- Opowiadanie: soku1403 - Czego tylko pragniesz

Czego tylko pragniesz

No i jest. Co prawda nie jest to tekst, który pierwotnie chciałem wrzucić na konkurs; tamten opublikuję już pozakonkursowo. Niemniej mam nadzieję, że sprostałem zadaniu :) Dość luźno inspirowałem się przysłowiem “dla chcącego nic trudnego”. 

Życzę przyjemnej lektury. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Czego tylko pragniesz

Miał wszystko: duży dom, dobrze płatną pracę, dwa auta, wypasiony komputer. No i żonę. Piękną, inteligentną żonę. Nieraz mu zazdroszczono sukcesu. Mawiano, że nie zasłużył, że nie przyłożył się aż tak, by tyle osiągnąć. Kiedyś Kacper – jego najlepszy przyjaciel – spytał go, jak to robi. Często słyszał podobne pytania, lecz tym razem odpowiedział.

– To proste – rzekł Marek Zydel, uśmiechając się, jakby faktycznie sekret był banalny do odgadnięcia. – Wystarczy, że chcę.

– Aleś mi powiedział… A może jakieś konkrety?

– Ale nie ma żadnych konkretów. – Mężczyzna wzruszył ramionami. Uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy. Nie należał do szczególnie urodziwych: krótkie jasne włosy, niebieskie oczy, długi nos, wąskie usta i nieznaczny zarost jak u rzadko golącego się piętnastolatka. Do tego był nieśmiały, niewychylający się z tłumu. Może dlatego wątpiono, by zdobył to, co zdobył uczciwie. – Tak wygląda moja słodka tajemnica. – Zarechotał.

– Ja też chcę – stwierdził Kacper, tęgi i umięśniony facet. Mimo swej aparycji i nietuzinkowego intelektu musiał się pogodzić z posadą nauczyciela-magistra w liceum. – Lecz nie widać rezultatów mojego chcenia.

Zydel znów wzruszył ramionami.

– Dobra, to nie mów – burknął znajomy Marka. – Po co pomagać kumplowi, no nie?

Ostatecznie Kacper i tak nic nie zapamiętał z tej rozmowy, ponieważ tamtego wieczora wypił za dużo wódki. A Marek nadal mieszkał we wspaniałej posiadłości, jeździł porsche carrerą S, grał na kompie w najnowsze i najbardziej wymagające produkcje i sypiał z najcudowniejszą kobietą, jaka stąpała po ziemi.

Następnego ranka poruszył ten temat z Justyną. Ona przygotowywała śniadanie, on oglądał kompilację zabawnych wpadek na YouTube.  

– Kochanie?

Kobieta odwróciła się. Zjawiskowa pod każdym względem: ciemne rozpuszczone włosy, oczy w malachitowym kolorze, podłużna gładka twarz, ciało modelki. Nieraz szeptano za plecami Marka, że trzyma ją siłą w tym małżeństwie, że nie pozwala jej odejść.

– Tak?

– Dlaczego nigdy mnie nie spytałaś, jak to robię?

– Jak co robisz?

– No… wszystko. – Machnął ręką, jakby cały świat należał do niego. – Tylko ty o to nie wypytujesz.

– A dlaczego miałabym pytać? – odrzekła. – Przecież mam to wszystko razem z tobą.

Marek skinął głową. Słowa Justyny oznaczały, że on i ona działają jak jeden mechanizm. Jedno bez drugiego nie ma prawa istnieć. Uwielbiał swoją żonę. Uwielbiał rozmawiać z nią, śmiać się z nią, przytulać się z nią, uprawiać z nią seks. Zawsze gdy dochodziła, wymawiała jego imię. Czasami jednak po usłyszeniu kolejnego "Marka" miał wrażenie, że wykonuje tę samą czynność w ten sam sposób po raz tysięczny.

Któregoś zimowego dnia postanowił pójść na długi, samotny spacer. Około godziny dziewiętnastej, kiedy to całe otoczenie skrywało się w mroku, Marek przebywał w parku. Rzadko przechodzili niedaleko niego ludzie, toteż nieco zaskoczył go widok postaci maszerującej naprzeciwko. Szła równie powoli. Pomimo intensywnego wiatru i padającego niemiłosiernie śniegu nie zakrywała się szczelnie płaszczem. Marka po chwili ogarnął potworny chłód, bynajmniej niespowodowany pogodą. Tak samo ubraną postać spotkał lata temu w tym samym miejscu.

– Cóż za niespodzianka – odezwała się postać, podchodząc. Górna połowa jej twarzy była skryta pod ciemnym kapturem, natomiast dolna odznaczała się wyjątkowo bladym kolorem. – Kto by pomyślał, że przyjdzie nam się kiedyś znowu spotkać?

– Daruj te bzdury – syknął Marek. – Wiem, że to nie przypadek.

Postać odsłoniła ostro zakończone zęby. Wydawały się pożółkłe, ale może tylko w świetle parkowych lamp.

– Ile to już czasu, co?

– Nie pamiętam.

– Po prostu nie chcesz pamiętać. – Postać oblizała sine wargi. – Siedem lat, przyjacielu. Dokładnie siedem lat temu zyskałeś umiejętność, którą, jak zauważyłem, dobrze wykorzystałeś. Jednakże była umowa: siedem lat.

– I co teraz? – spytał Marek. – Odbierzesz mi to wszystko?

Postać parsknęła.

– Ależ nie… Dlaczego miałbym rujnować to, co sam zacząłem? Co nie zmienia faktu, że nieco ograniczę twoje możliwości.

– Jak to?

– Za każdym razem, gdy czegoś zechcesz i to uzyskasz, coś zniknie z twojego życia.

– Co? – naciskał Marek, żądając szczegółów.

– Coś.

– Chyba możemy się jakoś dogadać?

– To nie są targi, przyjacielu, a jedynie uprzejma informacja. Ale spokojnie – postać położyła mu obrzydliwie żylastą dłoń na ramieniu – rzeczy stracone zawsze będziesz mógł odzyskać… kosztem kolejnych.

Postać spokojnie wyminęła go, znikając w ciemności. Marek zaklął. Był wtedy głupi. I zdesperowany. A ten ktoś… coś pojawiło się nagle, oferując swoją pomoc.

Trzeba było iść dalej i nie rozmawiać z tym czymś – pomyślał mężczyzna, zmierzając w kierunku domu.

***

 Muszę być szalenie ostrożny. – Ta myśl chodziła mu po głowie od tygodni. Czuł się jak superbohater, któremu zbrzydło superbohaterowanie. Tyle że Marka zmuszono, by superbohaterowanie mu zbrzydło. Na początku używał swojej supermocy do większych spraw: aby zatrudniono go w dużej warszawskiej gazecie, aby pojawiły się pieniądze na koncie, aby kupić świetne auto za śmiesznie niską cenę, dom, komputer. Aby uwieść Justynę. Justyna wyrosła jak spod ziemi. Marek czasami się zastanawiał, czy jest prawdziwa, lecz po każdych wątpliwościach mówił do siebie:

– Jasne, że jest prawdziwa, ty durniu.

Potem supermoc przydawała się w wielu drobnostkach: przy pisaniu artykułów, kontaktowaniu się z "prawie niedostępnymi" personami, czy nawet pozbywaniu się kaca. Teraz bał się chcieć. Po raz pierwszy w życiu.

Jego żona zauważyła to po kilku dniach. Kiedy leżeli w łóżku i przeglądali Internet na smartfonach.

– Ostatnio jesteś dziwnie ponury – stwierdziła.

Marek nigdy nie powiedział jej o tajemniczej postaci i o siedmioletniej umowie. Justyna rzadko o coś wypytywała. Marek zdał sobie właśnie sprawę, że ani razu się nie pokłócili.

Może faktycznie nie jest prawdziwa? – zastanowił się.

– Wydaje ci się – odparł i polajkował zdjęcie znajomego ze szkoły.

– Nie widzę w tobie tej pozytywnej energii, która zawsze cię rozpierała. Gdzie twoja żywiołowość, Marek?

– Mam trzydzieści dwa lata – przypomniał jej. – W tym wieku zaczynamy tyć, rozleniwiać się i zdejmować z siebie piętno "władcy świata".  

Justyna długo milczała.

– Jesteś szczęśliwy? – wyszeptała w końcu.

Też zadawał sobie to pytanie. Czy ta cała radość to nie jakieś złudzenie, jedno wielkie kłamstwo? Po ponownym spotkaniu tajemniczej postaci jego wątpliwości tylko się pogłębiły.

– Tak – odparł najbardziej wiarygodnym tonem, na jaki się zdobył. Justyna nie była głupia, wykryła kłamstwo. Dostrzegł to w jej spojrzeniu. Była też na tyle mądra, by jedynie skinąć głową. – A czy ty jesteś szczęśliwa?

Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

– Skoro ty jesteś, to ja też.

To mówiło dużo.

O wiele za dużo.

***

Piotr Rymanowski zaprosił go do swojego gabinetu. Marek domyślał się, czego będzie dotyczyć rozmowa. Mimo to udawał kompletnie niewtajemniczonego.

– O co chodzi, szefie?

– O pana ostatnie artykuły, panie Zydel – oświadczył redaktor naczelny tygodnika "Wiem".

– Coś jest z nimi nie tak?

– Wysłał mi pan trzy, żadnego nie umieściłem w naszej gazecie, więc najwidoczniej jest z nimi coś nie tak. – Rymanowski podrapał się po karku. – Nie powinienem się wtrącać, ale czy wszystko w porządku z pańskim życiem prywatnym?

– Tak – odpowiedział Marek.

– Na pewno? Czy nie ma czegoś, o czym chciałby pan ze mną porozmawiać?

– Nic nie przychodzi mi na myśl.

– Cóż, w takim razie nie mam pojęcia, dlaczego pańskie ostatnie teksty są, nazwijmy rzeczy po imieniu, gorsze od pozostałych. I to znacznie. – Wstał z krzesła. – Ma pan pięć dni, aby napisać porządny artykuł. W przeciwnym razie… Powiem tak: Jest wielu chętnych do pracy w naszej redakcji. Rozumiemy się?

– Tak, szefie.

– To do widzenia, panie Zydel. I powodzenia.

Marek odwrócił się i wyszedł. Nie ukrywał złości, która wręcz go wypełniała. Tak mocno zaciskał pięści, że jego palce zrobiły się białe, a na wewnętrznej części dłoni pojawiły się krwawe odciski po paznokciach.

A mogłem ci zabrać to stanowisko – pomyślał, przystępując do szukania odpowiedniego materiału na artykuł.

***

Z gabinetu dobiegał stukot klawiszy. Nieregularny. Zdarzało się, że przerwa pomiędzy stukotami trwała kilka minut.

Marek wręcz tonął w otaczających go papierach i otwartych kartach w przeglądarce internetowej. Gubił się w nadmiarze informacji, ale nie zamierzał się do tego przyznawać przed samym sobą. Brnął dalej, licząc na odnalezienie wyjścia z sytuacji.

Temat pedofilii był wałkowany na różne sposoby, jednak jakiś tydzień temu wyszła na jaw kolejna afera związana z niemoralnymi zachowaniami księży w województwie mazowieckim. Marek znalazł mnóstwo nowinek o płockim biskupie, ale nie potrafił ich poskładać w jedną, logiczną całość. Ilekroć zaczynał pisać, okazywało się, że pominął coś niezwykle istotnego. I tak w kółko.

– No dalej – mruczał, co chwilę ocierając pot z czoła. – Uda ci się.

– Co chcesz na kolację? – usłyszał. Justyna stała w progu, z delikatnym uśmiechem na (tej cudownej) twarzy.

– Prosiłem cię, żebyś tu nie wchodziła.

– Zrobić ci kanapki?

– Nie teraz.

– Musisz coś zjeść. Może jajecznica?

– Nie teraz, Justyna.

– Jesteś zmęczony i spocony. Odpocznij. Idź pod prysznic, a ja w tym czasie…

– Mówię coś, do kurwy nędzy! – Marek uderzył pięścią w biurko. Zniżył głos, syczał przez zaciśnięte zęby. – Nie teraz.

Justyna patrzyła na niego zaskoczona. Jeszcze nie widziała go w takim stanie. Bała się tego oblicza męża.

Wyszła z pomieszczenia.

Co ty robisz? – pomyślał Marek. Wiedział, że nie powinien się tak unosić. Że postąpił źle. – Co ty robisz, idioto?

Pochylił głowę i westchnął. Nie miał pomysłu. Jakiekolwiek myśli, koncepty na dobry tekst przychodziły, aby po chwili odejść. Po następnych kilku minutach Marek zrozumiał, że ma jedno wyjście.

– Chcę napisać znakomity artykuł – wyszeptał. Jego ręce momentalnie ułożyły się na klawiaturze, wystukując słowa w niewiarygodnym tempie. Niedługo później na ekranie widniało istne publicystyczne dzieło. Marek uśmiechnął się. Przesłał plik z gotowym artykułem na maila Piotra Rymanowskiego i położył się na kanapie. Tego wieczoru nie opuścił już swojego gabinetu.

***

Nie zdążył jej przeprosić, ponieważ Justyna od razu wyszła do pracy, nie czekając na Marka. Nie wróżyło to niczego dobrego. Marek już myślał, jak odzyskać zaufanie małżonki.

Jeszcze miesiąc temu byłoby to banalnie proste.

Gdy Marek zjawił się w pracy, natychmiast zaczepił go Piotr Rymanowski z wyrazem podniecenia na okrągłej, pięćdziesięcioletniej twarzy.

– I to ja rozumiem, panie Zydel, i to ja rozumiem! – Poklepał Marka po plecach. – Znakomita robota. A już myślałem, że wyszedł pan z wprawy.

Marek wzruszył ramionami.

– Chwila słabości.

– Mam nadzieję, że już nie będzie takich chwil. – Piotr wykonał kilka kroków, lecz nagle się zatrzymał. – A, prawie bym zapomniał. Ma pan pierwszą stronę, oczywiście. Gratuluję.

Gdy Rymanowski zniknął z jego pola widzenia, Marek coś poczuł. Coś, czego nie czuł od dawna. To coś, gdy robił to, co chciał. Uwielbiał to uczucie.

***

Wracając z pracy, na skrzyżowaniu spostrzegł dwa zdemolowane auta. Wypadki samochodowe nie zdarzały się często w tej okolicy, toteż postanowił przyjrzeć się zajściu. Kiedy zorientował się, że jednym z wozów jest srebrne audi A5 należące do Justyny, wyszedł z porsche i pobiegł w kierunku karambolu. Policjant – gruby mężczyzna o łysej czaszce – nie puścił go jednak dalej.

– Daj mi przejść! – zawył Marek. – Tam jest moja żona!

– Proszę się uspokoić – powiedział funkcjonariusz.  

Marek usiadł na pokrytym śniegiem asfalcie i wybuchnął płaczem. Kątem oka widział, jak wnoszono zakrwawioną Justynę do karetki. 

***

Siedział przy łóżku, ściskając jej dłoń. Kobieta miała zamknięte oczy. Nie zdawała sobie sprawy z obecności męża.

Jeszcze na korytarzu lekarz poinformował Marka, iż szansa na uratowanie Justyny jest znikoma.

– Przepraszam – szepnął Marek. – Nie zdążyłem przeprosić cię wcześniej. Przepraszam. Za wszystko.

– Znałeś konsekwencje.

Tajemnicza postać znajdowała się na drugim końcu pomieszczenia. W dobrym świetle i w pełnej okazałości jej twarz była znacznie okropniejsza: biała, chropowata, z dużym nosem i małymi czarnymi oczkami. Postać wyglądała jak trędowaty albinos.

– Wypieprzaj stąd – syknął Zydel. – To twoja wina.

– Ostrzegałem cię, przyjacielu. Odpowiedzialność spada więc na ciebie. – Postać spojrzała na Justynę. – Szkoda dziewczyny. Taka ładna… Istny skarb.

– Zamknij mordę.

Blada postać wyszczerzyła się.

– Pamiętaj, że zawsze możesz to zmienić.

Marek zmierzył trędowatego albinosa nienawistnym spojrzeniem, głośno sapiąc. Potem popatrzył na żonę.

– Chcę, żeby Justyna żyła. Żeby otworzyła oczy i żyła.

Cisza, zawsze pojawiająca się w takich momentach. Później dźwięk aparatury. Odgłosy z zewnątrz. Rechot bladej postaci.

– Najwidoczniej nie kochasz aż tak bardzo swojej żoneczki.

Marek nic nie rozumiał. Dlaczego Justyna wciąż była w śpiączce? Przecież chciał jej powrotu, chciał ponownie ujrzeć ją całą i zdrową.

– Co to za sztuczki? – zwrócił się do bladej postaci.  

– Jakie sztuczki?

– Nie udawaj. Ona ma żyć!

– To ją ożyw. Wystarczy, że tego chcesz.

Marek podjął drugą próbę:

– Chcę, żeby Justyna żyła. Chcę, żeby żyła. – Żadnych rezultatów. – Chcę, żeby żyła, chcę, żeby żyła, chcężebżyła, chcemżebżył, chceżeżya…

Chichot.

– Co jak co, ale prawdy nie oszukasz. Nie kochałeś jej. Może i piękna, ale nawet piękno po pewnym czasie zaczyna nużyć.

Marek wydał z siebie bojowy okrzyk i rzucił się na bladą postać, okładając ją pięściami. A ta nie przestawała się śmiać.

– Tak, uderz mnie, uderz mnie jeszcze raz! To wiele zmieni!

Marek odskoczył od trędowatego albinosa i oparł się o ścianę. Co zrobić, jak to naprawić?

Wiedział.

– Chcę – zaczął niskim, wyraźnym głosem – aby to wszystko nigdy się nie stało. – Spojrzał na już nie tak wesołą bladą postać. – Chcę się cofnąć do tego wieczoru siedem lat temu.

Pomieszczenie wybuchło oślepiającym blaskiem. Marek słyszał rozpaczliwe, żałosne krzyki bladej postaci, które po chwili ucichły.

Nastała ciemność.

***

Włożył dłonie do kieszeni. Rękawiczki gdzieś zapodział, a nowych nie kupił. Nawet na cholerną parę rękawiczek nie było go stać.

Pisał artykuły. Codziennie. Wysyłał do redakcji z nadzieją, że wreszcie ktoś go zauważy, wyrwie z tego szamba. Na próżno.

Zimowy wieczór był mroczny i mroźny. Mało kto wałęsał się po parku o tej godzinie. W pewnym momencie przed Markiem pojawiła się postać w ciemnym płaszczu. Szła prosto na niego. Gdy się przed nim zatrzymała, zauważył, że ma nienaturalnie bladą twarz.

– O co chodzi? – spytał Marek.

– Chcesz pieniędzy, przyjacielu?

– Pieniędzy?

– Pieniędzy, sławy, kobiet – uszczegółowiła postać. – Czego tylko dusza zapragnie.

– Przepraszam, ale kim pan…

– Chcesz?

Marek pojął, że pytania są tu zbędne. Bał się swego rozmówcy, a mimo to nie odszedł, nie podjął próby ucieczki. I tak nie miał nic do stracenia.

– Chcę.

– To dobrze. – Postać obnażyła ostro zakończone zęby. – Chcenie to najpotężniejsza waluta. 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się dużo bardziej niż Twój poprzedni tekst. Czytałam z dużym zainteresowaniem i jestem bardzo zadowolona z lektury. Trochę przerażająca ta pętla… Powodzenia w konkursie :)

Dzięki za przeczytanie, Katio. Cieszę się, że się podobało. No i również powodzenia w konkursie ;)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Dobrze się czytało, ale głównym mankamentem jest zbyt ograny motyw. Ale to miły smaczek, że po wypowiedzeniu ostatniego życzenia, główny bohater jest wciąż tym samym człowiekiem i historia się powtórzy. 

Nom, miły. Zwłaszcza dla głównego bohatera ;) Dzięki za opinię, Deirdriu :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Nieraz mu zazdroszczono sukcesu. Mawiano, że nie zasłużył, że nie przyłożył się aż tak, by tyle osiągnąć. Kiedyś Kacper – jego najlepszy przyjaciel – spytał go, jak to robi. Nieraz otrzymywał takie pytanie, lecz tym razem odpowiedział.

Powtórzenia. 

Nie należał do szczególnie urodziwych: krótkie jasne włosy, niebieskie oczy, długi nos, wąskie usta i nieznaczny zarost jak u rzadko golącego się piętnastolatka. Do tego był nieśmiały, rzadko wychylał się z tłumu. Może dlatego wątpiono, by zdobył to, co zdobył, uczciwie.

Tu też. I dorzuciłam przecinek.

Pomysł nie jest mi obcy, więc całość byłą (dla mnie) przewidywalna. Ale dobrze się czytało.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. Wprowadziłem poprawki :) 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Trochę przewrotnie podszedłeś do przysłowia, bo z opowiadania wynika, że w pewnym momencie samo chcenie nie wystarcza, że przestało być łatwe, a nawet stało się niezwykle trudne i szalenie kosztowne.

Jestem ciekawa zapowiedzianego opowiadania pozakonkursowego. ;)

 

Otrzy­my­wał takie py­ta­nia czę­sto, lecz tym razem od­po­wie­dział. – Raczej: Często zadawano mu takie py­ta­nia… Lub: Często słyszał takie py­ta­nia

 

jeź­dził po­rsche Car­re­rą S… – …jeź­dził po­rsche car­re­rą S

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

 

– Tylko ty się o to nie wy­py­tu­jesz.– Tylko ty o to nie wy­py­tu­jesz.

 

widok po­sta­ci ma­sze­ru­ją­cej na­prze­ciw­ko. […] Tak samo ubra­ną po­stać spo­tkał lata temu w tym samym miej­scu.

– Cóż za nie­spo­dzian­ka – ode­zwa­ła się po­stać… – Powtórzenia.

Ponieważ postać pojawia się wielokrotnie, także w kolejnych zdaniach, a potem pod koniec opowiadania. Sugeruję byś skorzystał ze słownika synonimów: https://www.synonimy.pl/synonim/posta%C4%87/

 

Czuł się jak su­per-bo­ha­ter… – Czuł się jak su­perbo­ha­ter

 

– Je­steś szczę­śli­wy? – wy­chry­pia­ła w końcu. – Była przeziębiona?

 

księ­ży w wo­je­wódz­twie Ma­zo­wiec­kim. – …księ­ży w wo­je­wódz­twie ma­zo­wiec­kim.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/wojew%C3%B3dztwo%20mazowieckie.html

 

– Mówię coś, do kury nędzy! – Marek ude­rzył pię­ścią w biur­ko. – Jestem przekonana, że Marek, uderzając pięścią w biurko, krzyknął: – Mówię coś, do kurwy nędzy!

 

Marek już my­ślał, jak z po­wro­tem uzy­skać za­ufa­nie mał­żon­ki. – Raczej: Marek już my­ślał, jak odzy­skać za­ufa­nie mał­żon­ki.

 

Po przyj­ściu do pracy nie­zwłocz­nie za­cze­pił go Piotr Ry­ma­now­ski… – Ze zdania wynika, że Piotr, gdy tylko przyszedł do pracy, zaczepił Marka, a chyba miało być: Gdy tylko Marek zjawił się w pracy, natychmiast zaczepił go Piotr Rymanowski

 

Marek usiadł na po­kry­tym śnie­giem as­fal­cie i wy­buchł pła­czem.Marek usiadł na po­kry­tym śnie­giem as­fal­cie i wy­buchnął pła­czem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg. Cóż, zaznaczyłem na wstępie, że luźno inspirowałem się przysłowiem. To mnie jakoś usprawiedliwia? :) 

Jestem ciekawa zapowiedzianego opowiadania pozakonkursowego. ;)

Ja też ;)

A poprawki wprowadzone. 

 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Soku, nie musisz się usprawiedliwiać! Opowiadanie jest na temat i, moim zdaniem, należycie spełnia założenia konkursu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, to dobrze :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Faktycznie nieco ograne, ale zakończenie moim zdaniem to ratuje. Lubię zapętlające się historię, tak jak i lubię opowieści o mocy, która nagle staje się przekleństwem. Z tym, że tu bohater nie tonie nagle w oceanie własnych możliwości, by przejść finałową przemianę, tu diabeł mówi: było fajnie, to teraz patrz, zmieniamy zasady, bach! 

I na swój sposób mnie to śmieszy. Ktoś, kto daje moc chcenia, po prostu chce sobie zmienić zasady. Heh. Dialogi miejscami nieco sztuczne, ale przeczytałem bez bólu.

Dzięki za przeczytanie, Reinee. 

I na swój sposób mnie to śmieszy. Ktoś, kto daje moc chcenia, po prostu chce sobie zmienić zasady.

Nie powiem, że moim celem było rozbawienie czytelnika zakończeniem, ale podczas pisania finałowej sceny w sumie też czułem swego rodzaju śmieszność całej sytuacji, toteż cieszę się, że tak to odebrałeś :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Interesujący tekst, spodobało mi się fantastyczne podejście do przysłowia.

Wszystko nieźle, tylko bohater mnie wkurzał. Skoro wiedział, że ma tylko siedem lat, powinien się jakoś zabezpieczyć. Nie “chcę napisać dobry artykuł” tylko “chcę mieć talent dziennikarski na poziomie czołówki światowej”.

Babska logika rządzi!

Dzięki za klika, Finklo. Fajnie, że się spodobało. Ogólnie lubię, gdy moi bohaterowie (szczególnie główni) postępują niezrozumiale, nie dają się lubić. Wiem, że niektórym to przeszkadza, ale jakoś tak czasami mam :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Nielubienie jeszcze bym przeżyła. Ale głupotę? To już gorzej. ;-)

Babska logika rządzi!

Gdyby wszyscy byli mądrzy, to by nudno było ;)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

E tam! Ciekawie. Wyobraź sobie te mądre rozmowy w TV, w Sejmie, inteligentne wpisy na FB…

Babska logika rządzi!

A z czego byśmy się śmiali, jak nie z ludzkiej głupoty? Z inteligentnych żartów? Nie…

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

OK, to jest jakiś argument. Ale w końcu można opowiadać dowcipy o nieistniejących ludziach. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale nie byłoby śmiesznych filmików, jak ludzie się przewracają :/ A nikt nie wymyślił zabawniejszej rzeczy niż nieumiejętność utrzymania równowagi ;)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Ja i tak nie oglądam takich filmików, więc dużo bym nie straciła. Ale może któryś z tych mądrych ludzi zdołałby skonstruować androidy z popsutym błędnikiem. Jeśli popyt na filmiki by został.

Babska logika rządzi!

Ale to już nie byłoby śmianie się z ludzkiej głupoty, tylko z naiwności mądrego człowieka, iż myślał, że jakieś tam popsute androidy zastąpią ludzi. Ale to pewnie też miałoby swój urok :)

PS. Jak to nie oglądasz takich filmików? A są inne śmieszne rzeczy na tym świecie? ;)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

No dobra, pewnie większość dowcipów da się sprowadzić do nabijania z czyjejś głupoty.

Babska logika rządzi!

:)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Tekścik wtórny i jakiś taki naiwny, zwłaszcza jeśli chodzi o dialogi. I nie wiem, czy to wynika z braku doświadczenia autora, czy może to celowy zabieg, bo musiał ciąć, skracać i spłycać, żeby się zmieścić w tym śmiesznym limicie piętnastu tysięcy znaków. Jak dla mnie taki limit dla tekstu jest jak kastracja, promuje powstawanie raczej impresji, a nie pełnokrwistych opowiadań i cóż. Stało się.

Kasowanie Justyny w pierwszej kolejności to strzał w kolano, jeśli chodzi o napięcie. Już po “kłótni” o jajecznicę wiadomo, co z dziewczyną się stanie, więc czekałem tylko na to, kiedy woda skończy się lać i co ma nastąpić, w końcu nastąpi. Gdyby prośby głównego bohatera wpłynęły najpierw na postaci poboczne albo nawet kompletnie obce, Marek zauważyłby moc konsekwencji, jakim musi stawić czoła i dużo subtelniej mógłbyś pokazać lęk przed stratą Justyny – miałoby to dużo potężniejszy wydźwięk. Ale być może zabrakło pomysłu, na pewno zabrakło znaków.

W tym całym opowiadaniu opartym na kliszach, końcówka mnie paradoksalnie zaskoczyła. Liczyłem na puentę z morałem, w której Marek stawi czoła pokusie i odmówi nieznajomemu. Zakończenie nie byłoby złe, gdyby pojawiło się w nim parę zdań na temat tego, że główny bohater bije się ze sobą w myślach czy przyjąć ofertę, czy nie. Tymczasem wygląda to tak, jakby czas zatoczył koło; jakby to wszystko co zaszło nie miało najmniejszego znaczenia. Więc po co to było?

Podsumowując: uraczyłeś nas średniakiem, soku. A nie wiem jak inni, ale ja mam ochotę na mięcho. Liczę, że ten zapowiedziany tekst wyrwie mnie z butów. ;)

Całkiem mi się spodobało. Nie mówię, ze tak całościowo, w każdym względzie, ale na pewno całkiem :) Klamra ładna, moim zdaniem najmocniejsza strona tekstu. Bardzo dobrze wkomponowana w całość, niby z jednej strony oczywista, ale z drugiej nie tak wiadomo dla czytelnika jak np.: wypadek Justyny. Tak poza tym, to te życzenia, motyw miłości do dziewczyny, która jest co najmniej “nie wiadomo czy prawdziwa” nasuwają mi skojarzenia z Tysiącem przelotnych życzeń Funa.

 

Tak jeszcze wracając do tych życzeń, to pomysł na wykorzystanie przysłowia też przedni :) Niebanalny i nieoczywisty, a w sumie to spełniający wymogi konkursowe :)

 

To może teraz przejdę do narzekania :P Przyznam, że mam pewne obawy, czy nie będzie tego za dużo, ale, spokojnie, to wszystko z troski :D Po pierwsze wyszło jakoś sztywno. I żeby się za dużo nie rozwodzić to do tego worka ze sztywnością wrzucę też dialogi. A poza dialogami to relacjonowanie narratora. Brakowało mi w nim jakiejś takiej żywotności, może nie tyle dynamiki, co prawdziwości, która dałaby wrażenie realności bohaterów, zachęciłaby do śledzenia ich losów z większą uwagą. Bo chwilami czułam się trochę jak obserwator niezbyt ekscytującej planszówki. A postacie to takie pionki, idąc za tym porównaniem.

– Ale nie ma żadnych konkretów(…)

Bo na przykład po powyższej wypowiedzi relacjonujesz bohatera w błyskawicznym tempie, dając informację, które powinny stworzyć jego obraz i tworzą. Szkoda, że nic poza tym :(

 

Chociaż o końcówce już mówiłam, to trudno odmówić racji Brightsidowi, że przydałoby się nieco wahania u głównego bohatera. To poniekąd dowód jakiejś takiej naiwności, której wyraz dałeś w tekście też wcześniej. Chociażby przy rozmowie z Kacprem. Pisałam już o dialogach, ale tutaj też odrobinę po dialogu miałam wrażenie takiej suchości, kiedy kontrastowałeś te dwie postacie wyliczając bogactwa Marka, a także jego słabe strony i ukazując biedniejsze życie Kacpra posiadającego bardzo wiele zalet. I oczywiście niesamowita droga na skróty, bo jak łatwiej pokazać to wszystko, co chciałeś niż za pomocą takich naiwnych przykładów. Chociaż nie wykluczam, że problem nie tkwi w banalności przykładów, a lekkiego braku delikatności w tym wszystkim. I właśnie to chyba była to, co mnie w Twoim opowiadaniu najbardziej mierziło, ten niby nic nieznaczący, ale jednak przekładający się na całość, brak delikatności.

 

I na swój sposób mnie to śmieszy. Ktoś, kto daje moc chcenia, po prostu chce sobie zmienić zasady.

Jeszcze komentarz Reineego mi się spodobał :)

O, się dwa duże obszerne komentarze pojawiły. Fajnie :)

Jeśli chodzi o sztuczność dialogów, to najwidoczniej muszę nad tym popracować, bo już mi o tym wspominano. Myślałem, że coś uległo zmianie, no ale cóż. 

MrBrightside, chciałem dodać jakieś inne wątki, dotyczące konsekwencji chcenia Marka, ale limit mi to, niestety, uniemożliwił. Planowałem również większe zakończenie, ukazać wątpliwości bohatera, lecz zbyt mało mi zostało znaków :/ I nie winię tu organizatorów konkursu, rzecz jasna, po prostu tak wyszło :) Szkoda, że nie przypadło Ci do gustu, ale będę się starać swoimi przyszłymi tekstami. No i nie nastawiajcie się tak na zapowiedziany tekst. Dużo jeszcze przede mną. Żebyście potem nie krzyczeli, że “o, miało być takie dobre, a nie jest”. No, tak to napisałem, co by nadzieje nie były zbyt złudne ;)

Lenah, fajnie, że znalazłaś jakieś plusy :) Tekst Funa czytałem, ale za grosz nie pamiętam, więc w żaden sposób się nim nie inspirowałem. Nad tą dynamiką jeszcze popracuję, zapewniam :)

Nie zamierzam całościowo usprawiedliwiać się limitem znaków, toteż wszystkie uwagi biorę sobie do serca. Dzięki za przeczytanie :)

 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Przeczytałam :)

Limit jaki jest – każdy widzi. A jest, jaki jest, bo połowa jury to świeżo upieczone mamusie, które mogą czytać tylko w przerwach między karmieniami a zmianą pieluchy, a druga połowa to mocno zapracowani panowie :)

A całe jury i tak złapało się za swoje wszystkie głowy jak zobaczyło ilość opowiadań :P

 

Przepraszam za offtop, “normalny” komentarz po rozstrzygnięciu konkursu.

Ja to rozumiem i chcę podziękować za bardzo fajny konkurs :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Dalibyście limit od 50 kilo w górę, to raptem kilka opek byście dostali. ;-)

Babska logika rządzi!

Haha, no nie wiadomo, nie wiadomo, trzeba by wtedy dać limit od – do, np od 40 do 50 k znaków :P Ale króciaki szybciej się czyta, zwłaszcza, jeśli trzeba czytać “na raz” :) A ja niestety tak muszę. Pierwotnie limit miał być do 10 k, ale uznałam to za szaleństwo ;)

soku – dziękuję, cieszę się, że tematyka podpasowała i wystartowałeś :)

“– Co chcesz na kolację? – Uusłyszał.”

 

“– Mówię coś, do kurwy nędzy! – Marek uderzył pięścią w biurko. Zniżył głos, mówił już przez zaciśnięte zęby. – Nie teraz.”

 

“– Mam nadzieję, że już nie będzie takich chwil. – Wykonał kilka kroków, lecz nagle się zatrzymał.” – brak dookreślenia podmiotu, ostatnim był Marek.

 

“– Ostrzegałem cię, przyjacielu. Odpowiedzialność spada więc na ciebie. – Spojrzała na Justynę.” – j.w., kto spojrzał? Ostatnim podmiotem był Marek.

 

Melduję, że przeczytałam ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za łapankę i klika, Jose :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Lubię pętle, więc fajnie, że zdecydowałeś się na taki zabieg. Twoje opowiadanie skojarzyło mi się z finałową piosenką „Into the Woods” Disneya, która traktuje właśnie o uważaniu na swoje życzenia i przy której zawsze płaczę, więc tutaj też omal nie polały się łzy :) Miałabym tylko jedną prośbę – popracuj nad postaciami żeńskimi, bo Justyna wypadła wyjątkowo mdło. Wiem, że wyznania typu: „Jeśli ty jesteś szczęśliwy, to ja też” i „A dlaczego miałabym pytać? (…) Przecież mam to wszystko razem z tobą” brzmią całkiem romantycznie, ale przystoją tylko Belli Cullen i bohaterkom jej podobnym.

Dzięki za miłą lekturę, pozdrawiam!

Panta rhei (choć niekoniecznie z mainstreamem)

Dzięki, Natarelo. Popracuję nad żeńskimi postaciami, czemu nie? ;) Fajnie, że się podobało :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Pomysł nienowy, ale niezły. W początkowym fragmencie trochę zdziwiło mnie, że wśród sukcesów bohatera oprócz pięknej żony i drogiego samochodu wymieniany jest szybki komputer. Choć sam wolę mieć szybki komputer niż szybki samochód, to jednak posiadanie czegoś, co można kupić za jedna średnią pensję nie jest chyba aż tak prestiżowe.

Część, w której bohater traci to, co zyskał, nie zaskoczyła. Zakończenie na zasadzie pętli – no nie wiem, w niektórych utworach świetnie pasuje, tu mam mieszane uczucia. Zobrazowanie przysłowia wyszło natomiast dobrze.

 

Dzięki, że wpadłeś, Zygfrydzie. Ale ten komputer to wiesz, taki najszybszy z najszybszych ;)

Szkoda, że nie zaskoczyło. Mimo to fajnie, że wpadłeś :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Opowiadanie dobrze się czytało, mocny średniak. Liczyłem na coś bardziej mistycznego – np. przez to, że bohater napisał dobry artykuł to pokłócił się z żoną i to przez to ją stracił, a nie przez jakiś banalny wypadek.

Co do demona spełniającego życzenia – czytając jego wypowiedzi w głowie miałem głos Pana Lusterko z Wiedźmina III: Serca z kamienia (czyli Dariusza Odija). W ogóle z Twojego opowiadania miała dużo cech tamtej postaci. Przypadek, czy inspiracja?

Dzięki, że wpadłeś, Natanie. Szkoda, że nie do końca sprostałem Twoim oczekiwaniom.

Pana Lusterko znam i lubię, bo grałem, ale nie inspirowałem się tą postacią, chociaż faktycznie może się ona kojarzyć. Zapewniam jednak, że to przypadek :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Tekst zaintrygował, niby standardowa opowieść o cyrografie, ale czytało się ją z przyjemnością. Bardzo przypadło mi do gustu wplecenie przysłowia. No i puenta :)

Jednak poza wymienionymi powyżej elementami brakło czegoś bardziej charakterystycznego. Tutaj właśnie mocno pokazywał się ten “standard” – ot, opowieść o pakcie diabelskim jakich wiele na tym portalu. Ciężko mi jednak wskazać, co konkretnie mogłoby go urozmaicić. Może umiejętne wykorzystanie luki prawnej w umowie? Kto wie.

Może nie było tutaj czegoś nadzwyczajnego, co wbiłoby się w pamięć, ale i tak jestem usatysfakcjonowany z lektury.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za przeczytanie i klika, NoWhereManie. Fajnie, że się spodobało :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, Cieniu :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Nadrabiam:

 

Bardzo fajny pomysł, porządnie wykonany, z fajnym zakończeniem. W sumie nic więcej pisać nie będę, bo po co. Dobrze się czytało, a fabuła jest nie do końca oczywista, same plusy ;) IMHO jedno z najlepszych opowiadań w konkursie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeszcze raz dzięki ;) Fajnie, że aż tak Ci się spodobało.

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Jakim cudem to jeszcze nie jest w bibliotece?! To mój ulubiony tekst Twojego autorstwa, Soku :)

Nie chce mi się czytać zarzutów w komentarzach, bo jak dla mnie wszystko zagrało. Czytało się bardzo gładko, a w dodatku szybko się wciągnąłem. Może dałoby się to jakoś lepiej rozegrać, bo pomysł wyjściowy daje wiele możliwości, ale limit nie pozwolił rozwinąć skrzydeł i wykombinować bardziej przewrotnego zakończenia. Co ciekawe, żałowałem, że to już koniec, a zdarza mi się to raczej tylko przy oglądaniu “Gry o tron” :D

Podsumowując: może nie wybitne, ale bardzo przyjemne i ciekawe opowiadanie. Zasłużony “wafel” (jeśli czytałeś Thraina na shoutboxie i wiesz o co chodzi ;)). 

 

Edit: A w moim prywatnym, przysłowiadaniowym rankingu znalazłbyś się na podium :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki, Fun. Już w bibliotece jest, spokojna głowa, ale znowu nie wiem, co za ninja mi piątego klika dał. Czytałem Thraina, wiem o co chodzi ;) Fajnie, że wpadłeś i cieszę się, że opko przypadło Ci do gustu :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Soku, kliknęłam zmobilizowana postem Funa. Miałam to zrobić po poprawieniu tekstu, ale, nie wiem dlaczego, nie zrobiłam, więc uczyniłam teraz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Okej :) Dzięki, Reg.

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Cała przyjemność po mojej stronie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No więc tak – się mi podobało. Może jeszcze nie językowo, bo tu przydałoby się podszlifować (choć i marudzić nie będę w sumie, bo niech pierwszy rzuci kamieniem…), ale opowieść sama w sobie bardzo mnie zaciekawiła.

W sumie, to niby nic oryginalnego, jak można by z początku założyć, ot, bardziej ilustracja powiedzonka “Uważaj, czego sobie życzysz, bo życzenia lubią się spełniać”, niż “dla chcącego…”, ale z czasem robi się coraz ciekawiej. Nad wyraz spodobała mi się zmiana warunków umowy (trochę jednak zdziwko, że tajemniczy Rekinozęby okazał się takim trochę Świętym Mikołajem i za swój dar tak naprawdę nie chciał od bohatera nic w zamian) i późniejszy rozwój wypadków, choć w sumie nie powiem, że był nieprzewidywalny. Najbardziej podobał mi się jednak finał, pomimo że (a może właśnie dlatego, że) nie sprawił mi niespodzianki. Tutaj jednak upatruję się logiki tej natury, że każda możliwa niespodziewanka byłaby raczej rozczarowująca. No chyba, że kopnąłbyś swoją opowieść w takim kierunku, którego ja nawet nie potrafię sobie w tej chwili wyobrazić. To jednak wiązałoby się ze sporym ryzykiem przekombinowania i wyciągnięcia finału zupełnie z… nazwijmy to Magicznym Kapeluszem. Ergo, jak jest, jest tak, jak być powinno.

Dodatkowe plusiki dodatnie za, kolejno: fajny, ciężki klimat, umiejętne granie na emocjach (przynajmniej moich) i wreszcie za ciekawe i czytelne wykorzystanie przysłowia. Zaprawdę, jedno z fajniejszych opowiadań w konkursie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki za rzetelną opinię, Cieniu. Warto było czekać :D

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Przyjemne opowiadanie :). Podobała mi się Twoja interpretacja przysłowia, fajnie poradziłeś sobie z tematem. Wyjątkowo udała Ci się postać Rekinozębnego, oczami wyobraźni widziałam go przed sobą aż nazbyt wyraźnie, brrr! Próbowałeś kiedyś swoich sił w horrorze? Może warto, ciekawa jestem, jak by Ci to wyszło :) Postać głównego bohatera może być, chociaż jakoś nie mogłam zmusić się, by mu współczuć. Szalenie podobał mi się “nietwist” na końcu, dzięki któremu paradoksalnie udało Ci się wywołać zaskoczkę.

No bo właśnie… Największą bolączką opowiadania jest jego przewidywalność. Motyw może nie jest ultraczęsto eksploatowany, ale zapada w pamięć na tyle, że po przeczytaniu tekstu miałam nieodparte wrażenie “byłości”. Czyli “To już było.”.

Drugim minusem jest natomiast postać Justyny. Jejku, jak ona mi nie pasuje :D Widziałeś film “Książę w Nowym Jorku” (jak nie widziałeś, to obejrzyj :P)? Kojarzysz scenę, gdy podsuwają mu kandydatkę na żonę, a książę każe jej skakać na jednej nodze i szczekać jak pies? Cała Justyna. Szczerze mówiąc ucieszyłam się, gdy, niczym George R.R. Martin, uśmierciłeś ją przy pierwszej nadarzającej się okazji :)

Ogólnie – fabularnie nie jest źle, odpowiednia ilość akcji, odpowiednia ilość dialogów, warsztatowo też nienajgorzej. 

Jak napiszesz coś z pełnokrwistą, fajną babką, którą da się lubić, to daj znać :) (Pani Wynalazca już duuużo lepiej, ale to był szort, a ja liczę na bardziej rozwiniętą postać :P)

Dzięki, Iluzjo. 

Próbowałeś kiedyś swoich sił w horrorze?

Co jakiś czas sobie coś skrobnę, ale często nie wychodzi :/

Szkoda, że opko było przewidywalne, a postać Justyny Ci się nie spodobała. No i proszę mnie tu skomentować tego szorta, a nie wspominać o nim pod innym tekstem :P

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

:) Postaram się wieczorem coś skrobnąć :)

Pamiętam, jak sam chciałem napisać tekst z nieco podobnym konceptem.

Bałem się, w którą stronę pomknie końcówka; choć spodziewałem się innej, więc: nieco mnie zaskoczyłeś, tekst jednak nie zostanie w mojej pamięci na dłużej.

Mee!

Dzięki za komentarz, Kozajunior. Szkoda, że nie zapamiętasz tego opka :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Nowa Fantastyka