Pomimo tego, że jego piwo było za gorące, źle doprawione to i tak rozkoszował się jego każdym łykiem. Tęsknił za smakiem alkoholu. Barman spoglądał na niego posępnie. Przybysz zdecydowanie nie wzbudzał zaufania wśród tutejszych. Wyglądał i zachowywał się zbyt obco. Przybył tutaj w celach handlowych. Czekał na znanego sobie handlarza o imieniu Venter. Posiadał dla niego mały niepozorny pakunek, w zamian liczył na spory zysk. Ten jego mały pakunek był niewyobrażalnie cenny. Rozejrzał się po obecnych. Ich życie zmieniłoby się bezpowrotnie gdyby weszli w jego posiadanie. Na przykład sąsiad stolik obok. Facet siedział w łachmanach i sączył piwo. Kim mógłby się stać gdyby wszedł w posiadanie tego towaru?! Oczami wyobraźni widział na nim ekstrawagancki strój uszyty przez najlepszego krawca żyjącego na tym świecie. Jednak to dopiero byłby początek jego metamorfozy. Najbardziej możliwe, że stałby się ojcem rewolucji industrialnej. Zarobiłby fortunę, ożenił się z jakąś ślicznotką, od chociażby z tą rudowłosą dziewczyną, która właśnie dolała mu piwa. Zapewne żyłby szczęśliwie do końca swoich dni. Przybysz pociągnął kolejny łyk piwa. A na barmana jak wpłynąłby jego towar?! Może lepiej nie dawać temu barmanowi takiego „daru losu”. On chyba już zawsze będzie taki posępny i nic go nie uszczęśliwi. Zagłębił się w swoich myślach rozkoszując się zawartością swojego kufla.
Handlarz się nie pojawił. Postanowił poczekać. Pobrał klucze do pokoju, zamówił kolejne piwo. Nadal siedział we wspólnej sali. Schodziło się coraz więcej malowniczych osób. Oczami wyobraźni widział ich zakazaną przyszłość. Zaintrygowała go rudowłosa dziewczyna, ta która obsługiwała klientów. Zdawała się być do kogoś podobna. Do kogoś bliskiego z jego dawnego życia. Przyłapał się na tym, że cały czas ją obserwuje i nie może oderwać od niej wzroku.
Byli ubrani lepiej od zwykłych mieszkańców tych stron. Przy pasie mieli sztylety, a przez ramię przewieszone muszkiety. Broń była wyeksponowana. Miała straszyć.
– Kaal! On chyba gapi się na Słodką Erts. – powiedział najmniejszy.
– Ty tuthaj! Wynocha! To nashe dziewuchy – wybełkotał środkowy, najpaskudniejszy.
Trzeci nie mówiąc nic złapał przybysza za ramię i szarpnął w kierunku drzwi.
*
Krew kapała mu z wargi. W głowie huczało. Miał rozerwany rękaw. Dwóch leżało w błocie, powoli się podnosili. Herszt bandy wyciągnął nóż. Zaczęli mierzyć się wzrokiem. Jeszcze sekunda. Głęboki oddech i…
– Przestańcie! – pomiędzy nimi stanęła tamta rudowłosa dziewczyna z tawerny. – Kaal! Znowu musisz kogoś zlać ze swoimi oprychami?! Idź lepiej się nachlej!
Herszt bandy splunął w błoto, jego kompani warknęli mierząc wzrokiem dziewczynę i przybysza. Chwilę później zniknęli za rogiem. Dziewczyna podała przybyszowi swoją chusteczkę. "Charyzmatyczna, dobrze wychowana. Ten facet z knajpy dobrze by trafił." – pomyślał. Wytarł krew i zaczął rozcierać siniaka na ramieniu. Nie było sensu wracać do tawerny, przynajmniej dopóty dopóki moczymordy się nie urżną. Dziewczyna zaprowadziła go kawałek dalej do fontanny przy której można było usiąść.
– Przepraszam za Kaala. Ciągle udowadnia jaki to jest męski wszczynając bójki z obcymi. Tłumaczy, że musi bronić dziewczęta. Ale ja lubię obcych.
– Nic się nie stało. Dziękuję za pomoc – odpowiedział spoglądając na jej bujne rude włosy. Mogąc podziwiać je z bliska sprawiały na nim jeszcze lepsze wrażenie.
– Skąd dokładnie pochodzisz? Z gór Noord? – przyglądała mu się wnikliwie badając jego odmienność.
– Trudno to wytłumaczyć. Jeszcze dalej niż Noord – odparł przybysz patrząc w odległy punkt na horyzoncie.
– Z krain Uiteinde?! – jej wzrok przenikał go badawczo.
– Mniej więcej. Chociaż.. – nie wiedział jaki stan wiedzy miała ta dziewczyna. Kodeks był nieubłagany, nie mógł przekazać jej za dużo informacji – z daleka. Bardzo daleka.
– Mogę ci coś wyznać? – zapytała szeptem lekko się do niego przybliżając.
– Tak – spojrzał w jej oczy widząc w nich bliską osobę.
– Chciałabym zobaczyć resztę świata. Jest tyle miejsc jeszcze nie zbadanych. Chciałabym odkryć chociaż jedno z nich – jej oczy były pełne tęsknoty. Dziewczyna musiała być jedną z tych osób, które są gotowe porzucić ciepłe i wygodne życie, zaryzykować wszystko aby móc dotknąć nieznanego.
– W rzeczy samej, jest ogrom miejsc jeszcze nie zbadanych – przytaknął poruszony jej wzrokiem. – "Dlatego mamy Kodeks" – dokończył w myślach. Zaintrygowała go ta dziewczyna. Jakby podświadomie znała całą prawdę na temat ograniczającego ich prawa.
– A może – dziewczyna przybliżyła się do niego – byś mógł.. – nagle urwała.
Na plac wkroczył tłum ludzi. Na czele z Kaalem i jego kumplami. Przed sobą popychali czarnoskórego handlarza. Przechodnie przystanęli patrząc co się dzieje.
– Ludzie! Zobaczcie jakie dziwadhło wlazło do tawerny – krzyknął Kaal powalając kopnięciem czarnoskórego handlarza.
"Cholera Venter! Czemuś się spóźnił?! Teraz zlinczują Ciebie, bo nie znają czarnoskórych ludzi?!" – przybysz mocno się zatrwożył wstając zaskoczony.
Musiał natychmiastowo działać. Zostawił zaskoczoną dziewczynę przy fontannie. Podbiegł do strażnika obserwującego tłum z ubocza. Zwinnym ruchem zerwał muszkiet z jego ramienia i wypalił w Kaala. Wszystko wydarzyło się natychmiast. Buchnęła krew. Odstrzelił łysemu ramię, które odrzuciło w powietrze. Strażnik pomimo zaskoczenia odpowiedział natychmiastowym ciosem w plecy przybysza. Trzech kompanów łysego wypaliło z muszkietów wprost w pierś przybysza. Kule rozdzierały powietrze. Odstrzelone ramię ciągnęło za sobą rozerwane ścięgna i żyły. Kropelki krwi migotały w powietrzu. Venter wywinął się spod stóp upadającego Kaala. Odstrzelona kończyna zaczęła puchnąć i matowieć. Ścięgna i żyły przechodziły swoistą metamorfozę, zaczynały przypominać kable i rury. Pociski na piersi przybysza rozbłysły niebieskim światłem i uległy anihilacji. Rapier strażnika oparł się na jego plecach i zaczął kruszeć. Kaal upadł w błoto. Przybysz z nadludzką zręcznością ogłuszył strażnika muszkietem, który w tym samym czasie przeładowywał. Venter zamaszystym kopem uderzył trzech napastników. Przybysz wypalił z muszkietu w łeb ostatniego z przeciwników Ventera. Odstrzelone ramię, wciąż lecące w powietrzu, miało już gigantyczną wielkość, kształtem przypominało wielki owal, zrobiony z metalu, na boku dało się rozpoznać wymalowany symbol i numer seryjny. Pociski dosięgnęły twarzy napastnika, ta rozbłysła niebieską poświatą, nastąpił proces anihilacji. Ramię, w sumie to czym się stało czyli gigantyczny fragment jakiejś maszyny, spadło z ogromnym impetem miażdżąc pobliską chałupę. W powietrze wzbiły się tumany kurzu, łamane deski, pokruszone kamienie. Zapadła cisza. Ciała kilku napastników, w tym leżącego Kaala, pokryły się iskrami i zniknęły. Reszta osób stała nieruchomo wpatrzona w zmiażdżony budynek, ogromny metalowy obiekt i napis na nim "Vyand – krążownik 3406".
– Uciekli tchórze! – rzucił zawadiacko ucieszony Venter.
– Spokojnie wojaku bo jeszcze wrócą – przybysz podszedł do niego.
– Myślałem, że będzie już naprawdę kiepsko ze mną, a tutaj się okazało, że ich spraliśmy na kwaśne jabłko.
– Jakoś udało się tobie wywinąć. Chociaż z tym może być problem – przybysz wskazał brodą zniszczoną chałupę.
Ludzie zaczęli zbliżać się do olbrzymiego metalowego owalu, który wystawał ponad zgliszczami chałupy. Co odważniejsi wspinali się na rumowisko, dźgali tajemniczą maszynę, zaglądali do jej środka. Dokoła zebrał się już spory tłum. Ludzie wołali kolejnych aby przyszli zobaczyć co się stało. Nie wierzyli własnym oczom. Właściciel domu przybiegł z miejsca pracy i zaczął lamentować nad zgliszczami.
– Przecież to nie nasza wina. Na co tobie to wygląda? Dysza napędu? – zapytał handlarz.
– Nie, chyba fragment maszynowni – ocenił przybysz wprawnym okiem.
– Dobrze że go nie trafiłeś w reaktor, albo skład amunicji. Tak w ogóle, jakim cudem tutejszą bronią tak mocno go uszkodziłeś?
– Nie miał aktywnego pola siłowego, do tego musiała to być jakaś maluteńka jednostka bez opancerzenia.
– Ci najsłabsi są najbardziej agresywni. Mocno zgarnął, potem ucieczka na orbitę na oczach wszystkich zebranych. Bez dwóch zdań złamali Kodeks. Będą mieli poważne problemy. Może nałożą na tych Vyand’ów sankcje. Przydałoby się im w końcu przytrzeć nosa.
– Nie ma co fantazjować. Przejdźmy do konkretów – przybysz poklepał się po kieszeni.
– Rozumiem że cena bez zmian? – zapytał handlarz.
– Patrz tam! – raptownie przybysz wskazał ręką w kierunku nieba za handlarzem.
– O jasna cholera! – krzyknął Venter patrząc przez ramię.
Ciało czarnoskórego handlarza zaczęło elektryzować. Niebo rozdzierał czerwony ognisty promień. Po chwili Venter zniknął. Czasu było mało. Przybysz odszukał Słodką Erts. Stała nadal zszokowana przy fontannie, nie docierało do niej co się dzieje. Gapie patrzyli to na zgliszcza domu i tkwiące w nim resztki maszyny, to na niebo i dziwne zjawisko. Pokazywali sobie ognisty promień. Wyglądał cudownie. Nikt nie uciekał.
– W końcu masz szansę Erts! Zabiorę ciebie ze sobą! Tylko się zgódź! – Kodeks zakładał możliwość zabrania ze sobą osoby lokalnej tylko i wyłącznie z własnej nie przymuszonej woli.
– Co się dzieje? – mamrotała wpatrując się jak zahipnotyzowana w ognisty promień rozdzierający niebo. – Gdzie chcesz mnie zabrać?
– Vyand'owie wystrzelili promień ze swojego okrętu. Zaraz wszystko tutaj przestanie istnieć! Zgódź się!
– Kim są Vyand'owie? – pytała zdezorientowana. Jej wzrok błądził po jego twarzy.
Ognisty promień zbliżał się nieubłaganie. Śmiercionośna energia przyćmiła blask słońca. Wsysał chmury. Cała atmosfera parowała od jego temperatury. Ludzi ogarnął strach. Jeszcze chwila i miał dosięgnąć miejsca gdzie przebywali. Złapał ją za rękę.
– CHODŹ! – krzyczał na całe gardło.
W jej oczach widział strach. Ich ciała pokryła elektryzująca energia. W tym momencie powierzchnię planety dosiągł ognisty promień. Fala uderzeniowa zmiotła zabudowania i roślinność. Wszystko wyparowało. Ogień strawił wszelką materię. W miejscu po ataku pozostało jezioro płynnej lawy.