- Opowiadanie: RogerRedeye - Pojedynek

Pojedynek

Napisałem “Pojedynek”, zainspirowany tematem pierwszego konkursu “pojedynkowego”. Wymogi tematyczne zostały spełnione, tyle tylko, że powstała miniatura.

Tekst opublikował “Szortal”, a ostatnio ukazał się w  ostatnim, lipcowym “Szortalu na Wynos”→ http://szortal.com/system/files/eszortal/Szortal%20na%20wynos%20%28nr51%29%20lipiec%202017.pdf

Pięknie wydawany, bogaty treściowo, znany i ceniony  sieciowy magazyn literacki o bardzo ciekawej szacie graficznej.

Spokojnej lektury o świecie Dzikiego Zachodu.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pojedynek

Jack Flannagan przyjrzał się przeciwnikowi, Johnowi Harrisonowi. Stali naprzeciwko siebie na jedynej ulicy Fargo City, nieopodal burdelu. Balkon tego przybytku zajęły miejscowe ladacznice, wśród nich jego oblubienica, grająca kogoś, kto wypełnia drugi plan.

W duchu przyznał, że John prezentuje się znakomicie.

Scenograf wyposażył go w kawaleryjską kurtkę wojsk Południa i konfederacki kapelusz z fantazyjnym galonem. Oczywiście biały. W tym stroju i nakryciu głowy Harrison wyglądał naprawdę bosko.

John po raz kolejny kreował typową dla siebie rolę samotnego wilka, który przywraca porządek. Biografię bohatera ekranowych przebojów skrzętnie zmieniano, żeby nie popaść w jednostajność, jednak w tle każdego filmu nieodmiennie pulsował gorący romans.

Tak samo było i teraz – w drodze przez Terytorium Indiańskie główna postać filmu zatrzymuje się na jeden dzień w Fargo City, siedlisku bezprawia, rozrastającej się osadzie na skraju dyszącej żarem pustyni. W barze John staje w obronie katowanej prostytutki i wyprawia na tamten świat dwóch rewolwerowców władcy miasta. Spotkanie ślicznej wdowy, tęskniącej za wielką miłością, jest tylko kwestią czasu.

Filmowe miasteczko już wielokrotnie zmieniało nazwę i wygląd, ale naprawdę istniało. Wzniesiono je od podstaw. Miało wszystko, co trzeba – kilkadziesiąt domów, saloon, siedzibę szeryfa, kościół z dzwonnicą i położony nieopodal przybytek dam lekkich obyczajów. Fasady i ściany zabudowań skonstruowano tak, że można było je wymieniać. Przy każdej kolejnej historii z Dzikiego Zachodu zyskiwało odmienne oblicze.

Flannagan soczyście splunął w piach ulicy, upstrzonej łajnem – reżyser pilnie dbał o zachowanie realiów. On też od lat odtwarzał tę samą rolę – parszywego bandyty. Nikt nigdy nawet się nie zająknął, żeby zmienić mu emploi. Jego czarny cylinder, charakterystyczna oznaka postaci, kapał już brudem i cuchnął potem jak kloaka. Prośby o kupno nowej części ubrania pozostawały bez odpowiedzi.

Obaj czekali już tylko na klaps inspicjenta planu. Jak zwykle, Jack miał zginąć, w widowiskowy, zapierający dech w piersiach sposób. Tę umiejętność opanował niemal do perfekcji.

Flannagan z satysfakcją stwierdził, że finał dzisiejszej sceny będzie jednak odmienny… Uśmiechnął się sam do siebie.

Niecałą godzinę temu zmienił ślepaki w rewolwerze na prawdziwe naboje. W końcu to on wymierzy sprawiedliwość.

Ten pieprzony kutas Harrison rżnął jego żonę. Od dawna, wcale się z tym nie kryjąc. Sprowadził dodatkową przyczepę mieszkalną, żeby mieć dużo przestrzeni na miłosne igraszki i nie popsuć idealnego porządku zajmowanej kwatery. Z cynicznym uśmieszkiem twierdził, że ukochanej Jacka udziela lekcji gry aktorskiej w scenach miłosnych, notując znaczący postęp ekspresji i siły wyrazu.

Jack wiedział, że to bezczelne mydlenie oczu. Druga połowa jego małżeństwa, mimo wielu zalet, nie posiadała nawet cienia aktorskiego talentu. Los wyznaczył jej rolę wiecznej statystki.

Za parę chwil uśmierci Harrisona, to było więcej niż pewne. Dobrze strzelał i zawsze trafiał tam, gdzie chciał. Winą obarczy się techników.

Młode szczuny z ekipy uwielbiały urządzanie palb z coltów, winchesterów i karabinów Spencera. Ćwiczono celność oka, waląc do butelek, dzbanów, kufli i szklanek, podwędzonych z wnętrz domów Fargo City.

I nie tylko oni cenili takie zabawy. Mrowie widzów, tłoczących się w podziemnych centrach rozrywkowych, zauroczonych historiami o dzielnych szeryfach, podłych bandytach, wytrwałych osadnikach i walczących o przetrwanie czerwonoskórych, też z pasją oddawało się podobnym rozrywkom.

Amunicja stanowiła wielki problem, do czasu, gdy jedna z fabryk podjęła się jej produkcji. John kiedyś usłyszał, że osiąga wyjątkowo sowite zyski.

Jack ukradł jednemu z młodych zapaleńców świata Dzikiego Zachodu tuzin nabojów. Działał ostrożnie, nie pozostawiając żadnych śladów. A teraz z utęsknieniem czekał na komendę „akcja!”. W duchu już smakował słodką zemstę za kilkuletnie upokorzenia.

Wbrew scenopisowi John pierwszy wyciągnął  peacemakera z kabury. Sześć pocisków, wystrzelonych raz za razem, rozorało pierś Jacka.

Flannagan długo konał.

Przed śmiercią jego umysł najpierw przepełniło pytanie – skąd Harrison wiedział o planie zabójstwa? Odpowiedź brzmiała prosto – ukochana Mya’curennce’sheriffwyattearp’tombstone domyśliła się wszystkiego i doniosła kochankowi. Po raz kolejny bez skrupułów zdradziła go…  

I podwójne poczucie żalu. Pierwsze, że naprawdę niepotrzebnie misje rekonesansowe przywiozły z Ziemi, jako jeden z przejawów kultury tuziemców, filmowe historie z czasów podboju części jednego z kontynentów. Wysłannicy nie przewidzieli, że na macierzystej planecie ruszy nieposkromiona lawina produkcji kolejnych obrazów.

I drugie – już nigdy nie dowie się, dlaczego Marsjanie nieprzytomnie uwielbiają te głupawe westerny. I czemu pokochali idiotycznie, trudne do wymówienia imiona i nazwiska, masowo teraz z nich korzystając.  

I dlaczego Mya zmieniła je na tak okropnie brzmiące. Jego nowe, krótkie miano było przecież tak doskonałe…

 

23 kwietnia 2017 r. Roger Redeye

 

Jako ilustrację wykorzystałem fotos Gary Coopera, jednego z wielkich gwiazdorów westernu.

Źródło ilustracji – http://the100.ru/en/actors/gary-cooper.html

Koniec

Komentarze

Mam problem z Twoimi tekstami. Oczywiście piszesz bardzo sprawnie, ale myślę, że w Twoim przypadku to w ogóle nie podlega dyskusji. Natomiast masz męczącą manierę rozbudowywania ponad miarę swoich opowiadań. Nasączasz je taką ilością drobiazgów, szczegółów i detali, że czuję się tym wszystkim przytłoczona. I niestety, wszystkie te drobiazgi wcale nie budują klimatu ani atmosfery, raczej przytłaczają. Ja poczułam się znudzona gdzieś w połowie opowiadania. Zakończenie nie zrekompensowało “przegadania” .

Pełne imię Myi bardzo interesujące.

Oczywiście gratuluję publikacji w Szortalu. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Czy idzie o to, że “Pojedynek” przedstawia bardzo realistyczny obraz  świata  filmowego westernu? Mnie to akurat absolutnie nie przytłacza, a ten zamiar realizowałem bardzo świadomie. Okazuje się bowiem, że nie tylko u nas westerny kręciło się identycznie.  

Ja już nawet nie pamiętam, w którym “Szortalu na Wynos” byłem, a w którym nie byłem… 

A z Coopera był naprawdę przystojny gość.

Pozdrówka. 

Kocham filmy, chociaż fanką westernów nie jestem. No, może oprócz “Westworld”, oczywiście oryginału z Yul Brynnerem. Bardzo zacny tekst, którego lektura była dla mnie samą przyjemnością. Zakończenie to po prostu petarda.

Początkowo myślałem, że spaliłeś tekst, ujawniając niemal w połowie trochę spodziewany zwrot o ostrej amunicji. Ale teraz gratuluję wykorzystania oczywistego zagrania, by ukryć to mniej spodziewane, a znacznie bardziej zaskakujące. Chylę kapelusza, to mistrzowskie zagranie taktyczne :) Przez to historia mnie zaskoczyła w przyjemny sposób i dostarczyła wrażeń.

Mam jedynie wrażenie, że początek (w sensie pierwsze cztery akapity) jest strasznie suchy – zazwyczaj dajesz fakty opakowane “bardziej soczyście”, w sensie opisu. Nie wiem jednak czy to liczyć za wadę, bo pewnie byłeś od pręgierzem limitu Szortalu.

Podsumowując: fabularnie petarda, wykonanie bardzo dobre.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cieszę się, że nasz pojedynek miał tak dalekosiężne skutki. :-)

Właściwie zgadzam się z Bemik – zakończenie zaskakujące, ale brnie się do niego przez gąszcz rozbudowanych opisów. Jeśli ktoś pluje, to koniecznie soczyście (wydaje mi się, że na sucho dość trudno), jeśli zyski, to wyjątkowo sowite (same wyjątkowe nie wystarczą?)…

Babska logika rządzi!

Ładne zdjęcie i ładne opowiadanie. :) Nie lubię westernów, ale ten wyjątkowo przypadl mi do gustu. Bardzo porządnie napisane, zgrabny szort, przeczytałam z przyjemnością. I rzeczywiście świetne zakończenie. Oczywiście w ogóle się nie spodziewałam Marsjan… :) I urzekły mnie też opisy. Podsumowując, jestem bardzo usatysfakcjonowana lekturą.

Flannagan soczyście splunął w piach ulicy, upstrzonej łajnem. Reżyser pilnie dbał o zachowanie realiów. On też od lat odtwarzał tę samą rolę – parszywego bandyty. Nikt nigdy nawet się nie zająknął, żeby zmienić mu emploi. Jego czarny cylinder, charakterystyczna oznaka postaci, kapał już brudem i cuchnął potem jak kloaka. Prośby o kupno nowej części ubrania pozostawały bez odpowiedzi.

Tutaj popyrtałeś podmiot i przez cały akapit myślałem, że to reżyser gra badgaja w czarnym, cuchnącym kapeluszu. Dopiero pod koniec coś mi to nie zagrało i nastąpiło drugie czytanie, a po nim olśnienie.

Co do samej treści, to pozostaję jednak niewzruszony. Ani zaskoczony. Jakoś tak za mało emocji w tym wszystkim (właściwie to końcowy melodramat zawodzi, bo jest, wybacz szczerość, kiczowaty. Westernowo kiczowaty, ale jednak).

Napisane natomiast bardzo fajnie. Pod tym względem podobało mi się o wiele bardziej niż znamienita większość czytanych dotąd Twoich opowiadań, bo wyważyłeś wszystko ze smakiem i forma nie tłamsi treści, nie nuży i nie nudzi.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Deidriu, petarda, powiadasz? Bardzo cieszy mnie taka opinia. Miało być zaskoczenie na koniec – i jest, w dodatku, jak mi się wydaje, logiczne. Jak widać, każdy czytelnik odbiera tekst inaczej, a to zdarza się bardzo często. Jakoś tak nadmiar – podobno – szczegółów nie utrudniał odbioru miniatury.

Dzięki za komentarz.

Pozdrawiam.

główna postać filmu zatrzymuje się na dzień w Fargo City

To znaczy, że bohater podróżował w nocy? Dziwne.

 

Mnie się podobało. Nie dłużyło się. Szorty rzadko wydają mi się rozwlekłe, a długa ekspozycja ma swój urok.

Kosmici na końcu trochę od czapy. (Co tu ma logika do rzeczy? Po prostu wyskoczyli ni stąd, ni zowąd, jak mógłby na przykład koniec świata. Albo Krecik. Jeżeli miałeś w tym jakiś głębszy zamysł, nie pokazałeś go zbyt wyraźnie. Nie żebym krytykował samą wizję, ale mogła być lepiej przygotowana). W dodatku ostatnie zdania są zawiłe i nieprzejrzyste, chciałeś chyba nimi opowiedzieć za dużo rzeczy naraz. Abstrahując od końcówki, fabuła mnie zadowoliła.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Też odnoszę wrażenie, że ci kosmici to tak trochę od czapy. Fajna fabuła i dobre zakończenie. Dobrze napisane. Dobry short.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Katia72 – mam to samo z czytaniem takich komentarzy – sama przyjemność dla autora.

NoWhereMan – a to ciekawe, że chciałbyś jeszcze poszerzenia opisu, a dwie inne czytelniczki straszliwie on zmęczył. A tak, “trzymał” mnie limit znaków. Na “Szortalu” wynosi pięć tysięcy znaków ze spacjami. Tutaj niby jest ździebko więcej, ale dochodzi podpis i dwie informacje o ilustracji i źródle ilustracji. Nota bene, data na “Szortalu” nie jest liczona do limitu znaków.

Dzięki za wysoką ocenę tekstu. Od początku miałem oś narracji i wiedziałem, jak zakończyć tę opowieść. Widzę, że zaskoczenie u wszystkich było spore.

Dzięki za komentarze.

Pozdrawiam.

Deus ex machina, Roger. Deus ex machina…

No chyba, że gdzieś przegapiłem jakąś mackę, czy coś ;)

 

Pozdrawiam.

Po raz kolejny bez skrupułów zdradziła go…  

Zaimki na końcu zdania często traktuje się jak błędne, poza tym gorzej brzmią. Chyba że chce się postawić na nie nacisk. Ale myślę, że tutaj by lepiej brzmiało “go zdradziła”. Zaimek na końcu zdania zresztą pojawia się u Ciebie częściej, więc jak chcesz jeszcze coś dopracowywać w warsztacie, to możesz zwrócić na to uwagę ;)

Pierwsze, że naprawdę niepotrzebnie misje rekonesansowe przywiozły z Ziemi, jako jeden z przejawów kultury tuziemców, filmowe historie z czasów podboju części jednego z kontynentów.

Nawet niezły szort. Choć krótki, ciągnie się trochę jak spaghetti western.

Szkoda tylko, że nie słuchasz tej połowy czytelników, która narzeka na nadmiar szczegółów, częsty w Twoich tekstach. Myślę, że można by znaleźć złoty środek pomiędzy detalami a ciekawsza akcją. Ci, którym już teraz się podobało, pozostaliby zadowoleni (a może nawet byliby bardziej zadowoleni?), a ci, do których teraz nie trafiłeś, mogliby tekst polubić. No chyba że wystarczy Ci publikowanie w e-zinach i grono kilku usatysfakcjonowanych czytelników, do których tym razem mogę się zaliczyć :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cieniu – a tak miało westernowo być. W sumie miniatura podszyta jest, tak mi się wydaje, czarnym humorem. Dość ponurym, to prawda.

A co do tego akapitu – nikt na to nie zwrócił uwagi. Ale rzeczywiście, to zdanie wtrącone o reżyserze, dbającym o realia, może mylić co do podmiotu narracyjnego. Zmieniłem zdanie, a właściwie z dwóch zdań zrobiłem jedno. Teraz jest jasne, kogo dotyczy narracja w tej części.

Dzięki za komentarz.

Pozdrówka.

Rozwleczona nuda, z na siłę wciśniętą fantastyką i oklepaną puentą. Ale dostałem to po co przyszedłem, w tym konkretnym przypadku “Młode szczuny z ekipy uwielbiały urządzanie palb z coltów, winchesterów i karabinów Spencera.“ więc jestem jak najbardziej zadowolony.

na emeryturze

Jeroh – wyraz “dzień” ma wiele znaczeń i oznacza też dwudziestoczterogodzinny czas, czyli po prostu dobę. Tak podaje Doroszewski i w tym znaczeniu użyłem tego wyrazu w miniaturze. W takim znaczeniu nadal jest często używany, zarówno w języku potocznym, jak i literackim.

Link – > http://doroszewski.pwn.pl/haslo/dzie%C5%84%20I/

Mogłem napisać “ma jeden dzień”, ale uznałem, że wyraz “jeden” jest niepotrzebny. Ale może trzeba jednak go dodać. Przemyślę.

Cieszę się, że miniatura się podobała. Od początku miałem taki, a nie inny pomysł na zakończenie. No cóż, możliwe, że Marsjanie jednak nas odwiedzają, chociaż na razie nic o tym nie wiemy.

Pietrek Lecter – dzięki za wizytę. W sprawie zakończenia – taki miałem koncept. Co nieco surrealistyczny, to prawda.

Miło, że odniosłeś z lektury dobre wrażenie.

Dzięki za komentarze.

Pozdrawiam.

Roger, nawet w ścisłej astronomii słowa dzień używa się często w znaczeniu doba. Nie o to chodzi. Chodzi właśnie o to, że nieco na siłę wyciąłeś tę jedynkę. Domyśliłem się, że to jest taki mały przejaw przesadnej obawy przed niepoprawnością.

Stąd moja uwaga. Dwuznaczność wskazałem właściwie dla żartu, ale jeśli chcesz, możesz się nią przejąć ;) W końcu nie byłoby jej, gdybyś napisał normalnie, czyli “zatrzymał się na jeden dzień”. A zdanie – według mnie – lepiej by wówczas wybrzmiało. Przyznaję jednak, że to wszystko trochę czepialstwo. Bardziej chciałem zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa hiperpoprawności, która od zawsze pleni się na portalu.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Blactom – nie za bardzo zrozumiałem, o co idzie. Chyba w tekście macki się nie pojawiają? Na pewno Marsjanie mieli głowy, bo jednak gdzieś Jack musiał ten cylinder nosić. Teraz to zastanawiam się, czy melonik nie byłby lepszy.

Funthesystem  – nie, w tym szyku zdanie nie brzmiałoby dobrze, bo orzeczenie ląduje na końcu. A odnośnie czytelniczych opinii – już dawno temu przekonałem się, że gusta czytelnicze są diametralnie rozbieżne. Jedni lubią taki rodzaj narracji i bardzo im odpowiada, innym nie. Ostatnio piszę takim stylem. A jeżeli coś się napisze, dobrze jest gdzieś swój wytwór opublikować. Zbiory opowiadań nie są popularne, więc publikacje w e-zinach i e-bookach  chyba są szczytem możliwości.

Miło, że opowiadanie podobało się.

Dzięki za komentarze, pozdrawiam.

Co jest złego w orzeczeniu na końcu zdania?

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Po prostu dla mnie lepiej brzmi zdanie z zaimkiem na końcu. Jest bardziej wyraziste. W sumie jest to chyba kwestia gustu czytelniczego, bo gramatycznie raczej oba sposoby sformowania szyku wyrazów są poprawne. 

Dopiero co czytałem w Szortalu, a już tutaj? To Szortal nie ma okresu karencji?

Pomysł bardzo fajny. Nie mam zastrzeżeń do narracji; nadmiar przymiotników, nawet w standardowych połączeniach, w opowiadaniu przygodowym mi nie przeszkadza. A szczegóły dekoracji i ubioru, w ogóle ważne w takiej kostiumowej konwencji, dodatkowo pasują do scenerii planu filmowego.

Nie podoba mi się za to zakończenie. Chwyt typu „w ostatniej chwili przemknęło mu jeszcze przez myśl” to droga na skróty, pozwalająca na wrzucenie dowolnego twistu, bez jakiejkolwiek podbudowy logicznej. Co gorsza, u Ciebie te ostatnie myśli są trzy (a jak dobrze policzyć to właściwie pięć). Biorąc nawet poprawkę na patofizjologię umierania u Marsjan, to o wiele za dużo dla ziemskiego Czytelnika;)  Osobiście zrezygnowałbym z żartu z imionami, bo to chyba o jeden grzyb w barszczu za dużo. Inna sprawa: to że facet robiący kilkanaście lat w przemyśle filmowym nagle, w chwili śmierci, na użytek czytającego, kwestionuje sens tego wszystkiego, też jest podejrzane i daje się  tłumaczyć  tylko powszechnie znanym faktem, że w chwili śmierci, różne dziwne rzeczy mogą człowiekowi (Marsjaninowi) chodzić po głowie. Znowu droga na skróty.

A ostatnich dwóch zdań nie zrozumiałem – czy chodzi o imię Myi czy Jacka?

Jest napisane, że długo konał, to mógł o różnych rzeczach pomyśleć. Jak człowiek ranny w brzuch.

Babska logika rządzi!

Tekst przemknął obok mnie, niestety, ale gratuluję publikacji. 

Postrzał w brzuch jest bolesny… Czasu dużo, ale ten ból… ;)

A który postrzał jest w miarę przyjemny? ;-)

Babska logika rządzi!

Racja… Ale jakbym miał wybierać wybrałbym pośladek. Forrest Gump przebiegł po nim pół dżungli ;D

Koniec off topu :)

Gary – ano właśnie, ano właśnie…

Cobold – opublikowałem ze względu na ilustrację, bo bardzo przypadła mi do gustu.  Większości, i to sporej, tekstów “szortalowych” nie zamieszczam na tym portalu. Ale ten, z uwagi na fotos Coopera, tak. Przy okazji zrobiłem w przedmowie trochę zasłużonej reklamy “Szortalowi na Wynos”.

Nie ma okresu karencji, autor swobodnie dysponuje tekstem. 

Nie zmieściło mi się, z uwagi na limit znaków, jedno zdanie – “Przed oczyma umierającego jacka przewijało się całe życie.”.  To jest odpowiedź na wątpliwości dotyczące ostatniej sceny, bo tak podobno jest.

Oczywiście, że chodziło o imię żony Jacka. Bo przecież była jego żoną i powinna nosić śliczne nazwisko Flannagan, prawda? Ale przyznam, że koniec jest – świadomie – nieco ponury. Jednak nohater umiera. Ginie.

Blackburn, Blactom – to się zdarza. 

Uff, odpowiedziałem na wszystkie komentarze.

Pozdrówka, dzięki za wpisy. 

Wśród natłoku szczegółów, opisów i różnych drobiazgów, gdzieś zapodział się western, natomiast niespodziewanie pojawili się Marsjanie.

Mimo porządnego wykonania, Pojedynek nie przypadł mi do gustu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jerohu, teraz jest w tym zdaniu określenie “na jeden dzień”. Zmieniłem.

Pozdrówka.

Bardzo dobry tekst, kompletnie nie rozumiem narzekań na zbyt dużo detali i opisów, zwłaszcza w takim i tak fajnym, szybkim tekście. No i fajnie oddaje konwencję westernu, takie niewielki przeciągnięcie momentu. Może poza marsjanami nic bym nie zmienił :) – ale rozumiem, koncept autora rzecz święta.

Też często nie rozumiem takowych narzekań… Jednej z czytelniczek to nawet western gdzieś wyparował. Albo uciekł. Zabawne.

Dzięki za opinię o tekście.

Pozdrawiam. 

Fajny pomysł. Główny wątek wyrazisty i jasno wyłożony. Lektura spokojną nie była, ale chyba nie miała taką być w Twoim założeniu.

Oprócz rozbudowanych zdań z licznymi wtrąceniami, takie wyrażenia jak "szczuny", "emploi" i "tuziemcy" skutecznie wybijały mnie z rytmu podczas czytania. Zastanawiam się, czy zastosowanie bardziej potocznych słów mogłoby odświeżyć Twój tekst.

Marsjanie w mojej ocenie zgasili potencjał tego szortala i popsuli nieco westernowy klimat, który dość umiejętnie budowałeś.

Gratuluję publikacji.

Mnie Marsjanie nie przeszkadzają, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie, dzięki nim zakończenie nie jest przewidywalne, a to zawsze plus.

Rogerze, wydaje mi się, że w tym tekście jest wyjątkowo mało opisów, jak na Ciebie.

Czytało mi się (jak zwykle) bardzo dobrze.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za komentarze. Akcja “Pojedynku” nie toczy się na Ziemi, na co w środku tekstu wyraźnie, chociaż pośrednio, wskazuje jedno zdanie. A opisów trochę jest. Musiałem przybliżyć kreowaną rzeczywistość.

Pozdrówka.

Ok, dopiero teraz załapałem o co chodzi. Sory za spóźniony zapłon.

Zdarza się, chociaż końcówka tekstu jest jednoznaczna i pokazuje, gdzie toczy się akcja.

Pozdrówka.

Zgadza się, zgadza. Jeśli moje gwiazdki coś dla Ciebie znaczą, to podwyższyłem ocenę z czterech na pięć.

Nie wystawiam ocen, ale rozumiem tych, którzy wystawiają. Pięć gwiazdek to na pewno więcej od czterech.

Pozdrawiam.

Podobają mi się Twoje teksty i tym razem nie jest inaczej. Wstęp zapowiadał bardzo dramatyczną akcję, a końcówka wywołała nie tylko zaskoczenie ale i uśmiech.

F.S

dzięki za opinię. ”Pojedynek” powstał przypadkowo. Był ciekawy konkurs, były podane wymogi, miejsce akcji itd. Miałem pomysł, ale od początku wiedziałem, że jest zbyt obszerny jak na stuwyrazowiec. Wysłałem więc tekst do “Szortalu”. Szkoda, ze teraz “Szortal” nie ilustruje miniatur albo drabbli w w swoich magazynach. Wiele z nich było bardzo ciekawych, na przykład ilustracja do “Okien”. która wykorzystałem. Podobnie było z ilustracją do “Czerwonego przycisku”. No, ale i tak ich magazyny pięknie się prezentują. 

Miło, ze lubisz czytać moje teksty i sprawia to przyjemność.

Pozdrawiam.

Ogólnie biorąc podobało mi się, chociaż przyjemność z zaskakującego zakończenia zepsuła mi zbytnia domyślność Mya’curennce’sheriffwyattearp’tombstone. To jest typowe rozwiązanie “Deux ex machina”. Nie dorasta do tak fajnego pomysłu na opowiadanie.

– chyba masz rację. To zdanie z nowym, pięknym nazwiskiem ukochanej Jacka raczej powinno być na samym końcu, jako drugie – trzecie od końca. Ale cóż, “Pojedynek” żyje już swoim własnym życiem. Do tekstu publikowanego tutaj wprowadziłem dwie drobniuteńkie zmiany, w sumie korekcyjne.

Dzięki za komentarz. Doskonale, że miniatura się podobała. Pozdrawiam.

Zapraszam do “Reduty” → http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/18763

Ok.

Też tak mi się wydaje. “Pojedynek” na pewno reprezentuje dobry poziom, a że jednym czytelniom bardzo się podobał, inni zaś dostrzegli w nim coś, co im niezbyt odpowiadało, przy każdym tekście jest sprawą normalną. To w dużej mierze kwestia czytelniczego gustu.

Dzięki za komentarz. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka