- Opowiadanie: karsilus - Mackotek

Mackotek

Skromne opowiadanie, które popełniłem w tamtym roku na lokalny konkurs.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Mackotek

Mackotek ziewnął otwierając szeroko pyszczek, ukazując białe niczym perełki zęby. Otworzył leniwie oczy, a następnie przeciągnął się jak przystało na porządnego kota, który właśnie skończył swą całodniową drzemkę, drapiąc pazurami drewniane deski, na których spał.

To była część jego rytuału. Dzień zawsze zaczynał od powrotu z całonocnego spaceru lub polowania do kryjówki w opuszczonej kamienicy, której tynk opadał płatami na siatki zabezpieczające. Przeciskał się przez kraty zardzewiałej bramy, której zawiasy były tak skorodowane, że przy jakiejkolwiek próbie otwarcia mogłyby pęknąć. Na podwórzu wdrapywał się na drzewo, a z niego przeskakiwał na parapet. Wchodził przez rozbite okno do środka, a tam już udawał się do mieszkań na ostatnim piętrze, aby położyć się w jednym ze swoich ulubionych miejsc.

Akurat była końcówka lata, Mackotek miał w zwyczaju kłaść się na balkonie. Metalowa balustrada resztkami sił trzymała się południowej ściany budynku, ale i tak kocurowi w niczym to nie przeszkadzało. W tej postaci nie ważył za wiele, a i ostatnimi czasu niewiele jadł. Balkon był jego najbardziej ulubionym miejscem. Praktycznie przez cały dzień jego futerko było wystawione na przyjemne ciepełko promieni słonecznych, nikt mu nie przeszkadzał ani nie przeganiał. Zresztą, ludziom nie chciało się nawet patrzeć tak wysoko. Balkon miał jeszcze jedną zaletę – idealny widok na centrum miasta.

Mackotek lubił to miasto, które ludzie zwali Siedlce. Zwierzyny miał w bród, było gdzie się schować i odpocząć w spokoju. Nie była to, co prawda wielka metropolia pokroju Warszawy. Ot zwykłe miasteczko na wschodzie, o chaotycznej, często nieprzemyślanej architekturze. Stare łączyło się z nowym, kolorowe z szarym, a przeciętne z interesującym. Wszystko to razem tworzyło ciekawy kolarz stworzony przez genialne dziecko. Za dnia nie było, co obserwować. Mnóstwo zaparkowanych lub jadących gdzieś samochodów, ludzie przechodzący ulicą Piłsudzkiego lub Pułaskiego i tyle.

Spektakl zaczynał się po południu.

Mackotek odwrócił pyszczek w stronę wieży ratuszowej, na szczycie, której stał atlas podtrzymujący na swych barkach kulę ziemską, którego jak powiedziały mu miejscowe koty ludzie nazywali Jackiem. Jedna z legend głosiła, że jeżeli spadnie na ziemię nadejdzie koniec świata. Chcąc to sprawdzić Mackotek wdrapał się pewnej wietrznej nocy na wieżę i zrzucił posąg, który uderzył o bruk, roztrzaskując się na kawałki. Nic się jednak nie stało. Jacka zabrali, odrestaurowali i wrócił na swoje miejsce, a mieszkańcy żyli jak gdyby nigdy nic. Żeby, chociaż zatrzęsła się ziemia, wybuch pożar lub cokolwiek, co sprawiłoby, że ludzie biegaliby niczym bezgłowe kurczaki na podwórku. Kot uznał to za stratę swojego czasu.

Teraz nie interesował go sam Jacek, a zegar znajdujący się pod jego stopami. Wskazówki oznajmiły, że wybiła godzina szesnasta. Początek pierwszego aktu.

Co szczególnego miało się wydarzyć o tej godzinie? Ludzie wychodzili z pracy. Mackotek uwielbiał obserwować te pocieszne stworzenia. Ciągle w ruchu, wiecznie zabiegani, miotający się to w jedną to w drugą stronę miasta, nie widząc, że tak naprawdę są zamknięci w pułapce, z której z własnej woli nie chcą się uwolnić. Fakt, że sami sobie zgotowali taki los zawsze go bawił. Gdyby chcieli mogliby odnaleźć szczęście w rzeczach prostych lub w małych sukcesach, a oni chcą tylko więcej i więcej, bez żadnego umiaru. Zapomnieli cieszyć się tym, co się mają. Jak te szczury wpuszczone do labiryntu, ścigające się o to, kto pierwszy znajdzie ser.

Mackotek był szczęścili, że urodził się taki, a nie inny. Nie chciałby podobnie jak ludzie błądzić w pudełku stworzonym przez inne, większe szczury, które same są zamknięte w pudełku zbudowanym przez jeszcze inne, jeszcze większe szczury. I tak w nieskończoność. Był od tego wolny

Nagle stukot kół i wtórujący im klakson pociągu wyciągnął go z rozmyślań. Odwrócił się w tamtą stronę, czekając na dalszą część przedstawienia.

Siedlce zawsze miały doskonałe połączenie ze stolicą. Pociągi kursują, co godzinę od rana do wieczora. Jednak najwięcej pasażerów przewoziły rano i wieczorem, zawsze o szóstej. I właśnie teraz przywiózł zmęczonych codziennym trudem mieszkańców, wysypujących się z wagonów niczym wściekłe mrówki. Płatny transport umęczonych ludzi z jednej pułapki do drugiej.

Mackotek jeszcze raz się przeciągnął. Poczuł jak pod jego popielatym futerkiem kiszki zaczęły grać marsza. Może to był najwyższy czas, aby wreszcie zjeść porządny posiłek – pomyślał. Parę razy wysunął i schował pazurki. Nagle zauważył, że na jego łapce znajduje się plama zaschniętej krwi. Szorstkim językiem zlizał to straszne niedopatrzenie. Smak kilkudniowej krwi uderzył w jego podniebienie, wzmagając bardziej apetyt.

Raptem napiął mięśnie i skoczył wysoko, aby po długim locie w dół wylądować z gracją na podwórzu kamienicy. Przecisnął się przez zardzewiałą bramę, biegł bocznymi uliczkami i zakamarkami, aby zniknąć na podwórzu w innej części miasta.

Nasz kot ruszył na polowanie.

 

Mateusz był wykończony. Słaniał się na nogach, oczy miał podkrążone, a głowa bolała jakby coś rozsadzało ją od środka. Bał się, czy aby przypadkiem nie złapał jakiegoś świństwa. Przez pół dnia musiał użerać się z klientem, który nie dość, że ciągle miał jakieś, ale to jeszcze kichał i kaszlał, co piętnaście minut. Zupełnie jakby miał wbudowany pieprzony minutnik w nosie i gardle. Normalnie wziąłby chorobowe, a sprawę przekazałby koledze, ale w tym przypadku nie miał takiej możliwości. Jeśli ten konkretny klient nie wyjdzie od nich zadowolony, to szef szybko znajdzie powód, aby podziękować Mateuszowi za współpracę. Musiał doprowadzić do podpisania umowy, nawet, jeśli miałby czołgać się po ziemi i robić pod siebie.

Czekała go jeszcze męcząca droga do domu. Nie ruszał samochodu z garażu, bo i po co? Do swojej kawalerskiej nory na Sienkiewicza wcale nie miał daleko. Jakoś się doczłapie.

Po drodze zaczęły nachodzić go wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robi nie biorąc zwolnienia lub nie pokazując szefowi serdecznego palca. Znalazłby pracę w rodzinnym mieście, zamiast tłuc się do Warszawki i wydawać, co miesiąc pieniądze na bilet. Ustatkowałby się lub miał więcej czasu na hobby. I wtedy przypomniał sobie, dlaczego musiał tyrać dzień w dzień w warszawskim korpo.

W Siedlcach nie mógł znaleźć żadnego zatrudnienia. Podobnie jak całe jego pokolenie dał się omotać pseudointeligentom, że jeśli nie skończy studiów to przegra się życie. Teraz tego żałował. Kilku jego kumpli ze szkoły wyszło z szeregu i skończyło zawodówki albo technikum. I co? Nieźle zarabiają, mają czas dla siebie i rodzin. A on, trzydziestoletni kawaler cierpiący za niewinność w korporacyjnym piekle za swój błąd. A niech to wszystko pierdolnie – pomyślał gorzko.

Mimo problemów ze znalezieniem pracy, lubił swoje miasto. Bolały go jednak trzy rzeczy. Chaotyczność, pstrokatość i fakt, że powoli zmieniało się w sypialnię Warszawy, podzielając los innych miast regionu. Nie zdziwiłby się gdyby połowa mieszkańców, każdego ranka wsiadała do pociągu lub w samochód i wieczorem wracała tylko po to by się przespać. Tak samo jak on.

Mateusz w końcu dowlókł się do kamienicy, w której mieszkał. Już wszedł w bramę, kiedy to stanął przed nim popielaty kot. Mężczyzna skrzywił się. Nie znosił tych sierściuchów, ale jego sąsiadka wprost przeciwnie. Dokarmiała je i miała gdzieś, że szczają po kątach. Nie rozumiał, jak można je lubić, a co gorsze kochać.

Kot spojrzał się na niego swoimi żółtymi ślepiami, miaucząc na powitanie nieznajomego.

Czubek pantofla uderzył zwierzę prosto w brzuch. Kocur poleciał metr dalej sycząc wściekle i zostawiając na bucie Mateusza pamiątkę w postaci trzech równych zadrapań. Wściekły z takiego obrotu sprawy chłopak wyrzucił z siebie głośne „kurwa” i trzasnął za sobą drzwiami do klatki schodowej.

Kot usiadł w tym samym miejscu, co poprzednio, wbijając wzrok w budynek. Nagle jego oczy zalśniły jadowitym światłem. Głową wodził za wchodzącym po schodach człowiekiem, zupełnie jakby ściana była czystą taflą szkła.  

Mateusz wparował wściekły do swojego mieszkania, otworzył okna, aby przegonić zaduch, nalał sobie wody z kranu i łyknął aspirynę. Właściwie to już jej nie potrzebował. Dzięki adrenalinie krążącej w jego ciele zapomniał, że w ogóle był przeziębiony. Już chciał się rozebrać i paść na miękkie łóżko, kiedy uświadomił sobie, że nie ma nic do jedzenia. Miał zrobić zakupy jeszcze w Warszawie, ale nie miał siły przez rodzące się przeziębienie. Westchnął ciężko i wyszedł z mieszkania.

Pierwszą rzeczą, gdy otworzył drzwi na podwórze, było sprawdzenie, czy sierściuch się gdzieś nie czai. Zlustrował dokładnie otoczenie i najszybciej jak pozwalało mu podziębione ciało pobiegł do Ropuchy. Sklep prowadziła otyła ekspedientka o urodzie adekwatnej do nazwy. Nawet pocałunek księcia by jej nie pomógł. Szybko zrobił potrzebne zakupy i wrócił do domu.

Słońce schowało się za horyzontem. W mieszkaniu panował mrok, ledwo rozpraszany przez żółte światło ulicznych latarni. W nozdrza uderzał kwaśny zapach moczu, którego Mateusz nie pamiętał. Spróbował zapalić światło, ale nic się nie stało. Nerwowo wcisnął jeszcze parę razy włącznik, ale ten odpowiedział mu tylko głuchymi kliknięciami. Spróbował w innych pokojach. Nic, tylko ciemność. Zastanawiał się, co się dzieje. Wracając do domu widział światło w oknach sąsiadów, na ulicy również było jasno. Zdziwił się, niemożliwe było, aby wszystkie żarówki w mieszkaniu poszły na raz albo korki wywaliło korki, rachunki też miał opłacone.

Idąc po omacku dotarł do kuchni, chcąc schować część zakupów do lodówki. Przekraczając próg zamarł, na parapecie dostrzegł mały, czarny kształt o dwóch żółtych ślepiach świecących niczym latarki.

Od razu rozpoznał kota. Już chciał krzyknąć, kiedy uświadomił sobie, że kocur nie miał prawa dostać się do jego mieszkania. Przecież byli na drugim piętrze, po drodze nie było żadnych balkonów, wnęk w ścianach ani żadnych rosnących blisko drzew. Musiał wdrapać się po pionowej, ceglana ściana, ale to było niemożliwe.

Mateusz zrobił krok do tyłu. Kot widząc to zeskoczył z parapetu. Mężczyzna poczuł zimny pot na plecach. Znowu cofnął się o krok, a zwierzę niebezpiecznie się do niego zbliżyło, miałcząc przy tym głośno.

Jeszcze godzinę temu był to zwykły sierściuch, a teraz Mateusz czuł od niego coś niepokojącego. Pierwotny instynkt wrzeszczał i kazał uciekać jak najdalej, jakby przed człowiekiem stał niebezpieczny drapieżca. Mateusz nie wątpił w jego słuszność.

Rzucił się biegiem w stronę drzwi, szarpnął za klamkę. Raz za razem próbował otworzyć sobie drogę ucieczki, ale nic to nie dało. Zupełnie jakby same się zamknęły. Raptem pociągnął tak mocno za klamkę, że ta z trzaskiem pękła. Mężczyzna spojrzał tępo na kawałek metalu dłoni. Kot powoli, jakby od niechcenia zbliżał się do niego. Wydawał się być większy, niczym duży pies.

Mateusz kątem oka dostrzegł go. Przerażony rzucił w stronę kota klamką i pobiegł do swojego pokoju, zamykając drzwi na klucz. Usiadł zrezygnowany na łóżku i zasłoni twarz dłońmi. Oddychał szybko i nierówno. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ani co to za kocur. Czy to w ogóle wciąż był kot? Co on od niego chciał?

Zwierzę nie dało mu czasu na zastanowienie. Drzwi z głośnym trzaskiem spadły na podłogę, wyłamane z zawiasów. Sąsiad z dołu uderzył kilka razy miotłą o kaloryfer i krzyknął, aby być cicho.

Światło z ulicznych latarni oświetliło istotę stojącą na progu. To nie był kot. Przypominało bardziej skrzyżowanie łysej pantery z ośmiornicą. Macki wyrastały wokół galaretowatej głowy bestii, tworząc szkaradną karykaturę lwiej grzywy. Każde z oślizgłych ramion poruszało się własnym życiem, mlaszcząc obleśnie za każdym razem, gdy się o siebie ocierały. W miejscach gdzie łączyły się z pyskiem sączył się zielony, gęsty śluz. Skapywał na dywan, przepalając go na wylot.

Mateusz chciał wstać i wyskoczyć przez okno, jakby to była jego ostatnia nadzieja, ale kreatura mu na to nie pozwoliła. Rzuciła się, zagryzając mu gardło i orając w ciele krwawe bruzdy. Truchło człowieka padło na łóżko plamiąc pościel krwią. Bestia oblizała się i przystąpiła do konsumpcji, połykając truchło w całości.

 

Tego dnia Mackotek postanowił zmienić swoją codzienną rutynę. Co się będzie ograniczał. Leżał wygodnie na kuli Jacka, grzejąc się w promieniach słońca. Brzuszek miał pełny, co również było powodem do zadowolenia. W pewnym momencie otworzył ślepia i spojrzał się na miasto i zaczął się zastanawiać, co atlas myśli obserwując ludzi i czy tak samo jak on śmieje się z nich, czy może z nimi sympatyzuje?

Z drugiej strony jakby sympatyzował z takimi kopiącymi koty draniami, wtedy Mackotek zrzuciłby go ponownie z wieży.

Koniec

Komentarze

Żeby, chociaż zatrzęsła

Zbędny przecinek.

Mackotek był szczęścili, że

który nie dość, że ciągle miał jakieś, ale to jeszcze kichał

Przecinek w niewłaściwym miejscu.

Sklep prowadziła otyła ekspedientka o urodzie adekwatnej do nazwy.

Do nazwy ekspedientki? Zgubiony podmiot.

na raz albo korki wywaliło korki, rachunki też miał opłacone.

W tym kontekście “naraz” [łącznie].

Musiał wdrapać się po pionowej, ceglana ściana, ale to było niemożliwe.

Rzuciła się, zagryzając mu gardło

Przegryzając.

Truchło człowieka padło na łóżko plamiąc pościel krwią. Bestia oblizała się i przystąpiła do konsumpcji, połykając truchło w całości.

 

Dużo błędów jak na tak krótki tekst. Interpunkcyjnych, które nie miałyby wpływu na interpretację nie wymieniałem, ale są i to też niemało.

Tytuł narzucił Lovecraftowskie skojarzenia będąc niejako spoilerem. Styl miejscami trochę kanciasty, treść do bólu przewidywalna.

Przeczytałem bez cierpienia ale też bez jakichkolwiek emocji.

No nieźle.

Ja, niestety, z cierpieniem.

Źle się czyta nieprzygotowany tekst. Zbyt dużo razy musiałam się zatrzymać, żeby zrozumieć, o co chodzi w konkretnym zdaniu. Musisz się zaprzyjaźnić z interpunkcją. Zmęczyłam się.

Przykro mi.

Przynoszę radość :)

Przykro mi to pisać, ale opowiadanie nie przypadło mi do gustu.

W opowiadaniu są pewne niejasności, niedopowiedzenia. Zastanawiam się, co sprawiło, że właśnie w Siedlcach pojawił się Mackotek. Czy to agresja ludzi powodowała jego przemianę. Czy tylko Mateusz nie miał szczęścia i stał się ofiarą Mackotka, czy podobnych przypadków było więcej?

Wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Bardzo źle czyta się opowiadanie pełne błędów, słów użytych niezgodnie z ich znaczeniem, fatalnie skonstruowanych zdań, że o fatalnej interpunkcji nie wspomnę.

 

Dzień za­wsze za­czy­nał od po­wro­tu z ca­ło­noc­ne­go spa­ce­ru lub po­lo­wa­nia do kry­jów­ki w opusz­czo­nej ka­mie­ni­cy… – Co to znaczy polować do kryjówki?

 

W tej po­sta­ci nie ważył za wiele, a i ostat­ni­mi czasu nie­wie­le jadł. – A w jakiej postaci był kotek?

Literówka.

 

Wszyst­ko to razem two­rzy­ło cie­ka­wy ko­larz stwo­rzo­ny przez ge­nial­ne dziec­ko.Wszyst­ko to razem two­rzy­ło cie­ka­wy ko­laż stwo­rzo­ny przez ge­nial­ne dziec­ko.

Bo chyba nie chciałeś napisać, że genialne dziecko stworzyło cyklistę?

Poznaj znaczenie słów kolażkolarz.

 

lu­dzie prze­cho­dzą­cy ulicą Pił­sudz­kie­go lub Pu­ła­skie­go i tyle. – …lu­dzie prze­cho­dzą­cy ulicą Pił­suds­kie­go lub Pu­ła­skie­go i tyle.

 

któ­rej stał atlas pod­trzy­mu­ją­cy na swych bar­kach kulę ziem­ską… – …któ­rej stał Atlas/ atlant pod­trzy­mu­ją­cy na swych bar­kach kulę ziem­ską

 

Żeby, cho­ciaż za­trzę­sła się zie­mia, wy­buch pożar… – Żeby cho­ciaż za­trzę­sła się zie­mia, wy­buchł pożar

 

Wska­zów­ki oznaj­mi­ły, że wy­bi­ła go­dzi­na szes­na­sta. – Wskazówki nie oznajmiają dźwięku, one tylko pokazują godzinę.

 

Za­po­mnie­li cie­szyć się tym, co się mają. – Pewnie miało być: Za­po­mnie­li cie­szyć się tym, co mają.

 

Był od tego wolny – Brak kropki na końcu zdania.

 

Nagle stu­kot kół i wtó­ru­ją­cy im klak­son po­cią­gu wy­cią­gnął go z roz­my­ślań. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­czuł jak pod jego po­pie­la­tym fu­ter­kiem kisz­ki za­czę­ły grać mar­sza… – Czy kotek na pewno miał kiszki pod futerkiem?

 

że jeśli nie skoń­czy stu­diów to prze­gra się życie. – …że jeśli nie skoń­czy stu­diów, to prze­gra życie.

 

chło­pak wy­rzu­cił z sie­bie gło­śne „kurwa” i trza­snął za sobą drzwia­mi do klat­ki scho­do­wej. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Spró­bo­wał za­pa­lić świa­tło, ale nic się nie stało. – A co miało się stać?

 

a zwie­rzę nie­bez­piecz­nie się do niego zbli­ży­ło, miał­cząc przy tym gło­śno. – …a zwie­rzę nie­bez­piecz­nie się do niego zbli­ży­ło, miaucząc przy tym gło­śno.

Poznaj znaczenie słowa miałczeć.

 

Męż­czy­zna spoj­rzał tępo na ka­wa­łek me­ta­lu dłoni. – Pewnie miało być: Męż­czy­zna spoj­rzał tępo na ka­wa­łek me­ta­lu w dłoni.

 

Świa­tło z ulicz­nych la­tar­ni oświe­tli­ło isto­tę sto­ją­cą na progu. – Brzmi to nie najlepiej.

 

Rzu­ci­ła się, za­gry­za­jąc mu gar­dło i ora­jąc w ciele krwa­we bruz­dy.Rzu­ci­ła się, przegryzając mu gar­dło i orząc w ciele krwa­we bruz­dy.

 

W pew­nym mo­men­cie otwo­rzył śle­pia i spoj­rzał się na mia­sto… – W pew­nym mo­men­cie otwo­rzył śle­pia i spoj­rzał na mia­sto

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka