Ostatnia nadzieja
Ukrywaliśmy się w ruinach miasta drżącego od wybuchów. Kolejny atak nadciągał. Musieliśmy zmienić miejsce. Podczas przeprawy pomiędzy chylącymi się budynkami, moja żona niefortunnie skaleczyła nogę. Z rany pociekła ciemna krew. Pomyślałem, że to koniec. Wykończony głodem, nie byłem w stanie jej nieść.
W kłębach dymu zauważyłem człowieka – ubrany był w biały kitel, w ręce trzymał teczkę. Słowem – lekarz. Zawołałem go, choć nie miałem nadziei, że jego pomoc na coś się zda. O dziwo, podszedł i przykucnął.
– Wielkie nieba, wygląda jakby samo piekło ją pochłonęło, a dnia następnego wypluło! – wykrzyczał z przerażeniem.
– Pokochałem jej osobowość, doktorze. Zdaje się, że złamała nogę.
*****
Wielki krok ludzkości
Jaskinia była ciemna. Huczał wodospad, popiskiwały gryzonie. Coś śmierdziało.
Olbrzymi, owłosiony mężczyzna spoczywał na skórach. Drugi, starszy, klęczał nad barłogiem, dzierżąc niewielką pigułkę.
– Naoh zje – przekonywał. – Naoh znowu będzie polował.
– Hrun jadł? – na obliczu leżącego, obrzydzenie walczyło z podejrzliwością.
– Tak – skłamał Hrun. Ostatecznie, króliczy bobek nikomu nie zaszkodzi.
Chory przeżuł specyfik.
– Naoh wstanie – zakomenderował uzdrowiciel. – Zdrowy. Znowu… Zadowoli Gamlę.
Olbrzym podskoczył, chwycił maczugę.
– Naoh znowu silny – promieniał. – Przyprowadzi Ogień! Ale… Najpierw Gamla!
Hrun pochrząkiwał radośnie. Siła sugestii czyni cuda – powiedziałby, gdyby znał abstrakcyjne pojęcia. Nie obeszła go zbytnio historyczna doniosłość odkrycia. Oraz fakt, że sama historia szybko o Hrunie zapomni.