- Opowiadanie: MPJ 78 - Legendy brokowskie - pustelnia Rysia

Legendy brokowskie - pustelnia Rysia

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II, Marcin Robert

Oceny

Legendy brokowskie - pustelnia Rysia

 Wiosną roku pańskiego tysiąc osiemset czternastego przed brokowską kapliczką z obrazem świętej Magdaleny, stał człowiek o żołnierskiej posturze. Wrażenie to potęgowały różne części garderoby o wybitnie wojskowej proweniencji, plecak, torba, która niewątpliwie jeszcze niedawno służyła jako ładownica, a długi owinięty skórami przedmiot z boku najprawdopodobniej, był muszkietem skałkowym. Przed oczami weterana znajdowała się urocza ruina. Kapliczkę postawiono wieki temu w celu ukrycia wyjścia z tajnego tunelu prowadzącego do pałacu biskupów płockich. Od wielu lat jej jednak nie remontowano a śnieg, deszcz i wiatr robiły swoje. Podłoga już znikła w dziurze stanowiącej niegdyś wejście do podziemi, a ściany lada chwila mogły za nią podążyć. Nie było szans na to by ją naprawić, raz, że miejscowi tu niemal nie zaglądali, dwa po ostatnich wojnach cała okolica klepała biedę.

Anzelm Szczerbiński, tak bowiem nazywał się nasz bohater, miał co prawda w plecaku pewne zawiniątko, którego zawartość mogła starczyć nie tylko na wybudowanie nowej kapliczki, ale nawet na zakup małego majątku ziemskiego. Brakowało mu jednak choćby odrobiny wiary w ludzi. Czemuż tak się działo? Odpowiedź na to pytanie łatwo poznałby każdy, kto w danej chwili byłby w pobliżu.

– Na skargę do ciebie przybyłem święta Magdaleno, boś nie dopilnowała sprawy. Jak w dwunastym ruszałem z Napoleonem na Rosję, to przed twoim obrazem przysięgaliśmy sobie z Kasieńką, że po moim powrocie ślub weźmiemy. Wracam i czego się dowiaduję? Moja ukochana, jest żoną innego i jesienią nawet dziecko mu powiła. Oj nie mam ja szczęścia w miłości, oj nie mam. Sprawa com ją kochał przegrana, a i Kasieńka już dla mnie stracona.

– Patrz człecze – zdawał się mówić wyraz twarzy świętej. – Jak ja mam pilnować kogokolwiek, skoro dom mój się wali, a ja mogę za chwilę zniknąć w tej dziurze w ziemi?

– Tak, patrzę, że ty masz faktycznie więcej zmartwień niż ja. Myślę tak sobie, że i ty i ja, pomóc sobie możemy. Jak się lepiej poznamy, to na moje zmartwienie znajdziesz jakiś sposób?

– Znajdę – zdawało się zapewniać spojrzenie świętej.

 

Skończywszy przemowę Anzelm zdjął z rozpadającej się ściany obraz i schował do plecaka. Jeszcze tego samego dnia osiadł w miejscu znanym Brzostowa przy drodze pomiędzy Brokiem a Bojanami. Siłą rąk własnych zbudował w lesie najpierw nową kapliczkę dla obrazu świętej Magdaleny, a potem ziemiankę dla siebie. Pod umieszczonym centralnie paleniskiem zakopał zawiniątko z plecaka. Tak na wszelki wypadek.

Czas płynął powoli, pustelnika poczęto zwać Rysiem, po części dlatego, iż żył puszczą, po części dlatego, iż z rysiego futra czapkę nosił. Z czasem zaczął zyskiwać lokalną sławę. Początkowo uważano go za świętego człowieka, co obraz ocalił przed zapadnięciem się w ziemię wraz ze starą kapliczką. Potem dołączyła do tego fama, iż potrafi on uleczyć niemal każdą chorobę. Faktycznie jego mieszanki ziołowe, i mikstury najróżniejsze niejednego ocaliły przed śmiercią. Niekiedy nawet wykonywał drobne zbiegi z zakresu chirurgii, nastawiał złamane kości, przecinał wrzody. Choć inni uważali to za zbędne, on zawsze przed zabiegiem nie dość ze starannie mył ręce, to jeszcze skrapiał je czysta gorzałką. Po kilkunastu latach zauważono też, iż eremita się nie starzał.

Różnie to komentowano, snuto wiele przypuszczeń, a prawda była taka, iż Anzelm należał do stowarzyszenia „Ogarów Chramu”. Jeszcze jako dziecku podano mu miodu, z co stał w beczkach z dębów świętych. Dopiero w XX wieku, badacze stowarzyszenia stwierdzili, iż znajdował się w nim wirus wprowadzający pewne zmiany w DNA. Włosy mu nie zbielały, oczy nie zrobiły się kocie, ale telomery na końcu chromosomu zmodyfikowały odrobinkę. Sam Szczerbiński siadał czasem wieczorem na ławeczce przed obrazem świętej i skarżył się.

– Widzisz Magdaleno, kiedy się dowiedziałem, iż nigdy się nie zestarzeję, to byłem bardzo szczęśliwy.

– Rozumiem – zdawał się z obrazu mówić wzrok świętej.

– Po wieku porażek sercowych, nie uważam tego za dar, jeno za przekleństwo. Co pannę pokocham, miłość jej wyznam, to albo inny lepszą jest partią, albo panna mnie nie chce. Dałabyś mi jakoś znak, jak mam sobie z tym problemem poradzić?

– Zrobię, co się da – zdawał się zapewniać twarz Magdaleny z obrazu.

Nagle z głębi lasu dobiegł odgłos walki jeleni. Anzelm zareagował odruchowo, złapał karabin i cicho ruszył w stronę miejsca skąd dobiegały ryki i głuchy łoskot zderzających się poroży.

Stadko łani z obojętnością oglądało zmagania dwóch samców. Byki walczyły z pełnym zaangażowaniem, podczas szarż spod kopyt wylatywały w powietrze fragmenty murawy, z ran ciekły strużki krwi. Jeden z nich potknął się na tyle nieszczęśliwie, że złamał nogę. Jego konkurent nie zachował się fair, lecz uderzył w odsłonięty bok dociskając przegranego do ziemi. Dopiero upewniwszy się, że przeciwnik nie jest w stanie się ruszyć, odszedł dumnie z łaniami. Szczerbiński odczekał dłuższą chwilę, zanim zbliżył się do leżącego jelenia. Z doświadczenia wiedział, że podczas rui napalone samce potrafią atakować każdego, kogo uznają za zagrożenie dla swego haremu, innego samca, łosia, żubra, lub nawet myśliwego. Na szczęście nic mu nie groziło. Nie musiał nawet dobijać leżącego jelenia, ten bowiem już nie żył. Po dłuższym zastanowieniu Anzelm uznał to za znak.

Po tym zdarzeniu w pustelni lat parę dziwne rzeczy się działy. Święty eremita bowiem nagle zaczął ćwiczy dyscypliny stricte świeckie. Dużo biegał, podnosił kamienie, wpław Bug pokonywał od wiosny po późną jesień, strzelał z rożnej broni. Jeśli tylko pojawił się w okolicy jakiś żołnierz, to gościł go hojnie w zamian ćwicząc z nim władanie szablą i szpadą.

Miejscowi patrzyli na tę aktywność Rysia podejrzliwie. Kiedy więc pewnego dnia znikł, uznali to za element bożej woli. Eremicie trza się modlić, a nie szablą machać. Jako że pół roku później opuszczona ziemianka się zawaliła, poczęto mówić, iż Ryś zmarł. Sama święta zdawała się wiedzieć, co się stało z pustelnikiem, ale nikomu nic nie powiedziała, a szkoda, bo działo się sporo.

 

Panna Teresa Krasławska nerwowo przechadzała się po salonie podwarszawskiego dworku.

– To jakiś kataklizm – rzekła do swej przyjaciółki Dominiki Połanieckiej.

– Cóż takiego.

– Jaki by kawaler się mną nie zainteresował, od razu jakieś nieszczęście na niego spada.

– Anzelm zdaje się być stały w swych staraniach, a nic złego mu się nie stało.

– Bo to on jest tym nieszczęściem! Pojawił się znikąd i niszczy tych, których kocham.

– To nie tak, moja kochana. Ze Szczerbińskich on pochodzi, a to szanowana familia.

– Z których?

– Tych, co gdy był dziecięciem wyjechali do Ameryki. On tam gdzieś w dalekim świecie dorobił się i do ojczyzny powrócił. Folwark sobie kupił i ponoć całkiem dobre interesy prowadzi. Zaś co do niszczenia tych, których kochasz, to jakoś nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.

– Czy wiesz, że kochałam Ksawerego Bukackiego?

– Faktycznie Anzelm mógł mieć nieco wspólnego z jego śmiercią. Ksawery zawsze był grubianinem, obraził Szczerbińskiego, mieli pojedynek do pierwszej krwi. Z tego co powszechnie wiadomo Bukacki był w nim jedynie lekko raniony. Owszem pochowaliśmy go trzy miesiące temu, ale to nie wina Anzelma. Ksawery, niech mu ziemia lekką będzie, całe życie obrażał ludzi i Boga, toteż kara najwyższego go dopadła w postaci zakażenia krwi, co na pogrzebie kapłan podkreślał. Zresztą zdaje się, że specjalnie nie rozpaczałaś po tamtej śmierci.

– No, wiesz, wtedy akurat poznałam hrabiego Aleksieja Stupaka i nawet powiem ci pokochałam go.

– Też sobie wymyśliłaś. – Dominika prychnęła z pogardą. – Toż on zmarł z przepicia.

– Anzelm go zabił!

– Kochana Tereso, przesadzasz. Szczerbiński ze Stupakiem założyli się, kto więcej wódki wypije. Stawką była skrzynka oryginalnego francuskiego absyntu. No cóż, mężczyźni miewają niekiedy tak głupie pomysły. Anzelm zakład ten przegrał, a hrabia w gronie przyjaciół świętował sukces wygranym trunkiem. Gdyby zachował umiar, żyłby do dziś, miast tego wypił duszkiem dwie butelki i zmarł. Nie jest to jednak winą Szczerbińskiego.

– Hrabia miał duszę artysty, to dlatego pił – rzekła stanowczo Teresa. – Czy wiesz jak dziś moje serce drży z niepokoju o Dyzia.

– Tego bawidamka, co majątek przepuścił, i jak wieść niesie, jest morfinistą? Zwariowałaś moja kochana.

– On jest taki światowy i nowoczesny, a przy mnie by się zmienił, naprawił.

– Wybacz, ale wątpię.

– Wiesz jakie katusze przeżywam. Słyszałam, że pokłócili się Anzelmem i spawa jest honorowa.

– To będzie już trzeci obiekt twych westchnień, którego Szczerbiński zabije. – Dominika pozwoliła sobie na odrobinę złośliwości.

– Nie mów tak, bo jeszcze złe usłyszy i się spełni. Brat bladym świtem gdzieś poszedł, może jak wróci, coś będzie wiedział?

– Wiesz, ja myślę, że Anzelm cię naprawdę kocha i jest uparty. Jeszcze dwa trzy takie pojedynki i wszyscy to zrozumieją. Chętnie zostałabym żoną takiego mężczyzny. – Dominika się odrobinkę rozmarzyła.

– Przecież go nie kochasz.

– Moja droga, miłość nie jest niezbędna w małżeństwie, choćby w „Cierpieniach młodego Wertera” twierdzili co innego.

– Jesteś okropna.

– Witajcie, moje panie – Tadeusz Krasławski, wszedł do salonu z dziwnym wyrazem twarzy.

– Mów co z Dyziem! Żyje! – Z miejsca zaatakowała brata Teresa.

– Żyje, ale zapomnij o nim, dzieci to on mieć nie będzie.

– To co się stało?

Tadeusz choć długo maglowany, nie powiedział nic więcej. Po pierwsze nie chciał informować siostry o tym, że był sekundantem Anzelma w tym pojedynku. Kolejną kwestią były konwenanse. Tadeusz nie umiał znaleźć odpowiednich słów by kobietom przekazać informacje, iż Dyzio został wykastrowany. Wszak damom o takich rzeczach mówić nie wypadało. W sumie, gdyby sam tego na własne oczy nie widział, nie uwierzyłby, iż szablą można ciąć tak precyzyjnie. Wolał też oszczędzić Teresie informacji o tym, jak przyjęto wynik pojedynku. Wielu znajomych z towarzystwa znało Dyzia jako zaprzysięgłego łamacza serc niewieścich, o zdawało się, nieograniczonym apetycie seksualnym. Powszechnie więc uznano, iż albo Szczerbiński, albo opatrzność wykazała się poczuciem humoru, pozbawiając Dyzia ulubionej rozrywki.

Wieści jednak dotarły do Teresy i sprawiły, że jakiś czas chorowała. Opiekowała się nią panna Dominika. Zupełnie przypadkiem była również gdy Szczerbiński złożył pannie Krasławskiej wizytę. Zajęła się również pocieszaniem Anzelma, kiedy Teresa oświadczyła mu, iż prędzej pójdzie do klasztoru, niż go pokocha. W tym podnoszeniu na duchu była tak skuteczna, iż wkrótce została panią Szczerbińską, urodziła Anzelmowi czwórkę dzieci i została wprowadzona do stowarzyszenia Ogarów Chramu.

 

Podobno przez ponad sto lat Anzelm i Dominika pojawiali się latem w Broku, by przed kapliczką świętej Magdaleny podziękować za otrzymane łaski. Mieszkańcy Brzostowej i Bojan w tym czasie zaczęli opowiadać o kościele, co się w tamtym miejscu pod ziemię zapadł. Mieszała się przy tym pamięć o kapliczce, w której pierwotnie wisiał obraz świętej Magdaleny, oraz o zawalonej ziemiance pustelnika. Kiedyś Anzelm wspomniał, iż każdy kto tu przyjdzie, może znaleźć drogę do skarbu prawdziwego. Miał na myśli swoją żonę, ale miejscowi zaczęli mówić, iż skarb tu niezmierny w ziemi leży i jedynie prawdziwie pobożni ludzie mogą go zobaczyć. Niestety ktoś te słowa potratował bardzo dosłownie. W latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku skradziono i prawdopodobnie sprzedano szesnastowieczny obraz świętej Magdaleny.

Wieść gminna niesie, iż para letników, Anzelm i Dominika, złożyli przysięgę, iż go odzyskają. Biorąc pod uwagę ich upór, konsekwencję w dążeniu do celu i to, że czas ich nie ogranicza, jest szansa, że święta Magdalena kiedyś powróci do swojej kapliczki.

Koniec

Komentarze

OK, kolejny sympatyczny tekst z Broku.

Trochę zgrzytnęły mi te telomery. Jakoś nie pasowały do epoki, anachronicznie wyglądają.

Czytywałam opowiadania z lepszą interpunkcją. Masz sporo literówek jak na tak krótki tekst.

torba, która niewątpliwie jeszcze niedawno była ładownicą, a długi owinięty skórami przedmiot z boku najprawdopodobniej, był muszkietem skałkowym. Przed jego oczami znajdowała się urocza ruina.

Byłoza. Przed czyimi oczami, muszkietu?

Miejscowi patrzyli na ta aktywność Rysia podejrzliwie.

Tę aktywność…

Babska logika rządzi!

Całkiem zajmująca historia. Szkoda tylko, że wykonanie psuje efekt niezłego pomysłu i utrudnia lekturę.

 

Wra­cam i czego się do­wia­du­je? – Literówka.

 

– Patrz człe­cze,zda­wał się mówić… – – Patrz człe­cze – zda­wał się mówić

Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

Pod umiesz­czo­ny cen­tral­nie pa­le­ni­skiem za­ko­pał… – Literówka.

 

po czę­ści dla tego iż z ry­sie­go futra czap­kę nosił. – …po czę­ści dlatego iż z ry­sie­go futra czap­kę nosił.

 

Jesz­cze jako dziec­ku po­da­no mu wirus wpro­wa­dza­ją­cy pewne zmia­ny w DNA. – To zdanie zupełnie nie pasuje do czasów, o których piszesz.

 

Jego kon­ku­rent nie za­cho­wał się fair play… – Jego kon­ku­rent nie za­cho­wał się fair

To wyrażenie też razi.

 

wpław Bug prze­pły­wał od wio­sny po późną je­sień… – Masło maślane. Za SJP: wpław «płynąc bezpośrednio w wodzie»

Proponuję: …wpław Bug pokonywał od wio­sny po późną je­sień

 

Kiedy więc pew­ne­go dnia znikł, uzna­li to ele­ment bożej woli. – Pewnie miało być: Kiedy więc pew­ne­go dnia znikł, uzna­li to za ele­ment bożej woli.

 

Brat bla­dym świ­tem gdzieś po­szedł, może jak wróci, coś bę­dzie wie­dział?. – Po pytajniku nie stawia się kropki.

 

jakiś czas cho­ro­wa­ła. Cały czas opie­ko­wa­ła się nią… – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Historia ciekawa, sympatyczne losy. Masz talent do zamykania legend w dobrze czytający tekst. Bohaterowie nie przeszkadzają, choć też i jakoś specjalnie też mnie nie ujęli.

Gdyby tylko to wykonanie było lepsze :P

Jeszcze jako dziecku podano mu wirus wprowadzający pewne zmiany w DNA.

Jak u Reg, też mi to zdanie zazgrzytało. Może jednak zaskoczysz mnie, jak z cesarzem pruskim i Irokezami? :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Poprawki naniosłem. 

 

Niestety w tym przypadku precedens Irokezów Fryderyka II nie ma zastosowania. Po prostu potrzebowałem jakiegoś wyjaśnienia,  faktu iż eremita się nie starzeje. Typowe wyjaśnienia w stylu: wampir, upiór itp eliminuje temat czyli kapliczka. Elf odpadł z powodu rzucających się w oczy spiczastych uszu laugh Wówczas powróciłem do koncepcji jaką sobie wymyśliłem, dawno, dawno temu, jeszcze zanim zacząłem swoją przygodę z tym portalem. Przeczytałem wówczas, że nasze starzenie się jest spowodowane tymi telomerami na końcu chromosomu. W oparciu o koncepcję, co by było jakby niektórzy ludzie umieli to zmienić napisałem sobie “Ogary Chramu”. Dziś o latach doświadczeń tutaj wiem, że bez solidnej edycji, nie ma szans by to wydać. Aczkolwiek kilka pierwszych opowiadań tu wrzuconych było właśnie fragmentami mej radosnej pisaniny. 

Trochę z lenistwa, trochę z marzenia że może jednak kiedyś mi się uda, postaci stworzone w “Ogarach” pojawiają się w opowiadaniach, które wrzucam tu i teraz.  Anzelm co prawda jest postacią świeżą, choć jego rodzinka w tamtej pisaninie się pojawia.

Tak na marginesie z powieści”Nad Niemnem” oraz “Rodzina połanieckich” pożyczyłem sobie imiona oraz nazwiska bohaterów tego opowiadania (poza Szczerbińskimi).

Dokładasz kolejną cegiełkę do legend. Historia jest całkiem ciekawa, odrobinę przewrotna, także przyznam, że czytało mi się całkiem przyjemnie.

Przeszkadzało mi wplatanie do opowiadania wyrażeń współczesnych. Ale historia jest na tyle ciekawa i dobrze napisana, że zagłosuję za Biblioteką.

No wiesz, DNA, mutacja telomery, chromosomy oraz białe włosy miały w założeniu miały być zabawnym nawiązaniem do Wiedźmina. Geralt też nie miał za dużo szczęścia w miłości, ale wasze komentarze sugerują, iż mi koncept nie wypalił.  

Bardzo się wciągnąłem w to opowiadanie. Super klimat, gratuluję i pozdrawiam! :)

Nowa Fantastyka