Dlaczego?
Każdy zadawał to pytanie, wielu próbowało odpowiedzieć, nikt nie robił tego prawidłowo.
Na zewnątrz pogrążony w mroku, zakurzony i zagracony pokój. Wewnątrz nieustający, paraliżujący niepokój. Haton nie był w stanie uporządkować ani domu, ani umysłu.
Nic już nie potrafił. Pójść do pracy, znaleźć przyjaciół, cieszyć się życiem. Wszystko zapadło się pod przygniatającym ciężarem nawracającego bólu. Kolaps grawitacyjny cierpienia w osobliwość rozpaczy.
W chwilach takich jak te, w środku nocy, gdy Haton leżał na łóżku z wygniecionym materacem, pod przepoconą kołdrą, przez jego głowę przelewały się setki negatywnych odczuć. Żałował, że wcześniej nie odkładał pieniędzy, by teraz móc zafundować sobie lepszą terapię. Zamiast znaleźć partnerkę i założyć rodzinę, wolał gnić przed telewizorem lub komputerem, a teraz jest sam jak palec.
Fibromialgia. Za nią przyszły stany lękowe i depresja. Medykamenty przepisywane przez lekarzy na niewiele się zdawały. Wybłagana u agencji ubezpieczeniowej renta ledwo wystarczała na nie i jedzenie.
Czekał tylko na moment, w którym ból w końcu przeważy strach przed śmiercią i da mu odwagę potrzebną do popełnienia samobójstwa. Przestał wierzyć w jakikolwiek ratunek. Wiara… Właśnie. Podobno dawała ukojenie, ale nie potrafił się do niej zmusić. Wyższy cel? To brzmiało dla niego jak kpina. Świat – miejsce pełne kataklizmów i chorób, w którym kruche, podatne na okaleczenie istoty, nawzajem mordują się i pożerają, by przetrwać. Stwórca tego wszystkiego był szalony, zły, albo po prostu zmyślony, a nieustanna trwoga czujących gatunków wynikała z figla spłatanego przez zjawisko samoorganizacji.
Haton wstał z łóżka. Ucisk w łokciu nie dawał mu spać, zresztą opuszczenie jawy już dawno nie przynosiło odpoczynku. Zawsze budził się tak samo zmęczony jak wcześniej. Podszedł do okna i spojrzał na księżyc w pełni wiszący nisko nad szarymi, betonowymi blokami. Czytał kiedyś o tym, że można zapomnieć o bólu poprzez medytację, skupienie myśli na jednej czynności lub obiekcie. Miał jednak zbyt słabą wolę, aby to osiągnąć. Tamtej nocy postanowił spróbować jeszcze raz. W bladym blasku Srebrnego Globu tkwiło nieodparte piękno. Starał się zapomnieć o objawach choroby i tylko podziwiać naturalnego satelitę Ziemi.
Przyglądał się kraterom i morzom. Oddychał miarowo, najgłębiej jak potrafił. Powoli nadchodziła ulga. Od dawna nie czuł się tak dobrze.
Chodź tutaj.
Haton wzdrygnął się ze strachu. Usłyszał te słowa głośno i wyraźnie. Dobiegały z zewnątrz, z oddali. Z Księżyca…
To było szalone. Mężczyzna zaczął zastanawiać się, czy nie zwariował. Co dziwne, mimo iż stan skupienia został przerwany, ból nie powrócił. Za to nawoływanie nie ustawało.
Przyjdź. Zostaw wszystko i idź.
Błogość stawała się coraz intensywniejsza, niemal ekstatyczna. Haton tracił kontrolę, nie mógł już dłużej się opierać. Otworzył okno, usiadł na parapecie i przerzucił nogi na drugą stronę. Zrobił pierwszy krok w stronę lśniącej tarczy na niebie.
Kroczył dwadzieścia metrów nad ziemią, jego stopy opierały się o powietrze pewnie niczym o głaz. Patrzył przed siebie. Nawet nie zastanawiał się, co umożliwiało maszerowanie w przestworzach. Po prostu pragnął dotrzeć do kogoś, kto się z nim skomunikował.
Minął ułamek sekundy i jego wzrok nie był już skierowany na księżyc, lecz na betonowy parking. Magia prysła. Spadał, wrzeszcząc na całe gardło. Kontakt z dachem terenówki przyniósł dawnego towarzysza: ból, który przeszywał całe ciało, jednak o wiele mocniejszy. Przynajmniej tym razem nie trwał zbyt długo.
***
Co się stało?
Morze spowiły mgły, a słońce zajaśniało nietypowym, złocistym blaskiem. Mekera zbliżyła się do brzegu. Rozbijające się o piasek fale omywały jej bose stopy, delikatna bryza mierzwiła burzę miodowych loków. Nadchodziły zmiany.
Przestrzeń uległa zakrzywieniu. Miasta, góry oraz lasy, jeszcze niedawno skryte za horyzontem, wznosiły się razem z całą powierzchnią lądu, na którym spoczywały. Niebo zanikało, powoli pochłaniane przez kolejne połacie rozciąganej ziemi. Świat wywracał się na drugą stronę.
Mekera przypuszczała, co było tego przyczyną. Musiało zajść coś kluczowego, by cała rzeczywistość zatrzęsła się w posadach. Przemiana Struktury na nowo definiująca znany jej świat.
Poczucie obowiązku popchnęły Mekerę do poszukiwania odpowiedzi. Istniało jedno miejsce, w którym mogła potwierdzić swe domniemania. Wzbiła się w powietrze, formułując myśli w wolę, a wolę w prawdę, tak, jak nauczył ją onegdaj stary mędrzec, po czym pofrunęła w kierunku źródła wiedzy.
Sunęła tuż nad pomarszczonym morzem, przebijając się przez białe obłoki pary. Wierzyła, że jeszcze nie jest za późno, że zmiany są odwracalne. Gdyby sfera, na której żyła Mekera, jej bracia, siostry, i inne stworzenia, uległa ewersji, światło słońca zostałoby odcięte, a życie upływałoby pod znakiem absolutnego mroku. Poza tym, samoprzecięcia powierzchni towarzyszące procesowi mogły przynieść nieprzewidziane konsekwencje. Ta wizja przerażała, mroziła krew w żyłach, ale jednocześnie dawała Mekerze siłę do działania.
W końcu odnalazła pola Sześcianów Wyroku. Tajemnicze i odrażające obiekty unosiły się na słonej wodzie. Bryły utkane z ciała, splecionych organizmów przypominających węże o ludzkiej skórze. Każda z części składowych była w jakiś sposób połączona z innymi. Gdy jeden element obumierał, wszystkie pozostałe podążały jego śladem. Tkanka zaczynała gnić, rozpadała się na nici Kodu wytworzonego przez Absolut. Zazwyczaj wężowe istoty wyrażały niezłomną wolę przeżycia, czasem jednak silny bodziec z zewnątrz ją łamał i sprawiał, że same się uśmiercały. Pozostałe wstęgi Kodu pozwalały wykryć to wydarzenie.
Mekera dostrzegła martwy Sześcian i podfrunęła do niego. W powietrzu unosił się odór rozkładu, lecz nie powstrzymał niewiasty przed pochwyceniem rozbitego w pył mięsa w dłonie. Powoli odczytywała ciągi cząsteczek stworzonych z pierwiastków, które były zaś stworzone z cyfr. Nie mogła ich dostrzec. Odszyfrowywała je samym pragnieniem poznania, a zdolność tę traktowała jako dar Absolutu.
Przypuszczenia okazały się słuszne. Zarówno Śmierć Sześcianu, jak i transformacja świata została wywołana przebiciem Struktury przez inteligentną istotę.
Mekera w głębi duszy poczuła, że musi odnaleźć ten byt. Spojrzała na niebo, które mogło całkowicie zniknąć za dzień lub dwa, i w myślach przywołała tytuł nadany jej niegdyś przez Absolut.
Mekera Łączniczka.
Choć zawsze tego się obawiała, nie mogła uciec. Nadszedł czas na rozbicie własnego ciała i podróż do Struktury. Powoli jej piękna postać rozwiewała się wraz z bryzą.
***
Czy ja umarłem?
– A co to ma za znaczenie? – Odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko. – Istotne jest to, że tutaj trafiłeś.
Haton rozejrzał się dookoła. Znajdował się w wyjątkowo dziwnej przestrzeni. Pod stopami miał idealnie płaską powierzchnię złożoną z czarnych i białych figur geometrycznych, nieustannie zmieniających liczbę i długość swych boków. Nad nią, w pustce koloru cynobru unosiły się obiekty, których próby zrozumienia przyprawiały o mętlik w głowie. Hiperboloidy, małpie siodła i parasole Whitney'a były jednymi z najprostszych. Oprócz tego byty niepostrzegalne za pomocą zmysłów, czyste idee wnikające prosto do umysłu: funkcje matematyczne, zbiory danych, grupy, grafy, aksjomaty nieznane ludzkim naukowcom.
– Co to za miejsce? Niebo? Piekło? – zapytał Haton, mając w pamięci ostatnie wydarzenia.
– Znów patrzysz przez pryzmat śmierci – odrzekł stojący tuż obok niego człowiek w złotej masce kruka. – Wy, ludzie, tak bardzo się jej lękacie. Nie chcecie wypuścić z rąk obiecanego czasu istnienia, bo wierzycie, że czeka was coś dobrego. Ale z drugiej strony… Możecie napotkać cierpienie jeszcze większe od dotychczas doświadczanego. Czyste prawdopodobieństwo. Przerwanie linii życia jest darem, który je zeruje.
Haton zaczął dokładnie przyglądać się nieznajomemu. Był wyższy od niego, a swą obecnością wzbudzał pewien niepokój. Jego długa, czarna szata z kapturem sięgała aż do samego podłoża. Głos obcego brzmiał zupełnie inaczej niż ten, który kazał mu podążać w stronę księżyca.
– Ty mnie wołałeś?
– Nie. To ty. Słyszałeś samego siebie. Zapragnąłeś tu być, oto więc przybyłeś.
– Ja chciałem tylko… żeby przestało boleć.
Przynajmniej to się udało. Czuł się bardzo lekko na duszy i ciele, jakby zaraz miał zacząć lewitować.
– Kim jesteś? – spytał Haton.
– Uosobieniem Struktury. Alegą – odparła postać w masce. – Za chwilę wszystko stanie się jasne, spokojnie. Struktura to filar każdego ze światów. Miejsce, w którym zapisana jest wszelka matematyka. Źródło praw dla rzeczywistości.
– Nie rozumiem. – Haton pokręcił głową. – Albo rozumiem, lecz nie potrafię sobie tego wyobrazić.
– Nie musisz – poinformował Alega. – Chodź, pokażę ci kilka… istotnych rzeczy.
***
Gdzie on jest?
Mekera pojawiła się w Strukturze, powoli asemblując swe ciało. Kod z Sześcianu Wyroku zawierał pewne informacje o śladach prowadzących do miejsca przebywania istoty, która wywołała przemianę rzeczywistości. Wystarczyło tylko za nimi podążać. Jednak Struktura była nieskończona, a czas płynął tu w abstrakcyjny sposób.
Musiała podążać za zapachem strachu, cokolwiek miałoby to znaczyć. Przypuszczała, że będzie on dość łatwy do wyczucia. Strukturę rzadko odwiedzały śmiertelne stworzenia, a tylko one znały pojęcie lęku. Mekera uniosła się ponad bezkresną planszę. Tutaj było to nawet prostsze niż w Ireti. Sunęła przez labirynt zagmatwanych powierzchni, nieustannie zmiennych, zaginających się, rozrywających i na powrót spajających.
Niewiasta rozmyślała nad tożsamością intruza. Czy był to potężny mędrzec przywiedziony przez ciekawość? A może władca, który zapragnął kontroli nad innymi światami? Mogła spodziewać się każdego.
Strach. Ta obrzydliwa, śmierdząca idea wypełniła jej umysł, delikatnie szarpnęła jej ciałem. Źródło fetoru znajdowało się gdzieś blisko. Mekera spojrzała w dół, pod nią rozciągał się las brył o ostrych krawędziach. W myślach błagała Absolut, by pozwolił jej powstrzymać intruza albo nakłonić go do zmiany zamiarów.
***
Co to jest?
Haton czuł się zagubiony. Niezdolność do pojęcia otaczającego go uniwersum wprawiała w przerażenie. Psychiczny dyskomfort zastąpił fizyczny ból. I tak źle, i tak niedobrze.
Alega pokazał mu wszechświat zawierający Ziemię. Był to dziwny obiekt, nie większy niż kompaktowy samochód, mieniący się kolorami, których Haton nigdy wcześniej nie widział. Uosobienie Struktury twierdziło, że ludzie określiliby to jako przestrzeń Calabiego-Yau, lecz ta nazwa nic nie mówiła Hatonowi.
– Jak to możliwe, że dostałem się do tego miejsca z mojego świata? – Wiedza, Haton pragnął wiedzy, bo tylko ona mogła ocalić go od szaleństwa.
– Każda istniejąca rzecz jest w pewien sposób powiązana ze Strukturą – wyjaśnił Alega. – Sposób, w jaki jest zapisana informacja, to łącze pomiędzy Nią a zawartymi w Niej światami. W przypadku istot żywych to kod genetyczny. Zazwyczaj nie opuszcza on swojego uniwersum i ulega degradacji przy śmierci, lecz czasami może przedostać się tutaj w nienaruszonej formie. Miałeś niebywały przywilej tego doświadczyć, i to jako pierwszy z twej rzeczywistości.
– Czy to oznacza, że zostanę tu na zawsze? – zapytał Haton z trwogą w głosie.
– Na zawsze? Nie – zaprzeczył człowiek w złotej masce. – I w Strukturze możesz obrócić się w pył. Ale niczego się nie obawiaj. Niebyt to czysta przyjemność.
Haton nie potrafił temu przytaknąć. Każda komórka jego ciała buntowała się na myśl o końcu istnienia, choć świadomość powoli miała już dosyć udręki.
– Chciałbyś wrócić, prawda? – Alega dobrze znał jego myśli. – Doskonale rozumiem. Czuję, jak twój mózg buntuje się przeciwko temu, co do niego dociera. Może jednak powinieneś wykorzystać okazję i jeszcze trochę wydłużyć… tę wycieczkę?
Mężczyzna nie znalazł w sobie odwagi, by się sprzeciwić. Przestrzeń Calabiego-Yau odpłynęła gdzieś w dal, zaś Alega i Haton wkroczyli w miejsce usiane foremnymi bryłami.
– Te… klocki – Haton długo szukał mądrze brzmiącego słowa, lecz nie potrafił go odnaleźć – to też światy?
– Tak, chociaż niektóre z nich są zbiorami chaotycznych danych. To raczej nie mieści się w twojej definicji świata.
Obaj zamilkli. Ziemianin kroczył wytrwale za Alegą, rozglądając się dookoła. Sześciany, czworościany, dwudziestościany. Jedne połyskiwały blaskiem mającym w sobie coś z boskości, inne były zupełnie matowe. Nagle człowiek w złotej masce zatrzymał się.
– Stój – polecił. – Ktoś chce się z nami spotkać.
Haton usłuchał i zastygł w bezruchu. Po chwili z cynobrowej pustki przyleciała młoda kobieta. Delikatnie wylądowała tuż obok nich, stawiając bose stopy na planszy z wieloboków.
– Odnalazłam cię – rzekła, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. – Jesteś powodem, dla którego mój świat stoi na krawędzi zagłady.
– Mekera Łączniczka. – Alega powitał ją tytułem. – Znów przybyłaś targować się z prawdopodobieństwem?
Nastąpiło coś niebywałego. Uosobienie Struktury zaczęło się przemieniać. Z człowieka w masce kruka stało się unoszącą się nad podłożem kulą złocistego światła, by po chwili na powrót przybrać ludzką postać. Transformacje następowały cyklicznie, raz niemal natychmiastowo, raz nieco rozwleczone w czasie.
– W jakim celu ten ktoś przebił się do Struktury? – zapytała Mekera.
– Cel? Zbyt często się go doszukujesz, Łączniczko – stwierdził Alega. – Już samo nazywanie mnie Absolutem to spore nadużycie. Ten ktoś ma na imię Haton. To zwykła zagubiona dusza, która uciekła tutaj przed bólem. Zmiany w Ireti to tylko efekt uboczny, a nie zamierzone działanie.
– Co? – Haton był mocno skonfundowany. – Jakie zmiany, ja nic nie zrobiłem! Ja nawet nie chcę tutaj być, po prostu podążałem za czyimś… za swoim – poprawił się – głosem. To szaleństwo, to nie może dziać się naprawdę!
Ziemianin ukląkł i złapał się za głowę. Mekera podeszła bliżej i położyła dłoń na jego ramieniu.
– Spokojnie, o nic cię nie obwiniam – powiedziała. – Wierzę w to, że pragnąłeś dobrze. Czy da się w jakiś sposób odwrócić ewersję Ireti? – spytała Alegę.
– Owszem – odrzekło Uosobienie, wciąż płynnie przechodzące od uczłowieczonego wyobrażenia Hatona do abstrakcyjnej wizualizacji Mekery. – Ale raczej się wam nie spodoba. Jego cierpienie jest powiązane z kształtem waszego uniwersum. Gdy medytacja wyzwoliła go od bólu, Ireti uległa przemianie. Hlaatsi, jak nazwałabyś to ty, efekt motyla, jak nazwałby to on. Jeśli chcesz ocalić ojczyznę, musisz sprawić, by Haton cierpiał do ostatnich chwil żywota. Brzmi okrutnie, lecz Strukturze obce są wasze emocje. Zna tylko dane i ich transformacje.
Haton nigdy nie był tak przerażony. Miał ponieść mękę, by ocalić inny świat? Piekielnie tego się bał, chciał uciekać w popłochu, lecz lęk sparaliżował mu mięśnie. Modlił się, żeby to był tylko zły sen. Mekera uklękła tuż przy nim i spojrzała mu prosto w twarz.
– Nie mam żadnego prawa do tego cię zmuszać – oznajmiła. – Mogę tylko prosić. Sfera, która stanowi cały mój świat, wywraca się na drugą stronę, przez co niedługo zostaniemy odcięci od światła. Jestem najpotężniejszą istotą, która ją zamieszkuje, ale i tak zbyt słabą, by samodzielnie temu zapobiec. Być może niektórym z nas uda się to przetrwać, lecz zostaniemy skazani na udrękę w ciemnościach. Zrozumiem, jeżeli odmówisz. Masz swoje życie, pewnie podobne do mojego, jak mniemam po zbliżonej fizjonomii. Rodzina, cele, marzenia.
Nie posiadał nic z tego, i to nagłe uświadomienie uderzyło go niczym młot. Nie chciał bólu, z całych sił pragnął go ominąć. Lecz ból czekał go także i na Ziemi. Przebywanie w Strukturze, gdzie czuł się obcy, osaczony przez niezrozumiałe koncepty, również nie napawało optymizmem.
Zastanawiał się i zastanawiał, tępo spoglądając na zmiennokształtne figury na planszy. Pozostali milczeli. Uratować świat przed… wywróceniem się na drugą stronę? To brzmiało niedorzecznie. Lepiej cierpieć za brednie, czy za absolutne nic, tkwiąc samotnie w czterech ścianach?
– Nie mam nikogo bliskiego ani niczego cennego – odezwał się Haton. – Moje życie to parodia dyktowana przez nieuleczalną chorobę. Może opowiesz mi o swoim świecie, Mekero? Przekonasz mnie, że ta ofiara będzie coś warta?
– Mój dom, Ireti, to niewielkie uniwersum – zaczęła Łączniczka. Czas grał na jej niekorzyść, lecz nie była w stanie nic z tym zrobić. – Składa się tylko z jednej, pustej w środku planety krążącej wokół gwiazdy i zamieszkanej przez istoty podobne do mnie. Nasz żywot upływa na pracy w celu zapewniania pożywienia i schronienia, a wolne chwile spędzamy w kontakcie z naturą. Potrafimy posługiwać się magią. Ireti zdaje się być bardzo mocno powiązana nie tylko ze Strukturą, ale i z innymi wszechświatami. Absolut wybrał mnie jako Łączniczkę, opiekunkę Ireti, dzięki czemu mogę swobodnie przedostawać się do Struktury.
– To jej wierzenia, nie obiektywna prawda – skomentował Alega. – Struktura nie posiada woli, a jeżeli coś się dzieje, to wyłącznie dlatego, że tak być musi. Czczenie mnie jest bezcelowe.
– Dziwne. – Haton uśmiechnął się pod nosem. – Dlaczego rozumiem każde jej słowo, skoro pochodzimy z zupełnie obcych sobie miejsc?
– Język idei to tutejszy język urzędowy – zakpił Alega. – Każda myśląca istota nim włada.
Nastała cisza. Lód strachu, który skuwał umysł Hatona, powoli pękał. Jeśli to, czego doświadczał, było tylko iluzją, nie miał się czego obawiać. Jeśli rzeczywistością, poświęcenie stanowiło trafny wybór.
– Czy w Ireti jest księżyc?
– Tak – odparła Mekera, nieco zaskoczona pytaniem.
– Zatem spraw, żebym cierpiał, i oglądajcie go aż do końca świata.
Łączniczka poczuła głęboką ulgę, choć jednocześnie współczuła Ziemianinowi jego losu.
– Dziękuję. Twój czyn nigdy nie zostanie zapomniany – rzekła.
Zastanawiało ją, w jaki sposób ma sprawić, by Haton poczuł ból. Po prostu go zabić? Nagle z labiryntu brył wyłoniła się siatka tesseraktu. Osiem sześcianów jaśniejących złotym blaskiem.
– Cóż za koincydencja – powiedziało Uosobienie Struktury. – Krzyż. Uniwersalny symbol cierpienia. Chyba wiecie już, co dalej czynić.
Alega w postaci kuli światła oddalił się. Haton podniósł się z planszy, podszedł do hipersześcianu i stanął do niego plecami. Strach na powrót zagościł w jego umyśle, lecz z całych sił starał się go powstrzymywać.
Może męczarnie ludzi jednak miały sens? Może każdy człowiek to zbawiciel jakiegoś świata, podtrzymujący rzeczywistość przez dźwiganie ciężaru trwogi? Czy ktoś, kto pierzchał przed bólem, zostawał buntującym się Atlasem? Haton nie chciał już dłużej uciekać. Nadszedł czas stanąć twarzą w twarz z fatum.
– Zrób to – wyszeptał.
Mekera z trudem przekształciła wolę w prawdę. Mężczyzna uniósł się na wysokość spojenia krzyża i nieznana siła przygwoździła go do tesseraktu. Nie wydał z siebie okrzyku, nie trysnęła krew, na twarzy nie pojawił się grymas bólu. Cierpiał wewnątrz siebie.
Czuł rozrywane ścięgna, pękające kości, skręcany żołądek, żar trawiący skórę. Wszystkie stracone szanse, rozczarowania i porażki zapisane w pamięci przelatywały przed jego oczyma. W głębi duszy błagał: Pozwól mi zejść!, lecz jego usta nawet nie drgnęły.
Mekera patrzyła na milczącą, żałosną osobę w zmechaconej piżamie, która przez okrutne zrządzenie losu musiała ponieść mękę za jej świat. Ten moment zdawał się trwać wieczność. W końcu Haton wydobył z siebie słowa:
– Jest łatwiej… gdy to ma jakiś cel.
I wyzionął ducha, a jego ciało rozdarło się na wstęgi Kodu.
***
Inspektor Amit Marti w całej swojej karierze jeszcze nigdy nie spotkał się z tak dziwnym przypadkiem. Na początku zgłoszono zniszczenie mienia. Ktoś zdemolował nissana patrola stojącego na niestrzeżonym parkingu, zgniatając cały dach. Teren niestety nie był monitorowany. Pojazd pokrywała spora plama krwi. Biegli stwierdzili, że zniszczenia zostały spowodowane przed upadek człowieka ze znacznej wysokości.
Jakiś czas potem policja dostała informację o zaginięciu Hatona Erdoza, który zamieszkiwał blok położony około sto metrów od parkingu. Jego lokum pozostało w nienaruszonym stanie. Jedynym niepokojącym elementem było otworzone na oścież okno. Co więcej, próbki DNA pobrane z samochodu i z nieruchomości zgadzały się.
Hatona Erdoza nigdy nie odnaleziono. Po jakimś czasie sprawę umorzono.
***
Ireti powoli wracało do normy. Gdy Mekera powróciła do ojczystego świata, powierzchnia planety zbliżała się do przecięcia z przeciwległym biegunem, a do środka wklęsłego obszaru dostawał się jedynie wąski snop światła. Na szczęście proces ewersji uległ odwróceniu, a w jego wyniku nikomu nic się nie stało. Łączniczkę zastanawiało, jakim cudem to w ogóle się udało. Ląd rozciągnął się do niebotycznych rozmiarów, a nie uległ zniszczeniu, zupełnie jakby był z gumy. Upatrywała w tym ręki Absolutu, choć ten pewnie jak zwykle zaprzeczyłby świadomemu udziałowi. Czasami myślała, że Uosobienie Struktury lubi bawić się z pomniejszymi istotami.
Opowiedziała swemu ludowi o poświęceniu Hatona, którego od razu okrzyknięto Świętym. Była wdzięczna za jego ofiarę. Nawet jeśli za chwilę coś znów miałoby zagrozić Ireti, wykupił jej mieszkańcom chociaż kilka cennych chwil życia. Momentów radości i smutku, z których tak trudno zrezygnować.