- Opowiadanie: Shneider - Anonim

Anonim

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Anonim

Anonim

 

Tego dnia Anonim wstał o tej porze, o której zwykle się wstaje w świecie, w którym czas jest anonimowy – nie za późno ani nie za wcześnie – można by rzec „w sam raz”, a że nie można, pozostaje tylko „byle jak”. Anonim wstał o byle jakiej porze. Wstał byle jak i tak samo się czuł – byle jak, czyli nic konkretnego. Spokojny, szczęśliwy, zły, zadowolony, przerażony? Absolutnie nie. Wszystkie te uczucia zlały się w jedno, ktoś podzielił je przez dwa i wielokrotnie wyprał, by straciły swój kolor. Mniej więcej takie właśnie uczucie, którego nazwać nie można, wypełniało całe jego ciało, umysł i serce, czyli wszystkie te miejsca, gdzie normalnie mieszkają uczucia. „To nic takiego”– szepnął do siebie, lub tylko zdawało mu się, że szepcze. 

Podszedł do brudnego okna, z którego w całej swej okazałości rysowało mu się przed oczyma miasto, przestrzeń mieszkalna, zbiorowisko domów, życiogród czy jak to tam jeszcze nazwać. Od wczoraj widok ten nie zmienił się w żadnym, nawet najdrobniejszym szczególe. Te same budynki i dachy, te same uliczki i to samo nic. Nic wypełniające całe miasto. Po drugiej stronie ulicy, wzdłuż chodnika, na rozkładanych rybackich krzesełkach siedzieli ludzie. Siedzieli tak o każdej, byle jakiej porze. Każdy w tym samym miejscu, na tym samym krzesełku, z tym samym wyrazem twarzy– bez wyrazu. Trudno powiedzieć w jakim byli wieku, gdyż krzesełka rybackie skutecznie zacierają różnice między młodością a starością, między czarnymi, jasnymi, brązowymi włosami, między błękitnymi, zielonymi, piwnymi oczami, między pełnym a niepełnym uzębieniem, między długimi a krótkimi paznokciami. Anonim „lubił”? Trudno powiedzieć czy można nazwać to lubieniem… Ale napisać można – Anonim lubił przyglądać się tym ludziom. Każdego ranka szukał między nimi różnic, małych, dużych, jakichkolwiek i zawsze stwierdzał, że każdego dnia jest ich coraz mniej. Wszystkie twarze, postury, rysy, wszystko coraz bardziej kropka w kropkę. Zdawał sobie sprawę również z tego, że widok tych ludzi coś mu daje, ich niezmienność coś zmienia, coś wnosi. 

Tym czymś było uczucie. Uczucie niepokoju. Choć samo w sobie nie należy do uczuć najprzyjemniejszych, w sytuacji w jakiej się znalazł było wielkim skarbem. Niepokój był jedynym uczuciem wybijającym się z peletonu stęchłych, zmiksowanych, wyblakłych i bezczelnie dzielonych uczuć zlanych w jedno „byle jak”. Niepokój Anonima był uczuciem prawdziwym, szczerym, autentycznym i wyrazistym. I chociaż wciąż był to niepokój, było to przede wszystkim uczucie o które Anonim starał się dbać i je pielęgnować. Między innymi dlatego właśnie, każdego ranka przyglądał się krzesełkowym ludziom, którzy uczucie to w dziwny, nie znany mu, sposób podsycali. Jego codzienne rozmyślania przy oknie przerwał on sam w sposób, w jaki przerwać można wszystko. Ot po prostu spojrzał na zegarek zawieszony na ścianie. Choć nie było w nim wskazówek, Anonim wiedział, że już pora. Sięgnął po spodnie zawieszone na oparciu krzesła i powoli zaczął je nakładać. Zdziwiło go bardzo, że od wczorajszego dnia stały się cięższe. Pośpiesznie przeszukał wszystkie kieszenie mając nadzieje, że w jednej z nich znajdzie jakieś monety, ciężarek do ćwiczeń, cegłę lub po prostu coś. Coś, co mogłoby wytłumaczyć dlaczego jego spodnie w ciągu nocy przybrały na wadze. Ale odpowiedzi nie było. Anonim zrozumiał, że odpowiedzi nie ma i nie będzie. Żądał odpowiedzi na pytanie, którego nie zadał a niezadane pytania zawsze milczą. 

Bez dalszych domysłów założył więc spodnie, a po nich koszulkę, a po nich płaszcz i poszedł do łazienki. Łazienką był zlew umieszczony nad łóżkiem. Początkowo dziwiło go to, jakby nie było, dziwne zagospodarowanie przestrzeni w mieszkaniu, ale dziś już nie miało to żadnego znaczenia. Podszedł więc do łóżka i ukląkł na nim. Już dawno odkrył, że właśnie taka pozycja – klęczenie przed zlewem – zapewnia największy komfort korzystania z niego. Jak każdego ranka spojrzał w lustro zawieszone na ścianie ponad zlewem. Jak każdego ranka najpierw spojrzał na swój płaszcz. I jak każdego ranka zapytał głośno: „W jakim właściwie kolorze jest ten płaszcz?”. Jak każdego ranka odczekał chwilkę i jak zawsze odpowiedział sam sobie: „Zadane pytania też milczą”. Powoli przeniósł wzrok z płaszcza na swoją twarz i po raz kolejny poczuł to samo ukłucie – jego ukochany niepokój w wersji maksi. Niepokoiła go jego twarz, która powoli przestawała być jego. Zacierały się jego charakterystyczne rysy, dołki w policzkach, zagłębienie między brodą a dolną wargą, nawet blizna nad prawą brwią zaczęła blaknąć. Cała jego twarz każdego dnia traciła swą wyjątkowość, która była jego własnością. Traciła swój charakter i powoli coraz bardziej stawała się uniwersalną twarzą krzesełkowych ludzi. Anonim zawzięcie wędrował oczami po swej twarzy i kolejno rejestrował nowe zmiany. Początkowo nie zważał na ból jaki towarzyszył studiowaniu swego odbicia. Jednak im więcej widział, tym bardziej kuło i tym bardziej bolało. Ból nasilał się z każdym ruchem gałki ocznej. Wzmagał się i rósł do momentu, gdy Anonim zdał sobie sprawę, że to już nie jest niepokój. To już nawet nie jest maksi niepokój. To jest gniew. Dziki gniew człowieka, którego odziera się z siebie, okrada i oszukuje. Ale był to też gniew człowieka, który zrozumiał, że jakaś nieznana mu siła, jakieś coś, pcha go w stronę krzesełek na ulicy, że coraz mniej dzieli go od ludzi, którzy na nich siedzą, że jest nich coraz bliżej. 

Kolejne myśli, niczym huragan omiatały mu głowę momentami zatrzymując się na którejś z części twarzy, w którą wciąż się wpatrywał. Któraś z myśli jeszcze krzyczała, inne już tylko płakały a jeszcze inne tylko kiwały głowami, jakby chciały powiedzieć „tak, wiedziałam, że do tego dojdzie”. W którymś momencie jedna z nich chwyciła Anonima za rękę, która chwyciła lustro. Choć trwało to tylko chwilę, była to chwila wystarczająco długa, by Anonim zdążył dojść do okna, otworzyć je, zamachnąć się i z całej siły cisnąć lustrem w dół. Od razu poczuł drobną ulgę, ale tylko drobną. Przez otwarte okno spojrzał na siedzących na chodniku ludzi i nie zdziwiło go nawet, że nikt nic nie zauważył. Nikt nawet nie spojrzał ani na rozbite lustro, ani na okno, z którego ono wyleciało, ani na niego. Nie wiadomo dlaczego, teraz właśnie przyszło mu do głowy, że postąpił bardzo głupio. Nie ma drugiego lustra a o nowym nie ma mowy. Możliwe więc, że już nigdy nie dowie się w jakim kolorze jest jego płaszcz. Z drugiej jednak strony, nie będzie musiał oglądać swej zmieniającej się twarzy. Z trzeciej zaś, która okazała się najważniejsza, nie będzie mógł ocenić na jakim etapie się znajduje, jak bardzo jego twarz jest jeszcze jego i jak daleko znajduje się od krzesełka. Trzecia strona była wystarczającym argumentem by zacząć żałować swego czynu. Żałość natomiast była wystarczającym powodem, by spróbować odzyskać swe lustro. 

Chcąc zobaczyć czy zachował się jakiś większy kawałek, Anonim wychylił się przez okno i spojrzał w dół. Od razu zorientował się, że nie ma najmniejszych szans, by je odzyskać. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że nie mógłby rozpoznać, które z leżących tam kawałków pochodzą z jego własności. Dlaczego? Dlatego, że na chodniku, tuż przy bloku, leżały całe stosy rozbitych luster. Małe, większe kawałki, fragmenty, nieważne. Ważne, że setki. Chodnik w tym miejscu zupełnie stracił swe przeznaczenie, gdyż o przejściu po nim nie mogło być mowy. Płytki chodnikowe zaścielała kilkunastocentymetrowa warstwa świecidełek, która wciąż się powiększała i grubła. Widok ten wprawił Anonima w lekkie osłupienie, które skutecznie zatarło ślady po przedchwilnym gniewie. Skąd i jak a przede wszystkim dlaczego– kolejne pytania przelatywały mu przez myśl i choć nie zadane, Anonim miał poznać na nie odpowiedź… przynajmniej na część z nich. 

Wciąż tkwiąc w zaokiennym wychyleniu, zaczął rozglądać się po całym budynku świdrując głową na wszystkie strony: góra, dół, lewy bok, prawy bok i jeszcze skosy. W końcu zauważył jak z sąsiedniego okna wyłania się ręka trzymająca lustro i ciska nim w dół. Rozbiło się, roztrzaskało, potłukło zwyczajnie. Ot, nic wielkiego. Bo cóż w tym nadzwyczajnego, skoro w dole leży takich setki. Właściciel ręki nie podzielał jednak tego zdania, gdyż zapragnął zobaczyć efekt swego wyczynu i w tym celu wychylił się przez okno. Anonim bacznie obserwował nieznanego sąsiada, na którego twarzy pojawiło się zdziwienie, całkiem podobne do lekkiego osłupienia Anonima. Nieznajomy nagle zaczął się rozglądać po całym budynku i bardzo szybko natrafił wzrokiem na Anonima. Patrzyli na siebie przez chwilę… a może przez chwilę. W każdym razie bardzo długo, gdyż żaden z nich nie wiedział czy patrzy na tego drugiego czy po prostu na siebie. Ich zapatrzenie skutecznie tłumaczył fakt, że byli tacy sami. Te same rysy, usta, oczy, nos, wszystko lekko zatarte, wytarte, obdarte. Patrzyli i patrzyli i żaden z nich nie mógł przestać patrzeć, choć każdy z nich chciał to zrobić. 

Anonim dokładnie obadał okiem nieznajomego. W jego głowie na nowo szalały zupełnie nowe myśli: „To nie mogę być ja. Więc czy on jest mną, czy ja nim? Ta sama twarz, te same włosy, nawet ten sam płaszcz”. Anonim nie miał zielonego pojęcia co się w tym momencie dzieje. Czuł, że robi mu się słabo a nogi w ciężkich spodniach powoli zaczynają się pod nim uginać. Chciał to skończyć, „odchylić się”, by już nie patrzeć i nie widzieć, ale nie mógł. Jego cierpienie miał zakończyć nieznajomy, który otworzył usta by coś powiedzieć. Anonim w zwolnionym tempie widział, jak usta nieznajomego się rozwierają i formułują w jeszcze nie znaną mu głoskę. Serce zaczęło bić jeszcze szybciej, tocząc w żyłach sporą ilość nadziei na zakończenie tej koszmarnej sceny. Usta nieznajomego zajęły już odpowiednią pozycję i zupełnie naturalnie, w normalnym tempie wypadło z nich: „W jakim kolorze ma Pan płaszcz?”. Anonim w myślach powtórzył usłyszane pytanie „W jakim kolorze ma Pan płaszcz?”. Nie, zdecydowanie się tu coś nie zgadzało. W zamyśleniu odwrócił wzrok od nieznajomego i patrząc w dół na szczątki luster kilkakrotnie powtórzył usłyszane pytanie. „Nie, nie mogę się mylić. Ten ktoś pyta mnie o kolor płaszcza…”. Anonim bezwiednie pokiwał głową i jeszcze raz spojrzał na nieznajomego, który z wybałuszonymi oczami wciąż oczekiwał na odpowiedź. Jego pytający wzrok potwierdził tylko, że ze słuchem Anonima wszystko jest w porządku, dlatego Anonim odchylił się do pokoju i po prostu zamknął za sobą okno. 

Usiadł na łóżku ręce składając na kolanach. Po chwili zmienił pozycję zakładając nogę na nogę i wciskając między nie lewą dłoń. W myślach kolejno analizował to, co go przed chwilą spotkało. O dziwo, jego twarz, chodnik w lusterkach a nawet sąsiad sobowtór, straciły już swą wyjątkowość. Nic bowiem nie mogło się równać z pytaniem nieznajomego. Jego bezczelność i zwykła głupota przebiły wszystko co Anonim zobaczył i zrozumiał tego dnia. Były najbardziej dziwaczne ze wszystkiego z czym miał do czynienia tego poranka. Ta dziwaczność była tak wielka, że mimochodem na uniwersalną twarz Anonima zakradł się uśmiech. Początkowo mały, powoli zaczął rosnąć aż do momentu, gdy bardziej już szczęk rozszerzyć nie można. Anonim śmiał się i śmiał. Śmiech rozlewał się po jego ciele, omiatał każdą myśl. Zarażał kolejne neurony aż do momentu, gdy obok normalnej radości pojawiły się efekty uboczne. Efekty, które zupełnie naturalnie nazwać można byłoby łzami. Przecież w sumie nic w tym złego. Ludzie często zanosząc się śmiechem dochodzą do tego momentu gdy mokre krople spływają po ich twarzy. Tak samo rzecz się miała w przypadku Anonima, tyle że u niego powoli zacierać się zaczęła, i tak mało widoczna, granica między śmiechem a smutkiem. Anonim coraz bardziej płakał a coraz mniej się śmiał. Jego szczęki z wolna zaczęły zbliżać się ku sobie a jego promienisty uśmiech, lub jak kto woli rozwarcie, zastąpił bolesny grymas. Grymas małego dziecka, które załzawionymi oczami pyta „Gdzie jest moja mama?”. I chociaż Anonim nie wiedział co to mama, jego twarz wyglądała właśnie w taki sposób. Pierwszy raz od dłuższego, a może nawet wiecznego czasu, Anonim poczuł, że czuje. 

W jednej chwili przekopał całą swą pamięć w tych miejscach, gdzie leżały wspomnienia z dzisiejszego dnia. Obok wydarzeń, które miały miejsce w niezbyt dojrzałej jeszcze przeszłości dzisiejszego poranka, w kilku egzemplarzach walały się w nim uczucia. Uczucia przeżyte, odczute, zasmakowane. Nie, tym razem to nie był fałszywy alarm. Anonim znów czuł, a przede wszystkim czuł, że czuje. Nawet nie było to jedno uczucie. Był tam niepokój, gniew, zdziwienie, nawet radość. Osobne wspomnienia o nich pozwoliły mu na ich ponowne przeżywanie, napawanie się nimi… na radość. I chociaż z tyłu jego głowy jakiś cichy, racjonalny głos szeptał, że to tylko wspomnienia, Anonim wiedział, że coś się zmieniło. Nic już nie może być takie samo jak do tej pory, bo w nim są uczucia. Wypełniają go, rozlewają się, burzą krew, krążą, szaleją, zupełnie jak on sam, jak jego ciało, które w chwili zamyślenia wcisnęło się do zlewu. Leżał na samym dnie brudnego zlewu a spadające z nieszczelnego kranu krople wody obmywały mu szczęśliwą, uniwersalną twarz. Anonim wszedł w swój umysł najgłębiej jak tylko się dało i nic już nie miało dla niego znaczenia. Nic nie mogło mieć dla niego znaczenia, bo on czuł i choć nigdy i do niczego nie jest to argumentem wystarczającym, tym razem było inaczej. Anonim odzyskał uczucia, tę cudowną właściwość rozumu, ale odzyskał też siebie. Wiedział, że nie będzie już tylko sucho rejestrował tego, co widzi, ale to co widzi będzie miało dla niego znaczenie. Wraz z przepłynięciem tej myśli pojawiło się w nim mnóstwo pytań. Pytań, które wcześniej nie istniały, lub istniały, lecz zadając je zupełnie nie spodziewał się na nie odpowiedzi.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie przemówiło do mnie. Najpierw pewna… bylejakość opisów. OK, to nawet jest jakiś pomysł, ale szybko zaczął nużyć. A potem pojawia się i eskaluje absurd, który mnie przerósł.

Interpunkcja niekiedy szwankuje. Wydaje mi się, że akapity można skrócić.

Płytki chodnikowe zaścielała kilkunastocentymetrowa warstwa świecidełek, która wciąż się powiększała i grubła.

Na pewno “grubła”?

Babska logika rządzi!

nie znany mu, -> “nieznany” 

 

bardziej kuło i tym bardziej bolało → ”kłuło”

 

że jest nich coraz bliżej → “że jest coraz bliżej nich” brzmiałoby zgrabniej

 

W tekście jest też mnóstwo powtórzeń, które w pewnych momentach odbierałam jako celowe, ale czasami sprawiały wrażenie przeoczenia. W każdym razie, tekst jest karkołomny, choć pomysł ciekawy. Za dużo tutaj, moim zdaniem, monotonii. Z jednej strony, rozumiem, że to taki celowy zabieg, że chodzi o wyrażenie czegoś kompletnie abstrakcyjnego, ale tekst staje się wskutek owych zabiegów męczący. Długi blok opisów, brak dialogów… To wszystko nie ułatwia sprawy. Ostatni paragraf to w kółko powtarzanie, że Anonim ma uczucia. Dobrze, rozumiem, można go było skrócić o kilka zdań. Niby rozumiem, ale nie rozumiem tego tekstu. Poruszasz ważną tematykę: jednostka w świecie, strach przed utraceniem indywidualności, anonimowość, która przeraża… To wszystko głębokie i trudne zagadnienia, ale nie wiem, czy ten tekst radzi sobie z nimi, czy udziela na cokolwiek odpowiedzi? Niby tak, ale jednak nie, jakby pojawił się jakiś lęk przed jednoznacznym określeniem własnego przekonania. Takie przynajmniej miałam wrażenie. Podobał mi się bardzo pomysł z roztrzaskanymi na chodniku lustrami, ale jako całość utwór mnie nie zachwycił, głównie zmęczył. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Mimo opisów kilku czynności Anonima, cały czas miałam wrażenie, że nic się w opowiadaniu nie dzieje. Od wielokrotnych powtórzeń treści nie przybywało, a i opowieść nie stawałała się jaśniejsza. Nie bardzo wiem, gdzie tu jest fantastyka – tekst bardziej przypomina opis snu, niż coś, co można uznać za opowiadanie fantasy.

 

Pod­szedł do brud­ne­go okna, z któ­re­go w całej swej oka­za­ło­ści ry­so­wa­ło mu się przed oczy­ma mia­sto… –> Można mieć widok z okna, ale miasto rysowało się nie z okna, a za oknem.

 

z tym samym wy­ra­zem twa­rzy– bez wy­ra­zu. –> Brak spacji przed półpauzą.

 

za­ło­żył więc spodnie, a po nich ko­szul­kę, a po nich płaszcz… –> …za­ło­żył więc spodnie, a po nich ko­szul­kę, a po niej płaszcz

 

Ból na­si­lał się z każ­dym ru­chem gałki ocznej. –> Czy Anonim miał jedno oko?

 

a przede wszyst­kim dla­cze­go– ko­lej­ne py­ta­nia… –> Brak spacji przed półpauzą.

 

za­czął roz­glą­dać się po całym bu­dyn­ku świ­dru­jąc głową… –> Na czym polega świdrowanie głową?

 

„W jakim ko­lo­rze ma Pan płaszcz?”. –> „W jakim ko­lo­rze ma pan płaszcz?”.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miałem jak Reg – nie odczułem, by akcja szła do przodu. Spore bloki tekstu też nie najlepiej wpływały na odbiór. Dopiero komentarz Rosebelle pomógł mi odnaleźć treść w tym całym potoku słów. Ogółem nad warsztatem trzeba jeszcze popracować, by nie męczył czytelnika, pozwalając mu skupić się na przekazywanej treści.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Takie nijakie to opowiadanie. Niby jest jakiś pomysł, ale nieciekawie to wygląda :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka