- Opowiadanie: Rolf102 - Na orbicie wymiaru

Na orbicie wymiaru

To dopiero sam początek książki która już jest o wiele dalej w procesie twórczym. Z góry dziękuje za przeczytanie

 

Ta książka to wielka opowieść o niespotykanych wydarzeniach których nikt się nie spodziewał. Główny bohater postawiony dosyć wysoko w hierarchii jednego z gangów zostaje zamięszany w wydarzenia podczas których jego działanie będzie miało wpływ nie tylko na jego świat 

Oceny

Na orbicie wymiaru

Życie to nie bajka, każdy mi to powtarzał od młodości. Teraz ja sobie to powtarzam. Bo życie nie jest piękne, życie jest jak kara. Nie mam pojęcia za co, ani dlaczego. Dowiecie się tego na różnych przykładach, a może i na swoim, ale na pewno kiedy przeczytacie tę książkę zrozumiecie czemu ja tak uważam.

 

Zacznijmy od początku, nazywam się Zygfryd, nazwisko nie jest potrzebne, bo nie będzie się pojawiało w tej książce ani innych, bo po prostu go nie znam. Rodzina porzuciła mnie pod klasztorem, ale nie trafiłem tam gdzie było to zamierzone. Sprzed klasztoru zabrał mnie ork, który w tamtych czasach miał niemałe wpływy. Hawer, ork o złotym sercu, chociażby dla mnie. Traktuje mnie dotąd, jak własnego syna. Od początku mnie tak traktował, zatrudnił opiekunkę i ukrywał przede mną, że należy do RPMB. To organizacja, no… może nawet gang, ale zależy jak pojmujesz to słowo. Rok temu czyli kiedy miałem 17 lat dowiedziałem się o tej organizacji, i że Hawer jest tam kimś ważnym. Zastanawiacie się pewnie jak się tego dowiedziałem, to było dosyć proste. Wystarczyło wejść do najgorszych części dzielnic nieludzi. Nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszczał ze względu na bandytów.  

 

Zapomniałem wam powiedzieć, ten kraj, przepraszam królestwo jest podzielone na pieprzone dzielnice i przepełniony nienawiścią do nieludzi czyli również mnie. Z tego co wiem jestem mieszanką elfa i człowieka. Co jakiś czas można trafić na getta, czy specjalne obozy. Żyje dosyć normalnie tylko przez specjalne dokumenty wyrobione przez Hawera, które umożliwiają mi chodzenie po wysoko postawionych dzielnicach, bez problemu ze strażą tylko i jedynie dlatego. Ale tak czy inaczej, nigdy przy wyjściu na ulice nie miałem spokoju, grożono mi, wyklinano i tym podobne.  Nawet raz z powodu mojego pochodzenia zostałem napadnięty w wieku 14 lat przez grupę 16 latków . Jeden z nich, przez moje znajomości, dotąd czyli do 28 roku życia, nie porusza prawą ręką. Tak ja teraz mam 18, a on 28 lat, ja starzeje się 3 razy wolniej przez to że jestem pół elfem.

 

Wracając, kiedy przeszedłem do innej dzielnicy od razu usłyszałem plotki o gangu. Na tym terenie miał niemałą kontrolę. Dosłownie kontrolował wszystko od restauracji po burdele. Po krótkich poszukiwaniach dowiedziałem się, że niedaleko odbędzie się tajne spotkanie dla chcących dołączyć. Udałem się na miejsce spotkania, którym był niewielki magazyn nad jeziorem, niepomalowany i sypiący się budynek, czyli normalny budynek w tej dzielnicy. Wszedłem do magazynu w którym zauważyłem grupkę ludzi a przed nimi siedział na drabinie niewielki człowiek o ciemnych blond włosach o wątłej posturze, pociągłej twarzy i lekko czerwonawej skórze. Wtedy nie wiedziałem jak ważny będzie dla mnie ten człowiek. Podszedłem i wtopiłem się w grupę około 15 osób, od dzieci do ludzi w wieku 40 lat. Tym razem nie rzucałem się w oczy przez moje pochodzenie ponieważ nie było tu ani jednego człowieka oprócz prowadzącego, ale coś mi mówiło że on jak ja jest mieszańcem. Przysłuchiwałem się wywodowi człowieka na drabinie, a później nie pewnym pytaniom grupki. Ja oczywiście nie udzielałem się w rozmowie, co wzbudziło lekkie zaintrygowanie u prowadzącego. Po zakończeniu spotkania zostałem zmuszony do pójścia za prowadzącym, lekkim kiwnięciem jego głowy i przeszywającym spojrzeniem. Chyba uznali mnie za szpiega z gwardii imperialnej, ponieważ po zejściu z oczu tłumu zostałem przyparty do ściany przez dwóch osiłków, w starciu z nimi nie miałem szans, więc postanowiłem się nie szarpać.  

Podszedł do mnie już znany “prowadzący”, zmierzył mnie wzrokiem, a później kazał zgarnąć do “bazy”. Wtedy nie wiedziałem jak dla mnie to będzie nieprzyjemne.

Byłem związany niczym paczka pocztowa, a kolana miałem przy klatce piersiowej, byłem w jakiejś skrzyni, z workiem na głowie i ledwo oddychałem. Na szczęście podróż trwała niedługo. Wyjęli mnie stamtąd i zanieśli do jakiegoś chłodnego pomieszczenia rozwiązali mnie i posadzili na krześle. I w ten sposób wylądowałem na przesłuchaniu.

 

Po jakimś czasie ściągnięto mi worek z głowy wtedy zobaczyłem grubej postury krasnoluda stojącego przede mną. Miał okrągłą twarz i mocno ścięte włosy i jako jeden z nielicznych w swojej rasie nie posiadał brody. Wydawał się arogancki, wypytywał mnie o wszystko, wiek, rasa, a nawet płeć co było dla mnie szokujące. Na nic nie odpowiadałem,  zażądałem spotkania z jego szefem. Krasnolud wyszedł i rzeczywiście dostałem to czego chciałem. Zobaczyłem tego samego starego orka, mojego “ukochanego Hawera”. Zdziwił się niesamowicie, za to ja wręcz przeciwnie spodziewałem się tego od samego początku. Stał tak w zdziwieniu  nie wiedząc co powiedzieć. Ja porozumiewawczo kiwnąłem głową, a “szef” się uspokoił. Od tamtego dnia jestem w gangu, lecz w tych czasach nie tak potężnego jak kiedyś. Kiedyś mieliśmy wpływy na 8 dzielnic teraz tylko na 2. A to wszystko przez konkurencyjne i bardzo agresywne gangi. Dużo ludzi już mnie kojarzy na przykład “prowadzący ” czyli

Indiana– człowiek od rekrutacji. Szokwaiv – krasnolud który mnie przesłuchiwał, człowiek od zbierania pieniędzy. Kciuk– poznany później człowiek od brudnej roboty, gorian czyli po prostu ogromna człekokształtna jaszczurka.

 

I to tylko ludzie z gangu, poznałem mnóstwo osób, ale jeden z nich szczególnie przypadł mi do gustu  i właśnie teraz będe o nim opowiadał. George P, znamy go przez nasze interesy, jest właścicielem baru, chodźby w papierach, tak naprawdę jest alfonsem. Szczerze to była moja pierwsza samodzielna robota.

 

– Dzisiaj masz samodzielną robotę. Pumpkin and pie. Wiesz gdzie to jest? – tak to się zaczęło

– Wiem wpadam tam niekiedy. – uśmiechnąłem się do szefa

– Serio?

– Mają dobre ciasta. – ciągnąłem dalej z uśmiechem

– Po prostu weź oddaj mu te pieniądze. – popatrzył na mnie z zażenowaniem  

– Oddać? Myślałem że raczej…

– Ty na razie nie masz myśleć, tylko działać – mówił do mnie trzymając się za głowę– powiem tyle, stosowałem się przez długi czas do tej zasady

– Jak nazywa się właściciel?

– Poznasz go.

– Znacie się?

– Zdarzyło się że nasze drogi się przecięły

– Dobrze, strzelam że te informacje mi nie starczą, ale coś wymyśle

– Wyjdź, już.

 

Kiedy tylko wyszedłem z mieszkania zastanawiałem co ten człowiek mógł mieć wspólnego z Hawerem, pewnie dużo już przeszedł. Idąc tak mogłem dostrzec jak działa nasz gang. W przeciwieństwie do niektórych my preferowaliśmy grzeczną rozmowę. Nawet niekiedy wspieraliśmy biznesy, które chciały powstać. Posiadaliśmy wszystko w zakresie dwóch dzielnic, z czego największe dochody przynosiły sklepiki. Najzwyklejsze sklepiki, człowiek mógł do nich podejść i kupić co dusza zapragnie. Jak nie na miejscu, to na zamówienie, to przede wszystkim przez nas. tylko my mogliśmy sobie tutaj kupować rzeczy z dzielnicy handlowej i nadal sprzedawać to w jakiejś normalnej cenie. Po drodze mijałem też kilka fabryk, na które mieliśmy wpływ jako taki. Nigdy nie widzieliśmy właścicieli tych budynków, my dostawaliśmy coś od ich pracowników, którym utrzymywaliśmy związki zawodowe oraz udzielaliśmy porad prawnych. Największą instytucją jaką stworzyliśmy i utrzymywaliśmy, było biuro śledcze, mieli zajmować się problemami ludzi, oraz pilnować, aby żaden inny gang nie wchodził na nasz teren. Zajmowali się tym ludzie, których nie znam, więc nie będę się o tym rozpisywał. Gdy dotarłem do baru powitała mnie kartka z napisem “Zamknięte”, którą zignorowałem. Wnętrze wyglądało bardzo ładnie, na korytarzu były postawione fotele oraz stojaki na świece, na podłodze była bardzo ładna wykładzina. Zamiast drzwi były różowe sznurki, które lekko zasłaniały widok, gdy przez nie przeszedłem zauważyłem właściciela, chyba przy próbie pokazu. Siedział on na wielkim fotelu z założonymi nogami i obserwował dziewczynę. Właściciel był szczupły oraz nosił koszulkę na ramiączkach. które jeszcze bardziej pokazywała jego tatuaże, znajdujące się na całym ciele. Poznanie jego imienia było proste, ponieważ było wytatuowane na jego prawym ramieniu. Jego twarz również posiadała te “dzieła sztuki”, była bardzo chuda przez co pasowały do niej te kiczowate tatuaże.

 

– Stop! – nagle wrzasnął człowiek – Kobieto! Wiesz ile rzeczy tutaj zjebałaś?! – kobieta stała i się nie broniła dlatego postanowiłem działać

– Może tak grzeczniej? – zapytałem opierając się o podwyższenie na którym tańczyła kobieta

– Zejdź mi z oczu! – oddelegował dziewczynę do przebieralni – Nie wiem kim ty jesteś, ale wytłumaczę ci jedną rzecz – mówił do mnie nie wstając z fotela – jeśli ją broniłeś, bo jest kobietą to już przegrałeś. To jest biznes i nie będę udawał, że wszystko jest cacy kiedy jest chujowo.

– Może i racja – zastanowiła mnie jego wypowiedź

– Czego chcesz? Jest zamknięte.

– Mam coś dla ciebie – wyjąłem i dałem mu plik banknotów

– No i fajnie, a teraz wypierdalaj – zacząłem wychodzić gdy nagle ktoś mnie zawołał – Trzymaj nie jestem zaraz takim chamem – George rzucił do mnie butelkę whisky i się uśmiechnął

– Dzięki. Miłej roboty

– Uwierz, naprawdę nie jest miła  

 

Jak już mówiłem życie jest karą, ale warto żyć dla tych osób które poznaliśmy i które poznamy

 

I tak jesteśmy tu gdzie ja teraz, czyli w moim jeszcze nie urządzonym biurze. Jako, że równo 20 dni temu dołączyłem, jestem młodzikiem, dlatego jeszcze nie powonieniem mieć biura, ani pierścienia gangu, lecz znowu przez moje znajomości, biuro i pierścień dostałem teraz. I tak, wiem że jestem faworyzowany, ale mi to nie przeszkadza. Biuro jest pomalowane na biało, ma jedno okno na ulicę i sklep spożywczy. Mam zamiar to wszystko pomalować na czarno, wstawić fotel na prawo od wejścia do składziku, a biurko przed oknem, a nim zasłony. Będzie ciemno jak nie wiem, ale mi się to podoba, może innych to wprawia w depresje, ale mnie nie. A składzik przerobie na taką moją małą zbrojownię.

Kiedy tak rozmyślałem przez moje metalowe drzwi zajrzał Szok.

 

– Zigi  – Tak mnie tu nazywają – Są dwie sprawy.

– Jakie? – Zainteresował mnie więc wstałem

– Dziś znowu idziesz ze mną po kolejny dług. A druga to że za tydzień przyjedzie jeden z naszych agentów– Dziwnie to zaakcentował ostatnie słowo

 

Stwierdziłem że dalsza rozmowa z szokiem w drzwiach nie ma sensu. A przy okazji gruby krasnolud w okularach z wystającą głową za drzwi wyglądał bardzo komicznie.

Wyszliśmy na zewnątrz, z tego co mówił szok, ta akcja miała się odbyć w tej samej dzielnicy. Mijaliśmy wiele budynków, ale tylko jeden był warty uwagi. Bank Montekiego czyli kolegi Szoka. Znają się przez ich matki które były najlepszymi przyjaciółkami.

Bank był śnieżnobiały z posrebrzanymi ozdobami wyróżniał się od innych biednych i ciemnych budynków. Może nieduży, ale schludny i zadbany budynek, raz spotkałem nawet tego właściciela, ale to przy przysłudze którą wykonywałem razem ze Szokiem.

 

– Jak się podoba biuro? – odezwał się mój wspólnik

– A co? Urządziłeś mi je?

– Kurwa śmieszne. – Powiedział to bez akcentu i mimiki – Jak je urządzisz?

– Zobaczymy – przeszliśmy jeszcze kawałek

– Zostaw to mnie, jak zawsze.– uśmiechnął się szyderczo

 

 Szliśmy dalej, rozglądając się po ulicy widziałem wielu nieludzi i ich życie, mieszkali w starych, spleśniałych ruderach, sypiących się budynkach, o ile w ogóle mieli mieszkanie. Jedynym źródłem dochodu na życie dla tych ludzi była praca w fabrykach za marne grosze. Jedzenie kupowali na małym targu, na który dostarczano niewiele żywności i tak marnej jakości, wodę czerpali z rzeki, tej samej, do której wylewano wszystkie zanieczyszczenia. Z tego też powodu w biedniejszych dzielnicach często wybuchały epidemie. Ludzie, którzy rządzili tym Imperium, zamiast wybudować przyzwoite domy tym obywatelom, zamiast zapewnić im czystą wodę i zwykłe jedzenie, woleli ucztować, budować wille i pałace dla siebie z podatków i darowizn przeznaczonych na pomoc dla najbiedniejszych. W tym momencie przechodziliśmy obok jednej z takich fabryk, za rogiem był już cel naszej podróży. Weszliśmy do kolejnej w moim życiu meliny, w środku było ciemniej niż na zewnątrz z powodu braku okien, przy kilku stolikach siedzieli goście tego lokalu, o ile można było tak nazwać tą norę.  Powietrze było ledwo przejrzyste od dymu papierosowego, prawie wszyscy palili, ale każdy pił bimber, ponieważ to był najtańszy trunek. Mijając jeden ze stolików zahaczyłem o krzesło, na którym siedział przedstawiciel rasy Velitów, byli to na wpół ludzie na wpół jerze. Wstał i złapał mnie za ramię swoją mocną łapą i szarpnął w swoją stronę, kiedy spojrzałem na niego zobaczyłem jego czarną twarz.

 

– Masz jakiś problem? – zapytał się, z wyrzutem

– Tak, ciebie – powiedziałem mu prosto w oczy

– Coś ty powiedział? – warknął na mnie

 

W tym momencie jego chwyt zaczął się rozluźniać, a jego oczy napłynęły pustką, okazało się że mój towarzysz zabił Velite, odchodząc od trupa Szok rzucił mi spojrzenie pełne politowania. Przy barze stał tylko barman czyszcząc wiecznie brudne szklanki. Krasnolud podszedł do niego i spytał się o coś, barman tylko skinął głową na jednego z gości. Szok podszedł do człowieka palącego przy ścianie. Ja oczywiście przez wysoką posture udawałem osiłka. Słyszałem tylko jakieś kawałki rozmowy, a później usłyszałem ten kultowy tekst

 

– Jeśli myślisz, że przez to, że jestem od ciebie niższy to nie potrafię ujebać ci głowy to się grubo mylisz– Gdy pierwsze raz to usłyszałem byłem zaskoczony, ale teraz wydaje mi się to bardziej śmieszne niż straszne.

 

Człowiek się nie ustosunkował więc wkroczyłem do akcji. Wyciągnąłem  sztylet z pochwy na udzie i pchnąłem go w jego stronę. W tym momencie palacz zrobił unik i odskoczył w bok, przy okazji upuścił papierosa na stopę Szoka, który w tym momencie odskoczył jak oparzony i wylądował z łoskotem na kilku krzesłach, co wyeliminowało go na chwilę z walki. Inni klienci przyglądali nam się z zaciekawieniem, niektórzy nawet zaczęli robić zakłady kto wygra. Mój przeciwnik wyciągnął mały nóż, schowany dotąd w rękawie, Wycelował, zamachnął się i rzucił, na szczęście zdążyłem się uchylić i nóż trafił w ścianę. Tego było już za wiele, zaszarżowałem na przeciwnika i uderzyłem go barkiem, palacz może od uderzenia, może z zaskoczenia, ale poleciał do tyłu, wykorzystując sytuację atakowałem dalej. Najpierw, zanim przeciwnik zdążył złapać równowagę podciąłem mu nogi, wywrócił się na stolik, wtedy rzuciłem się na niego i pod wpływem adrenaliny chciałem poderżnąć mu gardło. Gorian z wielkim zapałem próbował mnie powstrzymać, siłowaliśmy się tak przez kilkanaście sekund, ale mi wydawało się jakby trwało to kilka minut. Wtedy na pomoc przyszedł mi Szok, który już doszedł do siebie, uderzając kawałkiem krzesła w głowę palacza, wtedy mój przeciwnik stracił przytomność. Wytaszczyliśmy gościa z baru w jakąś ciemną uliczkę, gdzie związaliśmy go i poczekaliśmy aż się ocknie, po kilku minutach powoli dochodził do siebie. Kiedy był już zdolny rozmawiać, grzecznie, aczkolwiek stanowczo, wytłumaczyliśmy mu, że nie oddawanie długów, jest niekulturalne. Niestety po tej rozmowie mieliśmy trochę obolałe dłonie, a nasz kolega problemy z przeżuwaniem pokarmu, ale czego nie robi się dla rozwoju osobistego?

Po robocie, miałem zamiar wyjść do baru na kawę, innego baru, nie pije tam gdzie pracuje. Wychodząc z bocznej alejki natknęliśmy  się na Kciuka, Szok powiedział, że ma ważną sprawę do załatwienia, tym samym zostawiając mnie sam na sam z Kciukiem.

 

– Co tam robiliście? – zapytał Kciuk z lekką podejrzliwością

– Pracowaliśmy nad rozwiązaniem kłopotów finansowych jednego dżentelmena. – odrzekłem

– Rozumiem – powiedział – co planujesz na dzisiejsze popołudnie?

– Teraz, miałem zamiar przejść się do baru w sąsiedniej dzielnicy

– Przecież, tuż za rogiem jest bar, dlaczego nie tutaj? Akurat mam do ciebie sprawę nie cierpiącą zwłoki.

– Myślę, że dzisiaj nie chcieliby mnie już tutaj obsłużyć. – powiedziałem porozumiewawczo – Mówiłeś coś o sprawie, którą do mnie miałeś.

– Tak, ale lepiej wytłumaczę ci to już na miejscu, oczywiście jeśli mogę się z tobą wybrać.

– Jasne, nie ma problemu – odrzekłem.

 

Tak się złożyło, że bar był w kierunku, z którego przyszedł Kciuk, ale nie mieliśmy innego wyjścia, to była najkrótsza droga. Kilka przecznic dalej, mijaliśmy małą alejkę, z której dochodziły dziwne odgłosy, więc zatrzymałem się aby to sprawdzić. Jak się okazało, była to łapanka na nieludzi, zorganizowana przez większy patrol gwardii imperialnej. Najczęściej, nieludzi zamykano w specjalnych dzielnicach, ale czasami zdarzały się w nich łapanki, zwykle  nieludzi łapano na głównej ulicy, tylko, że wtedy do akcji wkraczały specjalne, duże oddziały gwardi imperialnej. A w tej uliczce był zwykły patrol, co prawda powiększony, ale ze standardowym wyposażeniem, to było dziwne. Czasami zdarzały się podobne sytuacje, jednak należały do rzadkości, czyżby ktoś podkablował na nielegalny lokal? Mój kolega ponaglił mnie, ponieważ jeden z członków patrolu zaczął się nami interesować, Kciuk miał rację, we dwójkę nic byśmy nie zdziałali, mogliśmy jedynie wpaść w kłopoty. Szliśmy tak jeszcze kilka minut, już w spokoju, mijaliśmy zwykłe jak na tą dzielnicę budynki. W końcu dotarliśmy przed budynek i wyglądał jakby był wybudowany kiedy była tu demokracja. Czyli bardzo dawno temu, podobno nawet stary Hawer nie pamiętał tamtych czasów. Kiedy tak staliśmy, poczułem coś dziwnego, tak jakby ktoś nas obserwował. W tym momencie Kciuk chwycił mnie za płaszcz i pociągnął, miał wyczucie, ponieważ strzałka przeleciała zaraz koło mojej głowy.

 

– Kurwa co jest – krzyknąłem odwracając głowę

 

Napastnika ani widu ani słychu. Zmyć się w tak zaskakująco szybkim czasie, imponujące. Albo był świetnie wyszkolony na takie sytuacje albo wiedział że nie trafi, innych wytłumaczeń nie było. Zapytałem się kciuka czy nic mu nie jest, a on odpowiedział na to szybkim zwięzłym “Nic”. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego mnie to zdziwiło, Kciuk był typem psychopaty śmieszka, był lekko walnięty, ale umiał sobie ze wszystkiego żartować, nawet ze swojej pracy, która polegała na zabijaniu ludzi, więc nic śmiesznego.

Patrzyłem tak na niego przez jakąś chwilę, po czym mój obiekt obserwacji wziął dupe w kroki i sobie poszedł, zupełnie bez pożegnania. Byłem w tak wielkim szoku, że nie ruszyłem się, aż nie zniknął mi z oczu.

 

Kiedy doszedłem już do siebie, stwierdziłem, że jak już tu przylazłem to trzeba coś zrobić. Wszedłem do baru, ludzi (raczej nie ludzie, ale dla wygody będę się zwracał tak do wszystkich ras) nie zdziwiło to co stało się na zewnątrz, w tej dzielnicy to normalny dzień, nawet jakbym tam dostał to by sie nic nie stało. Poza tym, klienci tego lokalu nie wyglądali na uczciwych, czterech Velitów, ich rasa miała wrodzoną skłonność do wchodzenia w konflikt z prawem, sześciu orków, dwóch elfów i jeszcze grupa trzynastu ludzi, którzy uznali za dobry pomysł, udać się do dzielnicy nieludzi, tylko po to, żeby napić się za niższą cenę. Była jeszcze jedna grupa nieznanej mi rasy, najprawdopodobniej byli to przyjezdni, w przeciwieństwie do innych byli uzbrojeni. Trzech z nich miało miecze w pochwach u boku, pięciu włócznie, jeden miał łuk i kołczan pełen strzał.

 

Cholera właśnie, strzałka. Wybiegłem i zacząłem się rozglądać po podłożu. Nic, absolutnie nic. Schylając się, z kieszeni wypadła mi moneta i zabrzęczała o jakiś kamyk, podniosłem ją, wytarłem i włożyłem do kieszeni, wtedy się zorientowałem, że nie mam kluczy, przypomniałem sobie, że jedyna osobą, która się do mnie zbliżyła w ciągu ostatniej godziny był Kciuk. Nie tracąc więcej czasu, ruszyłem w pościg.

 

Kurwa! Kurwa! Kurwa! Tak łatwo dać się zrobić. Sory jeśli myślałeś że tu będą jakieś moje przemyślenia o życiu, ale nie. Jestem teraz tak wkurwiony że nie wytrzymam. Tak się dać obejść. Boże broń mnie od przyjaciół z wrogami sam sobie poradze.

 

Nie chciałem poinformować nikogo z biura. Biegłem tam przez całe 2 dzielnice, nie chciałem rzucać podejrzeń na Kciuka bez dowodów. To musiało mieć coś wspólnego z tą akcją sprzed baru. Musiałem przyspieszyć.

Gdy wszedłem nikogo nie było oprócz recepcjonisty Marida. Starszy gruby dziadek z siwym wąsem i o piwnym brzuchu, ale z tego co słyszałem to mistrz rozbrajania i walki wręcz.

 

– Widziałeś Kciuka ?– zapytałem zdyszany

– A coś się stało? – zapytał poruszając wąsem – Nie widziałem go. – zrozumiał że nie mam czasu

 

Wbiegłem do biura (drzwi były oczywiście otwarte) i zajrzałem do szuflady jednej starej komody.

 

– Nie ma! – Krzyknąłem

 

Nie było moich papierów do poruszania się po dzielnicach zarezerwowanych dla ludzi i bogaczy. Wszystko zniknęło. Usiadłem na krześle i chwyciłem się za głowę.

 

– Jak będziesz się tak darł to pół miasta będzie wiedziało gdzie mamy biuro. – powiedział szok wchodząc do pokoju – Co się stało?

– Później ci opowiem, tylko są dwie rzeczy, ta rozmowa nie wyjdzie poza ten pokój i weź sprowadź tu Gaja

 

Gaj to młody mag, ale o wielkich zdolnościach. Czerwonowłosy magik, niby człowiek a też odrzutek, tak też się poznaliśmy. Ja po pewnej “robocie” miałem łokieć który wyginał się w drugą stronę a on zaproponował pomoc. Cóż, jakimś cudotwórcą w leczeniu nie jest, ale chodźby mogę zginać rękę.

Gaj po minucie, dwóch wszedł w towarzystwie Szoka. Zdziwiło mnie to że tak długo się zbierał, teleportacja przez około 60 km trwa sekundy, więc co on robił? A z resztą nie ważne.

 

– Jak z ręka? – zapytał z uśmieszkiem czarodziej

– Świetnie. Ostatnio chodze tylko dwa razy w tygodniu na masaż i nie muszę co rano maczać ręki w wodzie. – uśmiechnąłem się identyczne jak on.

– Warto wiedzieć. Ale powiedz mi po co tu jestem?

– Musisz znaleźć pewną osobę

– Jaką? – tym razem odezwał się Szok

– Kogo? Kciuka. – wtedy zrozumiałem, że Gaj go nie zna, więc dodałem – Szczupły, łysy gorian.

– Po cholerę, co ci zrobił? – zapytał się krasnolud.

 

– Opowiedziałem mu tą całą historię w którą ja sam ledwo wierzę.

– Potrzebuje jego rzeczy i jakiegoś mocnego wspomnienia

– Rzecz mówisz. Wszystko zabrał.

– Nie dobrze – powiedział z zakłopotaniem  

– Poczekaj – popatrzyłem na łańcuszek przyczepiony do lewego ramienia. Zerwałem go i podałem magowi. – Pomorze?

– Przesiąkł energią, starczy

 

Zapomniałem wspomnieć. Jeśli jakaś rzecz była przy nas przy jakiś emocjach, lub jeśli długo ją posiadamy to łączy się z nami więzią przez którą można nas wyśledzić. Dlatego w naszym fachu często się zmienia wyposażenie. Chyba że się ma na tyle pieniędzy żeby jakiś mag na stałe rzucił zaklęcie powodujące nie łączenie się z właścicielem tą więzią. Ja mam ten płaszcz.

 

– Skąd to masz? Jest przepełnione magią ale nie mogę wyczuć jaką

– Mam go od Kciuka. Mówił coś, że pomoże mi dostrzec coś co jest niewidoczne. Nie mam pojęcia o co mu chodziło.

– Dobra teraz wspomnienie

– Co? Teraz? Nie musisz się przygotować – zapytał zdumiony Szok

– Za kogo mnie uważasz. No przecież że nie – odpowiedział drwiąco Gaj

– No dalej

 

 

 

Pamiętam jakby to było wczoraj, a było tydzień temu.  Złapali go nie mam pojęcia jak, ale się stało. Hawer wysłał mnie na moją pierwszą misję ratunkową. Duży stary budynek z obstawą na zewnątrz, wokół nic nie było jedna z najbardziej zapyziałych uliczek w moim życiu. Wszedłem za róg graniczącego budynku. Postanowiłem się tam dostać przez okno na drugim piętrze. Wszedłem po śmietniku na pierwszy balkon, a później z górki. Drugi balkon, a później chodzenie po parapetach. Oczywiście dwójka ochroniarzy była bardziej zajęta rozmową ze sobą we framudze drzwi, niż pilnowaniem żeby nikt nie wszedł górą. Jak dostałem się do środka zorientowałem się, że to jakiś stary hotel, więc od razu zacząłem iść do kryształowego pokoju. One zawsze są wytłumione więc to idealnie miejsce na pokój przesłuchań. Po drodze nikogo nie było. Gdy otworzyłem drzwi zauważyłem cel i zacząłem go rozwiązywać, gdy tylko skończyłem rzucił się na mnie. Uchronił mnie od rzutu nożem, ale sam dostał w rękę. Od razu wzięliśmy dupe w kroki i wypiepszyliśmy z hukiem przez okno na dach innego budynku. Przez całą drogę Kciuk żartował sobie, że w końcu może zobaczyć jak wygląda jego nie naszpikowana łuskami część ciała.

 

– Dobra to powinno wystarczyć – urwał czarodziej

 

 Wyciągnął rękę w moją stronę podając mi łańcuszek. Gdy dał mi go do ręki poczułem coś dziwnego, łańcuszek był niesamowicie ciężki, czułem że wypływają ze mnie siły. Chciałem jak najszybciej wypuścić ten łańcuszek z dłoni, ale nie mogłem, brakowało mi siły. Właśnie w tamtym  momencie straciłem przytomność. Obudziłem się na ulicy wokół mnie było pełno domów ustawione równo w rządku po obu stronach ulicy, wszystkie wyglądały identycznie, wszystkie domy były pedantycznie czyste, jakby ktoś o nie dbał. Za nimi ciągnęa się jasna pustka, a ulica szła aż po choryzont. Nagle w tle usłyszałem dzwonki i stukot kopyt, odwróciłem się żeby to sprawdzić. Zobaczyłem szczupłego, chudego człowieka w garniturze. Twarz miał przypominającą trupa, pociągłą, chudą i z bardzo widocznymi kośćmi policzkowymi. Włosy miał czarne i dość długie ulizane na lewą stronę głowy.

 

– Widzę że już przybyłeś – powiedział niskim tonem i elegancko nieznajomy – Witam w moich skromnych progach

– Kim lub czym jesteś? – zapytałem się wstając na nogi

– Czy to teraz ważne? – powiedział splatając dłonie

– Tak

– Jak na moje ważniejsze jest to poco tu jesteś. Nie sądzisz?

– Nie

– Widzę że jesteś uparty więc przemilczę tę sprawę

– To wspaniale. Teraz po twojemu po co tu jestem?

– Widzisz mój drogi Zigi szukam na tym świecie ludzi godnych zaufania

– A po co ci potrzebni ci ludzie ?

– Jeszcze nikt tego nie wie.

– Nawet ty? – zapytałem z ciekawości

– Ja wiem, ale moja praca polega na przekazywaniu tylko potrzebnych informacji

– Jaka praca, o czym ty pieprzysz ?

– Tylko potrzebnych informacji – powtórzył z uśmiechem – Dzielnica handlowa i pamiętaj biały kruk powie ci wszystko

 

Nagle poczułem się senny i zasnąłem. Obudziłem się mając tę dwójkę nad głową z ich min mogłem wywnioskować że byli zaskoczeni moją utratą przytomności.

 

– Jak długo mnie nie było?

– Kilka minut, akurat wyszedł posłaniec od Hawera – powiedział Szok.

– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytał Gaj

– A co, nie chciało ci się sprawdzić w mojej głowie? – odparłem z nutką ironii

– Nie jestem jak niektórzy, szanuje prywatność wspomnień drugiej osoby.

– Dzielnica handlowa – odparłem na wcześniejsze pytanie  

– No to mamy problem… wiesz co tam się dzieje? – Odparł Szok

– Nie – powiedziałem zaciekawiony

– Bunt się szykuje.

– Skąd wiesz?

– Może stąd, że Hawer dostał zaproszenie do poparcia go? – rzucił Gaj, przerywając Szokowi – Właśnie po to był posłaniec od Hawera

– I co, poparł?

– W życiu. – wtrącił się Szok

– Kto to mu proponował ?

– Jakiś tam Vix – szybko odparł Gaj

– Jaki Vix? Skąd on się wziął?

– Z Wanderów. – skończył Szok

 

 

 No tak, przez to wszystko zapomniałem, że w naszym mieście są też inne gangi. Gang Wanderów, w moim środowisku był uznawany za tragiczną pomyłkę, która nie powinna się wydarzyć, ale w ich towarzystwie nikt nie odważył się im tego powiedzieć. Czego by o nich nie mówić, trzeba jedno im przyznać, potrafią się zmobilizować, zebrać wystarczającą liczbę chłopaków od czarnej roboty i bez ogródek, w jawny sposób zdemolować jedną z siedzib gangu, który im podpadł. My mieliśmy to szczęście, że Hawer na swój sposób był dyplomatą, chociaż to za dużo powiedziane…

 

– Jak to wyglądało? – zapytałem po chwili

– No zwyczajnie, zwykła rozmowa, pytał czy nie pomożemy etc., nie trwało to długo, kilkanaście minut, ale zdarzył się mały incydent… – zaczął Gaj

– Co się stało? – powiedziałem

– Jakiś biedak przeszedł przez cały parter, ochrona za nim poszła, ale zniknął im z oczu.

– To wszystko?

– Nie, ponieważ ten biedak ukradł Vixowi konia – skwitował Szok

– I co on zrobił? – nie mogłem się oprzeć ciekawości

– Popatrzył ze zdumieniem na puste miejsce gdzie zostawił konia, machnął rękami i sobie poszedł – znowu wtrącił się Gaj

– Coraz dziwniejsze rzezy mówią o tych Wanderach… – odrzekłem, przypominając sobie jedną ze starszych historyjek – Dobra, ale miałem się czegoś dowiedzieć z tej historii z koniem?

– Nie – rzekł Szok, w ostatniej chwili przed tym jak Gaj miał odpowiedzieć

– Ahhh. Wyjdźcie muszę się przygotować do wyjścia – powiedziałem, równocześnie skinięciem głowy pokazując wyjście

 

Rzeczywiście mnie posłuchali,  wychodząc bez słowa. Wstałem z podłogi i poprawiłem krzesło, zacząłem się kierować w stronę wyjścia, ale nagłe usłyszałem jakiś głuchy odgłos ze składziku.

– Kurwa. Mmmmmmm, ale się jebłem – powiedział głos jakby w mojej głowie - ja pierdole, gdzie ja teraz kupię taką obrożę?!  

– Co? Ktoś tam jest? – pomyślałem, w tym momencie zza rogu wyszedł dosyć duży, czarny jak smoła kundel

– No ja. Co się tak patrzysz jakbyś ducha zobaczył. – zapytał ze zdziwieniem – A, zapomniałem, rzeczywiście widzisz ducha

– Jak to? Skąd wiesz że nie żyjesz ? – odparłem, ten dzień był coraz bardziej dziwaczny

Tak mi się chodźby wydaje. Pierwsze, co pamiętam to, że jakiś człowiek w garniturze mówił mi, że za to, że będę dalej żył oczekuje jednego.

– Czego?

– Opieki nad pewną osobą

– Jaką?

– No pomyślmy. Wyjebało mnie do jakiegoś pokoju z jednym człowiekiem, o kogo może chodzić ?

– Dobra czaje, chyba

– Nom. I co teraz?

– No co? Nic. Wychodzę

– Idę z tobą.

– Z jakiej racji?

– Mam cię pilnować, to wolę tak robić

– Dobra chodź już.

 

Dziwnie się czułem mówiąc do psa nawet w myślach. Otworzyłem drzwi, a pies wybiegł. No cóż wytłumaczę im że przyczepił się do mnie na ulicy.

Po tym jak dokupiłem sprzęt zacząłem wracać do biura.

 

– A tak w ogóle jak masz na imię – zapytałem

– Nie mam imienia, a poza tym w dupie to mam, ludzie nadadzą ci imię, a ty musisz się kurwa dostosować. Tym razem masz szczęście, bo muszę być dla ciebie “miły”, tak to określił ten w garniaku. Jak chcesz to se jakieś wybierz.

– Co? Mam ci wybrać? – ogarnęło mnie zdziwienie, miałem wybrać imię dla ducha psa

– No. Jedziesz – ponaglił mnie

– Mahdi

– Skąd pomysł?  

– A co? Coś ci nie pasuje? – odparłem lekko poirytowany, wybrać imię dla czegoś co teoretycznie nie istnieje nie jest prostą sprawą

– Nie, wszystko okej, tylko się pytam – odparł duch, wtedy spadł mi kamień z serca

– A jakoś tak mi przyszło do głowy – powiedziałem szybko

 

Szliśmy niedługo ponieważ sklep z potrzebnymi dla nas rzeczami był niedaleko od biura. Kiedy weszliśmy, zaczęliśmy się kierować w stronę biura Szoka. Miał tam na mnie czekać. Gdy weszliśmy w oczy rzucały się na biało pomalowane ściany i bardzo ładne brzozowe meble. Przy biurku siedział właściciel pokoju oraz jakaś wysoka postać ubrana w ciemny płaszcz z czerwonymi zdobieniami. Wyglądało na to że przerwaliśmy pogadankę przy kawie. Wysokiej postury człowiek odwrócił się i spojrzał na moją twarz. Wyglądał na profesjonalistę w swoim fachu. Wstał i podszedł do mnie ze swoją przerażającą miną. Był elfem, ale nigdy takiego nie widziałem, wyglądał staro co w naszej rasie nie często się zdarza i miał okropnie ciemną karnację  można powiedzieć purpurową oraz posiadał wielki wypalony znak po zewnętrznej stronie twarzy w kształcie przerywanego półkola

– Więc to ty jesteś Zigi – zapytał morderczym głosem

– Tak – odpowiedziałem z niepewnością

– W takim bądź razie miło mi cię poznać – powiedział entuzjastycznie po czym mnie przytulił, nie obyło bez warknięcia Mahdiego – A cóż to za wspaniały piesek?

– Skąd go masz – wtrącił Szok

– Przyczepił się na ulicy, ale wygląda nieźle. Chyba go przygarnę.

– Dałeś mu imię? – zapytał nieznajomy

– Tak. Mahdi

– A niech to, co z moimi manierami, pytam się o imię pasa, a sam się nie przedstawiłem. Rolf do usług – mówiąc to, pokłonił mi się w pół

– To ten agent o którym ci mówiłem – wtrącił krasnolud

– Widzę że Szok ci o mnie opowiadał, powiem że ja też dużo o tobie słyszałem.

– Nie miałeś być tu przypadkiem tydzień później ?

– Miałem, ale Szok poinformował mnie o sprawie z Kciukiem więc się pospieszyłem

– W Ogóle skąd się znacie? Jeśli można zapytać – powidziałę

– Jestem w tym gangu, rzecz jasna znam tu wszystkich – odrzekł Rolf

– Coś jest w nim dziwnego nie uważasz Zigi  

– Przymknij się kundlu

– Grzeczniej się do mnie zwracaj, bo nasram ci w tym składziku

– Szok właśnie wprowadził mnie w szczegóły i mam tylko jedno pytanie. Mamy jeszcze jakieś wskazówki oprócz dzielnicy handlowej?

– Biały kruk

– Ta książka? – zapytał ze zdziwieniem elf

– Nie mam pojęcia. – odpowiedziałem mu

– To może coś pomóc. I nie denerwuj się na Szoka że mi powiedział. Ja nikomu nie powiem. – powiedział, szyderczo się uśmiechając – No dobra panowie wychodzimy. Ja przodem  

 

Szok wstał i zaczął się kierować w stronę wyjścia, poszedłem zaraz za nim.

 

– Jeśli ci się wydaje że on jest dziwny – powiedział krasnolud z dala od kolegi – to dobrze ci się wydaje. Taki już jego urok

– Co to za znak na jego twarzy? – zapytałem

– Zdrada stanu

– Jakiego? Skąd on pochodzi?

– Nikt nie wie oprócz niego – wyszeptał Szok, ponieważ elf zatrzymał się i zaczekał chwilę na nas

– Jak zdradził stan? – zapytałem kiedy Rolf znowu się oddalił

– Mówi, że udało mu się wyzwać ich króla od głupich kurw

– I jak jeszcze żyje? – uniosłem brwi ze zdziwienia

– Uciekł czekając na stryczek, to na twarzy to pamiątka po znakowaniu więźniów

 

Na tym skończyła się rozmowa. Popatrzyłem tylko na osobę przed nami i nie mogłem uwierzyć, że taki wesoły elf uciekł kiedyś z więzienia. Jak widać pozory mylą. Nasza podróż trwała tylko kilkanaście minut, ponieważ Rolf znalazł dorożkę. W końcu dotarliśmy do tej dzielnicy, w przeciwieństwie do poprzednich dzielnic ta nie była, aż tak okropna. Oczywiście zdarzały się brzydkie domy i bezdomni, ale tylko na pobocznych uliczkach, a akurat znajdowaliśmy się za głównej drodze do rynku. Moi towarzysze nie byli skorzy do rozmowy, Szok zamyślony grzebał coś w kieszonkowym zegarku, a Rolf oglądał teren wokół nas jakby czegoś szukając, ja w tym czasie na zmianę patrzyłem na witryny sklepów które mijaliśmy oraz niebo które wyjątkowo nie było zachmurzone. Na pierwszy rzut oka było widać że standardy są dosyć wysokie, mijając tak przeróżne sklepy z: jedzeniem, narzędziami, zbrojami, bronią, butami i jeszcze wiele innych, ale tylko jeden przykuł moją uwagę. Był to warsztat płatnerski w którym sprzedawał człowiek o wątłej posturze i długich spiętych włosach, ale to nie on przyciągnął moją uwagę, tylko jego narzędzia, stare, duże i do tego z glifami. Stwierdziłem że są krasnoludzkie dlatego puknąłem Szoka po ramieniu i wskazałem narzędzia.

 

– Ja się na tym nie znam. Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż uczenie się skąd pochodzi jakiś młotek. Od takich spraw znajdź se innego krasnoluda

 

Szok nigdy nie był fanem bycia typowym krasnoludem, po prostu nie interesowała go praca w warsztacie, ani w kopalni, on ma inne zainteresowanie, któremu poświęca całe życie, pieniądze. Oczywiście tak nie musi być, lecz po prostu sprawia takie wrażenie, że dla pieniędzy zrobi dużo. Ale bardziej jest znany z chęci pomocy przyjaciołom niż z pazerności, lecz najbardziej w życiu nie znosi wykorzystywania ludzi, a szczególnie siebie. Wyszliśmy z dorożki i po chwili dotarliśmy na główny rynek na którym odbywało się przydzielanie patroli. To nie było normalne, ponieważ ustalane są one na początku roku, którego minęła już połowa. Najprawdopodobniej były to dodatkowe patrole, to musi mieć coś wspólnego z tym buntem.

Oficjalnie nic jeszcze, nie miało miejsca, ale musiał się znaleźć jakiś dobrze poinformowany człowiek. Imperatorka Amarantha Briseida Groa Savitri Anahita, władała tym państwem, oczywiście nieudolnie, jak to bywa wśród kobiet. Dyskryminacja wszystkich innych ras poza Ludźmi, była spowodowana jej problemami osobistymi w dzieciństwie, lecz o tym wiedzieli nieliczni. Pamiętajcie każdą informacje da się kupić. Kiedy miała osiem lat, na dwór władcy, wtedy jej ojca, przybyło poselstwo nieludzi z odległej krainy. Mała Amarantha, wtedy uważała się za najlepszą na świecie, ale podczas zabawy z córką jednego z członków poselstwa, następczyni tronu wywróciła się w biegu i wylądowała twarzą w błocie. Ze łzami w oczach pobiegła do swego ojca, który właśnie przyjmował poselstwo, gdy wysłańcy ją zobaczyli, parsknęli głośnym śmiechem, wtedy uciekła urażona. To wydarzenie, odbiło się na niej pozostawiając nienawiść do nieludzi, którą jawnie okazała dopiero po śmierci swego ojca, który był sprawiedliwym i miłosiernym władcą. Najpierw, kazała uwięzić, a puźniej torturować wszystkich nieludzi pracujących na dworze władczyni, później kazała odebrać majątki najbogatszym nieludziom. Kolejnym krokiem, do oczyszczenia Imperium ze “śmieci”, jak nazywała inne rasy, było zakładanie obozów pracy, gdzie trafiali nieszczęśnicy złapani podczas łapanki lub skazani przez “sprawiedliwy” sąd. Teraz, po kilku latach, sytuacja wygląda tak jak wygląda, niemal wszyscy nieludzie żyją w totalnej biedzie, niemal, ponieważ nieliczni, wyjęci spod prawa mają tylko sobie znane sposoby zarobku. Właśnie taką osobą był Hawer, co jakiś czas znikał na cały lub na pół dnia i wracał bogatszy, o kilka sztabek złota. Wracając, gdy szliśmy dalej, cały czas rozglądaliśmy się za jakimiś wskazówkami.  

 

– Jeśli będziemy tak chodzić głównymi ulicami to nic nigdy się nie dowi… – Nagle Rolfowi przerwał jakiś głośny dźwięk. gdy patrzyliśmy w tamtą stronę zobaczyliśmy jakiegoś starszego dziadka stojącego na pudle

– Co to ma być? – zapytał nie kończąc poprzedniego zdania

– Zamknij się i słuchaj. – nawet się nie odwrócił w moją stronę

– Pobratymcy! Dlaczego?! Ja się pytam, d l a c z e g o?! Dlaczego, jesteśmy dyskryminowani? Dlaczego się nas szantażuje, wywozi do obozów pracy, z których nikt nie wraca?! Dlaczego zamyka się nas w więzieniach, nie pozwala normalnie pracować?! Czy z tego powodu, że jesteśmy inni?! Dlatego?! – krzyczał starzec, nagle znikąd zaczęły napływać grupy osób, w większości nieludzi

– Co? Nie sądzisz że to zaplanowane. – zapytał głos w mojej głowie

– Na pewno. Tylko pytanie czy to przedstawienie odbywa się też gdzie indziej

– Co masz na myśli?

– Żeby gangi zainteresowały się tym buntem to, to musi być duża akcja. Ciekawi mnie gdzie jeszcze zbierają ludzie

– Będzie jazda – powiedział Szok, zagłuszając ciągle mówiącego staruszka

– CZY CHCECIE BYĆ DALEJ WYKORZYSTYWANI?! – krzyczał na całe gardło mężczyzna

– NIE! – odwzajemniał się tłum

– CZY CHCECIE NADAL ŻYĆ W BIEDZIE?!

– NIE! – z coraz większym entuzjazmem krzyczał tłum

– KTO JEST WINNY NASZEJ SYTUACJI? MY, CZY CI NIEUDOLNI, RASISTOWSCY  KŁAMCY TWIERDZĄCY, ŻE NAM POMAGAJĄ?! A MOŻE SAMA IMPERATORKA?! – dziadek nie dawał za wygraną

– LUDZIE! IMPERATORKA! KŁAMCY! – skandował tłum

– TO DLACZEGO ONI JESZCZE RZĄDZĄ?! ODBIERZMY CO NASZE!!! – krzyknął tak głośno, że zagłuszył tłum.

– To jest to! – zawołał entuzjastycznie Rolf

– Niby co? – zapytałem ze zdumieniem

– Naprawdę nie widzisz? Patrz – pokazał palcem na szyld widniejący na witrynie księgarni znajdującej się za staruszkiem

– Rzeczywiście. – odpowiedziałem zdumiony. Na szyldzie widniał napis “BIAŁY KRUK” szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę mówcy żeby zadać mu parę pytań.

 

W tym samym momencie tłum ruszył w stronę z której przyszliśmy. Przeciskając się przez tłum zauważyłem, że ktoś nas uprzedził, jakaś osoba podeszła do staruszka i dźgnął go w klatkę piersiową . We trójkę przyśpieszyliśmy, żeby jak najszybciej złapać tego człowieka, nagle postać odwróciła się w naszą stronę. To był Kciuk, sam nie mogłem w to uwierzyć, dlaczego zabił tego człowieka? Nieważne, dowiem się tego kiedy z nim porozmawiam. Nagle, zaczął uciekać, z emocji jeszcze bardziej przyśpieszyłem,  przy okazji wywracając parę ludzi koło mnie. Skręcił w lewo w jakąś bardzo ciasną uliczkę, obejrzałem się za siebie chcąc zobaczyć gdzie są moi sojusznicy, nie było, uznałem to z nic nie znaczącą przeciwność losu, jedyną osobą, która podążała był Mahdi, który ledwo dotrzymywał mi kroku, mam o nim chodźby jedną informację, w poprzednim życiu nie był sportowcem. Kciuk wskoczył na śmietnik, który zagradzał uliczkę, po czym ściągnął na dół drabinę z balkonu nad nim blokując mi przejście, na szczęście drabina zatrzymała się tak, że mogłem ślizgiem przez kosz przedostać się pomiędzy schodkami. Biegliśmy tak jakiś czas, aż napotkaliśmy zakręt, po jego pokonaniu cel mojego pościgu złapał się parapetu, a z niego przeskoczył na drugi, trzeci i tak dalej skakał, byłem w pełni podziwu jego zwinności i jeszcze ślepocie przez, którą nie zauważył drabiny, która stała pięć metrów dalej, z której oczywiście skorzystałem. Kiedy wyszliśmy na dach na nowo rozpoczął się pościg. Biegliśmy tak skacząc po dachach, aż Kciuk skoczył i wpadł przez okno do jakiegoś pokoju a ja oczywiście wskoczyłem za nim , nie spodziewałem się co tam zobaczę. Pierwsze co zobaczyłem to gwardię imperialną trzymającą moich pomocników

 

– Powiem tyle. Plan był dobry, ale wykonanie – na tym została przerwana ta wypowiedź, chodźby dla mnie, bo w tym momencie dostałem czymś ciężkim w głowę

 

Znowu to miejsce, lecz tym razem zamiast na ulicy obudziłem się na salonie u golibrody, a potem usłyszałem tupot kopyt po którym podszedł do mnie znany mi człowiek, wyjął brzytwę i zaczął mnie golić, nie miałem nic przeciwko.

 

– Wiesz zigi ciekawie ci się życie układa.

– Po pierwsze wytłumacz po co mi ten kundel

– Żaden kundel, tylko mięszaniec – odezwał się zagle mój pupil, lecz tym razem na głos

– Umiesz zwyczajnie mówić?

– Nie, umie tylko w tym świecie. – odpowiedział człowiek golący mnie

– No dobrze, ale po co mi on

– Dowiesz się w swoim czasie, na razie to nie potrzebna informacja – uśmiechnął się tak jak za ostatnim razem

– Po drugie po co tu jestem?

– Jak zawsze po pomoc

– Jaką?

– Mieć siłę żeby zabić, a tego nie zrobić, to siła taka sama jak zostawienie złego człowieka przy życiu ale niekiedy siła jednego przeradza się w słabość drugiego. – mówiąc to powolnym ruchem podciął mi gardło  

 

Obudziłem się w celi z Rolfem który był przykuty rękami do ściany, odruchowo sprawdziłem czy ja też nie jestem przykuty, ale tak nie było. W tej chwili której dochodziłem do siebie słyszałem rozmowę mojego przyjaciela ze strażnikiem

 

– Czemu ja jestem przykuty? Tu obok mnie leży ktoś ważniejszy dla was a nie jest. – dzięki Rolf

– Z kilku powodów, na przykład byłeś agresywny, próbowałeś uciec i wyzywałeś moją matkę gdy wkładaliśmy was do celi.

– Ja jej nie wyzywałem, ja po prostu stwierdziłem fakt.

– Przymknij się – po tych słowach zacząłem wstawać

– Wreszcie wstałeś to świetnie – powiedział radośnie Elf

– Aksym, do twoich więźniów przyjdzie dowódca. – powiedział najprawdopodobniej inny strażnik

– Zrozumiałem – w tym momencie strażnik stanął na baczność

– Masz pojęcie gdzie jest Szok – spytałem współwięźnia

– Za ścianą – walnął głową w mur za sobą  

 

Strażnik rzeczywiście się nie mylił, po kilku minutach pojawił się ich przełożony czyli sam dowódca armii. Wysoki człowiek z bujnym wąsem o o groźnej twarzy i o cygarze w pysku. Był ubrany w niebieski spodnie i białą w czarne poziome krat koszule która idealnie na nim leżała. Nie miał lewej ręki a w prawej trzymał piękną pozłacaną laskę, która najprawdopodobniej była dla szpanu a nie przez to że miał problemy z chodzeniem

 

– No proszę, proszę, proszę. – kogo my tu mamy? Dokończyłem w myślach

Wreszcie ktoś godny uwagi, tylko czekać aż ktoś będzie cię chciał stąd wyciągnąć. Jak Hawer wyjdzie tylko ze swojej nory żeby cię wykupić to go od razu zamkniemy – widać że się zna, ponieważ Hawer załatwiłby to pokojowo, ale jednego nie wiedział, Hawer nie jest na tyle głupi jak się może zdawać.

 

Ja nic nie odpowiedziałem, tak czy siak nie zmieniłoby to mojej sytuacji. Popatrzyłem tylko w okno i pomyślałem ile jeszcze będę tu siedział. Odwiedzający naszej celi po krótkiej chwili gapienia się na mnie, odszedł i zostawił nas samych. Nie odzywałem się do Rolfa ani on do mnie, chodźby przez chwile musiałem poukładać myśli. Moje rozmyślania nie trwały za długo, ponieważ po kilku minutach do naszej celi wszedł strażnik który rozkół elfa i wykopał nas ze środka, był czas na jedzenie, na które nie miałem wcale ochoty. Gdy weszliśmy na stołówke, panowała tam naprawde napięta atmosfera, miałem wrażenie że jakbym podszedł do któregoś z więźniów to on, od razu dał by mi w pysk. Stojąc w kolejce po jedzenie naszło mnie na pytania.

 

– Co wy tam w ogóle robiliście?

– Znam tamtą dzielnice jak własną kieszeń, więc zamiast biec za tobą, poszedłem na skróty z Szokiem.

– Właśnie, gdzie on teraz jest, nie powinno go tu być – zaczołę się rozglądać

– Nie ma go. – poinformował mnie nawet nie podnosząc głowy

– Wracając. Co robiła tam gwardia?

– Myślisz że ja wiem?

– Na co ja liczyłem zadając to pytanie? – nagle ktoś stuknął moją tacę swoją

– Co koledzy trudny wybór? Macie tu kasze, kasze i jeszcze trochę kaszy.

– Dobrze cię widzieć Szok. – naprawdę było miło go widzieć – Nic ci nie jest ?

– Wszystko mam na swoim miejscu, więc w porządku – w końcu usiedliśmy przy wolnym stoliku

– Poznałem nowego człowieka. – powiedział znikąd krasnolud

– Człowieka? Przecież to więzienie dla nieludzi

– Mylisz się Zigi. To jest więzienie o zaostrzonym rygorze. A on podobno na takie zasługuje.

– Jest gdzieś tu? – zapytałem zaintrygowany

– Nie. On dostaje jedzenie do celi.

– Czemu? – tym razem odezwał się Rolf

– Bo podobno stanowi zagrożenie dla środowiska

– I mówisz że ma z tobą cele – ciągnął dalej elf

– Na to wygląda że śmierć jednego krasnoluda to dla nich mała strata

– Nie obchodzą mnie twoje nowe znajomości – powiedziałem zniecierpliwiony

– Co? Chcesz się stąd jak najszybciej wydostać. – domyślił się krasnolud

– Jeśli chcecie się stąd wydostać to powodzenia życzę. To jest pierdolona twierdza nie ma stąd innego wyjścia niż główna brama która jest obsadzona po uszy i wykonana z pierdolonego prawie niezniszczalnego adamantium. – powiedział bardzo zdenerwowany elf

– Może powiesz mi i Zigiemu skąd to wiesz?

– Ostatnio dostałem propozycję od pewnego człowieka żebym jakoś uwolnił tytaj zgromadzonych. Za to miałem mieć u niego przysługę, a wyglądał na kogoś z wpływami.

– I mówisz że nie da się stąd wyjść? – zapytałem się

– Myślisz że dlaczego porzuciłem to zadanie? To jest po prostu awykonalne

– Dobra nic na razie nie zrobimy. Musimy się tu rozejrzeć, może coś znajdziemy – widziałem że chłopcy zgadzają się z moim planem.

Koniec

Komentarze

Stosujesz narrację pierwszoosobową, ale tekst jest dla mnie kompletnie wyprany z emocji, suchy niczym pieprz. Jakbym czytał streszczenie czyjegoś życia przez obojętnego narratora. Weźmy choćby początek.

Zacznijmy od początku, nazywam się Zygfryd, nazwisko nie jest potrzebne, bo nie będzie się pojawiało w tej książce ani innych, bo po prostu go nie znam. Rodzina porzuciła mnie pod klasztorem, ale nie trafiłem tam gdzie było to zamierzone. Sprzed klasztoru zabrał mnie ork, który w tamtych czasach miał niemałe wpływy. Hawer, ork o złotym sercu, chociażby dla mnie.

Zero uczuć, jakby postaci w ogóle to nie obchodziło. A więc pośrednio, poprzez narrację, nie obchodzi mnie – czytelnika.

Uniwersum ma w sobie coś ciekawego, widzę oczami wyobraźni wiktoriańską Anglię, zwłaszcza jak rzucasz określeniami takimi jak “gang” czy “ghetto”. Ale pozostałe ukazane obrazy – prześladowania, standardowe rasy fantasy – jakoś do mnie nie przemówiły. Widziałem ostatnio wiele ich przykładów.

Technicznie jest słabo. Obecne powtórzenia, zjadasz też znaki interpunkcyjne. Liczby w beletrystyce zapisujemy słownie. Lubisz też przekombinowywać niektóre zdania, tak jak tutaj:

Jako, że równo 20 dni temu dołączyłem, jestem młodzikiem, dlatego jeszcze nie powonieniem mieć biura, ani pierścienia gangu, lecz znowu przez moje znajomości, biuro i pierścień dostałem teraz.

Burzy to imersję i powoduje, że ja jako czytelnik zatrzymuję się i zastanawiam nad sensem zdania.

Jako początek książki, wybrany fragment nie zarzucił haczyka, a suche rozważania bohatera nie zachęciły do dalszej lektury. Natomiast byłem w identycznej sytuacji jak Ty, Autorze – też coś zacząłem skrobać, ale chciałem poznać opinie o moim stylu. Opinia przychylna nie była, delikatnie mówiąc ;) Dlatego, miast kontynuować “wielki projekt książkowy”, zdecydowałem się udoskonalić warsztat, przerzucając na krótsze formy tekstu. Do książki kiedyś wrócę, ale na razie nie mam co pisać, skoro potencjalni czytelnicy nie byliby zadowoleni z lektury. Taką też radę przekazuję Tobie – udoskonal swój warsztat, a potem wróć do powieści. Tak, to zajmie więcej czasu. Ale zobaczysz, że się opłaci.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tekst jest po prostu najeżony błędami. Mam nadzieję, że książka dalej nie jest napisana w ten sposób. Narracja jest fatalna. Zaczynanie książki od opisu świata jest ogromnym błędem i pójściem na łatwiznę. Świat opisywać trzeba fragmentami, poprzez wzmianki w dialogach i narracji. Jak ma zaciekawić czytelnika jeśli od początku wiemy już o nim wszystko? Intryguje tajemnica, a nie poznane z góry fakty. W tekście jest stanowczo za dużo narracji, a zdecydowanie za mało dialogów. Jak już jesteśmy przy narracji, to historia jest opowiadana zbyt pobieżnie – “poszedłem, zobaczyłem, wróciłem”. Wynika to między innymi ze zbyt małej ilości dialogów. Akcja zamiast miarowo posuwać się naprzód, po prostu zasuwa ze zbyt dużą prędkością. Jednakże mimo tego wszystkiego, powieść ma potencjał. Pomysł mafii w świecie fantasy jest strzałem w dziesiątkę. Chętnie przeczytałbym takiego “Ojca Chrzestnego” w realiach fantastycznych. Ale jeśli to ma się udać, to czeka Cię, Autorko masa pracy nad warsztatem. Wierzę w powodzenie pomysłu, ale na razie jest fatalnie. I czy tytuł jest tytułem książki? Do fragmentu w ogóle nie pasuje.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Chciałbym się odnieść do kilku rzeczy podsuniętych mi w komentarzach.

– Tytuł jest książki a nie fragmentu. 

– Książka, oraz fragment tutaj przedstawiony nie są zbyt rozbudowane ponieważ tę książkę pisze z jeszcze inną osobą, ja zajmuję się historią a druga osoba z moją lekką pomocom rozwinięciem pomysłu. Staramy się na razie zająć miejscami w których brak wydarzeń. Teraz postaramy się dodać więcej dialogów i treści do pierwszych rozdziałów 

– Zmagamy się z problemem okazywania uczuć przez głównego bohatera, w dialogach staramy się dopasować jego wypowiedzi do osoby z którą rozmawia ( Z jedną postacią cały czas żartuje, do jednej postaci jest nastawiony zupełnie chłodno)  Lecz narracja nam nie wychodzi, nie umiemy uchwycić w niej emocji. Jeśli macie do tego jakieś porady to proszę o napisani. 

– Główna fabuła będzie podawana czytelnikowi przez “wizje” ( tak chyba mogę to nazywać) które będą mu pomagać w danej sytuacji , ale powoli będą mu też podawać pewne informacje do głównej historii która zacznie się o wiele później 

Dziękuje wszystkim komentójącym za konstruktywna krytykę i porady smiley. Postaram się w najbliższym czasie dodać kolejny fragment 

 

Przyznam się bez bicia – nie dałem rady przebrnąć przez całość. Tekst usiany błędami – ortograficzne, powtórzenia, interpunkcja, a nawet zwykłe literówki; jest niespójny, raz ksywkę Szoka piszesz z wielkiej litery, raz z małej. Zdarzają się również zdania, które są niespójne wewnętrznie, jak na przykad to:

Na szyldzie widniał napis “BIAŁY KRUK” szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę mówcy żeby zadać mu parę pytań.

Pierwsza część zdania nie ma żadnego sensownego połączenia z drugą.

Momentami ciężko zrozumieć o co chodzi, głównie przez rozwleczone zdania, jak na przykład to:

Skręcił w lewo w jakąś bardzo ciasną uliczkę, obejrzałem się za siebie chcąc zobaczyć gdzie są moi sojusznicy, nie było, uznałem to z nic nie znaczącą przeciwność losu, jedyną osobą, która podążała był Mahdi, który ledwo dotrzymywał mi kroku, mam o nim chodźby jedną informację, w poprzednim życiu nie był sportowcem.

Z powodzeniem możnaby je pociąć lub chociaż podzielić średnikami co znacznie ułatwiłoby odbiór, na przykład tak: Skręcił w lewo w jakąś bardzo ciasną uliczkę; obejrzałem się za siebie chcąc zobaczyć gdzie są moi sojusznicy. Nigdzie ich nie było, co uznałem to za nic nieznaczącą przeciwność losu. Jedyną osobą, która za mną podążała był Mahdi ledwo dotrzymujący mi kroku. Mam o nim choć jedną informację – w poprzednim życiu nie był sportowcem. Tym bardziej, że opisujesz pościg, a takie sceny najlepiej opisywać krótszymi zdaniami, dodaje to dynamizmu.

Nie wiem czy Ty i/lub współautor przejrzeliście tekst przed publikacją, ale na przyszłość możecie spróbować skorzystać z opcji betowania. Tutaj dowiecie się co i jak: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Czy może utrudniającymi odbiór błędami znajdujemy fascynującą opowieść? Nie można powiedzieć, że eksplorujecie obszary, których nikt wcześniej piórem nie liznął, ale dark fantasy z gangami na pierwszym planie daje pole do stworzenia ciekawego tła fabularnego. Niestety szczegóły dotyczące świata są podawane wprost, sucho opisywane, podczas gdy, jak zwrócił uwagę już Pietrek Lecter, można wpleść to w dialogi, racjonować te informacje, wzmiankować. Wtedy wypada to naturalniej.

Styl również mnie nie urzekł. Jest zbyt sucho, bohater wydaje się nie mieć żadnego emocjonalnego nastawienia do opisywanych wydarzeń. Rozumiem, wychował się w mieście pełnym przemocy, zbrodni i rasizmu, więc nie jest zbyt wrażliwy. Niemniej jednak jakieś uczucia chyba ma?

Podsumowując: nie jest zbyt dobrze, ale nie ma co się łamać, każdy kiedyś zaczynał. Przede wszystkim radzę razem ze współautorem przysiąść nad tym, co już macie i przejrzeć tekst, wyeliminować błędy i przydługie zdania, popracować nad stylem. Życzę powodzenia! :)

Ja mam wrażenie, że tekst się rwie. Jakby składał się z fragmentów, których ktoś do siebie nie dopasował.  Na Twoim miejscu potraktowałabym je jako osobne rozdziały.  Rozdział I – przyjęcie do gangu, rozdział II – pierwsza samodzielna robota i tak dalej. Tekst byłby ciekawszy, gdyby rozwinąć te fragmenty jeden po drugim.

Styl pisania nie jest zbyt porywający i całość przez to się dłuży. Za to pomysł jest rewelacyjny. Nie zrażajcie się, piszcie dużo, zastanawiajcie się, jak można napisać coś lepiej. W końcu wyjdzie. Jestem przekonana. Jak zaczynałam wiele, wiele lat temu, było jeszcze gorzej niż tutaj.

Nie byłam w stanie przebrnąć przez całość. Przepraszam. 

Chciałbym poinformować wszystkich że poprawiona, wersja jest już wstawiona do betowania.  Serdecznie zapraszam, do przeczytania, jeśli tym razem będzie się dało.  Starałem się poprawić wszystko o czym była mowa w komentarzach, życzę miłego czytania.

Nowa Fantastyka