- Opowiadanie: zrywoslaw - Zmienna perspektywa czasu

Zmienna perspektywa czasu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy, Użytkownicy II, Cień Burzy

Oceny

Zmienna perspektywa czasu

Sygnał syreny alarmowej zastał Leopolda w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo, że ewakuację zaplanowano z kilkudniowym wyprzedzeniem, do ostatniej chwili zwlekał ze spakowaniem najpotrzebniejszych przedmiotów. W pośpiechu wrzucił do sportowej torby tylko nienaładowaną szczoteczkę do zębów, plastikowy woreczek z kompletem jednorazowej bielizny i najnowszy numer „Magazynu Kwantowego”.

Wychodząc, rzucił okiem na opuszczane bez żalu piętnastometrowe, pozbawione okien mieszkanko. Wiedział, że już nigdy tu nie wróci, więc nie fatygował się nawet zamykaniem drzwi na klucz.

Jako pracownikowi średniego szczebla pionu technicznego przydzielono mu numer znajdujący się mniej więcej pośrodku listy. Cała wierchuszka firmy, czyli zarząd i dyrektorzy departamentów, zostali wywiezieni zaraz po odkryciu faktu, że w stronę górniczej planetoidy o nazwie Cerber-3 zmierza gigantyczny obiekt złożony z antymaterii, zwany czarną kometą. Jak głosiła reklama – Intergalaktyczna Kompania Górnicza dbała o swój personel, niczym o własne dzieci.

Wychodząc z budynku, zadarł głowę. Na szmaragdowym niebie terraformowanej planetki ujrzał czarną mętną plamę. Obraz wokół obrysu kosmicznej osobliwości był niewyraźny, jakby zamazany. Kometa zdawała się pochłaniać światło z najbliższej okolicy.

Ewakuacja przebiegała sprawnie i zgodnie z harmonogramem. Każdy znał swoją pozycję w hierarchii i dla każdego przewidziano miejsce na statku, więc nie było powodów do histerii. Podobne sytuacje zdarzały się już wielokrotnie. Niekiedy ewakuowano całe układy planetarne i nigdy nikogo nie pozostawiono na pewną śmierć.

Leopold wsiąknął w tłum zgromadzony na platformie peronu. Wszystkie automatyczne składy zwoziły mieszkańców do jedynego na planetoidzie kosmodromu.

– Przepraszam pana. – Leopolda zaczepiła kobieta w średnim wieku. Towarzyszyła jej dwójka małych dzieci, kurczowo trzymających się dłoni matki. Mężczyzna rozpoznał w niej żonę swojego bezpośredniego przełożonego.

– Pani Briggs. Co pani tu robi? Przecież powinna pani już dawno stąd odlecieć – zauważył.

– Mąż był w delegacji na Uranosie, gdy zaczął się ten bajzel – westchnęła. – A sama po prostu nie zdążyłam ze wszystkim na czas. Mam bilet dopiero na wieczór, ale dzieci…

– Rozumiem. – Leopold domyślił się przyczyny jej spóźnienia, patrząc na bliskich płaczu chłopaka i dziewczynkę.

– Mam do pana wielką prośbę – powiedziała niepewnie. – Czy nie zechce pan polecieć następnym lotem?

Propozycja wprawiła technika w osłupienie. W duchu współczuł samotnej kobiecie, ale sam także chciał mieć pewność, że ocali skórę. Początkowo zamierzał pogonić babę gdzie pieprz rośnie, ale ta dodała:

– Razem z mężem będziemy niesamowicie wdzięczni. – Ton głosu kobiety sprawił, że mężczyzna nie potrafił odmówić. Zerknął jeszcze raz na przestraszone szkraby i z wymuszonym uśmiechem na twarzy zgodził się na wymianę.

Otrzymany od pani Briggs bilet okazał się przepustką na ostatni lot. Wielki frachtowiec przystosowany pierwotnie do przewozu rud metali, zabrał na pokład rzesze nisko kwalifikowanych pracowników fizycznych, głównie górników z kopalń i ich rodziny. Komory transportowe przerobiono pośpiesznie na przedziały pasażerskie, montując w nich rzędy twardych siedzeń. Przed wejściem na pokład Leopold zauważył, że smolista kula znacznie powiększyła swoje rozmiary. Przysłaniała już prawie całe sklepienie, przez co zrobiło się ciemno jak w nocy.

Leopold zajął miejsce pomiędzy otyłą spoconą kobietą a równie pucołowatym, śmierdzącym tytoniem, łysawym facetem. Aby wykorzystać jak najwięcej przestrzeni, fotele ustawiono maksymalnie blisko siebie, co jeszcze bardziej pogłębiało wrażenie przytłoczenia.

Statek wzbił się przy wtórze przenikliwego zgrzytu metalu, wpadając równocześnie w nieprzyjemne drgania. Leo chwycił kurczowo opinające go pasy bezpieczeństwa. Mężczyzna obok zrobił się natomiast niesamowicie blady i wyglądał, jakby miał zwrócić zawartość żołądka.

Po kilku nieznośnych minutach wszystko się uspokoiło. Napięta atmosfera wewnątrz dusznego kontenera wyraźnie się rozładowała. Niektórzy z pasażerów nawet krzyknęli radośnie, wdzięczni za to, że uszli z życiem. Ustąpiła także grawitacja i gdyby nie trzymające pasażerów w siedzeniach szelki, wszyscy fruwaliby bezładnie, odbijając się od ścian i siebie nawzajem. Niespodziewanie jednak, w jednej chwili wszystko spowiła nieprzenikniona ciemność.

Gdy Leopold otworzył oczy, z konsternacją stwierdził, że znajduje się w swojej kawalerce. Pierwszym, co przyszło mu do głowy, była myśl, że ma jakieś zwidy. Kolejna spekulacja zmroziła mu krew w żyłach, jednak nie mógł jej od razu odrzucić. Czyżby transportowiec uległ zniszczeniu, a on sam zginął i miał spędzić wieczność w ciasnej klitce? Wycie syren wyjaśniło na szczęście, że obecna sytuacja była jak najbardziej rzeczywista. Wydarzenia ostatniej doby musiały więc być snem na jawie. Leopold postanowił, że gdy tylko znajdzie się w bezpiecznym miejscu, bezzwłocznie umówi się na wizytę do lekarza.

Tymczasem chwycił szybko torbę i wrzucił do niej tylko nienaładowaną szczoteczkę do zębów, plastikowy woreczek z kompletem jednorazowej bielizny i najnowszy numer „Magazynu Kwantowego”. W trakcie tej czynności ogarnęło go nieprzyjemne uczucie déjà vu, ale nie miał czasu roztrząsać tej kwestii i wybiegł w pośpiechu z mieszkania.

Na przystanku dostrzegł zmierzającą w jego stronę panią Briggs. Spłoszony, zszedł z pola jej widzenia i przecisnął się w stronę skraju platformy. Gdy nadjechała kolejka znalazł miejsce niewidoczne od strony peronu i spoglądając przez okno, zajął się kontemplacją ciemnego kształtu nadlatującej komety.

Fotele na promie pasażerskim okazały się bez porównania wygodniejsze od tych z koszmarnej wizji. Po prawie nieodczuwalnym starcie można było swobodnie poruszać się po ogólnodostępnej części pokładu. Leopold powziął zamiar przeczekać lot w bufecie. Ceny w lokalu były wysokie, ale wspomnienia upiornego urojenia nie dawały spokoju i kila głębszych pozwoliło ukoić skołatane nerwy.

Gdy Leo miał już wracać na miejsce, pochwycił w przelocie hipnotyzujące spojrzenie turkusowych oczu. Należały do siedzącej przy barze dziewczyny. Nie była z typu miss, ale Leopold miał pewność, że gdy szła ulicą, oglądali się za nią wszyscy mężczyźni. Nie wiedział, czy powodem nagłego przypływu odwagi był przyjemnie szumiący w głowie alkohol, czy sprawiła to nietuzinkowa uroda dziewczyny, ale pchany impulsem zapytał:

– Jeszcze raz to samo?

Nieznajoma roześmiała się serdecznie.

– Sex on the bitch – odpowiedziała wciąż chichocząc.

Nie zważając na stan portfela, Leopold szarpnął się jeszcze na kilka kolejnych drinków.

Okazało się, że ma na imię Eva, a na Cerberze-3 pełniła funkcję biurowej asystentki. Po niedługim czasie, już całkiem niewymuszenie zwracali się do siebie po imieniu. Leopold miał wrażenie, że zna Evę od lat. Lubił słuchać jej dźwięcznego głosu i niesamowitą przyjemność sprawiał mu widok, jak z dziewczęcą gracją odgarnia do tyłu swoje falowane kasztanowe włosy.

Oboje całkowicie zatracili się w swoim towarzystwie, a lot minął im w mgnieniu oka. Światu przywrócił ich głos pilota, który oznajmił, że zbliżają się do Posejdona, planety niemal w całości pokrytej oceanami.

Przeszli do przeszklonej kabiny widokowej. Panował tam spory tłok, bo wielu pasażerów, zachęconych komunikatem, postanowiło podziwiać wspaniałą panoramę bezkresu wód na tle martwego kosmosu. Leopoldowi wcale to nie przeszkadzało, bo miał wreszcie pretekst, aby stanąć bliżej Evy.

Początkowo nic nie zapowiadało problemów. Dopiero duży kąt wejścia statku w atmosferę i niedokładność tego manewru nieco zaniepokoiły Leopolda. Wielu ze stojących wokół podróżnych zachwiało się, gdy promem mocno szarpnęło. Ktoś naubliżał pilotowi za jego niepotrzebną brawurę.

W ciągu kilku sekund przecięli stratosferę. Lustro wody zbliżało się z zatrważającą prędkością. Leopold mocno objął Evę w pasie. Przez kabinę przeszedł grupowy jęk, stłumiony grzmotem uderzenia wahadłowca o taflę morza i rykiem rozrywanego kadłuba. Leopold jednak już tego nie zarejestrował, bo ułamek sekundy wcześniej otoczył go mrok.

Przywitał go widok znienawidzonego lokum na trzecim piętrze blaszanego bloku mieszkalnego. Zlany potem, zerwał się z podłogi. Nie potrafił uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Czyżby istotnie popadł w obłęd? Przecież chwile spędzone z Evą wydawały się bardziej realne niż ostatnie lata na Cerberze-3. Czy prom rzeczywiście uległ katastrofie?

Leopold bez przeszkód dotarł do terminalu. Od razu zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Evy. Wyłowił ją w kolejce do odprawy. Bez namysłu ruszył w jej stronę potrącając po drodze innych pasażerów. Jego zachowanie wzbudziło jednak zainteresowanie ochrony. Będąc już kilka metrów od wybranki serca, został pochwycony przez rosłych porządkowych. Próbował się wyszarpać, ale zatrzaśnięty w stalowych uściskach nie miał szans na oswobodzenie. Zdołał tylko zawołać:

– Eva!

Dziewczyna zareagowała na swoje imię i odwróciła się. Zamiast spodziewanego wybuchu radości na jego widok, popatrzyła na Leopolda lekko przestraszonym wzrokiem. Zdezorientowany jej reakcją Leo przestał się szarpać i pozwolił odprowadzić.

Został zamknięty w dyżurce. W ferworze obowiązków, strażnicy musieli jednak o nim zapomnieć, bo doczekał w niej całkowitego zaćmienia.

Słyszalny na całej planetoidzie irytujący dźwięk alertu nie zrobił już na Leopoldzie żadnego wrażenia. Zniechęcony, rzucił się na łóżko i zamknął oczy. Czego właściwie się spodziewał? Tego, że Eva padnie w ramiona nieznanemu mężczyźnie? Przecież to było oczywiste, że nie! W tamtej rzeczywistości po prostu jeszcze się nie poznali, przynajmniej dla niej.

Przez chwilę skupiał wzrok na wyświetlanej na ścianie tarczy zegara. To było jak cios obuchem w głowę. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Wskazówki zegara poruszały się z większą prędkością niż zwykle! Wreszcie zrozumiał. Lot promem wydał mu się tak krótki nie z powodu zaoferowania miłym towarzystwem Evy, a dlatego, że czas płynął coraz szybciej! Potwierdziły to obserwacje z zajścia na lotnisku. Wtedy też zdawało mu się, że wydarzenia rozgrywały się niezwykle szybko..

Uświadomił sobie w końcu, że przeżywany w kółko dzień skróci się wreszcie do godziny, później do kilku minut, następnie sekund, a później… Co będzie później? Co by jednak nie było, wiedział, że na pewno nic przyjemnego.

Wpadł w popłoch, niczym śmiertelnie chory pacjent, który usłyszał z ust lekarza złowrogą diagnozę. Musiał się opanować. Jego umysł z wolna zaczął działać racjonalnie.

Jeśli wszystko zaczęło się od feralnego lotu transportowcem, to czy ktoś jeszcze przeżywał podobny koszmar? Leopold potrzebował punktu zaczepienia. Nie miał zamiaru siedzieć z założonymi rękoma i czekać, aż zmiażdży go czas.

Podążając w stronę osiedla górniczego, czuł się jak pstrąg zmierzający na tarło w górę strumienia. Ludzki potok parł zgodnie w jednym kierunku, a on przedzierał się przez niego pod prąd.

Postać znajomego, sapiącego jak starożytny parowóz grubasa z papierosem w ustach zmaterializowała się w pobliskim parku. Siedzący na ławce mężczyzna właśnie dopalał peta i przymierzał się do ruszenia w dalszą drogę, kiedy stanął nad nim Leopold.

– Przepraszam – zaczął niepewnie.

– Nie mam czasu! – ryknął tłuścioch i odepchnął natręta.

– Już przynajmniej raz pan stąd odleciał, prawda? – Grubas popatrzył na Leopolda skołowany.

– Słuchaj, człowieku! Nie obchodzą mnie twoje problemy. Ja naprawdę nie mam czasu! Tym razem muszę zdążyć na swój lot! – odwrócił się na pięcie i odszedł, dysząc ciężko.

– Za każdym razem ma pan coraz mniej tego czasu. Dlatego nie może się pan zdążyć! – zawołał za nim Leopold i ruszył w jego kierunku.

Czarny dysk na niebie znacznie zwiększył swój obwód, co oznaczało, że kolejny cykl miał się ku końcowi.

– Jestem Leo – przedstawił się. – Mamy ten sam problem. Obaj tkwimy w jakiejś koszmarnej pętli, z której nie potrafił się wyrwać.

– Myślałem, że tylko mnie się to przytrafiło – wycharczał tamten. Szybki spacer wyraźnie go męczył. – Mów mi Stan – wyciągnął przed siebie wilgotną, pulchną dłoń, którą Leopold niechętnie uścisnął.

Na peronie Leopold odnalazł panią Briggs. Zaproponował wymianę biletów, na co kobieta przystała z wielkim entuzjazmem. Dziękując i deklarując, że się odwdzięczy, nie próbowała już nawet uciszać rozdygotanych dzieciaków.

Sytuacja wewnątrz transportowca niczym nie różniła od poprzedniej. Te same niewygodne fotele i uczucie utraty grawitacji. Po chwili włączono ciążenie, pasażerowie wypięli się i spacerowali swobodnie po pokładzie. Tym razem lot dłużył się w nieskończoność. Leopold przyjął jednak tą niedogodność z wielką ulgą.

Pokryte grubą warstwą rdzy ściany statku blokowały zasięg infosieci. Leopold wyświetlił dane zapisane off-line. Napięcie osiągnęło w nim punkt wrzenia, kiedy przeszukiwał spis treści. Informacja o katastrofie na Posejdonie potwierdziła się. Nogi ugięły się pod nim i miał problem ze złapaniem oddechu. Oparł czoło o zimną i szorstką blachę.

Jakby wbrew sobie rozwinął pełny tekst artykułu. W miarę czytania zaczęła wzbierać w nim nadzieja, bo okazało się, że kilka osób jakimś cudem zdołało się uratować. Krzyknął z radości – wśród uratowanych pasażerów widniało imię Evy!

– Dobre wiadomości? – zainteresował się Stan.

– Nawet bardzo!

– To cieszę się, bo ja mam złe przeczucia – wyszeptał konfidencjonalnie.

Uśmiech nie schodził z twarzy Leopolda.

– Co masz na myśli? – zapytał kurtuazyjnie. Nie mógł wyobrazić sobie żadnej sytuacji, która mogłaby zakłócić jego sielankowe samopoczucie.

– Coś długo lecimy jak na mój gust – odpowiedział z powagą Stan.

– Przecież to jest statek transportowy, a nie prom pasażerski – uspokajał go Leopold. – Frachtowiec ma na pokładzie kilkaset żywych osób, a nie sto ton rudy adamanitu, do którego przewozu został zbudowany. Tu na pewno – wskazał wokół ręką – nie ma zamontowanych żadnych blokad. To normalne, że autopilot nie przesadza z prędkością, bo inaczej z pasażerów zostałaby mokra plama.

– Może masz rację – zastanowił się Stan. – Ale co powiesz na to? – Wyciągnął z kieszeni staromodny zegarek. Leo spojrzał na niego i zauważył, że wskazówki stały w miejscu. Pomny niedawnych doświadczeń, zerknął nerwowo na zegarek w komunikatorze – odmierzanie czasu zatrzymało się! Pełen lęku, podbiegł do najbliżej stojącej osoby i zapytał o godzinę. Zaczepiona kobieta z konsternacją stwierdziła, że jej czasomierz również się zepsuł.

– Niemożliwe! – zawył bliski obłędu. – Jest tu jakieś okno?

Leopold z trudem dosięgnął wąskiej zasłony wizjera i z niemałym wysiłkiem zdołał ją odsunąć. Przywarł nosem do przeźroczystej gładkiej powierzchni. Przed oczami stanął mu widok powierzchni planetoidy. Wydawało się, jakby statek zawisł nad nią w bezruchu. Matowa kula czarnej komety rzucała na wszystko posępny cień. Kłąb antymaterii sprawiał wrażenie jakby był na wyciągnięcie ręki. Na jego atramentowym tle rozbłyskał płomień wydobywający się z silników kanciastego transportowca. Obraz był do bólu statyczny, nie zachodziły w nim żadne zmiany. Mężczyzna przełknął ciężko ślinę. Czas najwyraźniej zagiął na niego parol, łapiąc w swoją lepką sieć i nie zamierzał odpuścić.

Koniec

Komentarze

Obawiam się, że nie zrozumiałam opowiadania.

Nie wiem dlaczego czas zwariował, nie pojmuję co i dlaczego przeżywa Leopold. :(

 

– Czy nie ze­chce pan po­le­cieć na­stęp­nym lotem? – Nie brzmi to najlepiej.

 

Wtedy też zda­wa­ło mu się, że wy­da­rze­nia roz­gry­wa­ły się nie­zwy­kle szyb­ko.. – Jeśli na końcu zdania miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli miał być wielokropek, brakuje jednak kropki.

 

Le­opold przy­jął jed­nak nie­do­god­ność z wiel­ką ulgą.Le­opold przy­jął jed­nak nie­do­god­ność z wiel­ką ulgą.

 

Nie mógł wy­obra­zić sobie żad­nej sy­tu­acji, która mo­gła­by za­kłó­cić… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Męż­czy­zna prze­łknął cięż­ko ślinę. – Raczej: Męż­czy­zna z trudem prze­łknął ślinę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tnij tekst, te kilkadziesiąt znaków zawsze da się urwać. Trochę czasu jeszcze masz.

Pomysł interesujący, ale mam zastrzeżenia co do pierwiastka S. Jeśli “czarność” komety oznacza czarnodziurowość (a na to wygląda), to skąd w ogóle o niej wiedzą? Skąd wiadomo, że to antymateria? Dlaczego cokolwiek widać? OK, nie znam się, ale czy obiekt nie powinien zadziałać jak soczewka? Czy istnieją czarne dziury wielkości komety? Czy radośnie popitalają dookoła jakiejś gwiazdy, jak to komety mają we zwyczaju? To w końcu są potwornie ciężkie rzeczy. Czy siły pływowe nie powinny rozerwać statku wraz z pasażerami?

Babska logika rządzi!

Mam podobne wątpliwości jak Finkla. Czy na pewno opowiadanie jest dobrze przemyślane od strony naukowej? Jeśli tak, to podziel się tym, czym się posiłkowałeś.

Drink nazywa się sex on the beach. Bitch miało być żartem?

Finklo, “czarna kometa” nie jest czarną dziurą, bo w wypadku zbliżenia się do siebie tych ciał, siła grawitacji działająca na planetoidę uniemożliwiła by normalne funkcjonowanie. Jak na razie czarne dziury są jeszcze w fazie teorii. W kosmosie może występować wiele anomalii, o których ludziom się nie śniło, a nikt nie powiedział, że “czarna kometa” jest naturalnego pochodzenia czy cokolwiek w ogóle ;-) Jest tylko pretekstem do fabuły droga regulatorzy.

Tak nazwa drinku miała być żartem, o czym świadczy reakcja Evy ;-)

Nie da się wytłumaczyć właściwości antymaterii, bo ta jest jeszcze za słabo poznana. To jest po prostu moja wariacja na temat.

 

 

Ceny w lokalu były wysokie, ale wspomnienia upiornego urojenia nie dawały spokoju i kilka głębszych pozwoliło ukoić skołatane nerwy.

Literówka.

– Sex on the bitch – odpowiedziała wciąż chichocząc.

No, zabawnie.

– Już przynajmniej raz pan stąd odleciał, prawda? – Grubas popatrzył na Leopolda skołowany.

Taki zapis sprawia, że wygląda, jakby to grubas mówił do Leopolda.

Ogólnie mi się podobało. Nie rozumiem tylko, skąd te przyspieszenia i opóźnienie czasu. owszem, mogę sobie wyobrazić, że czas zaczyna gnać coraz szybciej, ale brakuje mi elementu, na którym mógłby się zatrzymać, wytłumaczenia, co się stało. I drugi problem: dlaczego ludzi te zmiany nie obejmują? Zegarek stoi, pojazd nie leci, a bohaterowie się poruszają (coś robią).

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Skoro już Anet wypisała i rzuciło się w oczy: tam nie miał być “sex on the beach”?

Babska logika rządzi!

Eva żarcikiem rzuciła. Ale nie wiem czemu głównemu bohaterowi spodobała się pani o tak mało wyrafinowanym poczuciu humoru.

Czemu wyraża się tak o sobie? Potencjalnie…

Babska logika rządzi!

No właśnie… Nie ma co, główny bohater ma gust, albo biedak przed śmiercią nie domyślił się, że jego podryw zawsze byłby udany.

Kolejne ciekawe opowiadanie konkursowe. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie będzie kosmiczny Dzień Świstaka, ale poszedłeś z eksperymentem w dobrą stronę :) Nie czepiam się strony naukowej, opowiadanie miało mi nieść przyjemność z lektury i taką przyniosło :) Przekonywujące dialogi, bohaterowie charakterystyczni, Leopold i Eva wzbudzili moją sympatię. Podobało mi się.

Przeczytałam,komentarz po zakończeniu konkursu :)

Całkiem ciekawe opowiadanie, choć moim zdaniem zabrakło Ci konsekwencji. Albo decydujesz się na SF i dbasz, by miało ono ręce i nogi (tu nie jest wiarygodne), albo rezygnujesz z większości elementów i opierasz się na kosmicznym fantasy.

Motyw z czasem – fajny. Niezbyt świeży, ale osobiście lubię taką tematykę. Postaci nieco płaskie, nie czułem też dramatyzmu akcji. Wątki trochę się rwały, ale to zapewne kwestia limitu znaków…

Przywitał go widok znienawidzonego lokum na trzecim piętrze blaszanego bloku mieszkalnego.

Tutaj zanotowałeś trochę słabe przejście. Może jakieś gwiazdki, albo przynajmniej akapit przerwy by pomogły – przecież nie masz ciągłości akcji względem poprzedniego zdania…

 

A “Sex on the bitch” to słaba gierka słowna. Dla bohatera właściwie nie do wychwycenia, skoro Ewa to powiedziała, dla czytelnika z kolei – niepotrzebna.

Warsztatowo dobrze, było jakieś niepotrzebne “się”, ale czytałem wcześniej i teraz nie mogę znaleźć…

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

“wspomnienia upiornego urojenia nie dawały spokoju i kila głębszych pozwoliło ukoić skołatane nerwy.” – kilka

 

“– Mów mi Stan[+.]wWyciągnął przed siebie wilgotną, pulchną dłoń, którą Leopold niechętnie uścisnął.”

 

“Leopold przyjął jednak tą niedogodność z wielką ulgą.” – tę

 

Melduję, że przeczytałam ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czytało się dobrze, ale bardzo brakowało mi wyjaśnienia, czemu dwójka bohaterów jest wyjątkowa i na nich anomalia czasowa nie działa. Dodatkowo zakończenie kompletnie mnie nie usatysfakcjonowało – chciałbym dowiedzieć się jak to się naprawdę skończyło.

W pewnym momencie skojarzyło mi się z jednym z odcinków Fineasza i Ferba

Ciekawy pomysł, fajnie zrealizowany. Tylko zabrakło mi wyjaśnienia, dlaczego te ruchy czasu nie dotyczą ludzi – np. ostatnia scena. Wszystko stoi zamrożone w czasie poza ludźmi. Generalnie tekst pozostawił mnie z kilkoma pytaniami. Między innymi – czy pasażerowie poumierają z głodu (albo się powybijają w końcu), czy będą tak tkwili w zawieszeniu, a może znajdą sposób na uwolnienie się z tej czasowej pułapki? 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fabułą przyzwoita, ale nie rzuciła na kolana – ot, taki Dzień Świstaka albo inny film o pętli czasowej. Masz fajnie nakreślonego bohatera, ciekawy motyw z czarną kometą, acz osobiście trzymałbym ten motyw z daleka od antymaterii – wbrew pozorom nie jest ona aż tak nieznana, jak piszesz. Ale co kto woli. Trochę boli brak końcowego mocniejszego twistu czy czegoś, co zapadłoby w pamięć – mogłoby wyjść tekstowi na dobre.

Podsumowując: jest okej, ale bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tekst nie miał być naukowy, a raczej przybrać formę czysto rozrywkową, stąd cała sfera science potraktowana jest mocno po macoszemu.

Przy obowiązującym limicie trzeba było iść na duże kompromisy pomiędzy ciągłością fabuły a wyjaśnieniami niektórych kwestii, które dzieją się “na słowo” ;-)

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nadrabiam:

 

Interesujący zabieg ze zmiennością czasu, ale całość jakoś do mnie nie przemówiła. Może dlatego, że nie bardzo rozumiem, czemu czas nagle tak zawirował, a może przez to, że bohater wydał mi się dość nijaki, a przez to nie przejęłam się jego losem. Pewnie dałbyś temu więcej rąk i nóg, gdyby nie ograniczał Cię limit… No, ale wyszło jak wyszło. Ot, do przeczytania ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A mi się całkiem podobało. Lubię takie zapętlone czasowo koncepcje (”Na skraju jutra” rządzi :P) i Twoja też przypadła mi do gustu. Wiem, że to wina limitu znaków (niedobra ja!), ale zgadzam się z jose, że bohater wyszedł jakiś płaski. Zasadniczo oprócz opuszczania zagrożonej planetki to nic nie robi, nic o nim nie wiemy, więc trochę trudno mu kibicować i przez to odpowiednio “wczuć się” w opowiadanie. 

Nie przeszkadzały mi naukowe braki tekstu, tak jak wspomniałeś, potraktowałam go czysto rozrywkowo. Wyjaśnienie pętli czasowej nasuwa mi się samo – toż to wina komety jak nic! A czemu i w ogóle jak te atomy, protony i inne nanobity, to już mniejsza :) Natomiast też odczuwam pewien niedosyt przy zakończeniu. 

Obraz był do bólu statyczny, nie zachodziły w nim żadne zmiany. Mężczyzna przełknął ciężko ślinę. Czas najwyraźniej zagiął na niego parol, łapiąc w swoją lepką sieć i nie zamierzał odpuścić.

To ostatnie zdanie jakieś nie halo jest. Nie pasuje, coś tu nie gra i nie buczy.

Może gdybyś wcześniej wrzucił na betalistę, to pomocnicy by podpowiedzieli gdzie można coś uciąć, żeby gdzieś coś dodać. Ale nie jest źle. 

Fajny motyw z Evą, trochę miłości (lub zafascynowania) dodało opowiadaniu smaczku.

Technicznie – mogło być lepiej, czasem przecinki brykają, czasem zdania mogłyby wyglądać ładniej (np. “Leo chwycił kurczowo opinające go pasy bezpieczeństwa.” – chwycił kurczowo, czy kurczowo opinające :P?), ale tragedii nie ma.

Tekst poległ (choć nie całkiem), na niejasnościach, niestety. Głównie – a zasadniczo, to jedynie – rozchodzi się tutaj o te zawirowania z czasem i ich zmienną. Rozumiem założenie, że antymateria to bardziej fiction niż science, i można sobie na niej używać wedle uznania, Poznania i Pilzna, ale mimo wszystko wymagałoby to albo jakiejś logiki i konsekwencji, i to koniecznie na takim poziomie, by człowiek bez dodatkowych wyjaśnień czaił, co w trawie porusza grzechotką i obnaża jadowite kły (i nie, nie musi być wytłumaczone, dlaczego dzieje się tak, a tak – wizja Autora i tyle, spoko – ale czytelnik chciałby rozumieć ciąg przyczynowo-skutkowy, nawet jeśli nie rozumie przyczyny), albo uzasadnienia tak odmiennych zachowań wszechświata. Kiedy ktoś bawi się czasem i przestrzenią, to cały urok polega na tym, by efekt końcowy nie tylko zaskakiwał odbiorcę, ale miał też uzasadnienie niejako naturalne, konsekwentnie wynikające z opowieści, a nie tylko z wizji Autora. Tutaj jego nie ma. Jest za to samonasuwający się wniosek, cytuję: Bez sensu to jakieś, skwitowany wzruszeniem ramion.

A szkoda, bo opowieść w sumie bardzo ciekawa, niejednowymiarowa, dobrze napisana i z potencjałem. Tylko pomysłu, jak to ładnie wszystko sklecić, zabrakło.

Podoba mi się za to sprzężenie opowiadania z przysłowiem. Ciekawa wariacja na temat tego powiedzonka.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za komentarze i muszę powiedzieć, że zgadzam się z każda opiniąi!smiley

Czytało się dobrze, a nawet całkiem zacnie wciągnęło i nie chciało puścić. Za to duży plus, tak jak za pomysł. Bohater wpadł w ciekawą pętlę. Czytam o jego wrażeniach i przeżyciach ciekawie przedstawionych, ale nie ma tu nic ponadto, a chciałoby się czegoś więcej. No i te wątpliwości S, o których pisała Finkla.

Jako opis wrażeń bohatera z sytuacji, w jakiej się znalazł, ale nie rozumie, co się dzieje – całkiem fajne, tylko że nic więcej z tego nie wynika.

Mam problem z tym tekstem; niestety nie znam się na fizyce, dlatego nie mogę ocenić, czy takie zjawisko faktycznie mogłoby mieć miejsce; ale zastanawiające jest, dlaczego na przykład Eva nie doświadczała „zmiennej perspektywy czasu”? A może doświadczała? W takim razie jednak ukazałbym to w jakiś sposób w tekście; inaczej wydaje się to być niekonsekwencją; mimo wszystko przez opowieść szło się płynnie.

Mee!

Chyba nie napiszę nic nowego, kiedy stwierdzę, że naprawdę fajnie się czytało, ale niestety logika położyła tekst na lopatki. Już po drugim cyklu, przy przyspieszonych zegarach, włącza się alarm, że coś tu chyba nie gra. Tak, jakby autor zadał intrygujacą zagadkę, ale nie znał jej rozwiązania. Gorzej, jakby sam nie wiedział, czy to rozwiazanie istnieje. Także fabularnie – no nie do końca. Ale styl i warsztat z potencjałem. Mimo zarzutów nie uważam czasu lektury za stracony.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka