- Opowiadanie: Dark Dante - Wojna totalna

Wojna totalna

Niejaki Mariusz Woliński, zwany przez przyjaciół "Jokerem", od dawna jest już wojskowym. Lecz po zakończeniu swojej tury w Afganistanie uznał, że w armii źle się dzieje. Musiały nadejść jakieś zmiany, i to on musiał stanąć na czele reformatorów. 

Rząd oszalał, NATO zwariowało. Joker musiał coś zrobić, jakoś zapobiec kolejnej wojnie, która mogłaby być następną światową. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wojna totalna

Rozdział I – Byliśmy żołnierzami

 

Wojna… Wojna nigdy się nie zmienia…

 

Wiedzieli o tym członkowie oddziału, niejakiego Jokera, którzy byli w Afganistanie. A po powrocie do kraju… Nadal ta świadomość została wewnątrz nich. Nawet, jeśli zdusili ją wszelkimi sposobami.

 

Mariusz Woliński siedział za swoim biurkiem. Podpułkownik mający zaledwie trzydzieści jeden lat. Wysoki, średniej budowy, z ciemnymi włosami i oczami o jasnym odcieniu niebieskiego.

Dopiero dziewiąta rano, a on po raptem kilku godzinach snu. Oparł łokcie na biurku, a na dłoniach złożył głowę. Zamknął oczy. Nie mógł usnąć, typ pogodowca. Właśnie był spadek ciśnienia, spał może cztery godziny. A zaraz o szóstej pobudka i do roboty za biurkiem. Usłyszał jakieś kaszlnięcie, podniósł wzrok.

– Wejdź, co tak stoisz?

W progu stał jego stary przyjaciel, jeszcze z Afganistanu. Major, jego też nie ominęły awanse po ich słynnej akcji. Byli do siebie bardzo podobni. Różniło ich tylko to, że on miał brązowe oczy oraz całą twarz. Na Mariusza wszyscy wołali „Joker”. Miedzy innymi przez blizny ciągnące się od kącików ust do połowy policzka, wyglądały jak szeroki uśmiech. Na przyjaciela za to wołali „Halogen” przez to, że się napromieniował. Wybuch tak zwanej brudnej bomby. Już teraz zaczął łysieć, chociaż był o rok młodszy od Jokera. Ile mu zostało, dziesięć lat? Może piętnaście. Halogen zasalutował niezgrabnie.

– Tyle razy mówiłem ci, żebyś tego nie robił.

Przewrócił oczami, a Halogen się uśmiechnął pod nosem, jak zwykle ironicznie, taki ich prywatny żart. Tym razem uśmiech był inny, raczej smutny. Położył kartkę papieru na biurku. Joker popatrzył na niego dziwnie a potem opuścił wzrok na kartkę. Im dalej był w tekście tym szybciej czytał. Potem długo patrzył na przyjaciela i wreszcie zapytał bardzo cicho i spokojnie.

– To pewne?

– Niestety. Ledwo udało mi się to przechwycić, wyciągnąłem naszemu łącznościowcowi sprzed nosa.

Joker podrapał się po głowie. To był rozkaz, podpisany przez samego prezydenta. Warszawa wypowiedziała wojnę Rosji. Jeszcze nie zawiadomiono dyplomatów lecz korpus miał strzelać do nieprzygotowanego wroga.

– To jest to, prawda? To ta chwila?

Halogenowi zaświeciły się oczy. Joker wstał w milczeniu i szybkim krokiem wyszedł. Zaczął iść środkiem korytarza, nikt z mijających go nie podejrzewał, co się zaraz stanie. Halogen podążał krok za nim. Mariusz bił się chwilę z myślami lecz w końcu podjął decyzję. Przedarł kartkę na pół i oddał Halogenowi.

– Rozkaz dotarł uszkodzony, poprosisz ich o ponowne wysłanie. Poczekasz tam i go osobiście odbierzesz. Ilu chłopaków z naszego starego oddziału jest już na miejscu?

– Prawie wszyscy.

– Dobrze, idź po nich. Po cichu się zorganizujcie, weźcie broń z magazynu. Powiedzcie, że na mój rozkaz ma się odbyć próbne strzelanie pionu dowodzącego. Potem aresztować wszystkich od pułkownika w górę. Tych co będą kręcić nosem i takich, którym nie można ufać także zamknąć w celach.

– A ty?

– Idę zalegalizować nasz pucz.

Nie czekając na odpowiedź poszedł do małego archiwum.

– Ty. – skazał na jakiegoś gryzipiórka. – Masz dziesięć minut przerwy.

Kiedy tylko młody żołnierz odszedł, wyciągnął telefon i zaczął dzwonić, wielu jeszcze miało u niego dług wdzięczności. Czas te długi pospłacać. Wielu nie dowierzało lub nie chciało spełnić prośby lecz żołnierski honor wziął górę. Wszyscy się zgodzili, po kilku telefonach miał już pod sobą kilka oddziałów, chociaż kompanii by z tego nie złożył.

Wyszedł i skierował swe kroki od razu do centrali. Akurat w drzwiach się zderzył z Halogenem pod bronią, taszczył na plecach dwa beryle. Podał mu jeden oraz kartkę papieru. Mariusz od razu ją rozdarł, nawet nie spojrzał na druk. Powiesił karabin na plecach i wyciągnął dłoń.

– Klamkę też daj, mi się przyda bardziej.

Halogen odpiął pas z pistoletem i oddał Wolińskiemu. Ten powiesił sobie go dość nisko i rozpiął kaburę, jak kowboje na westernach. Wszedł do pomieszczenia i rozejrzał się po obecnych. Pięciu ludzi, od plutonowego do sierżanta. Wszyscy wyglądali na podenerwowanych i niepewnych.

– Wiecie, co się właśnie dzieje?

Nikt nie odpowiedział, lecz spojrzenia mówiły wszystko.

– Jeśli nie chcecie brać w tym udziału, boicie się konsekwencji w razie nieudanej akcji – możecie wrócić do domów. Nikt z was nie poniesie za to konsekwencji.

Ledwo skończył mówić a jeden z młodych plutonowych od razu wybiegł w popłochu. Mariusz chwilę patrzył w ślad za nim, potem przeniósł wzrok na pozostałych.

– Ktoś jeszcze?

Tym razem nikt nie ruszył się z miejsca. Joker skinął głową.

– Dobrze, dziękuję za lojalność. Teraz macie przed sobą zadanie. Weźcie coś do pisania i notujcie.

Zrobił pauzę.

– Poprosić o ponowne przekazanie rozkazu, sprzęt za ciężkie pieniądze podatników nawala. Potem postawić oddziały szybkiego reagowania w stan najwyższej gotowości, wydać broń i ostrą amunicję. Granica wschodnia ma zostać zamknięta do odwołania. Przyjmować jedynie naszych obywateli chcących wrócić. Wszystkie oddziały w kraju mają zostać przygotowane na każdą ewentualność, zachować podwyższoną gotowość. Oddziały na wyjeździe mają nie podejmować żadnych działań do odwołania. Postawić na nogi wszystkie oddziały w stolicy, mają natychmiast okrążyć Sejm i Senat, nikt nie wchodzi i nikt nie wychodzi. Dla nich jesteśmy w stanie wojny. Wciągnąć do tego policję, tych, co pozostaną wierni rządowi, aresztować. Pytania?

Wyczekująco powiódł wzrokiem po żołnierzach. Po chwili jeden odezwał się niepewnie.

– A co jak to się nie uda? Jeśli pucz upadnie? To zostanie nam wybaczone?

– Nie wiem, niczego nie możemy wykluczyć. Wszystko teraz zależy od was, komunikacja jest najważniejsza. Ci, co nie są z nami, są przeciw nam, macie ich blokować, cała komunikacja ma przechodzić przez was. W razie czego powiecie, że groziłem wam bronią. Wykonać.

Wyszedł i udał cię prosto do gabinetu marszałka. Do drzwi już dobijał się Halogen.

– Panie marszałku! To nie tak! Robimy to co musimy. Inaczej Polska zginie. Proszę otworzyć!

– Nigdy! Wy zdrajcy! Szumowiny! A ja was traktowałem jak synów… Tak to jest, jak młody dostanie za szybko awans!

Do rozmowy wtrącił się Woliński.

– Proszę otworzyć. Zostanie pan kilkanaście dni w areszcie a my poukładamy struktury państwa na nowo.

– Wiesz co, Joker…? Szanuję odważnych. Ale gardzę desperatami.

Joker westchnął głośno i potarł nasadę nosa.

– Nie mam na to czasu…

Ściągnął broń z pleców i kopnął kilka razy w drzwi, aż wypadły z zawiasów. Wpadł do środka celując do o wiele starszego od siebie mężczyzny. Ten nie okazał strachu, mimo braku przewagi liczebnej i jedynie z pistoletem w dłoni nadal uważał, że to on rozdaje karty.

– Poddajcie się, a załatwię wam łagodną karę!

– Nic z tego ojczulku, tacy jak ty chcą zniszczyć kraj.

Joker strzelił. Raz. Huk ogłuszył wszystkich w pokoju. Dopiero po chwili zobaczyli, że marszałek otrzymał trafienie w lewe ramię, a teraz leży na podłodze ściskając krwawiącą ranę.

– Zabrać go, opatrzyć i do celi z pozostałymi.

Kiedy tylko Halogen i jeszcze jakiś przypadkowy chłopak zabrali stąd niegdyś najwyższego dowódcę armii, Woliński zasiadł za jego biurkiem i sięgnął po telefon. Wykręcił numer do sztabu lotnictwa.

– Tu Lewy.

– Wszystko gra?

– Zero strat.

– Tak trzymać.

Odłożył słuchawkę. Czyli lotnictwo zostało już opanowane. Została jeszcze marynarka. Wykręcił drugi numer.

– Staszek? Co się dzieje, do cholery?! Czemu jakaś banda młodzików biega z bronią i wali gdzie popadnie?! I co to był za rozkaz, czemu mamy zaraz wypływać?!

Joker chwilę milczał. A więc jednak marynarka jeszcze stoi na solidnych podstawach. Lecz do czasu…

– Pan marszałek nie może teraz podejść do telefonu, ma… Związane ręce. I pan też do niego niedługo dołączy, panie admirale.

Nie czekając na jego odpowiedź, wyszedł z gabinetu. Od razu przybiegł jeden z łącznościowców podając mu kartkę. Ponownie Woliński ją rozdarł, bez patrzenia na treść.

– Ile czasu potrzebują jednostki w stolicy?

– Co najmniej dwanaście minut.

– Poczekaj trzy i ponów prośbę o nadanie rozkazu. Musimy im kupić trochę czasu.

Nie stosując się do przepisów, po prostu pobiegł z powrotem. Joker poszedł do magazynu i pobrał cały osprzęt wojskowy. Po całkowitym przygotowaniu włożył słuchawkę krótkofalówki do ucha i nałożył laryngofon.

– Halogen, jak ci idzie?

– W jednostce poluję jeszcze na pułkownika, poza tym wszyscy są. A u ciebie?

– Marynarka jeszcze się broni.

– Masz tam kogoś?

– Pamiętasz tę baterię przeciwlotniczą pod koniec naszej misji w Afganie?

– Tę, co rozwaliliśmy – raptem – jedną paczką C cztery?

– Dokładnie. Były wycelowane w jeden z niszczycieli. Ich dowódca wszystkim się zajmuje.

To było jakoś w połowie jego służby. Ruscy przerzucili całą baterię przeciwlotniczą i tak po prostu dali ją partyzantom. A oni pierwsze co zrobili, to rozwalili kilkanaście maszyn kontyngentu. Traf chciał, że to Joker dostał rozkaz zabezpieczenia okolicy. Jedna maszyna została zaminowana, a potem zablokowana na włączonym silniku. Jak wjechała pomiędzy pozostałe, to wybuch od razu zapalił kilka bocznych, a potem już efektem domina całość została zniszczona. Dziw bierze, że chcieli nimi zaatakować flotę. Ale z drugiej strony mogli narobić niezłych szkód, w końcu kaliber niemały.

Kończąc w ten sposób rozmowę poszedł do parku maszyn. Wsiadł do BRDM-2. Wyjechał przed bramę jednostki i zatrzymał pojazd. Po chwili do maszyny wbiegło trzech ludzi.

– I jak?

– Załatwione Joker, jednostka jest nasza. Co z pozostałymi?

– Tylko o marynarce nic nie wiem. Reszta zapewne będzie gotowa już po chwili.

Przesiadł się na tylne siedzenie a z przodu usiadł Halogen i Garmata, Grizzly wylądował z tyłu, obok Wolińskiego. Jazda do sejmu zajmie dwadzieścia pięć minut. Jechali lasami, potem jakimiś częściej odwiedzanymi trasami. Zupełnie jak wtedy…

Rok dwa tysiące piąty, cztery lata po wejściu pierwszych oddziałów za granice Afganistanu.

Wraz ze swoim oddziałem, raptem dwudziestoletni plutonowy – On, Halogen, Garmata, Grizzly i kilku innych chłopaków – mieli zaatakować bazę wroga. W środku przetrzymywano jeńców amerykańskich oddziałów specjalnych, jako, że dowódca umarł podczas zasadzki, jeszcze w drodze do kompleksu to on przejął dowództwo.

Jedna wielka rzeźnia…

Skoordynowane uderzenie ze wszystkich stron, wsparcie lotnictwa. Jednak główna batalia odbyła się w podziemiach. Walczono na krótki dystans, na noże, czasem gołymi rękami. Uratowali tylko dwóch gości, reszta umarła podczas tortur. A mimo to otrzymał awans, własny oddział i lepsze misje. I tak powoli wspinał się po szczeblach kariery przez pięć lat. Potem uznał, że ma już dość. Wrócił do kraju zabierając ze sobą chłopaków. Kolejny rok papierkowej roboty i oto się stał podpułkownikiem. Ewenement w armii, nikt w tak młodym wieku nie zaszedł na takie stanowisko.

Garmata, złotousty chłopak, wspaniały negocjator. Niski, gruby, ale za to wręcz niesamowicie zwinny. Włosy miał szare, oczy fioletowe a rysy twarzy dość ostre. I Grizzly, wysoki, umięśniony, wyglądał raczej jak nieforemna bryła. Włosy golił na zero, więc ciężko było rozpoznać, jaki jest ich kolor. Oczy miał za to piwne.

Ale on się z tego nie cieszył, już od dawna widział co się dzieje w kraju. I teraz musiał podjąć działanie. Przewrót wojskowy. Jak się nie uda, to dostanie karę śmierci. Tak jak i jego ludzie. Reszta w najlepszym wypadku dwadzieścia pięć lat w więzieniu.

Z zamyślenia wyrwał go dzwonek komórki. To był jeden z łącznościowców.

– Kolejny rozkaz, już coś podejrzewają.

– Kiedy armia może zablokować budynek?

– Do pięciu minut włącznie z pierwszym aresztowaniem.

– Wykonać natychmiast.

Rozłączył się i poklepał Halogena po ramieniu.

– Długo jeszcze?

– Zaraz będą przedmieścia.

– Włączaj górę, musimy być tam jak najszybciej.

Po włączeniu syren większość ustępowała na bok, dając im przejechać. Dopiero niedaleko centrum zaczęły się korki. Mariusz wyskoczył z pojazdu.

– Garmata, pilnujesz bryki, spróbuj podjechać pod nas. Reszta za mną.

I z bronią w ręku, w pełnym umundurowaniu i ekwipunku rzucił się biegiem. Korzystał ze wszystkich znanych mu skrótów i bocznych przejść lecz czas uciekał, mógł nie zdążyć. Ludzie patrzyli na nich z lękiem, podejrzewali wojnę.

Kiedy dotarli już pod budynek blokada policji i żandarmerii trwała w najlepsze, ze środka wprowadzano już korowód polityków. Zagadnął najwyższego rangą żandarma w okolicy.

– Status?

– Brak strat i agresji.

– Świetnie, przewieźć wszystkich do więzień i zacząć przesłuchania.

– Tak jest. Panie pułkowniku…?

Nieco się zawahał patrząc na obecnie najwyższego stopniem przedstawiciela armii.

– Tak? O co chodzi?

– Panie pułkowniku… A kto teraz będzie w rządzie? Armia to jedno ale polityka to drugie…

– Jeszcze nie wiem, musimy zweryfikować komu można ufać. Tak trzymać, ja muszę iść do środka.

Przy marszu do głównego wejścia oglądał twarze wszystkich polityków. Zaniepokoiło go, że nie było tam raptem jednej osoby. Przeczuwając najgorsze szybko wbiegł po schodach i zatrzymał się pod gabinetem prezydenta. Pod drzwiami stało już dwóch żandarmów dobijających się do środka.

– Długo tam siedzi?

– Zamknął się jak tylko pierwsi z nas weszli do budynku.

Woliński zaklął siarczyście pod nosem. Nie miał na to czasu. Spostrzegł, że jedne z żandarmów ma w rękach Mossberga 500. Niemal wyrwał mu strzelbę, przystawił do zawiasów i dwoma strzałami rozerwał je. Potem podstawił lufę pod klamkę i kolejnym strzałem wyrwał drzwi z futryny. Rzucił broń na podłogę, zerwał z pleców karabin i poprawił silnym kopnięciem w drzwi.

Jak tylko wparował do środka, to broń automatycznie znalazła się na linii oka, w celowniku mechanicznym widniała postać prezydenta. Stał nad swoim stołem, rękę trzymał ponad czerwonym grzybkiem na uboczu blatu.

– Nie radzę, panie prezydencie…

Joker starał się zachować spokojny głos. Przesunął muszkę na jego dłoń. Niegdyś dumny prezydent naszego kraju teraz był zwykłym, wystraszonym facetem. Prawa ręka mu drżała, chociaż widać było, że ma zamiar wcisnąć przycisk.

– Wyjdź stąd. Wyjdźcie stąd wszyscy! Ich złapaliście ale ja się nie dam! Jeśli spróbujesz czegokolwiek to zrobię to…!

Jego dłoń opadała coraz niżej. Nie było czasu, Joker wystrzelił. Z tej odległości kula przeszła na wylot, facet upadł. W ostatniej chwili zdążył musnąć grzybek. Żandarmi rzucili się do niego chcąc zatamować krwotok a Mariusz dopadł komputera. Odpalił program namierzający używając własnych kodów. I wtedy zamarł. Pierwszy raz od czasu uratowania jeńców w Afganistanie.

 

Rozdział II – Pluton

 

On to zrobił.

Woliński pochylił się nad już byłym prezydentem i z zamachu uderzył go pięścią w twarz.

– Zadowolony jesteś z siebie?! Jesteś?! Właśnie skazałeś nas wszystkich na śmierć! Nie mnie, nie siebie lecz cały nasz naród!

Z każdym zdaniem bił po twarzy, mocno, nie oszczędzał się. Na sam koniec polityk stracił przytomność.

Na monitorze komputera było widać serię rakiet lecącą teraz prosto na Moskwę. Niedawno wybudowano silosy, Joker był temu przeciwny ale wielcy politycy wymogli to na dowództwu. A najgorsze jest to, że teraz nie można tych rakiet przekierować czy strącić. Pomyślano o broni lecz o zabezpieczeniu już nie. Oby Kreml się połapał…

Zadzwonił telefon na biurku, Mariusz podniósł słuchawkę.

– Tak?

– Prezydent Polski? Co tam się u was dzieje? Skąd ten atak rakietowy?!

– Prezydent popełnił błąd, właśnie staram się go naprawić.

Sztab NATO lub ONZ. Czyli oni już wiedzą… Skoro tak to seria ruskich rakiet atomowych leci prosto na nas. Spojrzał na zegarek, zostało mu trzy minuty życia. Za mało żeby próbować biec do metra, budynek nie posiadał schronu.

Zostało mu jedno. Wyciągnął komórkę i ponownie wybrał numer sztabu marynarki.

– Kto tam?! Zajęty jestem, właśnie próbuję zwalczyć sabotażystów!

A więc jeszcze mu się nie udało…

– Halogen?

Odwrócił się. Dopiero teraz zauważył, że jego dwóch ludzi tu nie było a żandarmeria wywlokła byłą głowę państwa na zewnątrz.

Woliński wyszedł przed budynek. Dwie minuty.

– Halogen!!!

Wśród krzyków tłumu jego ryknięcie wywołało chwilowy paraliż. Wszystkie oczy zwróciły się na niego, na szefa „rewolucji”. Po chwili podbiegł jego najlepszy przyjaciel.

– Jak się nazywał ten koleś z marynarki?

– A bo ja wiem…

– A ksywa? Jakoś tak dziwnie na niego mówiliśmy.

– Chodzi ci o Gladycza?

– Nie, Gladycz to ten z powietrzno-desantowej. Mówiłem ci, ten co próbuje przejąć dla mnie marynarkę.

Czas ucieka, Joker myśli coraz bardziej gorączkowo. Półtorej minuty.

– Wiem! Sum! Kapitan Sum! Bo ma takie wąsiska i jest w marynarce…

Woliński machnął ręką, nie miał czasu na wytłumaczenia. Zadzwonił do centrali, tam go przekierowali na marynarkę. Miał nadzieję, że chociaż pokój łączności zdobył.

– Tak?

– Gdzie jest kapitan Sum?

– Próbuje uciąć sobie pogawędkę z admirałem.

– Powiedź mu, że dzwoni Joker. Man natychmiast podejść do telefonu.

– Tak jest!

Nastał moment ciszy. Mariusz zrugał się w myślach, że nie wziął od niego numeru prywatnego telefonu. Chociaż żeby urządzić taki cyrk musieli się kontaktować tak, żeby tego nie podsłuchiwano. Oderwał telefon od ucha. Minuta.

– Tak?

– Tu Joker, masz kogoś na niszczycielu rakietowym?

– Dwa są pod moją kontrolą, większość floty wyszła w morze zanim podjąłem walkę.

– Rozwal rakiety!

– Jakie rakiety?!

– Nie pytaj tylko namierz i je zestrzel! A o strzelaniu do swoich to sobie jeszcze pogadamy!

Zerwał połączenie, pozostało czekać. Jak długo zajmie namierzenie celu i odpalenie rakiet? Dwadzieścia sekund? Lot pościgowy kolejne piętnaście? Sum ma mało czasu, musi natychmiast reagować.

Mariusz usiadł na schodach. Mimo połowy lata były chłodne. To pomagało uspokoić nerwy. Ukradkiem spojrzał w bok, Halogen cały czas przy nim stał.

– Dawaj fajkę.

– Przecież nie palisz.

– Dawaj mówię.

Podał mu paczkę paskudnych, przydziałowych petów. Woliński odpalił jednego swoją zapalniczką Zippo. Dostał taką po akcji z ratowaniem jeńców. Zawsze ją nosił przy sobie, jako znak swego potępienia.

Mocno zaciągnął się dymem, odchylił głowę do tyłu i puścił dym w górę. Sprawdził czas. Było minutę po wyznaczonym czasie, niebo jeszcze nie przecinała smuga rakiety. Czyżby miało się udać?

Oparł głowę na rękach a je na swoich kolanach. Zagadnął Halogena.

– NATO już wie.

– ONZ?

– Najprawdopodobniej też.

– Sukinsyny… Ciągle mają satelity nad nami…

– Dziwisz się? Polityka wobec wschodu robiła się coraz ostrzejsza.

– Ile było pocisków?

– Wszystkie.

Na chwilę Halogen zamilkł.

– Wszystkie dwadzieścia…?

– Oby Sum miał środki na ich rozwalenie.

Wyciągnął telefon i ponownie zadzwonił na centralę. Odebrał jakiś żołnierz i po chwili przekserował go do Suma.

– Zestrzelone?

– Całość.

– Wszystkie?!

– Każdą z siedemnastu sztuk potraktowałem osobno.

Dwie sekundy. Tyle mu zajęło wpatrywanie się niebo.

– Było ich dwadzieścia.

– Jak to…?

– Prezydent wywalił wszystkie.

– O Boże…

Odłożył słuchawkę i klepnął Halogena w ramię.

– Pogoń ich trochę a potem podejdź do mnie.

Mariusz wstał i skierował się ponownie do pokoju prezydenta. Włączył odtwarzanie trajektorii lotu pocisków balistycznych. Rzeczywiście, wszystko co szło na Moskwę udało się przechwycić. Ale w późnej fazie lotu trzy sztuki się odłączyły. Tego Joker nie przewidział. Jedna miała pójść w Petersburg, jedna w Wołgograd, dawny Stalingrad, i ostatnia prosto w sam środek Floty Czarnomorskiej. Wszystkie trzy trafiły bezbłędnie.

– No to zacznie się zabawa…

Usiadł w fotelu i czekał. Po chwili pojawił się jego przyjaciel, Woliński puścił mu nagranie.

– Wojna?

– Wojna.

– Co robimy?

– Ruskie nie popuszczą. ONZ i NATO teraz ma nas gdzieś. Trzeba podjąć walkę.

– Joker, to szaleństwo!

– To jedyna droga.

– A rokowania pokojowe?

– Garmata ma gadane.

– O wilku mowa…

Halogen wskazał przez okno podjeżdżający wóz wojskowy.

– Trochę mu to zajęło.

– Ważne, że jest. Jedziemy.

– Dokąd?

– Do sztabu. Trzeba przygotować plan bitwy.

– Jakiej bitwy, Joker? Przecież jeszcze nic sie nie dzieje.

– I właśnie dlatego musimy jechać, to jedyna nasza szansa.

Zapakowali się do wozu.

– Co z politykami? Ktoś musi się zająć krajem.

– Korpus dyplomatyczny. Niech się wreszcie do czegoś przyda, w końcu biorą żołd co miesiąc.

Kiedy wyjeżdżali spod budynku zatrzymał ich pluton żołnierzy w kamizelkach, z ciężką bronią oraz wyglądający na takich, co to zrobią wszystko.

– Czemu stajemy? Przecież mieli tylko zajmować się tymi gburami z Sejmu.

– To nie nasi, Halogen…

– A niby kto?

– Gwardia Narodowa.

Jednostka stworzona na podobieństwo tej z USA. Różnicą było to, że mieli świetne wyszkolenie, a nie byli milicją, i to zwykła banda fanatyków. Pluton zrobi tyle co batalion. A w kraju były takie dwa. Jeden tu a drugi… Nad morzem. Joker palnął się w czoło, wreszcie zrozumiał skąd to opóźnienie u Suma.

– Nie puszczą nas, to fanatycy rządowi.

– To co robimy?

– Samochód nie wytrzyma ognia z tych km’ów.

– Więc…?

– Więc dzwoń po tych tępaków z żandarmerii a ja postaram się ich zagadać.

Mariusz dał Halogenowi swoją komórkę i wysiadł.

– Kto tu dowodzi?

Przed szereg wyszedł jeden mężczyzna, pagony wskazywały sierżanta.

– Wiecie jaka jest sytuacja?

– Pułkowniku Joker, zdradził pan nasz kraj.

– Podpułkowniku, przestańcie wreszcie stosować ten zwrot grzecznościowy. I nie, to nie ja go zdradziłem tylko wasz ukochany prezydent.

– Władza wykonawcza jest najważniejsza.

– Teraz zawiodła.

– Jest pan aresztowany. Panie Joker, proszę ze mną.

– To się nie uda.

– Czemu pan tak uważa?

Joker podniósł palca na wysokość swojej klatki piersiowej, wskazywał niebo. Zbliżał się Mi-24D, działka były skierowane na Gwardię.

– To koniec panowie, kraj jest ze mną. Odłóżcie broń a nie potraktuję was źle. Będziecie mogli odejść w spokoju.

– Nie mogę tego zrobić, nawet pod groźbą śmierci.

– Przykro mi.

Odwrócił się i poszedł do pojazdu.

– Proszę sie zatrzymać panie podpułkowniku!

– Żegnajcie.

Nie odwracając się wsiadł do środka. Sierżant poderwał broń chcąc strzelić lecz pilot był szybszy. Huraganowa seria zmiotła cały oddział w przeciągu trzech sekund. Woliński przetarł oczy.

– Jedź.

Jeśli zaczną strzelać do siebie nawzajem to próba ratowania kraju zakończy się krwawą walką o władzę. Ponownie wybrał numer Suma, tym razem zażądał od centrali jego osobistego numeru komórkowego.

– To Gwardia, prawda?

– Jakbyś zgadł, Joker… A co, też miałeś tę wątpliwą przyjemność?

– Pluton ze stolicy już nie istnieje.

Nastąpiła chwila ciszy.

– To było konieczne, Joker.

– Wiem.

– Niedługo flota będzie nasza. Trzymaj się.

Rozmowa się zakończyła a Mariusz zaczął gorączkowo myśleć. Czemu Rosja nie odpowiedziała ogniem? Ostra polityka wobec wschodu… Czekali na pretekst.

– Kurwa…

– Co tam, Joker?

– Przyjęcie rakiet, brak przechwycenia.

– Co?

– Ruskie chcieli pretekstu!

Zapanowało milczenie w wozie.

– Do sztabu, szybko!

Garmata dodał gazu. Ignorowali wszelkie przepisy, gnali prosto do jednostki. Nie czekając aż wóz zatrzyma się przed bramą wyskoczył w biegu i wpadł prosto do centrali.

– Jak z jednostkami?!

– Około osiemdziesiąt procent. Reszta aresztowana lub brak odzewu.

– Wschodnia granica?

– W pełni nasza. Poza…

– Poza czym?

– Jest taki jeden co uwielbiał stary rząd…

– Wyślij tam kogoś. Areszt lub my, trzeciej drogi nie ma. Ruchy wojsk na wschodzie?

– Wszędzie postawiono na nogi oddziały szybkiego reagowania.

– Coś ponad protokoły?

– Brak.

– Informować mnie na bieżąco.

Wyszedł analizując dane. Mobilizacja… Czyli nie jest źle. Ale brak rokowań ze strony Ruskich? Coś tu śmierdzi… Muszą się ruszać, wojsko musi podchodzić pod granicę. Tylko gdzie?

Wszedł do siebie i sprawdził zdjęcia patroli. Brak jakiegokolwiek ruchu.

Coś jest bardzo nie tak…

– Panie pułkowniku…?

Westchnął ciężko.

– Podpułkowniku.

– Tak jest.

– O co chodzi?

Podniósł wzrok, w progu stał chłopak z logistyki.

– Brak odzewu od Suwałk.

– Lubią rząd?

– Wręcz nienawidzą.

– Sieć padła.

– Nic z tego.

– Więc?

– Podejrzewam najgorsze.

Joker zaklął siarczyście. Ale czemu Suwałki? Prościej byłoby z Kaliningradu iść od razu na Olsztyn. Chyba, że…

– Zasłona dymna…

Pokiwał do własnych myśli.

– Co takiego?

– Nic, nieważne. Czemu nie ma raportu od oddziałów szybkiego reagowania?

– Jeśli to wróg… Uderzenie musiało być natychmiastowe i potężne.

Niedobrze… Czyli przeważające siły.

– Postawić na nogi Białystok, Olsztyn i Elbląg. Oni będą następni w kolejce.

– Tak jest!

Logistyk wybiegł do pokoju łączności, zjawili się Garmata o Halogenem.

– Garmata, zajmiesz się gadaniem z politykami. Znajdź kogoś dobrego i godnego zaufania, tymczasowy rząd będzie wybrany spośród wojska. A ty Halogen… Zostań, musimy pogadać.

Odczekał chwilę aż będą sami.

– Suwałki.

– Czyli następny w kolejce jest zachód?

– Tak mi się wydaje.

– Kogo wysyłasz?

– Wszystkich.

– Czyli wracamy do gry?

– Nie. A przynajmniej nie teraz.

– Daj spokój! Mam się nudzić w sztabie jak będziesz zgrywać bohatera?!

– Dam ci dowództwo nad Pierwszą Armią. Drugą zajmie się Grizzly. Trzecia będzie w obwodzie i pod moimi rozkazami. Lotnictwo pod Lewym a marynarka pod Sumem. Ufam wam chłopaki, razem przeszliśmy piekło w Afganie.

– Damy sobie radę, nie zawiedziemy cię.

– Dowiedz się co u Suma, razem z nim poprowadzisz kontratak na Kaliningrad jak tylko Grizzly ogarnie nam linię frontu. On siedzi, ty idziesz. Pasuje?

– Jak najbardziej.

– Lewy da ci wsparcie z góry, uzgodnij to z nim.

– Natychmiast.

– I jeszcze coś… To, że macie takie możliwości, nie znaczy, że macie łapać za broń i osobiście iść pod ogień. Potrzebni mi jesteście na miejscu.

– A mogło być tak zabawnie…

Halogen z udawanym żalem pokiwał głową. Potem, jak zwykle kpiąco, zasalutował i poszedł zorganizować armię.

Oby to się udało… Inaczej najprawdopodobniej zostaną zabici za zbrodnie wojenne.

 

Rozdział III – Parszywa dwunastka

 

Nie miał już nic do roboty, jego byli ludzie zajmą się wszystkim, jemu pozostało czekać na efekty. Najpewniej zawsze czuł się na froncie ale jeśli teraz zginie to cały ten pucz był na marne.

Gladycz. Potrzebny jest mu teraz Gladycz. Ale kto mógł go znać? I przede wszystkim – z jakiej konkretnie był jednostki?

Trzeba szukać na chybił-trafił.

Podniósł słuchawkę telefonu leżącego na biurku. Czekał tylko chwilę.

– Tu Lewy.

– Znasz Gladycza?

– Obiło mi się o uczy.

– Gdzie on jest?

– Teraz? Pewnie tam gdzie Specnaz, w końcu musi dbać o renomę swojej ksywy.

No tak, teraz dopiero zaskoczyło. Cichaczem ruskie przemycali Specnaz do Afganu. Gladycz jak nikt umiał ich rozpoznać i za wspomaganie partyzantów nie miał dla nich litości. Stąd ta ruska ksywa.

– Dasz mi namiary? Muszę pogadać.

– Postaram się.

– Dzięki.

Wyprostował się na oparciu fotela. Spojrzał na zegarek, dwunasta. Nieco ponad trzy godziny a cała armia było jego. Tak dobrze przeprowadzonej akcji nikt jeszcze nie przeprowadził. Minuty mu się przeciągały, jakby to była cała wieczność. Odezwała się komórka. Spojrzał na numer, nieznany.

– Gladycz?

– To ja, o co chodzi, Joker?

– Dalej lubisz się zabawiać ze Specnazem?

– Właśnie to robię.

– Co? Gdzie jesteś?

– Ruiny Suwałk.

– Ruiny…?

– Artyleria. Ciężka artyleria. I co nieco mojego C4…

– Dobra, nieważne. Dasz radę się wyrwać?

– Teraz Suwałki są dwadzieścia kilometrów za linią frontu.

– Szybkie sukinkoty…

– Niestety. Ale mam już pięć naszywek.

– To są zbrodnie wojenne.

– Ej! Ośmiu innych nie udało mi się zebrać, należy mi się!

– Jesteś świrem, wiesz?

– Mówisz zupełnie jak moja matka…

– A jakbym cię stamtąd wyrwał i przerzucił na dawną granicę?

– Więcej ruskich, więcej zabawy.

– Czyli jesteś za?

– Jak najbardziej.

– Lewy ci to załatwi.

Połączył się z Lewym i szybko mu wyłuszczył o co chodzi.

– Dasz radę?

– Powinienem.

– Do kiedy?

– Jutro rano ruszy do akcji.

Rozłączył się. Teraz nie było czasu na pogaduchy. Tylko czekać aż ruska armia się przebije i uderzy na Warszawę. Co jeszcze mógł zrobić?

Spacer. Jedyne co mu przyszło do głowy.

 

Rozdział IV – Bękarty wojny

 

Przechadzał się po budynku od niechcenia zaglądając do wszystkich pomieszczeń. Każdy kto został przy nim, robił co mógł aby linia frontu pozostała stabilna. Tylko patrzeć aż Białoruś i Ukraina dadzą się przekabacić kacapom. A NATO i ONZ ma ich teraz gdzieś, to pewne.

– Zawiadom zachód. Może uda się zdobyć chociaż małą drużynę uderzeniową.

Zaczepił jakiegoś gońca i kontynuował przechadzkę. Aż miło popatrzeć jak armia mówi jednym głosem, robi wszystko dla słusznej sprawy, a kolesiostwo i układy zniknęły. Szkoda, że potrzeba było do tego takiej sytuacji.

Wyszedł przed budynek, sprawdził park maszyn. Większość pojazdów została już wyprowadzona, chłopaki wzięli się do roboty. Czas zmobilizować największego zabijakę…

Wyciągnął telefon i przejrzał kontakty. Numer nadal tam tkwił. Chwilę się wahał, nie rozmawiali ze sobą już od dawna. Nie, potrzebni mu są ludzie. Po krótkiej chwili się odezwał.

– Witaj Joker.

– Wilczarz.

– Ile to już minęło?

– A kiedy wróciliśmy z Afganu?

– Jakieś dwa lata temu.

– No to minęły trzy lata.

– Oglądasz czasem telewizję?

– Oglądam. To szaleństwo, wiesz o tym?

– Nie bez powodu mówią na mnie „Joker”.

– To od blizn a nie z Batmana.

– Jeden pies. Oh, wybacz…

– Żarcik ostry jak brzytewka, jak zwykle.

– Potrzebny mi jesteś.

– Już się tym nie zajmuję.

– Wielu musiałem odsunąć.

– Dasz sobie radę.

– Wilczarz… Pamiętasz co było po moim awansie na sierżanta?

– Nie rób tego Joker…

– Czas spłacić swoje długi.

Nastąpiło długie milczenie.

– Honor ponad wszystko.

– Honor ponad wszystko. Kiedy przyjedziesz?

– Za dwadzieścia minut.

– Czekam.

Wilczarz… Średniego wzrostu, średniej budowy, średnia celność, średnie oceny… Typ całkowitego średniaka. A mimo to, Mariusz nie zna lepszego żołnierza, a widział ich sporo odkąd został podpułkownikiem. Blond włosy, zielone oczy. Niegdyś całkiem roześmiany. Po słynnej masakrze w Sangin. „Słynnej”. Nikt poza armią o tym nie wie, publiczność nie poznała tej historii. I wielu żołnierzy z kontyngentu pokojowego też nie zna szczegółów.

Totalny mord.

Kiedy zwalczali wroga, ten wdarł się do wioski. Zabijał kobiety, dzieci, starców… Młodych mężczyzn siłą wcielał w szeregi. Oblężenie trwało cztery dni. Na każdego martwego wojownika wyrzucali na nas trzy trupy cywili. Cena zdławienia oporu w regionie, strategicznie ważny odcinek walk. Po tym Wilczarz miał dość. Poprosił o przeniesienie do innej drużyny, typowe misje patrolowe dawno zdobytych rejonów. Najnudniejsze rejony, brak walk. Kiedy tylko skończył się kontrakt, wrócił do kraju i porzucił wojsko. A w tym czasie Joker został sierżantem, i kiedy Wilczarz gryzł się sam ze sobą, on dalej piął się po szczeblach kariery.

Podjechała Skoda. Ze środka niechętnie wyszedł Wilczarz. Ponury jak zwykle. Podał dłoń, mężczyźni chwilę stali tak nieruchomo mierząc się wzrokiem, nie puszczając swoich rąk.

– To co dla mnie masz?

– Gladycz jutro będzie na tyłach.

– Co z tego?

– Halogen ma Pierwszą Armię, niedługo ruszy do kontrataku.

– Dalej nie rozumiem po co mi to mówisz.

– Dostaniesz część GROM’u i kilku niezłych chłopaków z regularnej. Będziesz szpicą Halogena. Jak tylko uda wam się przebić to on zajmie się swoją robotą a ty masz gnać na Kaliningrad jakby tam za darmo browara dawali. Kawałek za Gogolewem odpuścisz i rzucisz się na Wołodino. Większość sił przerzucą na wschód, żeby bronić miejsca spodziewanego ataku, więc miasto będziesz mieć niemal puste, czysta formalność z takim zespołem.

– A ty?

– Grzeję dupę w sztabie.

– Ty? Nie rzucasz się w wir walki?

Pierwszy raz od dawna pojawił się na jego ustach uśmiech. Kpiący. Ale zawsze.

– Muszę się zająć obroną kraju.

– Oczywiście.

– W magazynie masz wszystko co ci będzie potrzebne. Pogadaj z Halogenem, dam mu instrukcję.

Kiwnął głową i wszedł do środka, a Woliński wysłał SMS’a Halogenowi z krótką notką. Potem usiadł na kamieniach pod płotem. Zrobił wszystko co tylko mógł za „swoich czasów” żeby przygotować kraj na taką ewentualność. A czasem nawet trochę więcej.

Dozbrajanie punktów granicznych, specjalne szkolenia regularnej armii, inwestycja w nowy sprzęt, organizowanie alarmowych punktów, zwiększanie zaopatrzenia w posterunkach, nowa broń. Czasem musiał przy tym kraść, oszukiwać, kręcić, kłamać, wymuszać czy grozić. To wszystko, żeby dzisiaj armia mogła utrzymać się chociaż jeden dzień dłużej na swoich pozycjach.

I teraz przyszła godzina sądu. Ciekawe, czy te wszystkie działania w czymś pomogły…

 

Rozdział V – Wielka ucieczka

 

Wstał. Spojrzał na komórkę, zbliżała się czternasta. Czasem podjąć już jakieś działania.

Znalazł Halogena w centrali, sam organizował przerzut.

– Jak ci idzie?

– Standardowo Pierwsza Armia miała mieć oba plutony Gwardii i znaczną część podkomendnych tych ważniaków, co to ich zapakowaliśmy do więzienia.

– Problemy?

– Ludzie kręcą nosami.

– Kto jest niepewny, tego odsunąć. Reszta musi się posłuchać. Jak wyjdą duże braki to weźmiesz kogoś od Grizzly’iego.

– Robię co mogę.

– Kiedy pierwszy przerzut?

– Jakieś osiem minut temu.

– Brawo. Kiedy dasz radę ruszyć?

– W takim tempie? Za dwa dni.

– Jak cię przyśpieszyć?

– Morale leży.

Joker przez chwilę tarł czoło.

– Rozdaj część zapasów „na specjalną okazję”.

– To pomoże?

– A jak było w Afganie?

Zaśmiali się.

– Racja. Niezły pomysł, Joker.

– A gdzie Grizzly?

– Aktualnie u ciebie.

– Idę do niego.

Po chwili był już w swoim gabinecie, Grizzly zawzięcie stukał w klawiaturę.

– Co robisz?

– Rozkazy, rozkazy, rozkazy… Muszę zorganizować przemarsz masy ludzi a wolę mieć to na papierze. Halogen postanowił dzwonić.

– Widziałem. Kiedy będziesz na miejscu jak rozdasz „coś specjalnego”?

– Możliwe, że jutro po południu zacznę się okopywać.

– I dobrze, wtedy Halogen ruszy na podbój.

Usiadł na kanapie pod ścianą. Chwilę patrzył przez okno a potem się położył i wlepił wzrok w sufit.

Co jeszcze mógł zrobić?

Nic mu nie przychodziło do głowy, trzeba czekać na przybycie wojska.

Czas ucieka a liczy się każda sekunda.

– O kurwa…

– Co tam Grizzly?

– Flota Czarnomorska puściła w ruch rakiety.

– Pozycja?

– Nasza…

– Czas?!

– Cztery minuty.

– Ewakuacja! Włącz syreny!

Po kilku kliknięciach Grizzly włączył alarm przez komputer Wolińskiego. Wszyscy rzucili się do biegu, oni jeszcze wszystkich poganiali i sprawdzali sale czy aby ktoś nie został. Ktoś próbował ratować dane, inni nadal przekazywali rozkazy.

Trochę im zajęło wyrzucenie wszystkich na zewnątrz a potem pakowanie ich do wozów.

Pojazdy ruszyły z piskiem opon, gnali na południe. Minęła chwila i seria rakiet rozerwała cały teren jednostki na strzępy. Jakiś czas obserwowali z daleka jak to wygląda a potem Woliński nakazał powrót i ocenę strat.

Niewiele zostało z dawnego sztabu. Fundamenty, kawałki ścian, resztki ogrodzenia. Reszta to był jeden wielki lej po bombie. Garmata chwilę na to patrzył w zamyśleniu.

– Ja to w sumie i tak będę teraz siedział w Sejmie. A gdzie wy się podziejecie?

– No cóż Halogen, masz to czego chciałeś.

Westchnął Joker.

– Czyli co?

– Jedziemy na front.

– Teraz?

– A masz lepszy pomysł?

– Nie.

– No to jazda, może jeszcze uda nam się zdążyć na pierwsze fajerwerki.

 

Rozdział VI – Tylko dla orłów

 

Niechętnie mały konwój skierował się na autostradę. Pięć pojazdów. Dwie sztuki Skorpiona-3 , jeden BWP-1, jeden Rosomak i jeden BWR-1S. Mieszanina tego co stało na parku maszyn. A jednak zmieścili się wszyscy, nikogo nie brakowało.

Skorpion Jokera gnał z przodu, za kierownicą siedział Garmata.

– Wysadzimy cię przy najbliższej jednostce i tam złapiesz transport.

Kiwnął do niego Woliński. Kawałek za miastem rzeczywiście stały resztki kordonu żandarmerii. Krótka wymiana zdań i kolejne trzy Humvee dołączyły do nich, jeden wraz z Garmatą i kilkoma żołnierzami w roli ochrony wróciło się do Warszawy.

Droga dłużyła się niesamowicie. Prosta jak strzała linia asfaltu, okazjonalnie drzewa czy kawałki miast widoczne z daleka. Ustalili azymut na Olsztyn. Droga zajmie coś około trzech godzin. Najpóźniej o osiemnastej będą. Joker spojrzał do swojego plecaka. Otworzył tuszonkę, paskudną rację wojskową. Skromne śniadanie przed ósmą rano musiało mu wystarczyć aż do teraz, mimo paskudnego smaku momentalnie zjadł wszystko poprawiając sucharami i popijając wodą.

To był długi dzień. I najprawdopodobniej będzie jeszcze dłuższy.

Większość samochodów jechało w kierunku przeciwnym do ich, mieszkańcy uciekali przed wojną. Teraz zastaną wyludnione tereny.

Mariusz niewiele się pomylił. Do osiemnastej brakowało kilku minut.

Olsztyn zamknięty był już kordonem. Akurat ta strona miała mniejsze fortyfikacje i obronę ale jak tylko wjechali trochę głębiej to dało się poznać fachową robotę korpusu inżynieryjnego. Miasto przetrwa długo przy konwencjonalnym ataku. Ale wróg wie, że nie mamy obrony antyrakietowej i jeśli nie będzie mu zależeć na mieście to niedługo będą tu same gruzy.

– Kto dowodzi garnizonem miasta?

Zagadnięty żandarm wskazał jeden z budynków w centrum, musieli się cofnąć.

– Jakiś inżynier, będą wiedzieć na miejscu.

Nie mając wyboru wrócili się. W środku zastali mały bałagan. Mnóstwo biegających w tę i nazad gońców, łącznościowcy przekrzykujący się przy radiostacjach, dowódcy kłócący się między sobą o słuszność planowanych akcji.

Zamilkli dopiero jak Woliński pojawił się w drzwiach. Natychmiast wszyscy, jak jeden mąż, zasalutowali, jak prawdziwemu bohaterowi. Nie chcąc obniżać morale paskudnym zachowaniem zrobił to samo.

– Kto tu dowodzi?

– Ja.

Młody chłopak, inżynier. Ledwo chorąży. Oczy całkiem czarne, włosy blond i budowę ciała dość wątłą. Chociaż nie wygląda na głupiego.

– Macie plan działania?

– Linia frontu zatrzymała się dwadzieścia pięć kilometrów na północ od miasta. Lepiej siedzieć na tyłkach i czekać aż uderzą, większe szanse na odparcie.

– Jakie siły wroga?

– Dwie dywizje pancerne, korpus piechoty. Po drodze chyba rzucił mi się w oczy bliżej nieokreślony pułk kawalerii powietrznej.

– Te umocnienia to twoja robota?

– Moi ludzie wszystko zrobili.

– Porządne fortyfikacje, może nam się uda. Chociaż z taką ilością przeciwników będą na to marne szanse. A tylko czekać kolejnych, ruscy już muszą przerzucać okoliczne garnizony.

– Jakie rozkazy?

Joker wzruszył ramionami.

– Siedzieć na tyłkach i czekać na uderzenie.

– Tak jest!

– Co jest piętro wyżej?

– Jakieś biura, obecnie pustostan.

– Biorę to na kwatery dla moich ludzi.

– Oczywiście.

Ponownie zapanował ruch, wszyscy wrócili do swoich obowiązków. Teraz jeszcze gorliwiej niż wcześniej łapiąc się wszystkiego co tylko mogłoby im zapewnić odrobinę więcej szansy na przeżycie.

Wszedł na piętro i rozejrzał się po nim. Biurka zastawione komputerami i jakimiś rzeczami osobistymi. Nic wielkiego, typowe biuro jakiejś korporacji. Wystarczy trochę tego poprzesuwać i znajdzie się miejsce na śpiwory.

Joker zostawił chłopaków samych żeby ogarnęli sytuację, on przeszedł się spacerem ponownie na umocnienia. Lato, mimo dochodzącej dwudziestej nadal było całkiem widno. Rzeczywiście, fachowa robota, chłopak porządnie wyszkolił swoich ludzi. Umocnienia mogą wiele wytrzymać. Mariusz miał tylko cichą nadzieję, że mimo wszystko nie będą mu one potrzebne.

Eh, pozory.

Tylko czekać na atak.

Zmęczony całym dniem wrócił do sztabu polowego z zamiarem rzucenia się w śpiwór i odespania nerwów dzisiejszego dnia. Jednak nie było mu to dane, ledwo wszedł na schody a już jakiś goniec pokierował go na powrót do inżyniera.

– O co chodzi?

Chorąży wyglądał na mocno pogrążonego w myślach.

– Niedługo major Halogen przyprowadzi większość oddziałów i rozstawi się na całej linii, podobnie kapitan Grizzly.

– I co w związku z tym?

– A jakby przyśpieszyć natarcie?

– Sam dopiero mówiłeś, że lepiej zostać w mieście.

– Ale pół godziny temu dowiedziałem się o mało uczęszczanej a dość szerokiej leśnej trasie, można by się zakraść na tyły ruskich i ich otoczyć. Potem kolejno odstrzelić aż się poddadzą.

– Duże ryzyko, jakby szturm Halogena się załamał to Grizzly sam się nie utrzyma.

– A jak przywalą rakietami?

– Zrobią to tak czy siak, bez względu na to gdzie będzie się toczyć walka.

– To co robimy?

– Załatw każdego kogo możesz, rano się zastanowimy. Na razie dajesz sobie świetnie radę, tak trzymać.

Machnął ręką na pożegnanie, wdrapał się na piętro i usnął prawie od razu po położeniu głowy.

 

Rozdział VII – Wzgórze Złamanych Serc

 

Obudziło go szturchanie.

– Stary, wstawaj… Problem jest…

– Wilk? Ty tutaj?

– Miałem drobne opóźnienie ale już jestem.

– Która godzina?

– Będzie coś koło drugiej w nocy.

– To po cholerę mnie budzisz?!

 – Nie słyszysz?

Faktycznie, dopiero teraz usłyszał. Strzały. Spojrzał uważniej na Wilka, starego kompana z Afganu. Powoli cały jego dawny oddział się zbierał, brakuje jeszcze Azota, Legionisty, Włóczęgi i

Krzywego.

– Ilu?

– Chyba tylko pluton.

– Kiedy?

– Pierwszy strzał padł jakieś cztery minuty temu.

– Myślisz, że to już atak?

-Oby nie.

Obaj się zerwali do biegu. Przy drzwiach czekał już podstawiony jeep, stary model.

– Czy to jest Willys MB…?

– Niezłe cacko, co Joker? Niemało mnie kosztował.

– Skąd go masz?

– Z aukcji. Porządna fura, mówię ci.

Zapakowali się do maluśkiego samochodu i Wilk, depcząc do samej podłogi, rwał do przodu. Chłodny wieczór od razu ocucił Joker do reszty. Zatrzymali się przy pierwszych wewnętrznych umocnieniach, dalszy odcinek drogi pokonali piechotą.

Ckm’y obu stron grały przez cały czas, amunicja smugowa waliła gdzie popadnie, czasem odzywały się pojedyncze karabiny.

– To mi nie wygląda na pluton.

– Myślisz, że to właściwe uderzenie?

– Nie wiem, Wilk. Ale trzeba się z tym liczyć.

Przedarli się do okopu na pierwszej linii.

– To co, tak jak zwykle? Kto ustrzeli więcej ten dostaje browara?

– Się wie. I żadnego oszukiwania, w końcu jesteśmy dżentelmenami.

– Ależ oczywiście.

Krótkie serie sypały się co raz w stronę wroga. Po tej stronie miasta akurat stał mały las, dobre miejsce na rozpoczęcie ataku. W skąpym świetle księżyca co raz można było odróżnić drzazgi odłupywane kulami z karabinów szturmowych. Ckm’y przecinały drzewa prawie jak piły mechaniczne, co jakiś czas słychać było upadek.

Ciężko było rozpoznać w mroku czy akurat ten strzał był celny. A jak tak, to czy był śmiertelny. Woliński, biorąc pod uwagę warunki i znikomą statystykę, doliczył się czterech.

– Jak ci idzie Wilk?

– Gówno widzę. Że tak powiem, strzelam, że mam już trzech.

– No to jesteś w tyle.

– O żesz ty…!

Musieli się przekrzykiwać przy tym huku. Po chwili pojawiły się dwa Mi-24 z włączonymi reflektorami. To wystarczyło żeby z ciemności wyłuskać pozostałych dziewięciu agresorów. Joker oparł się o wykop.

– Dycha. A ty?

– Siedmiu.

– Ktoś tu wygrał…

– Dobra, dobra. Potem dostaniesz, będę musiał skoczyć do sklepu.

Mariusz spojrzał na telefon. Zaraz będzie czwarta, bateria mu pada. Westchnął ciężko.

– To nie koniec.

– Skąd wiesz?

– Zamiast uciekać walczyli do końca.

– No i?

– Próbowali kupić trochę czasu.

– No to jesteśmy w dupie…

– Przygotuj się Wilk, zaraz będzie ostrzejsze uderzenie.

W sumie już go to nawet nie dziwiło. Przed chwilą walczyli, strzelali i zabijali ludzi. Potem potężne uderzenie zmiotło pozostałych przy życiu w jednej chwili. A oni we dwóch nawet się tym nie przejęli, rozmawiali sobie jak gdyby nigdy nic. A co więcej, nawet założyli się o to, który z nich ustrzeli więcej osób.

Wojna w Afganistanie ich zmieniła, wyprała z emocji, zniszczyła. Między innymi dlatego nie nadają się już do życia innego niż w armii, a najlepiej na jakimś kolejnym froncie.

I rzeczywiście, Joker się nie mylił. Dochodziła piąta a tu ruszyło kolejne natarci, tym razem to prawdziwe. Tak jak mu powiedzieli, nawet nie pomylili się za bardzo w liczbach. Masa żołnierzy w barwach Federacji Rosyjskiej właśnie rzuciła się na ich pozycje.

– A gdzie flota, ja się pytam?! Gdzie uderzenie rakietowe?! Przecież wybuliliśmy za ten sprzęt niemałą kasę!

Wilk miał rację, coś było nie tak. Chowając się przed kulami z ckm’ów zamontowanych na kilkunastu T-72 wyciągnął komórkę i chwilę bił się z myślami. Ostatnia rozmowa, czy na pewno powinien? Nie wiadomo jak długo będzie przygwożdżony w okopie.

Nie, jednak musiał znać odpowiedź, trzeba się rozeznać w sytuacji. Wybrał numer do Suma.

– Sum.

– Tu Joker, jak flota?

– Podzielona.

– Streszczaj się, bateria mi siada i mam do rozwalenia kilka T-72.

– Kogo mogę to staram się zawrócić, już wiedzą o przewrocie. Ale i tak wielu trzyma się rozkazów, biurokracja pełną gębą, „w przypadku braku nowych rozkazów trzymać się starych” i tak dalej.

Przedrzeźniał oficera ze szkółki wojskowej wykładającego podstawy regulaminu wojskowego.

– Jak się nie posłuchają to aresztować lub zatopić wraz z okrętem, ryzyko przejścia na stronę wroga, dezercji lub działania na szkodę państwa.

– To oficjalne?

– Tylko dla twoich uszu.

– Drastyczne kroki podejmujesz, wiesz o tym Joker?

– Tak trzeba, potrzebuję twojej floty i to natychmiast, zaczęło się oblężenie Olsztyna.

– Kiedy?

– Jakieś piętnaście minut temu.

– Mam może połowę naszej floty, uda mi się przeciągnąć następną ćwiartkę. Reszta jest zbyt śliska.

– Rób co musisz, potrzebuję uderzenia rakietowego na pewne koordynaty, zaraz ci podam.

– Wszystko dla państwa, co?

– Armia straceńców.

– Heh, tak, właśnie tak na was mówili w Afganie. Ale to inna sytuacja.

– Nieważne, muszę wracać do walki.

Zakończył połączenie kiedy seria zapalających wbiła się w tylną ścianę okopu o kilkanaście centymetrów obok niego. Baterii zostało na kilka minut, liczył, że tamta decyzja była właściwa.

Po chwili czołgi ruszyły do szarży, zjawiła się także wspomniana eskadra lotnicza. Chcieli zdobyć okopy przed miastem pod osłoną pancerzy. To koniec. Przez głowę Wolińskiego przemknęła seria myśli co może jeszcze zrobić, żeby przedłużyć walkę chociaż o kilkanaście sekund. Nawet nie zdążył wysłać SMS’a z namiarami.

I wtedy każda z maszyn stanęła w ogniu. Miny! Chłoptaś z inżynieryjnej założył miny! Niezły plan, właśnie mają trochę cennego czasu. Mariusz zdążył ponownie się skulić w okopie, wysłać namiary i wrócić do ostrzału. Nie minęła chwila a uderzenie rakiet rozwaliło wszystko co było w zasięgu, las się wywrócił i zaczął płonąć. Federacja musiała się wycofać.

„Ostatnia salwa, muszę przygotować wszystkie jednostki.”

SMS od Suma.

Dadzą radę.

– Halogen!

Joker podążył za wzrokiem Wilka. Rzeczywiście, Pierwsza Armia właśnie dotarła na miejsce i z marszu ruszyła do ataku i kilka maszyn od Lewego podjęła walkę w powietrzu. A na samym przedzie, w wieżyczce Rosomaka, stoi sam Halogen i wali z karabinu pokładowego gdzie popadnie. Amunicja smugowa robi niesamowity efekt o poranku, jeszcze ciemno a tu nagle oślepiający błysk pędzący z zawrotną prędkością prosto we wroga. Każdy może się przestraszyć będąc po drugiej stronie. Mimo, że widział to już wiele razy, Joker i tak zawsze się temu przyglądał z niepohamowaną fascynacja, jak coś tak miłego dla oka może być jednocześnie tak śmiertelnie niebezpiecznym…?

– Halogen!

Joker pomachał do niego z okopu, i kilkoma prywatnie ustalonymi znakami jeszcze z Afganu, przekazał mu gdzie ma ruszyć i w jaki sposób. On tylko skinął głową, poprawił laryngofon i wydając kilka krótkich poleceń, jedna trzecia jego oddziałów ruszyła do walki. Reszta pewnie jeszcze jest w drodze na front.

– Pora się popisać.

Mariusz klepnął w ramię Wilka i wybiegł z okopu pędząc za wozem bojowym. Przerzedzone oddziały cofały się z każdą minutą, walczyli o dosłownie każdy centymetr ziemi lecz pancerna pięść spychała ich nieprzerwanie. Dopóki nie wezwali ciężkiego sprzętu.

Kolejna partia czołgów oraz przenośne wyrzutnie rakiet zaczęły masakrować wojska Halogena, role na powrót się odwróciły. Sum nie da kolejnego pokrycia terenu a sprzętu przeciwpancernego mieli jak na lekarstwo. Gdzieniegdzie pojawiały się języki ognia wskazując na wystrzał z wyrzutni ale i tak ruskie T-72 były górą.

Wolińskiemu wpadł w oczy Wilczarz.

– Masz granaty?

– Jeden, właśnie idę założyć.

Musieli krzyczeć, huk był niesamowity. Zrobiło się już całkiem widno, przykrywanie ogniem Wilczarza nie miało najmniejszego sensu w tej sytuacji, więc Joker jednie obserwował jego bieg do najbliższego czołgu. Sam wskoczył do leju po jednej z rakiet i mocno przywarł do podłoża całym ciałem, leżąc i tak było mu łatwiej strzelać.

Wilczarz dobiegł, krótki skok i już był na górnym pancerzu. Wspiął się, otworzył właz i wrzucił do środka granat odłamkowy. Zaraz potem zeskoczył i ustawił się przy jego boku. Wybuch był taki, że odłamki wyleciały nawet otworami strzelniczymi. Na wszelki wypadek wskoczył jeszcze raz i poprawił serią z karabinu waląc na oślep. Potem wszedł do wieży, przesunął ckm do tyłu i położył ogień zaporowy na piechotę wroga.

Długo nie strzelał, zaraz jakiś pocisk oderwał wierzę a on sam wyleciał w powietrze. Joker śledząc tor jego lotu pobiegł w tamto miejsce i jak tylko go dopadł, pierwsze co zrobił, to sprawdził czy kark nie jest zbyt sztywny.

– Zabieraj te łapska, nie będę się z tobą całować!

– Właśnie próbowałem ratować ci życie.

– Było mi poduszkę podłożyć.

Mariusz się zaśmiał.

– Wyglądałeś prawie jak Paralityk!

– A weź mi nie przypominaj, musiałem go trzy kilosy na własnych plerach targać.

– Przecież zgłosiłeś się na ochotnika.

– Bo nikt inny nie chciał!

– I co, teraz mi to będziesz wypominać? Przypominam, że miałem wtedy przestrzelone oba kulasy i mnie też ktoś niósł.

– Tak, wiem. To chyba wtedy niósł cię Nabój.

– Nabój? Ten z artylerii?

– Nie, ten z artylerii to Pocisk. Nabój to był tamten ze szturmowej co się odłączył.

– A, no tak! Już pamiętam. Chociaż nie bardzo zwracałem uwagę na to kto mnie niesie, bo się zwijałem z bólu, „morfina się skończyła” i jeszcze miałem taki ubytek krwi, ze powoli odlatywałem.

– Bo się skończyła. No dobra, nie jestem mistrzem opatrunków.

– No co ty? Opaska uciskowa założona na środku rany?!

– Spanikowałem…

Joker machnął ręką nie chcąc wracać do starych wydarzeń kiedy, to był świeżo po pierwszym awansie. Paralityk… Mówili na niego przez to, że złamał kręgosłup podczas jednej z walk. I o dziwo wrócił do całkowitej sprawności ruchowej.

Pomógł mu wstać i biegiem wrócili na pole walki. Zaczęła się paskudna wojna pozycyjna, oddziały się ze sobą wymieszały i w sumie walczono już na oślep, nie było wiadomo gdzie się kończą nasze pozycje a zaczynają rosyjskie.

– Nie tak to planowałem…

– A jak?

– Szybkie zajęcie Królewca i dyktowanie warunków przerwania działań wojennych. W takim tempie to pół wojsk syberyjskich sprowadzą.

– Mam na to radę.

Wilczarz rzucił mu magazynek do beryla, w połowie był zapełniony amunicją. Potem uśmiechnął się półgębkiem, Joker pierwszy raz od dawna zobaczył błysk w jego oku. Zamocował bagnet na wylocie lufy i rzucił się w wir walki raz po raz tnąc ostrzem.

Nie mając nic innego do wyboru również i Joker rzucił się do walki. Walka była zawzięta i krwawa. Szalę zwycięstwa przechyliły dopiero wojska Grizzly’iego. Z jego pomocą udało się odeprzeć atakujących. Rzucili się od ucieczki pozostawiając większość swojego sprzętu na miejscu a kilka wozów bojowych Halogena ruszyło za uciekającymi wrogami.

Joker westchnął.

– Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię widzę…

– Zdaję sobie z tego sprawę.

– Zabezpiecz nam linie a ja zaraz biorę się z Halogenem do kontrnatarcia.

– Tak jest.

Zostawił go, żeby sam zajął się działaniami, mając zaufanie do jego zdolności taktycznych. Halogena znalazł palącego papierosa na wieżyczce rozwalonego T-72, silnik mu jeszcze płonął a on leżał w najlepsze wygrzewając się na słońcu.

– Zbieraj się, kontruderzenie.

Halogen westchnął ciężko i rzucił peta do środka czołgu. Potem głośno wciągnął powietrze.

– Ach, nie ma to jak zapach diesel’a o poranku…

– Kończ to, Królewiec czeka.

– Taest.

Zeskoczył i zajął się organizacją ludzi do wymarszu. Joker wrócił do Grizzly’iego.

– Dużo?

– Ponad trzy czwarte Drugiej Armii. Reszta powinna zjawić się do południa.

– Nie wiesz co z ludźmi Halogena?

– Miał ponad połowę ale nie wiem ilu stracił teraz.

– To będą ciężkie walki…

– Niestety. Jakieś dodatkowe rozkazy?

– Nie Grizzly, tak trzymaj. Zaraz jadę zdobywać.

Uśmiechnęli się obaj i podali sobie ręce na pożegnanie. Ta krótka pogawędka wystarczyła, żeby Pierwsza Armia była już gotowa do wymarszu. Co by nie mówić to jedno trzeba przyznać, Halogen cieszy się szacunkiem wśród większości żołnierzy.

 

Rozdział VIII – Tora! Tora! Tora!

 

Dwie godziny wystarczyły, żeby znaleźli się trzydzieści pięć kilometrów od dawnej granicy. Konwój wyglądał imponująco, wozy bojowe, transportery, czołgi i działa samobieżne czy wyrzutnie rakiet. Do tego zwykłe ciężarówki wypełnione po brzegi piechotą.

– To ilu ich tu masz?

Dumnie wypiął pierś.

– Ze dwie dywizje.

– Tylko tyle? I z tym rzuciłeś się na ruskich nie wiedząc ilu ich dokładnie jest?!

– Trzeba było cię ratować. Z reszta, przecież daliśmy radę, nie?

Uśmiechnął się nieco. Joker się zaśmiał. Chłopak jednak miał niezły zmysł taktyczny. Humvee jadące kilometr przed kolumną, w roli rozpoznania, nakazało zatrzymanie całości oddziałów.

– Co jest?

Joker przytrzymał laryngofon podczepiony do radiostacji w ich Humvee.

– Okopy. Długie. Biegną wzdłuż starej linii granicznej.

– Ale tutaj? Do dawnej granicy brakuje jeszcze z dziesięć kilometrów.

– Pewnie spodziewali się kontruderzenia. Pełno wojska, będzie ze dwie kompanie, może dywizja. Do tego sporo ckm’ów, widzę kilku snajperów i o czasu do czasu jakieś wozy bojowe. Czołgów brak.

Joker potarł czoło.

– Wilczarz.

– Jestem.

– Uderzysz pierwszy.

– Tak jest.

– Pamiętasz jeszcze gdzie są ci trzej goście?

Machnął ręką do kierowcy żeby ruszył, Halogen zaczął wydawać już pierwsze polecenia przez radiostację.

– Jacy?

– Nabój, Pocisk i Paralityk.

– Pocisk pewnie trzyma się z Grizzly’im , Nabój musi być gdzieś w okolicy. A Paralityk… Z tego co wiem, to po uszkodzeniu kręgosłupa wrócił do cywila i całkowicie zerwał kontakt z armią.

– Szkoda, fajny chłopak.

– Ano fajny. Ale co z tego, jego wybór.

Reszta drogi minęła w milczeniu. Potem rozpoczęło się kolejne uderzenie.

Joker zajął pozycję z ckm’em i nie żałował amunicji. Opis się zgadzał, dobrze przygotowane okopy wypełnione po brzegi ludźmi. Wilczarz wychylił się z prawej strony przez okno i strzelał ze swojego beryla.

– „Pójdzie łatwo”, tak? „Takie chłopaki z GROM’u będą niezastąpione”, tak?

– Oj już nie gadaj tylko strzelaj.

Wszystkie pojazdy nie będące chociaż w najmniejszym stopniu opancerzone zostały w tyle a reszta przystąpiła do szybkiego szturmu na całej długości okopów. Wróg był przygotowany, sprzęt przeciwpancerny ponownie masakrował Pierwszą Armię. Mimo to ta wciąż parła naprzód stosując coś na wzór blitzkriegu.

– Halogen! Niech Druga Armia przesunie się o dwadzieścia kilometrów na północ i podeśle nadwyżki ludzi!

Głos Wolińskiego ciężko przebijał się prze huk strzałów, miał nadzieję, że jego przyjaciel zrozumiał chociaż połowę. Ten tylko pokiwał głową, zniknął na chwilę we wnętrzu swojego Rosomaka a zaraz potem ponownie wyszedł na wieżę strzelając za zamocowanego na niej cmk’a.

Pierwsze wozy już się przedarły i pognały do przodu, na tyły wroga.

– Gaz do dechy, musimy się przebić! Nasze plecy zajmą się pozostałymi!

Joker krzyknął do radiostacji. To wystarczyło by pozostali kierowcy porzucili skuteczną eliminację na rzecz szybkiego podbicia terenów przed nimi. Również i Humvee Jokera wyskoczył do przodu i już po chwili byli za okopami. Kilka maszyn wroga rzuciło się w pogoń lecz wystarczyła chwila by czołgi, trzymające się jeszcze z tyłu, zniszczyły je pojedynczymi salwami.

– Granica minięta.

Po krótkiej jeździe straż przednia rzuciła komunikat. W kilku wozach dało się słyszeć głosy zadumy czy pochwały. Jedynie w Humvee Jokera była smutna cisza. Joker, Wilczarz, Krzywy i Azot w roli kierowcy. Wszyscy wiedzieli, że to jest pierwsze i ostatnie podejście. Jak teraz szturm się załamie to Polska ponownie zniknie z map.

– Uwaga, Pierwsza Armia. Tu Joker. Porzucamy wcześniejsze plany, przeć prosto do celu z pominięciem celów drugorzędnych.

– Tu Halogen, potwierdzam.

Szturm prosto na Kaliningrad. Königsberg. Królewiec. To szaleństwo. Wiedziała to Armia Czerwona w 1945 i wiedzą o tym teraz oni. Miasto gigant zdolne się długo bronić. A oni ot tak chcą je zdobyć.

Odezwała się radiostacja łapiąc potężne zakłócenia.

– Joker. Odbiór, Joker. Jesteś tam?

– Potwierdzam.

– Tu Gladycz. NATO się odezwało. Wysyłają jedną brygadę „W misji pokojowej i aby zapobiec dalszym walkom”.

– Kto dowodzi?

– Major Steve Baker.

– Baker?

Zwrócił się do Azota.

– To ten Baker? Sierżancina co mu tyłek wtedy uratowaliśmy?

– Ten sam.

Ponownie powiedział do radiostacji.

– Zgłosił się na ochotnika?

– Z tego co wiem, to tak.

– Świetnie. Wisi mi przysługę. Powiedź mu, że muszę go mieć natychmiast pod Kaliningradem. Czas spłacić stare długi.

– Przyjąłem. Do ponownego kontaktu.

Joker nieco się rozluźnił i wygodniej oparł o tylny fotel.

– Panowie… Mamy właśnie do dyspozycji całą brygadę NATO. Co wy na to?

– A ja NATO jak na lato.

Krzywy nie mógł się powstrzymać, wszyscy odpowiedzieli zgodnym śmiechem. Nieco spuścili z tonu, do celu pozostało maksymalnie półtorej godziny jeśli kolumna będzie nieco zwalniać, jakieś czterdzieści kilometrów.

– Jak myślisz, kiedy będą?

– Jak znam Bakera? Musi zrobić efektowne wejście. Pewnie zrzut spadochroniarzy, stawiam dwie dychy, że nie późnij niż godzinę po rozpoczęciu ataku.

– Przyjmuję. Kto trzyma kasę?

– Daj Wilczarzowi.

Krzywy podał mu pieniądze, tak samo Joker. Nieco niepokoiło go, że Rosjanie nie zorganizowali oddziałów mających zatrzymać konwój w drodze. To oznacza, że miasto jest świetnie przygotowane… Lub zorganizowano po drodze zasadzkę.

– Łącz mnie z Lewym.

– A po co?

– Nie gadaj Krzywy, tylko rób!

Ten trochę zdziwiony połączył się z centralą i wywołał Lewego, potem się odłączył.

– Lewy.

– Tu Joker. Masz jakieś ptaszki nad Pierwszą Armią?

– Właśnie pcham na was dwa Migi-24, potem rzucę Mi-8, Mi-2, Sokoły i dowalę do tego kilka Mi-21 czy Mi-23. Czemu pytasz?

– Niech sprawdzą naszą trasę, wyczuwam podstęp.

– Już ci to załatwiam, czekaj.

I rzeczywiście, już po chwili dwa nisko lecące Mi-24 przecięły autostradę i zawróciły kierując się w ten sam punkt co kolumna wojskowa. Niedługo potem zniknęły im z oczu.

– Tu dowódca Mi-24, Pierwsza Armia, jak mnie słyszysz?

– Tu Joker, głośno i wyraźnie. Raport?

– Brak jednostek wroga na trasie.

– Przyjąłem Mi-24, bez odbioru.

A więc jednak obrona miasta. To było najgorsze z możliwych. Pogrążył się w myślach do czasu wjechania w pierwsze zabudowania. Nawet przysnął, stary wojskowy nawyk, miało go większość osób z jednostek uczestniczących w walkach w Afganistanie. Stare powiedzenie, „Łap tyle snu ile się uda, niewiadomo kiedy znowu będziesz mógł się położyć”. Obudziło go dopiero szarpnięcie wozu przy hamowaniu.

 

Rozdział IX – Złoto dla zuchwałych

 

Wszedł na wieżę i rozejrzał się. Kaliningrad. Miasto stoi przed nim otworem, do pierwszych zabudowań dojadą w trzy minuty. Przetarł oczy przygotowując się psychicznie na ponowną walkę.

– Rozpoznanie?

– Słabe siły na przedmieściach. Główne siły zajęły całe miasto, wszędzie barykady, prawdopodobnie zaminowali część budynków.

Joker westchnął i rozparł się mocniej w wieży.

– Panowie. Czas wykazać się męstwem.

– No nie… Znowu…?

Przynajmniej Krzywy był w dobrym humorze. Uśmiechnęli się wszyscy a potem Azot dodał gazu i jako pierwsi zanurzyli się w otchłani betonu. Halogen jechał zaraz za nimi swoim Rosomakiem. Wszyscy strzelali na prawo i lewo, gdzie nie spojrzeć tam wróg. I nie byle kto, Joker co raz rozpoznawał oznaczenia Specnazu.

Granaty, koktajle Mołotowa, nawet i miny. Czasem jakieś rusznice przeciwpancerne czy wyrzutnie rakiet. Próbowali jak mogli, żeby tylko spowolnić iglicę Pierwszej Armii. Mieli to nieszczęście, że zaraz za pierwszymi wozami dowódców na pełnym gazie pędziły PT-91, Leopardy i T-72. Czołgi na tyle szybkie, że nadążały za wręcz samobójczą szarżą Jokera i Halogena. Nie szczędziły amunicji, pociski odłamkowe i burzące z wielkich luf rozrywały domki jednorodzinne zasypując szrapnelami i tak nielicznych wrogów.

Więc w mieście musi być ich więcej, tego się obawiał Joker. Kiedy tak w zamyśleniu ciągnął serią po jakimś domku odrywając kawałki betonu i cegieł wielkości pięści, odezwało się radio.

– Joker! Tu Sum, dodaj gazu albo w tył zwrot!

– Co jest?

– Salwa rakietowa! Nie dam rady przechwycić wszystkiego!

Zastanawianie się trwało tylko chwilę, przełączył na kanał ogólny.

– Pierwsza Armia, cała naprzód!

Kierowcy zachowywali się jakby już całkowicie postradali zmysły, w ślepym pędzie wpadali w wąskie uliczki i taranowali wszystko co tylko stanęło im na drodze. Uderzenie rozsypało się z głównej ulicy na kilka biegnących po bokach. Mimo, że Joker był na samym przedzie, to widział jak inne pojazdy się prześcigają i co raz jakiś Humvee lub pojazd opancerzony wybucha od uderzenia ciężkiego sprzętu.

Salwa rakiet eksplodowała nad miastem, wiele z nich dostało się pod uderzenie rakiet z floty Suma. Jednak zdolność uderzeniowa Rosjan była za duża, nie wszystko udało się przechwycić. Wiele z nich uderzyło w sam środek kolumny. Czołgi jeszcze jakoś to zniosły najwyżej zatrzymując się w połowie trasy. Gorzej z lekkimi pojazdami czy ciężarówkami, te wylatywały w powietrze na kilka metrów i robiąc fikołki rozsypywały znajdujących się tam ludzi dookoła. Wielu z nich spadając łamało sobie karki lub rozbijało głowy.

Jednak szturm, o dziwo, jeszcze się nie załamał, zaczęły pokazywać się pierwsze większe zabudowania. Woliński bacznie obserwował fasadę i parter jego z nich ale niczego nie zauważył. Kiedy Azot w pełnym pędzie przejechał obok niego, i ostro skręcił w bok chcąc wyminąć barykadę usypaną z kostki chodnikowej, cały dół pokrył się ogniem a huk eksplozji na chwilę przytępił słuch wszystkim w okolicy. Powoli, jak w zwolnionym tempie, budynek zaczął się przechylać i upadł w miejscu, gdzie byli jeszcze przed chwilą. Im oraz Halogenowi jeszcze się udało ale jeden „Twardy” i Leopard znalazły się pod gruzami.

– Zrób kółko, może czegoś nie rozwalą i przedrzemy się od razu!

Schylił się, żeby krzyknąć do Azota, w tej chwili jakiś pocisk odbił się od górnego pancerza. Jakby Mariusz na chwilę się nie schował, to już niemiałby głowy.

Ich Humvee ostro odbił i teraz jechał prostopadle do kierunku ataku. Gdzie nie spojrzeć tam barykady lub właśnie wysadzane budynki. Joker tylko pokręcił głową i przytrzymał swój laryngofon.

– Pierwsza Armia, cofnąć się o trzysta metrów.

Wszyscy odbili od miasta i wrócili na rozerwane przedmieścia. Wóz Jokera przyjechał jako jeden z ostatnich, Halogen już zaczął rozkładać obóz i organizować ewentualną obronę.

Zaparkowali przy czołgach i Joker wyszedł rozprostowując kości. Wzrokiem odszukał Halogena i podszedł do niego.

– Jakie straty?

– W sprzęcie czy ludziach?

Pod karcącym spojrzeniem Wolińskiego Halogen westchnął i nieco zwiesił głowę.

– Ogólnie pojęty sprzęt w granicach trzydziestu procent. Ludzie… No cóż, nadal czekam na kilku maruderów, Grizzly też mi podsyła kogo tylko może ale nawet z nimi liczebność armii sięga co najwyżej pięćdziesięciu procent.

Joker aż zmroziło i przez chwilę musiał przetrawić tę wiadomość.

– Pięć… dziesiąt procent…?

– Niestety. Ruscy maja wyższą wartość bojową, widziałeś ten Specnaz? Rzucili najlepsze jednostki a i tak niedługo dowlecze się główny pion armii.

– W takim tempie to wybiją nas zanim zajmiemy dwie pierwsze dzielnice.

Halogen powoli osunął się na ziemie, podkulił kolana i położył na nich głowę.

– Wiem…

Chłopak chyba się załamał, w takim stanie Woliński jeszcze go nie widział.

– Halogen, bez jaj. Wstawaj, no już! Podwładni na ciebie patrzą!

– A daj mi spokój…

Zapalił papierosa mocno zaciągając się dymem. Nie chcąc robić sensacji, Joker usiadł obok niego.

– Damy radę, bywaliśmy w gorszych tarapatach.

– Ale nigdy z takimi stratami.

– Przygotuj sprawny obóz i zajmiemy się walką podjazdową, zaraz poślę saperów na odgruzowywanie przejść.

– Nie masz bohatera nad sapera…

– Coś w tym guście.

– Bo saper myli się tylko raz.

Chyba powoli się uspokajał, nawet humor mu wracał.

 

Rozdział X – Helikopter w ogniu

 

Musiało być już mocno po południu, skwar dnia nieco ustępował, zrobiło się za to duszno. A może tylko mu tak się wydawało w obecnej sytuacji. Halogen podniósł wzrok i chwilę wpatrywał się w niebo. Potem powoli wstał i szepnął.

– O ja cię pierdolę, Matuszko Rosijo…

Mariusz podążył za nim wzrokiem i sam wstał, aż mu brakło tchu.

Nad miastem właśnie przeleciały Herculesy. Mnóstwo sztuk, możliwe, że były tam też inne samoloty ale Joker nie był w stanie ich rozpoznać z tej odległości. Niebo było wręcz nimi usiane. A trochę niżej spadochrony. Całe mnóstwo, setki, możliwe, że tysiące spadochronów. O ile Joker znał Bakera to najprawdopodobniej rzucił na miasto wszystkie siły, cała brygada właśnie spokojnie sobie spadała w centrum Kaliningradu. I do tego jeden Black Hawk w obstawie dwóch Apache’ów. Zapewne to właśnie w tym Hawku leci Baker.

– Baker… Ty idioto…

Woliński wpatrywał się w niebo i nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. W taką lekkomyślność Stevena. Musiał działać.

– Ile zajmie ci przebicie się do samego centrum?

– Em… Yyyyy… Ja… No…

– Myśl Halogen, myśl!

Mariusz złapał go za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. Halogen miał łeb do liczb, jego specjalizacją były statystyki. Aż dziwne, że zamiast skorzystać z okazji, i dostać się do najlepszych firm handlowych, na ochotnika wstąpił do armii.

– Ym… Jeśli saperzy odgruzowali początek trasy to w godzinę…

– Za dużo, trzeba przyśpieszyć. Ilu by zginęło?

– Pffff… Um… Jakoś z…

– Ilu?!

– Jedna trzecia tego co mamy… Na pewno. Możliwe, że wielu więcej.

– Za dużo.

Puścił go, odwrócił się do niego plecami i zaczął się przechadzać zastanawiając się co robić. Jedna myśl kołatała mu się w głowie ale odpędzał ją przez cały czas. Nie mógł ponieść takich strat, bezpośredni szturm to za wielkie ryzyko. Wsiadł do Humvee chwytając się ostatniej nadziei, Halogen cały czas był przy nim.

– Centrala? Łączyć bezpośrednio z Lewym i Sumem równolegle.

Po chwili obaj się zameldowali.

– Lewy, ile maszyn masz w okolicy?

– Kilka odrzutowych Migów.

– Kiedy mogą załatwić mi wsparcie ogniowe?

– Za piętnaście minut będą już nad miastem.

– Za dużo. Wysyłaj natychmiast, mają się śpieszyć. Sum?

– Jestem.

– Ile masz jednostek?

– Sprawnych do walki?

– Wszystkich.

– Będzie trzydzieści sztuk.

– Natychmiast ostrzelaj północno-wschodnie rubieże miasta.

– Nie da rady, właśnie płynie na mnie cała flota bałtycka. Postaram się ich przechwycić ale nie wiem czy coś to da.

– Kto tam jest?

– Przede wszystkim piechota morska, mają wspomóc walki w Kaliningradzie.

– Dobra, trudno. Rozwal ilu się da, nikt nie może postawić stopy na lądzie. Zrozumiano?!

– Tak jest.

– Kto nimi dowodzi?

– Upadły.

Joker aż stracił czucie. „Upadły”. Tak właśnie nazywano majora Saszę Pietrunkowa. Renegat. Niby misja pokojowa w Afganie a tak naprawdę kopnął w dupę dowództwo i zaczął szkolić partyzantów. A pochwyconych żołnierzy kontyngentu pokojowego mordował w bestialski sposób. Aż dziwne, że wrócił na łono armii, ruscy muszą być zdesperowani.

– Chcesz mi powiedzieć, że Upadły powstał?

– Niestety.

– Dopilnuj, żeby spoczął na dnie.

– Tak jest.

Skoro wrócił Upadły, to musi być też jego prawa ręka, niejaki „Czarny”. Równie pokręcony jak jego dowódca, Kazach z urodzenia.

Mariusz rzucił tym wszystkim i usiadł ciężko fotelu.

– Ogłoś wymarsz, musimy ratować tego patałacha. I daj telefon.

– Po co?

– Musze zadzwonić, w moim bateria padła.

Halogen dał mu komórkę i odszedł na chwilę wydając polecenia jednemu z podkomendnych. Zaraz wrócił chcąc przysłuchać się rozmowie. Po krótkim wahaniu Joker wybrał numer. Myśl, którą próbował odrzucić, wreszcie wzięła górę. Po kilku sygnałach ktoś podniósł słuchawkę.

– To nie jest bezpieczna linia.

– Wiem. Ale musisz mi pomóc.

– Joker? To ty? I prosisz mnie o pomoc? Ho hooo… To musicie być głęboko w czarnej dupie.

– Sam o tym dobrze wiesz.

– W sumie racja. Czego chcesz?

– Ruskich kodów.

– Wiele żądasz.

– Dasz radę to załatwić?

– A co będę mieć w zamian?

– Czego chcesz?

– Czyżby wielki Joker oferował mi swoją słynną przysługę? Żołnierski honor.

– Przestań pieprzyć Zero, nie mam czasu! Czego chcesz?!

– Cóż… Jak już będę siedział w Kremlu to zapewne będziesz chcieć wszelkich danych do jakich się tyko dokopię. Powiedzmy, że… Jak znajdę coś dla siebie to po prostu zrobię sobie kopię przed wysłaniem tego tobie.

– I wtedy będziemy kwita?

– Tak Joker, będziemy kwita.

– Ile ci to zajmie?

– Cztery godziny.

– Nie mam tyle. Jak cię przyśpieszyć?

– Potrzebuję dostępu do waszej sieci komputerów.

Woliński zaczął gorączkowo myśleć. Nie może mu dać dostępu do komputerów armii, Zero to poszukiwany haker, który często włamywał się do dużych firm, raz nawet do Pentagonu. Ale z drugiej strony był też honorowy, kiedy Joker miał wybór pomiędzy ocaleniem kilku cywilów a złapaniem Zero ich kosztem, wybrał ratowanie życia. I za to Zero obiecał mu przysługę oraz podał swój telefon.

– Dobra, dostaniesz go. Kiedy będą pierwsze efekty?

– W mniej niż godzinę, w razie czego będę dzwonić na ten telefon.

Rozłączyli się, Halogen przeciągle spojrzał na swoje dowódcę.

– Zero to kryminalista.

– Wiem.

– Z naszym sprzętem będzie się włamywać wszędzie.

– Wiem.

– Może wykraść nasze tajemnice wojskowe.

– Wiem!

 – Czemu to zrobiłeś?

– Bo tylko on jest w stanie przeniknąć do ruskiej sieci wojskowej i zmanipulować ją na tyle żeby uzyskać poddanie się tych z Kaliningradu.

Nastąpiło milczenie. Rozmowa nie trwała długo ale spadochroniarze byli już nisko nad miastem. Odezwała się broń przeciwlotnicza i ckm’y. Rosjanie próbowali strącić żołnierzy jeszcze w powietrzu myśląc, że to nasza armia. Helikoptery strącili niemal od razu, rozbiły się gdzieś w samym centrum. Joker nie widział, czy ktoś zdążył wyskoczyć ze spadochronem.

– Jedziemy tam, zaraz całkowicie zmasakrują Bakera.

Pierwsze czołgi wyjechały kilka minut temu starając się torować drogę dla reszty ale często wpadali pod ogień broni przeciwpancernej i zamiast odgruzować ulice zniszczone maszyny jeszcze bardziej je blokowały.

Nakazując większy pośpiech Joker wskoczył do kolejnego Leoparda, i w roli dowódcy na wieży, czekał na telefon od Zero. Kolejne budynki były wysadzane, Rosjanie blokowali ich jak tylko mogli. Samo przesunięcie się o sto metrów dalej niż za pierwszym podejściem zajęło pół godziny. Właśnie zaczęło brakować amunicji, transporty od Grizzly’iego nie wyrabiały, szturm za szybko posuwał się do przodu.

Kiedy tak Joker polewał ogniem z ckm’u okoliczne budynki, odezwał się telefon Halogena. Szybko schował się do pancernego wnętrza i go odebrał.

– Masz coś?!

– Taaa… Wiedziałeś, że w samym centrum Moskwy kilka miesięcy temu wybudowano silos rakietowy?

– Ja pierdolę, Zero… Miałeś załatwić mi kody ich komunikacji a nie plany miasta!

– Wiem, wiem. Ale myślałem, że cię to zainteresuje.

– W centrum Moskwy jest już kilka silosów, wszędzie są rakiety odłamkowe. Co z kodami?!

– Zaraz. Wiesz co to za rakieta w tym nowym silosie?

– Odłamkowa. Kody!

– Dupa tam, odłamkowa… Najprawdziwszy atomiak, zaraz pod stopami cywilów. I właśnie się dobrałem do jego kodów startowych…

– Zero, nie… Nie baw się tym. Zostaw to i natychmiast zajmij się moimi kodami!

W pancerz uderzyła rakieta z wyrzutni, na całe szczęście poszła rykoszetem i nie spowolniła pancernego marszu na pomoc amerykańskiej brygadzie.

– O kurwa…

– Co? Co jest?!

– Oni ją odpalili. Rozumiesz Joker?! Odpalili głowicę atomową!

– Cel?!

– Kaliningrad…

Woliński spojrzał przez wizjer. Rzeczywiście, wdzierali się coraz głębiej do centrum. Na niebie też już panowały oddziały Lewego. Walka trwała a oni ewidentnie zwyciężali.

– Dasz radę ją przekierować na odludne tereny?

– Powinienem, wystarczy tylko… Ja pierdolę…

– Co?! Mówże do mnie, Zero!

– Wiedzą, że tam jestem. Właśnie odcinają mi drogi dostępu. Mogę ją tylko detonować, i to natychmiast. Za kilkanaście sekund stracę kontrolę!

– Gdzie jest rakieta?

– Trzy kilometry nad Moskwą.

Nastąpiło krótkie milczenie. Do wyboru zabicie milionów niewinnych i bezbronnych cywilów lub trzon naszej armii. Musi decydować. Westchnął ciężko i zamknął oczy.

– Wywalaj.

Jeśli zginą wszyscy tutaj, to ruscy bez problemu wedrą się do Polski i znikniemy z mapy Europy. Musiał wybrać mniejsze zło myśląc przede wszystkim o obywatelach własnego kraju.

– Iiiiii… Poszła.

Znowu nastąpiło milczenie.

– Joker…

– Czego?

– To była właściwa decyzja, wiesz o tym.

– A czy była ona właściwa dla tych wszystkich bezbronnych Rosjan?

Milczenie. Joker westchnął ciężko do słuchawki.

– Oby nasze wnuki mi to wybaczyły.

– Też w tym siedzę, pamiętaj.

– Jasne Zero, pamiętam. Dane są twoje.

Rozłączył się i schował twarz w dłoniach. W głowie mu się to nie mieściło. Sam jeden zabił tylu ludzi tylko po to aby ocalić garstkę własnych. To już nie była wojna a morderstwo między obiema nacjami.

– Panie pułkowniku?

Ładowniczy potrząsnął jego ramieniem.

– Panie pułkowniku, jesteśmy w samym centrum. Co dalej?

Bez słowa otworzył właz, na własne oczy musiał przekonać się o zniszczeniach. I tu większość budynków powalono. Wiele ciał walających się po kątach. I sporo spadochronów, gdzieniegdzie widział charakterystyczny wzór jankesów. Nabrał sporo powietrza w płuca i donośnie krzyknął po rosyjsku.

– Kremlu już nie ma! Poddajcie się a wrócicie do ojczyzny!

Obie strony zaprzestały walk. Zrobiło się przerażająco cicho. Jego rosyjski był dostatecznie dobry, podłapał od wielu bojowników w Afganistanie.

– Jak nie wierzycie to spróbujcie wywołać Moskwę przez radiostację. Nie macie już o co walczyć, złóżcie broń!

Nastąpiły przedłużające się minuty ciszy. W końcu z okien najwyższych budynków zaczęła sypać się broń. Najpierw pojedyncze sztuki, w większości Abakany. Potem coraz więcej i coraz bardziej różnorodna. Garnizon miasta został oficjalnie poddany.

 

Rozdział XI – Czas Apokalipsy

 

Na placu, gdzie właśnie stał czołg Jokera, zaczęli wychodzić żołnierze w charakterystycznych mundurach. Armia USA. Bakera rozpoznał od razu. Mariusz już miał wychodzić ale zauważył, że nadal miał podpięty laryngofon. A radio było ustawione na kanał ogólny… Wszyscy się dowiedzieli, cała armia usłyszała, jak Joker skazuje niewinnych na śmierć. Wysunął się z wieży i ciężko zjeżdżając po pancerzu bocznym znalazł się na ziemi. W ciągu dwóch dni niewiele jadł i pił a snu było jak na lekarstwo. W takim tempie szybko się wykończy.

Dołączył do niego Halogen. Zaraz za nim przybiegło dwóch innych gości, Joker rozpoznał ich dopiero po chwili.

– Legionista? Włóczęga?! Gdzie wyście się podziewali do cholery?!

Czyli jednak cały jego oddział już się pojawił. Steve uśmiechnął się pod nosem, znał polski na tyle dobrze, żeby zrozumieć o co chodzi. Za dwóch towarzyszy broni odpowiedział Halogen.

– Przyjechali wczoraj nad ranem, jeszcze w czasie walk. Od razu ich przydzieliłem do oddziałów, i jak dostali swoich ludzi, wzięli się za robotę.

– No dobra, niech będzie. A gdzie Gladycz?

– Jak to…? To ty nic nie wiesz?

– A o czym mam wiedzieć?

Joker powiódł wzrokiem po zebranych. Steve Baker wyglądał na potwornie zmęczonego. Halogen na zatroskanego i nieco załamanego. Legionista jak zwykle, ciężko było cokolwiek wyczytać z twarzy. A Włóczęga był tak brudny, że z trudem rozpoznał jak głęboko jest pogrążony w żalu.

– No co jest panowie? Gladycz jest ranny czy co?

– Gladycz… Gladycz nie żyje…

– Co?! Jak to?!

– Jak się u przebijaliśmy to wziął ze sobą kilku saperów i szedł bocznymi ulicami, żeby znaleźć jakieś przejście. Między nich wpadł granat. Bez zastanowienia rzucił się na niego, wybuch całkowicie rozerwał mu korpus ale nikt nie został ranny. Gladycz uratował pięciu chłopaków.

Wolińskiemu zrobiło się duszno, przed oczami pojawiły się mroczki. Ciężko było mu w to uwierzyć. Gladycz… Ten świr nad świrami, szajbus jakiego ziemia od dawna nie nosiła… Nie żyje. Mariusz nigdy by nie przypuszczał, że Gladycz da się zabić. Z drugiej strony postąpił jak bohater. Bo Gladycz zawsze był bohaterem, to tylko przez tą otoczkę wariata trudno było rozpoznać w nim herosa.

Dopiero teraz to do Jokera dotarło. Czasem sam z trudem dostrzega w ludziach, których tak dobrze zna, nowe cechy osobowości, te najbardziej skryte. Szkoda, że akurat w taki sposób.

Powiódł wzrokiem po okolicy. Jego żołnierze i kontyngent pokojowy właśnie zaganiało jeńców na wolną przestrzeń i urządzało rewizję.

Honor ponad wszystko. Honor ponad wszystko…

Stare powiedzenie jego kompanii, z czasów, gdy jeszcze dowodził swoją własną w Afganie. I Gladycz wykazał się honorem. Wszyscy muszą go zapamiętać jako bohatera.

Woliński przetarł twarz ciężko łapiąc powietrze.

– Straty?

– U nas jedna czwarta resztek.

– Czyli mniej niż zakładałeś.

Halogen się skrzywił, doskonale wiedział czemu straty były mniejsze ale nie chciał wracać do sprawy wybuchu w Moskwie. Wszyscy wiedzieli, miał wtedy włączony kanał ogólny.

– A u ciebie, Baker?

Przeszedł na angielski, żeby majorowi było łatwiej.

– Co najmniej dwie setki.

– I na co ci był ten zrzut?

– A na to, że przejąłem za jednym zamachem pięć najważniejszych punktów oporu z siedmiu.

Joker pokiwał głową z uznaniem.

– No to nieźle… Jakie masz rozkazy?

– A kogo obchodzą rozkazy?

Zaśmiali się całą piątką.

– Fakt. Zostaniesz w mieście? Byłoby mi wygodniej ustawić linię frontu z waszymi chłopakami pod ręką.

– Honor ponad wszystko.

Mariusz uśmiechnął się pod nosem. Honor… Szkoda, że już tak niewielu liczy się z honorem. Większość młodych żołnierzy powinna się go nauczyć na polu walki. Ale nie na takim, nie tutaj, nie przy takich siłach wroga. To jest rzeźnia, mord. Tutaj zanim młody żołnierz się czegoś nauczy, to prędzej zginie, w Afganie było łatwiej. Większość tych co to przyszła zaraz po szkole, i pierwszy raz biorą udział w jakiejś akcje dopiero teraz, nie wie czym jest prawdziwy żołnierski honor. A szkoda, to dzięki niemu Joker zrobił to co zrobił. I możliwe, że dzięki niemu kraj ocaleje.

– A Wilczarz? Co z nim? Też miał zabawiać się w partyzantkę tego pokroju.

– Z tego co wiem, to kręci się gdzieś tutaj.

– Całe szczęście. Słuchaj Halogen, Grizzly ma przesunąć linię frontu do tego miejsca. Ty przygotujesz swoich ludzi na przyjęcie desantu i ewentualne wkroczenie do Petersburga. Lewy ma patrolować cały Obwód Kalinigradzki i przesunąć swoje maszyny tak, żeby mogły dolecieć do Petersburga na jednym baku.

– A Sum?

– On ma co robić.

– Co?

– Później wam powiem. Włóczęga, Legionista, Azot, Wilk, Wilczarz.

Wszyscy obecni się napięli, czekając na przyszłe rozkazy.

– Weźmiecie po jednym plutonie z Pierwszej Armii. Macie swobodę ale z głową. I jesteście pod bezpośrednimi rozkazami Halogena. Baker?

– Tak?

– Zabezpieczasz miasto, tak jak było mówione. Może nam się uda wynegocjować pokój…

– NATO i ONZ przysłało mnie właśnie w tej sprawie.

– Wiem.

Machnął ręką.

– Halogen, co mówi Garmata?

– Problemy. Nowy rząd ciężko wyłonić, większość polityków poszła siedzieć.

– To wiadomo. A policja i służby wewnętrzne?

– Od dawna pod kontrolą wojska, z resztą jak zwykle w stanie wojny. Przecież takie są protokoły.

– Tak, wiem. Tylko się upewniam. Dobra, przygotujcie się. Jutro z samego rana ruszymy nad morze. Ktoś wie, która godzina?

Baker spojrzał na swój bajerancki, i zapewne drogi jak cholera, zegarek. Pewnie dostał go za długą służbę lub inne tego typu duperele.

– Za chwilę dwudziesta.

– To ja lecę w kimę, dacie sobie radę, jesteście już dużymi chłopcami.

Podał wszystkim po kolei dłonie, nie w geście pożegnania lecz zaufania i szacunku. Gdyby nie ta banda wojaków po przejściach jego pucz niemiałby szans a kraj od dwóch dni byłby jednym, wielkim kraterem po wybuchach atomowych.

Wszedł do pierwszego lepszego bloku, który nie wyglądał na za bardzo zmasakrowany. Wybrał mieszkanie na parterze, jednym uderzeniem nogą wyrwał drzwi z zawiasów. Przechodząc przez przedpokój, cały zasypany pyłem cementowym, zobaczył popękane lustro. Zbliżył się do niego.

Pomiędzy brudem widać było dwudniowy zarost. Nad prawym okiem miał jakąś ranę, nawet sam nie poczuł kiedy coś go uderzyło. Pewnie jakiś odłamek z jego pierwszej bitwy, krew była już prawie czarna a sięgała do samej szyi. Oczy podkrążone, wyglądały jakby miał wielkie limo na obu. Ogólny obraz nędzy i rozpaczy.

Usiadł na łóżku w jednym z pokojów i spojrzał do plecaka. Zapasy na trzy dni prawie nienaruszone, w takich odstępach czasu między posiłkami to jedzenia starczy mu chyba na tydzień. Zjadł sowity posiłek niczego sobie nie żałując, poniekąd miał co świętować. Dzienna racja wykorzystana w całości dopiero na wieczór, mama od razu zarzuciłaby mu, że to niezdrowe. Zanim jeszcze się położył sprawdził ładownice. Cztery magazynki, wszystkie puste. Ostatni wpięty do beryla, zostało w nim raptem piętnaście kul. Sprawdził kaburę, którą wziął od Halogena jeszcze w sztabie. Jakimś cudem leżał w niej Desert Eagle. Staruch chyba musiał złożyć specjalne zamówienie. Uśmiechnął się pod nosem ale spochmurniał jak zobaczył, że ma do dyspozycji tylko jeden magazynek. Siedem kul. Rano będzie musiał sprawdzić czy gdzieś nie przywieźli zapasowej amunicji.

Kiedy już odlatywał, przypomniał sobie, że miał chłopakom powiedzieć o Upadłym. Już miał się zerwać i ich zaalarmować lecz sen przyszedł nagle i całego go objął.

 

 

– Zawiodłeś Jokerze…

– Co?

– A może powinienem powiedzieć „Mariuszu Woliński”?

Nad nim stał Gladycz. Cały, zdrowy, tylko brudny i z wielką plamą krwi na brzuchu.

– Od kiedy tak do mnie mówisz?

– Od kiedy twoja bezsensowna wojna zabiła nas wszystkich. My już dawno temu umarliśmy! Tylko jeszcze nie wszyscy z nas o tym wiedzą…

– Gladycz, co ty mówisz?

– Zginiesz Joker… Ty jesteś następny w kolejce…

To mówiąc powoli zaczął się rozmazywać, jakby między nim a Jokerem pojawiła się gęsta ściana mgły.

 

 

Mariusz zerwał się z łóżka, ledwo łapał oddech. Obrzucił mieszkanie nieufnym wzrokiem. Koszmar. Jeden z najstraszniejszych w jego życiu. Wyjrzał przez okno, zaczynało świtać. Mimo to wielu żołnierzy było na nogach i organizowało barykady czy jakieś szczątkowe obozowisko.

– No to z dalszego spania nici…

Westchnął ciężko i zebrał się. Miał ochotę wskoczyć pod prysznic ale nie miał na to czasu. A nawet jeśli, to pewnie i tak wody już od dawna nie ma w mieście.

Idąc ulicami podbitego miasta czuł się nieswój, obco. Nie mógł zdefiniować dlaczego ale z każdą chwilą to narastało. Chcąc to odpędzić pogrążył się w myślach o straconych żołnierzach. Z zadumy wyrwał go goniec, jakiś szeregowy. Wzywali go do prowizorycznej centrali. Idąc za instrukcjami wszedł do małego mieszkania zastawionego różnym sprzętem elektronicznym. Czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej, sen niewiele mu pomógł.

Azot siedział przy aparaturze wyczyniając cuda, niewielu się znało na tym jak on. Kolejny przykład wykształci ucha, który wstąpił do armii niewiadomo po co. I to na ochotnika. Byłby wielką gwiazdą w branży IT. Odrywając się na chwilę od ekranu podszedł do drukarki i zauważył Jokera.

– O, jesteś. Sum chce z Toba gadać.

Wskazał mikrofon przy jego biurku. Mariusz zasiadł za stołem i nałożył słuchawki.

– Tu Joker.

– Przykro mi, kapitan Paweł Igoriewski jest teraz zajęty.

Paweł Igoriewski? A co to za typ?

– Kto mówi?

– Jego adiutant.

– Zawołaj mi kapitana Suma.

– Już mówiłem, że jest zajęty.

No tak, teraz go olśniło! Przecież „Sum” to tylko ksywa!

– Nie obchodzi mnie to, muszę natychmiast z nim porozmawiać.

– Proszę poczekać, panie pułkowniku.

Po chwili ciszy w słuchawkach pojawił się głos.

– Tu Sum.

– Jestem już, o czym chciałeś pogadać?

– Joker? Złe wieści.

– Jakie?

– Nasza flota praktycznie nie istnieje. Upadły zdobył niesamowitą ilość jednostek, nawet nie wiem jakim cudem. Jedynie go opóźniłem. W sumie robię to nadal ale to już niewiele daje. Najpóźniej za trzy godziny zacznie się desant.

To go dosłownie zdruzgotało. Jego plan zaczął się sypać.

– Postaram się coś załatwić. Wracaj na ląd Sum, możesz się przydać w sztabie.

– Tak jest.

Chwilę siedział przy stole starając się wpaść na coś. Zwiesił głowę zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Wybrał połączenie ze sztabem lotnictwa.

– Dajcie mi Lewego.

Po chwili odezwał się zagadnięty lotnik.

– Bierz wszystko co masz i wysyłaj natychmiast nad naszą flotę.

– A co jest?

– Sum mówi, że niewiele z niej zostało. Upadły powstał, to on zmasakrował naszych marynarzy. Musisz go spowolnić jak tylko się da, potrzebuję czasu. Spróbuję go przechwycić na desancie, nie możemy stracić Królewca.

Nastąpiło długie milczenie.

– Upadły?

– Niestety.

– Myślałem, że sam go rozwaliłeś.

– Najwyraźniej nie jestem aż tak dobrym strzelcem. Rób co mówię, muszę kończyć.

– Oby się udało Joker, oby się udało…

Czuł jak grunt usuwa mu się spod stóp. Jego ludzie już umierali całymi plutonami a na posiłki nie miał co liczyć. Jakby tego było mało to ruscy ciągle przysyłali nowych wojaków. Rozłączył się i kiwnął na Azota.

– Zwołaj wszystkich na placu, sam też przyjdź od razu.

Po piętnastu minut wszyscy spotkali się tam gdzie wczoraj. Joker pokrótce wyłożył sprawę oraz swój plan.

– Pytania?

– Kto mi urządzi godny pogrzeb? Chcę nagrobek z Hello Kitty i niech Rodowicz zaśpiewa „Baj, baj”.

Na Krzywego zawsze można było liczyć, humor go nie opuszczał nigdy. Chwilę się pośmiali a potem zaczęli przygotowywać do wyjazdu, ostatnia pozycja naszej floty to jakieś czterdzieści kilometrów na północny wschód od Otradnoje, jakaś mała mieścina. I najprawdopodobniej to tam nastąpi desant, Upadły nie zaryzykuje otwartego szturmu na ufortyfikowane miasto.

 

Rozdział XII – Kompania braci

 

W godzinę byli już na miejscu. Cała Pierwsza Armia i ponad połowa Drugiej Armii z całością Trzeciej, ledwo zdążyli przyjechać a już dostali rozkaz wyjazdu na akcję. Baker dorzucił od siebie pluton sprawnych chłopaków. To jest ich jedyna szansa.

Spóźnili się. Na morzu kłębił się czarny dym, najprawdopodobniej niegdysiejsza marynarka naszej chwalebnej armii. Nawet ciągle przelatujące w te i nazad maszyny Lewego niewiele zdołały zrobić. Pierwszy transportowiec już dobijał do brzegu, kilkanaście pancerników i krążowników stało nieopodal na kotwicy, ubezpieczając go. Następne transportowce też już dobijały do brzegu, niewiele brakuje, żeby ich zasypać mrowiem żołnierzy w mundurach o odmiennej fladze na ramieniu.

Jednak mieli element zaskoczenia po własnej stronie. Najpierw zapewne wyskoczy jedna drużyna, może dwie. Będą zabezpieczać okolicę przed wyjściem reszty. I właśnie ten czas Joker zamierza wykorzystać na przygotowane się do akcji.

Przez radiostację wydał kilka komend i całość Grupy Armii ustawiła się w półksiężyc odcinając Otradnoje od lądu. W pierwszej linii ciężki sprzęt, potem pojazdy bojowe a na sam koniec żołnierze. Gdzieniegdzie sami ludzie, nie wszędzie mógł dojechać sprzęt z oddziałów pancernych.

Wszyscy oczekiwali w napięciu. Kilkunastu żołnierzy właśnie podchodziło do wsi, nie było na co czekać. Mimo to Woliński zwlekał. Kiedy zbliżyli się już na tyle, żeby rozpoznać rysy ich twarzy, wrzasnął do radiostacji. Niepotrzebnie, miał zapięty laryngofon.

– Ognia!

Kilkadziesiąt czołgów wystrzeliło niemal równocześnie. Dwa transportowce, będące jeszcze na pełnym morzu, prawie od razu poszły na dno. Trzy, które zdążyły dobić do brzegu, zaczęło mocno nabierać wody.

Ciężka flota wystrzeliła na oślep i jak na złość trafiła. Większość czołgów już nie nadawała się do niczego, pojazdu opancerzone też mocno dostały. O stratach w ludziach Joker wolał na razie nie myśleć. Przełączył się na kanał ogólny.

– Do ataku, już, już, już! Żaden rusek nie może choćby zanurzyć stopy w wodzie!

Z głośny „HURRA!” podlegli mu żołnierze skoczyli do walki. Część oddziałów mimo wszystko zdążyła przebić się na ziemię. I z każdą chwilą ich przybywało. Mocno nadwyrężone jednostki pancerne nie dawały rady niszczyć lub chociaż uszkadzać zbliżających się transportowców. A było ich mnóstwo, ciężko zliczyć dokładnie.

– Lotnictwo, załatwcie mi te puszki! Nieźle dają mi popalić!

Jak na zawołanie kilka maszyn w połowie przerwało swoje akrobacje i skierowało się prosto na pancerniki, ostrzeliwując je ze wszystkiego co mieli dostępne w maszynach.

Walka trwała na morzu, na lądzie i w powietrzu. Zależnie od tego, kto będzie górą przynajmniej na jednej z płaszczyzn, ten będzie mógł dyktować warunki na wszystkich pozostałych. A jak na razie to Rosjanie panowali na morzu.

Korzystając z dobrodziejstwa pancerza Rosomaka postanowił jeszcze się przygotować do bitwy. Odciął pasek od szlufki plecaka i zawiązał go sobie na prawym przedramieniu, pod to wsunął bagnet. Na tyle mocno, żeby się nie wysuwało ale na tyle słabo, żeby przy mocniejszym szarpnięciu ostrze samo wpadło do ręki. Halogen jak zwykle był przezorny, właśnie dlatego zapakował się do jego wozu. Szybko napełnił puste magazynki amunicją i ze spokojem, który nawet jego zdziwił, rzekł do radia ostatnie słowa.

– Powodzenia. I pamiętajcie, honor ponad wszystko.

Już miał wychodzić ale odezwała się komórka Halogena, Woliński zapomniał mu ją oddać. Odruchowo odebrał.

– Tu Zero. Słuchaj Joker, niejaki Upadły zmierza w waszą stronę!

– No co ty nie powiesz? Właśnie jestem w trakcie przechwytywania jego desantu.

– Ach, no tak… Sorki, spóźniłem się.

– Dobra, liczą się chęci. Muszę wracać do walki.

– Czekaj!

– Co znowu?

– Mamy ich kody radiowe. Może przekonać ich do poddania się?

– Upadły na to nie pójdzie. Ale możesz pokombinować z komputerami celowniczymi okrętów.

– Załatwione.

Mariusz rzucił swojemu przyjacielowi telefon. Zbigniew Zamot. Tak długo się posługują ksywami, że aż można zapomnieć jak naprawdę się nazywają. Przypomniał to sobie i uważnie na niego spojrzał. Jeśli miał zginąć, to w ostatniej chwili chciał jeszcze raz ujrzeć swojego najlepszego kumpla. W pełnym skupieniu koordynował atak.

Nie czekając na nic więcej wyskoczył z pojazdu i biegiem rzucił się do najbliższych zabudowań. Stanął na winklu jednego z nich i jak miał przebiec do następnego to poczuł, jak ktoś go mocno łapie za ramiona i ciągnie do tyłu. Sekundę później dokładnie w miejscu, gdzie chciał biec, wzbiły się tumany ziemi pobudzone strzałami z broni maszynowej.

Odwrócił się do wybawcy.

– Dzięki.

Za jego plecami stała młoda dziewczyna. Co najmniej trzy lata młodsza od niego. Oznaczenia na mundurze wyraźnie wskazywały przynależność do Pierwszej Armii a mimo to wyglądała nienagannie. Piękna twarz czysta i zadbana, brązowe włosy bez śladu kurzu ostrzyżone dość krótko. I ciemne oczy wlepione w niego. Zachowała poważny wyraz twarzy.

– Nie ma za co, panie pułkowniku.

Przylepił się plecami do drewnianego domku i lekko wysunął głowę chcąc kątem oka dostrzec moment, w którym będzie mógł przebiec.

– A ty skąd się tu wzięłaś?

– Jestem z sekcji snajperskiej.

Odwrócił głowę i popatrzył po niej.

– I właśnie dlatego masz jedynie CZAKa?

– Zgubiłam giwerę przy pierwszej salwie.

Kiwnął głową. W bitewnym zamieszaniu można pogubić ręce i nogi, miała szczęście, że jej przepadła jedynie broń. Nie mógł nie zwrócić uwagi na wręcz uderzające piękno tej dziewczyny.

– Jak się nazywasz?

– Mówią na mnie Mysza. Nie cierpię tego!

Zrobiła zły grymas. Mariusz uśmiechnął się pod nosem.

– Jasne Mysza, nie będę tak mówić.

Obrzuciła go złym spojrzeniem. Harda dziewucha, za nic ma sobie stopnie i pucz. Szczególnie, że jest raptem plutonową.

– Jestem Joker.

– Wiem, panie pułkowniku.

– Skończ z tym panem pułkownikiem.

– Tak jest, panie pułkowniku.

Wystawiła mu język. Zaśmiali się oboje. Dość luźny mundur jednak zdradzał bardzo kobiecą sylwetkę. Poczochrał jej brązowawe włosy i puścił oczko.

– Do zobaczenia w piekle.

Nie czekając na odpowiedz, skorzystał z momentu przerwy w ogniu wroga i szybkim biegiem dopadł budynku. Oczyścił umysł, teraz zajął się już tylko otaczającym go polem bitwy.

A sytuacja wcale nie wyglądała ciekawie. Walki trwały dopiero kilkanaście minut a już wszędzie były całe stosy trupów. Nieco go przeraził ten widok. Zupełnie jak przy pierwszym spotkaniu z Upadłym. Nie udało mu się go zabić, strzał musiał przejść bokiem. Celował mu w serce a pewnie kula przeszła przez płuco. Szybko się zmyli, tamte okolice w Afganie były za bardzo niebezpieczne. I nie sprawdził czy strzał był śmiertelny. Jego błąd. I teraz przez błąd Jokera płaciło tysiące jego rodaków.

Przebiegł właśnie przy następnym budyneczku kiedy jego źrenice maksymalnie się rozszerzyły.

„Czarny!”

Przez jego głowę zdążyła jeszcze przemknąć ta jedna myśl. Potężny facet, dwa metry najmniej, i o tak szeroki w barach, że pewnie nie mieścił się w drzwiach. Cera ciemna, włosy jak smoła. Złapał Jokera obiema rękami za ramiona i podniósł na wysokość głowy. To było tak niespodziewane, że Woliński nawet nie zdążył wyhamować biegu, broń wypadła mu z ręki. A dryblas rzucił nim w drzwi najbliższego domu. Mariusz wleciał z nimi do środka.

Jokera nieco przygłuszyło i lekko kręciło się w głowie. Obraz się rozmazał. Kiedy zobaczył jak ktoś wchodzi od razu się domyślił, kim może być ta osoba. Nieco się podciągnął, oparł się plecami o ścianę nadal półleżąc i wyciągnął z kabury pistolet. Zanim zdążył go podnieść, Czarny znowu go złapał i rzucił w głąb pomieszczenia. Woliński przeleciał dwa metry i następny metr przejechał po podłodze uderzając w stół, krzesła i jakieś drobne bibeloty. Z początku nic nie czuł, jeszcze działała adrenalina. Ale nagle pojawił się ból, okropny ból. Czuł, że od kilku takich uderzeń w głowę zaraz zemdleje.

Znowu ktoś go szarpnął do góry. Kazach przybliżył swoją twarz maksymalnie do jego i wrednym głosem wysyczał.

– Powiedz „Żegnaj, Czarny”.

Jego oddech cuchnął. Joker wziął głęboki oddech i mocno szarpnął ręka, bagnet wsunął się do dłoni. Zanim dryblas się zorientował w sytuacji Woliński już mu wbił ostrze po samą rękojeść w szyję. Czarny upadł na podłogę łapiąc się za ranę, krew z tętnicy bryzgała dookoła, jakby ktoś odkręcił kran. Joker upadł na nogi i szybko pozbierał się do kupy, zwyciężyła wola wali.

Kazach był już coraz słabszy. Dał się zabić jak idiota, przypuszczał, że Joker jest za słaby. I za to zapłacił. Woliński jeszcze stał nad nim patrząc, jak ten się szamocze.

– Żegnaj Czarny.

Mówiąc to pokiwał głową i wolno wyszedł z budynku zabierając ze sobą pistolet. W drzwiach się jeszcze zatrzymał żeby się upewnić, że Kazach nie przeżyje. Przestał się już ruszać. Mariuszowi zrobiło się żal tego faceta, nie zginął w walce jak żołnierz tylko jak jakiś bandzior podczas ulicznej bójki. Potem skierował wzrok przed siebie i wyszedł.

Pierwsze co do niego dotarło to brak odgłosu dział floty, jedynie strzały z broni strzeleckiej. Zero się spisał, flota stała się praktycznie bezbronna. Teraz eskadra powietrzna Lewego wzięła sprawy w swoje ręce i zaczęła masakrować okręty wroga.

Złapał się za krótkofalówkę.

– Halogen? Jak wygląda sytuacja?

– Tak jak zawsze, rzecz jasna. Burdel na kółkach. Kompanie mamy pościągane z losowych dywizji, zero łączności i koordynacja jak u epileptyka.

– Teraz ci się na żarty zebrało? Co ja, z Krzywym gadam?

– Dobra, nie marudź. Wychodzi na to, że wplątaliśmy się w paskudną walkę pozycyjną. A sprzęt nadający się do przełamania tego gówna jak zwykle trafił do losowych pododdziałów.

– Dobra, jakoś musisz sobie poradzić. Potem się skontaktujemy.

Woliński wziął ze sobą pistolet, karabin już zignorował, i tak nie warto go teraz szukać. Wybiegł do przodu i z rozpędu strzelił trzy razy przed siebie. Dwie kule weszły prosto w klatkę przeciwnika. Z tej odległości nie miał szans, kamizelka kuloodporna nie wytrzymała.

Wyrwał mu broń z ręki kiedy ten jeszcze upadał na ziemię. Do wody brakowało Mariuszowi już jakieś piętnaście metrów. Rzucił się na ziemię za jakimś małym pagórkiem. Dopiero teraz spojrzał na swój karabin szturmowy.

– Świetnie…

W rękach miał AEK-971, inny kaliber niż beryl, do którego miał amunicję.

Przestawił ogień na tryb pojedynczy i dokładnie przymierzając siekł z jednej strony w drugą. Ostatni transportowiec dobił do brzegu. Wysypały się z niego kolejne potoki ludzi. Jednak nasza armia miała już przewagę, podeszła na tyle blisko, żeby bez problemu otworzyć huraganowy ogień. Mieścina była w ich rękach, teraz już tylko toczyła się walka o plażę.

O zgrozę przyprawił Jokera ten widok. Nie zdziwiłby się jakby się okazało, że trupy liczebnością sięgają co najmniej korpusu. Nie lepiej było z Pierwszą i Drugą Armią, Trzecia, ta rezerwowa, pewnie już nie istnieje. Ilu zostało żywych? Kompania, dwie? A ilu z nich nie odniosło ran? Trzy plutony?

Potworna wojna na wyniszczenie.

Z jednego okrętu oderwał się ślizgacz i w pełnym pędzie parł w kierunku plaży. Mariusz nie miał wątpliwości co do tego, kto tam siedzi mimo, że jeszcze niczego nie było widać.

Ktoś upadł zaraz obok niego. Spojrzał tam i dostrzegł Myszę.

– Już się od ciebie nie uwolnię?

– Jakbym nie miała nic innego do roboty.

– Mhm, jasne. Masz giwerę?

– Tylko pistolet, ostatni magazynek.

– No to patrz i się ucz.

W trakcie rozmowy łódź mocno się zbliżyła. Joker miał już całkowitą pewność, za sterami siedział Upadły. Kiedy kadłub prawie dotknął piasku, to szybko się podniósł i oddał cztery strzały. Trafił w ramię, pozostałe kule ugodziły kogoś za dowódcą desantu.

Mariusz rzucił dziewczynie broń i wyskoczył z kryjówki. Jedynie z pistoletem w dłoni rzucił się prosto pod ogień, starając sie dopaść starego przeciwnika. W momencie jak ślizgacz się gwałtownie zatrzymał to on był już w locie, skoczył wysoko licząc, że uda mu się trafić na pokład.

Zdziwiło go to, że zatrzymał się w połowie lotu i mocno uderzył plecami o dziób. Dopiero po chwili ból pleców przebił ostry ból klatki piersiowej. Lekko podniósł głowę patrząc po sobie. Kamizelka zatrzymała pocisk ale żebra na pewno ma połamane. Z trudem podczołgał się do steru.

Upadły siedział oparty plecami o jakąś skrzynię, ledwo łapał oddech. W jego dłoni tkwił dymiący jeszcze Nagant, starej produkcji rewolwer.

Woliński źle ocenił tor lotu kuli, ołów przeszedł przez płuco a nie przez ramię. Podszedł do niego, wytrącił mu broń z ręki i usiadł obok. Chwilę milczeli oboje, aż w końcu odezwał się po rosyjsku.

– To koniec, Upadły. Twoja wojna właśnie się skończyła.

– Nie Jokerze… Ona dopiero się zaczęła… Moja śmierć jest… Jest… Je…

Zaczął mocno kaszleć, jego oddech się spłycał a wokół rany pojawiła się piana.

– Jest nowym początkiem… Nie zatrzymasz nas…

– Już to zrobiłem.

– Jedynie moich ludzi…

Popatrzył na niego uważnie. Stary facet, podbiegał już pod pięćdziesiątkę. Włosy zrobiły się szare, skóra wisząca. Niebieskie oczy jeszcze bardziej zrobiły się jasne.

– Żegnaj, Upadły.

– Do zobaczenia w piekle…

Zaśmiał się. Po raz ostatni. Potem głowa opadła mu na ramię.

Joker zamknął mu powieki i złapał za radiostację.

– Uwaga wszystkie jednostki armii Federacji Rosyjskiej! Poddać się! To koniec walk!

Na pewno każdy z nich miał krótkofalówki, musieli odebrać ten przekaz. Strzały powoli ucichły. Musieli zdać sobie sprawę z tego, że ich despotyczny dowódca nie żyje. Woliński podniósł wzrok ciesząc się w duchu, że to już koniec. Dopiero teraz zauważył, że na samym końcu dziobu, tam gdzie upadł, jest półmetrowy maszt. A na nim zawieszona czarna bandera. Uśmiechnął się pod nosem, Upadły zabawiał się w piratów?

 

Rozdział XIII– Ofiary wojny

 

Pozostawiając jego ciało, podpułkownik zszedł na ląd. Jego ludzie już zaczęli rozbrajać niedobitki armii wroga. Sami też nie wykazywali się przewagą liczebną. I wtedy prosto pod jego nogi zajechał Humvee. Drzwi otworzył Baker, nawet nie wysiadł.

– Złe wieści…

– Co znowu?

– Za chwilę zjawi się tu porucznik Kroll.

– A co to za jeden?

– Kompania karna…

– Jakie ma rozkazy?

– Wymaga od ciebie poddania wszystkich oddziałów oraz moich ludzi.

– A jak się nie zgodzę?

– Strzelać by zabić.

Woliński srodze „rzucił mięsem”. Po tym, co udało mu się dokonać ,łaskawie zjawia się ONZ i NATO z rozkazami nie zaprzestania walk tylko pojmania go oraz wszystkich jego ludzi. Na to nie może pozwolić. Ale jednocześnie nie może walczyć z armią połączonych sztabów.

– Gdzie jest?

– Aktualnie jakieś piętnaście minut drogi stąd.

Zostawił go bez słowa. Kazał zgromadzić wszystkich podobnie jak na apelu. Pistolet wsadził do kabury i ją zapiął. Stanął przed wszystkimi w oczekiwaniu na Krolla.

Rzeczywiście, po piętnastu minutach pojawił się konwój trzech Humvee i cztery M2 Bradley. Wszystkie lufy zostały skierowane na obecnych. Odruchowo żołnierze poderwali broń ale wystarczył jeden ruch ręki Jokera, żeby na powrót ją opuścili. Z pojazdów wysypał się co najmniej pluton ludzi, rozstawił się dookoła i także wycelował w nich wszelką broń. Na sam koniec wysiadł jakiś facet.

Mundur dobrze na nim leżał, miał atletyczna budowę, włosy jak mleko, mimo młodego wieku, i oczy jak dwa kawałki węgla. Czuć było emanującą pewność siebie oraz dostojność.

– Podpułkownik Mariusz Woliński?

Zapytał na tyle cicho, żeby tylko oni dwaj to usłyszeli. Podszedł na wyciągnięcie ręki nie okazując strachu.

– To ja.

– Zwany przez podwładnych „Jokerem”?

Ksywę wypowiedział już głośniej, tak żeby wszyscy zgromadzeni mogli go usłyszeć.

– Nie inaczej.

– Z rozkazu połączonych sztabów mam pana aresztować i przekazać pod osąd polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Krajowe sądownictwo? Czyli nie jest tak źle, już przerabiał możliwe scenariusze wywózki do więzień CIA. Odpiął pas z bronią i symbolicznie przekazał ją amerykanowi.

– Armia składa broń.

Po chwili wahania usłyszał za sobą dźwięki rzucanej broni. Nastąpiła ciężka cisza a powietrze zrobiło się gęste. Jankes zwrócił się do Bakera.

– Pan, panie majorze, także musi złożyć broń i udać się do kraju. Zostaje pan oskarżony o niewykonanie rozkazów.

Niedługo nadjechało kilkanaście ciężarówek z małą obstawą. Wszyscy do niech wsiedli i pod strażą wojsk narodów zjednoczonych ruszyło do stolicy. Na proces sądowy.

 

 

– Zostaje pan oskarżony o zdradę stanu, działanie na szkodę państwa, liczne zbrodnie wojenne, wystąpienie z ONZ, NATO i Unii Europejskiej bez wcześniejszego uzgodnienia tego z odpowiednimi władzami a także o bezpodstawne zabijanie podwładnych. Co ma pan na swoją obronę?

Joker wstał. Na ławie oskarżonych zasiedli także Grizzly, Halogen, Garmata, Wilk, Legionista, Azot i Krzywy. Złapali nawet Zero, co było wręcz nie do pomyślenia. Włóczęga i Wilczarz zginęli podczas walk, o tym Mariusz dowiedział się dopiero przed samą rozprawą. Na sali znajdowali się także Lewy oraz Sum. Cały „pion dowodzenia”. Pozostali żołnierze, którzy zostali przy życiu, mają osobne procesy w innych miejscach.

Żeby jeszcze bardziej upodlić Jokera postawiono go przed sądem cywilnym a wszelkie oskarżenia tyczyły się działalności wojskowej. Przynajmniej pozwolili mu ubrać mundur. Brudny, z plamami krwi i podziurawiony. Nigdy nie uznawał mundury wyjściowego a nowego munduru polowego nie chcieli mu dać.

Nowy rząd był tylko marionetkami w rękach USA i kilku innych dużych graczy. Rosja także dostała po paluchach.

Zdrada stanu? Działanie na szkodę państwa? Pucz był konieczny, to jedyna droga. I każdy o tym wiedział, cywile również.

Odstąpienie od organizacji międzynarodowych? To one wywaliły Polskę ze swoich szeregów!

Zabijanie podwładnych? To Gwardia Narodowa zaczęłaby strzelać pierwsza, działanie w obronie własnej.

I liczne zbrodnie wojenne? Niby jakie? Jokera można by posądzić o wiele, bardzo wiele. Podejmował się wielu rzeczy aby tylko zapewnić swojemu krajowi byt.

Ale podane tu oskarżenia go nie dotyczyły. Było jasne, że to USA chce go usadzić i wszystkie przewinienia po prostu sobie wymyślili.

Honor to jednak zabawna rzecz… Honor nakazał podjąć Jokerowi nierówną walkę z Rosją i własnym, oszalałym rządem. Honor kazał jego towarzyszom pójść za nim, mimo że znali konsekwencje. I to honor zmusił Bakera to pomocy i złamania regulaminów aby spłacić zaciągnięty dług. To przez honor Zero zrobił to co zrobił, honor kazał mu się narażać oraz doprowadzić do śmierci wielu cywilów. Gdy Joker został aresztowany to honor rozkazał mu się poddać aby ocalić własnych ludzi i nie doprowadzić do kolejnej masakry. Lecz ten sam honor nie pozwolił mu przyznać się do czynów, których nie popełnił.

– Podane zarzuty nie dotyczą mojej osoby.

– A więc jest pan skazany na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności oraz wydalenie z szeregów armii.

 

 

Strażnik zamknął za nim celę, Woliński oparł się o kraty i spojrzał na całą halę. Kilka poziomów cel, wszędzie tylko i wyłącznie jego ludzie. Aby upodlenie sięgnęło zenitu zamknęli go w cywilnym więzieniu. Ale nigdzie nie było zwykłych przestępców, wszyscy to tylko żołnierze biorący udział w jego przewrocie wojskowym. Gdzie sięgał wzrokiem, tam kogoś poznawał. Nie wiedział o nich za wiele ale wszystkich kojarzył w przeróżnych miejsc w trakcie trwania jego krótkiej kampanii.

Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Grizzly’iego, Halogena, Garmaty, Wilka, Legionisty, Azota, Krzywego, tego chłopak Olsztyna i Zero. Wszyscy znajdowali się na jednym bloku. Każdy z nich mu zasalutował, nawet Zero. Tym razem Joker odpowiedział na to tym samym, pierwszy raz całkowicie szczerze i z chęcią.

Dziwne, że strażnicy nie bali się potencjalnego spisku i buntu w więzieniu, kiedy to wszyscy jego kompanii byli razem. A może właśnie o to chodziło? Dalsze upokorzenie i pognębienie?

– A ty za co siedzisz?

Za jego plecami pojawił się głos. Joker odwrócił się i spojrzał na swojego towarzysza niedoli. Także i tego kojarzył, widział go gdzieś przed drugim szturmem na Kaliningrad. Miał morze ze dwadzieścia dwa lata, był z pancernej. Lecz on nie poznał Wolińskiego.

– Za niewinność.

Odpowiedział zgodnie z prawdą. Chłopak tylko się zaśmiał.

– Tu innych nie ma!

Stary żart wszystkich osadzonych. Lecz Joker tylko westchnął.

„Żebyś wiedział chłopie, żebyś wiedział…” – pomyślał – „Bo wojna…. Wojna nigdy się nie zmienia…”

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawie napisana książka. Pierwszy rozdział mnie wciągnął, nie przeczytałem reszty, ale wstęp zachęca do dalszego czytania. Wydaje mi się, Dark Dante, że powinieneś podzielić poszczególne rozdziały na oddzielne fragmenty, wtedy lepiej by się czytało.

Zauważyłem też kilka błędów w pierwszym rozdziale:

 

Wiedzieli o tym członkowie oddziału niejakiego Joker, którzy byli w Afganistanie. → Zabrakło ci przecinka i literówka: Wiedzieli o tym członkowie oddziału (+,) niejakiego Jokera, którzy byli w Afganistanie.

 

Nawet jeśli zdusili ją wszelkimi sposobami. → Brakło przecinka: Nawet (+,) jeśli zdusili ją wszelkimi sposobami.

 

Dopiero dziewiąta rano a on po raptem kilku godzinach snu. → Brakło przecinka: Dopiero dziewiąta rano (+,) a on po raptem kilku godzinach snu.

 

Oparł łokcie na biurku a na dłoniach złożył głowę.  → Brakło przecinka: Oparł łokcie na biurku (+,) a na dłoniach złożył głowę. 

 

[…] przez to, że się napromieniował, wybuch tak zwanej brudnej bomby. → W miejscu komentarza powinna być kropka: […] przez to, że się napromieniował (+.) Wybuch tak zwanej brudnej bomby.

 

Nie jestem w stanie wyłowić wszystkich błędów, ale w pierwszych rozdziale pojawiają się brakujące przecinki i jest chyba kilka literówek. Żeby nie było, nie jestem ekspertem od błędów, a Reg znacznie lepiej ode mnie wskaże wszelkie niedociągnięcia w tekście. 

Ogólnie jestem fanem tego typu opowieści militarnych, więc przygoda Jokera bardzo mi się spodobała. Resztę rozdziałów przeczytam później, ale już pierwszy rozdział bardzo mnie zaciekawił.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Dziękuję za poprawki, wykryte błędy już skorygowałem w tekście. W Wordzie wyszło mi jako koło pięćdziesięciu stron, więc podzielenie na rozdziały dało tekst średnio po cztery strony. Większej fragmentacji nie przewiduje, sądzę, że tak jest akurat. Osobiście wolę pisać duże teksty, stąd także rozbicie historii Jokera na "Wojnę totalną" oraz późniejszych "Wyklętych bohaterów".

"I stałem się Śmiercią, niszczycielem światów."

Cieszę się, że poprawki się przydały. Jak wspomniałem nie jestem ekspertem od błędów, mogłem coś pominąć, ale podczas lektury “Wojny totalnej” i “Wyklętych bohaterów” postaram się jeszcze wyłapać, gdyby coś jeszcze było. 

A tekst naprawdę mi się podoba, im bardziej wgłąb lektury, tym bardziej wciąga. Nie wiem, czy skończę czytać dzisiaj pierwszą część powieści… najpewniej jutro zabiorę się za drugą. Ogólnie bardzo fajnie rozrysowana, ciekawa historia Jokera i fikcyjnego konfliktu NATO-Rosja.

 

Edit:

Kilka błędów, które pominąłem z Pierwszego rozdziału. Jeżeli powtórzą się błędy w pozostałych rozdziałach, proponuję ci, Dark Dante, abyś wstawił “Wojnę totalną” i “Wyklętych bohaterów” na betalistę. Resztę poprawek postaram się wstawić jutro.

 

Niemożna –> Osobno „nie” z czasownikiem: Nie można

 

Wiecie co się właśnie dzieje? –> Brakujący przecinek: Wiecie (+,) co się właśnie dzieje?

 

Nikt nie odpowiedział lecz spojrzenia mówiły wszystko. –> Brakło przecinka: Nikt nie odpowiedział (+,) lecz spojrzenia mówiły wszystko.

 

Sejm i senat –> Senat z dużej litery: Sejm i Senat

 

tych co pozostaną wierni rządowi aresztować. –> Brakło przecinka: tych (+,) co pozostaną wierni rządowi (+,) aresztować.

 

Ci co nie są z nami są przeciw nam, macie ich blokować, cała komunikacja ma przechodzić przez was. –> Brakło przecinka: Ci (+,) co nie są z nami (+,) są przeciw nam, macie ich blokować, cała komunikacja ma przechodzić przez was.

 

Do drzwi już dobił się Halogen. –> Zły szyk: Do drzwi dobił się już Halogen.

 

Tak to jest jak młody dostanie za szybko awans! –> Zły szyk i brakujący przecinek: Tak to jest (+,) jak młody za szybko dostanie awans!

 

Zostanie pan kilkanaście dni w areszcie a my poukładamy struktury państwa na nowo. –> Brakujący przecinek: Zostanie pan kilkanaście dni w areszcie (+,) a my poukładamy struktury państwa na nowo.

 

Ściągnął broń z pleców i kopnął drzwi kilka razy aż wypadły z zawiasów. –> Brakujący przecinek i zły szyk: Ściągnął broń z pleców i kopnął kilka razy w drzwi (+,) aż wypadły z zawiasów.

 

– Poddajcie się a załatwię wam łagodną karę! –> Brakujący przecinek: Poddajcie się (+,) a załatwię wam łagodną karę!

 

marszałek otrzymał trafienie w lewe ramię a teraz leży na podłodze ściskając krwawiącą ranę. –> Brakujący przecinek: marszałek otrzymał trafienie w lewe ramię (+,) a teraz leży na podłodze ściskając krwawiącą ranę.

 

Nie czekając na jego odpowiedź wyszedł z gabinetu. –> Brakujący przecinek: Nie czekając na jego odpowiedź (+,) wyszedł z gabinetu.

 

Ponownie Woliński ja rozdarł bez patrzenia na treść. –> Literówka i brakujący przecinek: Ponownie Woliński rozdarł (+,) bez patrzenia na treść.

 

Nie stosując się do przepisów po prostu pobiegł z powrotem. –> Brakło przecinka: Nie stosując się do przepisów (+,) po prostu pobiegł z powrotem.

 

– Tą co rozwaliliśmy raptem jedną paczką C4? –> Brakło przecinka i uważam, że dobre byłoby też wtrącenie: Tą (+,) co rozwaliliśmy raptem jedną paczką C4?

 

Jedna maszyna ostała zaminowana a potem zablokowana na włączonym silniku. –> Jedna maszyna ostała zaminowana (+,) a potem zablokowana na włączonym silniku.

 

Jak wjechała pomiędzy pozostałe to wybuch od razu zapalił kilka bocznych a potem już efektem domina całość została zniszczona. –> Brakło przecinków: Jak wjechała pomiędzy pozostałe (+,) to wybuch od razu zapalił kilka bocznych (+,) a potem już efektem domina całość została zniszczona.

 

Rok dwa tysiące piąty, cztery lata po wejściu pierwszych oddziałów za granice Afganistanu. Wraz ze swoim oddziałem, raptem dwudziestoletni plutonowy. On, Halogen, Garmata, Grizzly i kilku innych chłopaków. Mieli zaatakować bazę wroga. W środku przetrzymywano jeńców amerykańskich oddziałów specjalnych. Jako, że dowódca umarł podczas zasadzki jeszcze w drodze do kompleksu to on przejął dowództwo. –> Wtrącenie, zbędne kropki, brakujący przecinek, nowy akapit: Rok dwa tysiące piąty, cztery lata po wejściu pierwszych oddziałów za granice Afganistanu. (+/) Wraz ze swoim oddziałem, raptem dwudziestoletni plutonowy On, Halogen, Garmata, Grizzly i kilku innych chłopaków (–.) mieli zaatakować bazę wroga (+.) W środku przetrzymywano jeńców amerykańskich oddziałów specjalnych (+,) jako, że dowódca umarł podczas zasadzki (+.) (+/) Jeszcze w drodze do kompleksu to on przejął dowództwo.

 

Niski, gruby ale za to wręcz niesamowicie zwinny. –> Brakło przecinka: Niski, gruby (+,) ale za to wręcz niesamowicie zwinny.

 

marszałek otrzymał trafienie w lewe ramię a teraz leży na podłodze ściskając krwawiącą ranę. –> Brakujący przecinek: marszałek otrzymał trafienie w lewe ramię (+,) a teraz leży na podłodze ściskając krwawiącą ranę.

 

Nie czekając na jego odpowiedź wyszedł z gabinetu. –> Brakujący przecinek: Nie czekając na jego odpowiedź (+,) wyszedł z gabinetu.

 

Ponownie Woliński ja rozdarł bez patrzenia na treść. –> Literówka i brakujący przecinek: Ponownie Woliński rozdarł (+,) bez patrzenia na treść.

 

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Przeczytałam pierwszy rozdział i nie wciągnęło – nie lubię tematyki wojennej. Głupota ludzi z nudów rozpętujących wojenkę jest dla mnie odrażająca.

Sporo różnych błędów, w tym ortograficzne, które edytor powinien podkreślić. Interpunkcja mocno kuleje.

którym niemożna ufać także zamknąć w celach.

Nie można.

Wielu niedowierzało lub nie chciało spełnić prośby

Nie z czasownikami piszemy rozdzielnie.

Akurat w drzwiach się zderzył z Halogenem pod bronią, taszczył na plecach dwa Beryle.

Dlaczego beryle dużą literą?

– Tą co rozwaliliśmy raptem jedną paczką C4?

W beletrystyce liczby raczej słownie, a w dialogach to już obowiązkowo.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam pierwszy rozdział i ze smutkiem wyznaję, że chyba na tym zakończę lekturę Wojny totalnej, albowiem opowiadanie nie zainteresowało mnie zupełnie.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Źle zapisujesz dialogi – nie sposób zorientować się, kto wypowiada daną kwestię. W opowiadaniu jest sporo różnych błędów i usterek, a interpunkcja mocno niedomaga.

 

Prze­krę­cił ocza­mi a Ha­lo­gen się uśmiech­nął pod nosem, zwy­kle iro­nicz­nie, taki ich pry­wat­ny żart. Przewrócił ocza­mi, a Ha­lo­gen się uśmiech­nął pod nosem, jak zwy­kle iro­nicz­nie. Taki ich pry­wat­ny żart.

 

Potem długo spoj­rzał na przy­ja­cie­la… – Spojrzenie nie trwa długo.

Proponuję: Potem długo patrzył na przy­ja­cie­la

 

Joker wstał w mil­cze­niu i szyb­kim kro­kiem wy­szedł ze swo­je­go ga­bi­ne­tu. – Zbędny zaimek. Wiemy, że był w swoim gabinecie.

 

Po­wiedź­cie, że na mój roz­kaz… – Po­wiedz­cie, że na mój roz­kaz

 

ta­kich, któ­rym nie­moż­na ufać także za­mknąć w ce­lach. – …ta­kich, któ­rym nie­ moż­na ufać, także za­mknąć w ce­lach.

 

– Ty. Masz dzie­sięć minut prze­rwy.

Wska­zał na ja­kie­goś gry­zi­piór­ka. Kiedy tylko młody żoł­nierz od­szedł… – Zapisałabym to w ten sposób:

– Ty. – Wska­zał na ja­kie­goś gry­zi­piór­ka. – Masz dzie­sięć minut prze­rwy.

Kiedy tylko młody żoł­nierz od­szedł

Mam wrażenie, że przyda ci się watek o zapisywaniu dialogów: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Wy­szedł i skie­ro­wał swoje kroki od razu do cen­tra­li. – Zbędny zaimek. Czy mógł skierować cudze kroki?

 

tasz­czył na ple­cach dwa Be­ry­le. – …tasz­czył na ple­cach dwa be­ry­le.

Nazwy broni zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Po­sta­wić na nogi wszyst­kie od­dzia­ły w sto­li­cy, mają na­tych­miast okrą­żyć Sejm i senat… – …mają na­tych­miast okrą­żyć sejm i senat

 

– Pa­mię­tasz ba­te­rię prze­ciw­lot­ni­czą… – – Pa­mię­tasz ba­te­rię prze­ciw­lot­ni­czą

 

co roz­wa­li­li­śmy rap­tem jedną pacz­ką C4?Tę, co roz­wa­li­li­śmy rap­tem jedną pacz­ką C cztery?

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Jedna ma­szy­na osta­ła za­mi­no­wa­na… – Literówka.

 

Włosy golił na zero więc cięż­ko było od­róż­nić jaki jest ich kolor. – Odróżnić od czego?

Proponuje: Włosy golił na zero, więc trudno było zorientować się, jaki jest ich kolor.

 

Z za­my­śleń wy­rwał go dzwo­nek ko­mór­ki.Z za­my­ślenia wy­rwał go dzwo­nek ko­mór­ki.

 

-Wy­ko­nać na­tych­miast. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

W ostat­niej chwi­li zdą­żył mu­snąć grzyb­ka. W ostat­niej chwi­li zdą­żył mu­snąć grzyb­ek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz zacięcie i pomysł – to plus. Technicznie opowiadanie/mikropowieść kuleje, co wskazały wcześniejsze komentarze.

Niestety, tekst ma jeszcze jedną wadę – zdradza, że kompletnie nie wiesz, o czym piszesz.

W pierwszy rozdziale załatwiła mnie kompletna nierealność sytuacji – oto pewien pułkownik (zapewne najmłodszy w armii – zapewne mający przez to wielu wrogów) robi sobie od tak pucz. Turlałem się ze śmiechu.

Potem poszedłem do losowego fragmentu walki – wojna jakby żywcem wyjęta ze strategi czasu rzeczywistego. Zero troski o zaopatrzenie, toczony konflikt przypomina rzucanie kolejnych jednostek z fabryki na pole walki. Totalnie nierealne.

Dla pewności poszukałem trzeciego fragmentu, też o walce. Wnioski miałem podobne, co akapit wyżej.

Oto moje rady dla Ciebie. Skorzystaj, jeśli chcesz:

W przypadku puczu odwołaj się do historii. Zobacz, ile kosztowało czasu, środków, układów i Bóg wie czego jeszcze przygotowanie puczów tak udanych (Pinoczet, Kadafi) jak i nieudanych (przewrót w Hiszpanii w 1936 i wynikła z niego wojna domowa). To wszystko trzeba ogarnąć i umieścić w tekście. Inaczej skazujesz go na śmieszność – polska armia w tekście wychodzi na bandę idiotów, którą rządzi marszałek (a gdzie sztab?), gdzie jeden pułkownik może się postawić. To niestety tak nie działa. I każdy, kto zdaje sobie z tego sprawę, z miejsca zrezygnuje z dalszego czytania.

Co do wojny, nie wystarczy znać nazw rodzajów broni. Nie wystarczy wiedzieć z grubsza, że jest wsparcie powietrzne, że Mig to myśliwiec, a NATO to sojusz wojskowy. Tutaj polecam Tobie “Czerwony Sztorm” Toma Clancy’iego – fikcyjny konflikt NATO-Układ Warszawski, nadal mocno uproszczony, ale chociaż w pewnym stopniu przekazuje złożoność pola walki. Przestudiuj, jak wyglądały operacje wojskowe – nie same walki, ale także przerzut sił, zaopatrzenia, wywiad. A potem przemyśl, jak zdobytą wiedzę przekuć w tekst. Samo opisywanie wybuchów, strzelania to za niestety za mało.

Dużo pracy przed Tobą, ale pamiętaj – już zacząłeś od czegoś, już coś napisałeś. Jasne, nie jest to produkt gotowy, ale pierwszy krok już zrobiłeś! Teraz dalej do dzieła, dokształcać się językowo, ale także od strony wiedzy, aby kolejne opowiadania były coraz lepsze.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No, takie niezbyt wiarygodne :/

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka