- Opowiadanie: Emelkali - Syndrom Śnieżki

Syndrom Śnieżki

Tak się stęskniłam za portalem... Tak się stęskniłam...

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Syndrom Śnieżki

Dla Oli i Kasi.

 

 

Dziewczyna znów straciła równowagę i runęła w zaspę.

– Jasna cholera! Weźże mnie rozwiąż! – wrzasnęła, potrząsając głową, żeby pozbyć się śniegu. – Ile razy muszę jeszcze dupnąć?! Co ci mogę zrobić, ha?! Wielkiś jak góra łajna, co to żem ją w jednej wsi widziała. I zdaje się, że i rozumny jako i ona – dokończyła, kiedy gwardzista poderwał ją wreszcie z ziemi. – Jakbyś chocia trochę rozumu miał, puściłbyś mnie i spieprzał, dokąd oczy poniosą. To nie mówili ci, żem czarodziejowa? W perzynę obróci to wasze księstewko, jak mnie jeden włos ze łba spadnie!

– Czarodziej daleko, a królowa w zamku – filozoficznie odrzekł mężczyzna. – Kazali ubić w lesie, to mnie słuchać, a nie nad magami deliberować.

– Oż, trafił się mnie posłuszny łosieł! Toż pomyśl, durnoto, co gorsze! Ta twoja pani, czy mój kochany, co palcami pstryknie, a z waszego królestwa jeno szczury podziemne zostaną.

– Jakby on taki wasz był, to siedziałby z wami, a nie samej po miastach puszczać się pozwalał, a!

– No i patrzajta, wydumał wreszcie – wyszeptała Beneria, kolejny raz żałując, że pokłóciła się z Pierwotnym i uciekła, kiedy spał. Ale czy to, cholera, jej wina, że nie chciał jej do byłych towarzyszyć? Przecież normalne, że kobita chce poznać poprzednie flamy swojego czarodzieja, nie? No, może i trochę żółć ją zalała, kiedy tamtą syrenę zobaczyła… No, może i ciuteńkę przesadziła z pazurami lecąc na rybie puszczadło. Ale jak się łuskata do Stroidara uśmiechnęła…

Na owo wspomnienie, znów Benerię krew zalała, a że ukochanego pod ręką nie miała, postanowiła żale wylać na najbliższym przedstawicielu płci przeciwnej.

– A pozwala, jasna cholera! A jak się dowie, że mnie jakiś mieszaniec muła z łajnem po lesie ciągał i to jeszcze związaną jak knur na pieczyste, to ślad po was nie zostanie! A co?! – Zatrzymała się gwałtownie. – Nie idę, kurwa, dalej! Śniegu na kopy! Co dwa kroki zrobię, gębą w zaspę walę! Już u mnie pewnikiem nochal czerwony jak dupa jednego stwora, co na obrazkach… No, nie idę! Chcesz ubijać, ubijaj! Ale tu, bo do lasu nie polezę, kurwa, związana jak szynka!

Żołnierz spojrzał na krasnoludkę niepewnie. Do lasu zostało ledwie kilkadziesiąt kroków, ale kobieta najwyraźniej się zaparła. Musiałby ją nieść i to jeszcze, zapewne, wierzgającą i wyzywającą nieustannie. A miała dziewuszka gadane, oj, miała. Buźka jej się nie zamykała odkąd wyszli z zamku. Całkiem ładna buźka… To nagłe spostrzeżenie tak wstrząsnęło gwardzistą, że cofnął się o krok. Blask księżyca oświetlił naburmuszoną Benerię i zdała się naraz gwardziście nieprawdopodobnie urodziwa, doskonała.

– Aleście piękna – wyszeptał w podziwie, którego bynajmniej nie zmniejszyło rozdziawienie ust owej piękności. – Takem sobie wyobrażał boginię Triosi.

Porównanie do bogini miłości kompletnie zaskoczyło krasnoludkę. Przez chwilę chciała zapytać, czy chłopinie jaki wywar do łba nie uderzył, albo czy za dziecka nie tłukli go po tej durnej makówce, żeby rozumu wbić, co najwyraźniej nie pomogło. Tak, przez chwilę nad tym dumała.

– To może mnie uwolnicie? – zapytała łagodnie. A co? Warto spróbować, przecie jak się chłopu coś naraz poprzestawiało, trza wykorzystać.

– A dacie buziaka? – Nabożnie poprosił gwardzista.

Potem, pomyślała Beneria, potem się, cholera, zastanowię, o co chodzi.

– Jasne. Nawet dwa, tylko mnie rozwiążcie.

Rozanielony mężczyzna przyskoczył, żeby rozciąć więzy dziewczyny. Nie odrywał przy tym błędnego spojrzenia od najcudniejszej istoty, jaką dane było mu widzieć.

Najcudniejsza istota poruszyła dłońmi, sprawdzając, czy nadal ma w nich czucie.

– A teraz zamknijcie oczy i pochylcie się nieco – nakazała, uśmiechając się słodko do żołnierza.

Gwardzista wykonał polecenie, a dziewczyna sięgnęła po wcześniej upatrzoną gałąź. Zważyła go w rękach i zamachnęła się z całej siły, trafiając w pochyloną głowę.

– Ja ci, kurwa, dam buziaka! – wrzasnęła, kiedy mężczyzna upadł. – A nawet dwa! – Walnęła drugi raz, tak dla pewności, choć najwyraźniej już pierwsze uderzenie wystarczyło, bo zamroczony żołnierz nie próbował się podnieść. – Na cześć słabej kobity nastawać się chce, co? – Uderzyła ponownie. Tym razem już nie w łysą łepetynę, ale znacznie, znacznie niżej. – To cię, góro łajna, zniechęci do wiązania szacownych niewiast i nastawania na ich cnotę. – Odrzuciła drąg i sięgnęła po sporych rozmiarów nóż przypięty do pasa nieprzytomnego. – Nawet jeśli cnotę tej konkretnej niewiasty dawno szlag trafił – podsumowała poważnie, chowając ostrze.

Poprawiła kurtkę i rozejrzała się wokoło. Do zamku było daleko i trochę niebezpiecznie wracać tam, gdzie chcą jej śmierci, ale konia szkoda. Siwek został w królewskich stajniach. Niby nie ukrzywdzą go tam, owies dadzą najprzedniejszy i ciepłe sianko… No, ale przecie tęsknił będzie. Westchnęła markotnie i ruszyła do lasu. Poczeka tam i wróci po swojego konika jutro, kiedy królówka gośćmi będzie zajęta.

 

*

 

Frianna wciąż klęczała pośród kawałków szkła, wściekła i zrozpaczona jednocześnie. Spływające po policzkach łzy skapywały na lustrzane fragmenty. Dotykała ich z czułością, pieszczotliwie i tęsknie. Żałość niemal odbierała dech, tak jak gniew na chwilę odebrał królowej rozum. Gdyby potrafiła myśleć, kiedy zobaczyła rozbite zwierciadło, nie kazałaby zabić tej głupiej krasnoludki. Stroidarus nie lubi, gdy niszczy mu się zabawki. Teraz Frianna klęczała wśród kawałków magicznego lustra i dumała nad swoją przyszłością. Gdyby zwierciadło wciąż było całe, może uchroniłoby ją przed gniewem Pierwotnego. Gdyby nie zabiła krasnoludki, może zdołałaby namówić go na stworzenie nowego artefaktu… Ogromnie dużo tych gdybań, a rozwiązania brak.

– Pani… – Stara piastunka Frianny odważyła się podejść do podopiecznej. Była jedyną powierniczką królowej, znała moc zwierciadła. – Pani, może pomogę.

– Jaaak? – załkała królowa, wskazując fragmenty lustra.

– Nie rozpadło się na bardzo drobne kawałki – staruszka pochyliła się nad Frianną i szklanymi szczątkami – może spróbujemy posklejać?

– Oszalałaś?! To nie puchar z porcelany? To magiczne zwierciadło!

Staruszka uśmiechnęła się i łagodnie położyła dłoń na ramieniu podopiecznej.

– Toteż magii, nie kleju, użyjemy, córciu – wyszeptała.

Frianna poderwała się z podłogi, a jej oczy rozbłysły nadzieją.

– Myślisz, że znowu będzie działało?

– Jeśli poskładamy wszystkie kawałki… To dobre zaklęcie. Łączy, co się rozpadło.

Królowa wstrzymała oddech i przygryzła dolną wargę.

– Ninu, jeśli się uda… Proszę… – powiedziała cicho.

Staruszka pokiwała głową. Usiadła na podłodze i bez słowa zaczęła dopasowywać fragmenty. Po chwili zastanowienia, Frianna poszła w jej ślady.

 

*

 

Beneria szła przez las, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Taaaa, pamiętała, że Stroidar nie lubił, kiedy przeklinała, ale przecież go tu nie ma, prawda? Za to jest mróz, gęste drzewa, jakieś dzikie stworzenia powarkujące gdzieś za jej plecami i inne wydające dziwniejsze jeszcze odgłosy daleko, wśród zarośli. Ech, było wrócić do zamku, konika porwać ze stajni i uciekać. Z siwkiem raźniej. Nawet w lesie.

Przez jakiś czas krasnoludka szła traktem, ale potem pomyślała, że kiedy zakochany żołnierzyna obudzi się, to może i zechce szukać tej, co to go szans na potomka pozbawić chciała. Znaczy, kiedy już zdoła iść – zachichotała pod nosem, na chwilę poprawiając sobie nastrój. Zapewne, kiedy ówże ruszy w pościg, pomyśli, że słaba kobitka to w głąb lasu pchać się nie zechce. Bezpieczniej więc było w tenże las wleźć, acz trzymać się blisko traktu, żeby się nie zgubić. Tak też zrobiła. Weszła między drzewa i maszerowała, aż się zmęczyła. Kożuszek i wysokie buty chroniły od zimna, ale nieprzespana noc dawała o sobie znać. Dziewczyna musiała znaleźć schronienie.

Taaa, na pewno znajdzie se piękną chałupkę, w samym środku niczego. No, jak nic, niedźwiedzie z wilkami gospodę wyszykowały w borze i zaraz ją który w gościnę zaprosi. Ino patrzeć…

Zatrzymała się, jakby rzeczywiście oczekiwała zaproszenia od drapieżnika. Zapewne jakiś był w pobliżu, ale nie wyszedł spomiędzy drzew. W sumie to i dobrze, bo na niedoszłego właściciela leśnej gospody nóż, który Beneria zechciała pożyczyć od swojego admiratora, mógłby nie wystarczyć.

Dziewczyna westchnęła i ruszyła przed siebie. Zrobiła znów kilkanaście kroków, po czym uznała, że nie da rady, że nogi cholernie bolą, a oczy same się zamykają. Już była gotowa szukać dziury w którymś z większych konarów, ewentualnie zwyczajnie położyć się w krzakach i liczyć, że nie zamarznie, gdy daleko, ponad drzewami, zobaczyła dym. Niezbyt gęsty, najwyraźniej ogień już dogasał, ale unoszący się wystarczająco wysoko, by nie był wspomnieniem ogniska, a dochodził z komina. Oczy Benerii rozbłysły.

– No i pięknie – wymruczała – niedźwiedź, wilk, czy insza bestyjka, drzwi, cholera, otwieraj, panna Beneria dziś zawita w twe progi. Nogi tak mnie w rzyć włażą, żem gotowa nawet wilkołakowi buziaka dać, byle kawałkiem leża się podzielił.

Na wszelki wypadek, po złożeniu tej deklaracji, rozejrzała się szybko, bo jakoś nie była pewna, czy spodobałaby się ona Stroidarusowi.

Chata była dość spora jak na zabudowanie pośrodku lasu. Właściwie określenie chata nie bardzo pasowało do piętrowego kamiennego budynku. Beneria widywała gospody mniejszych rozmiarów. Lekko zaskoczona zadarła głowę, upewniając się, że okna na piętrze również pogrążone są w ciemności.

– Patrzajcie ludziska, kamienica na zadupiu – wyszeptała z podziwem. – Z kolorowymi szkiełkami w oknach. Niech mnie więcej Stroidar w to jedno miejsce nie cmoknie, jak pięknie. I tam, o – wskazała samej sobie, bo Beneria lubiła ze sobą pogawędzić – rzeźby nad oknami. Ale cudeńka. A w oknach, jak dobrze widzę, zasłoneczki… kurwa, haftowane!

Szła powoli, okrążając dom, nie mogąc wyjść z podziwu, bo tak zdobionego domostwa nie widziała odkąd z Syrelle wyjechała zeszłej zimy. Naraz zatrzymała się gwałtownie, bo za budynkiem ujrzała bielone ogrodzenie, z małych, rzeźbionych sztachetek. Najwyraźniej ogród, chociaż w środku zimy trudno być pewnym.

– Taaa, to chyba jednak nie u dziczyzny będę dzisiaj gościć – pokiwała głową, po czym wróciła do wejścia. Stanęła u drzwi z wahaniem. Stukać, nie stukać? Jakoś tak…

Ale dom kusił ciepłem, więc zastukała.

Nikt nie kwapił się otwierać, więc powtórzyła, nieco głośniej. Wciąż nieskutecznie.

– Co to, to nie – fuknęła krasnoludka. – Nie będę spała na ganku. Nikomu się dupy ruszyć nie chce, żeby drzwi otwierać? To se sama wlezę. O!

Nie było to trudne, bo właściciele domu najwyraźniej nie bali się złodziei i wrota pozostawili otwarte. Benerię przywitała cisza. Mieszkańcy spali. Ogień w kominku wciąż jeszcze się tlił, a izbę nadal wypełniało przyjemne ciepło i nikła pozostałość słodkiego aromatu, którego krasnoludka nie potrafiła nazwać, chociaż wydawał się jej dziwnie znajomy.

Zwiedzała parter domostwa, stąpając cichuteńko. Pasował idealnie do fasady. Elegancki, zadbany i gdzie tylko się dało upiększony wszelkimi możliwymi cacuszkami. To haftami, to malunkami, rzeźbami, porcelaną, szkiełkami.

– No, ślicznie tu, do wyrzygania – wymamrotała Beneria. – O! Łóżko! Kapa co prawda na nim, jakby nimfa z rusałką ścigały się w tkaniu, a śliczny bożek ruchania szczał między nimi tęczą, ale niech będzie. Jak oczy zamknę, to tego całuśnego okrycia widzieć nie będę. Rano się, cholera, przedstawię. Nie moja wina, że się kładą z kurami.

Co rzekłszy, wpakowała się pod niemożebnie kolorową kapę i błyskawicznie zasnęła.

Obudziły ją szepty. Uznała, że można je zignorować, odwróciła się więc na brzuch i przykryła kocem. Głosy jednak nie ucichły, przeciwnie – przybrały na sile. Westchnęła ciężko i, po dłuższym zastanowieniu, usiadła. Ciężkie powieki jakoś nie chciały się unieść, przynajmniej nie obie naraz. Nie, żeby nie próbowała. Wreszcie się poddała i otworzyła tylko jedno oko.

Siedmiu mężczyzn zamilkło natychmiast. Wszyscy, za wyjątkiem przystojnego młodzieńca, byli w średnim wieku. Stali przy łóżku, wpatrując się z zachwytem w Benerię.

– To naprawdę kobieta – wyszeptał wreszcie najmniejszy.

– A myśleliście, że co? – Dziewczyna błyskawicznie otworzyła również drugie oko. – Niedźwiedź z cyckami wpadł wam łoże rozgrzać? – Opuściła nogi za łóżko, jakby chciała wstać. – No? Chcecie się gapić na mnie caluśki dzionek? Ruszcie się, to wstanę. Jadło jakie przyszykujcie, to pogwarzym.

Żaden z mężczyzn nie drgnął. Dalej gapili się na gościa z zaskakującą fascynacją. Beneria zmarszczyła brwi. Podciągnęła koc pod szyję i cofnęła się w róg łóżka. Nie, wcale się nie bała. Przecież nie mogło jej wystraszyć siedmiu chłopa gapiących się jak pies w kawał pieczystego.

– Ruszcie no dupy! – wrzasnęła nieco piskliwym głosem. – Wstać chcę!

– Rzeczywiście, kobieta – odpowiedział wysoki chudzielec, unosząc brwi – i to bardzo nieprzyjemna.

– Ale jak? – zapytał ponownie bardzo cicho niski. – Jak?! – Oderwał wzrok od gościa, by spojrzeć na towarzysza.

– Nie wiem. – Chudzielec wzruszył ramionami. – Może, jeśli damy jej odetchnąć i nakarmimy, a potem zadamy właściwe pytania, dowiemy się czegoś.

– Tak! – zakrzyknął krąglutki rudzielec, zacierając pulchne ręce. – Jeść! Śniadanko! Już! Już! Już! Przygotować papu! I talerzyki! I kubeczki! Już! Już! Już!

Mężczyźni rozbiegli się w jednej chwili. Pozostali tylko wysoki i niski.

– O, cholera! – jęknęła Beneria. – On zawsze tak? – dodała, wskazując grubaska. – Drze się jak rodząca oślica.

– Taaak – powiedział wysoki, kręcąc głową z dezaprobatą  – bardzo nieprzyjemna.

Krasoludka zrzuciła okrycie, poprawiła spódnicę i, zeskoczywszy z łóżka, stanęła przed chudzielcem.

– Jakbyście wy tacy mili byli, ha? – Złapała się pod boki. – Obstąpili bidną kobiecinę, że tchu złapać nie mogła. I to kiedy, a może i goluśka, pod kocem leżała, a!

– Aleście przecież odziani byli – zdziwił się niski.

– Ale mogłam nie być, co nie?! – Krasnoludka odwróciła się do niego, a chłopina aż się cofnął.

 – Ale…

Beneria zmarszczyła brwi, a mężczyzna zamilkł. Dziewczyna odetchnęła, poprawiła włosy, a później uśmiechnęła się, prawie serdecznie, i ponownie odwróciła do wysokiego.

– Zdaje się, że wyście tu najważniejsi. Jestem Beneria… – Nie lubiła tego mówić, bo przecież sama w to nie wierzyła, ale czasami bezpieczeństwo ważniejsze jest niż duma, więc dodała: – i należę do Pierwotnego Maga.

– A tak, to by może i pewne rzeczy tłumaczyło. – Pokiwał głową mężczyzna. – Gapciu, idź pomóż pozostałym.

– Co? A tak, już. Już idę. – Niski podreptał do wyjścia.

– Gapciu? – zachichotała Beneria. – Tatulek go nie kochali, czy jak?

Mężczyzna uniósł brew.

– Mnie zwą Mędrek – przedstawił się zimno.

– Nie, no – parsknęła dziewczyna – teraz to se już jaja ze mnie robicie. Co się tak krzywicie? Naprawdę? Naprawdę zwą was Mędrek? A pozostałych jak? Baryła, Smark, Chichot, Wstydzak i Zez? No co? Ten łysy to całkiem zezowaty jest. Oczy mu biegały, każde w inną stronę.

– To od nadmiaru snu. Ciągle jest senny. Takie jego przekleństwo.

– Przekleństwo?

– Ano, przekleństwo. Jesteście w przeklętym domu, w zaklętym lesie. Nie wiedzieliście?

Beneria rozejrzała się zdumiona. Naraz nadmiar barw, słodki wystrój, wszystkie te ozdoby stały się zrozumiałe.

– Noooo – powiedziała cicho – to też by wiele tłumaczyło.

Z sąsiedniej izby dobiegło wołanie. Mędrek westchnął.

– Chodźcie na śniadanie, to wam wszystko opowiemy.

Panowie wstali, kiedy Beneria weszła. Dziewczyna stanęła w wejściu do jadalni, z trudem panując nad językiem. Ostatecznie wypadało być grzecznym, kiedy i gospodarze byli, prawda? Tylko jak nie skomentować ośmiu nakryć zdobionych kwiatuszkami, ułożonych na ręcznie haftowanych serwetkach? Jak nie parsknąć śmiechem na widok cacuśnych maleńkich czerwonych różyczek ułożonych w wianki wokół mis? No, jak wytrzymać w powadze, kiedy rudy grubasek zaciera tłuste łapki i przebiera nóziami?

Krasnoludka zdzierżyła, choć łatwo nie było.

– Radziśmy – spojrzenie ładnego młodzieńca uciekło w bok, a głos ledwie było słychać – tak miłej kompanii.

– Ano – zachichotał radosny brunet – szczęście… haha… szczęście ogromne…

– Zaszczyt po zbóju – rudy grubasek naraz wystawił język, co wprawiło Benerię w kompletne osłupienie. Akurat on wydawał się jej od początku dość miły. Bez słowa, choć jak już wiadomo łatwo nie było, zajęła wskazane jej miejsca. Poczekała, aż pozostali też usiądą i dopiero wtedy zagaiła:

– Znaczy nie dogodziliście jakiejś czarodziejce, a ta was w las wysłała?

Nieśmiały poczerwieniał gwałtownie, krztusząc się przy tym kęsem właśnie połykanego chleba. Sąsiad trzasnął go więc przez plecy, aż chłopakowi łzy pociekły po ładnej buźce. Wypluł, pochylił się i skulił, jakby dzięki temu mógł stać się niewidzialny.

Mędrek przewrócił oczyma i znów popatrzył na gościa zdegustowany.

– Można tak rzec – odpowiedział niechętnie. – Zaklęła ogród, dom i nas w nim. Żaden z nas nie może domostwa opuścić i jak dotąd, a minęło już sporo zim, nikogo nie gościliśmy. Chyba, że i wy trafiliście tu przez czar? – zapytał mocno zaniepokojony.

– Nie, tradycyjnie, przydrałowałam, uciekając przed napalonym huncwotem – wyjaśniła Beneria. – Przednie jadło. Ino rzeknijcie mi, skąd ono u was, skoro wychodzić nie możecie?

– Jak dom, zaczarowane. Pojawia się każdego ranka w spiżarni.

Dłoń dziewczyny zatrzymała się w pół drogi do ust, a potem powolutku odłożyła kawałek pieczeni.

– Zaczarowane?

– Ale jak? Jak? – dopytywał się Gapcio, wpatrując w krasnoludkę.

– No, dyć wy chyba lepiej wiecie. – Uśmiechnęła się Beneria.

– On raczej chce wiedzieć, jak wy się do nas dostaliście – wytłumaczył Mędrek.

– Przecie mówiłam: tradycyjnie. Przyszłam w nocy, pukałam, aleście nie otwierali. Zimno było, to nie chciałam czekać ranka i weszłam bez zaproszenia.

Mężczyźni spojrzeli na siebie, a potem znów na gościa.

– No, czego? – zapytała poirytowana krasnoludka. – To znowu takie dziwne nie jest, że nikt was nie odwiedzał. Mieszkacie na zadupiu, gdzie ino dzika gadzina zagląda…

– Na wiosnę przechodzili tędy drwale – przerwał jej Mędrek – krzyczeliśmy do nich, ale ani nas nie widzieli, ani nie słyszeli.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– A to rzeczywiście, czary muszą być, choć nie takie znowu mocne. Zamykające zaklęcie byle wiedźma rzucić może. Ta zamknęła całą waszą gromadkę, więc nie najpośledniejsza jest.

– A wy skąd wiecie? – burknął grubasek. – Samiście wiedźma, co? Dlategoście weszli.

– Się weź zastanów, co gadasz… – ziewnął zezowaty, przymykając jedno oko. – Toż ona krasnoludem jest. Z domieszką, bo z domieszką, za ładna na krasnoluda bez obcej krwi, ale jednak. Widział ty kiedy krasnoludzką wiedźmę?

 – To niby jak…? – zapytali jednocześnie grubasek i Gapcio.

– Należy do Pierwotnego Maga – wyjaśnił Mędrek.

Panowie zamilkli, gapiąc się w Benerię. Ona zaś oparła się wygodnie i uśmiechnęła szeroko.

– Ano, jestem Stroidarusa – potaknęła. – To tak, żeby wam do głów nie przyszło co głupiego.

– I puścił was samą? – zapytał cichuteńko nieśmiały.

– A co was to wszystkich…? – zezłościła się dziewczyna. – Toż nie jestem przedłużeniem już wy tam wiecie czego szacownego maga. Rozum swój mam! I wolna ze mnie krasnoludka! Mogę łazić, gdzie chcę! – Że akurat Stroidar miał nieco inne zdanie na temat tego ostatniego, postanowiła pominąć milczeniem.

– Użyliście pierwotnego zaklęcia? – zapytał po chwili Mędrek

– Zaklęcia?

– Żeby tu się dostać?

– Niczegom nie używała. Ta wiedźma to się chyba nie waszego rozumu obawiała, nie? Przecie jużem dwa razy prawiła, żeście otwarte mieli, to i wlazłam.

– Może… – milczący dotychczas zakatarzony blondyn poderwał się ze stołka – może czar minął?! – I rzucił się ku drzwiom.

Pozostali, za wyjątkiem Mędrka, poszli w jego ślady. Ledwie kilka uderzeń serca później wrzask wstrząsnął kamienicą. Beneria drgnęła, bo krzyk zaiste był przerażający.

– Próba wyjścia zawsze jest bardzo bolesna – wyjaśnił Mędrek.

– Was jakoś nie poniosło sprawdzać?

Mężczyzna popatrzył na nią z wyższością.

– Gdyby czar zdjęto, rankiem nie pojawiłby się posiłek, a ja zapewne pamiętałbym moje imię.

– Toście jednak nie Mędrek? – Mrugnęła.

Niestety gospodarza nie rozbawiła.

– Nie sądzę – odpowiedział ze śmiertelnie ponurą miną. – Żaden z nas nie pamięta swego miana.

– Nie żebym coś… ale jakbym ja zapomniała jak mnie dali przy urodzeniu, to takich jak wasze bym raczej nie przyjęła – wymamrotała Beneria. – A resztę pomnicie?

– Nie da się! – Zakatarzony wpadł do izby, ocierając nos. Nad górną wargą zostało mu kilka kropli krwi. Najwyraźniej to on pierwszy sprawdzał działanie zaklęcia. Pozostali weszli za nim z opuszczonymi głowami.

– Jaką resztę? – Mędrek zignorował przyjaciół.

– No resztę. Coście robili, gdzieście mieszkali… takie tam. Pomnicie?

– Tak.

– No to opowiedzcie. – Beneria uśmiechnęła się słodko.

– A po co?

– Nakarmiliście mnie, w gościnę przyjęli, to zdałoby się jakoś odwdzięczyć – wyjaśniła grzecznie. – Może wymyślę, jak was wykaraskać z tej opresji.

Kiedy mężczyźni wpatrzyli się w nią z nadzieją, poczuła niejakie wyrzuty sumienia. Ostatecznie żadna z niej czarownica, chciała tylko jakoś czas zabić do wieczora. No i nie ma jak ciekawa historia po obfitym posiłku.

 

*

 

Wkrótce okazało się, że poskładanie magicznego lustra bynajmniej nie jest takie proste. Tym bardziej, że nastał środek nocy, a oczy Frianny zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wreszcie zasnęła wśród kawałków szkła, jeden z nich dzierżąc w dłoni niczym talizman.

Obudziła się, gdy słońce było już wysoko. Sama we własnej sypialni. Od lat nie budziła się sama, zawsze towarzyszył jej jakiś przystojny młodzieniec. Nawet kiedy jeszcze żył król. Cóż, był stary, a ona nie znosiła jego dotyku. Na szczęście umarł szybko, a Friannę jednogłośnie wybrano królową. Nikt z Rady Królewskiej nie potrafił się oprzeć urokowi młodej wdowy… Urokowi zwierciadła. To ono sprawiało, że mimo upływu lat, wciąż mogła przebierać w kochankach. Każdy jej pragnął. Każdy. Lustro w tajemnej komnacie każdego poranka i każdego wieczoru mówiło, że jest najpiękniejsza.

A ta suka go rozbiła. Suka Pierwotnego.

Frianna usiadła w łożu. Bolesny ucisk w piersi zaparł dech. Rozpacz ponownie wkradła się do serca. Rozpacz i strach. Nadzieja, którą poprzedniego wieczoru piastunka wlała w duszę królowej skonała wraz z nocą. Pierwszy raz w życiu Frianna bała się spojrzeć w odbicie na toaletce. Pierwszy raz policzyła upływające lata i wspomniała, że młodość minęła. Jak poradzi sobie ze wszystkim bez mocy lustra? Jak poradzi sobie z furią Stroidarusa? On będzie wiedział. Na pewno będzie wiedział.

Długo siedziała, ze strachu i bezsilności przygryzając wargi, samotna i przerażona. Kiedy wreszcie uznała, że czas zmierzyć się ze światem bez zwierciadła, ktoś zapukał w drzwi komnaty. Pukanie musiano powtórzyć trzykrotnie, nim królowa odpowiedziała:

– Wejść!

Piastunka stanęła w progu, a Frianna już wiedziała. Załkała rozpaczliwie.

– Nie płacz, pani. – Bardzo szybko, jak na swój wiek staruszka podeszła do królowej. Objęła ją, jak kiedyś, w dzieciństwie i kołysała z matczyną czułością. – Naprawimy je. Tylko nie płacz.

– Ale… jaaaak?

– Brak jednego kawałka. Zapewne ta… – zatchnęła się na moment – krasnoludka zabrała ze sobą. Nie możemy posklejać bez niego. Zaklęcie nie zadziała.

– Zabrała? Ale ona…

– Posłałam już po żołnierza, który… zajął się tamtą. Znajdziemy truchło, to znajdziemy i szkiełko. Nie płacz.

Załzawione oczy ponownie napełniła nadzieja. Tym razem jednak zmieszana ze strachem.

– Musimy, Ninu. Bez zwierciadła…

– Zawsze będziesz piękna, córciu – wyszeptała piastunka, tuląc królową.

– Nie rozumiesz – Frianna wczepiła się w ramiona staruszki – że Stroidarus nie wybaczy? Tylko zwierciadło może nas uratować.

Wkrótce przyprowadzono gwardzistę z pokiereszowaną twarzą. On zaś, spojrzawszy na królewską piastunkę i samą królową, padł na kolana i wyznał prawdę.

 

*

Mędrek zastanawiał się chwilę, nie wiedząc najwyraźniej, ile może powiedzieć gościowi.

– A skąd pewność, że wam uda się wyjść? Może zostaniecie tu z nami na zawsze? – zapytał w końcu.

– Może – przytaknęła spokojnie Beneria. – Chociaż nie wydaje mi się, żeby Stroidar pozwolił, co by jego dobro w lasach się marnowało. – Mrugnęła figlarnie. – Mogę też od razu wam pokazać, że wyjść potrafię. Ino się zastanówcie, bo jak polezę, mogę nie dać rady wrócić. A tak, jak już mi rzekniecie, co i jak, to może i z Pierwotnym coś uradzim. Nawet jeśli wrócić nie zdołam.

– Powiedz, Mędrek, powiedz!

– Tak, opowiadaj! – przekrzykiwali się gospodarze leśnej kamienicy.

Wywołany odetchnął głęboko i po raz pierwszy wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu. Beneria naraz pojęła, że Mędrek, tak jak i ona, bardzo lubi być w centrum uwagi. Zamiast więc rzucać jakieś kąśliwe słówka, grzecznie czekała na opowieść.

– Wszyscy służyliśmy naszemu królowi – zaczął Mędrek. – A króla mieliśmy dobrego. Nie był już najmłodszy, gdy wziął nową żonę. Piękną niczym duchy światłości. Żaden mężczyzna nie potrafił przejść obok niej, nie oddawszy i duszy i serca miłościwej pani…

– Taaa – mruknęła Beneria, choć jeszcze przed chwilą obiecywała sobie milczeć do końca historii. – Poznałam ja ten… ekhm… wzór cnót niewieścich.

Mężczyzna zmarszczył brwi, ale kontynuował:

– Toż i my służyliśmy najukochańszej naszej władczyni duszą i sercem. Gapcio był nadwornym pisarzem, Wesołek – błaznem, Apsik – lekarzem, Gburek zarządzał kuchnią, Śpioszek był kapitanem straży pałacowej, a ja doradcą naszego króla.

– Kurwa, nie zmogę – chichotała Beneria, kiedy Mędrek wymieniał imiona. – Nie, no… ście se wybrali przydomki… No, niech was sczyści.

Siedem par oczu spojrzało na dziewczynę z wyrzutem. Przygryzła więc drżącą ze śmiechu wargę i wyszeptała przez zęby:

– Oj, tam zaraz, nie ma co się obrażać. Kontynuujcie… Wyście byli doradcą. A ten, co krwi na poliki dostaje, co tylko nań spojrzę?

 – Nieśmiałek? – Wszyscy popatrzyli na młodzieńca, a ten rzeczywiście spłonął purpurą i pochylił głowę. – W sumie to nie wiemy. Pojawił się na dworze tuż przed naszym uwięzieniem. Już po śmierci naszego pana.

Krasnoludka przyjrzała się Nieśmiałkowi. Oceniła jego urodziwą twarz, ciało w lekkiej koszuli i dopasowanych spodniach. Szczególnie jedną z części owego ciała, która pod jej spojrzeniem naraz urosła i, pokiwawszy głową, stwierdziła:

– Dobra, ja wiem, jaka była jego służba na dworze. No tośmy już uzgodnili, żeście wiernymi sługami i jaśniepana i przecudnej pani waszej byli. Ino wciąż ni cholery nie pojmuję, za coście wylądowali na Zadupiu Wielkim. Znaczy, czego on – wskazała Nieśmiałka – w życiu nie pokapuję. Bo jeśli o was – skinęła Mędrkowi – to nawet nietrudno pojąć.

– Chcecie reszty, czy nie? – poirytował się naraz Mędrek, bo bez trudu zrozumiał aluzję.

– Nie, no, mówcie. Ciekawam okrutnie.

Mężczyzna wzniósł oczy ku niebu, co – Beneria musiała uczciwie przyznać – wielu się zdarzało, którzy z nią w dyskusje się wdawali. Znać już tak wpływała na ludzi, że się bogobojni robili.

– Kiedy pan nasz konał, wezwano Apsika. A ten mi doniósł, że się mu ta królewska choroba wydaje i zbyt nagłą, i dziwną niewymownie. Bardziej czary, a nie naturalne zejście przypominała. Zawołaliśmy prędko kapitana straży i pisarza korony, co by ten pierwszy miał na wszystko baczenie, a ten drugi opisał co trzeba. Jeszcze wzięliśmy na spytki kucharza, czy się ktoś przy posiłkach pana naszego nie kręcił. Ale nic z tych rozmów nie wynikło. Tyle, że po kilku niedzielach, wszyscyśmy się obudzili w leśnej kamienicy, a nikt z nas imienia swego nie pamięta. Czasami myślę – zawahał się, ściszając głos – że gdyby któryś z nas głośno swoje imię wypowiedział, czar by prysnął. Długo żeśmy deliberowali, z jakiego powodu akurat my wiedźmie podpadliśmy i tak nam pasowało, że z powodu owych narad po śmierci jaśniepana. Ot, cała historia.

– A Wesołek?

– Co Wesołek?

– O nim żeście w historii nie wspomnieli.

– A bo ja zawsze się wszędzie wkręciłem – zaśmiał się wesoły brunet – i wtedy też siedziałem w kąciku. Oni nie pomną, ale wiedźma wiedziała.

Beneria pokiwała głową.

– Ano, wredna z niej suka. Chocia, jak se tak pomyślę, mogliście gorzej skończyć. Zamiast kamiennego dworku we borze, mogła wam uszykować ziemisty kopczyk za murami miasta. Aż dziw, że nie sięgnęła ostatecznego rozwiązania. Czary przecie zawsze odczynić można, a trucizny, czy stryczka, to już niekoniecznie.

Panowie spojrzeli na siebie, jakby taka myśl nigdy wcześniej do głowy im nie przyszła.

– Rzeczywiście – Mędrek wyglądał na bardzo zaskoczonego – dziwne.

– Najwyraźniej ta wasza królówka ma jakieś resztki sumienia – podsumowała Beneria.

– Jak to? – zapytał niewyraźnie Gapcio. – Jak to nasza królowa?

Pozostali też patrzyli na krasnoludkę zdumieni. Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– No, a kto? Toż z niej wiedźma jest. I męża ukatrupiła, jak nic. A młodego – wskazała na Nieśmiałka – jak się jej w łożnicy znudził, to z wami zesłała.

– Oszalałaś, kobieto?! – krzyknął Mędrek.

– Ja… nigdy… z królową… – szeptał Nieśmiałek.

– No, ale… – zaczęła Beneria.

– To nie pani jest wiedźmą!

– Nie? To kto? – zapytała niepomiernie zdziwiona krasnoludka.

 

*

Ninu stała przed leśną kamienicą i po raz kolejny zastanawiała się, czy jednak nie powinna jej podpalić, albo zesłać innego kataklizmu. Lata temu wydało się jej zabawnym ćwiczeniem stworzenie tego miejsca i wysłanie doń niewygodnych i zbyt ciekawskich dworzan. I chłopca, który odmówił jej swych wdzięków, oczywiście. Zadbała nawet o wystrój wnętrza. Irytująco barwny i kobiecy. Ot, też dla rozrywki. Czasami, niewidzialna dla mężczyzn, wkradała się do środka i obserwowała jak daremnie próbują przypomnieć sobie imiona, licząc, że to uwolni ich z więzienia. Zaklęcie tak nie działało, ale zabawę miała przy tym przednią.

Z czasem jednak utrzymanie aktywnego czaru kosztowało ją coraz więcej energii, a – jak słusznie zauważyła krasnoludka – magię zawsze można cofnąć. Ryzyko stawało się coraz większe… Ninu nie lubiła zabijać. Krew osłabiała moc. Czasami jednak należało przeliczyć koszty i podjąć decyzję.

Stała więc i patrzyła, kalkulując. A potem postanowiła.

Najpierw jednak musiała poczekać na krasnoludkę. Potrzebowała jej żywej. Przynajmniej póki dziewczyna nie odda lustrzanego okruchu. Później…

W przeciwieństwie do córuchny, Ninu nie bała się zemsty Stroidarusa. Kiedyś, dawno temu, zakosztowała Pierwotnego i wiedziała, że żadna kobieta nie jest dla niego ważna. A już na pewno nie jakaś… krasnoludka.

 

*

Wieczorem, kiedy słońce zaszło, Beneria zrozumiała, że z mężczyznami w tej okolicy Krainy jest zdecydowanie coś nie tak. Ledwie księżyc zajaśniał na nieboskłonie, a mieszkańcy leśnej kamienicy zaczęli ostentacyjnie adorować swojego gościa. Nieśmiałek wzdychał, siedząc w kącie izby, wpatrzony w Benerię z psim oddaniem. Wesołek chichotał głośno i ostentacyjnie. Gburek co rusz wystawiał język, przypominając zdychającego ze zmęczenia grubego kundelka. Apsik ze trzy razy nasmarkał dziewczynie na kołnierz, bo mimo ostrzeżeń wciąż podchodził za blisko. Gdy zaś Beneria uciekła od zasmarkańca i zaszyła się w kącie, ledwie odwróciła wzrok, a już na jej podołku drzemał Śpioszek. Po drodze ze dwa razy potknęła się o Gapcia, który podejrzanie chętnie wyciągał ku niej ręce z pomocą. Nawet Mędrek co rusz szukał jej towarzystwa, opowiadając niezrozumiałe historie.

 – Jasna cholera, ogłupiały te chłopy! – zezłościła się wreszcie dziewczyna. – Pójdą w cholerę, no!

– Ale, Benerio droga… – zaczął Mędrek.

– Żadna, kurwa, droga! – Ruszyła ku wyjściu. – Na łby wam wszystkim padło?! Idę! Już! Siwek na mnie czeka.

– Ale, Benerio… – wyszeptał Gapcio drżącym głosem.

Przewróciła oczami, stojąc już w otwartych drzwiach.

– Dobra, obiecałam, że coś poradzę, to poradzę, nie? – I wyszła w mrok.

Wiedziała, że jeśli się odwróci, zobaczy siedem naraz rozkochanych twarzy. No, może sześć, bo gówniarz Wstydziak pewnie gapił się przez lufcik. Dlatego się nie odwróciła.

Zrobiła ledwie kilka kroków, gdy zobaczyła starowinkę. Kobiecina siedziała na pieńku i, kołysząc się, nuciła jakąś smętną piosenkę. Beneria stanęła, wiedząc, że powinna omijać ludzi. Nigdy nie wiadomo, jakie mają zamiary, ani czy królówka nie wyznaczyła za nią nagrody. Powinna, ale kobieta na pieńku wydawała się jej taka samotna i nieszczęśliwa, że współczujące krasnoludzkie serce nie pozwoliło Benerii przejść obojętnie.

– Ej, babciu, bo zamarzniecie w lesie! – krzyknęła do staruszki.

Starowinka zamilkła i powoli podniosła wzrok.

– Jabłko mam – powiedziała, wyciągając ku dziewczynie rękę. – Zjecie jabłko? Czerwone i soczyste. Najlepsze.

I właśnie w tym momencie Beneria po raz kolejny pożałowała, że zostawiła Stroidarusa śpiącego w domu, a sama polazła poznawać jego byłe. I że wybrała Friannę. I że zachciało się jej macać tamto przeklęte lustro. W ogóle pożałowała, że ma upór po babce. A babka pewnie była, kurwa, oślicą.

– A co ja, cholera, szkapa jaka, żeby się ogryzkami karmić? – zapytała łagodnie.

Staruszka cofnęła się lekko, prawie spadając z pieńka. Zaraz jednak wstała.

– Dobre jabłuszko – zaśpiewała cicho – pyszne jabłuszko. Mówi do ciebie. Zjedz jabłuszko.

– Sratatata – warknęła Beneria. – Toż ja, głupia wiedźmo, od dwóch zim z Pierwotnym mieszkam. Nie na mnie takie magiczne ględzenie.

W jednej chwili miła starowinka zmieniła się we wściekłą furię. Odrzuciła jabłko. Zasyczała, zajęczała i wycharczała:

– Therde ughre! Therde ughre!!!

W dłoni kobiety pojawiła się ognista, błękitna kula. Ninu zamachnęła się…

Ogień poszybował nieprawdopodobnie szybko. I, mimo że Beneria odskoczyła, kula osmaliła jej policzek. Dziewczyna wrzasnęła. Wyrwała zza paska nóż. Druga kula już leciała w jej kierunku. Beneria padła na ziemię, a potem błyskawicznie się podniosła.

– Ty!!! – Rzuciła się ku wiedźmie. – Ogniem?! We mnie?!

Trzecia kula była w drodze…

Krasnoludka rzuciła. Jeden szybki zamach i nóż poszybował idealnie w cel.

Zaklęcie ucichło w pół słowa. Czarownica jęknęła i zwaliła się na ziemię. Leżała, patrząc w niebo gasnącymi oczyma. Kiedy Beneria podeszła do niej, Ninu spojrzała na krasnoludkę.

– Kto się teraz moją córcią zaopie… – wyszeptała jeszcze.

 

*

 

Stroidarus udawał, że śpi, kiedy Beneria wróciła do domu. Nagi i piękny. Potężny ten mój czarodziej – pomyślała krasnoludka z zadowoleniem. I nie o czarach dumała, patrząc na nagość kochanka.

– Będziesz tak stała i się gapiła? – zapytał Pierwotny chłodno. Bo przecież nie mógł się jej przyznać, że nie przespał jednej nocy ze zmartwienia, od kiedy odeszła.

– A jakby było na co – odpowiedziała krasnoludka, bo przecież nie chciała, żeby wiedział, jak tęskniła do tego widoku.

– No, bo jest – zaśmiał się mag. Pociągnął Benerię na materac. Wsunął palce w rude, jak zwykle splątane włosy i pocałował. Gwałtownie, zaborczo.

Naraz syknął.

– Cholera, kobieto, palce sobie pokaleczę. Coś ty w tę czuprynę wcisnęła? – Wyciągnął kawałek szkła z włosów dziewczyny i, nie patrząc nań, rzucił na podłogę.

Koniec

Komentarze

Jestem fanką tego typu przeróbek bajkowych motywów! Dobrze mi sie czytalo, przemyslenia Benerii sa bardzo zabawne. Podoba mi sie jak wybrnelas z wyjasnienia, dlaczego zla czarownica nie zabiła zeslanych w las dworzan – to czesto slaby punkt takich historii. Jest kilka literowek i drobnych błędów ale nie przeszkadzaly w czytaniu.

Czytałam już wcześniej. Bardzo mi się podoba konwencja Twoich opowieści, niebanalny humor i niezwykli bohaterowie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Lustro w tajemnej komnacie każdego poranka i każdego wieczoru mówiło, że jest najpiękniejsza.

A ta suka go rozbiła.

Je rozbiła (lustro).

Ledwie księżyc zajaśniał na nieboskłonie, a mieszkańcy leśnej kamienicy zaczęli ostentacyjnie adorować swojego gościa. Nieśmiałek wzdychał, siedząc w kącie izby, wpatrzony w Benerię z psim oddaniem. Wesołek chichotał głośno i ostentacyjnie. Gburek co rusz wystawiał język, przypominając zdychającego ze zmęczenia grubego kundelka.

Jakoś za dużo ostentacji i psów w jednym fragmencie.

Bardzo fajna bajka. Niby wiadomo, co się wydarzy, a jednak nie do końca. W sumie ciekawsza od oryginału, zwłaszcza za sprawą głównej bohaterki.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Skądś znam ten tekst. ;-)

Bardzo sympatyczne opowiadanie, jak chyba wszystkie Twoje bajkowe przeróbki. Do scen erotycznych masz prawdziwy talent. A Beneria charakterek miała, oj miała. ;-)

Babska logika rządzi!

Yyyy…

Nie zauważyłam albo nie zapamiętałam sceny erotycznej. To już chyba bardzo źle ze mną ;(

 

Przynoszę radość :)

Eeee, a końcówka się nie kwalifikuje? Początek trzeba by było mocno naciągnąć, ale w ostatniej scenie już jest nagi ktoś i pieszczoty. ;-)

Babska logika rządzi!

Drogie panie, dziękuję.

I nie, Finklo, niestety w tym opku nie ma sceny erotycznej laugh

Chociaż podoba mi się Twój sposób myślenia wink

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Napisałabym, że się nie znasz, ale wyszłoby sprzecznie. ;-)

Taka ilość erotyki jest w sam raz dla mnie. Więcej i byłoby romansidło.

Babska logika rządzi!

Nie, no, Sylwia!!! To bajki dla Cię romansidłami są???

 

Smuteczek.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

A Ty w bajkach widzisz sceny erotyczne? Żyli długo i szczęśliwie i mniejsza o szczegóły. ;-)

Babska logika rządzi!

W moich bajkach! W moich bajkach było ich od czorta!laugh

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Aaaa, w Twoich. No to Ty piszesz te scenki tak ładnie, że jeszcze można przeżyć… ;-) Ale pruderyjna ja wolę ograniczać sceny łóżkowe do drobnego marginesu.

Babska logika rządzi!

Albo bohaterka uderzyła gwardzistę gałęzią, albo dragiem… Gałąź i drąg to nie to samo, a nawet zupełnie co innego. Zresztą, uderzenie gałęzią chyba nie przyniosłoby takiego efektu. 

Miast gałęzi powinien być oderwany konar, gruby, a drąg do likwidacji.

Pozdrówka.

Tak się stęskniłam za portalem… Tak się stęskniłam…

A portal za Tobą :) 

 

Jak zawsze Twoje krasnoludy – cudne, a dwa słowa o tekście już pisałam w innym wątku :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Słownik języka polskiego (SJP PWN)

drąg

1. «długi, gruby kij»

 

Moim skromnym zdaniem może być synonimem gałęzi. Rzecz jasna nie każdego drzewa, ale że wspomnę niegdysiejszą dyskusję na temat konia (och, Ryba, do końca życia pamiętać będę zielonego wierzchowca smiley ) to jest fantasy. Tu drzewa mogą ronić gałęzie długie i grube. Bo niby czemu nie, skoro i w naszej rzeczywistości oweż osiągają grubość ponad 30 cm?

Więc nie, nie zamienię na konar.

 

Śniąca, kochanie, wiem, czytałam. Wydrukowałam i oprawiłam heart

 

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Bardzo zacne opowiadanie!

Wykorzystałaś znaną bajkę do opowiedzenia całkiem nowej historii. Choć motywy garściami czerpane z pierwowzoru natychmiast pozwalają zorientować się, w czym rzecz, opowieść zaskakuje nowym owych motywów wykorzystaniem, tak że Syndrom Śnieżki jawi się niezwykle świeżo i czyta znakomicie, w czym niewątpliwa zasługa Benerii, że o Autorce nie wspomnę. I mam nadzieję, Emelkali, że to nie jest Twoje ostatnie słowo. ;D

 

Spły­wa­ją­ce po po­licz­kach łzy ska­py­wa­ły na lu­strza­ne frag­men­ty. Do­ty­ka­ła jej z czu­ło­ścią, piesz­czo­tli­wie i tę­sk­nie. – Piszesz o fragmentach, a te są rodzaju męskiego, więc: Do­ty­ka­ła ich z czu­ło­ścią, piesz­czo­tli­wie i tę­sk­nie.

 

To też magii, nie kleju, uży­je­my, cór­ciu… – Toteż magii, nie kleju, uży­je­my, cór­ciu

 

bo Be­ne­ria lu­bi­ła sobą po­ga­wę­dzić… – …bo Be­ne­ria lu­bi­ła ze sobą po­ga­wę­dzić

 

Cięż­kie po­wie­ki jakoś nie chcia­ły się unieść, przy­naj­mniej nie obie na raz. – …przy­naj­mniej nie obie naraz.

 

usia­dła na wska­za­nym jej miej­scu. Po­cze­ka­ła, aż po­zo­sta­li usią­dą i do­pie­ro wtedy za­ga­iła: – Powtórzenie.

 

Roz­pacz po­now­nie wkra­dła się do serca. Roz­pacz i strach. Na­dzie­ja, którą po­przed­nie­go wie­czo­ru pia­stun­ka wlała w serce kró­lo­wej… – Powtórzenie.

 

Za­pew­ne ta.. – za­tch­nę­ła się na mo­ment – kra­sno­lud­ka za­bra­ła ze sobą. Za­pew­ne ta

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

No, niech was zczy­ści.No, niech was sczy­ści.

 

Bo jeśli o was – ski­nę­ła Mę­dr­ko­wi – to nawet nie trud­no pojąć. – …to nawet nietrud­no pojąć.

 

Cza­sa­mi jed­nak na­le­ża­ło prze­li­czyć kosz­ty i pod­jąć de­cy­zje. – Literówka.

 

Kiedy nad­szedł wie­czór i słoń­ce za­szło… – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

Srata tata – wark­nę­ła Be­ne­ria.Sratatata – wark­nę­ła Be­ne­ria.

 

 

edycja

Mam nadzieję, Emelkali, że poprawisz błędy, bo nie chciałabym musieć odkliknąć Biblioteki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rzeczywiście, bardzo udany tekst. Jak dla mnie, trochę za bardzo “soft”, jednak trudno nie docenić nadzwyczaj wiarygodnej stylizacji, cudownej bohaterki i ciekawej hybrydy fantasy z klasycznymi baśniami.

Fabuła prosta, ale trzymająca uwagę przy tekście, dialogi i myśli Benerii przezabawne – skutecznie mnie zrelaksowały po ciężkim dniu ;D

Z minusów – rozwiązanie akcji i zakończenie zawodzą. Kompletnie brak jakiegoś finiszu, przyspieszenia, czegokolwiek, co podpowiedziałoby mi, że czytam opowiadanie. Równie dobrze w tym miejscu mógłby kończyć się rozdział książki.

 

Cóż tu więcej mówić – zalet jest zdecydowanie więcej, a radość z lektury duża, więc z przekonaniem stawiam stempel jakości.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Równie dobrze w tym miejscu mógłby kończyć się rozdział książki.

Khm.. 

Tak sobie tylko odchrząkuję. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czyżbym napisał coś nie tak, Śnio? :D

 

Kojarzę, że Emelkali wykreowała własne uniwersum i spisała sporo historii o krasnoludach, ale czy z owych opowieści wykluło się coś większego, to już nie wiem :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No właśnie nic nie wiem, ale optowałam już dawno za czymś, co mogłabym postawić na półce, więc Twoja wypowiedź mi to przypomniała :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

regulatorzy – ZAWSZE poprawiam wskazane przez Ciebie błędy. Tylko nie zawsze od razu. I tylko dawno temu nie potrafiłam docenić fantastycznej roboty, którą robisz. Twoja pomoc jest nieocenionawink

I dziękuję za miłą opinię. Wiem: Beneria jest magiczna.

 

CountPrimagenie – celność Twojej wypowiedzi rozbroiła mnie kompletnie laugh

Śniąca, jeśli dobrze pójdzie, to kto wie, może jeszcze w tym roku postawisz smiley

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Wedle mojej wiedzy powstała książka w tym uniwersum – Zakonna. Nie wiem jedynie, gdzie dałoby się ją dorwać :(

Bo to była wersja Limited Edition devil

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Emi, czekam więc na konkrety i szykuję nową półkę laugh

 

TM, nie bardzo wiem, o czym piszesz. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

 

Emelkali – cóż można odpowiedzieć: ech…

Śniąca – Emelkali napisała książkę w uniwersum, w którym dzieje się akcja również tego opowiadania. Chciałbym ją przeczytać, lecz nie bardzo jest gdzie kupić/wypożyczyć. Co było niejasne w mojej wypowiedzi?

Już nic, po prostu jakoś Zakonna mi umknęła i nawet o niej nie wiedziałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Emelkali, miło mi, że uwagi się przydały. ;)

 

Wiem: Beneria jest magiczna.

No, ba, jakże by inaczej! Przecież sama ja stworzyłaś. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeszcze takie pytanko… znajduję odniesienie do sporej ilości bajek z tego świata, a samych bajek troche na Twoim koncie brakuje. Gdzie da się je znaleźć?

Chciałem się czegoś przyczepić, ale ta gościówa regulatorzy mnie uprzedziła i nie ma sensu jej powtarzać. Wykonała kawał dobrej roboty. Może powinienem powiedzieć wykonali, bo podejrzewam, że za tym nickiem regulatorzy kryje się kilka osób.

Wobec tego przyczepię się tylko jednego. Mianowicie gdzieś w jednej czwartej opowiadania stoi “dziewczyna sięgnęła po wcześniej upatrzoną gałąź “, a zaraz dalej “zważyła go w rękach”. Skoro chodzi o gałąź, to chyba zważyła ją, abstrahując od tego, co znaczy słowo drągsmiley.

Ale to drobiazg. Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie to świetna parodia znanej wszystkim bajki. Zamiast królewny Śnieżki pyskata krasnoludka, ha, ha, hasmiley.

Nie zgadzam się z Tobą Emelkali, a zgadzam się z Finklą. Wbrew temu co mówisz, w opowiadaniu jest sporo erotyki. A jak jednemu z krasnoludków staje pod wpływem Benerii. Albo jak gwardzista, który ma krasnoludkę zamordować chce jej zamiast tego dać buziaka. To co to jest, nie erotyka?smiley

Rację ma hrabia Primagen, że opowiadanie sprawia wrażenie niedokończonego. Ja sobie zadaję przede wszystkim pytanie, co się dalej stało z siedmioma krasnoludkami. Beneria zabiła czarownicę Ninu, która ich czarem uwięziła w kiczowatym domku i pozbawiła prawdziwych imion. Co wobec tego? Czar prysł? Czy na zawsze pozostali tam uwięzieni? A co ze złą królową?  Czy pogodziła się z utratą kawałka lustra zapewniającego wieczną urodę? Czy też będzie ścigać Benerię, która przecież ukryła ten kawałek we włosach.

W obliczu tych niedopowiedzeń, życzę Emelkali wszystkiego najlepszego na drodze kreacji spaczonego, krasnoludzkiego uniwersum baśni braci Grimm!

Aha, jeszcze jedno. Ciekawi mnie, jak wyobrażasz sobie tą Benerię. Z treści opowiadania wynika dla mnie tylko tyle, że musi być raczej sexysmiley.

Pozdrawiam, Emelkali

 

 

…ta gościówa regulatorzy mnie uprzedziła i nie ma sensu jej powtarzać. Wykonała kawał dobrej roboty. Może powinienem powiedzieć wykonali, bo podejrzewam, że za tym nickiem regulatorzy kryje się kilka osób.

Mjacku, pięknie dziękuję za uznanie.

Dobrze napisałeś: wykonała. Wbrew temu co podejrzewasz, nas jest jedna. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

znajduję odniesienie do sporej ilości bajek z tego świata, a samych bajek troche na Twoim koncie brakuje. Gdzie da się je znaleźć?

Bajki o Benerii są wszystkie… znaczy aż dwie wink

A gdzie pozostałe znaleźć wkrótce będzie można, pozostaje na razie tajemnicą laugh

 

Ja sobie zadaję przede wszystkim pytanie, co się dalej stało z siedmioma krasnoludkami. Beneria zabiła czarownicę Ninu, która ich czarem uwięziła w kiczowatym domku i pozbawiła prawdziwych imion. Co wobec tego? Czar prysł? Czy na zawsze pozostali tam uwięzieni? A co ze złą królową?  Czy pogodziła się z utratą kawałka lustra zapewniającego wieczną urodę? Czy też będzie ścigać Benerię, która przecież ukryła ten kawałek we włosach.

I powiedz, czy to nie fajne? Żadnych odpowiedzi, samemu trzeba uruchomić wyobraźnię cheeky.

 

W obliczu tych niedopowiedzeń, życzę Emelkali wszystkiego najlepszego na drodze kreacji spaczonego, krasnoludzkiego uniwersum baśni braci Grimm!

O! Sobie wypraszam! Jakiego spaczonego?! REALNEGO! Ot, co!

Że nie wspomnę, iż nie tylko z braćmi Grimm się zabawiam. laugh

 

A regulatorzy są nie tylko jedna, ale przede wszystkim jedyna. W swoim rodzaju.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

A gdzie pozostałe znaleźć wkrótce będzie można, pozostaje na razie tajemnicą laugh – a tam, żadna tajemnica, wystarczy spojrzeć na plany wydawnicze GC!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Czy podałabyś, na co konkretnie spoglądać?

Bo jakkolwiek przejrzenie listy zapewniło mi sporo rozrywki, to nie potrafię żadnego z textów połączyć z Emelkali…

Yudherthardere – Małgorzata Lisińska (fantasy) 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

I próbuj tu, człowieku, utrzymać język za zębami laugh

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Wszyscy widzieli, że Ty utrzymałaś. Gratki. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki, ale jeszcze nie ma czego. Wiesz jak to było z niewiernym Tomaszem? Uwierzę, kiedy zobaczę… na półce w księgarni wink

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Przyjemnie się czytało. Lubię taką zabawę baśniami, tutaj dość luźną, ale dzięki temu lektura była satysfakcjonująca. Postać Benerii przypadła mi do gustu, niektóre jej wtrącenia potrafiły rozbawić. Humor, dobra historia, ciekawe postacie. Czego chcieć więcej? :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Czego chcieć więcej? :)

 

Cóż, ja zawsze uważałam, że niczego laugh

Dzięki, soku.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Bardzo podobają mi się Twoje teksty. Takie trochę humorystyczne, groteskowe, a jednocześnie życiowe. Dziękuję za przyjemną lekturę i czekam na więcej bajek :)

Połaź po profilu Emelkali, tam powinno być sporo równie dobrych bajek. :-)

Babska logika rządzi!

Finkla, ja już je prawie wszystkie przeczytałam :) Mam sentyment do antybajek… Miłej nocy :)

Dobre, ciekawe spojrzenie na klasyczną bajkę i fajne napisane. Zabawne zakończenie i przy tym dobrze podsumowujące opowiadanie.

Przeróbka dobrze wykonana. Beneria z marszu zdobyła moje serce swoją pyskatością i gadatliwością. Niby denerwująca, ale przyjemnie się czytało kolejne jej losy i komentarze :) Jedynie wątek lusterka taki mniej ciekawy mi się wydał – jasne, ma przełożenie na akcję, ale też miałem niemałą pokusę przeskoczenia jego fragmentów do tych z naszą pyskatą bohaterką.

Aha, no i krasnale też na plus :)

Podsumowując: jest okej i nawet coś grzmotnęło :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję smiley

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Podobało mi się. Lubię “antybajki”, aczkolwiek bardziej takie jeszcze mocniej zmienione. Tutaj fajnie odwróciłaś baśniowe motywy. Polubiłem niewyparzony język bohaterki. 

Jeśli miałbym się czegoś czepić, to stylu i narracji. Zdarza Ci się powtarzać te same informacje lub używać słów, które niepotrzebnie zapychają tekst. 

Przez chwilę chciała zapytać, czy chłopinie jaki wywar do łba nie uderzył, albo czy za dziecka nie tłukli go po tej durnej makówce, żeby rozumu wbić, co najwyraźniej nie pomogło. Tak, przez chwilę nad tym dumała.

Po co to drugie zdanie? 

Poprawiła kurtkę i rozejrzała się wokoło. Do zamku było daleko i trochę niebezpiecznie wracać tam, gdzie chcą jej śmierci, ale konia szkoda. Siwek został w królewskich stajniach. Niby nie ukrzywdzą go tam, owies dadzą najprzedniejszy i ciepłe sianko… No, ale przecie tęsknił będzie. Westchnęła markotnie i ruszyła do lasu. Poczeka tam i wróci po swojego konika jutro, kiedy królówka gośćmi będzie zajęta.

Powtórzenia. 

– Ja ci, kurwa, dam buziaka! – wrzasnęła, kiedy mężczyzna upadł. – A nawet dwa! – Walnęła drugi raz, tak dla pewności, choć najwyraźniej już pierwsze uderzenie wystarczyło, bo zamroczony żołnierz nie próbował się podnieść. – Na cześć słabej kobity nastawać się chce, co? – Uderzyła ponownie. Tym razem już nie w łysą łepetynę, ale znacznie, znacznie niżej. – To cię, góro łajna, zniechęci do wiązania szacownych niewiast i nastawania na ich cnotę. – Odrzuciła drąg i sięgnęła po sporych rozmiarów nóż przypięty do pasa nieprzytomnego. – Nawet jeśli cnotę tej konkretnej niewiasty dawno szlag trafił – podsumowała poważnie, chowając ostrze.

Tutaj sztandarowy akapit ukazujący niedoskonałości narracji. Pozwolę sobie rozłożyć go na czynniki pierwsze, żeby nie być gołosłownym.

Walnęła drugi raz, tak dla pewności, choć najwyraźniej już pierwsze uderzenie wystarczyło, bo zamroczony żołnierz nie próbował się podnieść

Tak dla pewności / choć najwyraźniej już pierwsze uderzenie wystarzyło / bo zamroczony żołnierz nie próbował się podnieść. 

Trzy części zdania, które niosą właściwie ten sam przekaz. Dwie można by wywalić. Poza tym niepotrzebne słowa “najwyraźniej” i “już”, a szczególnie oba obok siebie. Niepotrzebne też “zamroczony” – skoro nie próbował się podnieść, to wiadomo, że taki właśnie był.

Tym razem już nie w łysą łepetynę, ale znacznie, znacznie niżej.

Kiedy autor nadużywa słów, odbieram to jako niepewność i brak wiary, że uda się przekazać coś czytelnikowi. To zdanie można by spokojnie oskubać z “tym razem” albo “już”, i jednego “znacznie”. Np. “Tym razem nie w łysą łepetynę, ale znacznie niżej”. No chyba, że chodziło o mały palec u nogi. 

Odrzuciła drąg i sięgnęła po sporych rozmiarów nóż przypięty do pasa nieprzytomnego.

Scena niby dynamiczna, a narracja przesadnie rozbudowana. O rozmiarach noża można poinformować później (zresztą, czy w tym przypadku rozmiar ma znaczenie?), a tego, że był on przypięty do pasa, można się przecież domyślić. Jak dla mnie wystarczyłoby: “sięgnęła po nóż nieprzytomnego”. 

podsumowała poważnie, chowając ostrze.

“Poważnie”? Konieczna informacja? No, i tym razem brakuje mi wzmianki, gdzie schowała ten nóż. Do kieszeni? Do pochwy – miała swoją czy oddała nóż nieprzytomnemu (na co nie wskazuje ciąg dalszy)?

Całość pogarsza jeszcze fakt, że wszystko upchnęłaś w jednym akapicie. Przeplatasz wypowiedzi bohaterki z wypowiedziami narratora – powstaje chaos. A przecież wystarczyłoby to rozbić na więcej linijek. Dynamiczna scena aż prosi się o pustą przestrzeń w tekście, a nie potężny, toporny akapit.

No, to tylko przykłady.

Ogólnie: warsztat do dopracowania, ale z lektury jestem zadowolony. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ogólnie: warsztat do dopracowania, ale z lektury jestem zadowolony. 

 

Buahaha, toś mnie rozbawił :) Dzięki, zrobiłeś mi dzień :*

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Co w tym zabawnego? :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Coś ostatnio same bajki czytam. I to z monitora, feee. Oznaka starczego zdziecinnienia ;)?

W każdym razie – po finezyjnej bajce Finkli, depresyjnych kawałkach ochy, tym razem setnie  się ubawiłem czytając o Benerii. Nie dziwię się, że książka w drodze. I choć to nie do końca moje klimaty, doceniam maestrię. Jeśli w książce poziom jest choćby zbliżony – proszę mnie zapisać w kolejce po egzemplarz. Bo tytułu tomiszcza ni cholery nie zapamiętam…

I tradycyjnie, mikre uwagi:

– “u dziczyzny będę gościć” – szło Ci chyba o dzikiego zwierza, bo dziczyzna to mięso, u którego gościna możliwa jest chyba tylko w rzeźni ;)?;

– zabudowanie w środku lasu – nie wiem czy “zabudowania” mają liczbę pojedynczą – to raz; i dwa – jakoś nazwanie chałupki w lesie (nawet sporej) “zabudowaniem” – mi nie brzmi;

– gdzieś tam jest “co by”, a powinno być “coby”.

I jeszcze jedna rzecz mi się nasunęła – a krasnoludzice to nie miały bród :P?

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Książka moim zdaniem – ale pamiętaj, że mimo mojej wrodzonej skromności i absolutnego przekonania o własnej niedoskonałości, jest to jednak opinia deczunio subiektywna – jest o trzy poziomy lepsza :)

A ta jedna jedyna, najfantastyczniejsza wśród krasnoludzic, nie tylko brody nie ma, ale jeszcze podobno całkiem niebrzydka jest. Niektórzy twierdzą, że musi jakaś domieszka elfiej, nimfiej lub wróżej krwi w jej żyłach krąży. Ale to pomówienia być muszą, bo przecież wszystkie przodkinie rzeczonej Benerii, takoż jak ona, czci swej strzegły, a wdziękami ino mężów darzyły. O!

 

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Może mąż który domieszkę ową posiadał? ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo droga, niszczysz moją, kurde, niepodważalną… ekhmm… logikę laugh

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Eee, tylko mężów? A stosunków pozamałżeńskich jeszcze nie poznali? Ech, zacofana coś ta kraina ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Emi, może poszukaj bardziej niepodważalnej logiki. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka