla­dły­mi – być może z zimna – war­ga­mi. Asger od­dy­chał cięż­ko, zda­wał się prze­by­wać w ja­kimś chwi­lo­wym tran­sie, nie­do­stęp­ny dla oto­cze­nia, w osob­nym świe­cie.

– Płaszcz, ka­pi­ta­nie. – Za­nie­po­ko­jo­ny Hadar wy­cią­gnął rękę z okry­ciem, ale mu­siał po­stą­pić krok, za­sła­nia­jąc sobą widok na prę­gierz, by do­wód­ca ock­nął się z odrę­twie­nia.

– Dzię­ku­ję – wy­mam­ro­tał Asger i za­rzu­cił sobie płaszcz na plecy. Z ulgą otu­lił się gru­bym ma­te­ria­łem. – Jak mia­sto?

– Spo­kój. Żaden z pa­tro­li nie za­uwa­żył ni­cze­go nie­po­ko­ją­ce­go.

– Do­brze.

– Pójdę już. Zo­ba­czę, co z Agdą – po­wie­dzia­ła Guna. – Zofa chce zo­stać u Aliki, tak chyba zresz­tą bę­dzie naj­le­piej. A ty, ofi­ce­rze, po­sta­raj się nie umie­rać zbyt młodo. A już na pewno nie młodo i gwał­tow­nie. I uni­kaj dziw­nych miejsc, ta­kich, któ­rych jesz­cze do końca nie ro­zu­miesz. A We­nsel… Sę­dzia We­nsel, ten prze­kup­ny drań po­zba­wio­ny su­mie­nia… Niech się za­dła­wi wła­snym bo­gac­twem.

Asger i Hadar pa­trzy­li, jak Guna od­cho­dzi.

– O co jej cho­dzi­ło? – za­py­tał sier­żant.

Asger wzru­szył ra­mio­na­mi.

– We­nsel to drań, ma rację. Może i za­słu­żył na to, by się za­dła­wić.

– Nie o tym mówię.

– A bo ja wiem, co jej po gło­wie cho­dzi? Pew­nie nie chce, by przy­tra­fi­ło mi się coś złego, więc mam na sie­bie uwa­żać. Miło z jej stro­ny.

Hadar prze­krzy­wił głowę, ale zanim zdą­żył co­kol­wiek po­wie­dzieć, Asger ze­sko­czył na na­wierzch­nię rynku.

– Chodź­my. Rano wy­jeż­dża­my. Mu­si­my… – Nie do­koń­czył, bo jego uwagę przy­kuł gwar do­bie­ga­ją­cy z jed­nej z od­cho­dzą­cych od rynku uli­czek. Za­trzy­mał sier­żan­ta i sta­nął, cze­ka­jąc z peł­nym za­sko­cze­nia uśmie­chem na ustach. Jeźdź­cy wje­cha­li na rynek dwój­ka­mi, pro­wa­dząc konie le­ni­wym stę­pem. Szyb­ko wy­pa­trzy­li As­ge­ra i Ha­da­ra, oto­czy­li ich cia­snym krę­giem. Chudy ofi­cer ze­sko­czył z wierz­chow­ca i wy­ta­tu­owa­ną dło­nią ude­rzył się w pierś, sa­lu­tu­jąc.

 – Ka­pi­ta­nie.

– Co tu ro­bi­cie, po­rucz­ni­ku?

– Roz­kaz puł­kow­ni­ka Elifa. Ile jesz­cze czasu zaj­mie wam ta spra­wa tutaj?

Asger ro­zej­rzał się wokół, po twa­rzach ota­cza­ją­cych go żoł­nie­rzy.

– Skoń­czy­li­śmy. Jutro wy­jeż­dża­my. Wzią­łeś wszyst­kich, Kerk.

Po­rucz­nik Kerk Tor po­ki­wał głową.

– Tak. Jutro wy­jeż­dża­my, ale trzy­dzie­ści mil na za­chód. Kilka grup de­zer­te­rów z wojsk re­gen­ta za­stra­sza oko­li­ce Stru­my, miej­sco­wi nie są w sta­nie sobie z nimi po­ra­dzić. Ka­pi­ta­nie – zbli­żył się do As­ge­ra na pół kroku – mamy nie wra­cać przez jakiś czas. Przy­naj­mniej do pierw­szej po­waż­nej śnie­ży­cy. Wy­wiad… Wciąż mają wąt­pli­wo­ści.

Asger po­pra­wił płaszcz na ra­mio­nach i spoj­rzał w niebo. Z cięż­kich, sza­rych chmur za­czął sią­pić lo­do­wa­ty deszcz.

– Do pierw­szej śnie­ży­cy? Może się oka­zać, że to już cał­kiem nie­dłu­go.

 

***

 

Dzie­dzi­niec ko­szar po­kry­ty był grubą war­stwą świe­że­go śnie­gu i puł­kow­ni­ko­wi Eli­fo­wi zro­bi­ło się pra­wie przy­kro na myśl o tym, że nie­mal sześć­dzie­się­cio­oso­bo­wy od­dział ka­pi­ta­na Si­dor­ta za­dep­cze i prze­mie­ni de­li­kat­ny puch w błoto. Z za­ci­śnię­ty­mi war­ga­mi pa­trzył na plac i uwi­ja­ją­cych się po nim ludzi, ża­łu­jąc po­psu­te­go wi­do­ku z okna kwa­te­ry. Może jed­nak przez noc bę­dzie padać i wszyst­ko wróci do es­te­tycz­nej normy.

Gło­śnie pu­ka­nie do drzwi wy­rwa­ło go z roz­my­ślań.

– Wejść! – za­wo­łał, do­sko­na­le świa­dom tego, kto po­ja­wi się w drzwiach. Asger zdą­żył po­zbyć się już cięż­kie­go, zi­mo­we­go płasz­cza. Czar­na kurt­ka, za­pię­ta pod samą szyję, pod­kre­śla­ła bla­dość mło­de­go ofi­ce­ra. Ka­pi­tan wy­glą­dał na zmę­czo­ne­go i zmar­z­nię­te­go.

– Jak po­szło?

– Do­brze. Bandy były źle zor­ga­ni­zo­wa­ne, na­sta­wio­ne na roz­bój. Nie mie­li­śmy kło­po­tów. Więk­szych. Część zgi­nę­ła, część aresz­to­wa­li­śmy i prze­ka­za­li­śmy w ręce lo­kal­nych władz.

– Stra­ty?

Asger przy­mknął po­wie­ki, lekko opu­ścił głowę i puł­kow­nik wie­dział już, że bę­dzie mu­siał po­cze­kać, chwi­lę, krót­ką chwi­lę, ale jed­nak. Bę­dzie mu­siał po­cze­kać, aż ka­pi­tan roz­luź­ni gar­dło i wy­krztu­si kilka na­zwisk.

 – Bran Kini nie żyje. – Tym razem na­zwi­sko było tylko jedno. – Jesz­cze trój­ka ran­nych, ale już w po­rząd­ku.

– Świet­nie, Si­dort. A teraz idź od­pocz­nij, zjedz coś. Wy­glą­dasz jak upiór. Ra­port zło­żysz jutro.

Ale Asger nie ru­szył się z miej­sca.

– Puł­kow­ni­ku, jesz­cze Osla. Sto­so­wa­no tor­tu­ry, sę­dzia We­nsel jest skom­pro­mi­to­wa­ny i prze­kup­ny…

Elif prze­rwał nie­cier­pli­wym mach­nię­ciem ręki, pod­szedł do biur­ka i chwy­cił w dwa palce jakiś do­ku­ment.

– Jutro, Si­dort, jutro. Zjedz coś, ogrzej się. Wy­śpij.

Asger za­wa­hał się, w końcu jed­nak za­sa­lu­to­wał i ru­szył ku wyj­ściu.

– A tym We­nse­lem – w progu za­trzy­mał go jesz­cze głos puł­kow­ni­ka – tym We­nse­lem nie za­wra­caj sobie głowy. Nie żyje. Wy­obraź sobie, Si­dort, za­dła­wił się śliw­ka­mi ka­lij­ski­mi. – Uniósł brwi. – A ja się za­sta­na­wia­łem, jak to moż­li­we, że pro­win­cjo­nal­ny sę­dzia może sobie po­zwo­lić na śliw­ki ka­lij­skie.

Spoj­rzał na ka­pi­ta­na i zdało mu się, że ten po­bladł jesz­cze bar­dziej i nie­znacz­nie się za­chwiał. Ale może było to za­le­d­wie złu­dze­nie, albo fala zmę­cze­nia przy­pły­nę­ła i od­pły­nę­ła, bo zaraz potem Asger wzru­szył ra­mio­na­mi i rzu­cił lekko:

– No to jeden pro­blem z głowy.

I za­mknął za sobą drzwi.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Depresyjne. I dobre. Właściwie fantasy, a napisane jak SF. Dopiero ten koniec – nie spodziewałem się takiego zakończenia. Ocho, czy planujesz jeszcze coś napisać o Sidorcie? Bo szkoda byłoby go tak zostawić…

I, tradycyjnie, maluśkie czepialstwo:

– kolumna jest szykiem marszowym, toteż “wjechała kolumna” brzmi jak “wszedł tabun koni”;

– myślę, że szanujący się lekarz nie powiedziałby o pacjencie “gruby”; może “otyły”, ale nie “gruby”;

– chyba nie mogłoby być tak, że po złamaniu palca sędzia “nie zdążył wrzasnąć”; złamanie i krzyk bólu dzieją się niemal równocześnie i kapitan nie zdążyłby zatkać ust sędziemu.

Ale to takie – drobiażdżki. 

W każdym razie – dobra robota!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wtrącę się w obronie kolumny, słownikowo to “duża, zwarta grupa ludzi lub pojazdów ustawionych w rzędzie lub w kilku rzędach, która posuwając się, zachowuje kształt prostokąta”. Kolumną mogą poruszać się (jechać) też konni, wozy, współcześnie samochody itd. 

 

No właśnie, Ocho, co z moim ciachem, Asgerem? Znaczy miałam na myśli, książkę. Jakieś konkretniejsze ruchy w tym kierunku?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, czy jeźdźcy należą do “ludzi” czy “pojazdów” :)? Ale nie będę kruszył kopii.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

To już złośliwe czepialstwo ;) Ja to widzę tak: gdy środkiem transportu był koń, była kolumna konnych, gdy środkiem transportu jest czołg, mamy kolumnę czołgów. Ale co ja tam wiem, pacyfistka w końcu jestem ;)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, Staruchu. Cieszę się bardzo, że Ci się spodobało. A co to znaczy – napisane jak SF?

O Sidorcie są dwa opowiadania tu, na portalu (”Pierwsza żona” – tam go mało i “Osada” – tam go znacznie więcej). A oprócz tego tekst, który ukazał się w “OkoLicy Strachu” i pewnie za jakiś czas też wyląduje tutaj, opowiadanie, które właśnie wysłałam na Fantazmaty… No i książka. :)

 

Śniąca – no właśnie jest na etapie niekończącej się redakcji. Mojej. Czyli wciąż jej nigdzie nie wysłałam. Ale to się zmieni. ;)

Napisane jak SF – czyli w trakcie lektury traktowałem to opko jako coś z historii alternatywnej, z magią jako zabobonem. A tu fajny twist :)!

Z resztą przygód kapitana zapoznam się w wolnym czasie. Na razie moja suka domaga się mojej uwagi i mojego czasu ;)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ocho, to porzuć już autoredakcję, bo inaczej skończysz jak ten gostek z Dżumy (nie pamiętam, jak się nazywał).

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Rozumiem, Staruchu. To chyba w sumie dobrze. :)

 

Śniąca, też nie pamiętam, jak on się nazywał. Ale zdaje się, że on skończył na dużo wcześniejszym etapie. Wyprzedziłam go trochę! ;)

Jeśli efekt końcowy (wieczne poprawianie/redagowanie) będzie ten sam, to ilość zdań się nie liczy ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przydałoby się wypośrodkować gwiazdki. Z możliwości edytora należy jednak korzystać…

Pozdrówka.

Ach! Próbowałam kilka razy oderwać się od lektury, bo zaczęłam ją dość późno i miałam nieco inne plany na wieczór… Ale nie dało się! Wciągnęło mnie jak jakiś… Nie wiem, odkurzacz? Nie brzmi to dobrze, ale cóż, nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Świetnie napisane, choć zauważyłam chyba jakieś powtórzenia i literówkę, ale nic to! Bardzo dobrze opowiedziana historia, trzymająca w napięciu, postaci barwne, zróżnicowane, ciekawe… Naprawdę… Niczego nie żałuję, warto było zrezygnować z zamulania przed telewizorem, czy grania w grę ;) dla tak satysfakcjonującej lektury!

Od początku podejrzewałam, że magia to żaden zabobon i że coś jest na rzeczy, ale nie przeszkadzało mi to chłonąć lekturę jak… Czipsy (bo też nie można się powstrzymać). Czy można przypuszczać, że to Zofa jest inną obdarzoną magią córką? Takie podejrzenie mi się wykluło. Chciałabym więcej poczytać o tym kapitanie. Wzbudza sympatię. Choć nie wydaje się jakoś szczególnie oryginalnym bohaterem… Mnie to nie przeszkadza. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebell, Twój komentarz sprawił mi ogromną radość. Podskakuję ze szczęścia za każdym razem, kiedy ktoś pisze, że chętnie poczytałby więcej o Asgerze. Asger jest literacką miłością mojego życia. ;) No i jeśli miałoby mi się kiedyś udać wydać coś większego, to chciałabym, żeby to była opowieść o tych bohaterach, w tym świecie.

Dzięki!

Ocho, kiedyś “Osada”, teraz “Miasto”. Jeszcze trochę się rozwiniesz i będzie “Metropolia”. ;-p Tak, tytuł do luftu.

Sama opowieść ciekawa, ładnie zagrałaś motywem sądów inkwizycji, zmusiłaś czytelnika, żeby opowiedział się po tej stronie, po której miał się opowiedzieć. A jak człowiek komuś kibicuje, to ciekawi go, jak się awantura zakończy.

Bohaterowie trochę czarno-biali. Jak ktoś dobry, to szlachetny aż do bólu w zębach, jak zły, to podły, przekupny, próżny…

Trochę mało fantastyki, a przez to końcowy twiścik robi się przewidywalny. No, po prostu inaczej nie wypada na tym portalu.

Babska logika rządzi!

Podobało się. Jak czytam w komentarzach “za mało fantastyki”, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Czekamy z ojcem na wydawnictwo. Pozdrowienia.

Moim zdaniem, w fantastyce bohaterowie powinni być wyraziści, bo to nie jest utwór psychologiczny czy tylko obyczajowy. Mamy przykłady, zaczynając od literatury dzieecęcej, gdzie bohaterowie są moralnie jednoznaczni i tak być powinno. Czytelnik chce się utożsamić z bohaterem pozytywnym i nie lubić postaci typu “czarny charakter”. Czytelnik nie chce snuć moralnych rozważań w przypadku zachowań niejednoznacznych.Oczywiście prezentuję tu mój osobisty pogląd, z którym można się nie zgadzać. To, moim zdaniem, powinna być lektura służąca rozrywce. Kluczem powinna być intrygująca fabuła i przygoda. Na tym polega właśnie popularność najbardziej poczytnych powieści w fantastyce, czy to z dziedziny fantasy, czy też science fiction. Autorka, moim zdaniem, dobrze rozumie te konieczności. Pozdrawiam.

Bohaterowie trochę czarno-biali. Jak ktoś dobry, to szlachetny aż do bólu w zębach, jak zły, to podły, przekupny, próżny…

Finklo, ten zarzut czytałam już wcześniej, pod innym(i) moimi tekstami. I nie zgadzam się z tym. Moi bohaterowie nie są szlachetni to bólu, po prostu w okolicznościach, w których przyszło im funkcjonować, starają się zachować przyzwoicie, co nie znaczy, że nigdy nie robią czegoś moralnie niejednoznacznego. Asger jest tego chyba najlepszym przykładem. Tak, moim ulubionym typem bohatera jest bohater, którego trudno nie uznać za bohatera pozytywnego, ale któremu często coś szumi między uszami. ;)

Fantastyki niewiele, to prawda, ale jest i to niezbędna. ;) Bo ten twiścik na końcu też był niezbędny, nawet jeśli trochę przewidywalny. ;)

Dzięki, Finklo, za komentarz i za klika. :)

 

Karolino/Ryszardzie – również dziękuję i pozdrawiam Was oboje.

Na “niedostatki” fantastyki patrzę nieco inaczej – przez pryzmat większej całości, z którą miałam niekłamaną przyjemność się zapoznać. Nie ma jej za mało, jest nienachalna, taka w sam raz, doskonale pasująca do typu opowieści.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, w tym tekście kapitan nie robi nic moralnie nagannego, IMO. Fakt, łamie sędziemu paluszek i takie tam, ale sędzia jest tak ewidentnie zuy, że należało mu się. Normalnie, z protagonisty wychodzi obrońca wdów, sierot i innych uciśnionych. Nieprzekupny, niezdeprawowany wielkim nazwiskiem ani władzą, prawy i sprawiedliwy, podwładni go kochają…

Że w całości fantastyki jest więcej, to wiem.

Babska logika rządzi!

Jeśli brak zdeprawowania i szacunek (o nieprzekupności tu akurat nie było mowy) czynią bohatera szlachetnym do zarzygania, to ok, poddaję się. Jest szlachetny do zarzygania. ;)

Ja tam odrobinę nieprzekupności znalazłam – sędzia częstował pysznymi śliweczkami, a tu kicha. Kapitanowi bardziej zasmakował prosty obiad u lekarza.

No, nieprzekupność jeszcze wiosny nie czyni, ale po prostu nie widzę wad faceta w tym tekście.

Babska logika rządzi!

Pozwolę sobie się wtrącić w tę dyskusję. Szlachetny i bez skazy byłby rycerz na białym koniu. Asger w moim od czuciu, ani przez chwilę nie sprawiał takiego wrażenia. Okej, jest facetem z zasadami, ale jest też wyniosły i sprawia wrażenie zadufanego w sobie, a przede wszystkim, wyjątkowo zdystansowany. Mówisz, Finklo, że wychodzi z niego obrońca wdów i sierot, ale nie wydaje mi się, żeby on szczególnie przejmował się ich losem. Wykonuje swoją pracę, jednocześnie przez moment nie okazując większego nimi zainteresowania. Sędzia też nie jest zły do szpiku kości, tylko skorpmpowany i zachłyśnięty władzą. Sądzę, że w opowiadaniu jest stosowny balans między ludźmi niejako “praworządnymi” i “skorumpowanymi”. Choć siłą rzeczy, większość uwagi skupia się na postaciach pozytywnych i może to właśnie wywołuje wrażenie “czarno-białości”. Jedyne, co ja mogę Asgerowi zarzucić, to że do złudzenia mi przypomina postaci, które znam (książkowe postaci nie przychodzą mi do głowy) na przykład z anime: taki Levi z Attack on Titan, czy Roy Mustang z FMA – wysocy rangą wojskowi o silnym kręgosłupie moralnym, jednak z powodu przeżytych traum (zwykle wojennych) zdystansowani, lubiani przez podwładnych, ale niekoniecznie przez przełożonych, są skuteczni i wiedzą o tym, przez co zachowują się wyniośle, w dodatku bywa, że mają swoją ukrytą agendę i ich szlachetne postępki są środkiem do uzyskania obranego celu (na przykład: awansu) jednocześnie nie sposób ich nie uwielbiać (jedne z najpopularniejszych postaci w tych seriach) i sama zaliczam się do grona ich fanek, toteż nie będę się czepiać. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

No dobra, chyba powinnam ugiąć się pod presją i uznać, że marudzę.

Babska logika rządzi!

E, nie uginaj się, ja chcę komentarze! Chcę się poczuć, jak za moich starych portalowych czasów. ;)

Ja tam odrobinę nieprzekupności znalazłam – sędzia częstował pysznymi śliweczkami, a tu kicha. Kapitanowi bardziej zasmakował prosty obiad u lekarza. – No ale tu jednak chyba leciuteńko przesadziłaś. ;) To raczej kwestia kulinarnych gustów – ser mu już wcześniej nie smakował, a śliwki przecież uwielbiał. Z tym uwielbieniem żołnierzy to chyba też nie do końca tak. Szacunek – owszem.

 

Rosebelle – przeczytałaś jeden tekst z tego uniwersum, a Twoja charakterystyka właściwie niemal idealnie odpowiada temu, co sobie zamierzyłam. Cieszę się z tego powodu. I chyba muszę wreszcie porządnie zabrać się za anime. ;)

 

Lol, anime skarbnicą wiedzy o typach ludzkich XD Cieszę się, że dobrze zrozumiałam postać, ale najwyraźniej to Ty jako autorka skutecznie realizujesz swój zamysł, czego mogę tylko pogratulować ;) Jakbyś chciała, mogę Ci polecić kilka tytułów anime, które mają dobrą historię i ciekawe postaci oraz nie są tasiemcowe (tego nie brakuje). 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Jak to? Jeszcze nie odpracowałam swojej działki komentarzy? ;-)

Śliweczki mu smakowały, ale mam wrażenie, że całokształt nie bardzo – zastanawiał się, jak sędziego na to stać, że to na pewno z przemytu. No, odniosłam wrażenie, że kapitan czuje odrazę do sędziego, a przez to obiadek w ząbki gryzie.

Aha, jeszcze jedno – dlaczego “Banah”, a nie “Banach”? Jakoś mnie to samo h na końcu gryzło.

Babska logika rządzi!

Rosebelle – chcę!

Finklo – a bo na Banacha w Warszawie jest znany szpital. A samo nazwisko mi się spodobało. :)

Początkowo miałem problem z wyobrażeniem sobie całej scenerii. Zabrakło mi opisów (lub je przeoczyłem) dotyczących strojów czy uzbrojenia żołnierzy, bym mógł sobie ich jakoś wyobrazić. Potem zdecydowałem się na klimaty wiktoriańskie i jakoś poszło.

Z postaci to wyraźnie wybijają się Gun, Banah (z córeczką) i Sidort. Są dobrze nakreślone, mają logicznie uzasadnione motywacje. Reszta jest okej, ale jakoś te szczególnie przemówiły mi do wyobraźni. Patrząc też na powyższa dyskusję, nie odczułem, byśmy mieli tutaj “czarno-biały” podział. Może wady Sidorta nie są jakoś wyeksponowane, a sędzia to przekupny wąż, ale nikt nie zachowywał się jak złoczyńca z kreskówki ani superbohater bez skazy. Ot, ludzie jakich wiele.

Cała historia na plus, choć motywu z magią babki domyśliłem się od razu. Ale i tak najważniejsze tutaj były postacie, a te wypadły dobrze. Sam tekst czytało mi się bez problemu pomimo sporej długości :)

Ocho, w komentarzu-odpowiedzi dla Rosebelle wspominasz o uniwersum – czy to się dzieje w tym samym świecie, co Twoja wcześniejsza “Zamiana”?

Podsumowując: ładnie skomponowany koncert małych i średnich fajerwerków. Przyjemna lektura :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałam z przyjemnością. Świat nie wydaje mi się czarno-biały, postacie są jak dla mnie skonstruowane w przekonywujący sposób, Gun, sędzia i inni. I oczywiście, w moim przypadku, nie ma problemu, że jest za mało fantastyki :) Dla mnie to i tak dużo :)

Świetne wykonanie. Przedstawiona historia też mi się spodobała, więc idę nominować do biblioteki :)

Pamiętam ten tekst z czasów, gdy zaczynałam bywać na portalu i doświadczenia w redakcji tekstu zdecydowanie mi brakowało. Doskonale pamiętam Sidorta i jego historie, ta faktycznie jedynie muska świat fantastyki, ale nie umniejsza to jej niczego.  Teraz po czasie widziałam jeszcze kilka powtórzeń z “to” i z “być”, ale przez przypadek odświeżyłam stronę i nie chce mi się szukać już tych zdań. Gratuluję publikacji w Esensji. Zasłużona i również czekam na powieść. :)

 

 

Ps. Cieszę się, że z tekstu zniknęło słowo “ekstatyczne”. Pamiętam, że zupełnie mi nie pasowało. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję, NoWhereManie. Nie, “Zamiana” to coś innego. :)

Katio, również bardzo dziękuję. 

I obojgu Wam dziękuję za kliknięcia. 

 

Raz, dwa, trzy, cztery… I znowu nie wiem, kto jest piątym dobroczyńczą, który posłał ten tekst do Biblioteki. ;)

 

Morgiano, wielkie dzięki. Hm, a to “ekstatyczne” to było tu? Rzeczywiście, użyłam gdzieś tego słowa i parę osób złożyło weto. Ale zupełnie nie pamiętam, w którym to było tekście. Pewnie rzeczywiście tutaj. :)

Bardzo Ci dziękuję za nominację!

Czytałam Miasto trzy lata temu. Wtedy z prawdziwą przyjemnością. A dziś, kiedy miałam przed sobą znany tekst, kiedy wiedziałam, co zrobią bohaterowie i jak rzecz się skończy, okazało się, że lektura sprawiła mi przyjemność nie mniejszą, niż podczas pierwszego spotkania z kapitanem Sidortem.

Ocho, skoro po trzech latach Miasto świetnie zachowało się w mojej pamięci, powód tego może być tylko jeden – to jest naprawdę dobre opowiadanie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – bardzo dziękuję. :)

 

NoWhereManie – wielkie dzięki za nominację!

E no, Finkla, tutaj jakieś czarno-białe, rycerze bez skazy, przewidywalne twiściki, a tam – w zaciszu loży – nominuje. ;) Dzięki! :-)

Tough love! ;-)

Tekst całkiem przyzwoity. A że wydaje mi się, że mógłby być lepszy, to marudzę.

Babska logika rządzi!

70 tys znaków nie daje o sobie znać. Tekst czyta się bardzo płynnie i mocno wciąga. Podzielona na krótkie fragmenty historia jest dynamiczna. Historia ciekawa, motyw społecznego wykluczenia skojarzył mi się z “Polowaniem”. Zakończenie dobrze zamyka zacną historię.

Ładnie napisane, samo płynie.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

70 tys znaków nie daje o sobie znać. – Uff. Cieszę się, że tak twierdzisz, bo zdaję sobie sprawę z tego, że te 70 tys. znaków może na potencjalnych czytelników działać odstraszająco.

A co to to “Polowanie”?

Wielkie dzięki, Pietrku! I również pozdrawiam. :)

A, dzięki. Dużo o tym filmie czytałam, ale z jakoś nie obejrzałam. Trzeba będzie nadrobić. :)

Naprawdę warto, film jest arcydziełem.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Tak jak twierdził sierżant, pan kapitan zyskuje przy bliższym poznaniu :)

Jak dla mnie, świetne opowiadanie. Czy za mało w nim fantastyki? Powiedziałbym, że jest jej dokładnie tyle, ile powinno. Nie przepadam za fantasy, choć “Hobbita”, a później “Władcę pierścieni”, jako smarkacz, czytałem z wypiekami na twarzy. Wtedy je uwielbiałem i teraz wiem dlaczego. Tolkien znał umiar i zawarł w swoim świecie tyle magii, ile trzeba. Ocho, precyzyjnie dawkowałaś magię przyprawiając swoje danie, więc nie tylko było dla mnie łatwostrawne, ale też bardzo mi smakowało.

Gdybym miał się czepiać, to może tego przepychu u sędziego. Dla mnie było nieco za dużo tych oznak jak mebli w salonie. Wystarczyłyby mi domalowane portrety przodków i frykasy na stole. 

Aha. Może rzeczywiście warto wypośrodkować te gwiazdki, bo może to jest mało istotny szczegół, ale w sumie to chyba jedyny mankament tego tekstu. Może po wypośrodkowaniu już KAŻDEMU się spodoba ;)

Pozdrawiam serdecznie.

 

PS. Że z bohatera taki chodzący ideał? No to co, są i tacy. Choćby ja! ;)

Dzięki, Unfallu. Zawsze miło Cię poczytać. 

 

Że z bohatera taki chodzący ideał? No to co, są i tacy. Wiesz, właściwie coś podobnego chciałam w pewnym momencie odpisać. No co on poradzi na to, że jest taki fantastyczny? Po prostu taki jest, zdarza się, rzadko bo rzadko, ale przecież i tacy są. Choćby Ty! :)

 

A z tymi gwiazdkami to ja się po prostu poddałam. Już nawet nie próbuję. W innych tekstach próbowałam wypośrodkować i one zawsze wracały na bok. Nie mam pojęcia dlaczego. Więc już machnęłam ręką. Właściwie – co za różnica? ;)

Z tym sędzią możesz mieć rację. :)

 

 

Jak dla mnie, w takim dobrym tekście gwiazdki możesz sobie stawiać, gdzie chcesz :)

Uff, to dobrze, bo ja generalnie też mam to w poważaniu. Kiedyś nawet krzyżyki postawiłam, bo tak mi pasowało. Ale też się nie chciały wypośrodkować. :)

Ale jak to nie chcą się wypośrodkować? Jakich podejść próbowałaś i nie zażarły?

Babska logika rządzi!

Och, no dobra, spróbowałam jeszcze raz i tym razem się udało. ;)

Jak będę miała czas, zrobię to z resztą. Unfallu, otworzyłeś gwiazdkową puszkę Pandory i teraz spędzę wieczór pośrodkując gwiazdki. A (prawie) nikomu dotąd to nie przeszkadzało. ;)

Ocho, wybacz. Z mojej strony to miała być jedynie drobna uszczypliwość pod adresem Rogera, którego, swoją drogą, lubię, mimo że zdarzało nam się prowadzić utarczki o takie detale, jak te gwiazdki.

Unfallu, zrozumialam. Nie gniewam się. :)

Interesujący tekst. Toczył się powoli i spokojnie, przeczytałam na raz, mimo że wcześniej widząc objętość byłam pewna, że tego nie zrobię. Sam bohater to wypisz wymaluj dr House i nie mówcie mi, że nie :D Ale literatura kocha szlachetnych chamów, dobrze się o nich czyta.

Szkoda, że historia jest niezbyt oryginalna – klasyczne pomysły, postacie, rozwiązania. Nie chcę pisać, że oklepana, bo doceniam wkład własny, ale… cały czas miałam wrażenie, że znałam tę historię wcześniej, a teraz tylko ją odświeżałam.

Mimo wszystko nie żałuję, że zabrałam się za to opowiadanie, bo dostarczyło mi ono wiele satysfakcji. Trzymam kciuki za wydanie książki :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki, kam_mod.

Sam bohater to wypisz wymaluj dr House i nie mówcie mi, że nie :D – NIE! ;)))

 

(Rosebelle – przy okazji – na razie miałam czas tylko zerknąć na wymienione przez Ciebie anime, ale zorientowałam się, że przecież oglądałam kiedyś ileś tam odcinków Attack on Titan; teraz sobie trochę przypomniałam, obejrzałam parę filmików na YT – i, cholera, miałaś rację. Levi Ackerman pasuje niemal idealnie;)).

 

Szkoda, że historia jest niezbyt oryginalna – klasyczne pomysły, postacie, rozwiązania. – No wiem, wiem. Chciałabym umieć pisać oryginalne historie z nieprzewidywalnymi twistami, odkrywać nieznane w literaturze lądy i takie tam. Ale niestety muszę to zostawić innym. A sama cieszyć się tym, że się dobrze czyta. ;)

Oszko, ślij tę książkę do wydawców i ćwicz podpis.

 

Krótko, bo mam lenia, a w zamian nie mam czasu – TAK, zajebiste.

 

I jeszcze tu wrócę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, ale wiesz, że to tekst październikowy? ;-)

Babska logika rządzi!

Fifi, ale wiesz, że mamy październik?^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Obiło mi się o uszy. Ale piórek za wrzesień jeszcze nie ogłosiliśmy. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie bój się, zdążymy. Zresztą ja Oszce też jeszcze nic nie ogłaszał.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

zajebiste – i pomyśleć, że do dzisiaj nie znosiłam tego słowa. ;)

 

Cieniu, że też akurat teraz ten leń i brak czasu musiał Cię złapać. :) W takim razie czekam na powrót i dziękuję.

“…oficer nisz…czył…” – brak spacji

 

“…ma jeszcze nas.

Kalawa chrząknął potwierdzająco, a Hadar jeszcze efektownie splunął przed siebie.”

 

Wcześniej mi wpadło w oko jeszcze kilka (ze dwa czy trzy) drobiazgów, ale przepadły w mroku dziejów, bo z racji długości czytałam na raty.

 

 

No więc, Ocho, przepraszam, ale nie trafiłaś do mnie. Tekst mi się wydaje bardziej niż przegadany. W sumie niewiele się w nim dzieje. Jest też dość przewidywalny – jasne było, że młody oficer “uratuje” więźniarki, a końcówka, choć fajna, też nie jest zaskoczeniem. Przede wszystkim jednak Sidort mi się nie podoba i już. Drażni mnie z jakiegoś powodu. A już zwłaszcza te fragmenty, które odnoszą się do tortur, jakim niegdyś został poddany. Ta postać po prostu mnie nie kupiła, nie jest dla mnie wiarygodna. Reszta zresztą w większości też wydaje mi się sztywna, trochę nienaturalna. Może to konsekwencja przyjętego stylu, ale nie czytało mi się dobrze o tych bohaterach.

Jeszcze jedna sprawa – tytuł. Wystarczy wejść w Twój profil by zobaczyć, jak wiele masz w nim opowiadań o jednosłownych tytułach. Nie zapadają w pamięć, nie są charakterystyczne. Może warto trochę je urozmaicić? ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Joseheim

Chyba nie jestem w stanie do Ciebie trafić. Przyjdzie mi się z tym po prostu pogodzić. ;) Właściwie chyba już się pogodziłam.

A z tytułami (z tym w szczególności) to wiem, wiem, już się nawet w przedmowie z tego żałosnego przypadku tłumaczyłam.

Mną się nie przejmuj. Bądź co bądź tekst trafił do Esensji a tu, na NF, chyba wszystkie komentarze poza moim są entuzjastyczne ;) Najwyraźniej nie ma po co do mnie trafiać ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

chyba wszystkie komentarze poza moim są entuzjastyczne – e, no przesadziłaś. Większość jest po prostu pozytywna.

Mną się nie przejmuj. – Dokładnie czytam wszystkie komentarze i je analizuję. Ale już dawno wyrosłam z tego, by z ich powodu drzeć szaty. To tylko amatorskie pisanie. Czasem się uda, czasem nie, czasem komuś podejdzie, a innym razem – nie. Wchodzę w polemiki, bo lubię sobie z Wami podyskutować, a jak czytam konkretny zarzut, z którym się nie zgadzam (jak ten Finkli o rycerzu na białym koniu) – to wykorzystuję to i sobie gadam. ;) Ty napisałaś m.in., że główna postać nie jest dla Ciebie wiarygodna i z jakiegoś powodu Cię drażni. I ok, mnie pozostaje to przyjąć, bo z odczuciami nie można dyskutować. Tak czujesz i dla mnie to wystarczający powód, by ten fakt po prostu zaakceptować.

A kiedy piszę, że chyba już do Ciebie nie trafię, to chodzi mi głównie o Twoje podejście do literatury. Często powtarzasz, że oczekujesz od niej głównie rozrywki. A ja, jak mi się wydaję, piszę właśnie głównie teksty rozrywkowe, takie – mam nadzieję nie najgorsze – czytadła, których główną rolą ma być dostarczenie rozrywki. No więc jeśli moje rozrywkowe teksty do Ciebie nie trafiają, to taki już mój los. ;)

Pozdrawiam :)

Hm… myślę, że z tym podejściem do literatury to trudno powiedzieć, jak to dokładnie jest. Owszem, ja czytam dla rozrywki, ale nie tylko literaturę rozrywkową. Wręcz nie przepadam za typowymi “czytadłami”. Przede wszystkim chyba zależy mi na tym, by w danej książce/opowiadaniu byli pełnokrwiści, interesujący bohaterowie, między którymi są dobrze nakreślone relacje. To dla mnie najważniejsze. Potem – kreacja świata i klimat. Dobra, nieważne zresztą, tych elementów jest przecież bardzo wiele, a w każdym utworze są skomponowane inaczej. Zmierzam do tego, że w ogóle nie odebrałam twojego “Miasta” jako rozrywkowe ;) Przeciwnie, jest dość ciężkie w wydźwięku, moim zdaniem. Mamy tu strach przed czarami, śmierć, tortury, konflikt, wojnę w tle… Co tu jest rozrywkowego? ; D A nie zagrali mi przede wszystkim właśnie bohaterowie. Nie uwierzyłam w nich. Gdyby do mnie trafili, nieważne, co by robili, bo chętnie bym śledziła ich losy, nawet przez 100.000 znaków.

Pogadam sobie jeszcze, by dać przykład – tym, co mnie utrzymało przy “Drodze królów”, mimo że męczyłam się z nią okrutnie przez kilkaset stron, była postać Kaladina. Dalinar mnie nudził, Shallan irytowała itp., ale sam Kaladin jakoś zdołał to zrównoważyć. To, co stało się potem, ten niewiarygodny zwrot akcji (numer, który wywinął Sadeas na płaskowyżu) pochłonęło mnie już bez reszty, ale wcześniej czytałam tylko dzięki Kaladinowi i jego staraniom o mostowych ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To jest ciekawe, bo ci, którym moje teksty się podobają, piszą, że to właśnie przez bohaterów i relacje między nimi. Na pewno nie przez oryginalność. ;)

A strach przed czarami, śmierć, wojna w tle to nie rozrywkowe? :) Wiem o co Ci chodzi. Pewnie masz rację. Ja po prostu najlepiej rozrywam się przy takiej “Dżumie”, “Mszy za miasto Arras”, a ostatnio przy wywiadach z dziećmi nazistów. To jest coś, co mnie angażuje, więc i rozrywa. Choć przy okazji rozstraja i nie pozwala przestać o tym obsesyjnie myśleć. Chyba mam coś w rodzaju literackiego masochizmu. :)

A przy “Drodze królów” też trzymał mnie głównie Kaladin. I spodobał mi się myk, który Sanderson zrobił w drugiej części, gdzie Kaladin był widziany głównie oczami innych. Nagle stał się gburowatym ponurakiem. I jeszcze do tego niezbyt przystojnym. ;(

Oj tam, oj tam ;) A wiesz co mnie się spodobało w części drugiej najbardziej? Tajemnica Shallan, którą Sanderson tak długo trzymał… no, w tajemnicy ;)

A trzecia część za pasem! Portfel będzie krwawił.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ale co, jej moc? Mnie tam te ich moce-śmoce w sumie bardziej wkurzały niż cieszyły. Przesadzał z tym. Dziesięć bitych stron jak walczą, czerpiąc siłę z jakichś kamoli. Potem próbowałam czytać jakąś inną książkę Sandersona i widzę, że on ma na tym punkcie obsesję. 

Ech, muszę jechać. A przez telefon nie da się tego portalu normalnie obsługiwać. :(

Moc jak moc, chodzi mi o przedmiot ;) O ile przewidziałam, co się wydarzyło w jej rodzinnym domu, to przedmiotu nie przewidziałam.

No fakt, że pod koniec zagęściło się od mocy-śmocy. Ale i tak po trzeci tom sięgnę z ochotą.

 

Ach, i przepraszam za off-top, tak w ogóle. Już kończę ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Lubię takie off-topy, nie masz za co przepraszać.

Mówisz, Ocho, że to fragment większego cyklu? Czytałbym.

Ale na razie (ponieważ rozumiem, że całość jeszcze nie powstała, a w każdym razie nie została upubliczniona) pozostaje mi odnieść się do tego konkretnego opowiadania. I chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz, nie dlatego właściwie, żeby mi jakoś specjalnie dokuczała, ale dlatego, że pochwały już zebrałaś, cóż Ci przyjdzie z kolejnego peanu?

Jeżeli decydujesz się publikować opowiadanie samodzielnie – a tak było w Esensji, czy teraz na portalu – to musi ono być rzeczywiście samodzielne. Ja bardzo lubię (pisałem o tym wielokrotnie), kiedy widać w opowiadaniu szerszy świat: aluzje do historii, geografii, polityki, obyczajowości itd., które wskazują na szeroki gest autora, nie muszą do końca wybrzmieć, mają tylko sugerować prawdziwość tego świata. I tak jest w “Mieście”. Inaczej jednak sprawa ma się z bohaterami – chciałbym, żeby wszystkie najważniejsze postaci opowiadania miały w nim swoją zamkniętą rolę i pokazały samodzielny kawałek swojego życia. Oczywiście osoby drugoplanowe w jednym z opowiadań mogą być głównymi protagonistami w innym, ale nie powinny być tylko nazwiskiem czy pustą figurą.

Wiesz o kim mówię? Tak, Dalina Trakia – najbardziej intrygującą spośród podwładnych Sidorta (obok lekarza piszącego na własnej skórze – a może to ta sama postać?) w tym opowiadaniu nie dostała żadnej roli, poza wygłoszeniem jednego tekstu. A konstrukcyjnie, byłoby przecież umotywowane, gdyby odgrywała rolę analogiczną do Hadara. Widzę to jako dziurę w Twoim tekście i bardziej mi ta nierównowaga przeszkadza niż brak informacji na temat przeszłości samego kapitana, czy szczegółów toczącej się wojny.

Czytając, jakoś podświadomie porównywałem sobie Twoje opowiadanie do “PlagI” – ostatniego tekstu, który doczekał się srebrnego piórka. Fabularnie i konstrukcyjnie oba opowiadania są do siebie zbliżone, i oba sprawiają wrażenie części planowanych cykli. Ale tekst Nightera6, w moim odczuciu, odrobinę lepiej sprzedaje się jako odrębna, zamknięta całość.

Ale tylko odrobinę. Bo na koniec muszę powiedzieć, że “Miasto”i tak bardzo mi się podobało.

Dzięki, Coboldzie. Muszę “Plagę” wreszcie przeczytać.

Wyczaiłeś tę Dalinę. To jest postać, która zabiera w moich przemyśleniach na temat tego świata coraz więcej miejsca, chociaż w opowiadaniach nie ma jej w ogóle lub jest w roli marginalnej. Co innego jest w książce, którą mam tylko na dysku i wydruku z drukarki. Tam pełni rolę równorzędną do Hadara i porucznika-lekarza. Nawet ją nieco awansowałam. :)

Nie mam pojęcia, dlaczego w opowiadaniach wyszło właśnie tak. Zwłaszcza że Trakia ma fabularnie duży potencjał, bo jej relacje z Asgerem są trudne i początkowo mocno napięte. 

I cieszę się, że jednak Ci się podobało. :)

Zabrałem się do tekstu z lekkim podejrzeniem i szybko upewniłem się, że już to czytałem :) Nie przytoczę, jak dokładnie skomentowałem tekst, ale pamiętam, że bardzo mi się spodobał.

Tak, chyba rzeczywiście już kiedyś ten tekst czytałeś, i chyba rzeczywiście Ci się podobał. :)

Zygfrydzie, dzięki za wizytę. I nominację. :)

Czytałam już to opowiadanie, nadal mi się podoba :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. Pamiętam, że komentowałaś w Esensji. :)

Mogę potwierdzić część wad wypunktowanych przez poprzedników – czułem niedosyt opisów scenerii (to drugorzędna wada, ale jednak dotyczy braku w świecie przedstawionym). Tytuł zdecydowanie do bani ;P. Gdyby chociaż historia zakończyła się linczem z udziałem mieszkańców, albo przyszli w nocy do starego ratusza i udusili Sidorta poduszkami… Najpierw sugerujesz tytułem, że miasto może być tu jakimś kolektywnym bohaterem, a potem ogranicza się to do wzajemnych oskarżeń na torturach. Uwagi Cobolda na temat postaci drugoplanowych mają sens, choć sam nie zwróciłem na ten aspekt większej uwagi – w moim odczuciu to bardziej porada co można jeszcze ulepszyć. Natomiast co do oryginalności, mogę się podpisać pod wypowiedzią kam_mod – historię czyta się niby jak nową, ale jednak starą jak literatura. 

Zalety? Przekonują mnie twoi bohaterowie. Nie wiem, czy chciałbym brnąć z Sidortem przez cykl powieści, ale jako bohater opowiadania był dostatecznie “głęboki”, miał swój rys, i wystarczająco dużo mankamentów, by pospierać się o niego z Finklą. Krytykowany tu i ówdzie sędzia również mnie zainteresował. Trochę nie podobało mi się, że tak łatwo dał za wygraną, ale w niektórych scenach mistrzowsko wykorzystałaś detale takie jak np. świeże portrety przodków. Choć momentami miałem wrażenie, że bohaterom pozytywnym idzie trochę za łatwo, lektura była bardzo wciągająca. Czekałem na twist w rodzaju babci rzucającej śmiercionośny czar na mieszkańców, ale skończyło się w bardziej typowy sposób.

Reasumując – dobrze się czyta twoje utwory, czekam tylko na dzieło oparte na pomyśle, który naprawdę zapadłby mi w pamięć. Zastanowię się jeszcze nad końcową oceną : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję, Nevazie.

Krytykę przyjmuję z nieustraszoną miną. Ale Sidorta nie mogli udusić (zwłaszcza poduszkami!), bo by mi zrujnowali koncept na przyszłą karierę literacką. ;)

Uf, wreszcie ktoś napisał o detalach (jak portrety), bo już się martwiłam, że pozostały niezauważone.

 

czekam tylko na dzieło oparte na pomyśle, który naprawdę zapadłby mi w pamięć. – Hm, nie wiem, czy się doczekasz. Kiedyś próbowałam wpadać na efektowne, zaskakujące pomysły. Teraz już mi jakoś na tym nie za bardzo zależy. ;)

Jakem obiecał, tak i wracam.

 

Największą – w moim odczuciu – wadą tego tekstu jest jego obyczajność. Bo tak naprawdę zaserwowałaś nam obyczajówkę w jakimś quasi XVIII-XIX-wiecznym świecie, który z jednej strony trąci rewolucyjną Europą, a z drugiej New World Orderem New Worldu. Inaczej rzecz ujmując, klimat ma w sobie coś westernowego. Nieuchwytne toto trochę, ale gdybym miał strzelać, powiedziałbym, że równie dobrze – albo i lepiej – jak do angielskich dżentelmenów wznoszących co wieczór toast na pohybel skur… Napolenowi, a co rano znoszących jego szwoleżerów z siodeł, Sidort i jego ludzie pasują mi do cokolwiek romantycznej wizji hamerykańskiej kawalerii, kopytami swoich koni udeptującej granice Nowego Świata.

Problem z tą konkretną wadą Twojego opowiadania jest taki, że – choć cała fantastyka jest tu sprowadzona właściwie do sztafażu, tła opowieści – to wcale wadą ona być nie musi. I – jeśli o mnie chodzi – nie jest (a w każdym razie niezupełnie). Fakt, chciałoby się, żeby “Miasto” (mi tytuł nie przeszkadza, choć faktycznie, jeśli zestawić go z treścią, to traci na adekwatności) trochę bardziej wyszło z ram gatunku i pomknęło w kierunku akcji, przygody, trochę sensacji, bardziej złożonego kryminału i jakiejś “prawdziwszej” fantasy. No, żeby działo się więcej. Albo chociaż dynamiczniej. Zwroty akcji, jakiś twiścik, tego typu sprawy. Z drugiej jednak strony podoba mi się wszystko tak, jak jest. Historię odnajduję więcej niż dostatecznie ciekawą, by chcieć poznać jej zakończenie (choć jasne jest, że obejdzie się bez walenia czytelnika w potylicę – nie ten klimat po prostu. A właśnie, klimat…), klimat bardzo mi się podobał. Z racji tytułu i trochę rozbicia oraz przerzucenia ciężaru opowieści na różnych bohaterów, być może powinienem nazwać go kingowskim. Tyle, że gdybym tak zrobił, sam ze sobą musiałbym się później nie zgodzić. Prawda jest bowiem taka, że z Kinga, poza minimalnymi podobieństwami tematyczno-konstrukcyjnymi, jest tu niewiele. Znacznie mocniej – co odkryło się właściwie samo, w sposób nienachalny – Twoja proza Sidortowska kojarzy mi się z twórczością pani Sandemo, Margit z imienia. 

Nie wiem, czy Ciebie to porównanie ucieszy – ani tym bardziej, jak będzie świadczyć o niżej podpisanym – ale spod moich palców wychodzi ono jako jednoznaczny komplement. Jakkolwiek Saga o Czarnoksiężniku była już “taka se”, a Saga o Królestwie Światła właściwie zupełnie słaba, przekombinowana i głupawa (co twierdzę z tą tylko dozą przekonania, na jaką pozwala mi kilka zaledwie scen i nędzny zarys fabuły, które to ostały się w mej głowie po dobrych dziesięciu latach i XXX innych przeczytanych tytułów jako jedyne, co pamiętam), to jednak początek całej serii, Saga o Ludziach Lodu, choć to jednak bardziej rasowy tasiemiec “dla bab” niż fantasy, podobała mi się nadspodziewanie. Właśnie za klimat, takich trochę Sidortowskich bohaterów i pewnie też właśnie tą swoją “obyczajówkowość”. 

A teraz, tu, w tym Mieście, dostałem coś bardzo podobnego – porządny, bardzo dobrze skomponowany tekst z bohaterami, którzy może i nie do końca są wiarygodni (sędzia), ale za to są tacy, o jakich chce się czytać. Bo są ciekawi i ładnie nakreśleni.

Wensela miałem nie lubić i nie polubiłem. A że jednocześnie wydał się zbyt jednoznacznie czarny; fałszywy i oślizły, a przy tym też i trochę zbyt głupi (tudzież prosty i prostacki po prostu), by robić za prawdziwego Schwarca (ale akuratnie w sam raz na takie miasteczko, którego, mam wrażenie, nikt nie nazywa dużą wsią tylko z obawy, że mogłoby to obrazić czyjeś uczucia ;) – no cóż, coś za coś. Zresztą może to samo życie? Stereotyp podłego, sprzedajnego władyki – jakkolwiek miałaby jego władza wyglądać – nie wziął się znikąd przecież.

Hadar, jako taki facet na wielu rozdrożach – z jednej strony podwładny, z drugiej niemal-ojciec; z jednej strony Silnoręki Asgara, z drugiej dusza, zdaje się, nad wyraz łagodna (choć nie wątpię, że i twarda) – wypada po prostu świetnie, a jego relacje z Kapitanem, troska stojąca w sprzeczności z powinnościami, “zapominanie się”, etc. to jeden z najmocniejszych punktów opowiadania.

Sam Sidort – przy nim mam mieszane uczucia. Z jednej strony gnojek naprawdę ma sporo charyzmy, co nadaje jego zachowaniu i działaniom znamion realności, ale z drugiej ta jego tajemniczość wydaje mi się trochę zbyt teatralna, pokazowa, a charakter – mimo kilku fajnych, czarnych plam stanowiących dla czytelnika swoisty test Rorschacha, a dla Sędziego złamany palec – cokolwiek nazbyt kryształowy. Tudzież po prostu zero-jedynkowy. O ile w kwestii postaci pobocznych, jak sędzia czy jego przeciwieństwo, doktor, które prędzej czy później znikają z pola widzenia jeszcze jakoś taki podział ujdzie, to jednak w wypadku faceta mającego dla siebie całą książkę, może owa skala szarości okazać się pewnym problemem.

Niemniej “Miasta” nie mogę i nie zamierzam traktować jako wycinka większej całości, a byt samodzielny, więc i bohaterów mus mi oceniać bardziej… małomiasteczkowo. A z tej perspektywy są oni dla mnie po prostu porządni. Jak całe to opowiadanie zresztą.

No i, co najważniejsze, satysfakcja z lektury była nielicha, a satysfakcja po onej lektury zakończeniu wcale nie gorsza.

Dlatego też powtórzę – TAK, zajebiste.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, Cieniu. Bardzo mi się Twój komentarz spodobał. ;) Niestety, nie czytałam nic Margit Sandemo.

 

Hadar, jako taki facet na wielu rozdrożach – z jednej strony podwładny, z drugiej niemal-ojciec; z jednej strony Silnoręki Asgara, z drugiej dusza, zdaje się, nad wyraz łagodna (choć nie wątpię, że i twarda) – wypada po prostu świetnie, a jego relacje z Kapitanem, troska stojąca w sprzeczności z powinnościami, “zapominanie się”, etc. to jeden z najmocniejszych punktów opowiadania. – Tym mi uczyniłeś wielką radość. :) Podobnie jak cieszyłam się, że Nevaz zauważył detale, to tu się cieszę, że zwróciłeś uwagę na te wzajemne relacje.

 

O ile w kwestii postaci pobocznych, jak sędzia czy jego przeciwieństwo, doktor, które prędzej czy później znikają z pola widzenia jeszcze jakoś taki podział ujdzie, to jednak w wypadku faceta mającego dla siebie całą książkę, może owa skala szarości okazać się pewnym problemem. – Kiedy piszę teksty z tego świata, staram się samą siebie pilnować, by nie koncentrować się zanadto na głównej postaci, bo wiem, że łatwo by mi było w tę pułapkę wpaść. Czasem udaje się bardziej, czasem mniej. W książce na szczęście, dla równowagi, są też inni bohaterowie, którym dałam sporo miejsca. Ważna jest Trakia, ważny Hadar czy porucznik, który tu był tylko na moment. Są też bohaterowie poboczni, są ci “z drugiej strony”. Mam nadzieję, że udało mi się trochę rozłożyć ciężar, również na inne barki.

Ja szykuję komentarz zatem jeszcze dziś "Miasto" wróci na powierzchnię przynajmniej raz. Trzeba walczyć ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

O, fajnie. A widzisz, edytowałam komentarz, bo się uznałam, że żarcik mógłby zostać uznany za złośliwość. :) 

Wystawiłaś mnie Ocha. Ładnie, ładnie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przepraszam.

:D

Zaraz mnie gwardzisci na stepujących stępionyni stęporami jednorożcach zgarną.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Koniec offtopowania. Czytam powyższe komentarze i z wieloma spostrzeżeniami przedmówców muszę się bezwarunkowo zgodzić. Otóż, to się CZYTA świetnie.

Nie zaskoczyłaś mnie fabułą, która bez większych zakrętów i meandrów zmierza od punktu A do punktu B. Nie poczułem też żadnego twista w finale, bo finał był przewidywalny. Ale mimo prostej drogi przez tekst czułem ogromną, czytelniczą przyjemność podczas lektury.

Skąd ona się bierze? Wykreowałaś bardzo ciekawe uniwersum? Nie bardzo. Przecież to świat bardzo podobny do naszego (wiek XVII? XVIII?) ale nieco odmieniony. Tutaj magia nie jest tylko zabobonem i fantazją, magia i istoty nadprzyrodzone są dyskretnie obecne. Nie ma w tym świecie żadnych wielkich niezwykłości, ale jest przede wszystkim klimat. Jest też delikatne, zarysowane lekka kreską, poczucie niepokojącej, podskórnej inności, podkreślane drobiazgami jak choćby imiona bohaterów i nazwy własne. Ja w ten “quasialternatywny” świat uwierzyłem. Uwierzyłem, że ma swoją historię, a w tle kameralnych wydarzeń pierwszoplanowych toczą się wydarzenia o wymiarze epickim. Że ten świat tam w tle żyje. I co dziwne i godne podziwu, osiągnęłaś ten efekt zaledwie kilkoma opisami i uwagami rzuconymi przez bohaterów. 

Ale ta czytelnicza frajda ma także inne źródło. To pysznie opisane sceny, zależności, relacje i dialogi między postaciami. Znakomicie przeprowadzane i okraszone świetnymi didaskaliami. Sceny iście profesjonalnie rozpisane i rozegrane. Pomimo że nic wielkiego ani zaskakującego się w niech nie dzieje. Czytelnik ma jednak poczucie, że tak miało być i tak być musiało. 

Podobnie jest z bohaterami opowiadania. Może i są tylko biali i czarni, bez kolorów pośrednich. Ale co z tego skoro protagonistę i jego świtę lubimy niemal od pierwszej sceny, a ci podli i źli budzą naszą niechęć zgodnie z naszymi oczekiwaniami.

PS. Myślę, że piszące kobiety, zakochane we własnych bohaterach literackich to prawdziwy skarb. Spotykam się z takim zjawiskiem nie pierwszy raz i zawsze daje to ciekawy efekt. 

PS.2 Z wielką przyjemnością powrócę do Twojego świata Ocha. Wiem, że jest jeszcze “Pierwsza żona” i “Osada”​. Wiem, że powstaje coś większego. Na pewno poszerzyłaś grono swoich przyszłych czytelników o mr.marasa

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ech, jak czytam takie komentarze, to nawet jestem z siebie trochę dumna. ;)

Dzięki, mr.marasie! 

 

piszące kobiety, zakochane we własnych bohaterach literackich – to aż taki widać? :)

 

Na pewno poszerzyłaś grono swoich przyszłych czytelników o mr.marasa – o, i to mnie bardzo, bardzo cieszy!

 

A ogólnie – pogodziłam się z tym, że moje opowiadania nie będą zaskakiwać, nie będą oczarowywać oryginalnością. Mają się dobrze czytać, mają mieć fajnych bohaterów, między którymi istnieją ciekawe relacje. Takie opowiadania mi się najlepiej pisze i zauważyłam też, że im łatwiej mi się tekst pisze, tym bardziej się on potem podoba. Więc tym bardziej uznałam, że nie ma się co spinać. :)

 

Gładko przeczytałem. Spodobało mi się w całości, ale końcówka zwłaszcza. Magia, której niby nie ma, a jednak jest. W to mi graj. Nie zgodzę się z zarzutem, że końcówka jest przewidywalna. Można ją przewidzieć tylko dlatego, że tekst zawisł na portalu fantastycznym. Gdyby dokładnie to samo opowiadanie zamieścić na portalu mainstreamowym, końcówka mogłaby kompletnie zaskoczyć. Nie zgodzę się, że za mało fantastyki. Fantastyka może być miarkowana z korzyścią dla literatury, jak np w tym opowiadaniu, gdzie jest jej wprawdzie niewiele, ale okazuje się kluczowa.

Zwrócę uwagę na tylko trzy dla mnie niejasności. Drobne zresztą. To naprawdę bardzo niewiele, jak na tak stosunkowo długie opowiadanie. Na pewno świadczy to bardzo dobrze o opowiadaniu, które nie dość, że fajne, jest po prostu czytelne, co w świecie fantastyki nie jest oczywistością. Mogą też te niejasności być pozorne i świadczyć za to o moim umysłowym zaciemnieniusmiley

Tak gdzieś na oko po 60 procentach opowiadania Hadar spotyka się z Asgerem w altanie w zarośniętym ogrodzie, w okolicznościach, które dla mnie wyglądają trochę na konspiracyjne. Za chwilę pojawia się doktor. Jak ich on tam znalazł? Czy się z nim tam umówili? Chyba nie, bo sam wyjaśnił, że tylko przechodził.

Gdzieś chyba mniej więcej w środku opowiadania jest takie zdanie “… przywitała go Dalina Trakia, salutując, jak zwykle, wyjątkowo służbiście.”. Nie wiadomo, co Dalina zrobiła “jak zwykle”. Jak zwykle zasalutowała i zrobiła to tym razem służbiście? Czy też jak zwykle zasalutowała służbiście? Strzelam, że to drugie. W takim razie jednak ostatni przecinek w omawianym zdaniu jest zbędny.

Też jakoś w środku opowiadania Asger i Hadar odwiedzają w areszcie Agdę, jej matkę i babcię. W opowiadaniu jest, że “najstarsza trzymała się prosto i pewnie”, a za chwilę (zanim cokolwiek zdążyło się zmienić), że wszystkie trzy “zbiły się w zestrachaną, zastygłą w odrętwieniu gromadkę”. Nie ma tu pewnej sprzeczności?

Dalina Trakia dla mnie też jest w opowiadaniu kompletnie niepotrzebna, aczkolwiek domyślam się, że ma jakąś rolę do odegrania w, nazwijmy to roboczo, uniwersum Asgera.

Przy okazji, Ocha, skoro się w nim zakochałaś, tym bardziej powinnaś, dalej rozwijając jego postać, wyposażyć go w jakąś skazę. Anioły są takie nudnesmiley Ja np w realu jestem po prostu ideałem i dlatego palę fajki, żeby tej swojej anielskości dodać pazursmiley. Dowcip. Ale serio, dlaczego ani Asger, ani żaden z żołnierzy, nie przeklina? Dla żołdaków to nienaturalne.

Też mi nie pasuje tytuł. A nie mogłoby być np “Babcia Guna rzuca klątwę”?smiley Znowu dowcip. Niemniej tytuł można by zmienić.

Pozdrawiam Autorkę! Ocha, niech Twoja droga dalszej kreacji Asgera będzie prosta, ale jego ścieżki jak najbardziej poplątane.

 

Dzięki, mjacku, za tak życzliwy komentarz. 

Co do niejasności – spotkanie w altanie: przejrzałam to teraz i rzeczywiście, to może wyglądać dziwnie. W zamyśle miał to być ogród budynku, który zajął oddział i założyłam, że doktor poszedł do budynku, od żołnierzy dowiedział się, gdzie są Asger i Hadar i do nich poszedł. Teraz widzę, że założeń sporo, a wyjaśnień nie ma. Gdzieś to się straciło – być może podczas którejś z korekt.

Salutowanie Trakii – druga wersja. :) Przecinek zaraz wywalę.

Z tymi więźniarkami też masz rację. Ech. ;)

 

I rzeczywiście – tu nie przeklinają. Ale zdarza im się, nawet Asgerowi. Po raz kolejny uprę się za to osłowato, że nie jest on taki znowu idealny. Pozytywny, jak najbardziej. Ale ma swoje wady: nadmierny dystans, pewien problem z relacjami międzyludzkimi, jest też trochę typowym control freak. Ale ja sobie mogę to pisać w komentarzy, a to powinno – w zamierzeniu – jednoznacznie wynikać z tekstu. Odpowiedzi mam tylko takie, jakich już użyłam w dyskusji z Finklą. 

Aż się boję dodawać następny z tekstów z tego uniwersum, bo w nim Asger, mam wrażenie, zachowuje się dojrzalej niż w tym. ;)

 

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam. :)

Ale ma swoje wady: nadmierny dystans, pewien problem z relacjami międzyludzkimi,

To są wady?! Zwyczajny brak egzaltacji i piszczenia na widok wymarzonej rzeczy.

Babska logika rządzi!

To nie są wady, które robią z człowieka potwora, ale są upierdliwe. Dla posiadacza tych wad i otoczenia. A między tym a egzaltacją i piszczeniem jeszcze spory obszar. :)

Ocho, z mojego krańca spektrum te cechy wyglądają na zalety. Może dlatego Twój kapitan wydaje mi się nazbyt kryształowy. :-)

Babska logika rządzi!

:)))

No tak, Finklo, to by może sporo tłumaczyło. Natomiast ja, jako osoba posiadająca te cechy (chociaż na szczęście w stopniu umiarkowanym, nie ekstremalnym), uważam je jednak za wady. Chciałabym być sympatyczniejsza, bardziej wyluzowana i łatwiej nawiązywać kontakty.

 

Może ja po prostu bronię prawa do bohatera pozytywnego. Jak czytam w księgarni kolejną “zachętę” z tyłu okładki typu: “Zanim X został przywódcą najskuteczniejszej bandy zabójców, był księciem Srusrulandii” albo (mój faworyt ostatnio) – “Bjarni z takim samym zapałem ściska swój miecz, co piersi chętnych dziewek…” (zaraz widzę twarz takiego Ziemkiewicza) – to mi się od razu odechciewa i pośpiesznie odkładam książkę. Nie chce mi się czytać książek, których autor liczy, że będę się przejmować losami oblechów lub pospolitych morderców. Jak będzie mi się chciało poczytać o masowych mordercach, to sięgnę po “Rozmowy z katem” Moczarskiego czy “Hitler, Stalin – żywoty równoległe” Bullocka. Tam przynajmniej mnie nikt nie stara się przekonać, że to w sumie takie fajne chłopaki były. ;) (I tak, wiem, że porównanie przesadzone).

A mam wrażenie, że ostatnio jest moda na takich bohaterów i każdy, który jest pozytywny, staje się Skrzetuskim lub Ivanhoe. :)

“Bjarni z takim samym zapałem ściska swój miecz, co piersi chętnych dziewek…”

Padłam XDD

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam_mod, mnie ten opis też nie pozostawił obojętnym, aż postanowiłem się rozejrzeć ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Och, to zdanie jest też na okładce. Hm, interesujący wybór, by promować książkę takimi słowami.

Ciekawa jestem, czy sami sobie nie zawężyli w tym momencie grona czytelników. A może właśnie na odwrót – to chwyt marketingowy?

www.facebook.com/mika.modrzynska

Rzeczywiście. Myślałem, że czasy takich blurbów mamy dawno za sobą. Sprawdzały się w mrocznych latach 90. w epoce handlu straganowego. W czasach Mastertonów i fantasy z gołymi babami na okładce. Teraz młodzież na takie teksty chyba nie leci, a starszego odrzuci od takiego opisu. Szef marketingu tego wydawnictwa pewnie jeszcze niedawno handlował w warzywniaku.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Aż się zastanawiam, za czym rozgląda się Nevaz. Bo mnie z tego wszystkiego najbardziej atrakcyjny wydaje się miecz. Chyba że to jakiś badziew masowo wyrabiany dla szwejów. To wtedy wygrywają chętne dziewki. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, Nevaz się zastanawiał, czy Bjarni to może jakieś sci-fi o dwufunkcyjnym androidzie Jedi, takim futurystycznym terminatorze-laktatorze :P.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ech, a co, myśleliście, że zmyślam? Mam na FB zalajkowany Fantom, więc reklama tej książki wyskakuje mi co chwilę. I “zachęta” z tyłu, w połączeniu z tym nasmarowanym czymś z przodu, od paru tygodni jest dla mnie estetycznym wyzwaniem, które nie daje mi spokoju. Rzeczywistość znowu bardziej zaskakująca od wymysłów. ;)

dwufunkcyjnym androidzie Jedi, takim futurystycznym terminatorze-laktatorze :P

Brałabym w ciemno! :D

z tym nasmarowanym czymś z przodu

No, okładka wysoce apetyczna.

Ciekawe, czy ich nie kusiło, by dać gołą babę na okładkę :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Świetnie się to czytało. Wciągnęło na amen. 

Dziękuję, Drachenfesie. To dla mnie wielki komplement. :)

Fajnie się czytało, choć przyznam, że bardziej wciągnęła mnie druga połowa. Akcja rozwija się niespiesznie, początek, gdzie Sidort głównie łazi i rozmawia a to z tym, a to z tamtym, był jednak nieco nużący. Natomiast im dalej, tym lepiej rozwijają się bohaterowie i przyznam, że szkoda, iż niektóre wątki tylko sugerujesz, ucinasz albo traktujesz po macoszemu. O wojnie dowiadujemy się niewiele, sam Sidort jest bardzo enigmatyczny – niby fajny bohater, zdystansowany, inteligentny, wykonuje dobrą robotę, a przy tym nie jest nieznośnie nieskazitelny. A jednak trudno zrozumieć jego motywacje, tu jest jakaś sugestia, że był torturowany, tam podoficer, który dba o niego jak o własnego syna… trudno mi było zrozumieć niektóre postaci i związki między nimi. Dalina jest kompletnie niewykorzystana, a szkoda. I burmistrz tylko nam gdzieś miga.

Tytuł mi nie przeszkadzał, nie zawsze muszą być fajerwerki. Natomiast moim zdaniem nijak się ma do treści – czy rzeczywiście tematem jest tu miasto, czy ono jest w tekście aż tak ważne? 

Na początku wydawało mi się, że to będzie kryminał, ale idziesz innym tropem i w sumie fajnie. Podobało mi się, że historia jest dość złożona, że nie przedstawiasz jej w czarno-biały sposób i że pokazujesz społeczne mechanizmy i dużo ciekawych dylematów w pozbawiony patosu sposób. Wydaje mi się, że starałaś się tu pokazać różne problemy (tortury, procesy czarownic, wątki rodzinne, wojna, żałoba) i jednocześnie nie nudzić. To ostatnie się udało i może gdybyś zdecydowała się jednak zwiększyć liczbę znaków i pogłębić we wszystkie wątki to wyszłoby tekstowi na dobre. 

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dziękuję, Mirabell.

szkoda, iż niektóre wątki tylko sugerujesz, ucinasz albo traktujesz po macoszemu.

może gdybyś zdecydowała się jednak zwiększyć liczbę znaków i pogłębić we wszystkie wątki to wyszłoby tekstowi na dobre. 

Ha, no to dałaś mi pożywkę do rozważań. ;) Bo uważam, po przemyśleniach, że w takich przypadkach nie ma złotego środka. Zawsze coś, co komuś się spodoba, nie spodoba się innym. I na odwrót. Gdybym chciała wyjaśnić przeszłość Sidorta i tło wojny, to nie wystarczyłoby kilka tysięcy dodatkowych znaków (oczywiście, gdybym chciała to zrobić porządnie, a nie poprzez zblokowane infodumpy). Są zwolennicy domykania wątków, są tacy, którzy lubią poczuć, że jest coś “poza”, nawet nie do końca wyjaśnione. Tu wybrałam, trochę z musu, taką formę – gdybym zrezygnowała z sugestii i nie do końca wyjaśnionego tła, opowiadanie stałoby się kompletnie banalne. Gdybym wszystko wyjaśniła – wyszłaby mikropowieść.

A z drugiej strony – chyba Tensza, po przeczytaniu książki z tego uniwersum napisała mi, że w niej za dużo wyjaśniam. Bo w opowiadaniach jest jakaś tajemnica, czegoś można się tylko domyślać, coś wyobrażać. A w powieści wszystko wyłożyłam (co zresztą nie jest tak całkowicie do końca prawdą;)), i całe te niedopowiedzenia trafił szlag.

Mirabell, wiem, że taki sposób opowiadania nie wszystkich usatysfakcjonuje. Ale wiem też, że żaden inny tego nie zrobi.

Dzięki jeszcze raz. Pozdrawiam. :)

Widzisz, ja w sumie lubię enigmatyczność, niedopowiedzenia i otwarte zakończenia, ale tu było tego jak na mój gust za dużo. Szczególnie, że masz realistyczny styl, który fajnie dopełniałaby głębsza psychologia postaci. Nie musiałaby to być szczegółowa biografia, ale może gdyby o jakichś nieopowiedzianych wydarzeniach z przeszłości wspomnieć więcej niż raz? No nie wiem, próbuję określić, co mi przeszkadzało. Choć nie przekreślało innych zalet tego opowiadania :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nie musiałaby to być szczegółowa biografia, ale może gdyby o jakichś nieopowiedzianych wydarzeniach z przeszłości wspomnieć więcej niż raz?

Tu było dwa razy. ;)

A serio – pewnie jakimś problemem dla mnie może być też to, że to kolejne (a dokładnie środkowe) opowiadanie z cyklu. Próbuję się migać przed tym, aby w każdym kolejnym powtarzać to, co było już powiedziane, no i muszę też coś zostawić na następne. ;)

Tego mokrego, czwartkowego wieczoru siedziałem w mym obitym adamaszkiem fotelu naprzeciw kominka, słuchałem barda i czytałem zbiór opowiadań Joe Hilla, kiedy wreszcie wytrzymałem i cisnąłem to badziewie. Wyświetliłem Twoje opowiadanie i czas upłynął znacznie przyjemniej :) Choć, niestety, jest też pole do narzekań :/

 

Początek jak dla mnie dość trudny w odbiorze. Scena z umierającym Gortem dobrze przykuwa uwagę, ale w niej (i w tej następnej, z pułkownikiem) trochę za dużo było tych imion, na dodatek obco brzmiących, i cóż… gubiłem się nieco.

Rozumiem jednak, że w ten sposób chciałaś zadbać o odpowiednie tempo akcji – gdy żołnierze przybyli do miasta skupiłaś się właściwie na kilku bohaterach i złapałem rytm czytania. Trafne opisy i wiarygodne dialogi sprawiły, że immersja i klimat stoją na naprawdę wysokim poziomie, czuć, że dobrze operujesz tym uniwersum.

Z postaci najbardziej przypadli mi do gustu lekarz z córeczką, no i sędzia, choć muszę przyznać, że żołnierze też dobrze wypadli. Na minus zaliczam jednak ich dwuwymiarowość. Mocno rysujesz tych dobrych, tych złych i tych pokrzywdzonych, a przydałoby się również trochę odcieni szarości. Szczególnie, że jest to opowiadanie z wątkiem kryminalnym, czytelnik dąży do rozwiązania tajemnicy…

A tutaj nie robiłaś żadnych aluzji – sędzia jest zły i raczej na pewno przegra (jakże mógłby wygrać?!), a od babki bije dziwna moc, więc pewnie jest wiedźmą. Zresztą, to nienowy motyw, że ktoś w dobrej wierze uwalnia czarownicę, stąd zaskoczenie niestety nie zaskoczyło… Ta oczywistość jednak trochę mnie zawiodła ;(

Za to prowadzenie fabuły pierwsza klasa. Przypominało mi książki o Mordimerze, z tym że zamiast inkwizytora masz żołnierza. Wyszło profesjonalnie.

Tytuł, cóż… Ja stoję na tym drugim biegunie i lubię skomplikowane, jednak w przypadku Miasta nawet patrząc absolutnie obiektywnie, nie wyszło. Po prostu nie koresponduje z treścią.

Warsztatowo wysoki, równy poziom. Mimo sporej ilości znaków wchłonąłem opowiadanie jak gąbka i uczyniłem to z przyjemnością. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, choć to zakończenie… no, troszkę niesmaku pozostawiło. Liczyłem na więcej, ale może innym razem. Na pewno :)

 

Dobra, tyle ode mnie. Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wciąż mam jakieś skojarzenia, odnośnie tego opowiadania. Przypomniałem sobie właśnie z czym mi się skojarzyło podczas czytania “Miasto”​. Oczywiście nie w sensie kopiowania czy naśladowania. Ale odnośnie epoki czy klimatu. Anna Kańtoch i jej Alestra, stolica fikcyjnej Okcytanii, z Domenickiem Jordanem. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

CountPrimagenie – dzięki za komentarz i cieszę się, że wieczór minął Ci w miarę przyjemnie. ;) Przyjmuję krytykę, cieszę się z pochwał. Zatrzymam się na chwilę tylko przy postaciach i tym, że się mylą – to często powtarzany zarzut, nie tylko w przypadku moich tekstów, tylko tak ogólnie, jeden z szerokiego wachlarza zarzutów. Czasem tak jest, że rzeczywiście bohaterowie są kiepsko wprowadzeni, że nazywają się podobnie, że gdzieś gubią się podmioty. I nawet, jeśli wszystko jest w tym względzie ok, to bywa, że muszę się czasem w książce czy opowiadaniu wrócić, by sobie przypomnieć, kto jest kto. Podoba mi się zabieg, który zrobił m.in. Cixin Liu w “Problemie trzech ciał” – na początku stworzył “ściągę” z nazwiskami i krótkim opisem głównych bohaterów. Szkoda, że to nie jest powszechna praktyka. Oszczędziłaby mnóstwo konfuzji. :)

Ale we fragmencie, w którym Asger rozmawia z pułkownikiem, wymieniam tylko dwóch bohaterów. Asgera i pułkownika. ;)

 

Mr.marasie – opowiadania o Domenicu Jordanie czytałam, gdy byłam już w trakcie opisywania “moich” bohaterów. I tak, też miałam takie skojarzenia. ;)

Rany boskie, dwóch to już tłum, Ocho! ;D

A ja liczyłem każdego jeszcze za dwóch, bo jest i imię, i nazwisko ;P

 

Taaak, takie dramatis personae zastosował też Erikson w Malazańskiej Księdze Poległych, ale ten już w ogóle przegiął – przeszukiwanie tych obfitych archiwów zajmowało mi niewiele mniej czasu niż brnięcie przez historię ;)

Jeszcze Cię odwiedzę – tak czy inaczej zachęciłaś mnie do sięgnięcia po więcej.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Masz rację. A do tego jeszcze podałam stopnie wojskowe, to w sumie ich się zrobiło sześciu! Zdecydowanie nie przemyślałam sprawy i przesadziłam. ;)

I zapraszam.

 

Mr.marasie – nie chcę już Morgianie robić śmietnika w Jej wątku, ale z tym katowaniem się Kresem to nie było konkretnie do Ciebie. Tylko tak ogólnie, bo argumenty, że kogoś trzeba znać, bo to znany autor fantasy, do mnie nie przemawiają. W moich początkach bytności na portalu postanowiłam ponadrabiać zaległości fantastyczne, bo było mi głupio, że mam je tak duże. Na szczęście szybko ten pomysł zarzuciłam, co uchroniło mnie od sterty kiepskich książek (niekoniecznie piszę o Kresie, oczywiście, chociaż nie przypadł mi do gustu). Czytuję fantastykę, ale jest to jakieś 10% moich lektur. W sumie całe szczęście.

Przybyłem, zwabiony nominacjami. Bo tytuł na pewno mnie nie zwabił, a pewnie nawet sprawił, że miesiąc od publikacji minął, zanim się zjawiłem, ale oszczędzę Ci marudzenia po raz kolejny na ten sam temat, bo jeszcze mi coś zrobisz.

I przeczytałem z przyjemnością, Ocho, choć jak dla mnie na nominację za mało (zaraz wyjaśnię dlaczego). Tekst długi, ale czytał się dobrze. Warsztatowych potknięć parę, jednak to drobnostki (brakujące przecinki, dziwny szyk, “drobne usteczka”). Było kilka perełek (”Ty wyglądasz” do Hadara – moje ulubione <3). 

Odbieram “Miasto” jako niezły kryminał w scenerii fantasy. Jest tu wszystko, czego można się spodziewać po tym określeniu. Tylko tyle i aż tyle. 

Tylko tyle, bo ten wycinek świata, który przedstawiłaś, nijak nie wybija się poza (low) fantasy, które czytałem. Jest bardzo standardowo. Zabrakło tylko sceny w karczmie :D Jak dla mnie główna tajemnica rozbijała się o to, czy krawiec zmarł na dusznicę, czy z powodu czarów. I nie ukrywam, miałem nadzieję, że zaskoczysz mnie jakąś trzecią opcją. W całym tekście fantastyka jest tylko w ilościach śladowych. A liczyłem, że okaże się, że za klątwą wiedźmy będzie stało coś jeszcze. Myślałem, że może sekret tkwi w samym mieście, skoro taki tytuł nadałaś; że pod pozorem małej sprawy tkwi coś dużego. Niestety nie. Zakończenie przewidziałem, zanim dotarłem do końca. Bo trudno byłoby nie przewidzieć. Skoro cała akcja zmierza w kierunku “udowadniamy, że to dusznica”, głupio byłoby nie zastosować zwrotu akcji “ha! to jednak nie dusznica!”. Na wszelki wypadek wytłumaczę to jeszcze jaśniej: wszystko na pierwszy rzut oka wskazuje na to, że akcja zakończy się rozwiązaniem A lub B… A ja chciałbym, żeby zakończyła się C. Czyli zaskoczeniem. 

Pomarudzone, to teraz dlaczego “aż tyle”? Z pisaniem, jak z jedzeniem. Ma się podobać, ma smakować. Można się więc czepiać, że w jakimś daniu mało białka czy warzyw – ale co z tego jeśli smakowało? A “Miasto” mi w czytelniczym sensie smakowało. Wciągnęło, byłem ciekaw zakończenia. No i ci bohaterowie… Oni stanowią tutaj najmocniejszy element. Są naprawdę wyraziści, a co więcej – zestawiasz ich ze sobą w fajny sposób. Ich relacje są barwne, dynamiczne. Mam wrażenie, że to ludzie i aktorzy. Za to ogromny szacun i zazdrość kolegi po fachu. 

Krótko mówiąc: dostarczyłaś mi rozrywki. Aha, i wypadałoby wspomnieć, że jest to pewne osiągnięcie, bo fantasy ostatnio nie czytuje. A prawdopodobnie przestałem czytać, bo oczekiwałem “czegoś więcej” (a raczej: “czegoś innego”). Stąd moją opinię możesz potraktować jako opinię kogoś “spoza targetu”. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dziękuję, Funthesystemie.

Co do tytułu to wiem, że nawet jak na moje możliwości jest wyjątkowo… skromnie imponujący. Już się tłumaczyłam w przedmowie i komentarzach. Tak, wiem. ;)

Każdy (w miarę) zadowolony czytelnik spoza targetu jest na wagę złota, więc cieszę się, że jesteś (w miarę) zadowolony. :) Jesteś kolejną osobą, która odbiera ten tekst jako kryminał. Szczerze mówiąc, do głowy mi to nie wpadło, kiedy pisałam to opowiadanie. Dlatego też niespecjalnie zależało mi na twiście w końcówce. Może to błąd, ale wynikna z założeń. To nie miał być kryminał, tylko opowieść, w których pewnych bohaterów skonfrontowałam ze sobą i z określonymi okolicznościami.

Hm, nie brzmi specjalnie zachęcająco. Ale rzeczywiście, dla mnie w opowiadaniach, które piszę, zawsze najważniejsi są właśnie bohaterowie i relacje między nimi.

No to konfrontowanie bohaterów Ci wyszło. Czasem jest tak, że uwagę zwracają ciekawe postaci, ale można pójść, jak Ty, o krok dalej i wpędzić je w jakieś interesujące relacje. 

Czy ten sam świat i bohaterowie pojawiają się w “Zamianie”? (Mam już w kolejce od dawna, ale tamten tekst ma już piórko, a ja staram się na bieżąco sprawdzać, czy czegoś nie wesprzeć nominacją).

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie, “Zamiana” to co innego. Z tego świata jest jeszcze na portalu “Pierwsza żona” (ale to było jedno z moich pierwszych, albo nawet pierwsze ukończone opowiadanie, więc cudów wielkich nie ma), no i “Osada”. A za jakiś miesiąc czy dwa będzie jeszcze “Gorączka”. Tak, tak, wiem, tytuł… ;)

Skoro wiesz, to może jeszcze da się go zmienić? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, bo już był tak w “Okolicy Strachu”, więc niech zostanie. Zresztą, mi pasuje. ;)

Jeśli będzie tak dobre, jak film z de Niro, to czemu nie ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wysoka temperatura powinna zadowolić zwolenników dłuższych tytułów ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jeśli bę­dzie tak dobre, jak film z de Niro, to czemu nie ;D

Co do jakości to nie wiem, ale gwarantuję bardziej milusich bohaterów. ;)

 

EDIT: Mr. marasie, dobre. Muszę pomyśleć, jak to można jeszcze rozwinąć. ;)

Wysoka temperatura powinna zadowolić zwolenników dłuższych tytułów.

Nie chodzi o długość ;) Osobiście byłbym bardziej usatysfakcjonowany tytułem: >38,0 °C  

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Problem w tym, że w ich świecie żaden Celsius się nie narodził. frown Zresztą, to nie (tylko) o taką gorączkę będzie chodzić.

To może Podwyższona temperatura albo Stan podgorączkowy… ;) W ostateczności Maligna. Ale to za krótkie z kolei.

Po przeczytaniu spalić monitor.

No dobra, “Gorączka” nie jest taka słaba jak “Miasto”. Ale nie znam treści, a to też ma pewne znaczenie. ;-)

Babska logika rządzi!

Oj tam, słaba! Nie doceniacie prostoty ścieżek, którymi podąża mój umysł. “Gorączka” ma znaczenie podwójne, tak jak miała “Zamiana” (cholera, chyba nikt nie zauważył z tą “Zamianą”;)). I jeszcze mam w zapasie “Rozstaje” – takie metaforyczne rozstaje, ależ byłam zachwycona, jak wymyśliłam ten tytuł!

Ale Wy byście nie docenili, oj nie. ;)

Masz na myśli Skrzyżowanie drogi transportowej albo Rozwidlenie szlaku komunikacyjnego? ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

Już nie znęcajcie się nad biedną Ochą, wy niedobrzy! “Rozstaje” to bardzo ładny tytuł ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Raczej mam na myśli: dobre powstanie prawdopodobnie stanie się złym powstaniem, ale w sumie jeszcze na sto procent nie wiadomo (tylko tak na dziewięćdziesiąt dziewięć) mimo to stoimy na rozdrożu i cholera wie, która droga gdzie prowadzi. Więc może po prostu zawrócimy i uciekniemy na jakąś miłą południową wyspę albo tu, na tym skrzyżowaniu, wykopiemy sobie mogiłkę.

:)

EDIT: Dziękuję, Count! Ktoś mnie wreszcie pocieszył!

Moje poglądy na temat tytułu ewoluują. To już nie jest tak, że jednowyrazowy jest zły, bo krótki. Tytuł IMO powinien pokazywać, co w tym tekście jest wyjątkowego. Dlatego “Katar” jest całkiem w porządku, “Potop” jeszcze ujdzie. Hasła typu “Pułapka”, “Podróż”, “Przygoda”, “Wampiry” (tak, “Miasto” też) są słabe, bo każdy z nas czytał setki tekstów, do których taki tytuł by pasował. Kiedy juror czy ktoś, kto chce zagłosować na opowiadania zajdlowskie, przewija listę opowiadań, raczej nie ma szans na olśnienie “Ach, to jest ten tekst o […], który tak fajnie się czytało”.

 

Edytka: “Rozstajów” nie wypada mi krytykować, bo sama niegdyś coś takiego popełniłam. ;-)

Babska logika rządzi!

Trafiłem tutaj podczas śledzenia wątku piórkowego i wymiany zdań na temat brakującej połówki TAKa i pod tym względem możesz rozpatrywać mój komentarz.

Podobał mi się szybko wykreowany świat, nazwy własne oraz imiona i nazwiska (już drugi raz w krótkim czasie), naprawdę brzmią fajnie dla ucha, przekonująco. Podobało mi się wprowadzenie historii i ilości bohaterów, którzy gładko wkomponowali się w całość. Jednak czym dalej zapuszczałem się w tekst, tym mniej rzeczy już mnie zaskakiwało. Fabuła jest dosyć przewidywalna, wiadomo kto jest dobry, kto jest zły i tak toczy się to praktycznie od początku do końca.

Po 70k znaków oczekiwałem finału, który mnie zaskoczy, ale otrzymałem tylko pięć batów… To oczywiście pewna przenośnia, ale jednocześnie niewiele odbiegająca od prawdy. Nie rozumiem zamysłu tak mocnego rozbudowania charakteru protagonisty. Nie widzę związku z jego przejściami z przeszłości (zapewne batami, torturami itp.) a historią. Przecież nie trzeba być bitym, żeby nie akceptować tortur. Zaś same tortury, to takie trochę nie tortury, matka Agdy jest butna, stawia się i dosyć szybko chce wskoczyć bohaterowi do łóżka, dziewczyna wydaje się być tylko wystraszona. Moim zdaniem wystarczyło złe traktowanie i przetrzymywanie w ciężkich warunkach, a tortury bym sobie odpuścił, bo i tak nie wypadają zbyt przekonująco. Tak samo jak łamanie palców, wolałbym błyskotliwy dialog, który odpowiedni wystraszy sędziego.

Wracając jednak do protagonisty, nie wiem czemu służy wprowadzenie ojca jako podkomendnego. Owszem, służy to dalszej rozbudowie charakteru bohatera, ale nic specjalnego nie wnosi do samej historii. Sam Ager wydaje się początkowo raczej zblazowany i znudzony, niż doświadczony przez życie. Jego przemiana na obiedzie u doktora jest dla mnie mało zrozumiała, mało pod względem szybkości, a nie w ogóle. W końcu nic specjalnego w doktorze nie dostrzegam, co miałoby tak wpłynąć na bohatera, że nagle zaczyna się uśmiechać i czuć, jak w domu. Rozumiem sam zamysł “poprowadzenia” pewnej przemiany bohatera w opowiadaniu, ale poprowadziłaś tą przemianę w zbyt nierównym tempie.

Podsumowując, ciekawy świat, fajne nazwy, dobrze rozbudowany protagonista, ale aż za dobrze, który niewspółmiernie wypada przy samej, przewidywalnej fabule. To materiał na drugi rozdział (dobrej) książki, a nie na samodzielne opowiadanie. Trochę za mało na piórko.

Pozdrawiam.

 

Co prawda pytanie w HP postawiłam, by wyjaśnić wątpliwość, a nie żeby wzbudzić litość, ale nowy czytelnik cieszy. ;)

Dziękuję za komentarz, Darconie. Mam wrażenie, że część zarzutów pokrywa się z tym, co napisał Fun, więc też nie ma sensu, abym powtarzała się w odpowiedzi.

Tylko, kurczę, jaki ojciec?

Przepraszam, ale opowiadanie jest tak długie, że odpuściłem sobie czytanie 125 komentarzy :) i nie wiedziałem, co napisał Fun.

Co do ojca, sierżant Hadar przejawiał nadmierną opiekę nad swoim dowódcą, czasami tłumaczył go przed innymi, a “upewniłem” się o ojcu po tym:

– Nie opieraj się o mur. Jest zimny. Przeziębisz się – mruknął sierżant.

Tak sierżanci mówią do swoich dowódców? ;)

Nie, Ocho, jeśli chodzi o teksty, ja nie jestem litościwy. :) Inaczej dałbym Ci swojego TAKa. :)

Pamiętaj, że parę razy w komentarzu użyłem stwierdzenia “podobało mi się”. :)

 

Darconie, wiem, że tylko ktoś, kto ma zdecydowanie za dużo czasu, czytałby wszystkie te komentarze. ;) Chodzi mi tylko o to, że gdybyś był zainteresowany moimi wyjaśnieniami, to wiesz, gdzie mniej więcej ich szukać.

 

– Czy to jest twój tata? – zapytała wreszcie, kierując palec ku Hadarowi.

– Mirna!

Sierżant prawie się zakrztusił, tylko Sidort pozostał niewzruszony.

– Nie – odparł spokojnie. – Ale często tak się zachowuje. Bywa nieznośny.

 

Pozdrawiam. :)

E tam, dlaczego miałby przyznawać się przed obcym dzieckiem? W wojsku powinowactwa to nie jest coś, czym się ludzie chwalą. :) Odebrałem to (i krztuszenie się) jako potwierdzenie mojej teorii. :)

Aha. No ok. To ciekawe, do głowy by mi to nie przyszło. :)

Bardzo dobre opowiadanie. Najmocniejszym punktem są ciekawi bohaterowie oraz żywe, świetnie napisane dialogi. Trochę już pozapominałem poprzednie teksty Ocha Literary Universe, więc pewnie jakieś nawiązania mi umknęły.

A, no i zakończenie mi się spodobało.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dzięki, Dziadku. Cieszę się, że Ci się spodobało. Zakończenie też. :)

Wiem, że nie muszę, ale utwierdzę Cię w przekonaniu, że tytuł jest fuj. ;)

Natomiast lektura dostarczyła mi sporo przyjemności. Zgodzę się z tymi, którzy pisali, że sama opowieść taka jakby nie nowa. Ale podobnie jak przy czytaniu “Zamiany” czułam się trochę tak, jakbym oglądała film z niezłą i zaciekawiającą fabułą, jednak przede wszystkim zachwycający wizualnie (i podobnie jak w “Zamianie” chodzi mi o zbliżenia kamery na gesty i mimikę postaci – świetnie to robisz! Scena z Kalawą – miód:)) i na poziomie budowanie relacji i interakcji postaci. No, ta wizualność odrobinę tutaj siadła, jeśli chodzi o szerszy plan, bo i mnie brakowało początkowo czegoś, co pozwoliłoby mi osadzić historię w jakimś klimacie i wyobrazić sobie miejsce akcji i bohaterów w jakiś konkretny sposób. Powiem Ci, że autentycznie się ucieszyłam, gdy matka Agdy zaszeleściła tą suknią koloru wina – wreszcie jakiś fajny, obrazowy detal! ;)

Postać Sidorta bardzo mi się spodobała – rzeczywiście z czasem zyskuje. Polubiłam go i ucieszyłam się, gdy wyczytałam z komentarzy, że jest go w Twojej twórczości więcej. To w pewien sposób trochę ostudziło mój zawód dotyczący tego, że nie odsłaniasz tu więcej z jego historii. I gdybym ten tekst czytała np jako otwierające opowiadanie w jakimś zbiorze, to wypadłoby to świetnie, bo zaciekawiona szybko wzięłabym się za kolejne. Właściwie to chciałam na to pomarudzić, ale tak sobie myślę, że nawet jeśli to nie jest jeden tekst ze zbioru, to chyba i tak wychodzi fajnie, bo przy kolejnej okazji gdy zobaczę, że opowiadanie jest o nim, przeczytam z ochotą, nawet jeśli teraz nie mam go podetkniętego pod nos. Zatem, choć na poziomie pojedynczego tekstu jest to irytujące niedopowiedzenie (serio, te wszystkie jego zwieszki i napomknięcia o wywiadzie były dla mnie jak obietnica czegoś), to z drugiej strony może to być całkiem sensowna pisarska strategia :)

Dalina Trakia. Kwestia wspomniana już przez cobolda, i mnie się rzuciła w oczy. Mysle że tutaj jest całkowicie do wycięcia. Ok, pewnie w całym cyklu może być ważna i świetnie napisana, ale w “Mieście” masz naprawdę sporo fajnych postaci i sądzę, że zapoznanie Daliny z brzytwą byłoby całkiem bezbolesne.

I na koniec coś , co może już być czepialstwem, ale muszę przyznać, że zupełnie nie spodobały mi się imiona i nazwiska. Niby każde inne, nie podobne do siebie, ale jakoś nie wpadały mi w ucho, z początku też, jak już ktoś zauważył, pojawiło ich się dość sporo w niewielkich odstępach i nie było łatwo mi się w tym połapać, zwłaszcza, że w ogólnej konstrukcji imiona nie różniły się zbytnio od nazwisk, a że używałaś zamiennie nazywając bohaterów, to z początku mi się mieszało. Zwróciłam też uwagę że znakomita większość jednych i drugich to jedno– i dwusylabowce i jakoś mi to wygląda tak nienaturalnie. I mało ciekawie. Właściwie to bez patrzenia do tekstu już chyba nie powtórzyłabym nazwiska Sidorta, uleciało mi :/ (skończyłam czytać przed godzinką może).

Co do piórka, to dam sobie kilka dni czasu, zobaczę co się stanie, jak “Miasto” sobie trochę we mnie posiedzi.

Dziękuję, Werweno, za obszerny komentarz. 

 

choć na poziomie pojedynczego tekstu jest to irytujące niedopowiedzenie (serio, te wszystkie jego zwieszki i napomknięcia o wywiadzie były dla mnie jak obietnica czegoś), to z drugiej strony może to być całkiem sensowna pisarska strategia :) – Tak, o ile będę nad tym panowała. ;) Bo zauważyłam, że o ile nad wątkami panuję, że tak powiem – mentalnie, to coraz mniej wiem, jak je sensownie zakończyć w krótkiej formie, jaką są opowiadania. Z tym wywiadem, z którym Asger ma problemy, zaczęłam w “Osadzie”, kolejny wątek otworzyłam w “Gorączce”, której na stronie jeszcze nie ma, pomniejsze lub bardziej ukryte w tle sprawy też są; i warto byłoby je jakoś połączyć, wyjaśnić, rozwiązać; i coraz bardziej okazuje się, że te kilkadziesiąt tysięcy znaków to za mało. Ostatnie opowiadanie, które napisałam w tym świecie, dzieje się jakieś dwa lata po tym, bo nie potrafię skonstruować opowiadania, w którym byłabym w stanie sensownie domknąć to, co pootwierałam do tej pory.

 

Zwróciłam też uwagę że znakomita większość jednych i drugich to jedno– i dwusylabowce i jakoś mi to wygląda tak nienaturalnie. – Masz rację. Też to zauważyłam jakiś czas temu. I o ile te główniejsze postaci muszą już tak zostać, to przy wymyślaniu nowych staram się coś z tym kombinować.

 

Co do piórka, to dam sobie kilka dni czasu, zobaczę co się stanie, jak “Miasto” sobie trochę we mnie posiedzi. – :). Sama jestem ciekawa, jak to w końcu wyjdzie z tym piórem, bo coś mi się wydaje, że – w jedną czy drugą – będzie blisko remisu. :)

 

Dzięki!

 

EDIT: O rany! 135 komentarzy! Jak za moich starych, dobrych czasów. ;)

Ocho, to ja w takim razie mocno ściskam kciuki za powieść. Być może z opowiadań już wyrosłaś i historia sama się prosi, by być czymś więcej. Kończ te redakcje i ślij :o)

Dzięki. Masakra, jak ja się nie mogę zabrać za ostateczny szlif. :/

Ot, szlifierka się znalazła!

;)

Jakim cudem Ty takie cytaty pamiętasz?! Wyguglować sobie musiałam, coby się nie zbłaźnić. ;)

Historia, o właściwie nieskomplikowanej fabule, jednak czyta się ją z zainteresowaniem. Już wspominałam, że umiejętnie ustawiasz sympatie czytelników po właściwej stronie. A w ten sposób ciągnie do sprawdzenia, czy aby na pewno ci słabi, bezbronni i pokrzywdzeni doczekają się sprawiedliwości.

Postacie zróżnicowane (chociaż ciągle upieram się, że kapitan nie ma wad ;-) ), fajna sylwetka lekarza, antypatyczna pod każdym względem sędziego. Przydałoby się trochę więcej ludzi w kratkę, bo w tej chwili wydaje mi się, że tylko babka spełnia tę rolę. A i to przez większość tekstu jej szachownicowatość nie rzuca się w oczy.

Napisane bardzo przyzwoicie, no ale na tym etapie pisarstwa to już wiadomo.

Mało fantastyki, niby historia kręci wokół oskarżenia o czary, ale i w naszym realu takie bywały.

Ale ogólnie w porządku i jestem na tak.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. Co prawda Twój lożański głos jest jedynym głosem, którego jestem teraz i byłam już wcześniej pewna, ale i tak się cieszę. :)

 

EDIT: A, nie, przepraszam, jeszcze Cień. :)

O! A byłam przekonana, że wypowiedziałam się jasno… :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pewność pewnością, a tradycja tradycją. :-)

Uważam, że Autorom należy się info, jak głosuję i za co.

Babska logika rządzi!

O! A byłam przekonana, że wypowiedziałam się jasno… :(

W tym konkretnym przypadku to u mnie jak u Norwida. TAK. NIE. Bez światłocienia. ;) Inaczej nic nie wiem. Chociaż, jak sobie teraz tak czytam, to tego światłocienia w przypadku Twojego komentarza rzeczywiście wiele nie ma. :)

 

Uważam, że Autorom należy się info, jak głosuję i za co.

Odkąd nie musimy czekać na mc, to wszystko idzie i tak bardzo sprawnie. Ale te emocje!!! ;)

 

Człowiek przychodzi ostatni i co ma nowego napisać?

 

Może to, że Dalina to postać, która zapadła mi w pamięć, a tu brzytwą straszą. “Wiedźmy” zdały mi się bez wyrazu, wokół dziewczynki była nawet niezła afera, ale ona sama wypadła mi przy obietnicach o niej blado, męskie postaci również nie przekonały. Zdaje sobie sprawę, że kreacje pasują do konwencji, ale sama konwencja mnie nie kupiła. Jakoś to wszystko szło jednostajnym rytmem i nic się z niego nie wybijało. Warsztatowo wspaniale. Byłoby bardzo klasycznie, gdyby pojawiło się więcej opisów. Odniosłam wrażenie, że to dobra historia, ale taka jak wiele innych, złożona z wielu wypróbowanych elementów, nie ma w niej ryzyka, eksperymentu. Czy to źle? Pewnie, że nie, ale mnie nie zadowoliło. Chyba zabrakło mi czaru świata przedstawionego, nieprzewidywalności, zwrotów akcji, żywej akcji w ogóle. Emocji, które by mi się udzieliły, zagadki, która by mnie trzymała w napięciu. Faktycznie jako fragment większej całości, w moim odczuciu tekst sprawdziłby się znacznie lepiej niż jako byt samodzielny. Nie chcę się za bardzo pastwić, bo było tu już tyle trafnych komentarzy, podkreślających mocne i słabe strony, że nie widzę sensu w ich powtarzaniu. Mój głos będzie na NIE, ale nie sądzę, by miał wpływ na los opowiadania :) I mimo mojego nie, szczere gratulacje w kwestii zarówno publikacji, jak i poziomu zadowolenia większości użytkowników.

Jeszcze jedna rzecz, coboldowe porównanie Plagi i Miasta uważam za nietrafione. Dla mnie to zupełnie niewspółmierne teksty. Nie chodzi mi o żaden poziom ani lepszość czy gorszość, a narrację, akcję, sposób przedstawienia, a przed wszystkim postacie. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No trudno, Naz. Dzięki za komentarz. :)

Jeszcze jedna rzecz, coboldowe porównanie Plagi i Miasta uważam za nietrafione. Dla mnie to zupełnie niewspółmierne teksty. Nie chodzi mi o żaden poziom ani lepszość czy gorszość, a narrację, akcję, sposób przedstawienia, a przed wszystkim postacie.

Bo ja, Naz, mam proste skojarzenia: fantasy, specgrupa, obce miasto, bohater z przeszłością, stopniowe odkrywanie miejscowych układów. No i dobre pióro! Pewnie, że na bardziej subtelnym poziomie, te dwa opowiadania znacznie się różnią. Ale nie sądzę, abym któremukolwiek z Autorów ubliżył tym porównaniem ;)

Ocho, bardzo dobry tekst! Mam tylko wrażenie, że pomimo olbrzymiej objętości, mimo wszystko się w niej… dusiłaś. Ten tekst można by rozszerzyć albo skrócić, ale zostawienie go w takiej wersji to chyba trochę strzał w stopę. Rozszerzyć – bo to jest napisane tak, że samo się czyta. Naprawdę. Bez wzniosłych metafor, wyszukanych porównań, nie wiadomo jakiego słownictwa – jest prosto i czytelnie. Gratuluję i trochę zazdroszczę. ;) Skrócić natomiast – bo choć intryga rozwija się nader satysfakcjonująco, to gdzieś pod koniec jednak siada. W pewnym momencie oparłaś wszystko na pytaniu czy babka jest wiedźmą, ale sypiąc argumentami, bardzo po macoszemu potraktowałaś te “za”. Gwoździem do trumny była tutaj rozmowa lekarza i kapitana w chacie babki – choć napisana po mistrzowsku, to nie znalazłem tam oparów fantastyki, które pozostawiłyby mnie cudownym dysonansem na koniec pod tytułem “co tam właściwie zaszło”. Także przepowiedzenie przez babkę śmierci sędziego to stanowczo o wiele za mały kaliber “fantastyki” – bo nie sposób tego nie ująć w cudzysłów. Wszak mieszkańcy znali nowobogacki styl życia sędziego i byle która postać mogła życzyć mu zadławienia się frykasami, które sobie fundował. Tak że fantastyki ja tu niestety nie widzę, rozmyła się – a szkoda, bo gdyby podkreślić ją mocniej, tekst bardzo urósłby w moich oczach.

Ktoś tam zarzucał, że postaci jednowymiarowe. Tak, niektóre faktycznie. Wspomniany sędzia jest zły i koniec i nie do końca podoba mi się takie załatwienie sprawy. Ale bardzo podobało mi się gdy słowami narratora zwracałaś uwagę na detale budujące charaktery poszczególnych postaci – czy to lekarza, jego córki, nawet strażnika w więzieniu. Albo spojrzenia podwładnego kapitana. Dobra robota. Sam główny bohater, uważam, że wyszedł Ci genialnie. Oddałaś fajnie taką jego alienację, swój sposób bycia, analityczny charakter. No tylko zamknęłaś jego i jego historię w 70k, a on tak ewidentnie prosi się o więcej. Przemyśl to, Ocho. ;)

Dzięki, Panie Jasnastrono. :)

Chyba stałam się specjalistką od tekstów typu: dobrze się czyta, ale w sumie za cholerę nie wiadomo dlaczego. ;)

Jest w tym sporo racji, co piszesz. I jako kolejna osoba uświadomiłeś mi, że – nawet jeżeli staram się, by tekst był w miarę samodzielny – to jako część cyklu nie jest to do końca możliwe. Napisałeś: W pewnym momencie oparłaś wszystko na pytaniu czy babka jest wiedźmą, ale sypiąc argumentami, bardzo po macoszemu potraktowałaś te “za”. Mój zamiar był inny, ale wynika on z ewolucji postaci i świata, w którym żyją, z tego co było i jeszcze będzie. Ten upór Asgera, żeby ignorować objawy odradzającej się magii, jest celowym zabiegiem. Ale oczywiście masz rację – nie da się tego wywnioskować z jednego opowiadania.

Cieszę się bardzo, że spodobał Ci się główny bohater i że użyłeś tu słowa “alienacja”. ;)

No tylko zamknęłaś jego i jego historię w 70k, a on tak ewidentnie prosi się o więcej. Przemyśl to, Ocho.  – Przemyślałam już dawno i nie zamknęłam. Na razie jest ponad 500k z nim, część już tu jest, część będzie tu za kilka dni, a większość tylko na moim dysku.

Dziękuję jeszcze raz. I oczywiście pozdrawiam. :)

Cóż Ci mam napisać? Przeczytałam wszystko, co napisałaś o Asgerze i reszcie, i tak jak mówiłam przy Gorączce jestem zachwycona. Te opowiadania wciągają, jest w nich tajemnicza, odradzająca się magia, bohaterowie mają swoje tajemnice, które chciałoby się poznać. Poza tym napisane tak, że samo się czyta i czuje się niedosyt. Czekam w takim razie na więcej i życzę powodzenia. :D

Przyczepię się do jednego, jeśli mogę:

Przytargał ze sobą Trakię, bo uznał… –  widzę tutaj Asgera, który ciągnie za sobą bezwładną Dalinę. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Dziękuję. Bardzo się cieszę.

Takie opinie sprawiają, że dostaję skrzydeł. To mi potrzebne, bo kiedy widzę, ile chociażby na tej stronie jest talentów, to dopadają mnie pytania – z czym ja się pcham do ludzi? Ale dzięki Wam mam pewność, że muszę przynajmniej spróbować. W styczniu wysyłam książkę do wydawnictw. Jeśli tego nie zrobię, to znaczy, że jestem kompletną oślicą. ;)

 

Z tym ostatnim zdaniem masz rację. Już mi ktoś kiedyś napisał, że czasem niepotrzebnie w narracji używam wyrażeń kolokwialnych. Staram się nad tym panować, ale czasem znowu coś wylezie. ;) Zostawię już jednak, niech straszy. :)

Przejrzałem pobieżnie komentarze i uwagi się raczej pokrywają. Tytuł, finał, jasny na podział na dobrych i złych, przewidywalność uznaję za lekki minus no ale nie każde opowiadanie musi być zgodne z konkretnym schematem. Bohaterowie są ładnie zarysowani. Miałem nadzieję, że na końcu okaże się, że to Banah w jakiś sposób za tym wszystkim stoi (kilka kropek na początku dla krawca). Mało tajemnicy w kryminale.

Jednak to czepialstwo, a prawda jest taka, że z łatwością wsiąknąłem w to opowiadanie i czytało mi się przyjemnie. Główny bohater budził emocje. Potrafił irytować, wzbudzać zrozumienie, ale niewiele współczucia względem jego traumy.

Miło spędzony czas na bardzo dobrym opowiadaniu. :)

niewiele współczucia względem jego traumy. – Och, Ty, serce z kamienia! ;)

 

Dzięki, ac, za zajrzenie, przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że się spodobało. :)

 

Sidort i moje serce kupił. :DDD. Czym: pozorną nonszalacją, inteligencją, cierpieniem i odpowiedzialnością. 

Kreślisz opowieści rozgrywające się na peryferiach, pozornie z dala od głównych zdarzeń czy decyzji, a jednak to właśnie one pokazują rzeczywistość i one mogą podpalić lont bądź nie.

Dla mnie wspaniale konstruujesz opowieści z tego uniwersum. Czytałam dwie z nich: „Miasto” i „Rozstaje”, pozostała mi „Pierwsza żona”, „Osada” i „Gorączka”.

 

Postaci są przednie. Te pierwszoplanowe: Sidort, Hadar, Kalawa i Trakia, jak i drugoplanowe – pułkownik Elif, oraz mieszkańcy Twojego uniwersum (w tym opowiadaniu dr Banah, jego córka Mirna, babka i matka Agdy, sędzia – aczkolwiek tu miałam wrażenie, że ciutkę przeszarżowałaś, nie w sensie biało-czarne lecz nagromadzenia cech, zdarzeń, które miały przekonać czytelnika, ale zawieszam opinię na kołku, gdyż dla mnie ważne byłoby, czy w innych opowiadaniach przeciwnicy też są tak przerysowani, a ponieważ w Rozstajach to się nie powtórzyło, więc dla mnie ok).

 

Technicznie, czyli pisarsko jest również bardzo dobrze. Płynę przez tekst i dumam, dlaczego Sidort jest taki, jaki jest, co go ukształtowało oraz co się dzieje w tym świecie. Dlaczego jest źle, gdy miało być wreszcie lepiej.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czym: pozorną nonszalacją, inteligencją, cierpieniem i odpowiedzialnością. 

Bardzo się cieszę, gdy czytelnicy czytają moich ulubionych bohaterów tak, jak sobie ich wymyśliłam. Tu najbardziej ucieszyłam się z tej odpowiedzialności. :)

 

Asylum – wielkie dzięki za komentarz. Sprawił mi dużo radości. :)

W komentarzu pod Osadą napisałaś, że Miasto to najbardziej “osobny” tekst. Sama nie wiem, na co się nastawiałam, ale Miasto pasuje mi do tego świata. Może w Osadzie magia była bardziej związana z lasem, a ludzie, którzy ten las zamieszkali nijako nią nasiąkli. W mieście magia jest bardziej związana z ludźmi, choć też nie do końca.

Tworzysz świetnych bohaterów. Podobała mi się Guna, jej córka i wnuczki, niby ze sobą spokrewnione, a jednocześnie każda ma zupełnie inny charakter. Asgera już zdążyłam polubić. Nie zgadzam się z Finklą, że nie ma wad, uważam, że po prostu stara się być przyzwoity. Ludzie z jego oddziału też budzą moją coraz większą ciekawość.

Dobry tekst, pędzę do następnego. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

W komentarzu pod Osadą napisałaś, że Miasto to najbardziej “osobny” tekst

 

Chodziło mi raczej o to, że to najbardziej “całościowy” tekst – dostali misję, przyjechali, rozwiązali sprawę, koniec historii. Nie ma otwartych zakończeń, wątki w tle, którymi to opowiadanie łączy się z innymi, też chyba są dość łagodnie zarysowane.

Dzięki za przeczytanie kolejnego opowiadania, miło mi czytać, że się spodobało.

I obiecuję, że w najbliższym tygodniu sięgnę wreszcie po Twoje teksty. :)

Nowa Fantastyka