- Opowiadanie: erak007 - Wilcze dziecko

Wilcze dziecko

Pierwsze opowiadanie z ośmiu, jakie napisałem w celu przedstawienia głównych bohaterów moich przyszłych książek. Mam tutaj na myśli trzech braci: Ghala, Layosa i Adoriasa, elfickich najemników, niedziedzicznych synów elfickiego króla.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wilcze dziecko

Przyjechał tu, bo chciał. Przyjechał, bo go o to poprosiła. Przyjechał, bo nie potrafił jej odmówić. Nigdy mu się to nie udało. Nawet, jeśli oznaczało to konieczność tańca wśród bandy idiotów, z którymi dało się porozmawiać tylko o pasaniu świń, krów i różnicy pomiędzy pszenicą a żytem. Przecież widzą je codziennie, więc dlaczego ciągle chcą o nich ględzić?

Przynajmniej wygląd wioski poprawił mu humor. Spodziewał się dziury zabitej deskami, a tutaj szok: niektóre budynki miały fasady z kamienia, dachy wyłożone nie zwykłą strzechą, tylko glinianymi dachówkami, okiennice nie wyglądały na starsze od Adhalii, drzwi to samo. Odetchnął, bo dobry stan wioski oznaczał, że szansa na znalezienie kogokolwiek orientującego się w świecie nie była równa zeru.

Wjeżdżając za płot, odgradzający wieś od reszty świata, poczuł coś. Dziwne ukłucie

w głowie, którego mógłby się spodziewać w jakimś większym mieście, starym zamku czy klasztorze, ale nie na takim zadupiu. Podświadomie ściągnął wodze, zatrzymując Gaię. Chwilę się koncentrował, próbując ocenić naturę zjawiska; szybko doszedł do wniosku, że będzie musiał spędzić tu trochę więcej czasu. Bodziec był bardzo dyskretny, wyczuwalny pewnie tylko dla wrażliwych Wiedzących.

Otrząsnął się. Już i tak przyciągał spojrzenia, to niech się chociaż zachowuje normalnie. 

– Przepraszam – zapytał Layos przechodzącej obok kobiety – gdzie jest dom rodziny Leszczyńskich?

– Oh, to tylko kawałek stąd. Niech kawaler kieruje się na tamten wysoki budynek, o, tam – pokazała palcem, chociaż z tej odległości cała perspektywa poszła się jebać – za nim będzie stał tartak należący do Leszczyńskich. Łatwo kawaler rozpozna, szykują tam teraz weselisko, wydają córkę za syna kowala! Ależ to będzie wydarzenie! Przyjeżdżają nawet ludzie z okolicznych wiosek, rozumie kawaler, jaki to prestiż?

– Nie tylko wiosek – mruknął – mój koń ma obecnie w nogach jakieś 100 mil. A ja… no, gdzieś indziej.

– Kawaler pokonał ten dystans w jeden dzień? – Szok na twarzy kobiety był do bólu charakterystyczny dla mieszkańców tego typu osad.

– Słucham? Nie, na bogów, jechałem tu dziesięć dni.

– A, to przecież będzie… hm… no ileś mil na dzień, kawaler nocami mógł odpocząć, to obecnie chyba trochę mniej tego tam macie.

– Tak… oczywiście. Dziękuję za pomoc – powiedział krótko, ni w ząb nie zrozumiawszy jej wypowiedzi. Nawet nie mogła przeczuwać, ile razy po drodze go zatrzymywano, ile razy musiał wysłuchiwać tekstów w stylu:

– Panie mistrzu, bo u nas jakiś złodziej patelni grasuje, może go mistrz znaleźć?

Albo:

– Jak już tu przylazł, to chociaż tych bandytów niech się pozbędzie!

– A kiedy tu ostatnio byli?

– Pięć wiosen temu!

Czasami to irytowało, czasami pozbawiało chęci do życia, wywoływało myśli samobójcze, ale głównie umacniało w przekonaniu, że lepiej brać zlecenia tylko od bogatych kupców, bo oni za pierdoły chociaż dobrze płacą. Albo bardzo dobrze. Obie opcje dawały mu radość i szczęście.

Jadąc do tartaku, elfa spotkało to, co zawsze. Dzieciaki, brudne jak prorok Ah-labad,

z patykami albo kamykami w ręce, gapiły się na niego z otwartymi ustami, mężczyźni zerkali

i planowali spuszczenie mu wpierdolu, kobiety oceniały, czy jest dobrym kandydatem na męża dla ich córek, zwierzęta szczekały, miauczały i ćwierkały radośnie. Typowa reakcja na Tel’yara.

Budynek wyglądał, jakby ktoś próbował przebrać go za polanę. Wszędzie kwiatuszki, wstążeczki, jakieś ładnie wyglądające zielska, wytyczone obok miejsce na ognisko. Pewnie przy nim para młoda wypowie tę przysięgę, której dotrzymuje się do drugiego dziecka,

a potem zapomina. No, chyba że biorą ślub „z miłości”, wtedy zdążą umrzeć z biedy zanim ją złamią.

Odpowiednio nastrojony tymi optymistycznymi myślami, zatrzymał konia i sprawnie

z niego zeskoczył.

– Nie oddalaj się – szepnął.

Gaia wykonała polecenie i stanęła zaraz obok ściany budynku. Layos przeciągnął się, pokręcił głową, prawie jak przed walką, aż w końcu podszedł do drzwi i zapukał. Przyłożył jeszcze dłoń do ust, chuchnął, ucieszył się, że nie śmierdzi. Przeczesał palcami krótkie włosy, żeby żaden kosmyk mu gdzieś nie sterczał; wystarczy, że na jej widok co innego mu będzie sterczało. Dobra. Jest gotowy. Albo i nie. Hm…  

Otworzyła jakaś dziewczyna wyglądająca na około trzynastoletnią miniaturkę Ayi. Przynajmniej jeśli dobrze pamiętał jej wygląd.

– O co chodzi? – Zadając to pytanie zachowała chociaż na tyle kultury, by nie gapić się na niego z otwartymi ustami, chociaż zauważył błysk ciekawości w małych oczkach.

– Nazywam się Layos. Jest Aya? Zaprosiła mnie na ślub Anai.

– A, to ty jesteś tym elfem o którym ciągle ostatnio gada. I kłóci się z matką, czy jesteś właściwą osobą towarzyszącą na taką uroczystość.

– A ty jak uważasz?

– Wyglądasz w porządku. Masz ładne ubranko… ale śmierdzisz koniem. Idź się umyj czy coś, bo na weselu to lepiej nie odstraszać innych gości.

No cóż, tutaj kultura się skończyła.

– Potem to zrobię. Najpierw chciałbym się z nią zobaczyć, przywitać. Jest w domu?

– Jest jest! Oprawia kaczkę, co ją upolowała dzisiaj rano razem z sześcioma innymi. Pięć już zrobiła i teraz jakaś strasznie nerwówa z niej, lepiej bądź miły.

– Spróbuję ją uspokoić, dobrze? Ale zaprowadź mnie do niej.

– No dobra. Tylko nie nabrudź, bo myłam podłogę i matula mnie zbije jak zobaczy jakieś plamy.

Potulnie wytarł podróżnicze buciory o wycieraczkę, zostawiając ją w stanie zaawansowanego rozkładu. W środku upewnił się, że zrobił to dokładnie, i poszedł za małą.

– Jak masz na imię? – Zapytał. – Ja ci się przedstawiłem.

– Oj!

Zatrzymała się przerażona, zakrywając usta dłonią. Kiedy zaczął się obawiać, że złamał jakiś wioskowy przedślubny przesąd, zaczęła go prosić:

– Niech pan nie mówi nikomu że zapomniałam się przedstawić! Często tak mam, ale naprawdę, nie chciałam! To przez przypadek! Matula będzie zła…

– Nie będzie, jeśli teraz powiesz, jak się nazywasz.

– Mania. Niech pan nie mówi…

– Spokojnie, nie powiem. Nie jestem kapusiem.

– A kto to ten… kapuś?

– Ktoś, kto zdradza powierzone mu sekrety. Nie wolno tego robić, pamiętaj. Możesz tym zranić ważne dla ciebie osoby, które przestaną cię wtedy lubić.  

Pokiwała głową i przypomniała sobie, że ma go zaprowadzić do Ayi. Podreptała przez przestronny hol, również ozdobiony kwiatami i wstążkami, potem pod schodami na tyły budynku, przez drzwi i krótki korytarz, aż w końcu dotarli do kuchni. Uderzyły ich bardzo przyjemne zapachy; przypraw, gotującego się jedzenia, smażonego mięsa… ten szczególnie przypadł do gustu Layosowi.

Przyjrzał się wszystkim obecnym kucharkom; było ich sześć, więc pewnie będzie chodził głodny na weselu. Trudno, najwyżej ulotni się na chwilę i skołuje jakąś sarnę. Las blisko, więc żaden problem.

– Aya, do ciebie – oznajmiła radośnie Mania.

Uniosła wzrok znad kaczki pozbawionej już połowy piór i spojrzała na niego. On na nią. On przypomniał sobie te wszystkie noce na trakcie i polanach. Ona jego nagłe zniknięcie bez pożegnania. Ona nabrała ochoty najpierw go walnąć, a potem uścisnąć. On nabrał ochoty na powtórkę z tamtych nocy. Nie spełniło się nic, bo z drugiego końca pokoju rozległ się okrzyk:

– Niech nie przebywa w mojej kuchni! Weź go na hol i pokaż pokój!

Matka Ayi w ogóle się nie zmieniła. Przynajmniej pod względem charakteru; jeśli chodzi o wygląd, to przybyło jej siwych włosów. I ciała na biodrach. Przynajmniej mąż nie musiał się obawiać o jej wierność, tylko ktoś naprawdę pijany albo zboczony mógłby mieć na nią ochotę.  

Aya spokojnie przemyła ręce. Wychodząc, minęła go bez słowa. W równie wielkim milczeniu podążył za nią. Mimowolnie pochylił głowę, szykując się na burę. Pewnie ostrą. Nie widzieli się trzy lata. Nie wysyłał listów. Żadnego kontaktu, nawet najmniejszego.

Zatrzymała się w holu, splotła ręce na piersi i spojrzała na niego wyczekująco. Jeszcze gorzej dla niego, bo musiał powiedzieć coś, co nie będzie wyrokiem śmierci. A takich kwestii było niewiele.

– Em… witaj – chciał dodać „kopę lat”, ale w samą porę zrezygnował.

– Już? – Zapytała.

Kurwa…

– No… piękne wesele się szykuje. Te ozdoby, jedzenie, musieliście się napracować…

Jak to jest, że nawet szajkę bandytów potrafił przekonać, by odłożyli broń, a przy dawno niewidzianej kobiecie język plątał mu się jak lina w ręku szczura lądowego?

– Moja najstarsza siostra wychodzi za mąż. Musi być wielkie, żeby zachęcić potencjalnych kandydatów do mnie i Mani.

– Od jakiego imienia to skrót? – Zapytał ostrożnie Layos.

– Od Manfredy.

- O… hm… ładnie…

– Paskudnie, nienawidzi tego. Dlatego mów Mania.

– Będę pamiętał.

– O tym będziesz pamiętał? Tak jak o mnie?

Teraz wszystko uszło. Walnęła go najpierw pięścią w bark, potem otwartą dłonią

w twarz. Spojrzał na nią niepewnie, czekając na kolejne. Mocniejsze, bo potrafiła mocniej. Gdyby umiał czytać w myślach, pewnie wiedziałby, że jest bezpieczny; Aya zdecydowała, że nie ma sensu dalej się nad nim pastwić… teraz. Finał zemsty zachowa na poranek po weselu, kiedy będzie leżał na kacu. Już czuła tą satysfakcję… a póki co, może powitać go jak należy.

Jak go przytuliła, nie potrafił powstrzymać najbardziej męskiej reakcji organizmu na kontakt z piękną kobietą. Wyczuła to i zaczęła chichotać, a on zrobił się czerwony na twarzy niczym ktoś powieszony głową w dół.  

– Tęskniłam za tobą – szepnęła.

– Ja za tobą też.

– Trzeba było nie uciekać.

– Jestem Tel’yarem, moje miejsce jest tam, gdzie potrzebują najemników. Tutaj nie byli potrzebni.

– Tak się tłumacz. Lepiej chodź pomóż w przygotowaniach, możemy rozmawiać robiąc przy okazji coś pożytecznego.

Nie miała zamiaru przyznać przed nim, że go rozumiała. Ktoś taki jak Layos nie potrafiłby siedzieć za długo w jednym miejscu. Taki wybrał sobie los, i musiał tego przestrzegać, bo do niczego innego się nie nadawał.

– Jednej rzeczy jestem ciekawy.

– Dawaj, odpowiem na wszystko. Niekoniecznie zadowalająco.

– Dlaczego zaprosiłaś mnie? Nie mogłaś mieć raczej pewności, że przyjadę. Bunt wójta Alberta ciągle trwa.

Uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała bezpośrednio jak żołnierz:

– Miałam kogoś w zapasie, bądź spokojny.

– Kogo?

– Weź się lepiej umyj, bo śmierdzisz.

 

***

 

– A teraz… niech Anai razem z Brothelem rozpoczną biesiadę pierwszym tańcem!

Wodzirej był wyjątkowo charyzmatyczny jak na kogoś, kto jeszcze się nie upił. Layos obserwował parę młodą zza pleców Ayi, która wystroiła się tak, że będzie musiał cały wieczór jej pilnować. Co najmniej połowa mężczyzn patrzyła na nią jak nastolatek na ładną sąsiadkę, ale od razu uciekali wzrokiem, gdy on spoglądał w ich kierunku. Jednak bycie Tel’yarem ciągle budziło respekt, o czym czasami zapominał. A nie powinien, bo można by wykorzystać to w wieloraki sposób.  

Tańczyli, wyginali się, robili wrażenie na publice, wszystko ładnie pięknie, ale ktoś musiał się odważyć i dołączyć do nich na parkiecie. Layos ściskał kciuki, by tą osobą nie okazała się Aya; jeszcze był trzeźwy, jeszcze się wstydził pląsów. Potrzebuje godzinki

i zatańczy z nią wszystko, tylko nie teraz…

– Dobra, teraz my, Lay!

– Nie…

Wystarczyło jedno jej zmarszczenie brwi i już złapał ją za rękę. Wyszli na środek pomieszczenia, odpowiednio się połapali gdzie trzeba, no i jakoś zaczęli.

– Nie tak nerwowo… – mruknęła mu do ucha – w tańcu musisz być swobodny, rozluźniony…

– Jestem bardzo rozluźniony… jak zwieracze trupa…

– Lay!

– Przepraszam…

– Przynajmniej mnie nie depczesz, zawsze coś…

– Nie kuś losu.

Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki, odetchnął z ulgą bliską wyjścia z pułapki zastawionej przez partyzantów Alberta. Ludzie wokół dziękowali sobie za taniec, podczas gdy Aya nachyliła się i szepnęła mu do ucha:

– Teraz jeszcze tylko parę i nabierzesz wprawy. Pamiętaj, jak zagrają coś szybszego, musisz więcej się ruszać, podrygiwać, ogranicz wolne ruchy. Rozumiesz?

– Jak rozprawkę filozoficzną – stwierdził – którą dostałem w Sculi na egzaminach końcowych. Nigdy więcej nie przeczytam nic od Pastolusa.

– Na ile zdałeś?

– Dziewięćdziesiąt osiem procent.

– Czyli zrozumiałeś, co napisał. Mam nadzieję, że w dalszych tańcach pójdzie ci równie dobrze.

– Zrozumiałem, co napisał? Straciłem punkt na interpretacji, czyli do końca tego nie ogarnąłem. To mniej więcej tak, jakbym cię w tańcu nadepnął i zmiażdżył mały palec.

Nie zwróciła uwagi na jego komentarz. Utkwiła wzrok w czymś nad jego ramieniem,

i zanim zdążył się odwrócić, szepnęła:

– Uważaj, wujek Cieszko chce cię wciągnąć w pojedynek na picie.

– To źle? Na weselach to chyba popularna rozrywka. Ktoś musi do niego dołączyć, więc jeśli zostanę wybrany, z radością będę czynił honory. My, elfowie, mamy mocne głowy, chociaż niektórzy w to wątpią. Chętnie udowodnię, że pod tym względem również należy się nam szacunek.

– I znowu będę cię musiała pilnować? Nie chcę powtórki z Dragogradu, więc nie pij z nim. Wujek ma w chuj mocną głowę. Ty też, przyznaję, ale znam i jego, i twoje możliwości, dlatego wiem, że przegrasz.  

– No wiesz co? Może mam formę? Myślisz, że nie trenowałem podczas buntu? Żołnierze lubią sobie popić, a ja nie miałem zamiaru odmówić dołączenia do zabawy. Co do Dragogradu: tutaj przynajmniej nie ma króla i jego córki, więc nie skończę znowu

w więzieniu. Znaczy, chyba…

– Króla nie ma, ale jak podejdziesz do Brothela i zapytasz się, czy możesz wyruchać Anai, bo przypadła ci do gustu, to może się to dla ciebie źle skończyć. I to bardzo, bo wieśniacy nie puszczają czegoś takiego płazem. Nie będą się bawić w więzienia, tylko nadzieją cię na widły.

– Tamta księżniczka była ładna i całą ucztę posyłała mi znaczące spojrzenia, Anai nie jest

w moim guście i ewidentnie interesuje ją tylko Brothel. Nie ma się o co martwić.  

– Po tutejszym samogonie wszystkie będą w twoim guście.

Layosowi przez myśl przemknęła jej matka i jego wcześniejsze przemyślenia na ten temat. Nie kontynuował wątku, poświęcając uwagę jakiemuś mężczyźnie w średnim wieku, który stał przy małym stoliku w rogu sali. Ktoś ułożył już na nim litrową butelkę i kilka kieliszków. Żeby odwrócić od tego uwagę Ayi, zapytał:

– Dlaczego wszyscy macie tutaj tak wymieszane imiona? Ty i twoje siostry macie lońskie, wujek i reszta rodziny darthyckie, a na dodatek mieszkacie w Basie?

– Skąd mam wiedzieć? Zapytaj moich rodziców. A zwłaszcza matki, ona miała decydujący głos w nadawaniu imion. Co do mieszkania, to nie wiem. Mnie to tam jedno.  

– Aha…

Pojedynek odbył się pół godziny później. Aya wycisnęła z Layosa jeszcze kilka tańców, a on doszedł do wniosku, że jest w tym coraz lepszy. Może dlatego, że miał wokół więcej ludzi i prawie nikt nie zwracał na niego uwagi. Kiedy chciała namówić go na kolejnego, wujek Cieszko podszedł i złapał go za ramię.

– Jako, że jesteś tu jedynym elfem, wnioskuję, że nazywasz się Layos?

– Tak, to prawda.

– Cieszko, wuj tej o to pięknej damy. Słyszałem, że szpiczaści mają całkiem mocne głowy. Zawsze chciałem to sprawdzić, a lepsza okazja może mi się już nie trafić. Przyjmujesz wyzwanie?

Aya skrzywiła się, ale nie protestowała, kiedy dał się poprowadzić do stolika. Layos miał dodatkową motywację do wygrania; nie cierpiał określenia „szpiczaści”, które wzięło się oczywiście od kształtu uszu. Publiczność już robiła zakłady, zebrana wokół, podekscytowana, niepomna jakiegokolwiek tańczenia. Pierwszy kieliszek nalał sędzia, czyli wioskowy strażnik, jedyna osoba tutaj, która potrafiła odpowiednio złapać miecz. Nie mógł pić, bo w razie kłopotów go potrzebowali, dlatego idealnie pasował do tej roli.

– Pierwszy bez zagrychy – ogłosił – po każdym trzy minuty przerwy, czas odmierzam klepsydrą. Jak któryś zacznie rzygać albo zwali się z krzesła, przegrywa. Wszystko jasne?

– Co jest do wygrania? – Zapytał Layos, patrząc głęboko w oczy swojemu przeciwnikowi.

– Butelka naszej wioskowej dumy, wiśniówki Bretysława. Słyszałeś o niej?

– Tak, oczywiście…

Nie, nie słyszał, ale nie chciał robić obecnym przykrości. Nazwa brzmiała doprawdy światowo, na pewno nawet Lonowie słyszeli o wiśniówce Bretysława, a tylko Layos był takim ignorantem i w ogóle nie orientował się w wielkim świecie. „Wiśniówka Bretysława”, toż sama nazwa wystarczyła by zdać sobie sprawę ze szlachetności tego trunku.

Na początku wchodziło opornie; samogon wujka Cieszka był bardzo mocny, ale wystarczyły dwa ugryzienia kiszonego ogóra po trzech kolejkach, żeby przestało mu to robić różnicę. Aya przyglądała się z daleka i obstawiała, jak szybko padnie. Po wujku nie było

w ogóle widać, by wypił coś alkoholowego, za to Layos robił się coraz bardziej przymulony

i nieobecny.

– Chodzą plotki, że elfowie chędożą swoje dzieci zaraz po urodzeniu – stwierdził Cieszko. – Ma to niby odpędzać złe moce czy cuś. Prawda to?

– Nie – odpowiedział ostro Layos. – Coś dużo plotek o nas słyszałeś. I tak w ogóle, to dlaczego się interesujesz moją rasą?

– Wiesz, podobno wojna idzie. Wasz król… jak mu tam, zapomniałem…

– Dalyon – powiedział niechętnie Layos. Dawno temu pokłócił się z ojcem, nie lubił wspominać jego imienia.

– A no właśnie. Podobno ten Dalyon znieważył naszego władcę. Stary Dimitr nigdy nie tolerował złych słów pod swoim adresem, zwłaszcza, że jeszcze niedawno ślubowaliście nam pokój, by parę lat później spalić Bibliotekę Zakapturzonych, co bardzo go zdenerwowało. 

– To był incydent – warknął Layos – banda elfich ekstremistów niereprezentujących państwa ubzdurała sobie, że pisma z tego gmachu są obrazą dla Gev’ala. Król Dalyon wystosował już na ten temat stosowne pismo z wyjaśnieniami.

– Wiesz co? Niewiele rozumiem z tego, co powiedziałeś. Jak na mój gust, to coś wam się u nas nie podoba, bo inaczej dlaczego mielibyście się zbroić? Ze wszystkimi państwami, z którymi graniczycie, macie bardzo korzystne sojusze, tylko do nas nie wyciągnęliście ręki. Tylko

z nami nie chcecie handlować, jeszcze wojsko zbieracie przy granicy.

Layos wypił kolejnego, stanowczo położył go denkiem do góry, wzbudzając aprobatę

i okrzyki tłumu, już nie mówiąc o zmotywowaniu Cieszka do dotrzymania mu kroku. Tel’yarowi zaczęło już mocno odbijać… i o to chodziło. Alkohol, bądź co bądź, oczyszczał umysł, odpychał na bok wszystkie doznania, bodźce. Z wyjątkiem magicznych.

Coraz mniej odczuwał krzesło pod sobą, ale dziwne kłucie się nasiliło. Zaczął odczuwać w nim coś dzikiego, moc, która nie jest do końca kontrolowana, naturalna, nieskalana naczyniem (czyli Wiedzącym). Magiczny byt na takim zadupiu? Z czego czerpał moc? Nie było tu żadnych źródeł, tego był pewien.

– Wojsko zbieramy – powiedział – bo wasz miłościwie panujący Dimitr prowadzi rekrutację, szkolenia, przegrupowuje siły, angażuje sojuszników i wysyła bandy najemników, żeby napadali na naszych handlarzy.

– Kłamstwo. Te bandy nie są wynajmowane przez Dimitra – zaprzeczył stanowczo Cieszko, odstawiając kieliszek. – Nasz kraj nie ma z tym nic wspólnego, taka jest prawda, a wasze oszczerstwa to zwykła propaganda i pretekst do wojny, ot co!

– Gdybyśmy chcieli zacząć wojnę, Dalyon nie wysyłałby tamtego listu z wyjaśnieniami. Poza tym, dopiero od kilkudziesięciu lat mamy naprawdę wolny kraj i póki co chcemy wzmocnić się wewnętrznie, konflikt zbrojny w tym nie pomoże.

– Jak na moje oko…

– Jak na moje oko, to za dużo gadasz. Twoje zdrowie – Layos wypił kolejnego, tym razem już naprawdę niepewnie. Uderzenie kieliszkiem nie było już tak stanowcze jak wcześniej, ponadto dopiero po poprawce udało mu się go postawić.

Cieszko podjął wyzwanie. Zaczął się w końcu czerwienić, i był to na razie jedyny objaw promili w jego krwi.  

– Jedno jest pewne – powiedział wuj – wojskowi wzięli mojego syna do armii. Jeśli usłyszę, że jakiś jebany szpiczastouchy chociaż go drasnął, uciął mu fragment włosa, zostawił sińca na jego ciele, nie daruję wam tego. Już nigdy więcej żaden z was nie zostanie wpuszczony do naszej i do okolicznych wiosek, już moje kontakty się o to postarają. Lepiej się pilnujcie.

Lay nigdy nie słyszał groźby, którą mniej by się przejął. Na takim zadupiu i tak żadnych ciekawych kontraktów nie dostanie, kupcy też gustują w większych mieścinach, zakaz wstępu do tej dziury nikogo nie ruszy.

– Mam jedno pytanie – stwierdził po wypiciu kolejnego – dlaczego wszystkie państwa są

w stanie nawiązać z nami normalne stosunki, a tylko Królestwo Basy cały czas ma jakiś problem z kształtem naszych uszu?

– Bo tylko my wiemy, jacy jesteście naprawdę – odpowiedział Cieszko – zdradzieccy, bez honoru, bestialscy i tchórzliwi. Innym państwom możecie wciskać kit, jaki to z was wspaniały naród, pokrzywdzony wieloletnią okupacją. Prawda jest taka, że ta okupacja pomogła wam na moment zmądrzeć, uświadomić, gdzie jest wasze miejsce. Teraz znowu wkraczacie na zły tor, i Dimitr jako jedyny władca to rozumie.

Godność Tel’yara nie pozwoliła mu na dalsze dyskusje, a w zasadzie na dalsze wysłuchiwanie bezpodstawnych oskarżeń i potwarzy. Cieszył się, że za chwilę skończy się ten cały pojedynek; już nie do końca zdawał sobie sprawę, gdzie jest, kto stoi wokół niego. Kieliszek sam uciekał mu spod palców, coraz bardziej piekło go w żołądku i przełyku. Nie było to jedyne uczucie, które odczuwał bardzo wyraźnie; te najbardziej interesujące i zagadkowe ewidentnie nie miało zamiaru go opuścić.

– Dawaj, wytrzymasz!

Okrzyk wzniesiony przez tłum motywował elfa do kolejnego sięgnięcia po kieliszek, ale poprzednie dziesięć za bardzo go wyczerpało. Wujek też zaczął bujać się na boki, a to już coś znaczyło. Ręka Layosa ześlizgnęła się po stole, on sam beknął głośniej niż to było normalne. Tak, zdecydowanie nadszedł ten moment.  

– Chyba jednak nie! – Odpowiedział kibicom Cieszko. – Na dwór… beek… go!

Dwóch mocnych chłopów złapało go pod pachy i zanim zdążył czegokolwiek się pozbyć, już był na głównej ulicy wioski tuż przed tartakiem. Niestety, nikt jeszcze nie czuł

z nim braterskich więzi, dlatego został sam. Gdyby tu byli jego bracia, byłoby o wiele prościej. Potrzymaliby go, pocieszyli, oczywiście kiedy skończyliby się śmiać.

Kiedy już był pusty, ktoś do niego jednak podszedł. Nawet w tym stanie rozpoznał, że to Aya podaje mu butelkę z wodą. Jej zapachu nawet po pijaku nie pomyliłby z niczym innym.

– Przepłucz, wypluj, będzie ci lepiej.

Stara jak świat zasada: wyrzygaj, będzie ci lepiej. Tyle, że jeśli się tego czymś nie zapije, to wcale nie jest lepiej, bo już czuć ten nieprzyjemny smak w ustach. Jedynym pocieszeniem był pusty żołądek, z którego już nic nie wypłynie, no chyba że sam organ postanowi opuścić właściciela.

– Jak będziesz umiał wstać, to powiedz. Wezmę cię gdzieś, prześpisz się.  

– Z tobą?

– Nie. Ja czasami tylko do ciebie wpadnę z miską.

Kiwnął głową. Już nie byli tacy młodzi jak wtedy, kiedy się piło w Tarrahii. Tam to oboje byli w takim stanie, że miskę trzymali sobie nawzajem. Głowa przy głowie, strumień wymiocin obok strumienia wymiocin. Teraz przynajmniej jedno z nich nabrało odpowiedzialności. Dla niej nic nie było wytłumaczeniem doprowadzenia się do takiego stanu oprócz wrodzonej głupoty. Nawet chęć odkrycia przyczyn tajemniczego zjawiska.  

– Aya, idziesz tańczyć?

– Nie, zostanę tu z nim.

– Na pewno?

– Tak, idź.

Odpowiedź Ayi bardzo ucieszyła Layosa; o taniec pytał ją jakiś młody facet, który pewnie chciał wykorzystać jego niedyspozycję i „zająć” się ładną kobietą. Zamknął za sobą drzwi i pogrążyli się w ciszy. Przynajmniej dla niej tak to brzmiało; szum drzew i bardzo przytłumiony dźwięk muzyki. Ale nie dla elfa.

Po chwili klęczenia i modlenia się do wymiocin, usłyszał coś. Coś biegło. Czteronożnego. Nieregularnie stawiało kroki, jakby coś niosło. I… płakało? Tak płakały tylko bardzo małe dzieci, żadne ze zwierząt nie wydawało takich dźwięków, a wątpił, by na jakimś zadupiu w Basie pojawił się nowy gatunek.

Wstał. Ledwo, ale jednak. Aya złapała go za ramię i czujnie przyglądała się temu, co teraz będzie robił. On tymczasem się rozglądał, co wytłumaczyła sobie całkowicie działaniem alkoholu. Kiedyś też tak miała: elementarna zagadka pijanych osób „gdzie ja kurwa jestem?” nie było jej obce.  

– Idziemy? – Zapytała cicho, nie chcąc go wytrącić zbyt gwałtownie z „rytmu”.

– Słyszysz?

– Co?

– Płacz dziecka…

I wtedy go zobaczył. Ogromny czarny wilk przebiegł ulicę, kierując się na las. W pysku trzymał zawiniątko, z którego dochodziło głośne chlipanie. Layos zadziałał instynktownie, co z procentami we krwi było bardzo łatwe.

Nie zwrócił uwagi na to, że wilki samotnie nie zapuszczały się do osad, żeby wykradać niemowlęta. Ruszył biegiem, próbując prostą trasą dotrzeć do zwierzęcia. Nie wyszło mu to najlepiej, delikatnie mówiąc, ale dał radę krzyknąć do Ayi:

– Wezwij pomoc!

– O co ci chodzi?!

– Nie widzisz tego wilka?!

Aya, nawet na trzeźwo, nie była w stanie dorównać szybkością pijanemu elfowi. Layos biegł w kierunku lasu i ewidentnie miał halucynacje. Musiała go jakoś zatrzymać, przecież wystarczy, że potknie się o leżącą gałąź, poleci na ziemię, walnie głową o kamień

i nieszczęście gotowe. Zachował się w stosunku do niej jak ostatni skurwysyn, więc jeśli miał zginąć, to tylko z jej ręki, a nie przez jakiś jebany kamień.

– Stój! Tam nic nie ma!

Za późno. Przekroczył granicę lasu, ciągle widząc przed sobą zwierzę. Aya usłyszała za nimi krzyki wieśniaków, którzy pewnie zaniepokoili się rykiem Layosa. Już widziała te widły, pochodnie i wściekłe grymasy twarzy, kiedy dowiedzą się, że to tylko pijacki wid. Odpędziła od siebie te myśli, skupiając się na podłożu przed sobą. Jak będzie nieostrożna, to ona skończy źle, nie Lay.  

Straciła go z oczu. W lesie było o wiele ciemniej niż w wiosce, nie mówiąc już o tym, że musiała patrzyć pod nogi, a Layos wszystkie gałęzie, patyki i kamienie miał gdzieś. Jebane elfy, ich naturalny instynkt wyczuwał, gdzie mogą się potknąć w lesie i dawał czas na uniknięcie pułapki. Ostateczną motywacją do zatrzymania się była utrata tchu i oberwanie zwisającym badylem w głowę, co skomentowała stanowczo słowami nieprzystającymi damie.  

Oprócz swojego oddechu i krzyków wieśniaków słyszała już tylko szumienie drzew. Layos gdzieś zniknął, ona była w czarnej dupie, prawie dosłownie. Klęknęła. Niegdyś taki sprint byłby dla niej kaszką z mleczkiem, mogłaby spokojnie pokonać jeszcze dwa razy dłuższy dystans. Niestety, jej podróże z Layem dawno temu się skończyły, a od tego czasu nie musiała nikogo gonić, toteż kondycja zaczęła się lenić. Przestraszona rozglądała się po drzewach wokół, zasłaniających niebo i blokujących światło księżyca. Wyczuła dłońmi, że stoi w wysokich paprociach tudzież w innych krzewach, stopami deptała liczne małe gałązki i inne tego typu duperele.

Zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Coś tu oddychało oprócz niej. Gdzieś z przodu. Stłumiła panikę, zdając sobie sprawę, że wilk szykujący się do ataku nie oddychał tak głośno… przynajmniej jeśli wcześniej nie biegł. Jednak jeśli to ten, którego widział Layos, to panika była jak najbardziej na miejscu.

Światło księżyca przedarło się przez korony drzew i na chwilę go oświetliło. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w jej głowie, była przyznaniem racji Layosowi. Wilk patrzył na nią swoimi żółtymi ślepiami i węszył, czy będzie dobrym kąskiem. Jakby tego było mało, za sobą również usłyszała ciche stąpanie. Zajebiście, jeden zaprowadził ich pułapkę. A w zasadzie ją, bo Layos zniknął w chuj. Tylko jakim cudem je wyminął?

Przesunęła dłonią po podłożu, szukając czegokolwiek do obrony albo chociaż oddalenia śmierci, zdąży machnąć kilka modlitw, jeśli jeszcze jakieś pamiętała. Może bogowie spojrzą na nią łaskawiej, jeśli ich imię będzie miała na ustach podczas ostatniego oddechu? Czy bardziej liczyło się to, jak często je wymawiała przez całe życie? Nie była pewna, jak to wszystko działa.

Kiedy pierwszy wilk zaczął się do niej zbliżać, rozległ się gwizd. Bestia postawiła uszy

i usiadła potulnie, jakby była psem domowym. Aya myślała, że zaraz zemdleje. Layos potrafił manipulować zwierzętami, jak każdy elf. Przyszedł po nią, zostawił tamtego z dzieckiem, żeby ja uratować. Mogła się szykować do modlitwy dziękczynnej.  

Zobaczyła jego sylwetkę, jak uklęknął i pogłaskał zwierzaka. Wystarczyła krótka chwila tarmoszenia… i wszystkie zwierzęta, które były w pobliżu, oddaliły się. Trudno było ocenić, ile ich pojawiło się w sumie, ale teraz nie miało to znaczenia. Wstała, pragnąc przytulić Layosa

i podziękować mu za ratunek. W tych ciemnościach nie umiała go ponownie zlokalizować, więc zaczęła cicho wołać:

– Lay? Lay, gdzie jesteś?

Nagle coś zaczęło się przed nią kotłować. Wilki zaczęły wyć, coś dużego pobiegło gdzieś na lewo, łamiąc gałęzie i gniotąc krzaki, a ona wylądowała twarzą w runie leśnym po tym, jak jedno ze zwierząt ją potrąciło. Usłyszała krzyki; ludzkie (albo elfie), nie wołające jednak o pomoc. Bardziej jej przypominały okrzyki wojenne, ewentualnie wiązankę przekleństw wioskowej baby.

Co się działo dalej, w ogóle nie ogarniała. Słyszała tylko huki, skowytanie wilków i coś, czego nie potrafiła nawet dokładnie opisać; głuchy dźwięk, od którego drżało jej w czaszce, bolały uszy, w porównaniu do którego róg bojowy to marna piszczałka. Chciała zatkać uszy, ale ktoś złapał ją za ramię.

– Chodź – szepnął Lay – póki jest zajęty.

– O co tu…

– Cicho.

Pomógł jej wstać i zaczął na wpół ją prowadzić, a na wpół wlec w kierunku granicy lasu. Przez kilkanaście metrów starali się być dyskretni; Lay pomagał Ayi unikać gałęzi, popychając rękami jej nogi tak, by stąpała w odpowiednich miejscach. Całkiem nieźle dawali sobie radę… do czasu.

Dźwięk zmienił natężenie. Nie wywoływał już wibracji samej czaszki, ale całego ciała. Elf zaklął i krótko skomentował nowe zjawisko:

– Spierdalamy.

Nie było czasu ma żadne zabawy w unikanie przeszkód. Pędzili na łeb na szyję, ścigani przez watahę i Odgłos. Kiedy był już tak intensywny, że prawie zwalił ją z nóg, Lay odepchnął ją i rozkazał:

– Biegnij w lewo, przy mnie możesz dostać rykoszetem!

– Co?!

– Potem ci wytłumaczę!

Rozdzielili się. Sama, bez jego wsparcia, nie radziła sobie już tak dobrze. Wygrzmociła się po paru sekundach, niemal zaślepiona widokiem domu prześwitującego między drzewami. Wycie wilków za jej plecami cichło; z jakiegoś powodu pobiegły za Layosem, chociaż bardziej naturalna wydawałaby się pogoń za słabszym osobnikiem, który nie potrafi tak sprawnie uciekać, a w razie czego też bronić.

Wybiegła na drogę. Równy grunt pod nogami okazał się takim zaskoczeniem, że straciła na moment równowagę. Rozejrzała się, szukając tych ludzi, których wcześniej usłyszała. Wystarczył jej fakt, że wszędzie panowały ciemności; gdyby ktoś faktycznie tu był, to trzymałby pochodnię albo latarnię.

Idąc wzdłuż krawędzi lasu, wkrótce dotarła do głównego traktu. W nocy oświetlały go nieliczne lampy, dzięki ich światłu mogła się tam poczuć w miarę bezpiecznie. Nie miała zamiaru wracać do wioski; tak jak się można było spodziewać, Layos nie wzbudził sympatii, więc nawet gdyby uwierzono w jej historię z wilkami, to woleliby pozwolić mu zginąć niż samemu dać się zagryźć.

Tyle że on już tam stał. Oparł się dupą o lampion i rzygał, zmęczony ucieczką i ciągle pijany. Tylko to powstrzymało ją od rzucenia mu się w ramiona. Ewentualnie przyłożenia mu, jeszcze nie była pewna, na co ma większą ochotę.

– Co to kurwa miało być?! Po chuj wbiegałeś do tego zjebanego lasu, jakby te pierdolone wilki nam coś zrobiły…

– Tobie dałyby spokój – szepnął.

– Niby czemu?!

– Jesteś stąd. Nie traktują cię jak najeźdźcy.

– Tobie już całkiem się we łbie poprzewracało?! To dzikie zwierzęta, nie moi sąsiedzi! Co ich kurwa obchodzi, że tu mieszkam?! Grunt, że jestem chodzącą kolacją, którą można łatwo złapać!

– Rano ci wszystko wytłumaczę…

– Nie ma nic do tłumaczenia! Przez twoje pijaństwo prawie zginęliśmy! Teraz już wiem, że niepotrzebnie żałowałam twojego odejścia i niepotrzebnie cię tu znowu sprowadziłam! Możesz już sobie iść, ja idę się bawić z kimś, kto nie chce mnie zabić!

– Jasne. Chodźmy do reszty, trzeba znaleźć rodziców tego dziecka. W tym stanie nie powinienem im tego mówić, na pewno źle to odbiorą… rano chyba będzie rozsądniej, prawda?

– Co ty znowu pierdolisz?!

– O dziecku, które porwał ten wilk. Nie widziałaś go? Nie słyszałaś płaczu?

– Wilki spotkaliśmy dopiero w lesie…

– Jesteś pewna?

– Tak – powiedziała, trochę spokojniej. Zachowanie Laya ją dziwiło, więc nerwy pomału zaczęły ją opuszczać.

– W takim razie sprawa się krys… kryt… krytysa… robi się jasna – zmarszczył czoło, zbierając fakty do kupy, co w jego obecnym stanie nie było zbyt proste. – Dobrze, że nic ci nie jest. Mogłaś oberwać, gdyby nie trafił we mnie.

– Lay, ja już nie mam do tego siły…

– Rano ci wytłumaczę. Wracajmy, bo będą się o ciebie martwić.

– Cały się trzęsiesz – zauważyła – chodź, znajdziemy ci jakieś ciepłe miejsce, gdzie będziesz mógł spokojnie zasnąć.

– Ciepło będzie mi przy tobie.

– Chuj ci w oko.  

 

Nazajutrz rano obudził się w „szopie do zdechnięcia”, jak nazywali ją mieszkańcy wioski. Leżały tu tylko skacowane osoby, przykrywające głowy poduszkami, by odciąć się od dźwięków budzącej się do życia osady i promieniami słońca przedzierającymi się przez dach. Tylko Layos zaraz po obudzeniu był gotowy do normalnego funkcjonowania. Potrzebował jedynie chwili, by ogarnąć, gdzie się znajduje, a zaraz potem dotarło do niego, co wczoraj

w nocy zobaczył.

Zerwał się, wykonał ruch, jakby chciał założyć buty (tak naprawdę cały czas miał je na nogach) i wyszedł, zręcznie lawirując między łóżkami i szukając wzrokiem Ayi. Jego ofiarą do przepytania okazał się jakiś młody chłopak, który niósł gdzieś worek ze zbożem:

– Widziałeś kogoś z rodziny Leszczyńskich?

– Powinni być u siebie w tartaku, sprzątają po weselisku. A przynajmniej tak mi się zdaje. No bo co można robić po takim wydarzeniu? Obowiązkiem gospodarzy jest wszystko uporządkować…

Dobra, czyli jeszcze nie do końca było wszystko dobrze z Layosem, powinien sam na to wpaść. Kiwnął głową młodemu i poszedł do tartaku. Pokręcił trochę głową, sprawdzając reakcję jego mózgu na taki ruch. Pokolebał się trochę, co stanowiło ostateczną odpowiedź na pytanie, ile wczoraj wypił. Jako stary weteran pijatyk działanie alkoholu odczuwał następnego dnia tylko, jak było go bardzo dużo.

Już przy wejściu jego poszukiwania się skończyły. Aya właśnie wychodziła z namiotu weselnego, trzymając setki kokard, wstążek i innego syfu w rękach. Zatrzymała się

i uśmiechnęła do niego szeroko, złowieszczo, bez cienia radości.

-J ak tam? Główka boli?

– Daj spokój, nie byłem aż tak pijany.

– Nie? Krzyczałeś, że po wiosce biega wilk z dzieckiem w pysku. Takich rzeczy nie odpierdalałeś nawet w Tarrahii, a tam to oboje biliśmy rekordy. Czego zresztą nie pamiętasz.

– Może dlatego tak krzyczałem, no naprawdę widziałem tego wilka? Wiesz, że nawet pijany panuję nad tym, co mówię, więc nie ględziłbym o czymś takim, gdyby to nie była prawda.

Zrobiła minę w stylu „a ja jestem królową” i wyminęła go. Nie mógł dać jej spokoju, po prostu nie mógł. Wyjazd, który tak źle się zapowiadał, okazał się jednym z najciekawszych w jego krótkim życiu, musiał doprowadzić tę sprawę do końca.  

– Nie wierzysz mi tylko dlatego, że byłem wczoraj pod wpływem? To twój jedyny argument? – Zapytał, dbając o spokojny ton.

– Drugi jest taki, że nic nie widziałam. Ganiałeś za powietrzem, a nie zwierzęciem ludożercą.

I warto zaznaczyć, że byłam zaraz za tobą.  

– Tak, na pewno. Alkohol nie wywołuje halucynacji. Jeśli nic nie widziałaś, to albo patrzyłaś nie tam, gdzie trzeba, albo ci zasłaniałem, albo wiesz o czymś, o czym nie wiem ja i nie chcesz mi powiedzieć.

– Mogłeś widzieć coś innego – zaproponowała – a alkohol wyolbrzymił problem. Taką okoliczność przewidziałeś, geniuszu?

– W takim razie co widziałem i co wziąłem za wilka? Biegł tam jakiś pies z zabawką w pysku? To chcesz powiedzieć?

– Posłuchaj: nie upieraj się tak przy tym wilku, to nie jest śmieszne, szczególnie

w towarzystwie niektórych osób. Dawno temu, jeszcze przed moimi narodzinami, Matlakowej faktycznie wilk porwał z kołyski dziecko. Do dzisiaj ma traumę i gada, że ono żyje i jeszcze wróci. Jak twój tekst się rozniesie, nie wiadomo, co jej się stanie. Znowu rozniecisz tę nadzieję, i po co? Jeszcze tylko wprowadzisz ją w większy obłęd.

– Dawno? – Zapytał Layos, robiąc się nagle jeszcze poważniejszym.

– Mam 25 lat, a stało się to jakieś dwa lata przed moim wkroczeniem w tą chujową część życia. Dla ciebie to może nie dużo, ale dla ludzi to szmat czasu.

– W takim razie sprawa może nie być tak straszna jak myślałem… – uświadomił sobie. Ta informacja wprowadziła nowe możliwości, o wiele lepsze od jego poprzednich podejrzeń.  

– Powiedz to Matlakowej. Jak usłyszy taki tekst, to albo popełni samobójstwo, albo zrobi coś tobie, albo komuś innemu. Zależy, jak ciebie zrozumie.

– Gdzie ona mieszka?

– A po co ci to wiedzieć?

– Muszę z nią porozmawiać, to chyba nic takiego? Chyba że na wsi nie wolno rozmawiać

z obcymi ludźmi? Przynosi to pecha? Koty przez to nie łapią myszy?

– Zostaw nasze koty, przesądy i zwyczaje. Co ty chcesz jej powiedzieć? Hej, po pijanemu zobaczyłem, jak wilk niesie dziecko, podobno tobie takie coś się przydarzyło, ale zbieg okoliczności, co? Chcesz o tym pogadać?

– Aya.

Położył jej ręce na ramionach i spojrzał głęboko w oczy. Westchnęła, przygotowana na jeden z tych jego mądrych tekstów uświadamiających jej, jak mało wie o życiu. W końcu jest dwa razy starszy, musiała go słuchać.  

– Jestem Tel’yarem, tak?

– Tak.

– Co to znaczy?

– Że jesteś zadufanym w sobie, aroganckim, wrednym, niedojrzałym i pozbawionym sumienia wojownikiem o ponadprzeciętnych umiejętnościach w posługiwaniu się mieczem, sprzedającym je tym, którzy mają dużo złota. Albo duże cycki.  

Zawahał się. Pokiwał lekko głową i odpowiedział:

– Racja. Byleby nie były za duże. Ale oprócz tego?

– Znowu chcesz się chwalić tymi pięcioma minutami przy Skale Błysków?

– To swoją drogą. Miałem wtedy formę, przyznaj. I spoważniej. Chodziło mi o to, że mam sporą wiedzę o świecie. Znacznie większą niż zwykli ludzie. To, że widziałem tamtego wilka, może mieć dla was duże znaczenie, i muszę się upewnić w pewnej kwestii.

– Nie powiesz mi dokładnie, o co chodzi?

– Nie, ale możesz pójść ze mną, przypilnujesz, żebym nie posunął się z pytaniami za daleko, bo temat naprawdę mnie ciekawi i jest to bardzo możliwe.

– To zrobię na pewno, bo ludzkie wyczucie chwili jest ci całkiem obce. Nie zdziw się, jak przynajmniej kilka razy ode mnie oberwiesz, bo na ten poranek zaplanowałam część zemsty za tamto zniknięcie. Żebyś nie myślał, że tak łatwo ci wybaczyłam. Ba, jeszcze nie jestem pewna, czy to zrobiłam.  

– Jak planujesz zemstę, to nie mów o tym nikomu. Jedna z podstawowych zasad szczęśliwego życia. Chyba, że potrzebujesz czyjejś pomocy w jej dokonaniu. Dobra, nieważne, prowadź. Jestem zaraz za tobą.

Zostawiła kwiaty i resztę syfu koleżance, ewidentnie zachwyconej perspektywą niesienia dwa razy większej kupy ozdób na kompost. Layos od razu zauważył, że jakiś młody napaleniec podchodzi do niej i oferuje pomoc. No cóż, mieli zatem dobry uczynek dnia za sobą. Byleby tego nie spierdolił jakąś głupią gadką o gwiazdach i złodziejach serca.  

Dom Matlakowej stał na uboczu, co pewnie nie pomagało jej poradzić sobie z traumą. Gdyby na co dzień miała kontakt z ludźmi, może nawet udałoby jej się o wszystkim zapomnieć; urodziłaby kolejne dziecko, znalazłaby szczęście. Jak człowiek może znormalnieć żyjąc gdzieś daleko od innych?  

Budynek nie wyglądał zbyt zachęcająco. Ściany pokrywał brud, strzecha na dachu wyglądała, jakby przeszedł tędy huragan, pomiędzy deskami drzwi widniały szerokie szczeliny. Korniki musiały tu często ucztować, podobnie jak wiele innych małych żyjątek

o mniejszej lub większej ilości nóg.  

Aya zapukała, mocno nadwyrężając przy tym zardzewiałe zawiasy. W środku rozległy się gwałtowne kroki i drzwi się otwarły, omal nie wypadając przy tym z framugi.

– Tak? – Zapytała Matlakowa. – O co chodzi? 

– Dzień dobry. Chciałabym przedstawić pani Layosa, towarzyszył mi na weselu Anai. Pragnie chwilę z panią porozmawiać, jeśli nie ma pani nic przeciwko.

– Jaka tam ze mnie pani, dziecinko. Wchodźcie, wchodźcie, nieczęsto miewam gości! Tylko buty wytrzyjcie! Podłoga świeżo wymyta, a plecy już nie te, nie mogę znowu się do niej schylać!

Posłuchali. Layosowi przypadł wątpliwy zaszczyt zamykania drzwi, co zajęło mu około minuty, podczas której Aya obserwowała go z lekkim uśmiechem. Przynajmniej Matlakowa już dreptała do kuchni zrobić herbatę i nie zwracała uwagi na jego poczynania.

Wnętrze nie prezentowało się dużo lepiej; wszystko stare, rozklekotane, podłoga wcale nie wyglądała na świeżo umytą, a kiedy stawiali kroki, cały budynek się kołysał. Lay wolał nie myśleć, jak konstrukcja reaguje na większy podmuch wiatru, czy to normalnego, czy wywołanego przez wilka szukającego świnek. 

Usiedli sobie wygodnie na skrzypiących stołkach, z gorącą herbatą w wyszczerbionych kubkach, zrobioną bez użycia ani jednego liścia herbaty. Co prawda napój był przezroczysty

i smakował jak zwykła woda, ale nie wybrzydzali.  

– O co chodzi? – zapytała gospodyni, nieświadoma braku najważniejszego składnika zaserwowanego napitku. – Dawno mnie nikt nie odwiedzał, a tu proszę; elf i młoda Leszczyńska.  

– Delikatnie – mruknęła Aya.

– Co delikatnie?

– Proszę pani – zaczął ostrożnie Layos, powoli dobierając w głowie słowa – chciałbym wyjaśnić okoliczności tamtego… wypadku, sprzed dwudziestu kilku lat. Pamięta…

Otworzyła szerzej o czy i nie pozwoliła mu kontynuować:

– Damian wrócił? Jest już dorosły, prawda? Prawdziwy mężczyzna? Kiedy do mnie przyjdzie? Dlaczego nie przyszedł od razu do mnie tylko do was?

Spojrzeli po sobie. Zdawało się, że mina Ayi mówi mniej więcej coś w stylu: „No, czekam na odpowiedź”. Layos odchrząknął, zyskując czas na przypomnienie sobie, jak to jest być subtelnym. Oby tylko dał radę, od dawna nie musiał być ostrożny podczas rozmowy. No, dobra, od wczoraj, kiedy Aya wyciągnęła go z kuchni.

– Nie wrócił… ale jest duża szansa że żyje – dodał pospiesznie, widząc wzbierające w oczach Matlakowej łzy. – Żeby zyskać pewność, muszę dowiedzieć się kilku rzeczy. Przede wszystkim, czy Damian dużo płakał?

– Nie – odpowiedziała bardzo cicho – przez moment baliśmy się z mężem, że coś z nim jest nie tak, przecież dzieci ciągle płaczą. On był cichy, często też patrzył na nas dziwnie kiedy coś do niego mówiliśmy. Znachor mówił, że to nic takiego, że niektóre dzieci tak mają i nie mamy się czym martwić.

– Czy w jego okolicy kręciły się kiedykolwiek zwierzęta? A jeśli tak, to jak reagowały?

– Psy. Mieliśmy też co prawda kota, ale próbował go podrapać, więc zabrakło dla niego miejsca w naszym domu. Sierściuch długo żył u sąsiadów, prawie jedenaście lat.  

– A te psy? Lubiły go?

– Trudno powiedzieć, przecież był za mały, żeby się z nimi bawić. Ale często przy nim przesiadywały, jego widok je uspokajał. Czasami potężne wilczury, które szczekały i warczały na wszystkich, przy nim stawały się potulne jak baranki.

– Poród był kłopotliwy?

– Nie, najmniejszych problemów…

Zacięła się, nie mogąc dalej mówić. Ręce zaczęły jej drżeć, zacisnęła usta, ich kąciki posunęły się znacząco w dół. Aya szturchnęła ostrzegawczo Layosa. Zdawał sobie sprawę ze znaczenia sygnału, ale musiał doprowadzić sprawę do końca. Ciekawość naukowca wpojona mu w naukowej części Sculi zabiłaby go od środka, gdyby zrezygnował na tym etapie.

– Miał włosy na głowie jak się urodził?

– Tak, bardzo dużo pięknych, ciemnych włosów…

Rozpłakała się. Aya wykorzystała jej niedyspozycję i kopnęła Layosa o wiele mocniej niż wcześniej. Potem zaczęła ją pocieszać, a on spojrzał przez okno na zewnątrz. Zmarszczył czoło, zbierając informacje do kupy. W końcu się uśmiechnął, co odebrało mowę Ayi. Mina mu zrzedła, kiedy na nią spojrzał. Jeszcze nie dokończyła poprzedniej reprymendy, a teraz szykowała się druga. Już przed jedną trudno byłoby mu się obronić, a co dopiero przed dwoma naraz, kiedy jeden temat napędzał drugi i potęgował jej złość.

Uspokajanie Matlakowej trwało dłuższą chwilę. Oczywiście elf nie okazał się w tym pomocny ani razu; patrzył tylko obojętnym wzrokiem, jak Aya gładziła delikatnie Matlakową po dłoni, samemu dla bezpieczeństwa nie wypowiadając ani jednego słowa. W końcu się udało, a wtedy uprzejmie się pożegnali i wyszli, a Layowi znowu przypadł zaszczyt zamykania drzwi.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – Warknęła Aya. – Miałeś byś ostrożny i subtelny. Zapomniałeś, co znaczą te słowa? Te lata na szlaku beze mnie zrobiły z ciebie skorupę bez duszy czy co? Widziałeś jej minę, już pierwsze pytania ją raniły, a ty ciągle drążyłeś…  

– Idę na spacer – oznajmił nagle, nie przejmując się jej słowami.

– Gdzie?

– Tam, gdzie wczoraj otoczyły cię wilki.

– Nie wiem, czy chcę tam iść. Wilki nie funkcjonują tylko w nocy, wiesz o tym? Poza tym, mógłbyś nie zmieniać tematu?

– Jasne. Idziesz ze mną?

– Dołączę do ciebie. Muszę jeszcze coś załatwić u sołtysa, ale nie powinno mi to zająć dużo czasu. Potem razem siadamy w ustronnym miejscu i sobie porozmawiamy o traktowaniu ludzi.

Poszedł więc sam, bez problemu znajdując drogę do miejsca, w którym uratował Ayę w nocy. Znalazł tropy wilków, swoje, jej, i te najważniejsze, należące do jego niedoszłego zabójcy: sporych rozmiarów wgłębienia o dziwnym kształcie, ni to ludzkim, ni to psim. Był blisko.

Wyczuwał cały czas jego obecność, wczorajsza noc aż za bardzo wryła mu w pamięć ten rodzaj istnienia. Niewiele brakowało; pierwszy raz miał do czynienia z czymś takim, musiał w bardzo krótkim czasie znaleźć sposób na przetrwanie. W głębi serca wiedział, że udało mu się tylko dzięki Ayi; byt nastawił się na ocalenie jej, a nie na zabicie intruza. Gdyby miał ochotę stricte na zabójstwo, nie miałby szans.

Jeśli jego teoria była prawdziwa, w dzień nic mu nie groziło. Słyszał kiedyś o tych stworzeniach, swojego czasu nawet bardzo się nimi interesował. Zapamiętał praktycznie każdy szczegół z rozdziału poświęconego im w „Bestiariuszu stworzeń wysoce niebezpiecznych” i jak do tej pory wszystkie się sprawdzały. Liczył, że pozostanie tak do końca.

 

– Tu jesteś! – stwierdziła Aya pół godziny później – już się bałam, że jak jeszcze trochę dłużej pochodzę po tym lesie, to znowu mnie znajdą tamte miłe psiny. Co tak siedzisz? Zatwardzenia dostałeś? A może na odwrót?

Uśmiechnął się pod nosem, wpatrując się w puszczę przed sobą. Aya nie dostrzegła niczego oprócz drzew, ale Layos go widział. Jak każde Wilcze Dziecko miał około dwóch metrów wzrostu, wyjątkowo sporo owłosienia na całym ciele i żółte, dzikie oczy, którymi skrywał mądrość większą, niż miał jakikolwiek człowiek w tej wiosce. Wpatrywał się w nie; istota go poznała, pamiętała, co się działo tej nocy, teraz jednak zachowywała spokój.

– Macie szczęście – oznajmił – pewnie większe, niż ta banda rasistów i pijaków zasługuje.

– Dlaczego?

– Nie zrozumiesz. Wracamy?

– Dlaczego nie zrozumiem?

Przemilczał. Wcześniej planował jej wszystko wyjaśnić, ale po krótkim namyśle na mchu, zrezygnował. Skwitowałaby jego tłumaczenia śmiechem i kąśliwym komentarzem. Zawsze tak robiła, kiedy opowiadał jej coś, czego naucza się po dwudziestym roku nauki

w Sculi.

Podniósł się i lekko pomachał włochatemu humanoidowi. Strażnik nie zareagował,

w końcu całe życie spędził w lesie. Nie znał takich gestów mimo częstego widoku ludzi podróżujących przez leśne trakty. Myślał zupełnie inaczej niż ludzie, więc nie widział w nich sensu.  

– Co tak patrzysz? Chodź, moja partnerko taneczna. Świergot tutejszych ptaków już mnie denerwuje, znajdźmy jakieś bardziej zaciszne miejsce.  

Dopiero po minucie posłuchała, dochodząc do wniosku, że Layos nie jest skory do składania żadnych wyjaśnień. Pewnie znowu uznał, że była na nie za głupia i nie warto strzępić języka.

 

Znaleźli ustronne miejsce nad stawem niedaleko. Usiedli na drewnianym pomoście, ona spuściła nogi do wody, on skrzyżował je pod sobą. Chwilę słuchali ptaków; on czekał na burę, ona z coraz większym przerażeniem uświadamiała sobie, że nie chce na niego krzyczeć. Jeszcze przed chwilą wszystko sobie układała w głowie, całą przemowę, a teraz wszystkie światłe myśli i obelgi gdzieś wyparowały.

Z drugiej strony, być może za chwilę sobie pojedzie, nie warto marnować czasu z nim na wrzaski. Chociaż bez wątpienia na to zasłużył, nie miało to większego sensu; jak dobrze wcześniej podkreślił, jako Tel’yar nie może osiąść w jednym miejscu. Nie mógł z nią zostać, musiał robić to, do czego uczono go trzydzieści pięć lat w Sculi. Gdyby tylko nauczył się jeszcze żegnać…

– Dlaczego nie chcesz mi wytłumaczyć, co tu się dzieje? Kogo widziałam w tamtym lesie?

I czemu ochronił mnie przed wilkami?

– Mówiąc krótko, raz na parę tysięcy wiosek rodzi się w nich tak zwane Wilcze Dziecko. Najczęściej w biednej, pokrzywdzonej przez los rodzinie. Nie wnikam, co się mogło stać

u Matlaka i Matlakowej, skoro im się to przytrafiło, ale dla reszty wioski ich tragedia jest źródłem szczęścia.

– Dlaczego?

– Dziecko chroni mieszkańców przed najazdami bandytów, atakami dzikich zwierząt i tego typu zdarzeniami losowymi. Chcesz poznać detale?

– Do ich opisywania będziesz wykorzystywał te wszystkie trudne słowa, które mają sens tylko dla Tel’yarskiego Wiedzącego?

– Tak.

– To nie.

– W takim razie powiedziałem już wszystko. Naprawdę powinnaś się cieszyć, że macie takiego strażnika, i tyle wystarczy.  

– Przerwałeś jakieś zlecenie przez moje zaproszenie? – Zapytała, niezbyt zafascynowana jego krótkim tłumaczeniem. Zdarzało mu się opowiadać o wiele ciekawsze historie o magii, polityce czy mitycznych herosach, takich jak Czarci Bękart albo Garbaty Ślepiec. Te

o potworach jakoś nigdy jej nie interesowały, dlatego cieszyła się, że wiedza o brzydkich stworkach to tylko cieniutki margines tel’yarskiego rzemiosła.

– Nie. Akurat była posucha i nie miałem co robić.

– A tamten bunt?

– Tego zgłupiałego wójta? Już praktycznie wygrany, wszyscy najemnicy zostali zwolnieni. Rycerze i inni szlachetkowie zdobędą ostatnią twierdzę buntowników i zgarną całą śmietankę, nie było sensu dalej opróżniać kies dla bandy hałasujących zabijaków.

– Podróżowałeś sam?

– W większości. Czasami trafiła się jakaś kompania, czasami karawana kupiecka. Z tymi to zawsze jest kupa śmiechu; bez przerwy ci ględzą o tym, jak trudne mamy czasy, jak trudno jest uczciwie zarobić. Wymyślanie kąśliwych uwag na temat ich słów to całkiem ciekawa rozrywka. 

Jakieś dwie kaczki zaczęły pływać przed nimi, kwacząc radośnie i strosząc piórka. Przyglądała się im chwilę. Ciekawe, czy znały te, które upolowała dzień wcześniej. A może nawet były z nimi spokrewnione?  

– Podoba ci się tu? – Zapytał Layos. – Nie masz ochoty znowu podróżować, poćwiczyć szermierki, poopędzać się od napalonych błędnych rycerzy, tylko po to, bym ja cię potem mógł…

– Na to na pewno nie. Czasami na resztę. Wolałam chyba oglądać te wszystkie ogromne miasta pełne zepsutych ludzi, jedzenia i żebraków, niż siedzieć tu sobie i codziennie sprzątać, gotować, słuchać narzekań matki na moje staropanieństwo, niechętnie przyznaję. Czemu pytasz?

– Tak sobie pomyślałem… może znowu byś do mnie dołączyła? Trakty zrobiły się bezpieczniejsze, nie byłoby to tak duże ryzyko jak kiedyś, przed buntem tamtego grubasa. Po jakimś czasie znowu nabrałabyś wprawy w walce, bylibyśmy nie do ruszenia.  

– Właśnie: trakty są bezpieczniejsze. Jak mielibyśmy zarobić na jedzenie, skoro dostawałbyś mniej zleceń? Na pewno samemu trudno ci się utrzymać, a co dopiero ze mną na karku. Moje utrzymanie jest dość kosztowne, pewnie pamiętasz. Nie zadowolę się zwykłą matą

i byle jakim namiocikiem na polanie w jakimś wilgotnym lesie.

Kiwnął głową, przypominając sobie tamtego homara w maśle. Chciała go spróbować, więc złożył zamówienie, a potem usłyszał: 100 srebrnych. 100 srebrnych wiwern za skorupiaka polanego roztopionym tłuszczem, bo na zwykłe masło to nie smakowało. I nawet nie dostał od niej w zamian adekwatnych podziękowań, tylko krótki komentarz na temat jego mdłego smaku.  

– Damy radę – stwierdził.

– Nie wiem, czy nie jestem na to za stara. Parę lat temu bieganie po lasach mnie odprężało, teraz jak wlecę w krzaczek to jęczę. Przyzwyczaiłam się do dachu nad głową, a odzwyczaiłam od końskiego grzbietu.

– Wolę nie wiedzieć, co robisz w tym krzaczku, skoro jęczysz, ale odpowiedź jest prosta: za mało wędrówek. Przejdziemy parę mil i znowu to polubisz, musisz sobie tylko przypomnieć stare czasy.  

– Tak, na pewno. Jak tam twoi bracia? Dalej głupsi od ciebie?

– Zmieniasz temat.

-Wiem. Muszę się zastanowić. Jutro ci odpowiem. Więc jak?

– To chociaż się jutro zgódź, bo nie lubię czekać na darmo.

– Miałabym znowu objechać z tobą całe Królestwo Basy, żebyś potem znowu zostawił mnie na jakimś bagnie?

– Nie zostawiłem cię na bagnie.

– Dobra, na podmokłym terenie.

– Właśnie! To jest pewna różnica. Poza tym, teraz cię nie zostawię. Twoja nieobecność była dla mnie zbyt męcząca.  

– Pewnie pocieszały cię jakieś piękne elfki?

– Gdybym jeszcze miał czas na teki rzeczy. Mówiłem, dopiero ostatnio mam więcej wolnego, jeszcze tego nie wykorzystałem. A po drodze miałem ku temu okazję – podkreślił wagę tych słów uniesionym palcem.  

– Facet zawsze ma na to czas, nieważne, ile roboty do wykonania.

Nie kłócił się dalej, byłoby to bez sensu. Aya cały czas miała taką samą zaciętą minę, co mogło być i dobrym i złym znakiem. Standardowy pierwiastek niepewności podczas rozmowy z kobietą. Niby nie krzyczała, ale chuj wie, co jej tam w głowie siedzi i zaraz wypłynie.

– Odpowiesz mi? Co z Ghalem i Adoriasem?

– Adorias za rok ma pasowanie na Tel’yara, Ghal od dawna szwenda się gdzieś na wschodzie. Nie mam pojęcia, co tam robi, chociaż obstawiam sprzątanie po wojnie tamtejszych daimyo. W końcu któryś z nich został szogunem, ale zapomniałem jego imienia.  Aya?

– No.

– Znałaś tamtego, który proponował ci taniec?

Tym razem lekko się uśmiechnęła i spojrzała na niego z okrucieństwem w oczach. Tylko na to czekał.

Nachylił się i już chciał ją do siebie przysunąć, gdy nagle go złapała i mocno pchnęła. Wylądował w wodzie głową do dołu, całkowicie tracąc orientację. Chwilę się szamotał, słuchając plusków i przytłumionego odgłosu jej śmiechu, coraz bardziej zaplątując się

w wodorosty i inne wodne zielsko.  

W akcie zemsty, zaraz po odzyskaniu kontroli nad sobą, złapał ją za nogę

i pociągnął. Chwilę się tarmosili, potem stanowczo go odepchnęła. Oparła się o słupek pomostu i spojrzała na niego wyzywająco. Tak, jak uwielbiał.

Trochę się zdziwił, że znowu nie został odepchnięty, tylko pozwoliła się pocałować.

W wodzie, między wodorostami i z belką za jej plecami miał problem, żeby ją objąć. W końcu się udało, akurat, jak zrobili sobie przerwę.

– Powinniśmy wracać.

– Dlaczego?

– Na weselu była jakaś uczennica Sculi, pewnie chciałaby z tobą porozmawiać, usłyszeć, jak to jest być aktywnym Tel’yarem. Tylko nie wdawaj się z nią w prywatne rozmowy, jest trochę dziwna.

– Na czym ta dziwność polega?

– Mimo bycia młodą elfką, zachowuje się jak typowa wioskowa baba…

– Straszne. Po prostu taki ma charakter.

– …i rucha się z własnym kuzynem.

– O… hm… o gustach się nie dyskutuje. Póki działasz w obrębie własnego gatunku, jest dobrze.

– Czyli uważasz ludzi i elfów za jeden gatunek?

– A ty nie? Owszem, różnimy się, ale bez przesady. Innym gatunkiem to są orkowie, przynajmniej takie jest moje zdanie. Inny kształt uszu i czas trwania życia nie stanowią dla mnie wystarczających różnic.  

– Dobra tam, po drodze porozmawiamy. Chodź.  

– Za chwilę. Chcę się jeszcze tobą nacieszyć.

Pozwoliła się złapać za swoje atrybuty kobiecości, potem znowu ją pocałował. Jedną ręką czesał jej mokre włosy i podtrzymywał za potylicę, aż do czasu, kiedy się nasycił. Wtedy spojrzał jej głęboko w oczy i zapytał:

– Pojedziesz?

– Nie.

– Czemu?

– Tamten, który proponował mi taniec, lepiej całuje. 

Koniec

Komentarze

Kolejny osobliwy przypadek, kiedy opowiadanie ma dwóch autorów, w tym jednego mocno podejrzanego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ktoś się orientuje, dlaczego przy notce autorskiej jest nie mój pseudonim? ;_;

Eraku, tu może pomóc tylko beryl. Zgłosiłam już Twój problem, ale możesz też zwrócić się do beryla osobiście.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Eraku, nie mogę Ci odpisać na priv, bo obawiam się, że wiadomość, zamiast do Ciebie, trafi do owego Picarello.

Nie umiem powiedzieć, dlaczego dzieje się to, co się dzieje, ale mam nadzieję, że Twój profil będzie niebawem należał wyłącznie do Ciebie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Eraku – niestety, zakradł nam się na stronę jakiś przebrzydły chochlik.

Staramy się znaleźć przyczynę i naprawić problem.

 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dobra, nieważne kto się wyświetla, zakładam, że Autor moje uwagi przeczyta.

No, nie podeszło. Coś ciekawego zaczęło się dziać dopiero w połowie tekstu. Dość długiego. Wcześniej było dużo lania wody, nieistotnych szczegółów… Czasami słowa nie bardzo pasują do standardowego wystroju fantasy. Jeśli bohaterowie używają słów “ogarnąć” (w takim znaczeniu, w jakim padło) i “funkcjonować”, to równie dobrze elf mógł przyjechać samochodem.

Doradzałabym potrenowanie warsztatu na krótszych formach.

Popełniasz mnóstwo różnych błędów. Myślniki od reszty zdania oddzielamy spacjami. Przykłady innych rzeczy poniżej.

Przyjechał, bo go o to poprosił. Przyjechał, bo nie potrafił jej odmówić.

Literówka. Na samym początku robi wyjątkowo złe wrażenie. A ta tutaj utrudnia zrozumienie.

dachy wyłożone nie zwykłą strzechą, tylko glinianymi tarczami,

Śmiesznie wyglądają te tarcze zastępujące dachówki.

Jadąc do tartaku, spotkało go to, co zawsze.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to, co zawsze, jechało do tartaku.

zwierzęta szczekały, miałczały i ćwierkały radośnie.

Miauczały. To nie pochodzi od miału.

Pewnie przy nim para młoda wypowie tą formułkę, którą dotrzymuje się do drugiego dziecka,

Tę formułkę. Czy formułki można dotrzymać?

-Nie oddalaj się – szepnął.

Gaia wykonała polecenie i poszła szukać sobie odpowiedniego miejsca na odpoczynek.

No to nie wykonała polecenia.

-A teraz… niech Anai razem z Brothelem

Eeee… Pan młody naprawdę nazywa się Brothel? To ma być parodia?

-98%.

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie, a już w dialogach obowiązkowo. Procenty też.

wkrótce dotarła do głównego traktu. On był zawsze oświetlony,

Hmmm. A czym wieśniacy oświetlali trakt?

Ściany pokrywał bród,

Sprawdź w słowniku, co znaczy “bród”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie uwagi, szczególnie te dotyczące konstrukcji tekstu. Co do literówki na początku, zauważyłem ją zaraz po dodaniu opowiadania na stronę, ale przez wcześniejsze problemy nie mogłem tego poprawić. Wiem, co znaczy “bród”, do słownika zaglądać nie musiałem, ale dziękuję za wskazanie pomyłki. Starałem się poprawić wspomniane błędy, wytłumaczyć pewne niejasności, jednak imienia pana młodego nie zmieniłem (no bez przesady). Co do “funkcjonowania” i “ogarnięcia”, to postanowiłem je zostawić i poczekać na ewentualną opinię kogoś innego co do ich użycia. Jeśli więcej ludzi będzie narzekać na ich obecność, to je zmienię.

Ale wiesz, co znaczy “brothel” po angielsku?

Babska logika rządzi!

Autorstwo przywrócone :)

EDIT: Generalnie ten problem został zażegnany i nie powinien już występować.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tak, wiem co znaczy “brothel” :P

Beryl, dziękuję za naprawę problemu ;)

Ale wiesz, co zna­czy “bro­thel” po an­giel­sku?

Teraz i ja wiem. Tylko nie wiem czy mogę do zaliczyć do edukacyjnych walorów opowiadania… :(

 

Szczególnie ciekawe to nie było, ale nie mogę też skłamać, że całkowicie się nudziłam. Próby zainteresowania utrudniały mi usterki, czasami źle sformatowane akapity i dziwaczne wtrącenia, że o nadużywaniu wulgaryzmów nie wspomnę. Ale koniec końców nie było tak źle. Nie będę bić braw za to, że mogło być gorzej, ale mogło :P Myślę, że pomysł Finkli na ćwiczenie na krótkich formach jest wart rozpatrzenia przez Ciebie :) Chociaż patrząc po tym tekście dobrze byłoby pogłowić też się nad bardziej wyszukanymi pomysłami niż elfy, wilkołaki (i pochodne) oraz fabuła zakręcona wokół wiejskiego wesela :P

 

A z plusów to to, że pomimo rozpoczęcia akcji gdzieś po połowie i tych wszystkich błędów, nie czytało się okropnie. Może to za sprawą postaci, które jakiś tam swój charakterek mają, chociaż przeklinaniem na prawo i lewo próbowałeś z nich zrobić jednakowych gburów. Myślę, że zróżnicowanie języka by nie zaszkodziło, zwłaszcza w kwestii przekleństw ;)

Bardzo dziękuję za uwagi :) tego opowiadania już nie będę zmieniał, zachowam je sobie na… hm… pamiątkę to nie do końca dobre słowo, ale będę mieć przykład, czego unikać. Na pewno wezmę sobie do serca radę o krótkich formach, ograniczeniu przekleństw i, to szczególnie, wtrąceniach (nie jesteś pierwszą osobą, która na nie narzeka).

Eraku, przeczytałam nieco ponad jedną trzecią opowiadania i, niestety, nic mnie nie zainteresowało. A ponieważ nie mam żadnej pewności, iż dalej rzecz zacznie być zajmująca, przerwałam lekturę.

Wykonanie, na co zwróciły już uwagę wcześniej komentujące, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Najbardziej przeszkadzały mi współczesne słowa i zwroty, w tym tekście nie mające racji bytu, że wymienię niektóre:

Chwi­lę się kon­cen­tro­wał, pró­bu­jąc oce­nić na­tu­rę zja­wi­ska…

Obie opcje da­wa­ły mu ra­dość i szczę­ście.

Pięć już zro­bi­ła i teraz jakaś strasz­nie ner­wó­wa z niej…

Musi być wiel­kie, żeby za­chę­cić po­ten­cjal­nych kan­dy­da­tów do mnie i Mani.

Co naj­mniej po­ło­wa męż­czyzn pa­trzy­ła na nią jak na­sto­la­tek na ładną są­siad­kę…

Tań­czy­li, wy­gi­na­li się, ro­bi­li wra­że­nie na pu­bli­ce, wszyst­ko ład­nie pięk­nie, ale ktoś mu­siał się od­wa­żyć i do­łą­czyć do nich na par­kie­cie.

…z pu­łap­ki za­sta­wio­nej przez par­ty­zan­tów Al­ber­ta.

Do tego dochodzą zupełnie nieuzasadnione wulgaryzmy, źle zapisane dialogi, a także rozmaite błędy i usterki.

Popieram sugestię Finkli – spróbuj opublikować coś krótkiego; łatwiej będzie wskazać niedociągnięcia.

Eraku, mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Dziw­ne ukłu­cie

w gło­wie… – Zbędny enter. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

 

Oh, to tylko ka­wa­łek stąd. Niech ka­wa­ler kie­ru­je się na tam­ten wy­so­ki bu­dy­nek, o, tam – po­ka­za­ła pal­cem… – Och, to tylko ka­wa­łek stąd. Niech ka­wa­ler kie­ru­je się na tam­ten wy­so­ki bu­dy­nek, o, tam. Po­ka­za­ła pal­cem

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może pomocny będzie ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

cho­ciaż z tej od­le­gło­ści cała per­spek­ty­wa po­szła się jebać… – Osobliwego języka używa narrator.

 

Przy­jeż­dża­ją nawet lu­dzie z oko­licz­nych wio­sek, ro­zu­mie ka­wa­ler, jaki to pre­stiż? – Skąd w ustach wiejskiej kobiety takie słowo?

 

mój koń ma obec­nie w no­gach ja­kieś 100 mil. – …mój koń ma obec­nie w no­gach ja­kieś sto mil.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

– Ka­wa­ler po­ko­nał ten dy­stans w jeden dzień? – Wiejska kobieta powiedziałaby raczej: – Ka­wa­ler przejechał taki szmat drogi w jeden dzień?

 

Po­drep­ta­ła przez prze­stron­ny hol… – Hol w wiejskim domu? Raczej sień.

 

– Aya, do cie­bie – oznaj­mi­ła ra­do­śnie Mania. Unio­sła wzrok znad kacz­ki po­zba­wio­nej już po­ło­wy piór i spoj­rza­ła na niego. – Z tego wynika, że to Mania uniosła wzrok znad kaczki.

 

Weź go na hol i pokaż pokój! – Czy nie mógł iść sam i trzeba było go odholować?

 

Już czuła sa­tys­fak­cję…Już czuła sa­tys­fak­cję

 

Ktoś uło­żył już na nim li­tro­wą bu­tel­kę… – Skąd wieśniacy znali pojęcie litr?

 

– Ciesz­ko, wuj tej o to pięk­nej damy.– Ciesz­ko, wuj tej oto pięk­nej damy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest to dla mnie raczej fragment, niż samodzielne opowiadanie. Historia sama w sobie nie wciągnęła. Myślę, że przede wszystkim przeszkadzał mi język, jaki stosujesz. Wyrwałem kilka zdań z tekstu, jeśli przeczytać samodzielnie, niewiele osób powiedziałby, że to z historii fantasy o elfach:

mężczyźni zerkali i planowali spuszczenie mu wpierdolu

Wszędzie kwiatuszki, wstążeczki, jakieś ładnie wyglądające zielska, wytyczone obok miejsce na ognisko.

– Wyglądasz w porządku.

– Potem to zrobię. Najpierw chciałbym się z nią zobaczyć, przywitać. Jest w domu?

– Dawaj, wytrzymasz!

– Co ty znowu pierdolisz?!

– Chuj ci w oko.  

 

To taki język młodzieżowy, kojarzący mi się bardziej z obyczajówką, niż fantastyką. Nie przekonała mnie nawet wstawka z wilkiem. Pozdrawiam.

 

 

 

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka