Władza jest płynna, chwiejna. Niczym żywe stworzenie stale się zmienia, to maleje, to rośnie. Korumpuje i niszczy. Marco dobrze o tym wiedział. Może nawet zbyt dobrze. Oddał wszystko, wszystko! I za co? Za tę odrobinę kontroli? Za tę możliwość sterowania pionkami na planszy zwanej życiem? Wystarczyło jego jedno słowo, chociażby rzucone szeptem, by posłać kogoś na śmierć. Nie, nawet nie kogoś. Zwykłego pionka, marionetkę w rękach mistrza. Kiedyś, dawno, dawno temu, było to jedno życie, jedno by ocalić wiele. Mała cena, wielki zysk. Z czasem skrupuły zaczęły zanikać. Nie myślał o poświęceniu swych ludzi. Nie dbał o ich myśli, odczucia, opinie. Pionki na szachownicy. Zwykłe pionki. Tylko tyle i aż tyle. Marco chciał w to wierzyć. Naprawdę się starał. Czasem nawet udawało mu siebie oszukać i uwierzyć w słuszność swych czynów. Sny jednak wyjawiały wszystko. Wyrzuty sumienia były zbyt mocne. Wino pomagało. Nie śnić, nie myśleć, nie odczuwać. Prawie wszystko co ludzkie zdawało się w nim zanikać, lud odmówił nawet używania jego imienia. Nie był dla niego czyimś synem, czy zwykłym generałem. Nie był zwyczajnym człowiekiem, już nie. Był cesarzem. A właściwie Cesarzem. Uosobieniem całego cesarstwa. Wola państwa była jego wolą. Nikt nie stał przeciwko niemu. Nikt się nie ostał. Martwi nie umieją mówić– szkoda.
Kiedyś było inaczej. Kiedyś, czyli zanim oddano mu cesarski diadem. Cesarz– nie, Marco, ledwo pamiętał inne czasy. Dawna, łagodna wiosna zdawała się wtedy być o wiele cieplejsza. I przyjaciele. Jego przyjaciele. Młodzi, piękni – ba, żywi! Zawsze w pogodne dni chodzili razem nad staw, łowili malutkie rybki. Głupie, niepraktyczne, ale jednak sprawiało im to radość. A Veronica zawsze miała zwyczaj zrywać stokrotki. Zawsze, nieważne co by się działo i zawsze wplatała je we włosy. Ach, ich twarze zamazane, imiona zapomniane. Sami tego chcieli, tak? Czasem lepiej nie oddawać tronu w ręce kogoś, kto najlepiej się do tego nadaje. Z reguły nadaje się ta osoba nadaje się do tego najmniej. Mimo wszystko, intronizowano go bez przeszkód, bez obaw. Nastały nowe czasy, nowa era! Era pokoju i dobroci. Stary tyran został zabity, rządzić miała teraz grupa ludzi z marzeniami, ideałami. Grupa, ach, ciężkie to słowo, przyjaciół. Nie dane im było wiedzieć, że jeśli ktoś wstąpił na tron dzięki morderstwu, zejdzie z niego tą samą drogą. Krew woła o krew. W chwilach kryzysu, podział władzy pomiędzy tyle osób był fatalnym pomysłem. Mimo strat na wojnie, wciąż idealiści, wciąż patrioci. Stracili stolicę. Każde życie jest ważne, nie wolno nam nikogo poświęcać! Armia Północna została rozbita, podczas eskortowania uchodźców. W tak ciężkiej chwili, przejęcie władzy absolutnej zdawało mu się konieczne. Tylko jego przyjaciele stali mu na drodze. Przyjaciele, którzy stali się wrogami. Cesarz nie pamiętał tego zbyt dobrze (a może nie chciał?). Mała sprzeczka, duża sprawa czy duża sprzeczka o małą sprawę? Nie pamiętał. Ale nie wiedział też, że w ludzkim ciele może znajdować się aż tyle krwi. Nawet w chwili śmierci, Veronica miała stokrotki we włosach. Głupie? Głupie. Ona nie zapomniała, jak to jest być człowiekiem. Idealiści nie mogli rządzić państwem, nie byliby w stanie. To co zrobił Cesarz było konieczne, pewne ofiary były wymagane! Jeden batalion, by ocalić armię. Kilka wiosek w zamian za jedno miasto. To było jedyne wyjście! Czemu więc miał wyrzuty sumienia? Zrobił wiele dobrego dla państwa, więcej niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci w przeciągu stulecia. Zmodernizował system edukacji, usprawnił administrację państwową, unowocześnił szlaki komunikacyjne. Jego potężne wojsko stało na straży pokoju. Chłopi wiele mu zawdzięczali, zadbał o ich prawa. Wspierał kulturę, handel, naukę! Stworzył Radę Reprezentacyjną Prowincji, powołał do życia rozmaite instytucje rządowe. Nikt o tym nie będzie pamiętał. Tyran umiera samotnie. Łaska ludu na pstrym koniu jeździ. Pod maską miłości może skrywać się nienawiść. Tyran umiera samotnie. Nie ma przyjaciół w potrzebie, nie ma! Jednak Marco wolał być nienawidzony za to kim jest, niźli kochany za bycie kimś, kim nie mógł się nigdy stać. Tak mijało życie Cesarza– nie człowieka, już nie. Kiedy nosi się maskę zbyt długo, czasem zapomina się, co się za nią kryje. Oddał wszystko, prócz kilku drobnych wspomnień. Tylko one trzymały go przy zdrowych zmysłach. Mały staw, grupa znajomych (przyjaciół, tfu! Nie zasługiwał na to słowo!). Miłość w spojrzeniu kochanki? Mała stokrotka w martwej dłoni. Dostojna konnica, broniąca tych, którzy nie mogli bronić się sami. Stosy ciał, psy wokół? Zabójstwo starego tyrana, wstąpienie na tron. Ostatnie dobre wspomnienia, po nich przestał czuć. Były to drobiazgi, a jednak doskonale opisywały dotychczasowe życia Marco. A może…
Ciche skrzypnięcie drzwi wyrwało Cesarza z zamyślenia. Ktoś za nim stał. Nikogo nie prosił. Krew woła o krew. Ledwie słyszalny dźwięk wydobycia sztyletu z pochwy, świst powietrza. Serce Marco zabiło szybciej. O ironio, ożyć – przed śmiercią.
– Ty, który polujesz na potwory, uważaj, aby się nim nie stać – głos Cesarza był ochrypnięty, jakby nie używał go od wieków. Strach? Cisza. Błoga cisza, a jednak wypełniona niemym oskarżeniem. Dość uciekania.
– Jesteś tu, by spełnić wolę ludu, o tak. Kiedyś też taki byłem. Śmiało, skoro zaszedłeś tak daleko, czemu miałbyś się teraz cofać? Skończ co zostało rozpoczęte dawno temu – odpowiedziało mu milczenie. Wymyślił sobie zabójcę? Cesarz odwrócił się, może odrobinę za szybko. Smukła czarna postać stała teraz tuż przed nim. Milczała. Nie zdawało mu się.
– Tak, śmiało, zrób to! Ale pamiętaj i wiedz, że kiedyś stałem dokładnie tam, gdzie ty teraz stoisz. By chronić ludzi, zabijasz ludzi… zupełnie jak ja… i setki przede mną. Pokonaj mnie. Zniszcz pamięć o mnie. Stań się dokładnie taki jak ja. Niekończący się cykl. Krew woła o krew. Nie zaznasz spokoju, ciszy ni…! – gwałtowny ruch. Szybkie pchnięcie ostrzem. Nie boli. Odrobinę piecze. Dokonało się? Tak szybko, tak lekko. Czy śmierć może być lekka? Ha, ha, martwy, zabity, bezradny– jak mrówka? Jak… pionek? Zwykły pionek na planszy?
Cesarz upadł na kolana. Z dłoni wypadła mu mała, zasuszona stokrotka. Była brudna od zaschniętej krwi. Taka mała, taka ważna. Marco uśmiechnął się ostatni raz, czuł się jak odrodzony. Sięgnął dłonią ku rękojeści ostrza i gwałtownie je wyciągnął, co znacznie zwiększyło krwotok.
– Chyba… Chyba Pan coś zgubił – mruknął Marco, jednocześnie wyciągając ku zabójcy zakrwawiony sztylet. – Pozdrów nowego Cesarza. Ostatnie słowa? Dbaj o mojego kota. Powiedz Cesarzowi, że… – Umilkł. Umarł. Cesarz nie żyje, niech żyje Cesarz! A mała, krwista stokrotka leżała obok martwego ciała.
Bogowie śmiali się jako ostatni. To była wspaniała partia!