- Opowiadanie: Żywiołak - Rao: Piętno Śmierci część I

Rao: Piętno Śmierci część I

Oceny

Rao: Piętno Śmierci część I

 

 

Varia Diallieri obudziła się, rozciągając leniwie swoje mięśnie. Swoją pobudkę oznajmiła kilkoma głośnymi ziewami.

Jak zwykle przywitana została widokiem swojej sypialni. Białe ściany pomieszczenia porośnięte były grzybem, którego czerń idealnie się z nimi kontrastowała. Większość desek, z których składała się podłoga już dawno spróchniała. Nie licząc twardego jak skała łóżka oraz sterty ubrań leżących obok niego, pokój ten był pusty.

Kobieta nienawidziła tego pomieszczenia, mieszkania jak i całej kamienicy, w której ,ze względu na brak jakichkolwiek pieniędzy, zmuszona została zamieszkać.

Mimo, żyła tu już ponad osiem lat, że znała każdy centymetr kwadratowy tego lokum, że było to jej jedyne schronienie, ona wciąż nie potrafiła nazwać tego miejsca domem.

W prawdzie, istniała tylko jedna budowla, o której Varia mogła tak powiedzieć. Był to jej dworek, w którym kiedyś mieszkała wraz z ojcem i siostrą. Wiele lat minęło od wyprowadzki z rodzinnej posiadłości, jednak jej żal i tęsknota za nim w żadnym stopniu nie osłabły. Dalej jej brakowało tego luksusu jakim cieszyła się w dzieciństwie.

Przez osiemnaście lat, od chwili przyjścia na ten świat, do uzyskania praw obywatelskich, Varia wiodła życie, którego wszyscy mogliby pozazdrościć. Jadła najdroższe i najsmaczniejsze potrawy z różnych zakątków świata, chodziła do najlepszych szkół, wystrajała się w najbardziej szykowne i ekstrawaganckie ubrania, jakie dostępne były na rynku. Jako córka wysokiego rangą urzędnika państwowego mogła spełnić każdą swoją zachciankę, nieważne, jak wiele musiała za nią zapłacić.

Wszystko jednak zmieniło się w dniu jej osiemnastych urodzin. Dziewczyna nigdy nie zapomni emocji, które targały jej serce w tamtym czasie. Nigdy nie zapomni dumy, która wypełniała jej serce, kiedy szła do urzędu miejskiego po odbiór swojego dowodu osobistego. Nigdy nie zapomni radości, która ją rozpierała, kiedy wraz z przyjaciółmi świętowała ten wielki dla niej dzień. Nigdy nie zapomni strachu, który nawiedził jej umysł, kiedy po powrocie do domu przywitana została przez głuchą ciszę i list, w którym jej własny ojciec, Nealith oznajmił, że zamierza odejść z tego świata.

Kobieta wtedy nie potrafiła pogodzić się z tym, co przeczytała. Łudziła się, że to jest jakiś żart, albo, że autorem tego listu wcale nie jest jej ojciec. Niestety, jej nadzieje zostały rozwiane, gdy następnego dnia dwójka znajomych rybaków oznajmiła jej, że rzeka wyrzuciła ciało jej ojca na brzeg.

To nie był jednak koniec problemów dziewczyny. Zaledwie tydzień po wyprawieniu pogrzebu do Varii przyszedł nieznany mężczyzna i wyjawił jej wiele informacji o jej ojcu, o których ona sama nie miała bladego pojęcia. Nieznajomy zdradził dziewczynie, że jej najbliższy był stałym bywalcem jednego z kasyn należących do najgroźniejszego gangu w całym kraju – Myszy. Nealith nie miał szczęścia w kartach: za każdym razem, gdy przychodził do tego przybytku przegrywał wszystkie pieniądze, które tam ze sobą zabrał. I w końcu żądza gry zmusiła go do wzięcia ogromnego kredytu u przestępców, gdy tylko jego własne fundusze się wyczerpały. Najstraszniejszą wiadomością dla dziewczyny było jednak to, że po śmierci mężczyzny ona i jej siostra zostały obciążone spłatą ponad siedmiuset tysięcy talarów.

Varia musiała oddać rodzinny dworek wierzycielom, jednak nawet to nie starczyło na spłatę całego zobowiązania. Na szczęście jednak szef grupy przestępczej zgodził się rozbić resztę długu na raty. Dziewczyna nawet nie chciała myśleć, jaki los czekałby ją, gdyby jednak bandyta okazał mniej cierpliwości.

A teraz kobiecie przyszło żyć w najgorszej dzielnicy miasta, za towarzystwo mając jedynie najgorszego sortu margines społeczny. Lwią część swojej wypłaty kobieta musi poświęcać na spłatę ojcowego spadku, a reszta wynagrodzenia z ledwością starczała na życie.

Kobieta westchnęła głośno, wzięła ze sobą ręcznik leżący gdzieś w stercie ubrań obok jej łóżka, po czym udała się do toalety, zamierzając doprowadzić się w niej do porządku.

Po krótkiej wędrówce dotarła na miejsce, chociaż myśl skorzystania z tej części jej mieszkania nie należała do najprzyjemniejszych. Elfka weszła do łazienki, goszcząc w oczach widok najbardziej podłej części tego mieszkania. Brązowa tapeta w niektórych miejscach odklejała się od białej ściany. W kilku tych jasnych przerwach zadomowiły się grzyby i pleśnie, zalewając tą biel swoją mroczną czernią. Jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu była zawieszona na cienkim drucie żarówka.

To nie jednak wygląd wywoływał w elfce największą niechęć, lecz zapach. Ohydny, drażniący odór wywołany wilgocią, grzybem i brakiem jakiejkolwiek wentylacji wypełniał całą toaletę.

Zacisnęła zęby, po czym przystąpiła do codziennych pielęgnacji. Podeszła do lustra i stojącej parę centymetrów nad nim miski z wodą. Przemyła twarz na otrzeźwienie, po czym wytarła ją swoim ręcznikiem i skierowała wzrok na lustro.

Mimo, że stan zwierciadła pozostawiał wiele do życzenia, kobieta była w stanie ujrzeć swoją twarz. Twarz, która uchodziła wśród większości ludzi nie uchodziła za synonim piękna. Była ona bardzo wychudzona i gościło na niej kilka małych blizn. Suche, przekrwione oczy o zielonych źrenicach odbijały w sobie jedynie smutek i żal. Popękanym ustom bardzo długo nie dane było się uśmiechać.

Reszta ciała również nie prezentowała się dobrze. Varia była chuda i do tego wysoka, co dawało niezbyt urodziwą mieszankę. Tułów kobiety, z wyjątkiem lekko zaokrąglonych piersi, był niemalże idealnie płaski. Uważny obserwator spostrzegłby delikatnie prześwitujące przez jej klatkę piersiową żebra.

Kobieta liczyła sobie dwadzieścia siedem lat, jednak jej wygląd nie odzwierciedlał jej wieku.

Varia odsunęła do tyłu swoje czarne włosy, odkrywając przed zwierciadłem szpiczasto zakończone uszy zdradzające jej przynależność do rasy elfów. Minutę poświęciła na zastanawianie się, jak ułożyć swoje włosy, aż w końcu zdecydowała się na zawiązanie ich w kucyka. Nie była to może zbyt ekstrawagancka fryzura, jednak elfka ją lubiła.

Wpierw jednak postanowiła zmyć z ciała wczorajsze brudy. Zdjęła swoją nocną koszulę, kładąc ją na podłodze, po czym zbliżyła się do miedzianej misy wypełnionej wodą. Wsypała do naczynia wcześniej odpowiednio przygotowane kawałki mydła i wymieszała zawartość ręką. W końcu, po paru minutach mieszania, kobieta mogła się wyczyścić. Elfka zanurzyła w cieczy ręce, po czym skąpała nią każdy kawałek swojego ciała. Będąc czystą, Varia wytarła się, na powrót przyodziała swoją koszulę nocną, uczesała włosy w wybraną fryzurę i skierowała kroki do swojego pokoju.

W pomieszczeniu naprzeciw jej sypialni, elfka ujrzała kobietę nakładającą buty. Miała ona jasne, długie do szyi, lokowane włosy blaskiem odpowiadające na emitowane z lampy światło. Przystrojona była w ciemnoniebieskie spodnie, oraz koszulę tego samego koloru. Podobnie jak Varia, dziewczyna ta również nie posiadała najpiękniejszego ciała. Blondynka była koścista, chuda, jednak zawsze starała się ukryć to pod grubymi ubraniami.

Była to Aklea, jej siostra młodsza o pięć lat i zarazem jedyna osoba na tym świecie, która cieszyła się miłością czarnowłosej.

Gdy tylko blondynka skończyła przygotowywać się, opuściła swój pokój.

– Witaj! – powiedziała Aklea, kierując w jej stronę ciepły uśmiech

– Cześć. – odparła

– Idę zrobić śniadanie. Chleba chcesz z masłem czy ze smalcem?

– Z masłem.

Aklea skierowała swoje kroki do kuchni, Varia natomiast do swojego pokoju.

Varia podeszła do sterty z ubraniami, po czym zastąpiła swoje ubranie niebieskimi spodniami na szelkach oraz białą koszulą oraz brązowymi butami. Będąc gotową, skierowała swoje kroki do kuchni.

Pomieszczenie nie zachęcało swoim wyglądem. Jedynymi obiektami, które znajdowały się w tej części mieszkania były spróchniały stół, para ustawionych równolegle do niego krzeseł, kilka zawieszonych na ścianach naczyń oraz blat, na którym siostry zwykły szykować swoje potrawy. Rogi białych ścian przyozdobione były brązowymi plamami. Niemal każda deska, która służyła w tym pomieszczeniu za podłogę była spróchniała.

Jedno z krzeseł zajmowała Aklea, zajadając się przy tym posmarowaną masłem kromką chleba. Na stole zaś czekał drugi kawałek pieczywa, przeznaczony dla starszej siostry.

Elfka zajęła miejsce, po czym sama przystąpiła do konsumpcji.

Po chwili do ich uszu dobiegł stukot pukania do drzwi.

– Otwarte! – rzekła Varia

Parę sekund potem w kuchni pojawił się mężczyzna rasy ludzkiej. Miał on krótkie, brązowe włosy ledwie widoczne spod szarego kapelusza. Mierzył on sobie niewiele ponad metr i sześćdziesiąt centymetrów. Nosił on na sobie długi płaszcz siwego koloru. Był to Abram Nest, przestępca, który zawsze przychodził do nich po odbiór pieniędzy.

– Witam, drogie panie. – rzekł gangster

Varia niechętnie wstała, po czym skierowała swoje kroki do salonu. Wzięła z szafy portfel, po czym odliczyła osiemset talarów i wróciła do kuchni, wręczając plik banknotów bandycie. Abram z uśmiechem na twarzy zaczął przeliczać pieniądze.

– No no… Co do denara. Jak zwykle z resztą… – rzekł, chowając papiery do kieszeni

Varia tylko głośno westchnęła, czekając, aż bandzior opuści ich mieszkanie.

– Świetnie. Za dwa miesiące przychodzę po resztę waszego długu.

– Co?! Jak to resztę? – zapytała zdziwiona czarnowłosa

– A srak. Za dwa miesiące chcę widzieć te pięćdziesiąt tysięcy i uwierzcie mi, lepiej, byście miały te pieniądze.

– Dlaczego?!

– Rozkaz szefa. Chce on zobaczyć te pieniądze do końca roku.

– Przecież raty spłacałyśmy regularnie! – wykrzyknęła czarnowłosa

– Ale Szczurek cierpliwość stracił i teraz chce te pieniądze z powrotem.

– Jak my mamy zebrać pięćdziesiąt tysięcy w dwa miesiące?!

– Idźcie na ulice… Zacznijcie kraść… Upolujcie sobie jakiegoś bogatego jelenia… Nie wiem z resztą, ale kasa ma być.

– A co jeśli nie oddamy jej tych pieniędzy? Co nam zrobicie?!

Na to pytanie bandzior wykrzywił swoje usta w uśmiechu.

– Słyszałaś o czymś takim, jak "Mederska Kąpiel"? – zapytał zbir

Czarnowłosa pokiwała niepewnie głową.

– Jest to tortura, używana jeszcze przed powstaniem Mederii. Bierze się delikwenta krępuje, a potem wrzuca do drewnianej bali wypełnionej głodnymi myszami… Po zaledwie godzinie z delikwenta zostaje tylko kupka kości.

Elfka spojrzała na bandytę przerażonym wzrokiem.

– A więc… Do zobaczenia za dwa miesiące! – rzekł bandzior, po czym opuścił mieszkanie elfek

Varia usiadła na krześle. Beznadziejnym wzrokiem zaczęła wpatrywać się w podłogę.

Czarnowłosa zaczęła się zastanawiać, dlaczego szef tego gangu tak nagle zmienił decyzję. Musiałby co prawda poczekać te kilka lat na spłatę długu, ale w końcu dostałby swoje pieniądze. "Dlaczego do cholery nagle zmienił zasady umowy" – pomyślała zrozpaczona elfka.

Wiadomość od Abrama całkowicie ją załamała.

– Na Erdnera! Co teraz?! – zapytała Aklea przerażonym tonem

– Nie wiem…

– Jak my mamy zarobić pięćdziesiąt tysięcy w dwa miesiące?! – zapytała zdenerwowana blondynka

– Nie wiem! – odkrzyknęła agresywnie starsza elfka

Spojrzała w stronę swojej młodszej siostry przeszywającym, beznadziejnym wzrokiem.

– A nadgodziny? Gdybyśmy tak więcej pracowały?

– Codziennie pracuję trzy godziny ponad obowiązkowe osiem a i tak ledwie starcza na życie.

– To może zacznijmy kraść, jak Abram mówił!

– Kraść?! Dziewczyno, pierdolnij się w łeb! Dobrze wiesz, że nie potrafimy tego robić

– Jeszcze są dwa miesiące!

– No i co w tym czasie zdołasz się nauczyć, co? Kraść krówki z cukierniczego? Przestań, bo mnie tylko denerwujesz!

– To co mamy robić?!

– Nie wiem! Przestań panikować i daj mi w końcu pomyśleć!

Obie zamilkły na chwilę.

– A… a gdybyśmy po prostu uciekły? – zapytała się po kilku sekundach młodsza z elfek, z delikatną nutą nadziei w głosie

Varia westchnęła głośno.

– Dziewczyno, gdzie ty chcesz uciekać? W każdym mieście w tym cholernym kraju wytropią nas. Myszy to największy gang w całej Medrii

– To może poza Mederię

– Przedstaw się, w jakimś innym języku niż Mederski…

Aklea popatrzała się w stronę siostry, jednak z jej ust ani słowo się nie wydostało.

– No właśnie…

– A policja?

– A co ci policja da? Ci partacze nie potrafili zatrzymać naszego sąsiada, jak rok temu nasrał pod kamienicą, a ty oczekujesz, że złapią prawdziwych gangsterów? Daj spokój… A nawet jeśli jakimś cudem im udałoby się to sędzia i tak dostałby w łapę i uniewinnił każdego bandytę.

– To co mamy robić, do kurwy nędzy?!

Nagle w głowie czarnowłosej narodził się pomysł. Elfka skierowała swoje kroki do salonu i chwyciła leżącą na blacie gazetę. "Kurier Vaheriański", brzmiał tytuł tygodnika. Oprócz ciekawych informacji z okolicy, można było w niej znaleźć także ogłoszenia, które wystawiali mieszkańcy Gminy Vaherańskiej. Pismo to elfka kupiła wczoraj wracając wieczorem do domu.

Kilka razy udało jej się zobaczyć na stronach Kuriera ogłoszenia wystawiane przez majętniejszych mieszkańców tej gminy, w których oświadczali oni gotowość wypłaty naprawdę olbrzymich pieniędzy w zamian za spełnienie ich próśb. Varia miała nadzieję, że i tym razem jej oczom dane będzie coś takiego oglądać.

Kobieta nerwowo zaczęła przewracać kartki gazety. I w końcu, po paru sekundach, napotkała stronę o wyjątkowo ciekawej zawartości. Bezzwłocznie zaczęła ją studiować.

"Potrzebni śmiałkowie! Profesor March Agronare z Uniwersytetu Magii i Czaroznastwa w Loghercie poszukuje zaprawionych w boju najemników, którzy byliby w stanie towarzyszyć mu w wyprawie do ruin Jeasthalen, miasta starożytnych elfów. Celem ekspedycji jest zdobycie Naelianne Thealisthen, magicznego szmaragdu – klucza do rozwiązania zagadki, która spędza sen z powiek każdemu historykowi – tajemnicy elfickich teleportów. Nagroda dla każdego, kto byłby zdolny do podjęcia takiego wyzwania wynosi 50000 talarów. Pieniądze wypłacane są przez przedsiębiorcę wyprawy, profesora Marcha Agronare. Zbiórka trwa do godz. 17:00, 2 dnia mhidiny roku 1583 roku 3E. Wszyscy zainteresowani upraszani są o kontakt z profesorem. Adres: Ul. Robotnicza 22 Nowe Arro. Wszelkie szczegóły wyprawy uzgadniane są z jej organizatorem"

Termin ten wypadał dziś.

Varia zaczęła się nad tym poważnie zastanawiać. Przeczuwała, że idąc na tą wyprawę naraża się na śmierć, jednak czuła, że ta ekspedycja to jej ostatnia szansa. Szansa, której nie zamierzała zaprzepaścić.

– Aklea, patrz! – powiedziała Varia, wskazując palcem na ogłoszenie

– To kupa kasy. Ale… myślisz, że to taki dobry pomysł?

– Nie, nie myślę. Jednak nie sądzę, byśmy miały jakiś wybór.

– Nie! Nie zamierzam się włóczyć po jakiś ruinach. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co może się tam znajdować?!

– Aklea, nie mamy innego wyjścia!

Blondynka bała się tej wyprawy. Bała się wszystkiego, co możne na nią czekać w tych ruinach. Jednak strach przed gangsterami był równie silny.

– No dobra, ale ten profesor wyraźnie napisał, że potrzebuje najemników.

– No i co?

– Miałaś ty kiedykolwiek broń w ręku?

– Nie, ale kto mu o tym powie?

– No widzisz! Jak chcesz więc walczyć w tych ruinach?

– Walka… Wielka mi filozofia. Bierzesz gnata w dłoń i strzelasz do wszystkiego, co się rusza. Co ma niby być w tym trudnego? Z walką chyba tylko ślepy by sobie nie poradził.

– Jesteś pewna, że nie można tej kasy zdobyć w inny sposób?

– Choćbyśmy się dwoiły i troiły – nie zdobędziemy tego! Aklea, ja już zdecydowałam – idę do tych ruin, a ciebie proszę, żebyś szła ze mną.

Młodsza s sióstr wciąż biła się z myślami. Oba wyjścia z tej sytuacji były równie tragiczne. Nie wiedziała nic o tych ruinach. Nie wiedziała, jakie niebezpieczeństwa się tam czają, czego ma się tam spodziewać. Nie wiedziała nawet, czy uda jej się tą wyprawę przeżyć.

Z drugiej strony, wystarczyła tylko myśl o torturze, którą opisał Abram, by serce blondynki zaczęło szybciej bić.

Jednak po chwili namysłu pójście do ruin wydało jej się atrakcyjniejszą opcją. Tam długa i bolesna śmierć wcale pewnikiem nie była.

– No dobrze, pójdę. – oznajmiła

Na te słowa Varia zareagowała uśmiechem.

– Świetnie! A zatem mamy już tylko jeden problem na głowie.

– Jaki?

– Brak kasy na uzbrojenie. Wczoraj wydałam wszystkie swoje oszczędności na nową pościel, a dziś Abram wziął resztę pieniędzy. Ale do końca dnia jeszcze daleko. Jestem pewna, że gdy we dwie się sprężymy uda się trochę przyrobić.

– Niekoniecznie

– Co? O czym ty mówisz?

– Mnie udało się zaoszczędzić trochę pieniędzy.

– Tobie udało się coś zaoszczędzić? A to coś nowego. A ile, jeśli mogę wiedzieć? – zapytała Varia

– Trzysta talarów. Chciałam sobie kupić za to kupić trochę wołowiny i czekolady, ale… ta broń jest raczej ważniejszym wydatkiem. Chodź, pokaże ci. – powiedziała, po czym udała się w kierunku swojej sypialni. Varia podążyła za nią

Pokój blondynki nie należał do najpiękniejszych. Różowa tapeta odchodziła od ścian, pozostawiając w kilku miejscach białe punkty. Na podłodze nie było żadnej wykładziny, czy dywanu, więc spróchniałe w niektórych miejscach deski odznaczały się swoim ciemnym odcieniem na tle reszty. W pomieszczeniu nie było niczego, prócz dużego podwójnego łóżka oraz komody.

Młodsza elfka wyciągnęła z jednaj z szuflad plik banknotów.

– Myślisz, że starczy? – zapytała blondynka

– O to się nie martw. Znam takiego jednego handlarza, który może nam coś sprzedać za te trzy stówki.

– A gdzie ten sklep jest?

– Nie mówiłam, że to jest sklep.

– Co?

– Widzisz, Egrin nie jest człowiekiem zbyt praworządnym. Broń, którą taszczy do Arro sprzedaje na boku.

– A skąd o nim wiesz?

– Widzisz, byliśmy kiedyś parą.

"Dziwne" – pomyślała Aklea. Varia miała kilku partnerów, ale każdego z nich blondynka znała, a to był pierwszy raz, kiedy słyszała o kimś o imieniu Egrin.

– Naprawdę? Nigdy wcześniej mi o nim nie mówiłaś.

– Bo to Mudir. Wiesz, jak ojciec nienawidził tej rodziny za to, jak traktowali jego kuzynkę. Gdyby wyszło na jaw, że się z nim spotykam, wygoniłby mnie z domu

– A dlaczego teraz ze sobą nie jesteście?

– Dziesięć lat temu Egrin został wcielony do wojska. Każdy ludzki chłop, co osiemnaście ukończył miał się zgłosić do woja na tą całą wojnę z Unią. Trzy lata go nie widziałam… Pisaliśmy do siebie listy, co prawda, ale to było za mało. W ciągu tych trzech lat to uczucie wygasło.

– Przykro mi, że ci nie wyszło

– Stare dzieje. Było, minęło. – rzekła obojętnie czarnowłosa

– A dlaczego nic mi o nim wcześniej nie mówiłaś?

– Bo bałam się, że to się wyda. A po tym, jak do woja trafił – po prostu nie widziałam sensu, by to robić.

– Własnej siostrze nie ufasz?

– W tamtym czasie bałam się w tej kwestii zaufać komukolwiek… Wybacz.

– No dobra, a tak w ogóle to skąd wiesz, że handluje bronią?

– A, czasem się spotykamy przy kawie, powspominać trochę, czy pogadać.

– I on tak po prostu ci tak powiedział? Że prowadzi nielegalny interes? Przecież to jak podanie się jak na talerzu policji.

– Powiedzmy, że on wie, że nie podzielę się z tą informacją z nikim niepowołanym.

– Mnie powiedziałaś.

– Bo ty jedziesz na tym samym wózku, co ja. Bez jego broni będziemy w czarnej dupie, a ty raczej nie chcesz się tam znaleźć, co nie?

– Nie. Oczywiście, że nie.

– No widzisz…

– On mieszka gdzieś daleko? – zapytała Aklea

– Pomieszkuje czasami w Nowym Arro.

– Jak to "pomieszkuje"?

– Co prawda obowiązkowe cztery lata w woju odpracował, ale dalej siedzi w wojaczce. Tylko teraz jako najemnik. W mieście zatrzymuje się na miesiąc, może dwa, a potem znów w świat…

– Syn burżujstwa, a musi wynajmować swoją broń za kasę?

– A za co miał się utrzymać? Gdy Mederia republiką się stała, państwo wywłaszczyło z majątku jego rodziców, a jemu samemu do roboty spieszno nie było.

– Ten człowiek musi kochać walkę… Ale dobra, nie wnikam. Gdzie on teraz jest?

– Dwa tygodnie temu przybył do Arro, także dalej w mieście siedzi.

– A wiesz gdzie konkretnie?

– Wynajmuje mieszkanie na ulicy Purga Modera.

– A te trzy stówki wystarczą?

– Oczywiście. Egrin nie zedrze wiele z kogoś, kogo dobrze zna.

– No dobra, to w drogę.

Varia pospiesznie wzięła z komody z przedpokoju kartkę, po czym chwyciła do ręki ołówek i napisała, że wraz z siostrą skierowały się do Marcha Agronare. Następnie chwyciła taśmę i przykleiła nią kawałek papieru na zewnętrzną stronę drzwi. Wkrótce potem, elfki opuściły budynek, w którym mieszkały.

Oczom sióstr ukazała się najbardziej podła ulica Nowego Arro, Ulica Związkowa. Ta dzielnica była jedną z nielicznych, które nie posiadały brukowanej drogi. Zamiast niej, mieszkańcy tej części miasta musieli poruszać się po piaszczystej ścieżce. Dzikie psy i koty przechadzały się beztrosko, okazjonalnie spoglądając na rezydentów tego miejsca. Budynki mieszkalne były w równie nędznym stanie co ulica, której stanowiły część: większość dachówek zamiast na dachach leżała na ulicy, niemal wszystkie okna były powybijane, a farba, która dawniej ozdabiała te budowle w całości zeszła, zostawiając tylko wykonane z cegieł ściany.

Niemal całe miasto pokryte było szarością. Zarówno ulice jak i budowle skąpane były w tej ponurej barwie. Nawet niebo zanieczyszczone dymem wydobywającym się z kominów domostw czy fabryk współgrało kolorystycznie z panoramą miejską.

Ulice wypełnione były dziesiątkami przechodniów. Nowe Arro zamieszkiwane było tylko przez dwie rasy: elfów i ludzi. Podążając za obowiązującą modą, niemal wszyscy mieszkańcy, nieważne jakiej płci byli hodowali sobie długie włosy. Miało to niestety wady, gdyż długie owłosienie przysłaniało jedyną część ciała, która pozwalała te dwie rasy od siebie odróżnić – uszy.

Dziewczyny ruszyły w drogę, Skierowały swoje kroki na północny wschód od swojej kamienicy. Będąc na ulicy Vighontra Eraenta, siostry udały się na północ.

Okupiwszy swoją wędrówkę kolejnymi paroma sekundami, siostry przybyły na miejsce. Ulica Purga Modera. Dzielnica ta nie zachwycała swoim wyglądem. Wszędzie aż roiło się od niedopalonych papierosów, czy pustych butelek po wszelkiej maści alkoholach.

Siostry weszły do budynku znajdującego się naprzeciw fabryki szkła. Mieszkanie Egrina znajdowało się na ostatnim piętrze tej budowli, jednak po paru minutach, elfkom udało się na nim znaleźć. Jedne, jedyne drzwi, które się na tym poziomie znajdowały zostały ozdobione napisem "E.H. Mudir".

Varia zapukała do drzwi parę razy.

Elfki musiały poczekać paręnaście sekund, jednak w końcu drzwi stanęły przed nimi otworem. Siostry ujrzały w nich człowieka, którego okrągła twarzyczka oszpecona została dziesiątkami blizn i ran. Osobnik ten miał długie, brązowe włosy. Na jego lewym oku widniała czarna opaska. Wszystko to nadawało mu surowego wyglądu.

Zapach, który od niego bił nie należał do najprzyjemniejszych. Z jego ust wydobywała się ostra woń alkoholu, a z jego ubrań – potu zmieszanego z dymem papierosowym.

Z całą pewnością o jego ubiorze nie można było powiedzieć, że jest wyszukany. Nosił na sobie jedynie luźne, brązowe spodnie, oraz skórzaną kurtkę tego samego koloru. Pod nią nie miał niczego, dzięki czemu dziewczyny mogły ujrzeć jego owłosiony, okrągły brzuch.

– Witaj, Eg. – rzekła Varia

– Varcia! Wejdźcie, proszę! – odparł człowiek

Siostry zastosowały się do jego rady. Wkrótce potem, mężczyzna zamknął drzwi. Warunki panujące wewnątrz nie były zbyt komfortowe. Nie można było postawić kroku, by butem nie nadepnąć na opróżnione opakowanie po jedzeniu. Pajęczyny w rogach ścian odznaczały się białymi punktami na tle brązowych ścian i podłóg. Niemal w każdym miejscu widniały plamy po artykułach spożywczych, przez co to miejsce mieniło się dziesiątkami kolorów.

Obie elfki zaczęły zachodzić w głowę, jak można było do takiego stanu doprowadzić. Varia wiedziała, że Egrin nie należy do najbardziej higienicznych ludzi na świecie, ale to przechodziło jej wszelkie oczekiwania.

– Kim jest to dziewczę, które z tobą przyszło?

– To moja młodsza siostra, Aklea.

– No, no… Ładna ta twoja siostrunia, wiesz? – powiedział mężczyzna

– Eg, nie przyszłyśmy tutaj, żebyś mógł się zalecać do mojej siostry.

– A co ci tak kurwa zależy? Przecież nie jesteśmy już razem.

– I nie zapowiada się, żebyśmy do siebie wrócili. Dobra, koniec gadania. Masz jakąś broń na zbyciu?

– Co? Broń na zbyciu? Co ty pierdolisz?

– Jak to? – zapytała zdziwiona Aklea – przecież Varia powiedziała mi, że sprzedajesz broń na boku. Wyjaśnij mi to! – zwróciła się tym razem do siostry

– Co zrobiła?! – zapytał się wzburzony

– Powiedziałam jej, Eg. Możesz skończyć z tą szopką! – odparła czarnowłosa

– Dlaczego, do cholery to zrobiłaś?!

– Z tego samego powodu, dla którego ty to powiedziałeś mnie. Ufam jej.

– Kobieto, ty mnie kiedyś do grobu wpędzisz. Ale, dobra, skoro i tak wie… – westchnął, po czym zwrócił się do Aklei – Jeśli komukolwiek piśniesz choćby słówko, że rozprowadzam broń na boku, to możesz być pewna, że moi przyjaciele cię odwiedzą, a oni nie są zbyt delikatni. Rozumiemy się?

Młodsza elfka niepewnie pokiwała głową.

– Eg, psia krew, to moja siostra! – zwróciła Egrinowi uwagę Varia

– No i co?

– A to, że nie pozwolę, by taki cham jak ty jej groził!

– "Cham"? No ja pierdolę, jaka ta Varia się wyszczekana zrobiła… A jeszcze dziesięć lat temu mówiła do mnie "Egciu", "Kochanie"… A parę razy wymsknęło jej się "mocniej", jak do mnie na chatę przyszła.

– Daruj sobie te szczeniackie docinki, bo na mnie one wrażenia nie robią.

– Ha! – krzyknął nagle Egrin – A ty wciąż drętwa jak widły w gównie! Ale zawsze mnie to w tobie pociągało, wiesz?

– Akurat ciebie to pociągało wszystko co miało cycki. Dobra, koniec z tym pieprzeniem od rzeczy. Masz tą broń, czy nie?

– Obiecujesz, że nikomu więcej o tym nie powiesz? – spytał się Varii

– Ta.

– A ty? – zadał pytanie blondynce

– Tak.

– Za mną.

Mężczyzna zaprowadził je do salonu. To miejsce było trochę czystsze od pozostałych, ale wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Wszędzie wokół walały się opróżnione butelki po piwie, a w prawym rogu pomieszczenia leżało kilka zużytych prezerwatyw.

Znajdowała się tutaj jedynie zielona kanapa, mały stolik do kawy, ustawiony przy niej, oraz dwa fotele, umiejscowione po przeciwnej stronie stołu.

Mężczyzna usiadł na kanapie. Elfki zajęły miejsca na siedzeniach.

– Na Erdnera. Wiem, że od zawsze byłeś brudasem, ale są jakieś granice. Widziałam świnie, które miały w chlewie czyściej, niż ty w mieszkaniu – rzekła Varia

– Znów zaczynasz? Co ty, mieszkasz tutaj, że tak mordą psioczysz?

– Skąd tu taki syf?!

– Wczoraj miała tu miejsce mała impreza.

– Mała?

– Dobra, skończ już z tym. Kupujesz coś, czy nie?

– Uważaj tylko, byś nie złapał przez ten bród jakiegoś choróbska. Ale wracając do tematu – mam trzy stówki. Co możesz mi za nie zaproponować?

– Trzy stówki mówisz… nie jest to zbyt duża kwota, ale da się coś wykombinować. Zaczekaj tutaj, zaraz wracam.

Egrin skierował swoje kroki do innego pokoju.

– Na Erdnera, to na prawdę był kiedyś twój ukochany?! – zapytała się Aklea.

– No był, był…

– Ja to bym się takiego brzydziła kijem dotknąć.

– To musiałabyś go zobaczyć w liceum. Takiego chłopa wszystkie mi zazdrościły.

– A tak w ogóle to byłaś z nim szczęśliwa?

– Czasami naprawdę nie potrafił się pohamować przed flirtem z innymi, czym wyprowadzał mnie z równowagi, ale tak, mimo wszystko byłam.

– A planowałaś z nim związać się na stałe, czy to był tylko taki przelotny związek?

– Na stałe. Zdecydowanie na stałe.

– Ja, gdybym miała się z kimś wiązać to tylko z elfem.

– Ta… U mnie w liceum też każda elfka tylko z elfami się wiązała, a parę lat później większość wpadki zaliczyła i wylądowała na ulicy albo w domach samotnych matek. A z człowiekiem jedyne, o co trzeba się martwić to znalezienie wygodnej pozycji. – rzekła czarnowłosa, goszcząc na twarzy delikatny uśmiech

Aklea poczuła się niezręcznie, kiedy te słowa wypłynęły z ust jej własnej siostry, toteż zdecydowała zmienić temat.

– A tak w ogóle, to jak doszło do tego, że zaczęliście ze sobą chodzić?

– Poznaliśmy się, kiedy tylko poszłam do liceum. Miałam wtedy piętnasktę, a on szesnaście. Zagadał do mnie już pierwszego dnia, jak tylko weszłam do szkoły. To było mi nawet na rękę. Pierwszy znajomy w nowej szkole… z czasem posuwał się do coraz śmielszych rzeczy. A to proponował spotkania, a to pomagał w zadaniach domowych. I tak pewnego dnia zostaliśmy parą. Oczywiście, staraliśmy się ze wszystkich sił, by nasi rodzice się o nas nie dowiedzieli….

– Nie przeszkadzało ci to, że jego rodzice wyzyskiwali kuzynkę taty?

– Z tą sprawą Egrin miał akurat najmniej wspólnego. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym zacząć nie lubić Ega. Mogłam co najwyżej nie lubić jego rodziców.

– I co było dalej?

– A dalej to już wiesz, co się stało.

– A czy dawniej też taki był?

– Taki? To znaczy jaki?

– No wiesz… wybuchowy.

– Chodzi ci o to przed chwilą?

Jasnowłosa pokiwała głową.

– Cóż, Egrin może i łatwo się wścieka, ale w gruncie rzeczy to swój chłop.

Do izby wszedł Egrin, dzierżąc w rękach dwa rewolwery. Jak na bronie tego typu, rewolwery były dość spore. Mężczyzna położył je na stół.

– I jak? To najlepsze cacka, jakie mogłem znaleźć.

– To chyba niezbyt się wysiliłeś. – odparła jego była kochanka

– A czego oczekiwałaś za trzysta? Maszynówki? A może od razu moździerza? I tak jest tanio. W okolicznym sklepie za coś takiego zapłaciłabyś ze dwa razy tyle! A tak poza tym to niewiele mi się już na składzie ostało.

– Przecież ty zawsze z wypraw przynosisz masę tego żelastwa. W przeciągu dwóch tygodni od twojego powrotu do Arro udało ci się to wszystko sprzedać?

– A to była dość ciekawa sprawa. Jakiś tydzień temu przyszła do mnie trójka ludzi. Jeden z nich był niziutki i miał miodowe ślepia, drugi – mniej więcej mojego wzrostu nosił na sobie mundur wojskowy, a trzeci był jebitny jak stodoła i miał ogromną, rudą brodę. Wyglądali, jakby z jakiegoś cyrku spierdolili, ale kasy to naprawdę sporo mieli… Wykupili ode mnie prawie wszystko, co miałem na składzie. Zostało tylko kilka rewolwerów, które przytachałem tutaj jeszcze z wojny z Unią Rewolucyjną.

Obydwie zdziwiły się trochę słowami Egrina. O ile dwóch ostatnich nie znały, to pierwszy mężczyzna z opisu figurował w ich głowach jako windykator ich zadłużenia. Momentalnie w ich głowach narodziła się ciekawość nad zamiarami gangstera.

– A możesz coś o tych rewolwerach powiedzieć? – rzekła Varia, wracając do tematu

– Oczywiście. No więc tak. Te rewolwery to model Atirm Konati dwieście trzy, bardzo popularny wśród Unitów. Lufa ma średnicę dziesięciu milimetrów. Bęben mieści w sobie osiem naboi i po każdym strzale przekręca się automatycznie w czasie nie większym niż sekunda. Najlepiej napierdalać z tego gnata z małych dystansów. Żeby go naładować musicie nacisnąć ten taki dziubek – powiedział, wskazując na kurek, małą część umieszczoną nad uchwytem, odstającą od bębna – i włożyć naboje do komór bębnowych. No i oczywiście potem musicie tą komorę zamknąć. Zainteresowane?

– Tak. – odparła Varia

Aklea wręczyła Egrinowi pieniądze, a ten oddał im broń. Kiedy elfki myślały, że interesy z mężczyzną dobiegły końca, były wojskowy wyciągnął z kieszeni brązową sakwę, na której środku widniał jakiś dziwny znak.

– A co to? – zapytała Varia

– Mały podarunek – odrzekł z uśmiechem – te rewolwery są wam potrzebne, bo chcecie coś odpierdolić, co nie?

Obie pokiwały głowami.

– W tym wypadku to wam się przyda.

Starsza elfka spojrzała do środka, nawet nie próbując ukryć zaciekawienia. Ku jej zaskoczeniu niczego tam nie było.

– Tutaj nic nie ma! Żarty sobie stroisz?

– Z ciebie, złotko? Nigdy w życiu – rzekł Egrin, przechylając dołem jeden z pojemników. Z torby wysypały się dziesiątki naboi, bandaże, oliwy, wpędzając umysł obu elfek w zakłopotanie.

– Ale jakim cudem? – zapytała się zdziwiona Aklea

– Bo to sakiewki zaklęte przez najlepszych zaklinaczy z Kolb. Trzeba się naprawdę postarać, żeby coś takiego wypełnić. A najlepsze jest to, że choć byście wpierdoliły tam pociski armatnie – to wciąż będzie tak ciężkie, jak teraz.

– Pierwsze słyszę o takich bezdennych sakiewkach.

– Kiedyś były plecaki, ale sakwy są mniejsze, łatwiej się je nosi, a i koszta wykonania niższe.

– A skąd to masz?

– Parę lat temu ocaliłem dupsko pewnemu magowi i on mi dał pięć takich.

– I ty je nam te sakiewki po prostu dajesz? Taką nagrodę? – zapytała blondynka

– A czemu nie? Słonko, naprawdę, dwie w tą czy w tamtą nie sprawiają mi różnicy

– A co z zawartością?

– Jest wasza. Jeszcze coś?

– Nie, my już będziemy iść – rzekła Varia, wsypując amunicję z powrotem do sakiewki – dzięki, Eg.

– A jeśli mogę wiedzieć – tej broni potrzebujecie, bo… – rzekł Egrin, czekając, aż zdanie dokończy któraś z elfek

– Jakiś profesorek oferuje pięćdziesiąt tysięcy każdemu, kto będzie mu towarzyszył w eksploracji jakiś elfickich ruin

– March Agronare, co nie?

– No tak…

W tym momencie duszę Varii ogarnęło szczere zdziwienie. Zazwyczaj Egrin aż rwał się na takie wyprawy. Nie rozumiała dlaczego jeszcze nie ma go u autora tego ogłoszenia.

– A, czytałem to ogłoszenie. W sumie ciężki pieniądz, ale ja nie mam zamiaru tam iść.

– Dlaczego? – zapytała Aklea

– Raz byłem w elfickich ruinach niedaleko Mess i delikatnie mówiąc – za dobrze tego nie wspominam.

– Co tam się wtedy stało?

– Wraz z kompanami tropiliśmy wtedy grupę bandytów, co to ukradła jakiemuś bogaczowi jego świecidełka…

– A to policja nie mogła się tym zająć?

– Nie bardzo. Te świecidełka nie były do końca legalne. Ale, do rzeczy: Tropimy tych złodziei z ferajną, tropimy, aż w końcu docieramy do jakieś elfickiej krypty, czy coś takiego. Wchodzimy tam, szukając tych sukinsynów. Idziemy to w lewo, to w prawo, jednak niczego nie znaleźliśmy. Już mieliśmy wracać do domu z pustymi rękami, aż tu nagle usłyszeliśmy, jak ktoś strzela. Jeden z moich kompanów to wyglądał, jakby mu się na zawał zanosiło, kiedy to usłyszał… No ale… Idziemy tam szybko, chcąc sprawdzić co się dzieje. W jednej z sal znaleźliśmy trupy wszystkich tych zbirów, których ścigaliśmy… Ale to nie było jeszcze wszystko. Po drugiej stronie tego pomieszczenia stał jakiś łysol… Bez namysłu wyciągnęliśmy broń i zapytaliśmy się tego chuja kim on jest, a on odpowiedział tylko delikatnym uśmieszkiem i wyszedł z pomieszczenia.

– Więc co w tym takiego strasznego? – zapytała Varia

– Jeszcze nie skończyłem! Słuchaj grzecznie, co Eg ma do powiedzenia! No więc, kiedy tylko ten łysol zniknął w ciemnościach, z przeciwległych pomieszczeń nagle wybiegły dziesiątki chodzących trupów. Setki zasranych ożywieńców pędzących prosto na nas… Formujemy z ferajną szyk, strzelamy, sieczemy szablami… I wszystko to jak grochem o ścianę. Nie sposób ich było zajebać… Ta cała cholerna wyprawa kosztowała życie aż dziewięciu moich towarzyszy. Tylko zasrana trójka z nas przeżyła!

– Nieumarli?! Jakim cudem?! Przecież ktoś powinien przyjść i zrobić z nimi porządek! Nie wierzę, by ktoś ich nie zauważył! – oznajmiła Aklea

– Ależ ktoś przybył i spróbował… Ale niezbyt im wyszło… Wśród tych trupów, które nas zaatakowały, były trupy rycerzy z Gildii Magów… Widziałem je dobrze. Miały na sobie czarno-białe mundury.

"Ta… Gildyjniacy mieliby zostać pokonani" – pomyślała sobie czarnowłosa z niedowierzaniem. Obie z siostrą doskonale znały Gildię Magów. Stowarzyszenie to miało dostęp do oręża, który dla większości państw był tylko marzeniem, a w jego skład wchodzili czarodzieje władający prawdziwie śmiercionośną magią. Varia szczerze wątpiła, że to właśnie trupy członków tego stowarzyszenia były w tej krypcie.

– Dzięki, Eg, my już pójdziemy. – rzekła Varia

– Jeśli jeszcze czegoś chcecie, mówcie to teraz. Za parę minut mam pociąg.

– Gdzie jedziesz?

– Do Askonii

– Jakiś biznes tam masz?

– Nie, wyprowadzam się. Mam już tam nawet dom kupiony.

– Czemu?

– Wkurwia mnie już Mederia. Nic sprzedać nie mogę, póki pozwolenia nie dostanę, dla Gildii jako najemnik pracować nie mogę, póki pozwolenia nie dostanę. Jeszcze do tego dojdzie, że będę musiał dostawać pozwolenie na wyjście do kibla… Ehh… Od momentu, w którym król kopyta wyciągnął, a Mederia stała się republiką ten kraj zszedł na psy. Chcecie jeszcze coś ode mnie?

– Nie, my już raczej pójdziemy. Szczęśliwej podróży.

– Żegnaj.

Uprzednio schowawszy broń w sakwach, opuściły mieszkanie Egrina. Ruszyły w kierunku posiadłości organizatora ekspedycji.

Wreszcie, po ponad godzinie przechadzki dotarły na miejsce. Dzielnica ta była znacznie ładniejsza, niż reszta miasta. Nie było tutaj żadnych paskudnych kamienic, czy fabryk: stały w niej tylko piękne domy jednorodzinne.

Ulica Robotnicza. Zdecydowanie najpiękniejszy widok w całym mieście.

Każdy z domostw wybudowanych w tym miejscu potrafił cieszyć oczy, jednak jeden z nich przyćmiewał je wszystkie. Ogromny, biały pałac z czarnym dachem, który oznaczony był liczbą dwadzieścia dwa uchodził za najwspanialszą budowlę, jaką elfki kiedykolwiek widziały. Widać było, że właścicielowi tego budynku powodziło się w życiu.

Rezydencja składała się z dwóch pięter. Wejście do środka ozdobione zostało pięknie wykonanym daszkiem, podtrzymywanym przez cztery równo oddalone od siebie kolumny. Od ogrodzenia, aż po drzwi wejściowe biegła brukowana ścieżka, wzdłuż której rosły rzędy krzewów.

Siostry ruszyły w stronę drzwi. Będąc na końcu pałacowej dróżki, czarnowłosa zapukała. Po chwili drzwi się otworzyły, a elfki ujrzały ludzkiego mężczyznę odzianego w garnitur, którego szyja ozdabiana była przez stylową, czerwoną muszkę. Osobnik posiadał delikatny zarost, a jego włosy na głowie wyrastały jedynie kilka milimetrów spod skóry.

– Tak? W czym mogę pomóc?

– Pan Agronare? – zapytała Aklea

– Nie, nie. Kriston, jego lokaj.

– Lokaj? Dlaczego Pan pracuje w niedziele?

– To już moja sprawa. Czy mogę wiedzieć, dlaczego panie tu przyszły?

– Aklea cicho! – wtrąciła Varia – nie przyszłyśmy tutaj rozmawiać o pracy tego pana.

– Ale… – próbowała dyskutować blondynka, ale ostre i stanowcze spojrzenie siostry błyskawicznie zgasiło jej entuzjazm

– Jesteśmy tutaj w sprawie ogłoszenia. – rzekła czarnowłosa

– Było tak od razu. Proszę za mną.

Varii i Akleai ciekawym wydał się fakt, że w rezydencji było naprawdę sporo przeróżnych artefaktów przeszłości. W szklanych gablotach, tak licznie występujących wewnątrz willi schowane były pokryte rdzą miecze o wygiętym w bok ostrzu i włócznie, których grot przypominał kształtem liść klonu. Na ścianach wisiały zbroje, które mimo swojego wieku dalej potrafiły zachwycać wyglądem, tarcze o kształcie prostokąta, z których wystawał kolec w miejscu gdzie przecinały się ich przekątne i hełmy, z których wyrastały rogi ciągnące się szeregiem od nosala aż po ich kraniec. Stan tego uzbrojenia pozwalał przypuszczać, że powstał on tysiące lat temu, a delikatny, smukły wygląd tego ekwipunku świadczył, że był on dziełem rąk elfickich rzemieślników. Dominującą paletą kolorów wśród nich zdawała się być czerwień i złoto, lecz kurz i rdza robiły swoje, przysłaniając spory fragment tych osłon.

Lokaj zaprowadził je na drugie piętro.

Ten poziom był jedynie korytarzem, w którym znajdowały się wejścia do innych pomieszczeń. W rogach pokoju stały mosiężne lampy dobrze wpasowujące się w ogólny wystrój domu. Przez cały podłużny hal ciągnął się czerwony dywan ze złotymi zdobieniami.

Elfki podążały za służącym, póki ten nie zatrzymał się obok drzwi graniczącymi z krańcem holu.

– Pan Agronare jest w tym pokoju. Zwracajcie się do niego z szacunkiem i nie próbujcie robić niczego głupiego. Jasne?

– Jak słońcę. – odpowiedziała Varia

Sługa tylko skinął głową. Otworzył drzwi, po czym cała trójka weszła do sypialni Marcha.

Dziewczyny zostały ugoszczone widokiem małego pokoju. Ściany pomieszczenia, podobnie jak drewniana podłoga były delikatnie białe. Jedyne elementy, które kolorystycznie kłóciły się z reżimem jasnej barwy to ogromny regał ciągnący się wzdłuż wschodniego muru oraz brązowy, skórzany fotel, ustawiony tuż obok wypełnionego literaturą mebla.

Na fotelu siedział mężczyzna rasy ludzkiej, którego twarz przystrajały delikatne zmarszczki. Na jego głowie nie widniał ani jeden włos. Człowiek ten nosił na sobie gruby, czarny szlafrok, którego kołnierze i rękawy odznaczały się na tle reszty swoim złotym kolorem. Na jego nosie widniały okrągłe okulary, a w ustach – fajka.

Na pierwszy rzut oka, osobnik ten nie wyróżniał się pośród reszty niczym, jednak uważnym przypatrzeniu się w oczy człowieka Varia dostrzegła coś niezwykłego. Tęczówki profesora miały nienaturalnie niebieski odcień: były one wyjątkowo jaskrawe.

– Witam. – przywitała się Varia

– Witam. Jestem March Argon Agronare. W czym mogę pomóc? – powiedział, odkładając fajkę na stolik przy fotelu

– Nazywam się Varia, a to jest moja siostra Aklea. Jesteśmy tutaj w sprawie ogłoszenia.

– Hmm… Ujmę to tak: osobiście nic do was nie mam, ale jesteście elfkami.

– To co mamy przez to rozumieć? Elfów w ogóle pan nie przyjmuje?

– Ależ oczywiście, że przyjmuję. Jednak tylko weteranów, którzy swoje przeżyli… A wy… Wybaczcie, że to powiem, ale sprawiacie wrażenie, jakbyście nie wiedziały, którą stroną broń się trzyma.

– Każdy tak sądzi, ale zazwyczaj szybko się przekonują, że ten osąd nie był trafiony. Może i nie wyglądamy, jakbyśmy potrafiły posługiwać się bronią, ale proszę mi wierzyć – znamy się na tym, co robimy.

– Doprawdy? A gdzież nabrałyście takiego doświadczenia?

– To tu, to tam… Naprawdę szkoda czasu, by wszystkie miejsca po kolei wymieniać…

– Śmiało… Mi się nie spieszy. Chętnie usłyszę o któreś z waszych przygód.

Varia tylko spojrzała niepewnym wzrokiem na swoją siostrę, jakby szukając odpowiedzi na pytanie Marcha.

– No więc… Wraz z siostrą byłyśmy w ruinach… elfickich ruinach obok Mess.

– Doprawdy? – zapytał March, goszcząc na twarzy złośliwy uśmiech – opowiedzcie mi o nich coś więcej, bo umieram z ciekawości…

– No więc pełno nieumarłych tam było…

– A kiedy byłyście w tych ruinach?

– Z rok temu.

– Hmm… To bardzo ciekawe. Pół roku temu byłem w tych ruinach i wiecie co? Okazało się, że to miejsce objęte jest kwarantanną. Za choćby postawienie kroku na terenie tych pozostałości groziła śmierć. Mogę wiedzieć, jak udało wam się ominąć postawione tam zabezpieczenia?

– N… nie… – rzekła zakłopotana Aklea – Dobra, nie byłyśmy tam!

– No… no… Damom nie przystoi tak brzydko kłamać… Niemniej jednak doceniam wasze starania na dostanie się do mojej ekspedycji. Niestety, nie mogę was przyjąć. Chyba same rozumiecie.

– Ale… – wtrąciła nieśmiało Aklea

– Nie ma żadnego "ale", do diabła. – rzekł bardziej stanowczo – Tu chodzi przede wszystkim o życie uczestników wyprawy. Najmowanie kogoś, kto nie miał najmniejszej styczności z wojaczką byłby strzałem w stopę. Do tych ruin potrzebuję kogoś, kto nie boi się spojrzeć śmierci prosto w oczy, kogoś, komu nie jest obca wojna, walka i niebezpieczeństwo. Wybaczcie, ale nie mogę was przyjąć.

– A skąd niby wie pan, że nie miałyśmy kontaktu z walką?

– To widać. Żadnych znamion wojennych, niepewność i strach w oczach. To nie jest widok wojownika z prawdziwego zdarzenia… Macie wy w ogóle jakieś umiejętności, które mogłyby się tam przydać?

Obie elfki zamilknęły.

Nagle March zaczął pocierać brodę palcem wskazującym

– Chociaż… Może gdybyście udowodniły, że potraficie walczyć… – rzekł człowiek cicho. Ton jego wypowiedzi sugerował, że mężczyzna skierował te słowa bardziej do samego siebie, niż do nich.

"Szlag" – zaklęła czarnowłosa w duchu. Gdy czytała to ogłoszenie to miała nadzieje, że nie będzie takich trudności. Niemniej jednak pozwoliła profesorowi mówić.

– Jak bardzo chcecie dołączyć do mojej ekspedycji?

– Bardzo. – odparła Aklea

– A mogę wiedzieć, po co wam te pieniądze?

– Długi. Tylko tyle powinien pan wiedzieć. – rzekła czarnowłosa

– I jesteście gotowe na podjęcie się tego ryzyka?

– Tak! – odparły naraz obie

– W takim razie poddam was małemu testowi, który pozwoli mi ocenić, czy pasujecie do drużyny. Otóż…

– Do sedna – rzekła Varia

– Jak sobie życzysz. W lesie niedaleko Nowego Arro niedawno zagnieździł się zmorniak. Zabijcie go a jako dowód jego śmierci pokażcie mi jego oko. Wtedy będę miał pewność, że będziecie w stanie sobie poradzić.

– Ale pan nie ma prawa kazać nam polować na niego!

– Nie mam? – zapytał March z ironicznym uśmiechem – No proszę, a to ciekawe. Może zechcesz mi wytłumaczyć dlaczego, co?

Blondynka tylko popatrzała się niepewnie w stronę profesora.

– Bo…

– Posłuchaj, ja nie mam czasu na twoje biadolenie. Zabieracie się za zabicie zmorniaka, czy mam szukać na wasze miejsce kogoś innego?

Na krótką chwilę w sali zapadła cisza, jednak Varia postanowiła ją przerwać.

– A co to zmorniak? – zapytała czarnowłosa

– Jak to? Takie wielkie bojowniczki, a nie wiedzą, co to jest zmorniak? W porządku, powiem wam. Jest to rodzaj nieumarłego, ghoula konkretniej. Jeden z najniebezpieczniejszych gatunków. Można go łatwo rozpoznać z powodu wyrastających z jego pleców kolców i szarej jak kamień skóry.

– Skąd wiadomo, jaki to gatunek ghoula? W gazecie nic o tym nie pisali.

– Nie dalej niż przedwczoraj grupa czarodziei z Gildii zapuściła się do lasu, żeby pokonać nieumarłego. Cel mieli szczytny, lecz niestety, nie udało im się go wypełnić. Z ośmiu chłopa wrócił tylko jeden… A tak się składa, że niedawno z nim rozmawiałem i wszystko mi powiedział.

Varia w prawdzie nie wiedziała, co to za bydle ani jak się z nim walczy, ale była zdeterminowana. Nie zamierzała rezygnować z wyprawy, choćby człowiek ten kazał jej walczyć ze wszelkim złem tego świata.

Aklea z każdą sekundą denerwowała się coraz bardziej. Nie dość, że i tak myśl o wstąpieniu do drużyny profesora została podjęta z braku alternatyw to jeszcze teraz musiała polować na jakiegoś potwora, by jakoś to jedyne wyjście otworzyć. Szlag – zaklęła w myślach.

– A… ale skoro zawodowcy polegli to jakie my mamy szanse? – zapytała drżącym głosem Aklea

– No cóż, będę z wami szczery. Wasze szanse na chociażby na przeżycie, nie mówiąc już o wygraniu starcia są marne… Dam wam jednak krótką poradę, byście całkiem bezbronne nie były: kluczem do zwycięstwa w tej walce jest zachowanie zimnej krwi. Jeśli dacie się ponieść emocjom, jeśli wasze morale zostanie złamane, do jutra nie będzie z was czego zbierać.

– W porządku – powiedziała niepewnie czarnowłosa – Przyniesiemy panu to oko.

– Miło mi to słyszeć – odparł March, wykrzywiając swoje usta w delikatny uśmiech – A więc nie macie tutaj czego szukać bez oka.

Siostry opuściły izbę uczonego.

– Myślisz, że sobie poradzimy? – zapytała Aklea, barwiąc swój głos niepewnością i strachem

– Nie wiem, ale musimy spróbować.

Blondynka przełknęła ślinę nerwowo Nienawidziła, kiedy siostra mówiła w ten sposób na sprawy, od których zależało ich życie. Te słowa wprawiły jej umysł w jeszcze większy niepokój.

– A wiesz cokolwiek o tym zmorniaku oprócz tego, co powiedział ten facet?

– Nie. Trzeba zdać się na szczęście.

– Nie mówisz poważnie, co nie?

– Mówię. Niestety mówię… a teraz chodźmy. Mamy robotę do wykonania.

Aklea już w duchu zaczęła się modlić. Nie była zbyt religijna, ale miała nadzieje, że Erdner doda jej otuchy w walce z tym potworem.

Opuściły posiadłość Marcha i skierowały swoje kroki do kompleksu leśnego. Po dość długiej przechadzce po mieście, postawiły swoje stopy tuż przed wejściem do lasu, goszcząc w oczach legion drzew, na których szczycie ciągnęło się morze delikatnej zieleni. To miejsce wydawało się tak łagodne, ale wiedza o tym, co się tam gnieździ napawała elfki niepokojem.

– Gotowa? – zapytała Varia

– A mam inne wyjście?

Wziąwszy głęboki oddech, wkroczyły do lasu.

 

 

* * * * * * * * * * *

 

 

Elfki kroczyły po lesie, mając cały czas broń w ręku, na wypadek spotkania z celem łowów, bacznie nasłuchując wszelkich podejrzanych odgłosów. Było to łatwe, zważywszy na ich wyczulony z racji przynależności do rasy elfów słuch oraz panowanie niemal absolutnej ciszy. Jednak wcale nie cieszyły się z tego stanu rzeczy. Były w lesie kilka razy i wiedziały, że ta cisza nie jest naturalna. Wcześniej mogły usłyszeć wycie wilków, ryczenie jeleni, czy inne odgłosy zwierząt, a teraz jedyne co dostawało się do ich uszu do bicie ich własnego serca. Ciągle przez to czuły się obserwowane. Ich instynkty przetrwania ciągle im mówiły im, że wśród tej niemal namacalnej ciszy czai się drapieżnik, który zechce wykorzystać ich chociażby najmniejszy błąd.

Bujne korony drzew częściowo pochłaniały światło słoneczne, kąpiąc otoczenie w przyjemnej, pomarańczowej poświacie. Same drzewa – przynajmniej te na krańcu lasu, które elfki minęły jako pierwsze – przystrojone były wręcz dziesiątkami tablic ostrzegających przed wejściem do kompleksu leśnego pisanych nie tylko w oficjalnym języku mederskim, ale także w okolicznych gwarach. Na ziemi leżały dziesiątki gałęzi, które Varia i Aklea starały się omijać. Nie chciały dać zmorniakowi oznak swojej obecności w tym miejscu.

Przełom wiosny i lata od zawsze potrafił zachwycić elfki wymarzoną wręcz pogodą. Nie za gorąco i nie za zimno. Nie za wilgotno i nie za sucho. Lekki wietrzyk smagał delikatnie ich twarze. Obie kochały taką pogodę.

W pewnym momencie elfki spostrzegły na korze jednego z drzew ślady, które zdawały się być pozostawione przez pazury. Sporych rozmiarów pazury. Varia przyłożyła do nich swoją dłoń. Niepokój ogarnął jej duszę, kiedy okazało się, że te zadrapania są dwa razy szersze niż jej palce.

– Myślisz, że zostawił to ten zmorniak? – zapytała szeptem Aklea

– Niewykluczone. – odparła Varia

– Do diabła, przecież takimi pazurami mógłby nas pokroić na plasterki. Jak mamy go pokonać?!

– Spokojnie, przecież mamy broń. Jeszcze nie słyszałam, by cokolwiek przeżyło parę strzałów w czerep. Nie martw się, zabijemy go. – starała się pocieszyć młodszą siostrę.

– Obyś miała rację…

Wznowiły wędrówkę.

Kolejnym punktem, jaki siostry napotkały były ślady stóp odciśnięte w błocie. Varia postanowiła im się przyjrzeć. Zwrócone były w stronę południa względem nich. Bardzo łatwo mogły wyczytać z nich kierunek, dokąd stworzenie, które takie odnóże posiada podążyło.

Sam odcisk nie wskazywał, że posiadaczem takich stóp był człowiek, elf, czy jakakolwiek inna rozumna rasa Medrii. To, co to piętno zostawiło miało bardzo szeroką stopę i pięć palców, których zwieńczenia stanowiły długie pazury. Niedaleko śladów stóp odciśnięte były również ślady rąk. Te również posiadały pięć palców i niebywale długie szpony. Po odległościach, jakie dzieliły ślady rąk i stóp, elfki musiały zaklasyfikować to stworzenie jako poruszające się na czterech kończynach.

Następne minuty zaowocowały odnalezieniem kolejnego charakterystycznego punktu. Dziewczyny znalazły przyklejonego do drzewa za pomocą dziwnej, zielonej substancji ptaka, na którego zwłokach ucztę robiło sobie robactwo.

– Obrzydlistwo. – wtrąciła Aklea

Varię zainteresowała substancja, którą został przyklejony ptak. Postanowiła się przyjrzeć jej dokładniej. Chwyciła jedną z leżących na podłożu gałązek i dotknęła jej krańcem zieloną maź. Elfka szarpnęła kawałkiem drewna, chcąc wydostać go wydostać z zielonej substancji, jednak jej wysiłek poszedł na marne. Ponowiła swoją próbę parę razy, a rezultat zawsze był ten sam. Elfka wiedziała, że ta maź to nie było coś, co jakiekolwiek zwierze bądź roślina w Mederii zdolne było wytworzyć. Na pytanie, kto jest twórcą zielonej substancji odpowiedź nasuwała się tylko jedna.

Dzięki temu eksperymentowi Varia wiedziała, czego może się po tym potworze spodziewać.

Elfki wznowiły wędrówkę, jednak już po kilku minutach jej trwania napotkały coś przerażającego. W zasięg ich wzroku dostały się na pół zjedzone zwłoki jakiegoś mężczyzny przyklejone do drzewa dokładnie takim samym zielonym klejem, który mogły ujrzeć one wcześniej. W wielu miejscach pozbawione były one ciała. Z resztek jego zielonego stroju i broni położonej niecały metr przed nim dziewczyny mogły wywnioskować, że był on leśniczym. Na jego ciele okoliczne robactwo robiło sobie ucztę.

Serca obu elfek zamarły na chwilę. Zimny pot zaczął spływać powoli z ich skroni.

– Varia… – wyszeptała Aklea

Starsza z nich skierowała wzrok na swoją siostrę.

– Ja… ja nie chcę tutaj być. Wracajmy, błagam. – prosiła histerycznie Aklea

– Ja też nie chcę tu być, ale nie mamy wyboru. Musimy zabić tą bestię – próbowała za wszelką cenę zatrzymać siostrę przy sobie. Sama nie mogła nawet marzyć o pokonaniu tego potwora.

– A… a co jak to on zabije nas?!

– Aklea – powiedziała spokojnym głosem, tłamsząc swój strach jak tylko mogła, po czym chwyciła siostrę za dłonie – wiem, że jesteś przerażona. Ja też jestem. Wiem, że starcie z tą bestią to będzie jeden z najstraszniejszych momentów naszego życia, ale przetrwamy tą bitwę, bo mamy coś, czego ta bestia nie ma.

– Co?

– Siebie nawzajem – rzekła elfka, kierując do siostry ciepły uśmiech – Wiele razy pakowałyśmy się w kłopoty i wiele razy wychodziłyśmy z nich obronną ręką, bo miałyśmy siebie nawzajem. Żadnej z nas nie udałoby się, gdyby nie miała obok tej drugiej. Pamiętasz, jak raz zgubiłyśmy się właśnie w tym lesie? Rodzice to chyba nas z dwa dni szukali, a my w między czasie schroniłyśmy się w jakieś norze. Ja wtedy przynosiłam jedzenie, a ty je przyrządzałaś. Ty wtedy nie potrafiłaś zebrać głupiej jagody z krzewu, a ja nie potrafiłam chociażby przegotować wody. Żadnej z nas nie udałoby się, gdyby nie miała tej drugiej…

– Pamiętam – odparła Aklea, również goszcząc uśmiech na twarzy

– No! Skoro wcześniej przetrwałyśmy razem, to teraz też nam się uda. Aklea, choćby nie wiem co się stało – nie opuszczę cię, ale błagam, nie zostawiaj mnie tutaj samej

– Obiecujesz? – zapytała rozpaczliwie

– Obiecuję – powiedziała starsza elfka, przytulając czule swoją siostrę – gotowa?

Młodsza elfka przybrała grymas twarzy, jakby miała się zaraz rozpłakać. Na pytanie Varii tylko pokiwała głową.

– A zatem chodźmy! – oznajmiła Varia

Elfki ruszyły dalej. Następne kilka minut wędrówki zaowocowało napotkaniem kolejnej poszlaki. Tym razem w postaci bordowej cieczy ciągnącej się w głąb lasu.

Varia postanowiła przyjrzeć się jej. Po głębszej analizie, stwierdziła, że to krew. Krew rozlana już jakiś czas temu.

– Tędy! – rzekła, wskazując kierunek którym biegły krwawe ślady

Miała wrażenie, że doprowadzi ona do nieumarłego. Aklea usłuchała swojej siostry i obie po chwili ruszyły za szlakiem.

Końcem trasy okazało się zagłębienie skalne. Elfki przycisnęły broń jeszcze mocniej, po czym ruszyły w jego kierunku. Jedyne, czego ich uszy mogły doświadczyć, to głośne bzyczenie much, dochodzące z tej pieczary. Do ich nozdrzy wdzierał się obrzydliwy swąd rozkładających się ciał. Mimo, że jeszcze nie widziały, co w tamtej jaskini się znajdowało – obie wiedziały, czego mają się spodziewać.

Niemal bezszelestnie weszły do środka. Jaskinia składała się jedynie z jednej komory, do której prowadziło dość strome zbocze. Elfki zrobiły kilka kroków w głąb leża, starając się stawiać swoje stopy tak cicho, jak to tylko możliwe.

Siostry schodziły w objęcia coraz gęstszej ciemności. Z każdym przebytym centymetrem smród coraz zacieklej atakował ich nosy, a uporczywy trzepot skrzydeł owadów – ich uszy. Strach pożerał serca obu elfek. Obie miały szczerą ochotę wynieść się z tego miejsca czym prędzej, jednak z dwojga złego, mając wybór między bestią a gangsterami wolały zmorniaka. Miały nadzieje, że śmierć z jego ręki będzie lżejsza i szybsza.

W końcu, ich wędrówka dobiegła końca. To, co ujrzały w środku przeszło ich najśmielsze oczekiwania. W ich oczach gościł widok humanoidalnej istoty, rozdzierającej swoimi szponami przyklejonego do ściany człowieka. Potwór odwrócony był tyłem do nich. Z pleców wyrastały mu trzy kolce nadające monstrum przerażającego wyglądu. Jego skóra była szara niczym kamień. "Zmorniak" – pomyślała czarnowłosa. To musiał być zmorniak.

Wokół potwora leżało pełno trupów. Trupów ludzi odzianych w czarne mundury oraz zwierząt. Ciało każdego z nich oszpecone zostało dziesiątkami blizn.

Varia dziękowała Erdnerowi i jego aniołom, że monstrum jeszcze ich nie zauważyło. Starając się nie wydawać żadnego dźwięku, elfka wycelowała rewolwer w bestię. Ze wszystkich sił starała się opanować trzęsące się ręce, jednak paniczny strach skutecznie jej w tym przeszkadzał.

Przełknęła ślinę, po czym wycelowała. Miała nadzieje skończyć to szybko. Wzięła głęboki wdech i nerwowo pociągnęła za spust.

Zdziwienie i przerażenie ogarnęły Varię, kiedy ujrzała, jak kula, którą wystrzeliła trafia w głowę, rykoszetując w stronę sufitu. "Kurwa" – przeklęła w myślach. Jej duch był gotów piszczeć z radości, gdyby udało mu się opuścić to ciało w miarę szybko.

Zmorniak obrócił się w ich kierunku, wlepiając w elfki swoje czerwone, pełne nienawiści oczy.

– Wiej! – zawołała Varia, ciągnąc za rękę swoją siostrę w stronę wyjścia

Aklea nie potrzebowała większej zachęty, niż widok idącego w ich stronę potwora by usłuchać się siostry. Czym prędzej wzięły nogi za pas. Blondynka była nieco szybsza od swojej siostry, więc wyprzedziła ją po parunastu sekundach biegu.

Kiedy tylko wybiegły z kryjówki potwora spojrzały za siebie. Bestia leniwie i powoli podążała w ich kierunku.

Varia obejrzała się za siebie jeszcze raz, kiedy były kilkanaście metrów od jamy bestii. Tym razem potwór biegł. Biegł na czterech łapach z niesamowitą prędkością. Po parunastu sekundach, nieumarłego od elfek dzieliło tylko nie więcej niż pięć metrów.

"Szlag" – zaklęła Varia obserwując zmniejszający się między nimi dystans.

Kiedy nieumarły był na odległości dwóch metrów od swoich celów, przystanął na chwilę, unosząc biodra do góry, po czym z całej siły odepchnął się od ziemi swoimi tylnymi odnóżami prosto w stronę Varii.

Potwór skoczył na tle daleko, by znaleźć się dokładnie nad czarnowłosa.

Elfka w jednym momencie poczuła przygniatający ciężar, który powalił ją na podłogę. Nieszczęsna łowczyni wylądowała na brzuchu. Monstrum jednak prędko odwróciło ją tak, by leżała na plecach.

Dopiero teraz Varia w pełni ujrzała jego oblicze. Na jego głowie widniały resztki czarnych włosów. Jego kły przewyższały długością dwukrotnie ludzkie zęby. Szpiczaste uszy zmorniaka wskazywały, że za życia należał do tej samej rasy, co ona. Ciało potwora było podłużne i chude. Wyjątkiem były jedynie jego nogi. One były krótsze, ale za to bardzo umięśnione.

Przeczuwała, że to już jest jej koniec. Była bez broni, przygwożdżona przez bestię do ziemi, bez jakichkolwiek szans na wydostanie się z tej sytuacji.

"Kurwa mać" – pomyślała Aklea. Oto jej siostra leży całkowicie bezbronna, czekając na ścięcie przez bestię. Co robić, zadawała sobie ciągle pytanie. Naboje nie wyrządzały mu najmniejszej krzywdy. Jednak bierność oznaczała tylko i wyłącznie śmierć czarnowłosej.

Strzelić. Tylko to przychodziło jej teraz do głowy. "Do diabła" – przeklęła w myślach jeszcze raz, oddając kilka strzałów w stronę nieumarłego.

Zmorniak zatrzymał swoje szpony i spojrzał w stronę blondynki, po czym ruszył w jej stronę, zostawiając w spokoju swoją poprzednią ofiarę.

Aklea przerażona cofała się powoli z rewolwerem uniesionym w górę. Strach wręcz rozsadzał ją od środka. Nieumarły powoli zbliżał się w jej stronę. Elfka bała się nawet uciec, by nie sprowokować potwora do agresywniejszego ataku.

Varia otworzyła oczy. Nie wiedziała, co się stało, ale przestała czuć na sobie ciężar bestii. Skierowała błyskawicznie wzrok w stronę młodszej siostry. Widząc, jak potwór zakrada się do Aklei, postanowiła interweniować. Przyczołgała się do swojej broni pobiegła siostrze na odsiecz.

Aklea wiedziała, że w rewolwerze zostało jej jeszcze kilka naboi. Długo nie myśląc, blondynka wycelowała rewolwer w ghoula i strzeliła. Bestia przypuściła szaleńczy atak, kiedy tylko od jej skóry odbił się kawałek żelaza. Będąc dostatecznie blisko swojego celu, nieumarły agresywnie zaatakował. Pierwszym z nich było szaleńcze pchnięcie. Aklei udało się w ostatniej chwili uskoczyć przed atakiem. Korzystając z chwili, blondynka oddała w stronę ghoula dwa strzały, żaden jednak nie pozostawił nawet śladu na ciele potwora. Następnym uderzeniem był poziomy zamach na wysokości głowy dziewczyny, które również chybiło. Aklea zręcznie omijała kolejne ataki. W końcu bestia postanowiła zmienić swoją taktykę. Zamiast nieokrzesanych ataków, postanowił przygwoździć ją do ziemi swoją siłą. Złapał ją za ramię i przewrócił, sprowadzając młodszą z sióstr do parteru.

Potwór zaryczał głośno, wpatrując się swoimi ślepiami w Akleę. Mimo przeżerającego ją strachu, elfce udało się dostrzec swoją szansę. Monstrum dało jej coś bezcennego – czas. Te sekundy, które poświęcał na krzyk musiały jej wystarczyć. Błyskawicznie wycelowała rewolwer w twarz nieumarłego. Strach wpędził jej dłonie w niekontrolowany ruch, jednak starała się ze wszystkich sił, by nad nimi zapanować. Zdawała sobie sprawę, że jej los jest teraz w rękach szczęścia. Miała szczerą nadzieje, że te się do niej uśmiechnie. Pociągnęła za spust. Nie musiała długo czekać, by echo krzyków bestii rozbiegło się niemal po całym lesie. Potwór miotał się szaleńczo, trzymając się za pozostałości swojego lewego oka.

"Świetnie" – pomyślała sobie Varia. Nic nie liczyło się dla niej bardziej w tym momencie niż ewakuacja z lasu. Podbiegła czym prędzej do Aklei i pomogła jej wstać, po czym skierowała pędem swoje kroki do wyjścia z lasu.

Aklea postanowiła, że nie pozostanie w tyle. Widząc bezradną w obliczu cierpienia bestię odetchnęła głośno, biorąc głęboki oddech przed najbardziej dramatycznym biegiem jej życia i zaczęła uciekać.

Varia spojrzała za siebie tylko raz. Goszcząc w oczach widok szarżującego w jej stronę nieumarłego przyspieszyła kroku. "Uda się" – powtarzała sobie bez przerwy w myślach. Jednak jej optymizm zaczął się ulatniać, gdy spostrzegła w jakim tempie zmorniak się do niej zbliża.

Niestety, to Aklea była tą sprawniejszą. Swoją szybkość skrzętnie wykorzystała oddalając się od siostry z każdą sekundą. Nie minęło kilka minut, a blondynka zniknęła z pola widzenia czarnowłosej.

Varia została sama. Sama z bestią. "Szlag by to trafił" – zaklęła w duchu Varia, kiedy pomyślała, że pomoc już znikąd nie przybędzie. Zdana tylko na siebie w starciu z bestią. "Niech szlag trafi tą kurwę"– przeklęła w myślach siostrę. Przerażenie zaistniałą sytuacją rozpaliło w jej duszy pożar gniewu. Czuła się jak zwierzę złapane w klatkę przez łowcę. Bezbronna, czująca na karku chłodny oddech śmierci.

Będąc na odległości czterech metrów od elfki, zmorniak wydał z siebie groźny warkot, po czym splunął kulą zielonego kleju prosto w stronę kobiety. Lepki pocisk leciała z ogromną prędkością w linii prostej.

Czarnowłosa nie miała wiele czasu na reakcję. Pocisk w zastraszającym tempie szybował w jej kierunku. Szlag – zaklęła w myślach, kładąc się błyskawicznie na ziemię. Tylko tak mogła uniknąć tego strzału.

Elfka jednak nie zdołała uniknąć konsekwencji tego ruchu. Ledwie sekundę po tym, jak się obróciła, w jej oczach zagościł widok stwora lecącego prosto na nią. Czasu na rozstanie się z podłożem było zbyt mało, a potwór swoje szpony wycelowane miał w jej klatkę piersiową. Wiedziała, że jeśli zostałaby na miejscu, już by się z niego nie ruszyła o własnych siłach. Nie myśląc długo, przeturlała się prędko w bok. Na jej szczęście, udało jej się uniknąć ataku, chociaż od śmierci oddzieliła ją chwila.

W chwili, gdy nieumarły wylądował, skupił swój wzrok na dziewczynie, po czym krzyknął ze złości. To był idealny moment. Korzystając z faktu, że potwór otworzył swój pysk, czarnowłosa wycelowała prosto w otwór na twarzy potwora. Usta bestii były daleko, ręce jej się trzęsły, adrenalina wypełniając ją od środka nie pozwalała się skupić. Szczęście było jedynym, czego w tej chwili potrzebowała. Wystrzeliła wszystko co miała w magazynku, ale opłaciło się. Dwa pociski dostały się do jego paszczy, robiąc z jego jamy ustnej krwawą papkę.

"Szlag" – zaklęła ponownie, widząc, jak po takim strzale ghoul jedyne co robi, to łapie się za usta. "Szlag" – zaklęła jeszcze raz, kiedy tylko pomyślała, co taki strzał zrobiłby z normalnym człowiekiem. "Czy tego czegoś do cholery nie da się zabić?" – zadała sobie pytanie.

Udało jej się jednak coś zyskać. Zyskała czas niezbędny do powstania na nogi. Ustawiając się w pozycji pionowej, czarnowłosa zaczęła uciekać. Tym razem nie był to jedna chaotyczny bieg. Tym razem elfka baczyła na każdy swój krok, nieustannie patrząc na nieumarłego. I tak nie zdołałaby zbiec, a wolała mieć go na oku, niż chaotycznie pędzić w stronę wyjścia.

To było czynnością wyjątkowo trudną. Instynkt wręcz błagał, by ta wyniosła się z tego miejsca tak szybko jak się da, jednak rozsądek odradzał ten plan. Wiedziała, że nie może dać ponieść się emocjom i robiła wszystko, by te nie wzięły góry. Narażała się na błąd, słuchając pierwotnego głosu. Musiała wiedzieć, co zmorniak zrobi, by uniknąć jego ciosów. Najmniejsze niedopatrzenie z jej strony równało się tylko i wyłącznie jej śmierci.

Monstrum nie pozostało dłużne. Otrząsając się po strzale elfki, rozpoczął dziką serię ataków. Pierwszym jego ciosem był potężny wyskok zwieńczony nakreśleniem pazurami w powietrzu sporego półokręgu.

Varia wykonała przewrót do tyłu. Mimo, że ostatni raz taką akcję wykonywała lata temu, wrodzona zręczność i gracja oraz wyostrzony zmysł równowagi pozwalały jej wykonać to działanie perfekcyjnie.

Jej umysł nawiedziło jedno pytanie: co dalej? Dzięki swojemu refleksowi, mogła uniknąć wiele jego ciosów, jednak zapasy jej energii były ograniczone. Nieumarłego zranić nie sposób, jednak była pewna, że jego zabicie było możliwe.

Kolejne sekundy mijały. Nieumarły jednak zdawał się w ogóle nie odczuwać ran, które zadała mu elfka. Wciąż walczył z taką samą zaciętością, jak przedtem, a siły elfki powoli ją opuszczały. Z każdą chwilą elfka traciła nadzieje na przeżycie tego starcia. Nie mogła zranić tego potwora w żaden sposób. Jedynie strzały w usta zdawały się wyrządzać mu krzywdę, jednak dla Varii te dwa trafienia to było po prostu szczęście. Szczęście, na którym nie miała zamiaru dalej polegać.

W tym momencie oddałaby wszystko, by tylko stwór przestał się ruszać. By tylko mogła złapać oddech, poszukać na jego ciele jakiś słabych punktów.

Nagle, w umyśle elfki pojawił się pewien obraz. Podczas gonitwy, monstrum splunęło na ziemię dokładnie taką samą zieloną substancją, jaką znalazła na jednym z drzew. "Bingo" – pomyślała sobie dziewczyna.

Potwór zaatakował po raz kolejny. Kolejne poziome cięcie w powietrzu. To uderzenie było jednak wykonane dość wysoko, bo na wysokości piersi Varii. Dziewczyna jednak tym razem nie odskoczyła w tyłu, tylko przebiegła pod jego ręką. Pełna nadziei, Varia skierowała swoje kroki w stronę klejącej kałuży.

Problemem była szybkość nieumarłego. Ilekroć elfkom udało się uciec na jakąś znaczną odległość potwór błyskawicznie ten dystans zmniejszał. Jednak za każdym razem biegły one w linii prostej. Czarnowłosa była naprawdę ciekawa, czy manewry między drzewami wyjdą mu równie skutecznie.

Brała zakręt niemal za każdym miniętym drzewem, wciąż biegnąc w stronę kałuży. I ten plan zdawał rezultat. O ile ona przy braniu zakrętu ona zwalniała nieznacznie, to bestia niemalże stawała wykonując tą akcję.

Sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Jej płuca rozpaczliwie domagały się powietrza. Jej ciało błagało wręcz o odpoczynek. Nie mogła jednak dać teraz za wygraną. Nie teraz, kiedy była już tak blisko zwycięstwa.

I wreszcie, po paru minutach biegu, ujrzała ją kątem oka. Plama kleju, bezładnie leżącą na ziemi.

Bestia była tuż za nią. Nie odstępowała jej nawet na krok. Biegła co sił w łapach. Tak niewiele dzieliło ją od dziewczyny. Raptem niecałe trzy metry.

To było wystarczająco dużo. Nieumarły odepchnął się z całej siły nogami od ziemi, lecąc prosto w stronę Varii.

To był już koniec. Serce elfki biło jak nigdy wcześniej. Pot zalewał każdy centymetr jej ciała. Przed oczami jawiły się czarne plamki. Wycieńczenie ogarnęła całe jej ciało.

"W końcu" – pomyślała sobie dziewczyna, po czym upadła na ziemię. Zmorniak przeleciał paręnaście centymetrów nad nią, lądując twarzą w substancji.

Tak jak się spodziewała. Jej usta delikatnie wykrzywiły się w uśmiechu, kiedy tylko w jej źrenicach odbił się widok zmorniaka, szaleńczo próbującego wydostać się z pułapki, którą sam zastawił. I wreszcie chwila spokoju, wreszcie okazja, by zaczerpnąć oddechu, by odpocząć chwilę.

Omiotła wzrokiem cielsko potwora, szukając czegoś, co pozwoli jej pozbawić bestię życia. Na spokojnie badała każdy centymetr jego ciała.

I wreszcie, po paru sekundach coś zauważyła. Skóra wokół kolców na plecach odbiegała kolorystycznie od reszty: ta część ciała była trochę jaśniejsza. Varia wyjęła z kieszeni sakiewkę, po czym wyciągnęła z niej kilka naboi. Elfka przeładowała, kierując następnie lufę broni w stronę charakterystycznego miejsca na plecach. Czarnowłosa wystrzeliła. Kiedy tylko żelazo wbiło się w jasną część ciała, krew gęstymi strugami zaczęła opuszczać żyły bestii. Potwór zaryczał wściekle, próbując wydostać się z pułapki, którą sam zastawił. Po tym wszystkim, ten krzyk był dla Varii jednym z piękniejszych dźwięków, jakie dane było jej usłyszeć. Wystrzeliła jeszcze jeden raz. A potem następny, aż w końcu czwarty pocisk uciszył potwora na zawsze. Kiedy tylko ostatni z wystrzelonych naboi przebił się, bestia przestała dawać jakiekolwiek oznaki życia. Przestała wrzeszczeć, ruszać się.

Varia jednak chciała się upewnić, czy to już jest koniec. Podeszła ostrożnie do ciała ghoula, po czym delikatnie kopnęła jego głowę. Ulga zawładnęła elfką, jak tylko zdała sobie sprawę, że zmorniak na powrót stał się martwy.

Koniec

Komentarze

Żywiołaku, skoro, jak sam napisałeś, jest to część pierwsza, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Swoje mięśnie, swoja sypialnia, swoja pobudka, potem też nie jest lepiej.

porośnięte były grzybem, którego czerń idealnie się z nimi kontrastowała – się kontrastować???

 całej kamienicy, w której ,ze względu na brak – spacja po przecinku, a nie przed nim

W prawdzie, istniała tylko jedna budowla – wprawdzie

Mimo, żyła tu już ponad osiem lat – mimo że żyła

Dowody osobiste dla elfów?

Podeszła do lustra i stojącej parę centymetrów nad nim miski z wodą. – miska nad lustrem? Chyba odwrotnie.

Twarz, która uchodziła wśród większości ludzi nie uchodziła za synonim piękna.

Suche, przekrwione oczy o zielonych źrenicach  – źrenice zielone??? Tęczówki!

Tułów kobiety, z wyjątkiem lekko zaokrąglonych piersi, był niemalże idealnie płaski. – a to mnie rozbawiło

Młodsza s sióstr wciąż biła się z myślami – z sióstr

Przegrałeś też bitwę z przecinkami, do tego zły zapis dialogów i masa różnych innych błędów.

Wybacz, ale chyba powinieneś zacząć od krótszych form, gdzie łatwiej znaleźć kogoś, kto zechciałby skorygować wszystkie Twoje błędy i niezręczności językowe.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cóż, dziękuję za wskazanie mi tych błędów. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko to, że mam niewiele czasu dla siebie i nie mam kiedy wyłapać tych wszystkich niedociągnięć. Mam jednak pytanie: czy w tym tekście widzisz same negatywy? I jeśli widzisz jakieś plusy to czy mogłabyś je pokrótce wypisać? Chciałbym wiedzieć co robię źle, a co dobrze. Pozdrawiam.

 

Żywiołaku, nie przeczytałam całości, tylko sam początek. Niestety, nie widzę plusów. Warsztat bardzo kiepski, co jeszcze pogarsza tylko sprawę. Nie zaczyna się powieści od nudnych opisów (szczególnie nie jest to polecane dla debiutantów, bo ci “z nazwiskiem” mogą sobie pozwolić na różne chwyty).

Wdajesz się w opisywanie banalnych czynności (jak poranne mycie) i robisz z tego całą scenę, zupełnie zbędną dla tekstu. Dialogi, niestety, wypadają też niezbyt naturalnie. A wtrącone przekleństwa brzmią tu sztywno i jakby wciśnięte na siłę.

Nikomu nie chce się przelatywać kilku stron tekstu, jeśli nic nie zaciekawia. Czytelnika trzeba czymś zahaczyć. Nie wiem, jaka jest fabuła (choć domyślam się, że to będzie taka awanturnicza przygodówka), ale to, co przedstawiłeś, nie zachęca do czytania. Mam wrażenie, że tak bardzo się starałeś,  że aż przedobrzyłeś. Niemal ostatnie zdanie: Podeszła ostrożnie do ciała ghoula, po czym delikatnie kopnęła jego głowę. – wywołało uśmiech. Najpierw go zmasakrowała, a potem delikatnie kopała? Przy czym kopanie kogoś w głowę ewidentnie nie ma nic wspólnego z delikatnością.

To wszystko wymaga baaardzo dużo pracy, najlepiej zacznij od czytania dobrych powieści, zwracając uwagę nie na samą fabułę, tylko na to, jak autor ją prowadzi, jakie zabiegi stosuje, gdzie wtłacza opisy, a gdzie ich unika.

Mogę Ci polecić wątek do prawidłowego zapisu dialogu:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

 

Edith: Jeden ogromny plus jednak dostrzegam: że chce Ci się pisać i że sprawia Ci to przyjemność.

Ale dlaczego zacząłeś od powieści  a nie od krótkiego opowiadania. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zgadzam się z Bemik – nie jest dobrze.

Początek:

Varia Diallieri obudziła się, rozciągając leniwie swoje mięśnie.

Taka konstrukcja zakłada równoczesność obu czynności. Naprawdę w tym samym momencie się budziła i rozciągała? Musiałaby zacząć się rozciągać przez sen.

Swoją pobudkę oznajmiła kilkoma głośnymi ziewami.

“Ziew” jest raczej kolokwialny, lepiej brzmiałoby “ziewnięcie”.

Jak zwykle przywitana została widokiem swojej sypialni.

Co to zdanie mówi czytelnikowi? Fakt, że ktoś spał we własnej sypialni i że robi to często, nie należy do frapujących.

Białe ściany pomieszczenia porośnięte były grzybem, którego czerń idealnie się z nimi kontrastowała.

Czerń się kontrastowała?

Większość desek, z których składała się podłoga już dawno spróchniała.

Przecinek po “podłoga” – domknięcie wtrącenia.

Do szóstego zdania nie mam żadnych uwag. Wynik szału nie robi…

Kobieta nienawidziła tego pomieszczenia, mieszkania jak i całej kamienicy, w której ,ze względu na brak jakichkolwiek pieniędzy, zmuszona została zamieszkać.

Spacja po przecinku, nigdy przed. Wywaliłabym “jak”.

Mimo, żyła tu już ponad osiem lat, że znała każdy centymetr kwadratowy tego lokum, że było to jej jedyne schronienie, ona wciąż nie potrafiła nazwać tego miejsca domem.

“Mimo że” i bez przecinka po nim. Powtórzenie.

W prawdzie, istniała tylko jedna budowla, o której Varia mogła tak powiedzieć. Był to jej dworek, w którym kiedyś mieszkała wraz z ojcem i siostrą.

Wprawdzie łącznie. A właściwie, to ono i tak nie bardzo tu pasuje. Powtórzenie. Jeśli mieszkała razem z ojcem, to raczej był to dworek ojca niż dziewczyny.

 Wiele lat minęło od wyprowadzki z rodzinnej posiadłości, jednak jej żal i tęsknota za nim w żadnym stopniu nie osłabły. Dalej jej brakowało tego luksusu jakim cieszyła się w dzieciństwie.

Do kogo odnosi się “jej”? Bo wygląda na to, że do posiadłości. Uważaj na zaimki. Wcale nie są potrzebne tak często, jak się wydaje. Przecinek po “luksusu”.

 

Jak widać, prawie każde zdanie nadaje się do poprawy. Zalecałabym ćwiczenie warsztatu na krótkich formach. Trudno Ci będzie znaleźć chętnych do przeczytania prawie 70 kilo słabo napisanego tekstu, jeśli i tak nie ma szans na poznanie zakończenia.

Babska logika rządzi!

Trochę błędów i powtórzeń było, ale warsztat dopracujesz – sam pomysł na zawiązanie akcji i sytuację, w jakiej znajdują się bohaterki pochwalam. Realia przypadły mi do gustu, tylko jak powyżej – trzeba poprawić sam styl. 

 Niemniej, daleki jestem od potępiania czy czepiania się szczegółów – w sumie świat przedstawiony wydaje mi się ciekawy. 

Cóż, dziewczyny już nadmieniły ci, że to nie jest najlepszy tekst. Nieumiejętnie budujesz zdania, próbując w ten sposób osiągnąć pewien klimat i sugestywną obrazowość sytuacji. Niestety nie wychodzi to najlepiej, a nawet źle. Mam na myśli “delikatnie kopanie głowy”, które zauważyła bemik, “wędrówkę z pokoju do kuchni”, gdy to raptem dwa kroki, przez cały akapit opisujesz kobietę (obcą), która za chwilę okazuje się siostrą, obdarzoną miłością czarnowłosej (kto myśli o siostrze “czarnowłosa”?).

Zakończyłem czytanie po kilkunastu akapitach, to na razie nie nadaje się do czytania. Pytałeś o plusy, jakieś są, w końcu masz pomysł, który rozwinąłeś do 70k znaków. To już jest coś. Jeśli chcesz się tutaj czegoś nauczyć, to sugeruję wrzucanie znacznie, znacznie krótszych tekstów. Pisz prostym językiem, bez kwiecistych zdań. Wymyśl wartką historię na 15k, bez zbędnych opisów, potrenuj dialog, daj komuś do przeczytania, poproś tutaj kogoś o betę i może coś wtedy z tego wyjdzie.

Nowa Fantastyka