Amos obudził się niedługo przed świtem, dysząc i drżąc.
– Zły sen, najdroższy? – spytała Nino, odwlekając moment odrzucenia pledu i wstania z łoża. Tulenie się do silnego i ciepłego ciała męża dawało o wiele więcej przyjemności. Za oknem ptaki już zaczynały chwalić bogów śpiewem.
– Śniło mi się… Objawiła mi się Łagodna Królica.
Nino podparła się na łokciu, aby lepiej widzieć małżonka w niepewnym świetle rodzącego się dnia. Teraz mogła dostrzec nawet ślad siennika odciśnięty nad brodą i pasemko czarnych włosów, mimo rześkości poranka przylepione potem do czoła. Swoje włosy, równie ciemne, odgarnęła za ucho. Bogowie nie nawiedzali śmiertelnych tak sobie, bez celu. Ciekawość paliła kobietę.
– I?
– Powiedziała, że daje mi moc czarownika.
– Ach!
Cała gama uczuć zawarła się w tym westchnieniu. Czarownik! To ktoś o wiele wyżej niż wytwórca sandałów, nawet sandałów tak wygodnych i pięknie zdobionych, że chętnie noszą je kapłanki. Ba! Czarownik stoi wyżej od pisarza! Jak wspaniale być żoną maga, który potrafi rozwiązać każdy problem!
– I dała ci moc? – niecierpliwie dopytywała żona.
– Nie jestem pewien. Coś się we mnie zmieniło…
– Co, oblubieńcze mojej duszy?
– Jakby w mojej głowie… Jakby tam był dom. Jedna ściana została zburzona i okazało się, że za nią znajdują się kolejne izby. Ale jeszcze nie wiem, jakie sprzęty w nich stoją.
– Och, to wspaniałe! Dzięki niech będą Łagodnej Królicy! Rzuć jakiś czar, mój magu!
– Nie wiem, jak to się robi.
– Ale jak to? – Nino poczuła się jak bukłak przebijany strzałą. – A jeśli to był tylko sen?!
– Nie sądzę. Czuję się… Już ci mówiłem, jakoś inaczej. Doznałem iluminacji.
– Czego?
– Jak by ci to wyjaśnić… Nie wiedziałem, ale bogowie zesłali mi wiedzę. Tak, jak światło lampki oliwnej rozjaśnia mrok.
Nowe, mądrze brzmiące słowo niemal rozwiało wątpliwości Nino. Małżonek wcześniej nigdy się tak nie wyrażał. Jednak ziarenko podejrzliwości pozostało.
– A kiedy się upewnisz? Kiedy zaczniesz rzucać zaklęcia?!
– Bogini powiedziała, że muszę pójść do świątyni i porozmawiać z arcykapłanką. Tam dowiem się więcej.
– Więc nie każmy Królicy czekać, Amosiku kochany!
Nino zerwała się i zakrzątnęła przy mężowskim śniadaniu, nie licząc na rozespanych i leniwych niewolników.
Wkrótce położyła na stole przed Amosem kawałek wczorajszego placka – uznała, że szkoda czasu na pieczenie świeżego chleba – ser, kilka fig oraz kubek piwa. Złapała cebrzyk i popędziła do obórki wydoić kozę, trzymaną w obejściu ze względu na dzieci, by mąż dostał chociaż ciepłe mleko, zanim ruszy w drogę.
Kiedy przyszły czarownik popijał świeżo udojony przysmak, do kuchni przyczłapał, trąc zaspane oczka, pięcioletni Szupri. Natychmiast wgramolił się tacie na kolana. Zaczęli gawędzić, zgodnie pociągając na zmianę po łyczku.
– Tatuś, tatuś!
– Co, skarbie?
– A ja wczolaj namalowałem pięknego konika. Chcesz zobaczyć?
– Nie teraz. Jak wrócę. Gdy skończymy mleczko, muszę iść do świątyni Łagodnej.
– A dlaczego?
– Tak mi kazała Królica.
– A weźmiesz mnie ze sobą?
– Ktoś musi zostać w domu, zaopiekować się mamą, Nissą i tym śpiochem Amosidem. – Szewc delikatnie starł białe wąsy z malutkiej buzi.
W tym czasie Nino otrzepywała z kurzu odświętną szatę męża.
Właśnie – szatę. Świąteczną, ale nadal z szarego płótna, tylko cieńszą, staranniej utkaną i haftowaną srebrną nicią przy troczkach na piersi. Ciekawe, czy Amos będzie nosił kolorowe ubrania, jak kapłanki. To byłby ogromny zaszczyt, prawda, ale mąż tak nie cierpiał różowego, przypisanego służkom Łagodnej…
Wyekspediowawszy małżonka, Nino nakarmiła swoje trzy ukochane urwisy – Amosid i Nissa też już zdążyli wstać. Sama również zjadła śniadanie, choć nie odczuwała zbytnio głodu – co innego zajmowało jej myśli. Poprzydzielała niewolnikom zadania i pospieszyła na targ.
Przyszła za wcześnie, setki tomarijczyków i tysiące ich żon, dzieci i służących tylko co wstały, crescendo głosów przekupniów i klientów dopiero się rodziło, popychane niezbyt jeszcze palącymi promieniami słońca. Pokręciła się chwilę, obserwując, jak spóźnialscy wykładają towary na straganach. Wreszcie dostrzegła, że sąsiadka, piękna i dumna ze swej urody Batszo, podchodzi do kramu piekarskiego. Nino czym prędzej wkroczyła w chmurę smakowitego zapachu świeżego chleba i stanęła obok kobiety w sukni zasznurowanej tak niedbale, że ukazywała stanowczo za wiele.
– Sella, moja droga, daj mi tuzin miodowych bułeczek – zwróciła się do piekarzówny. – Mamy dziś z Amosem wyjątkowy powód do świętowania.
– Czyżby twój niewydarzony szewc znalazł kupca na aż dwie pary sandałów? – zainteresowała się jadowicie sąsiadka. – Łgarstwem oczywiście, bo jakżeby inaczej?
– Och, witaj, Batszo. Wybacz, nie poznałam cię. Myślałam, że to jakaś lafirynda w naprędce narzuconej sukni przybiegła po śniadanie dla rozczarowanego klienta.
– Gdybyś w moim wieku miała co pokazywać mężczyznom, w ogóle nie nosiłabyś sukni! – Batszo, niby to poprawiając szatę, jeszcze powiększyła dekolt.
– W twoim wieku? Chyba Żółwica odebrała ci zdolność rachowania! Jeszcze długo nie będę miała tyle wiosen, co ty teraz!
Mała Sella dzielnie próbowała zażegnać rozkwitającą awanturę:
– Proszę, oto bułeczki, pani Nino. Cóż takiego się wydarzyło?
– Och, chyba nie powinnam o tym mówić, żeby nie zapeszyć – szewcowa mimowolnie pogładziła talizman na szyi – to dopiero początek zmian…
Oczy sprzedawczyni rozbłysnęły, Batszo niby to uważnie oglądała chlebki o fantazyjnych kształtach, ale uszy zaczerwieniły jej się z ciekawości.
– No dobrze, powiem, tylko nie powtarzajcie nikomu… Amosa nawiedziła bogini i powiedziała mu, że zostanie czarownikiem – szepnęła szewcowa.
A potem przełożyła bułki do kosza, zapłaciła i odeszła, triumfalnie kołysząc biodrami. Wręcz czuła na plecach kłujące zazdrosne spojrzenie Batszo. A pewnie! Każdy wiedział, że magowie są wyjątkowi, za swoje usługi żądają ogromnych pieniędzy i otaczają się luksusami godnymi księcia.
Nino pokręciła się jeszcze po targowisku, odwiedziła kilka straganów, w każdym napomknęła o niesamowitym wyróżnieniu, które spotkało ich rodzinę. Wreszcie kosz z zakupami zrobił się ciężki i szewcowa zamierzała skierować kroki ku domowi, gdy zobaczyła męża wychodzącego z karczmy „Pustynna Róża”.
Amos był przerażony i blady jak niewypieczone ciasto chlebowe. Kobieta przez chwilę wahała się, czy biec za małżonkiem, czy też sprawdzić, co takiego zaszło w oberży. Widok szewca spokojnie zdążającego prosto do domu zadecydował. Z mężem jeszcze zdąży porozmawiać. A skoro Nino przypadkiem znalazła się w pobliżu, najpierw zajrzy do karczmy. Może Amos rzucił urok tak potężny, że aż wystraszył się własnej mocy?
Wewnątrz zacienionego budynku nic nie wskazywało na spektakularne wydarzenia. O tej porze niewielu ludzi odwiedzało oberże. Kilku kupców z południa siedziało w rogu, żując betel, popijając swój ulubiony gorzki napar i gawędząc wesoło, acz niezrozumiale. Stary Szakri leżał obok dzbanka z winem i chrapał donośnie. Pod ścianą dwaj pijani mężczyźni, znani szewcowej tylko z widzenia, obejmowali się i przepraszali wzajemnie.
– Ninjo! – zawołał karczmarz. Nawet to krótkie imię wymawiał z obcym, miękkim akcentem. – Jeśli sukas męza, to właśnie wysedł. Biegnij, a jesce go złapies.
Kobieta nieśmiało podeszła do gospodarza.
– Dzień dobry, Mirdżu. Widziałam Amosa, wydawało mi się… – Zawahała się. Żona nie powinna obgadywać małżonka z obcymi mężczyznami. Z przyjaciółkami to co innego. No, ale już zaczęła mówić. Ciągnęła więc: – Że jest zdenerwowany. Czy coś się tu stało?
– To nie w „Pustynnej rózy”! – kategorycznie oświadczył karczmarz. – Juz psysedł roztsęsiony. Zamówił kubek wina, ale ledwie umocył usta, tamci dwaj – nieznacznie pokazał podbródkiem – zacęli sobie wymyślać i rwać się do bitki. Amos odstawił kubek, jakby znalazł w nim scyny wielbłąda, a nalałem najpsedniejsego wina, słodkiego jak nowo poślubiona, młodziutka zonka, słowo daję! I wysedł.
– Pójdę za nim. Muszę się dowiedzieć, co go trapi.
***
– I jak, mężu umiłowany, jesteś już czarownikiem?
– Jestem, jestem – zamruczał, nawet nie odsuwając rąk od twarzy.
– Czy będziesz musiał nosić różowe szaty?
– Czarownik nie potrzebuje kolorowych szat!
– Jak to nie? Myślałam…
– Nie mogę o tym mówić! – Odwrócił się z niechęcią.
– A co z nowymi izbami w domu wewnątrz twojej głowy? Czy dowiedziałeś się w świątyni, jakie dostałeś meble?
Amos myślał przez chwilę, po czym odrzekł:
– To chyba mogę ci powiedzieć. – Ożywił się odrobinę, zerknął na żonę, która nie odrywa od niego rozpłomienionych oczu. – Nauczyłem się czytać. Pewnie są jeszcze inne, potrzebne czarownikowi talenty, ale o nich przekonam się we właściwym czasie.
Nino poczuła, jak ramiona prostują się jej z dumy, a piersi nabrzmiewają, jakby znowu spływało do nich mleko. Jej mąż opanował sztukę czytania! Coś, na co kandydat na pisarza potrzebuje długich lat spędzonych w szkole! Nie bez powodu ten zawód cieszy się ogromnym szacunkiem. A jej przezdolny Amosik nauczył się wszystkiego w ciągu jednej nocy! Nie mogła się doczekać, aż przekaże nowinę sąsiadkom. Na razie ciekawa była granic mężowskich możliwości.
– Pisać też potrafisz?
– Nie próbowałem. Pewnie potrafię, choć nie tak wprawnie jak doświadczeni urzędnicy.
– Okaż mi, Amosiku najdroższy, moc, którą obdarzyła cię Królica! Rzuć jakiś urok dla swojej słodkiej Ninonki! – Usiadła na ławie obok męża, objęła go, przytuliła się.
– Daj mi spokój! – Mag wstał i odszedł na drugi koniec izby, nagle na powrót zdenerwowany, sztywny i obcy.
– Co ci jest, mój luby? – zaniepokoiła się kobieta. Amos nigdy nie pozostawał tak nieczuły na pieszczoty młodszej o kilka lat żony.
– Nic!
– Co ci powiedziała arcykapłanka? Czy coś wyczytałeś?
– Nie mogę nikomu powtarzać. To sprawa między mną a boginią.
Czarownik nie chciał w żaden sposób zdradzić, co go trapi.
Zaraz po południowym posiłku do domu szewca zaczęły zaglądać sąsiadki. Każda podawała jakiś mniej lub bardziej wydumany pretekst wizyty – a to przyszła pożyczyć garstkę rozmarynu, a to spytać o przepis, a to szukać psotnego synka… Ale wcale nie chciały słuchać, że Amos opanował sztukę czytania. Każda z ciekawością gapiła się na gospodarza, jakby oczekiwała, że od wczoraj wyrosły mu rogi, a co najmniej zielona broda długa na dwa łokcie.
Co odważniejsze uskarżały się na rozmaite niedogodności, wyraźnie oczekując, że Amos jednym gestem rozwiąże problemy bolących stóp, zaginionych owieczek, niekiełkującego ziarna, córki, która odrzucała wszystkich kandydatów na męża… Mag początkowo próbował wyjaśniać, że może prosić Łagodną Królicę tylko o rzeczy leżące w jej gestii, ale prędko zrezygnował – kobiety i tak zdawały się nie słuchać.
Najbardziej namolna była gruba piekarzowa, Kando. Utyskiwała, że małżonek już nie pragnie jej tak, jak przed laty. Wzdychała, że dałaby wiele za przywrócenie młodzieńczej sylwetki lub chociaż mężowskich pieszczot i roziskrzonych spojrzeń. Nino współczuła kobiecie, której urodę skradły liczne ciąże i porody, i próbowała znaczącymi spojrzeniami i wymownymi gestami skłonić maga do pomocy.
Czarownik jednak nawet nie spróbował. W końcu rozczarowana Kando skierowała się do wyjścia. Na pożegnanie syknęła jeszcze gospodyni:
– Prawdę mówiła Batszo! Twój mąż jeszcze nie rzucił ani jednego zaklęcia, a ty już zadzierasz nosa i gardzisz dawnymi przyjaciółkami!
Nino, wściekła, że wymarzona zazdrość sąsiadek wydaje tak cierpkie owoce, zwróciła się do męża:
– Dlaczego nie pomogłeś Kando?!
– Nic nie rozumiesz, kobieto! Nie wiesz, co przeczytałem w świątyni! Magia ma swoją…
– Ja nie rozumiem?! Przecież Łagodna może rozpalić ogień pożądania w każdym, co dopiero w niestarym jeszcze piekarzu! Mężczyźni w jego wieku bywają jurni jak młodzieniaszki! To już nie bóle brzucha ani głupawy czy niewydarzony syn! Mogłeś rzucić czar, tylko nie chciałeś! Nie rozumiesz, co czuje kobieta! Jesteś po prostu ograniczony i pod…
Już wykrzykując te słowa, Nino wiedziała, że posuwa się za daleko. Ale nie potrafiła powstrzymać języka. Amos w trzech szybkich krokach przemierzył kilka łokci dzielące go od żony. Podniósł prawą pięść. Szewcowa osłoniła głowę rękoma, aby chociaż urodziwą twarz uchronić przed ciosem…
…który nie padł. Ze wszystkich wydarzeń owego pamiętnego dnia, to wydało się Nino najdziwniejsze i najbardziej złowróżbne. Amos, zamiast nauczyć pyskatą połowicę szacunku, jak to miał we zwyczaju, opanował gniew, usiadł ciężko na ławie i ukrył nagle pobladłą twarz w dłoniach.
***
Młody czarownik potrzebował rozmowy z bardziej doświadczonym kolegą, ale w całym Tomaris nie mieszkał żaden mag. Ani teraz, ani za pamięci najstarszej kapłanki Przedwiecznej Żółwicy. Odziana w fiolet służka bogini mądrości, spędziwszy pół dnia w świątynnej bibliotece wśród pergaminów i tabliczek, powiedziała Amosowi, że ostatni czarownik żył w osadzie za czasów pradziada obecnie panującego księcia.
Szewc musiał więc wyruszyć do pobliskiego Katsikopolis, gdzie mógł zasięgnąć rady aż u czterech magów różnych bogów.
Nino postanowiła wykorzystać podróż małżonka, aby odkryć jego tajemnice. Najpierw zapewniła sobie pomoc młodszej siostry, żony pisarza. Jeśli tylko szewcowej udałoby się dostać do tego miejsca w świątyni, gdzie Amos poznał swoje zgryzoty, spróbowałaby skopiować wszystkie odnalezione napisy. A wtedy Kamoro, która nieco nauczyła się czytać, powie Nino, co oznaczają znaki.
Potem schowała woskową tabliczkę pod suknią i udała się do centralnej dzielnicy, gdzie znajdowały się świątynie, także chram Łagodnej. Szybko przekonała posługaczy, że musi rozmawiać z kapłanką i wkrótce pokłoniła się młodziutkiej kobiecie w bladoróżowej szacie. Akolitka, jak wszystkie wybranki Królicy, twarz miała śliczną, a sylwetkę ponętną.
– Jakaż sprawa przywiodła cię do świątyni Łagodnej Królicy?
– Chodzi o mego męża, pani.
– Czyżbyś pragnęła odwieść małżonka od składania ofiar bogini? – Piękność zmarszczyła smoliste brwi.
– Skądże! – Nino, oburzona posądzeniem, zatrzepotała rękoma. – Chodzi o Amosa. Słyszałaś o nim, pani? Został czarownikiem.
– Ach! Jesteś więc jego żoną! I co?
– I mój mąż bardzo się trapi nowymi obowiązkami. Chciałabym go wesprzeć, jak przystoi kochającej żonie. Ale nie wiem, jak mam to zrobić.
– Chodź za mną.
Dziewczyna zaprowadziła Nino do starszej kapłanki. Starszej w latach – kształty miała pełniejsze, dojrzalsze – i w hierarchii świątynnej – nosiła znacznie ciemniejszą suknię, koloru płatków dzikiej róży. Szewcowej aż oczy zalśniły na widok szaty o tak intensywnej barwie. Ukłoniła się znacznie głębiej niż młodej akolitce.
Na starszej kapłance słowo „mag” nie wydawało się wywierać szczególnego wrażenia. Nino długo tłumaczyła, że musi pomóc małżonkowi. Jeszcze nie wie jak, ale wystarczy odwiedzić miejsce, do którego i jego zaprowadzono. Obowiązkiem żony jest choćby wysprzątać izbę, w której trudzi się mąż. Amos tak nie znosi wszędobylskiego pyłu… Przytaczała coraz to nowe argumenty za dopuszczeniem jej do tajemnic maga.
Wreszcie kapłanka ustąpiła.
– Dobrze, zawiodę cię do komnaty czarodziejów – obiecała z uśmiechem, który wcale nie spodobał się szewcowej.
Długo szły przez labirynt pomieszczeń i korytarzyków. Szewcowa nie potrafiłaby trafić z powrotem do wyjścia, ale nie przejmowała się tym, chłonąc piękno przybytku Łagodnej. W świątyni nie znalazłoby się ani jednej ściany pozbawionej ozdób. A to mozaiki z marmuru w różnych odcieniach, zazwyczaj przedstawiające Królicę i jej dokonania, a to płaskorzeźby ze scenami tak wyuzdanych igraszek, że Nino, matka trojga dzieci, rumieniła się ze wstydu. Młoda żona próbowała zachować w pamięci kilka co ciekawszych pozycji.
Wreszcie kobiety zatrzymały się przed kamiennym prostokątem obramowanym marmurem rzeźbionym w nieskomplikowany, geometryczny wzór. Z prawej strony, na wysokości pasa znajdowało się ciemnoróżowe wgłębienie.
– Oto wejście do komnaty czarowników – ogłosiła kapłanka, jakby z triumfem w głosie.
– Ale jak je otworzyć? – spytała skonsternowana Nino.
– Tego może dokonać tylko mag. Przykłada dłoń tutaj – wskazała na wgłębienie – a drzwi znikają.
Szewcowa przytknęła rękę do dołka. Nic się nie stało. Wklęśnięcie okazało się gładkie i chłodne.
– A co jest za tymi drzwiami?
– Nie wiem. Kiedy twój mąż tam wchodził, widziałam tylko ciemność. Nikt oprócz czarowników nie ma dostępu do tej komnaty. Nawet arcykapłanka.
Pierwsza próba poznania tajemniczego problemu Amosa okazała się całkowitą porażką.
Następne nie nastąpiły prędko – pod nieobecność męża na Nino spadły dodatkowe obowiązki: musiała przejąć zarządzanie warsztatem. Nie brakowało jej ogólnej wiedzy – tę posiadła w rodzinnym domu, pod okiem ojca, również wytwórcy sandałów. Ale nie znała możliwości czeladników tak dobrze jak Amos, popełniła kilka błędów. To przez nią cudownie wyprawiona kozia skóra została zmarnowana. No i nikt nie potrafił dorównać Amosowi w zdobieniu butów. Szewc zazdrośnie strzegł sekretu tłoczenia skóry w piękne wzory. Bez czujnego oka gospodarza, dochody ze sprzedaży spadły.
Bieda bynajmniej nie zajrzała w oczy Nino, głód nie groził rodzinie ani pozostałym domownikom. Ale świeżo upieczona czarownikowa musiała nagle zacząć oszczędzać, przestać chodzić do amfiteatru na przezabawne komedie, zrezygnować z kilku planowanych zakupów, odmawiać najbliższym drobnych przyjemności, rzadziej przygotowywać kołacze i dodawać do nich mniej miodu oraz bakalii, zmniejszyć ilość drogich przypraw… Nie tak wyobrażała sobie życie żony maga.
Po niespełna trzech miesiącach, kiedy już szewcowa przyzwyczaiła się do nowych zadań i coraz lepiej sobie z nimi radziła, wrócił wyglądany z utęsknieniem Amos. Synowie wypatrzyli ojca wcześniej i z radosnym piskiem pobiegli go przywitać. Gdy stanął w drzwiach, obarczony siedmioletnim Amosidem i pięcioletnim Szuprim, również żona i córka z radością rzuciły się w stronę pana domu. Nino nieco wolniej – zaskoczona zmianami, jakie zaszły w wyglądzie męża w ciągu tych niewielu tygodni rozłąki. Strasznie wymizerniał – czyżby w Katsikopolis cierpieli głód? – oczy miał zaczerwienione, poruszał się szybciej, jakby nerwowo. Ale to nadal był jej ukochany Amosik. Już ona go utuli, ukoi, odkarmi. Krzyknęła na nastoletniego niewolnika, aby pobiegł na pastwisko, po jagnię na ucztę.
***
Amos przywiózł rodzinie piękne podarki. Nino dostała koszulę z cieniuchnego płótna, tak jasną, że niemal książęco białą. Ale to nie jakość tkaniny najbardziej zachwyciła kobietę. Ubiór ozdobiono bladoróżowym haftem. Jako żona maga Łagodnej Królicy miała prawo do tej odrobiny koloru w strojach. Wreszcie marzenia zaczynały się spełniać! Gwałtowny wybuch radości pchnął kobietę w objęcia męża. Nino oplotła nogami talię Amosa, zasypała twarz pocałunkami, lekko ugryzła w szyję i polizała w ucho. Czarownik przez chwilę radośnie oddawał pieszczoty, lecz nagle przestał.
Wkrótce żona przekonała się, że koszula leży doskonale, podkreśla, co podkreślać powinna, eksponuje wąską kibić. Aż żal skrywać takie cudo pod wierzchnią suknią! Czarownikowa jednak miała pewność, że to dopiero początek, że wkrótce pojawią się inne, jeszcze ładniejsze szaty.
Malutka Nissa dostała od ojca przepiękną lalkę – z długimi gładkimi włosami i przyodzianą w bajecznie kolorowe ubranko, typowe dla kapłanek Pajęczycy.
Pięcioletni Szupri otrzymał drewniany, kunsztownie rzeźbiony koński łeb osadzony na grubym patyku, z ogłowiem z czerwonych rzemyków. Natychmiast dosiadł rumaka i zaczął galopować dookoła izby.
Pierworodnemu ojciec przywiózł miniaturowy rydwan, zdobiony piękniej niż jakikolwiek mebel w domu. I koła naprawdę się obracały!
Dzieciaki powitały podarki radosnymi piskami. Po kilku chwilach cała trójka wypadła na dziedziniec i wkrótce chłopcy wozili w rydwanie najpierw lalkę, a potem również jej właścicielkę.
Nino szybko przekonała się, że zmiany w mężu nie ograniczają się do zewnętrznych. Amosa nawiedzały ataki kaszlu, ale nie wydawał się tym ani trochę przejmować, chociaż żona wzdrygała się przy każdym paroksyzmie. Mag, wzruszając ramionami, wyjaśnił, że zaziębił się, bo poranki w Katsikopolis są chłodniejsze z powodu wielkiej rzeki przepływającej przez miasto. Twierdził, że choroba szybko minie.
Ledwie zasiedli do powitalnej uczty, Amos rozsupłał podłużny woreczek wiszący przy pasie i wyjął z niego dwa srebrne patyczki, pokryte misternymi wzorami. Potem sięgnął za pazuchę po równie pięknie zdobioną czarkę. Wreszcie – zamiast odkroić plaster pieczeni i położyć go na swój chleb – posiekał mięso na drobne kawałki, które wrzucił do miseczki. Później nie odgryzał ogromnych kęsów jagnięciny razem z pieczywem przesiąkniętym smakowitym sosem, lecz przy pomocy pałeczek chwytał cząstki potrawy i przenosił do ust. Lewą ręką odłamywał po odrobinie placka i maczał w oliwie. Do picia zażądał wina o cudownym, słodkim aromacie, które przywiózł w wielkim bukłaku. Rozcieńczył napitek i od czasu do czasu zanurzał wargi w upojnie pachnącym płynie.
Po dłuższej chwili gospodarz zorientował się, że domownicy nie jedzą, nie rozmawiają, nie żartują, tylko w głuchej ciszy wpatrują się w niego.
– Nie będę żarł łapami i pazurami, jak zwierzę – oznajmił i wrócił do dystyngowanego spożywania smakołyków.
W nocy również zachowywał się dziwnie. Z zainteresowaniem wysłuchał pomysłów, które żona podpatrzyła w świątyni. Zaakceptował entuzjastycznie wszystkie, ale jego wysiłki były jak ogień spalający kupkę siana – szybkie i nie przynoszące rozgrzania. Na hubkę Nino padło tylko kilka iskier, które zaraz sczezły, zatopione nasieniem.
Czarownik wkrótce zachrapał, a jego żona jeszcze długo przewracała się z boku na bok w poszukiwaniu pozycji, która odgrodziłaby ją od ponurych myśli. Nino przemknęło przez głowę, że ktoś – magia? Królica? – podmienił czułego i troskliwego męża. Kobieta próbowała usprawiedliwiać ukochanego: że wytęskniony, że zmęczony, że chory… Ale rozczarowanie nie chciało słuchać wyjaśnień. Hardo odpowiadało, że Amosowi już wcześniej zdarzało się podróżować i kasłać, lecz nigdy z takim skutkiem.
Były również inne zmiany – w ulubionych rozrywkach maga. Porzucił wyścigi rydwanów, które niegdyś śledził z upodobaniem, i zaczął towarzyszyć żonie w wyprawach do amfiteatru. Jednak, w odróżnieniu od Nino, przedkładał tragedie nad komedie. Skupował zwoje z poezją. Z początku odczytywał wiersze małżonce, ale ta nie gustowała w mowie wiązanej – nie potrafiła zrozumieć, co właściwie twórca chce jej przekazać, używając tak wielu długich i trudnych słów. Ceniła jedynie zwięzłe i celne epigramaty, które z kolei nie odpowiadały czarownikowi.
Mimo całej nerwowości ruchów, Amos wydawał się nieludzko opanowany. Od powrotu z Katsikopolis nie uderzył ani żony, ani dziecka, ani nawet niewolnika. Ale i nie śmiał się razem z nimi. Mówił cicho i spokojnie. Spał niezwykle czujnie.
Dzieci też zauważyły metamorfozę Amosa, nawet dwuletnia córeczka. Pewnego popołudnia Nissa podeszła do maga, położyła mu na kolanach lalkę w kolorowym ubranku i poprosiła:
– A tejaz oddaj mojego tatusia.
Zgodnie z zapowiedziami maga, jego kaszel wkrótce ustał. Ale po trzech dniach zaczął niedomagać mały Szupri. Stracił apetyt, potem chęć do zabaw. Nino rozłożyła sobie stary siennik przy posłaniu chłopca i tam spędzała noce, czuwając, z rzadka wpadając w krótkie drzemki znaczone koszmarami.
Pewnej nocy, długo przed świtem wbiegła do sypialni, z obłędem w podpuchniętych oczach. Zaczęła szarpać Amosa:
– Wstawaj! Szupriemu się pogorszyło! Wstawaj, zrób coś! No, rusz się!!!
Mag, błyskawicznie oprzytomniały, bez śladu rozespania na twarzy usiadł na łożu, ale nie kwapił się do wyjścia spod rozgrzanego nakrycia.
– Co mu jest?
– Jest chory! Cały rozpalony! Gorączka! Majaczy! No, idź wreszcie do niego! – Nino miotała się po izbie, to podbiegała do wejścia, to przebierała wśród wiązek zasuszonych ziół, to popatrywała na domowy ołtarzyk.
– Wezwałaś medyka?
– A nie możesz rzucić zaklęcia?! Ty potrafiłeś wyzdrowieć!
– Nie mogę. Uzdrawianie nie leży w gestii Królicy. Tu potrzeba maga Żelaznodziobego, a takiego nie ma nawet w Katsikopolis – odpowiedział spokojnie. – Zrozum to wreszcie, kobieto. Magia ma swoje ograniczenia. Mnóstwo ograniczeń!
Nino zastygła na środku izby, potem powolutku odwróciła się w stronę męża, ciągle nie mogąc uwierzyć w beznamiętność Amosa. Ale jego twarz wtórowała opanowanemu głosowi – żadnych rumieńców, raczej znudzenie. Jakby po raz setny pokazywał dziecku, po czym odróżnić koźlą skórę od wołowej.
W końcu posłano po medyka, a ten zalecił napar z kory wierzbowej na zbicie gorączki.
***
Szupri walczył z chorobą, Nino walczyła z myślami o mężu. To już nie był Amosik, kochanek jej duszy, tylko czarownik Amos, obcy mężczyzna. Kiedyś nie zostawiłby żony samej z troskami, lecz wspierał na każdym kroku, trzymał za rękę, jeśli już nie miał żadnego pomysłu na rozwiązanie problemu. Scałował łzy… Kobieta miała wrażenie, że mag wyprowadził się do nowych izb odkrytych we własnej głowie, do których ona nie miała dostępu. Teraz rozmawiał z małżonką tylko przez okno, traktując ją jak przechodnia, nigdy nie zapraszając do środka.
Amos rzucił urok.
Całe Tomaris zatrzęsło się od plotek. Nie, czarownik nie pomógł choremu synowi. Uznał za stosowne wesprzeć starego namiestnika miasteczka, aby zdołał sprostać oczekiwaniom nowej żony, dwudziestoletniej wdówki, pięknej niczym kapłanka Łagodnej.
Owszem, zapłatę otrzymał Amos iście książęcą. Nino nigdy jeszcze nie widziała takiej ilości złota. Czarownik rzucił się w wir zakupów jak wieśniak z zapyziałej wioski, który pierwszy raz w życiu zobaczył targ. W domu pojawiły się posążki piękne niby najurodziwsi ludzie zaklęci w kamień, meble z pachnącego drewna, haftowana pościel, szkatułki inkrustowane drogimi kamieniami… Ale nic z tego nie ucieszyło gospodyni. Bez słowa przyjęła drogą suknię i obojętnie wrzuciła do okutej srebrem skrzyni. Nino wydawało się przez chwilę, że mag poruszył uchem, jakby nadstawiając je na podziękowania, których się w końcu nie doczekał. Pewnie to kolejna cudowna umiejętność potrzebna czarownikom. W każdym razie mąż nie przejął się brakiem reakcji na podarek, podczas gdy żona czuła, że jeszcze moment, a rosnąca w niej furia wepchnie obmierzłemu durniowi do gardła cieniutką tkaninę albo zadzierzgnie troczki dookoła szyi.
Bo na matczynym sercu leżał inny ciężar – Szupri mizerniał z dnia na dzień. A Amos twierdził, że nie potrafi w żaden sposób pomóc synowi, więc nie robił nic. Bywały dni, kiedy malec czuł się lepiej, sięgał po zabawki i ulubione potrawy, chichotał. Wtedy i Nino odżywała – jadła z apetytem, przypominała sobie, jak przywołuje się na twarz szczęśliwy uśmiech. A kiedy indziej chłopczyk majaczył, płakał, skarżył się na ból brzuszka… Wówczas matka nie odchodziła od łóżeczka, a najżywszym elementem na jej wykrzywionej grymasem twarzy były spływające łzy.
Wierzbowa kora zwalczyła gorączkę, ale nie mogła pokonać samej choroby.
***
Na drugi dzień po spaleniu ciała Szupriego do Nino przyszła piekarzowa. Była to pierwsza wizyta jakiejkolwiek sąsiadki od czasu, gdy znajome przekonały się, że Amos nie będzie dla nich czarował.
Kando bacznie zlustrowała gospodynię – porozdzierane podczas wczorajszej ceremonii szaty, twarz ściągnięta bólem, jaśniejsze ślady łez na pokrytych popiołem policzkach, zapuchnięte oczy…
– Wiem, co czujesz, biedactwo – powiedziała i poklepała młodszą kobietę po dłoni. – Sama oddałam płomieniom trójkę swoich.
Nino siedziała bez ruchu, wpatrując się w jeden punkt, chyba daleko za ścianą, może nawet w innym świecie. Niemal nie mrugała.
– Jadłaś coś?
Piekarzowa zakrzątnęła się po domu, znalazła w kuchni garniec piwa, zaczerpnęła kubek. Wkruszyła do niego kawał przyniesionej bułeczki. Wróciła do gospodyni, otoczyła ją pulchnym ramieniem, prawą ręką podniosła naczynie do jej ust.
– Pij! Masz jeszcze dwoje dzieci, musisz być silna dla nich. Nie możesz sama się rozchorować.
Nino bezwolnie przełknęła.
– Wiem, że ból jest okropny. Kiedyś minie. – Kando odstawiła opróżniony kubek. – Ale pustka w sercu zostanie na zawsze – dodała z westchnieniem.
Czarownikowa nadal milczała. Niedobrze. Lepiej, gdyby powiedziała cokolwiek, choćby zaczęła krzyczeć lub płakać. Byle wyrwać ją z tego otępienia, które potrafi zabrać zmysły, jeśli tylko mu się nie sprzeciwiać. Nie bez powodu straszono rozbrykane pociechy starą garncarzową.
– Jak się mają twoje dzieci? Nissa pewnie jeszcze nic nie rozumie, ale Amosid jest już duży, na pewno odczuł utratę brata. Musisz opowiedzieć mu, że Żelaznodzioby zaopiekuje się Szuprim, a kiedyś znowu się spotkają.
Cisza.
– A Amos? Jak przeżył śmierć syna?
– Nie mów do mnie o nim! Nie chcę rozmawiać o tym… synu niemrawej owcy!
Kando ukradkiem odetchnęła z ulgą.
– Ale dlaczego? Zawsze tak go kochałaś…
– A teraz go nienawidzę! To on przywlókł zarazę do domu! A potem nie zrobił dla Szupriego nic! Nic, rozumiesz?! Nawet nie napoił małego bulionem! Tylko płacił medykom. Swoją bezcenną, przeklętą magię wolał zachować dla starego zbereźnika, któremu nie stawał tak często, jak życzyłaby sobie ta młoda lafirynda!
Nino rozpłakała się, chociaż jeszcze rano myślała, że zużyła już cały zapas łez dla Tomaris.
– Mój też nic mi nie pomagał przy dzieciach, a mieliśmy całą gromadkę… Tylko wiecznie doglądał swojego pieca. A nocami palił w moim, aż iskry leciały. Potem i to minęło…
– Ale kiedyś Amos był inny. Bawił się z maluchami. Karmił, kiedy jeszcze nie umiały trafić jedzeniem do buzi, nosił na rękach, robił im śliczne butki… Żaden dzieciak w Tomaris nie miał równie pięknych.
– I co?
– I przeklęta magia go odmieniła! Stał się obcym człowiekiem! Nie znam go i nie chcę znać! Ech, szczęśliwsza byłam jako szewcowa… Życie pod jednym dachem z tym człowiekiem to męka!
– Ty tak poważnie? Myślisz o rozstaniu?
– Myślę. Dostałam w posagu kawałek ziemi, mogłabym z niego wyżyć.
– Czy Amos sypia z innymi obywatelkami Tomaris?
– Nie, nawet niewolnic nie podszczypuje. Chociaż niedawno jedna zaczęła zadzierać nosa, jakby coś ich łączyło…
– A może bije bez powodu ciebie albo dzieci?
– Nie, teraz już nie. Niegdyś obrywałam, kiedy za bardzo pyskowałam albo wrzeszczałam na niego. Ostatnio w ogóle jakby nas nie zauważał. Więcej troski poświęca nowym meblom! Widziałaś, jak zachowywał się przy stosie pogrzebowym?
– Widziałam. Jakby zmarł ktoś ledwie znajomy. Ale myślałam, że nie chce publicznie okazywać uczuć. Mężczyźni czasem wpadają na takie głupie pomysły.
– To nie poza. W domu zachowuje ten sam spokój. Bez ustanku.
– Hmmm. To musi być dla ciebie straszne, kochana. Nie sposób jednak powiedzieć, że nie potrafi utrzymać rodziny. – Kando powiodła wzrokiem po kosztownych sprzętach. – W takiej sytuacji kapłanki Domolubnej oddałyby dzieci pod opiekę ojca. Na pewno Amosida, być może zdołałabyś zachować Nissę. Karmisz ją jeszcze piersią?
– Nie, odstawiłam pod koniec zimy. I tylko to mnie powstrzymuje: nie zamierzam utracić także tych dzieci, które mi zostały.
– I pomyśleć, że wszystkie kobiety w okolicy, od podlotka do bezzębnej staruchy, zazdroszczą ci męża czarownika. Bezzębnej staruchy… – powtórzyła jak echo, po czym zerwała się, aż zwały ciała zafalowały. – Przypomniałam sobie!
– Co takiego?
– Kiedy byłam dzieckiem, babka opowiadała mi, co usłyszała od własnej babki. Za rządów pradziada naszego księcia… No, teraz to już więcej niż pradziad… Nieistotne. Kiedyś nastała wyjątkowo deszczowa wiosna. Wszystkie rzeki wezbrały, podtapiały każdą osadę leżącą na brzegu. Powódź groziła także Katsikopolis. A wtedy, musisz to wiedzieć, spichlerze stały o wiele niżej.
– Bez sensu – prychnęła Nino. – Kto tak buduje?
– Teraz już nikt. A koszary to już w ogóle wzniesiono tuż przy porcie, żeby wojsko mogło szybko wsiąść na łodzie. I jeszcze przy granicy czaili się barbarzyńcy z północy. Sytuacja była bardzo groźna.
– Gdyby powódź osłabiła tak wielkie miasto… – Gospodyni ze zrozumieniem pokiwała głową. – A jeszcze gdyby dołączyła zaraza…
– Toteż właśnie. Każdy wiedział, że jest źle. I wtedy książę wysłał czterech magów Flądry.
– Aż czterech?! W całym kraju było ich aż tylu?
– Pewnie wysłał wszystkich. To byli staruszkowie, drobni, zasuszeni i przygarbieni. Poszli do najwyższego punktu brzegu, gdzie rzeka wpływała do miasta i wypatrywali nadchodzącej fali. A katsikopolitańczycy z bezpiecznej odległości obserwowali czarowników, jak dumnie stoją w tych swoich przebogatych szatach, haftowanych złotą nicią i zdobionych kamieniami szlachetnymi. A kiedy wreszcie starcy zobaczyli spiętrzoną wodę, rzucili zaklęcia. I nagle rzeka zaczęła płynąć szybciej, jak rwący górski potok, o którym kiedyś opowiadał mi stryjek, jak kaskada przy młynie! Ale dzięki nim miastu prawie nic się nie stało.
– Prawie?
– Och, woda trochę wystąpiła z brzegów. Ale nie bardziej niż przy zwyczajnej wiosennej ulewie. I żaden budynek nie został zburzony. Tylko prąd porwał albo poniszczył łodzie.
– Tamci czarownicy musieli stać się bohaterami! Tłum pewnie nosił ich na rękach!
– Otóż nie. Magowie zniknęli.
– Jak to: zniknęli?
– Nikt nie wie. Znaleziono tylko szaty trzech z nich. Te szaty z haftami i ozdobami z drogich kamieni. Jedna popłynęła aż na drugi brzeg. Ale w żadnej nie było maga.
– Myślisz że… – Nino umilkła, zakryła usta dłonią.
– Tak, tak właśnie myślę – Kando pokiwała głową – że jeśli czarownik prosi swojego boga o coś zbyt wielkiego, to znika. Kiedyś nie wierzyłam w tę opowieść, sądziłam, że to bajeczka dla dzieci. Ale jak przypomnę sobie twojego Amosa… Aleś zbladła, dziewczyno! Tylko mi tu nie mdlej. Masz, zjedz słodką bułeczkę. Sama piekłam, z myślą o tobie.
Nino posłusznie zaczęła skubać wciśnięty do ręki smakołyk, wtrącając między kęsami:
– To dlatego! Masz rację!
– Co: dlatego?
– Kiedy Amos wrócił z Katsikopolis, zobaczyłam, że bardzo schudł. Myślałam, że źle go tam karmili albo coś, ale w domu wcale nie nabierał ciała.
– I dlatego magowie nie chcą czarować. Boją się śmierci! Ubywa ich po trochu z każdym zaklęciem!
– Kiedyś Amos potrafił zaryzykować życiem dla syna… Kilka lat temu, kiedy nasz pierworodny był malutki, mniejszy niż teraz Nissa, a ja nosiłam w brzuchu biednego Szupriego… – Głos się jej załamał. – Pasterzom uciekł wściekły pies. Zabłąkał się na nasz dziedziniec, a Amosid roześmiał się i podreptał do zwierzaka. Ja rzuciłam się na ratunek, ale brzuch mnie spowalniał. Amos wypadł z warsztatu jak stał, z lekkim młoteczkiem w ręce. Widziałam, jak zasłonił syna, kazał mu pójść do mnie, a sam zaatakował bestię, potem nadbiegli ludzie z kijami i już było po wszystkim.
***
Zrozumienie, czym ryzykował Amos, rzucając czar, nieco ociepliło uczucia Nino do męża. Jednak co innego stanąć przed wściekłą bestią, kiedy człowiek widzi szansę zwycięstwa, a co innego zadrzeć z bogami, gdy wiadomo, że po każdym zaklęciu ubywa ciała.
Wkrótce wątpliwości zaczęły podgryzać czarownikową niby żarłoczne mrówki. Nino pogodziła się z sąsiadkami (a raczej to one, pod wpływem Kando, przestały się boczyć). Amos kupił tylu niewolników, że jego żona już nic nie miała do roboty przy gospodarstwie oprócz sprawdzania, czy polecenia zostały wykonane. Spędzała więc całe dnie na ploteczkach ze znajomymi. A nawet z nieznajomymi – w karczmie Mirdżu. Wszystkich wypytywała o magów i nikt nie widział czarownika malutkiego jak dziecko albo chudego jak patyk. Najczęściej opisywano drobnych staruszków, zawsze na swój sposób dziwacznych, ale niektórzy rozprawiali o wielkoludach wyższych od siebie o dwie głowy. Pomysł o stopniowo znikającym ciele nie do wszystkich faktów pasował.
Niepewność co do przyszłości rodziny i brak zaufania oraz szacunku dla męża znowu zaczęły męczyć Nino. Niegdysiejszy „oblubieniec duszy” irytował swoją obojętnością przy każdej okazji, każdego wieczoru, przy każdym wspólnym posiłku. Kobiecie brakowało wiedzy, aby zrozumieć męża, a jemu chęci, aby zrozumieć żonę.
Postanowiła poszukać odpowiedzi na swoje pytania w Katsikopolis. Tam, w wielkim mieście pełnym nieznających się nawzajem ludzi, będzie mogła pójść do świątyni Żółwicy i nikt na jej widok nie spyta: „Spójrz, czyż to nie żona naszego czarownika?”.
Nino już planowała podróż, kiedy odkryła, że po raz kolejny nosi dziecko pod sercem.
A to zmieniało wszystko.
Brzemienne kobiety nie wyruszały w drogę bez naprawdę poważnego powodu. Wprawdzie Tomaris od Katsikopolis dzieliły tylko dwa dni jazdy na wozie, ale nawet stosunkowo wygodny i powolny wóz nie chronił przed niezliczonymi uciążliwościami wyprawy. A jedzenie w karczmach, nieporównanie podlejsze od domowego? I bez tego ciężarną męczyły mdłości. A setki niebezpieczeństw czyhające na podróżnych? Nie, wizyta w wielkiej świątyni musiała poczekać.
Nino została również zmuszona do nowego spojrzenia na życie z Amosem. Potarganie więzów małżeńskich zawsze oznaczało gniew Domolubnej Kotki. Ale teraz i Łagodna Królica pokazała, że pragnie, aby rodzina jej czarownika pozostała całością. Tylko ostatni głupiec zaryzykowałby pomstę dwóch bogiń jednocześnie.
***
W stosownym czasie Nino powiła bliźnięta; chłopca i dziewczynkę. Odebrała to jako przeprosiny Królicy, próbę zadośćuczynienia za śmierć Szupriego. Amos chłodno oznajmił, że bardzo się cieszy i natychmiast zatrudnił mamkę, aby ułatwić żonie wykarmienie dwojga małych głodomorów.
Ledwie Nino wstała po połogu, formalnie przyjęła nowo narodzone dzieci do rodziny, przedstawiając je pięciu żywiołom. Obniosła obydwoje dookoła ogniska domowego, spryskała malutkie ciałka wodą, którą Amos wyciągnął ze studni, wetknęła w piąstki po grudce ziemi wykopanej przez ojca na dziedzińcu. Razem z mężem dmuchnęli w niemowlęce buzie. Od czasu do czasu zerkała na maga, szukając w jego twarzy oznak wzruszenia obecnego przy ceremoniach odprawianych dla starszych dzieci. Bezskutecznie. Amos wypełniał swoje zadania bez ociągania, ale i bez entuzjazmu. Ot, jakby dokładał nową koszulę do rozrastającej się garderoby: na tyle delikatnie, by nie podrzeć tkaniny, ale nie myśląc o powiększającej się rodzinie, nie snując dla dzieci żadnych planów na przyszłość.
Zastanawiała się, czy nie nazwać synka Szupri, po zmarłym bracie, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Szupri nie żył i nic tego nie mogło zmienić, nic nie mogło zastąpić uścisku rączek dookoła szyi, szeptanych prosto w ucho słów „Kocham cię, mamusiu”, beztroskiego śmiechu na widok barwnego motyla… Nic nie mogło zapełnić dziury w kształcie pięcioletniego chłopca. Została tylko garstka drobnych kosteczek w glinianej urnie z wizerunkami Żelaznodziobego Kruka.
Kiedy przyszła pora nadać dzieciom imiona, Nino, stanąwszy przed domowym ołtarzykiem, wzięła synka na ręce i oznajmiła:
– Oto przekazuję ci ostatni żywioł, który będzie kształtować twoje życie, wiedzę. Wiedz więc, że nazywasz się Szekli. Witam cię w rodzinie, Szekli.
Chwilę później, trzymając córeczkę, powtórzyła formułę dla Leno.
***
Wspólne życie z mężem znalazło sobie nowe koleiny. Nino i Amos dzielili łoże (od niedawna z cudnie pachnącego palisandru, rzeźbionego w pędy róż), lecz poza tym traktowali się jak rodzeństwo: uprzejmie, troszczyli się o siebie nawzajem, jednak bez śladu ognistych uczuć, które niegdyś towarzyszyły szewcowi i jego połowicy. Czarownikowa całą swoją miłość przelała na czworo dzieci, rozpieszczanych bez umiaru. Jednak nie opuszczała jej myśl o poznaniu tajemnicy magów. Kiedy tylko odstawiła Szekli i Leno od piersi, wyruszyła w podróż do Katsikopolis. Zawczasu przygotowała sobie wyjaśnienie – gdyby Amos spytał – że jedzie złożyć ofiarę dziękczynną za zdrowe i wspaniale się chowające bliźnięta w wielkiej świątyni Łagodnej. Nie spytał.
Pierwsze kroki w Katsikopolis skierowała oczywiście do przybytku Żółwicy, najlepszego w tej części Imperium miejsca na poszukiwanie informacji. Jakże różnił się od chramu Królicy w Tomaris! Już z daleka widać było, że to ogromny budynek. Jasnofioletowe kolumny wznosiły się, proste i wysokie niby sosny w lesie. Na nich spoczywał książęcobiały architraw i biało-fioletowy tympanon. Głęboki cień obiecywał chłód, nawet podczas popołudniowego upału. Świątynia wiedzy przemawiała do rozumu, a zarazem kusiła elegancją.
Nino miała mnóstwo czasu na przemyślenie szczegółów. Ubrała się w najlepszą starą szatę, sprzed niemal trzech lat. Ani jedna różowa nitka nie zdradzała profesji Amosa. Czarownikowa złożyła ofiarę znaczną, wyróżniającą ją z tłumu niewolnic i wieśniaczek, ale o wiele mniej bogatą niż mogłaby sobie pozwolić żona maga. Dzięki tym zabiegom stanęła przed obliczem akolitki, dziewczątka jeszcze nie nawykłego do wyłuskiwania prawdy z niedomówień, po czym zalała rozmówczynię potokiem utyskiwań:
– Chodzi o mojego męża, pani, trzeciego syna szewca. Chudnie w oczach, ale medyk nie znajduje w nim żadnej choroby. I ja tak sądzę, uważam bowiem, że mojego małżonka, oby Dwunastu Bogów wiecznie obsypywało go łaskami, trapi jakaś zgryzota. Och, ileż to już razy pytałam go, cóż to za problem spędza mu sen z powiek! Ale nie chce mi wyznać. Zarządza warsztatem jak dawniej, na niczym nam nie zbywa, więc doprawdy nie wiem, co tak męczy owego chłopca, któregom niegdyś zaślubiła… Toż gdyby miał kochankę, którą pragnąłby przede mną ukryć, chodziłby rozradowany, znikał wieczorami z domu… A nic go nie cieszy, widzę przecież. I zachowuje się jak przykładny mąż. Dzieci mamy, dzięki niech będą Łagodnej Królicy, czworo. Najstarszy już dziewięć lat skończył, zaczyna się interesować szewstwem, jak przodkowie. A bystry je…
– Dobrze, rozumiem – przerwała znudzona kapłanka. – Jakiej pomocy oczekujesz od Przedwiecznej Żółwicy?
Nino jeszcze raz pokłoniła się, prosząc:
– Pragnę sposobu na skłonienie męża, aby wyznał, co go gnębi. Wtedy, jako dobra i lojalna żona, spróbuję pomóc nieborakowi w jego kłopotach.
– Istnieje specyfik, który da ci to, czego żądasz, ale nie jest tani. Jedna porcja kosztuje pół miny srebra. Czy stać cię na taką cenę?
Uradowana Nino energicznie pokiwała głową i sprawnie odliczyła pięćdziesiąt drachm.
Akolitka podniosła się ze swego wyściełanego fioletową skórą stołka i podeszła do półek zajmujących prawie całą ścianę na lewo od wejścia. Dłuższą chwilę grzebała w puzderkach, wreszcie znalazła pusty woreczek i odsypała miarkę ciemnozielonego proszku.
– Wrzucisz tę mieszankę do kociołka i zalejesz dwoma kubkami zimnej wody. Przykryjesz i odstawisz na pół dnia, potem zagotujesz. Kiedy wywar ostygnie, będzie gotowy do użytku. Trzeba wziąć jedną ósmą kubka płynu, dopełnić winem, może być rozcieńczone, i wypić do kolacji lub po niej. Zapamiętasz?
Nino powtórzyła zalecenia.
– Specyfik po zaparzeniu zachowa właściwości przez około rok – dodała młodziutka kapłanka. – Potem zacznie tracić moc, a po dwóch latach będziesz musiała go wylać.
Dopiero w połowie drogi do domu Nino uświadomiła sobie, że nie spytała, komu należy podać doprawione wino.
Nazajutrz po powrocie czarownikowa przygotowała wywar. Po krótkim wahaniu sama sięgnęła po trefny kubek – tak było prościej niż podsuwać go Amosowi. A nuż kupiony od kapłanki proszek da pijącemu moc wydobywania odpowiedzi z opornego męża? Przełykała płyn, z pewnym niepokojem wypatrując reakcji organizmu. Nic nadzwyczajnego się nie działo, wino smakowało normalnie. Poszła do Amosa, który szykował się już do odpoczynku. Przytuliła się do męża stojącego w samej koszuli na środku sypialni.
– Powiedz, co cię trapi, dlaczego ciągle chudniesz?
– Ile razy mam ci tłumaczyć, że to sprawa między mną a Królicą? – Zniecierpliwiony czarownik odsunął się od żony, położył się i przykrył pledem.
Nino nagle poczuła ogromną senność, nawet nie pamiętała, jak znalazła się u boku maga.
Rankiem ujrzała pochylonego nad sobą Amosa. W jego oczach kryło się coś podobnego do śladu zaniepokojenia. Pogłaskał żonę po policzku – co za niewiarygodny wybuch uczuć! – i spytał:
– Wszystko w porządku?
– Tak. Dlaczego pytasz?
– Całą noc dręczyły cię koszmary, ale nie dawałaś się obudzić. Mamrotałaś tylko, że martwisz się o mnie.
Aha. Czyli wino należało dać Amosowi. Nie szkodzi, zostały jeszcze prawie dwa kubki wywaru.
– Bo martwię się. Nic cię nie cieszy, mizerniejesz bez przerwy…
– Niepotrzebnie. Nie przejmuj się chudnięciem. Możesz mi wierzyć, że mimo niego przeżyję nie tylko ciebie, ale i obejrzę stosy pogrzebowe wszystkich naszych wnuków.
Nino zadrżała. Wspomnienia ognia pochłaniającego ciałko Szupriego były wystarczająco okrutne. Bogowie nie powinni ludziom pozwalać na oglądanie śmierci potomków.
Wieczorem Nino podsunęła mężowi doprawione wino. Z drżeniem serca zerkała spod rozpuszczonych włosów, jak czarownik podnosi kubek do ust. Zauważy różnicę w smaku? Ona nic nie poczuła, ale Amos zrobił się taki wybredny i wrażliwy na niuanse…
Udało się, mag bez słowa komentarza wypił całą porcję wywaru. Ledwo skończył kolację, ziewnął, wytwornie zasłaniając usta, i oznajmił swoim patyczkom do jedzenia:
– Czuję się zmęczony, pójdę wcześniej spać.
Nino zorientowała się, że wstrzymuje oddech. Zaraz miała się dowiedzieć, jaką tajemnicę skrywa małżonek! Jak najszybciej położyła się obok niego, by nie uronić ani słowa. A te rychło nadeszły. Mag miotał się po łożu, jęczał i wykłócał się z kimś:
– Nie chcę być czarownikiem! Zabierz swoją przeklętą magię… Oddaj człowieczeństwo! Ja już widzę zmiany… Narastają… Co z ciebie za bogini miłości? Jak mogłaś mi… Nie chcę zmienić się w zwierzę! Żadne! Wolę umrzeć… Jako człowiek, rozumiesz?