- Opowiadanie: Morgiana89 - Mag i uczeń

Mag i uczeń

W moim tekście znajdziecie połączenie kilku przysłów, ale najbardziej wyróżniają się dwa:

- pan każe, sługa musi;

- gdzie chleb twardy, tam sługa hardy. 

Co mi z tego wyszło, zostawiam Waszej ocenie. :)

 

Wielkie dzięki, dla mojej bety! :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Cień Burzy, Nevaz

Oceny

Mag i uczeń

Przez zboże, posapując głośno i stękając, przedzierał się tęgawy młodzieniec. Pot lał się po jego czole, a plecy już dawno wyglądały, jakby ktoś wylał na nie wiadro wody. Obłożony był  bagażami, że ledwo dostrzegał coś sponad nich. Za nim równie zmęczonym krokiem szedł starszy mężczyzna. Między kosmykami ciemnych włosów zaczęła pojawiać się siwizna.

– Że też ja się dałem ci namówić, Farlinie – powiedział. Nie potrafił ukryć w swoim głosie nie tylko zmęczenia, ale i zniecierpliwienia.

– Mistrzu, nie godzi się iść w tym samym kierunku, gdy czarny kot przebiegnie wam drogę! Może się wtedy stać coś złego! Moja mateczka zawsze mawiała, uważaj synuś, na czarnego kota, bo to obraz szatana i zła wcielonego. Nieszczęście i zgubę na ciebie naśle, gdy twą drogę przejdzie.

Mężczyzna pokiwał tylko smętnie głową, ale nie skomentował. Odnosił wrażenie, że jego podopieczny zna odpowiedź na wszystko. Miał już serdecznie dość słownych przepychanek, które prowadzili każdego dnia. Nie potrafił jednak ukryć odrobiny satysfakcji, że to nie on musiał targać cały dobytek przez zboże.

W oddali zamajaczyły jakieś budynki.

– Widzicie, mistrzu! Widzicie! Mówiłem, że to dobra droga. Trafiliśmy na miejsce. Odkąd opuściliśmy drogę czarnego kota, fortuna znów nam sprzyja!

Przekonanie młodzieńca o powrocie szczęścia mistrz ponownie skwitował milczeniem. Ten wielogodzinny marsz w ukropie doprowadzał go do szaleństwa. Miarka się przebrała, musi pozbyć się chłopaka. Nieważne, że obiecał jego ojcu zrobić z niego mężczyznę i pomocnika maga. Zaczeka jeszcze parę dni, aż zarobi trochę grosza i kupi sobie osła. Lepszy osioł niż Farlin w roli tragarza. W końcu i do niego fortuna się uśmiechnie, bo do tej pory towarzystwo młodzieńca przynosiło jedynie starty.

 

***

 

– Mistrzu Halvardzie! – Nim dotarli do głównej drogi, na ich spotkanie wybiegł chudy chłopak. – Jesteście! Nareszcie! Czekamy na was, martwiliśmy się, czy przyjedziecie. Z Panem na Włościach jest coraz gorzej.

Nie czekając na odpowiedź, młodzieniec pochwycił ich pakunki i, nie zwracając uwagi na zmęczone oblicze Halvarda, pognał w dół główną ulicą.

– Za mną, panie! Za mną! – krzyczał, uciekając z ich całym dobytkiem.

Nie pozostawił im żadnego wyboru, musieli ruszyć za nim. Wolnym krokiem mijali domki w miasteczku. Kilkakrotnie młodzik zatrzymywał się by na nich poczekać.

– Nie wiem, mistrzu, czy to mądre ufać tak pierwszemu lepszemu. Moja mateczka zawsze mówiła…

Ale Halvard nie usłyszał co mówiła, bo przyśpieszył. Nie chciał słuchać o matce Farlina po raz setny tego dnia. Najchętniej zawiązałby mu chustę na ustach, ale wiedział, że tak się po prostu nie godzi. Choć wyobraźnia podpowiadała, by jednak spróbował.

– Jesteśmy na miejscu, mistrzu! – zawołał wesoło nieznajomy, czekając na nich przed wejściem do jednego z domów. – W środku możecie wypocząć, a jutro z samego rana, będziemy was potrzebowali. Ino słońce wstanie. Dobrej nocy, panie! – Ukłonił się nisko i znikł.

– Oj, nie podoba mi się to, nie podoba, mistrzu. Nie możemy ufać temu człowiekowi, źle mu z oczu patrzy – powiedział z powagą Farlin. – Moja mateczka wiedziała, jak rozpoznać złego, coś o oczach mówiła. A ten tu czarny był. Oj, niedobrze, niedobrze.

Nie zważając na młodzieńca, mistrz wszedł do domu i przeszedł przez niewielką sień. Zza drzwi usłyszał jeszcze krzyk:

– Mistrzu, ile razy wam mówiłem! Przed wejściem do nowego domu trzeba…

Ale jego słowa utonęły w ciszy, gdy trzasnęły drzwi.

„Kilka godzin spokoju dobrze mi zrobi” – pomyślał Halvard.

 

***

 

Zaprowadzono ich wprost do niewielkiego zamku, należącego do Pana na Włościach. Twierdzę usytuowano na wzgórzu, by dawała możliwość obserwowania całego miasteczka. W jednej z sal czekała na nich Dostojna Pani. Po drodze dowiedzieli się, że małżonek kobiety jest wielce niedysponowany w sposób niezwykle delikatny. Na tyle delikatny, że jego słodki głosik niósł się po komnatach jako mieszanina wycia, rozdzierających jęków i płaczu.

– Sami rozumiecie, mistrzu, że potrzebujemy waszej pomocy. Bogowie nam cię zesłali, byś zaradził naszemu problemowi – powiedziała z wdziękiem Heldga Vitkis, jakby jęki małżonka nie robiły na niej wrażenia.

Halvard musiał przyznać, że to prawdziwa dama, gdyż zdawało się, że nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Zważając dodatkowo na stan, w jakim się znajdowała.

– To jak, pomożecie? – zapytała po przedłużającej się ciszy.

– A co oferujecie w zamian, droga pani? Przecież wiecie, że nie robię niczego za darmo. Może i moja cena nie jest niska, ale wasz problem stanie się…

Halvard nie dokończył zdania, bo okrzyk jaki wydał z siebie Farlin i potok słów, które wyleciały z jego ust, spowodowały, że przeląkł się nie na żarty.

– Mistrzu, toż się nie godzi! Kobiecie w ciąży nie można stawiać warunków, bo myszy na ciebie ześle! Tak przynajmniej mawiała moja…

– Milcz. – Wyraźna groźba zawisła w powietrzu.

– Nie martwcie się, wynagrodzę wasze starania, jeśli odegnacie to szaleństwo. Zajmijcie się tym jak najszybciej. Błagam – powiedziała Heldga Vitkis, jakby słowna sprzeczka między Halvardem i młodzikiem nie zrobiła na niej wrażenia.

Mag ukłonił się nisko, po czym pociągnął za ucho krnąbrnego ucznia, nie zważając na jego jęki i postękiwania.

 

***

 

Szczęście faktycznie im dopisywało. Zbliżała się pełnia księżyca. Halvard wiedział, że będzie mógł ją dobrze wykorzystać.

– Panie, pełen księżyc nie jest dobry – powiedział Farlin, mijając strażnika, chroniącego wejścia do komnaty, w której zamknięto Pana na Włościach.

– Nie wiesz, co mówisz, młodzieńcze – powiedział Halvard, uśmiechając się szeroko i nie spuszczając z ucznia wzroku. – To dobry czas dla czarowników. Wtedy nasze wywary posiadają największą moc, a rzucane zaklęcia trzymają się latami. Miejmy nadzieję, że i tym razem nam się powiedzie. To podstawa dobrej magii, Farlinie, musisz to zapamiętać, jeśli kiedyś chcesz zmieniać świat.

– Ale, panie, moja mateczka mawiała… – Nie dokończył. W normalnych warunkach Halvard ucieszyłby się, że dzieciak w końcu zamilkł, ale tym razem powodem był ryk Pana na Włościach, który potoczył się echem po korytarzu.

– Musimy ruszać, czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Twoim zadaniem będzie pilnowanie, żeby służba trzymała się z daleka. Potrzebujemy odrobiny ciszy i spokoju.

 

***

 

Farlin tym razem bez zbędnych komentarzy wykonał polecenie. Gdy wszedł do komnaty, mistrz pochylał się nad związanym na łożu mężczyzną. Widok zmroził młodzieńca. Leżący, jeśli w ogóle można tak określić pozycję, w jakiej był wygięty Pan na Włościach, oczy miał rozszerzone, wyraz twarzy pusty i zęby mocno zaciśnięte. Na chwilę przestał krzyczeć. Młodzieniec nie mógł oderwać od niego wzroku.

Halvard porozkładał niewielkie flakoniki na stoliku nocnym.

– Nie wiesz, że nie wolno się gapić? To niegrzeczne – pouczył go rozbawionym tonem Halvard.

Młodzieniec zarumienił się i spuścił wzrok. Mag ze zdumieniem spoglądał na Farlina, który wykonywał wszystkie jego polecenia i okazał się, po raz pierwszy od dawna, przydatny.

– Podejdź no tu – powiedział, a młodzieniec usłuchał.

Tak naprawdę wcale go nie potrzebował, ale chciał zobaczyć, czy i tym razem okaże posłuszeństwo.

– Weź to. To jest odtrutka na jad Rusalicy. Gdy ty w najlepsze bawiłeś się w ganianie strażników, ja przygotowywałem specjalną recepturę – mądrował się starszy mag. – Nie wylej, potrzebujemy każdej kropli. Skoro już tu jesteś, to się na coś przydaj. Podaj lekarstwo naszemu gospodarzowi, powinniśmy jak najszybciej ulżyć mu w cierpieniach. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co czuje człowiek szaleńczo zakochany w demonie. Ból. Potworny ból.

Farlin ostrożnie przejął fiolkę.

– Panie, to chyba przynosi pecha, tak mi się zdaje… Moja mateczka kiedyś o czymś takim mi opowiadała…

– Farlinie! – zawołał Halvard, po czym dodał już łagodniej: – Wiara w naszą moc czyni cuda. Musisz o tym pamiętać i wierzyć.

– Tak… Tak… – odparł z rezygnacją młodzieniec, spuścił głowę i skierował się do łoża Pana na Włościach.

Wykręcone ciało powodowało we wnętrzu chłopaka lęk. Z wahaniem lekko rozchylił gospodarzowi usta i wlał zawartość fiolki.

Farlin nie zdążył odsunąć się od mężczyzny, gdy ciało sflaczało i opadło. Pan na Włościach zamknął powieki, a z ust dobywało się lekkie pochrapywanie.

– Widzisz, problem rozwiązany. – Halvard wesoło klasnął w ręce. – Do zrobienia zostało jeszcze tylko jedno.

 

***

 

Rusalica, gdy tylko czar prysł, znikła spod zamkowych wrót pod którymi wcześniej zrobiła sobie pieczarę w oczekiwaniu na swoją zdobycz. Próbowała ciemnymi mocami wyciągnąć Pana na Włościach z zamku. Czaiła się, aby pochwycić mężczyznę w swoje ramiona. Na całe szczęście dla gospodarza, wszystko dobrze się skończyło. Jednak mag wiedział, że to tylko efekt krótkotrwały, jeśli nie pozbędzie się demonicy.

Plan Halvarda był prosty. Ślady Rusalicy znajdowały się wszędzie, ale udało im się dostrzec charakterystyczną maź, którą po sobie zostawiała.  Po całym dniu poszukiwań, dotarli w końcu na mokradła, a Halvard czuł ogromne zmęczenie, gdyż po drodze minęli już rzekę i trzy jeziora. Wiedział, że jeśli nie załatwi sprawy do końca, demon stale będzie gnębił Pana na Włościach i nawet najlepszy eliksir nie pomoże. Farlin też słaniał się na nogach. Oczy przecierał co chwilę, ziewał i posapywał ciężko przy każdym kroku. Halvard zauważył, że w tej pracy nawet lekka nadwaga stanowi problem, będzie musiał porozmawiać o tym z młodzieńcem.

– Dajmy pokój, panie, ona uciekła.

– Nie – powiedział tylko Halvard.

Szli jeszcze przez jakiś czas, gdy Farlin wpadł po pas w bagno. Stary mag próbował go wyciągnąć, gdy za jego plecami odezwał się melodyjny, kobiecy głos.

– Mhmmm… Jestem taka samotna… Mhmmm… Wędrowcze… Chodź… Tu… Do… Mnie… – Przyjemny dreszcz przeszedł starca po plecach, gdy wilgotne palce dotknęły jego szyi. – Mhmmm… Ten tam… Był niczym, przy tobie… Mhmm…

Jej ręce nadal przesuwały się po plecach Halvarda.

– Spójrz na mnie… Mhmmm… Nie możesz mnie ignorować… Mhmmm…

Wiedział, że jeśli ulegnie i spojrzy jej w oczy, będzie skończony. Wtedy wylądują w prawdziwym bagnie. Dosłownym i przenośnym.

Nie było czasu na zaklęcia.

„Nie możesz patrzeć jej w oczy”.

Mag w rękach trzymał linę, miał nadzieję, że to wystarczy. Pociągnął ją jednym zwinnym ruchem, wyciągając z bagna Farlina, który zakwiczał straszliwie, ale się wydostał. Drugi koniec obrócił w stronę zaskoczonego potwora. Rusalica zawyła, gdy lina zacisnęła się na jej szyi. Halvard pamiętał, by nie patrzeć jej w oczy. Głosem nie mogła już czarować.

– Szybko, Farlinie, sztylet!

Zaskoczony dzieciak, ledwo powłócząc nogami, wyciągnął zza pasa niewielkie ostrze. Nie mieli wyjścia, musiał wystarczyć. Halvard liczył, że Farlin trafi, bo potwór rzucał się na wszystkie strony. Poorał mu twarz szponami, w które zamieniły się nie tak dawno delikatne, chłodne dłonie.

Mag myślał, że już dłużej nie wytrzyma, ale wtedy Farlin uderzył z całej siły wprost w serce demona. Powtórzył ten cios kilkakrotnie, dysząc ciężko.

Rusalica leżała martwa.

– Chyba będą z ciebie ludzie, Farlinie – powiedział mag z nutą podziwu i zaskoczenia.

– Taaaak, moja mateczka zawsze mi mówiła…

Ale Halvard nie słuchał. Jakoś to wytrzyma. W końcu skoro dzieciak uratował im życie, będzie musiał nauczyć się znosić jego mądrowanie. 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Treść chyba słabo powiązana z przysłowiami, zwłaszcza z tym pierwszym, ale niech się tym Jury martwi. Interesujący pomysł z metodą działania rusalicy. Chociaż, jak już miała Pana na Włościach pod ręką za pierwszym razem, to dlaczego nie wykończyła go wtedy?

Masz trochę literówek i jeden problem z pisownią łączną/ rozdzielną, ale już po północy, więc nie wypisywałam.

Nie chciał słuchać o matce Halvarda po raz setny tego dnia.

Ale to nie była matka Halvarda.

Babska logika rządzi!

“Objuczony był  bagażami, że ledwo dostrzegał coś sponad nich.” – Nie rozumiem tego zdania, coś mi zgrzyta. “Objuczony” to dla mnie jakby obwieszony, jakby miał ciężkie torby albo jakiś pakunek na plecach. Ale w takim razie dlaczego miałby nie widzieć tego, co przed nim? Poza tym jest tu zbędna spacja.

 

“…gdy czarny kot przebiegnie Wam drogę!” – Czemu wam wielką literą?

 

“Nieszczęście i zgubę na ciebie naniesie, gdy twą drogę przejdzie.” – Naniesie?

 

“Miał już serdecznie dość tych słownych przepychanek, które prowadzili każdego dnia. Nie potrafił jednak ukryć tej odrobiny satysfakcji, że to nie on musiał targać cały dobytek przez to zboże.”

 

“Przekonanie młodzieńca o powrocie szczęścia[-,] mistrz ponownie skwitował milczeniem.”

 

“Nie zwlekając na odpowiedź…” – Raczej: nie czekając na odpowiedź.

 

“Moja mateczka[-,] zawsze mówiła…”

 

“Najchętniej zawiązałby mu chustę na ustach, ale wiedział, że tak się po prostu godzi. Choć wyobraźnia podpowiadała mu, by jednak spróbował.” – Raczej: nie godzi.

 

“W środku będziecie mogli wypocząć, a jutro z samego rana[-,] będziemy was potrzebowali.”

 

“Moja mateczka[-,] wiedziała, jak rozpoznać złego…”

 

“Oj, nie dobrze, nie dobrze.” – Niedobrze łącznie.

 

“Zza drzwi usłyszał jeszcze krzyk:

– Mistrzu, ile razy wam mówiłem.”

Skoro krzyk, to potrzebny jest wykrzyknik.

 

“Zaprowadzono ich wprost do niewielkiego zamku, należącego do Pana na Włościach, który[+,] usytuowany na wzgórzu, dawał możliwość obserwowania całego miasteczka.”

 

“W jednej z sal czekała nań Dostojna Pani.” – Nań to “na niego”, a nie na nich.

 

“Kobiecie w ciąży nie można stawiać warunków, bo jeno myszy na ciebie ześle!” – Czemu jeno…?

 

“…jakby słowna sprzeczka między Harvaldem…” – Błędnie zapisane imię bohatera.

 

“…a zaklęcia rzucane trzymają się latami.” – Raczej: a rzucane zaklęcia

 

“Miejmy nadzieje, że i tym razem nam się powiedzie.” – nadzieję

 

“…ale tym razem powodem był ryk Pana na Włościach, jaki potoczył się echem po korytarzu.” – który, a nie jaki

 

“To nie grzeczne” – niegrzeczne

 

“Zauważył z niemałym zadowoleniem.” – To zdanie, nie połączone z żadnym innym, jest bez sensu, pozbawione kontekstu.

 

“– Farlinie! –zawołał Halvard, po czym dodał…” – brak spacji po półpauzie

 

“– Widzisz, problem rozwiązany. – Klasnął wesoło w ręce Halvard. – Do zrobienia zostało jeszcze tylko jedno.” – Raczej: Halvard wesoło klasnął w ręce.

 

“Halvard czuł już ogromne zmęczenie, gdyż po drodze minęli już rzekę i trzy jeziora.”

 

“– Mhmmm… Jestem taka samotna… Mhmmm… Wędrowcze… Chodź… Tu… Do… Mnie… – Pprzyjemny dreszcz przeszedł starca po plecach, gdy wilgotne palce dotknęły jego szyi”

Chyba nazywanie go starcem to przesada… Wcześniej pisałaś, że siwizna dopiero pojawia się na jego włosach.

 

“Jej ręce nadal suwały po plecach Halvarda.” – Raczej: przesuwały się

 

“…będzie skończony. Wtedy skończą w prawdziwym bagnie. Dosłownym i przenośnym.

Nie było czasu na zaklęcia, zbyt dużo czasu by minęło.”

 

“„Nie możesz patrzeć jej w oczy”” – brak kropki na końcu zdania

 

Pociągnął ją jednym zwinnym ruchem wyciągając z bagna Farlina” – brakuje mi też przecinka, który precyzowałby, czy zwinnym ruchem pociągnął, czy wyciągnął

 

“Drugi koniec obrócił w stronę zaskoczonego potwora. Rusalica zawyła, gdy lina zacisnęła się na jej szyi.”

Nie trafia do mnie ta krótka scenka. Nie rozumiem, jak można obrócić linę w czyjąkolwiek stronę, na dodatek tak, by skutkowało to zaciśnięciem się tejże liny na czyjejkolwiek szyi…

 

Melduję, że przeczytałam ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pośpiech robi swoje. Joseheim jak zwykle niezastąpiona. ;) Finklo, ostatnio stępiło mi się pióro. :( Próbuję się ogarnąć i wrócić na dobry tor.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Może zbyt rzadko używasz i zardzewiało. ;-)

Babska logika rządzi!

Właśnie to jest ten problem. Dlatego próbuję się rozruszać. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Historyjka sympatyczna. Mimo niedociągnięć dobrze się czytało. I w sumie trudno więcej napisać, bo to w końcu klimat fantasy ilustrujący przysłowie. Tylko jak Finkla, nie do końca poczułam wykorzystane porzekadła. Ale Farlin mnie rozbawił :)

Przyjemna historia, młody Farlin rzeczywiście irytujący i tym samym przekonywujący :) Zbrakło mi jakiegoś głębszego przekazu, ale sporo konkursowych opowiadań utrzymanych jest w podobnym lekkim tonie. Ciekawy jestem jaki będzie wybór jury:)

Dzięki, Deirdriu i Darconie. Teksty mają raczej lekki wydźwięk ze względu na konwencję konkursu. Przypuszczam, że sporym ograniczeniem jest limit. Miałam dużo lepszy pomysł na dłuższy tekst, ale wygrała chęć wzięcia udziału w konkursie, ale kto wie. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie sprawdziłam, które przysłowie było Twoim natchnieniem, a po przeczytaniu opowiadania nadal tego nie wiedziałam. Deklaracja w przedmowie zaskoczyła, ale cóż, nie mnie oceniać, czy opowieść o magu i jego upierdliwym uczniu należycie wiąże się z wybranymi przysłowiami.

Opowiadanie byłoby nawet całkiem fajne, gdyby w lekturze bardzo przeszkadzały liczne usterki.

 

męż­czy­zna, któ­re­go włosy zda­wa­ły się roz­pusz­czać ni­czym śnieg. – Co to znaczy? Czy włosy mężczyzny niknęły, wypadały?

 

– W środ­ku bę­dzie­cie mogli wy­po­cząć, a jutro z sa­me­go rana, bę­dzie­my was po­trze­bo­wa­li. – Czy to celowe powtórzenie?

 

Za­pro­wa­dzo­no ich wprost do nie­wiel­kie­go zamku, na­le­żą­ce­go do Pana na Wło­ściach, który usy­tu­owa­ny na wzgó­rzu, dawał moż­li­wość ob­ser­wo­wa­nia ca­łe­go mia­stecz­ka. – Czy dobrze rozumiem, że Pan na Włościach, przebywał na wzgórzu i dawał pozwolenie na obserwowanie miasteczka?

 

– Mi­strzu, toż się nie godzi! Ko­bie­cie w ciąży nie można sta­wiać wa­run­ków, bo jeno myszy na cie­bie ześle! – Czy to znaczy, że kobiety, które nie są w ciąży mogłyby zesłać nie tylko myszy?

Sprawdź znaczenie słowa jeno.

 

nie zwa­ża­jąc na jego jęki i po­stę­ka­nia. – …nie zwa­ża­jąc na jego jęki i po­stę­kiwa­nia.

 

mistrz po­chy­lał się nad uwią­za­nym męż­czy­zną.– Czy to znaczy, że mężczyzna był uwiązany jak  koń?

 

Z wa­ha­niem lekko roz­chy­lił go­spo­da­rzo­wi usta i prze­chy­lił za­war­tość fiol­ki. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Ha­lvard za­uwa­żył, że w tej pracy nawet lekka nada­wa­ga sta­no­wi pro­blem… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Starałam się. Wyszło jak zawsze. ;) Cieszę się, że w miarę mimo wszystko się podobało. Usterki poprawię po zakończeniu konkursu.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przeczytałam :)

 

Poza wspomnianymi wcześniej poprawakami, mi się rzuciło w oczy to:

Ale Halvard nie usłyszał co mówiła, bo przyśpieszył. Nie chciał słuchać o matce Halvarda po raz setny tego dnia.

Dłuższy komentarz po zakończeniu konkursu.

Z tekstami konkursowymi mam zazwyczaj tak, że podczas czytania zapominam, że to na konkurs, więc nie mam pojęcia, jak na ten konkurs pasuje. :)

Czytało mi się dobrze, chociaż rzeczywiście, tych usterek trochę było, a i język nieco sztywny Ci miejscami wyszedł. Farlin uroczy, ta postać naprawdę Ci się udała. :)

Po namyśle: sądzę, że Farlin to młodszy brat Rzędziana. ;-) Albo jakiś kuzyn.

Babska logika rządzi!

Ocho, dzięki za odwiedziny. Z tymi założeniami konkursowymi widzę, że popłynęłam… :P

A błędy są spowodowane brakiem odleżenia. Czasu mało i się spieszyłam. ;) 

Cieszę się, że Farlin się spodobał.

 

Musiałam wygooglować tego Rzędziana, bo kompletnie nie pamiętałam. Coś mi świta, że taka postać faktycznie była, ale średnio pamiętałam, o co chodzi. Tyle lat już minęło… ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Najchętniej zawiązałby mu chustę na ustach, ale wiedział, że tak się po prostu godzi.

Wydaje mi się, że tak się nie godzi ;)

Oj, nie dobrze, nie dobrze.

– Nie wiesz, że nie wolno się gapić? To nie grzeczne – pouczył go rozbawionym tonem Halvard.

Mnie się podobało.

Owszem, wszystko jest jakieś takie… proste, raz dwa sprawa załatwiona, czar zdjęty, chory uzdrowiony, demon zlikwidowany, ale rozumiem, że musiało być krótko. Oczywiście chętnie przeczytam też wersję rozszerzoną, o ile powstanie ;)

Dobrze mi się czytało.

Przynoszę radość :)

To wina limitu! Dzięki, Anet, za punkt. Błędy poprawię po ogłoszeniu wyników. Mam nadzieję, że rozszerzona historia powstanie, choć jestem ostatnio w czasowej kropce pod względem pisania. Widać. Choćby po moim kiepskim poprawianiu na ostatnią chwilę. :(

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Czytało się szybko, ale tekst jedynie poprawny. Jakoś nie wywołał u mnie żadnych emocji. Sprawa załatwiona nader szybko.

Rusalica to najciekawszy element opowiadania. Reszta w sumie standardowa – ani ziębi, ani grzeje. Przysłowie słabo wypływa z treści, a sama fabuła to w sumie przeciętniak. Ot, fragment życia maga i jego ucznia. Chyba tylko puenta trochę zaskoczyła, bo spodziewałem się, że jednak mag ucznia się pozbędzie ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Spodobała mi się postać ucznia, było w niej coś namacalnie wkurzającego. Ogólnie czytało się dość sympatycznie, choć tyłka nie urwało – fabuła ledwo zarysowana, a zakończenie nieco naiwne.

Fabuła wyszła bardzo prosta, bo ograniczał mnie limit znaków. Jeśli się zmobilizuję, to może w końcu napiszę tę dłuższą wersję. Z postaci ucznia jestem bardzo zadowolona. Szkoda, że reszta wyszła taka sobie. ;)

Dzięki, za przeczytanie i opinie.

 

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie potrafił ukryć w swoim głosie nie tylko zmęczenia, ale i zniecierpliwienia.

Hmmm, dziwnie dziwnie. “Ukryć w głosie zmęczenia”… Gdyby się nie odzywał to nie miałby czego ukrywać.

przynosiło jedynie same starty.

“jedynie straty”/”same straty”, teraz jest za dużo imho.

Nie zwlekając na odpowiedź

Czy można zwlekać na coś? Bardzo niezręcznie.

Ale Halvard nie usłyszał co mówiła, bo przyśpieszył. Nie chciał słuchać o matce Halvarda po raz setny tego dnia.

Mieli wspólną matkę? ;]

należącego do Pana na Włościach, który usytuowany na wzgórzu, dawał możliwość obserwowania całego miasteczka

Pan na włościach dawał możliwość, czy zamek dawał możliwość?

Dziw, że Farlin nie padł martwy.

Dziw, że narrator się dziwi, do tej pory wydawał mi się raczej bezosobowy.

Widok zmroził młodzieńca. Leżący, jeśli w ogóle można tak określić pozycję, w jakiej był wygięty Pan na Włościach, oczy miał rozszerzone, wyraz twarzy pusty i zęby mocno zaciśnięte.

Bez tego wtrącenia zdanie brzmi nie za dobrze, więc z wtrąceniem w sumie też.

To nie grzeczne – pouczył go rozbawionym tonem Halvard.

niegrzeczne

Gdy ty w najlepsze bawiłeś się w ganianie strażników, ja przygotowywałem specjalną recepturę – mądrował się w najlepsze.

– powtarzała Morigana89 w najlepsze.

Klasnął wesoło w ręce Halvard.

Ech, no… Dziwnie.

Nie było czasu na zaklęcia, zbyt dużo czasu by minęło.

Nie ma czasu, bo jest mało czasu. :D

 

No, bardzo kanciaście jest ten tekst napisany. Technicznie średnio, fabularnie podobnie. Historia nie wydała mi się ani trochę interesująca, postaci bezpłciowe, oparte albo na jednej cesze charakteru, albo nawet nie, czyli będące tylko po to, by pchać akcję do przodu. A akcja zmierza w sumie donikąd, nie ma tu żadnego zaskoczenia, żadnych emocji, może oprócz irytacji uczniem maga [i to raczej nie takiej pozytywnej, zabawnej irytacji, tylko… No, takiej mniej pozytywnej :/].

Nie podobało mi się :[

No nieźle.

Nadrabiam:

 

Jakoś mnie nie przekonała ta historia. I wątek z demonicą, i wątek z rzekomo hardym sługą. Ogólnie wydaje mi się, że oba wymienione przez Ciebie przysłowia nie znajdują wielkiego odzwierciedlenia w tekście. Coś mi tu po prostu, niestety, nie zagrało.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ogólnie: fajne. Może bez fajerwerków, ale fajne. Historia, choć prosta i z niezbyt wyszukanym (a nawet niezbyt logicznym) zakończeniem, chwyciła. Podobały mi się przede wszystkim relacje między mistrzem a terminatorem. Bardzo ładnie wykreowałaś postać Farlina i z łatwością szło zrozumieć, dlaczego mag miał go dosyć. Wypadło to naturalnie, zabawnie i ciekawie. Gorzej, że zmarnowała się ta moja ciekawość na dosyć nieciekawym zakończeniu. Już abstrahuję od tego, że fabuła okazała się liniowa, bo to nie był jakiś wielki problem – w prostocie kryje się wiele różnorodnego piękna – ale już powód, dla którego Halvard przekonał się do swojego ucznia zupełnie mnie nie przekonuje. Niby spoko, bo ocalenie, dług wdzięczności i tak dalej, ale czy to od razu musi się wiązać z nagłą sympatią mimo szczerej i długotrwałej przedtem niechęci? Nie wydaje mi się. Fakt, że młody dobrze robi kozikiem i nie jest tchórzem, też ciężko uznać mi za przekonujący dowód, iż będą z niego ludzie. Słowem, trochę to nienaturalnie wypadło.

Wykonanie, też, niestety, na tyle słabe, że w jakimś – niewielkim, ale jednak – stopniu rzutuje na końcową ocenę. Są literówki, powtórzenia, pewne niezręczności językowe, etc. a to trochę jednak psuło odbiór lektury. Garść (no dobra: garsteczka) przykładów rzeczy do poprawienia poniżej:

 

Niegrzeczne → razem.

Nie było czasu na zaklęcia, zbyt dużo czasu by minęło.

Wiedział, że jeśli ulegnie i spojrzy jej w oczy, będzie skończony. Wtedy skończą w prawdziwym bagnie.

 

– Szybko, Farlinie, sztylet!

Zaskoczony dzieciak, ledwo powłócząc nogami, wyciągnął zza pasa niewielki sztylet. (spokojnie można tu było zastąpić sztylet czymkolwiek innym).

 

Ale Halvard nie słuchał. Jakoś to wytrzyma. W końcu skoro dzieciak uratował im życie, będzie musiał nauczyć (się) znosić się jego mądrowanie. 

– Chyba będą z ciebie ludzie, Fralinie (literówka)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Podobało mi się wykorzystanie komizmu postaci, choć styl przywodził mi na myśl opowieść o pewnym Mistrzu – Haxerlinie (bodajże autora z NF?). Muszę przyznać, że w jego wykonaniu teksty śmieszyły mnie bardziej, tutaj – jakby trochę przesadzony humor niekiedy. W każdym razie opowiadanie nie zwaliło z nóg.

Mee!

Fabularnie – całkiem mi się podobało. Niby typowa opowiastka, ale postacie wzbudziły moją sympatię, zwłaszcza Farlin (mimo całej upierdliwości), ale w tym nie jestem odosobniona. Mało tego, uważam, że nie tylko powinna powstać wersja rozszerzona, ale też kontynuacja przygód maga i jego ucznia :) Jest spory potencjał humorystyczny! Historia jest prosta, ale wcale nie taka zła (a jak jeszcze raz zwalisz na limit, to będą klapsy :P). Ot, jeden quest, jeden potwór do ubicia :) 

Natomiast wykonanie… kurczę, no. Wiem, że dodawałaś w zasadzie na ostatnią chwilę, że beta była, ale sporo niedociągnięć sprawia, że nie mogę uczciwie kliknąć na Bibliotekę. Wcale nie stępiło Ci się pióro, ino na chybcika pisałaś! A mateczka Farlina mówiła: “Co nagle to…” ;)

Ogólnie – całkiem przyjemna opowieść (moim zdaniem wywiązałaś się odpowiednio, jeśli chodzi o interpretację przysłów), ale do poprawy :)

Tak, to nasz człowiek, uthModar. Faktycznie, są jakieś podobieństwa.

Babska logika rządzi!

Tak, to nasz człowiek, uthModar. Faktycznie, są jakieś podobieństwa.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie komentarze ze sporym opóźnieniem. Przykro mi, że się nie podobało, a tym co uśmiechnęło po stokroć dziękuję. :) 

Dzięki, Cieniu za klik.

Błędy w końcu również poprawiłam. Czas ostatnio nie gra na moją korzyść. Mam nadzieję, że jesień będzie dla mnie nieco bardziej przychylna i w końcu uda mi się skończyć kilka rozpoczętych projektów. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tekst po liftingu, więc teraz można już kliknąć z czystym sumieniem : ).

 

Relacje między uczniem a mistrzem oddane sympatycznie, mógłbym jeszcze o nich poczytać. Matka ucznia odgrywa ciekawą rolę w tekście ;).

W warstwie konkursowej raczej klapa – w odróżnieniu od Finkli, nie widzę tu zwłaszcza drugiego z wymienionych w przedmowie. Natomiast jeśli chodzi o gospodarowanie słowem w ramach wykorzystanego limitu znaków, sądzę, że należało rozwinąć historię Rusalicy i Pana na włościach kosztem początku. Fragment łopatologicznie wyjaśniający czytelnikowi motywacje i zachowanie demona nie wzbudził mojego uznania. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Nevazie za klik. Cieszę się, że mimo jakiś uchybień coś się spodobało. Muszę przestać marnować pomysły z potencjałem na krótkie formy, bo kompletnie się do nich nie nadaję. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Najlepiej wyszła relacja maga i ucznia – całkiem zacnie. Uczeń nawet trochę irytował. Ogólnie lekka opowiastka w sam raz do herbaty. 

Dzięki, Mr Black. Miał irytować. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka