- Opowiadanie: Realuc - Zza żelaznych krat

Zza żelaznych krat

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zza żelaznych krat

 Wnętrzności wylewają mu się z brzucha niczym zupa z dziurawego kociołka. Parują i pachną tak, że ślina mimowolnie wycieka spomiędzy moich kłów, kończąc na spiczastym podbródku.

Nogi ma połamane i pogruchotane w wielu miejscach, a z jednego ramienia luźno zwisa płat skóry, uwidaczniając kość. Mimo to, ten rosły mężczyzna nadal się czołga w swojej krwi i gównie, mając w sobie resztki nadziei na przeżycie. Każdy ją ma. Dlaczego miałabym mu ją odebrać?

Nie znoszę zabijać. Gardzę tym. Ale dzięki temu żyję. A przecież każdy chce żyć. Nawet pieprzona strzyga.

Wskakuję na plecy ofiary, wbijam długie szpony między żebra i rozrywam ciało. Krzyczy przeraźliwie i przeciągle przez zaciśnięte zęby, w których trzyma srebrny krzyż. Dziwię się, że witraże wypełniające okna katedry są nadal na swoim miejscu.

Przepraszam, nieszczęśniku. Kiedyś też wierzyłam w Boga.

Wgryzam się w kark konającego człowieka. Kapłan wydaje z siebie ostatni syk życia, krzyż upada na posadzkę i zaraz zalewa go kałuża świeżej krwi.

Teraz zwyczajnie go zeżrę. Wszystko, dokładnie, pomijając jedynie kości.

Bo każdy chce żyć.

 

 

*

 

 

Wracam do swojej kryjówki. Księżyc i gwiazdy są tej nocy dobrze schowane za zasłoną złowrogich chmur. O tej porze po moczarach plącze się wiele dziwnych i niebezpiecznych stworzeń, jak chociażby bargulce czy ślizotopy, ale wszystkie chowają się przede mną w popłochu. W tym świecie, świecie potworów, stoję na szczycie piramidy. Czasami, kiedy uśmiecham się na tę myśl, szybko sprowadzam się do porządku. Boję się, że kiedyś całkowicie zapomnę o tym, co jest we mnie. Bo przecież niegdyś byłam człowiekiem.

Wyczuwam nagle zapach ludzi. Są daleko, jednak co tutaj robią w środku nocy? Szaleńcy. Samobójcy. I szczęściarze, bo jestem najedzona. Przyśpieszam. Biegnę na czterech kończynach wśród wysokich traw, które porastają brzeg wielkiego, bagiennego zalewu. Skórę mam siną i pomarszczoną. Niegdyś czarne włosy przerodziły się w jakieś popielate strzępki, a okazałe piersi młodej kobiety niemal całkowicie zanikły, pozostawiając wyłącznie nabrzmiałe i sterczące sutki.

Nie potrafię płakać, jednak kiedy przypominam sobie przeszłość, czuję, że gdzieś tam w środku druga ja wyje z bólu i rozpaczy, a ja nie mogę jej pomóc. Nie tyle tęsknię za poprzednim życiem, co za kimś, kto je ze mną dzielił. Zatrzymuję się. Obraz Evgara przed oczami odebrał mi władzę nad ciałem. Cóż to za paskudny paradoks, że mój dawny wybranek jest łowcą strzyg!? I nawet nie wie, co się ze mną stało, bo zniknęłam niespodziewanie podczas drogi na wesele kuzynki. Dwóch strażników, którzy byli moją eskortą, stali się również moimi pierwszymi ofiarami.

Zrobiła to specjalnie. Pieprzona, cholerna wiedźma, która chciała go dla siebie. To przekleństwo, klątwa, którą na mnie rzuciła, jestem tego pewna. Odnajdę i zjem sukę. I będzie to jedyna osoba, którą zabiję z przyjemnością.

Tłumię jakoś wewnętrzny ból i ruszam dalej. Zbliża się świt, ale już niedaleko. Strzygi śpią podczas dnia, nie jestem żadnym wyjątkiem. Zapach ludzi gdzieś się ulotnił, a ja staję naprzeciw swej pieczary. Skromna nora otoczona zwalonymi konarami i starym kurhanem. Choć chodzące trupy to bajki, to stare cmentarzysko na śmierdzących bagnach jest świetnym miejscem, skutecznie zniechęcającym ludzi do jego odwiedzenia.

Kiedy kulę się na zimnych kamieniach, przychodzi mi do głowy zabawna myśl.

Do niedawna sama nie wierzyłam w strzygi.

Dzięki mojemu doskonałemu słuchowi dobiega mnie głos piejącego koguta w jednej z wiosek na skraju moczarów. To będzie chyba miejsce mojego następnego polowania. Po tej myśli zasypiam jako potwór, którego czekają ludzkie koszmary.

 

 

 

*

 

 

Tym razem moją kolacją jest młoda kobieta. Dziecku pozwoliłam uciec. Ale ze mnie kurewsko miłosierna strzyga.

Wyjątkowo zabiłam szybko i bezboleśnie. Widok przekręconej głowy i martwych oczu, które patrzą na mnie mimo, że ciało leży przodem do ziemi, napełnia mnie obrzydzeniem. Sama siebie napełniam obrzydzeniem.

Ile to już razy miałam się zabić? Albo zostać w tej cholernej norze i zdechnąć z głodu, byle nie musieć już nikogo skrzywdzić. Ta wewnętrzna ja cały czas chce tak postąpić, ale ciało jej nie słucha. Zapach ludzkiego mięsa wpływa na zmysły, nie pozwala trzeźwo myśleć. Nie pozwala postąpić inaczej.

Jestem więźniem, który mimo, że tkwi za żelaznymi kratami, to jeszcze jest zmuszony co noc zabijać, tylko po to, aby móc przeżyć następny dzień w tym samym, okrutnym więzieniu. Czy to rzeczywiście ludzkie, bezgraniczne dążenie do zachowania życia nami kieruje? A może jakaś skryta, głupia nadzieja, że mimo dożywotniego wyroku i żelaznych krat, zawsze jest jakiś cień szansy na odzyskanie wolności…

– Tam, za stodołą!

Słyszę krzyk dziecka i dziesiątki kroków, zbliżających się w moją stronę.

I bądź tu dobrą strzygą. Niewdzięczny dzieciak.

Rzucam się do ucieczki między najbliższymi chatami, w stronę wysokich chaszczy porastających skraj moczarów.

– Widzę diablicę! Za nią! I strzelać bez rozkazu! – wydziera się jakiś mężczyzna.

W ciemności, niedaleko mnie, sypią się iskry i nocną ciszę przerywa salwa wystrzelonych z pistoletów oraz muszkietów kul. Wszystkie pociski na szczęście, a może na nieszczęście, mijają mnie. Biegnie za mną co najmniej tuzin ludzi. Jestem już prawie w zaroślach, kolejne strzały. Tym razem trafiają mnie dwie kule. Jedna przeszywa tylko lekko ramię, jednak druga zatapia się głęboko tuż nad biodrem. Odkąd jestem strzygą, ból, przynajmniej ten fizyczny, stał się obcy. Nie wiem zatem, czy pocisk narobił mi w bebechach jakiś większych szkód, ale krew obficie cieknie z rany.

Podczas trzeciego wystrzału jestem już w chaszczach. Pełne kolców pnącza zaczepiają się i ranią skórę, ale nie zwracam na to uwagi. Są moimi sprzymierzeńcami, ludzie tak łatwo i szybko się przez nie nie przedrą. Będą musieli je obejść, a wtedy ja będę już daleko stąd.

– Tym razem ci nie darujemy, przeklęte monstrum! Tędy, za mną!

Krzyczy ten sam gość, co przedtem. Dźwięki ich kroków słabną, aż w końcu całkiem zanikają. Jestem już głęboko na bagnach, otoczona smrodem i bargulcami, które zanurzają się w wodzie, gdy tylko mnie dostrzegą. Te stworzenia też są moimi sojusznikami. Nie boją się ludzi, a w większych grupach potrafią być dla nich nie lada przeciwnikiem.

No to nieźle trafiłam tej nocy. Cała zgraja uzbrojonych w broń palną gości, w zapomnianej wiosce z paroma chatami na krzyż, to raczej nie jest norma. Niewykluczone, że byli to łowcy, którzy akurat zrobili sobie tam postój. Bo przecież nie mogli wiedzieć, że przybędę tam akurat w tę noc, skoro nawet ja o tym jeszcze do niedawna nie wiedziałam.

Zaczynam się potykać i dziwnie zataczać. Czy to efekt rany, z której wciąż żywo sączy się krew? Przystaję przy wielkim, nagim i rozłożystym drzewie. Nie pasuje tutaj. Zupełnie tutaj nie pasuje, a mimo to, stoi tu już wieki. Patrzę w górę. Obraz przed oczami robi się mglisty, wszystko zaczyna wirować. Dostrzegam zwisające z grubych gałęzi szkielety, których szyje oplatają liny. Wiele szkieletów.

I nagle przypominam sobie w głowie słowa Evgara:

Nie przejmuj się nią, jest stuknięta. Mieszka ponoć samotnie gdzieś na bagnach, przy drzewie, na którym wiesza się wiedźmy. Czy to nie dziwne? Uczepiła się mnie, próbowała namieszać w głowie nędznymi sztuczkami, ale nie obawiaj się, najdroższa. Nawet najsilniejszy eliksir wiedźmy nie sprawi, że przestanę cię kochać…

Wbijam pazury w pień drzewa, aby nie upaść. Świat staje się coraz bardziej rozmazany.

Milczę i krzyczę jednocześnie. Rozdarta. Rozdarta między ciałem a sercem, między myślami a czynami.

Rozglądam się. W mglistym obrazie dostrzegam czerwoną drogę, którą zostawiłam po sobie na źdźbłach traw oraz… światło. Mrok bagien rozświetla w oddali ogień. Biegnę ku niemu. Zataczam się, charczę, ale nie poddam się tak łatwo. Nie zdechnę teraz, będąc być może tak blisko sprawcy tego wszystkiego. Nie teraz.

Wpadam na wolną od bagiennej wody wysepkę. Widzę pełno powbijanych w ziemię zaostrzonych pali, z których zwisają różnej maści kości, skóry, czy zwierzęce czaszki. Drażni mnie smród zgnilizny, a jednocześnie napędza i przywraca nieco do życia zapach człowieka.

Siedzi przy ognisku. Ma narzucony czarny kaptur, a w rękach ściska mały, brązowy medalion. Nagle dostrzega moją obecność, wstaje i mówi do mnie ze spokojem:

– Zrób to.

To ona. To te same czarne jak węgiel wąskie oczy, płaski nos, szerokie usta i kręcone, rude włosy. Zbyt piękna jak na wiedźmę. Nie czuję teraz niczego poza żądzą mordu i głodem. Rzucam się na nią na chwiejnych kończynach.

 – Ari kadar, sari nak tara…

Zaczyna mamrotać coś pod nosem, szybko jednak urywa, kiedy wbijam szpony w jej piersi, a kły w szyję. Martwa pada na ziemię, ale nie poprzestanę na tym. Wyrywam fragmenty jej ciała, kawałek po kawałeczku. Masakruję szponami jej twarz, charcząc nad nią, a w środku wypowiadając słowa:

 – Teraz na pewno mu się spodobasz, przeklęta kurwo!

Nie wiedząc kiedy, dostaję takiego zawrotu głowy, że padam obok rozczłonkowanej wiedźmy. Chyba nieźle się wykrwawiłam. Być może właśnie umieram. Powieki stają się ciężkie, ciemność przykrywa oczy.

Gdzieś w oddali sowa nadaje nocy czegoś złowrogiego swym pohukiwaniem.

 

 

*

 

Budzi mnie światło dnia. Oczy nie są do tego przystosowane, toteż z trudem dostrzegam otaczający mnie świat. Jednak, mimo, że jest niewyraźny, to nic już nie wiruje. Patrzę na ranę. Krew zaschła, a skóra się zrosła. Tak po prostu.

No tak, zapomniałam, że strzygi mają niebywałe zdolności do regeneracji.

– Witaj, ślicznotko.

Słyszę znajomy głos.

Podnoszę głowę i wytężam wzrok. Choć trudno mi zobaczyć coś wyraźnie przez słoneczne promienie, to kontury otaczających mnie ludzi widzę doskonale. I bronie, które trzymają wyciągnięte w moją stronę, również.

Nie czekam na ich reakcję, na pierwszy strzał, po prostu rzucam się niespodziewanie do ataku. Szanse mam marne. Otwarty teren, zamknięta w kręgu przeciw broni palnej. Jednak strzyga chce żyć, a druga ja ma jak zawsze w tej kwestii mało do gadania.

Rozbrzmiewają pierwsze strzały. Instynktownie unikam kul, dopadam najbliższego człowieka. Jeden cios i już klęczy, łapiąc się rozpaczliwie za rozszarpaną przez pazury krtań, z której tryska obficie czerwona ciecz. Ktoś za moimi plecami zawył przeciągle, prawdopodobnie trafiła go kula własnego towarzysza.

– Giń, ścierwo!

Znowu ten sam głos. Jego posiadacz jest najbliżej mnie, więc biegnę w jego stronę unikając kolejnej salwy. Jedna z kul lekko ociera się o udo. Kiedy jestem tuż przed nim, widzę go w miarę wyraźnie. Ma długie, zmierzwione, siwe włosy, dorównującą im we wszystkim brodę, oraz szkaradną bliznę przecinającą pół twarzy. Zdaje się też, że nie ma jednego ucha. Skoro to on tyle gada, pewnie jest przywódcą tej grupy łowców.

Nie zdąża wystrzelić z muszkietu, jednak bagnet wbija się w moją pierś. Nie zatrzymuje mnie to przed zadaniem ciosu, po którym siwy człowiek pada nieprzytomny na ziemię. Obok starej blizny, twarz zdobią mu teraz trzy głębokie rany. Chcę wgryźć się w jego kark, aby mieć pewność, że skonał, jednak zatrzymuje mnie przed tym kula, która przeszła na wylot przez moje ramię.

Wpadam w krwiożerczy szał. Pierwszy raz doznaję takiego stanu. Nagle wszystko staje się wyraźne, słyszę każdy szelest, przewiduję każdy ruch.

Łowcy umierają. Umierają jeden po drugim. Przecięte krtanie, brzuchy, zmiażdżone czaszki, wydłubane oczy. Giną na wiele sposobów. Zabijam kolejnego, wbijając pazury w jego krocze, a następnie szarpiąc do samej głowy, zaraz potem niespodziewanie padam na kolana. Dostrzegam, że moje ciało przyjęło wiele kul, na które w morderczym amoku nie zwracałam nawet uwagi. I choć nie czuję bólu, to wszystko nagle się zatrzymało. Jakbym straciła władzę nad ciałem.

Wbijam pazury w wilgotną ziemię. Patrzę wokół. Wszędzie trupy. Zabiłam wszystkich?

Nagle coś przyćmiewa słońce, rzucając na mnie cień.

Ktoś przeżył. I stoi teraz nade mną z wycelowanym pistoletem. A ja nie mogę nic zrobić. Nie mogę się poruszyć. Przegrałaś, strzygo. Wypuść tę kulę, człowieku, a w końcu będę wolna.

W cieniu widzę jego twarz wyraźnie.

To niemożliwe.

To się nie dzieję naprawdę.

Krótkie blond włosy, niebieskie oczy. Te dołki w policzkach, ten zgryz…

Evgar.

Palec trzęsie mu się na mechanizmie wyzwalającym iskrę. Patrzę głęboko w jego oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie ma miejsce. Nie poznaje mnie, nie ma takiej możliwości. Mimo to moje wewnętrzne ja krzyczy z całych sił, wyciąga ręce zza żelaznych krat, pragnąc, aby dostrzegł cokolwiek.

Cokolwiek.

Strzał.

Kula trafia w moją klatkę piersiową, dokładnie tam, gdzie znajduje się serce. Padam bezwładnie na ziemię. Widzę opierającego się na łokciu siwego łowcę bez ucha ze zmasakrowaną twarzą. Z lufy pistoletu, który trzyma w jednej ręce, unosi się strużka dymu…

 

 

*

 

 

 – Nieeee!

Budzę się z krzykiem. Evgar podbiega do łoża, siada i kładzie delikatnie dłoń na moim policzku, pytając:

– Znowu miałaś koszmary?

Podnoszę się, obejmuję go i opieram głowę na jego nagiej piersi. Odpowiadam trzęsącym się głosem:

– Tak. I po raz kolejny związane były z tą przeklętą wiedźmą. Coraz bardziej się jej obawiam…

Przyciska mnie mocno do siebie.

– Nie przejmuj się nią, jest stuknięta. Mieszka ponoć samotnie gdzieś na bagnach, przy drzewie, na którym wiesza się wiedźmy. Czy to nie dziwne? Uczepiła się mnie, próbowała namieszać w głowie nędznymi sztuczkami, ale nie obawiaj się, najdroższa. Nawet najsilniejszy eliksir wiedźmy nie sprawi, że przestanę cię kochać…

Odsuwam się od niego i wytrzeszczam oczy. Chyba to ja jestem stuknięta…

– Avinnie, coś się stało? – pyta Evgar, odgarniając moje włosy z czoła.

– Czy jest dzisiaj na dworze magister?

– Oczywiście, rzadko kiedy opuszcza nasz dwór. Powinien być w bibliotece.

Wstaję i udaję się do wyjścia. Nie zważam na to, że jestem w nocnym stroju.

– Może chociaż zjesz ze mną śniadanie? Przygotowałem…

– Kocham cię – przerywam mu mówiąc przez łzy, patrząc w te same niebieskie oczy, które utkwione były we mnie podczas snu.

Wychodzę z komnaty. Zimna posadzka ziębi bose stopy. Schodzę na niższe piętro, mijam zawieszone na stojakach zbroje i wchodzę do biblioteki przez uchylone drzwi. Między wysokimi regałami pełnymi książek stoi biurko, a tuż za nim siedzi sędziwy staruszek o orlim nosie, pełniący rolę magistra dworu rodziny mego… ukochanego. Odkłada na bok księgę, której lekturą był pochłonięty i mówi szczerząc wybrakowane uzębienie:

– Dzień dobry, panno Avinnie. Nieczęsto zaglądasz w to miejsce, dodatkowo widząc twój strój, mniemam, że masz niezwykle ważny powód. Od razu zastrzegam, nie poradzę ci nic w sprawie niechcianych bachorów. Nie przykładam ręki do sprzeciwiania się woli Boga.

– Magistrze… – zaczynam, nie wiedząc nawet o co dokładnie chcę go zapytać – Chciałabym… chciałabym dowiedzieć się czegoś o strzygach, a dokładnie, czy jest możliwość, aby ktoś przemienił kogoś w takową? Za pomocą jakieś klątwy na przykład, albo innych czarów…

Magister śmieje się, jakbym opowiedziała właśnie niezły dowcip.

– Nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak cię to interesuje, ale na to mogę ci odpowiedzieć. Nie ma takiej możliwości. Nie da się stworzyć strzygi za pomocą żadnych czarów, ponieważ ta rodzi się w człowieku, w jego wnętrzu. Może zrodzić się wyłącznie u osób, które dokonają jakichś niewybaczalnych czynów, przeczących człowieczeństwu. Chociażby zabójstwa.

– A jeśli takie zabójstwo jest czymś usprawiedliwione? Jeśli stał za nim ważny powód? – pytam, choć sama nie wiem do czego zmierzam.

– Nie ma usprawiedliwionego morderstwa, moja droga. W żadnym wypadku, bez wyjątków.

Magister bierze do ust drewnianą fajkę i wypuszcza z niej parę siwych okręgów.

Okręcam się na pięcie i ruszam w stronę wyjścia. Jestem chyba jeszcze bardziej zmieszana, niż zanim tutaj przyszłam. Przy drzwiach obracam się jednak w stronę staruszka i zadaję jeszcze jedno pytanie:

– A mógłbyś powiedzieć mi coś o wiedźmach? Czy rzeczywiście władają czarną magią, potrafią rzucać złe czary i klątwy?

Magister roześmiał się po raz kolejny.

– Bzdury. Bajki. Głupoty. Jedyne co potrafią, to kłamać, dzięki czemu naciągają głupich ludzi na swoje specyfiki, zarabiając na tym rzecz jasna, albo straszą sąsiadów, których nie lubią. Na szczęście jest ich coraz mniej, bo w ostatnim czasie skutecznie się je wybija. Jeśli cię to rzeczywiście interesuje, dodam tylko…

Zaciąga się głęboko fajką, wypuszcza dym, kontynuuje:

– …że jedynymi znanymi mi istotami, które władają prawdziwą magią, są czarodzieje i czarodziejki z Yakshoore. A jak zapewne wiesz, kraina ta leży bardzo daleko, więc magia nie jest nam bliska.

– Dziękuję, magistrze.

Kiwam ponuro głową i opuszczam bibliotekę. Ten sen… to wszystko było takie realne… 

 

 

*

 

 

Jadę traktem, dosiadając siwej klaczy. Przy moich bokach jedzie dwóch strażników uzbrojonych w muszkiety i rapiery. Evgar nigdzie nie puszcza mnie samej. Matka poprosiła mnie, abym przybyła na wesele swojej kuzynki. Zgodziłam się. Mimo dziwnie wróżebnych snów, zgodziłam się. Od pewnego czasu przestały mnie prześladować. Przez wiele ostatnich dni studiowałam księgi, które mogłyby dać mi jakąkolwiek odpowiedź na dręczące mnie pytania. Nie dowiedziałam się jednak niczego istotnego. Zabrałam ze sobą jedną książkę, której nie zdążyłam przestudiować na dworze. Przyda się choćby jako usypiacz na samotne wieczory.

– Tutaj rozbijemy obóz, pani. Jutro w południe będziemy na miejscu.

Oświadcza nagle jeden ze strażników. Niedługo potem siedzę przy ognisku wpatrzona w gwiaździste niebo. Mam własny namiot, jednak noc jest ciepła i przyjemna, postanawiam więc spędzić ją pod gołym niebem. Sięgam do torby i wyjmuję księgę. Na skórzanej okładce widnieje napis: Czarodzieje z Yakshoore. Mity, legendy i prawdy. Kładę się wygodnie na wyłożonej skórami ziemi i zaczynam wertować strony dość starej książki, które oświetla ogień. Przeskakuję znudzona z rozdziału na rozdział.

Telekineza – udokumentowane przypadki.

Teleportacja, czyli największy przekręt wszech czasów.

Eliksiry młodości. Jak zarobić na ludzkiej głupocie.

Ziewam przeciągle…

Magiczny pokarm. To możliwe!

Władanie czasem. Nieopisane możliwości magii.

Zatrzymuję się przy tym ostatnim. Przecieram oczy i zmuszam się do skupienia uwagi. Czytam kolejne zdania z zapartym tchem, choć nie liczę na wiele. Przechodzę przez naukowy bełkot, definicje, których i tak nie rozumiem, aż dochodzę do spisanej rozmowy autora księgi z jakimś znanym czarodziejem z Yakshoore.

Widzisz to drzewo? Jeśli powiem ci, że zasadziłem je w przyszłości, dzięki czemu dzisiaj możemy zrywać jego dorodne owoce, uwierzysz mi? Oczywiście, że nie. A co, jeśli powiem ci, że jeśli zerwiesz teraz jabłko z konkretnej gałęzi, jutro nie ujrzysz na niej tego owocu? Przytakniesz bez wahania. Jednak wiedz, że obie sytuacje mają na siebie dokładnie taki sam wpływ.

Przyznaję, trochę to szalone. A jak ma się do tego wszystkiego wasza magia?

W zasadzie sam się nad tym zastanawiam. Magią jest tutaj chyba wyłącznie nasza świadomość nad rzeczami, które normalnemu człowiekowi nie mieszczą się w głowie.

Czyli nie potraficie władać czasem?

Jeśli to, że się jutro zesrasz jak nigdy, bo w niedalekiej przyszłości nażarłeś się niedojrzałych śliwek, uznasz za władanie czasem bądź za magię, proszę bardzo. Pamiętaj tylko, iż mimo, że ci o tym powiedziałem, narobisz w gacie tak czy siak. Coś, co jest przyczyną, już się wydarzyło, a ty musisz ponieść tego konsekwencje.

Księga wypada mi z rąk. Mam nadzieję, że to kolejny koszmar, bo właśnie jestem świadkiem jak moje paznokcie przekształcają się w długie szpony.

Gdzieś w oddali sowa nadaje nocy czegoś złowrogiego swym pohukiwaniem.

 

 

Koniec

Komentarze

Strzyga to temat nienowy, ale jeszcze strasznie nie wyeksploatowany, zwłaszcza od strony strzygi. To na plus.

Fabuła szału nie robi, wielu rzeczy można się domyślić.

Najgorzej z wykonaniem – literówki i poważniejsze błędy…

Mimo to, ten rosły mężczyzna nadal się czołga, brodząc w swojej krwi i gównie,

Co według Ciebie znaczy “brodzić”?

Kiedyś też wierzyłam w boga.

Wgryzam się w jego kark.

A co na to bóg? Takich zaimków odsyłających do niewłaściwego rzeczownika jest więcej. Zagubione podmioty też się trafiają. Jeśli to monoteizm, warto dać bogu dużą literę.

Nie czuję teraz niczego poza rządzą mordu i głodem.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “rządzą”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Niestety, historia strzygi nie przypadła mi do gustu. Domyślam się, że próbowałeś ukazać dwoistą naturę postaci, przekonać, że w bestii drzemie dobra, skrzywdzona dziewczyna, ale nie jestem przekonana, czy ten zamiar się powiódł.

Nie rozumiem jatki opisanej na początku – dlaczego strzyga, skoro twierdzi, że nie lubi zabijać, zadaje mężczyźnie śmierć powolną i okrutną?

Do nie najlepszego odbioru przyczyniło się wykonanie, pozostawiające bardzo wiele do życzenia.

 

ślina mi­mo­wol­nie wy­cie­ka z po­mię­dzy moich kłów… – …ślina mi­mo­wol­nie wy­cie­ka spo­mię­dzy moich kłów

 

O tej porze po mo­cza­rach pląta się wiele… – O tej porze po mo­cza­rach plącze się wiele

 

Skórę mam siną i ży­la­stą. – Na pewno ma żylastą skórę?

 

Nie tę­sk­nię tak tyle za po­przed­nim ży­ciem, co za kimś, kto je ze mną dzie­lił. – Proponuję: Nie  tyle tęsknię za po­przed­nim ży­ciem, co za kimś, kto je ze mną dzie­lił.

 

Kiedy sku­lam się na zim­nych ka­mie­niach… – Raczej: Kiedy kulę się na zim­nych ka­mie­niach… Lub: Kiedy leżę skulona na zim­nych ka­mie­niach

 

dobie­ga mnie dźwięk pie­ją­ce­go ko­gu­ta jed­nej z wio­sek na skra­ju mo­czar. – Raczej: …do­bie­ga mnie głos koguta, pie­ją­ce­go jed­nej z wio­sek na skra­ju mo­czarów.

 

w stro­nę wy­so­kich chasz­czy po­ra­sta­ją­cych skraj mo­czar. – …w stro­nę wy­so­kich chasz­czy, po­ra­sta­ją­cych skraj mo­czarów.

 

– Widzę dia­bli­cę! Za nią! I strze­lać bez roz­ka­zu!

Wy­dzie­ra się jakiś męż­czy­zna.– Widzę dia­bli­cę! Za nią! I strze­lać bez roz­ka­zu! – wy­dzie­ra się jakiś męż­czy­zna.

Źle zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Wszyst­kie po­ci­ski na szczę­ście, a może na nie­szczę­ście, mi­ja­ją mnie. Bie­gną za mną. – Pociski biegną za strzygą???

 

Nawet naj­sil­niej­szy wiedź­mi elik­sir nie spra­wi… – Raczej: Nawet naj­sil­niej­szy elik­sir wiedźmy nie spra­wi…

 

Wpa­dam na wolną od ba­gien­nej wody po­la­nę. – Na bagnach nie ma polan.

 

Widzę pełno po­wbi­ja­nych do ziemi na­ostrzo­nych pali… – Widzę pełno po­wbi­ja­nych w ziemię za­ostrzo­nych pali

 

Ukuwa mnie smród zgni­li­zny… – Co to znaczy?

Czy może chodzi o to, że: Obezwładnia mnie smród zgnilizny

 

 -Te­raz na pewno mu się spodo­basz, prze­klę­ta kurwo! – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Choć cięż­ko mi zo­ba­czyć coś wy­raź­nie… – Choć trudno mi zo­ba­czyć coś wy­raź­nie

 

Nie cze­kam na ich re­ak­cje… – Literówka.

 

Nie zdąża wy­strze­lić z musz­kie­tu, jed­nak ostrze bę­dą­ce prze­dłu­że­niem broni wbija się w moją pierś. – Domyślam się, że chodzi o bagnet.

 

Za­bi­jam ko­lej­ne­go, wbi­ja­jąc pa­zu­ry w jego kro­czę, a na­stęp­nie szar­piąc do samej głowy… – Czy to ostateczna wersja zdania? Czy na pewno wbiła pazury w jego idę? Co to znaczy szarpać do samej głowy?

 

Te dołki pod po­licz­ka­mi… –To znaczy, gdzie one były, te dołki?

Dołki mogą być w policzkach, ale nie pod policzkami?

 

Mimo to moja we­wnętrz­na ja krzy­czy z ca­łych sił… – Mimo to moje we­wnętrz­na ja krzy­czy z ca­łych sił

 

Od­po­wia­dam trzę­są­cym gło­sem:Od­po­wia­dam trzę­są­cym się gło­sem:

Chyba, że głoś trząsł czymś, o czym nie napisano. ;)

 

Nawet naj­sil­niej­szy wiedź­mi elik­sir… –Raczej: Nawet naj­sil­niej­szy elik­sir wiedźmy

 

Nie czę­sto za­glą­dasz w to miej­sce… – Nieczę­sto za­glą­dasz w to miej­sce…

 

Może zro­dzić się wy­łącz­nie u osób, które do­ko­na­ją jakiś nie­wy­ba­czal­nych czy­nów… – Może zro­dzić się wy­łącz­nie u osób, które do­ko­na­ją jakichś nie­wy­ba­czal­nych czy­nów

 

Jadę trak­tem, do­sia­da­jąc siwą klacz. Jadę trak­tem, do­sia­da­jąc siwej klaczy.

 

Za­bra­łam ze sobą jedną książ­kę, którą nie zdą­ży­łam prze­stu­dio­wać na dwo­rze. – Za­bra­łam ze sobą jedną książ­kę, której nie zdą­ży­łam prze­stu­dio­wać na dwo­rze.

 

Się­gam do skó­rza­nej torby i wyj­mu­ję księ­gę. Na skó­rza­nej okład­ce wid­nie­je napis: Cza­ro­dzie­je z Yak­sho­ore. Mity, le­gen­dy i praw­dy. Kładę się wy­god­nie na wy­ło­żo­nej skó­ra­mi ziemi… – Powtórzenia.

 

A co, jeśli po­wiem ci, że jeśli ze­rwie teraz jabł­ko z kon­kret­nej ga­łę­zi, jutro nie uj­rzysz na niej tego owocu? – A co, jeśli po­wiem ci, że jeśli ze­rwiesz teraz jabł­ko…

 

Jeśli to, że się jutro ze­srasz jak nigdy, bo w nie­da­le­kiej przy­szło­ści na­żar­łeś się zgni­łych śli­wek… – Raczej: Jeśli to, że się jutro ze­srasz jak nigdy, bo w nie­da­le­kiej przy­szło­ści na­żar­łeś się niedojrzałych śli­wek

Nikt pozostający przy zdrowych zmysłach, jeśli nie zmuszą go do tego szczególne okoliczności, nie zje zgniłych owoców.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem fajna historia – podobały mi się charakter strzygi, podobały mi się przemyślenia. Niestety końcówka zamordowała to dobre wrażenie – magia czasu wykorzystana tak tradycyjnie, ze zęby bolały. Chyba lepsze by było, jakbyś wywalił ten wątek i skupił się tylko na przeżyciach kobiety jako bestii.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

regulatorzy

Tak to jest, jak tekst należycie nie odleży, a chce się coś szybko… Ech, a przecież to takie oczywiste, no ale czasami ręka świerzbi, żeby JUŻ coś wstawić…

NoWhereMan

Dzięki za opinię, przemyślę sprawę ;)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka