- Opowiadanie: NoWhereMan - Czy zagrasz w kości, Olufenko?

Czy zagrasz w kości, Olufenko?

Od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie opowiadanie na temat “sine qua non” wielu dzieł literatury science-fiction – podróży nadświetlnej. Choć z perspektywy współczesnej nauki nierealne wydaje się stworzenie napędu ją umożliwiającego, chciałbym zaprezentować pewien prawdopodobny obraz, podparty riserczem i konsultacjami, gdyby ludzkość jednak zdołała posiąść taką technologię.

Inspiracją były następujące artykuły:

“Dlaczego nadal tak ważny?” – Świat nauki nr 10/2015

“Czarne dziury, tunele czasoprzestrzenne i sekrety kwantowej czasoprzestrzeni” – Świat nauki nr 12/2016

W opowiadaniu znajdują się także delikatne aluzje do poprzedniego mego tekstu “Nawrócenie matriarchini Estery”. Jego znajomość nie jest jednak konieczna.

Gorąco dziękuję betującym Perruxowi i Niebieskiemu_kosmicie za fantastyczną pomoc oraz dwóm moim współpracownikom spoza forum – Michałowi oraz Pawłowi – którzy będąc fizykami z wykształcenia, cierpliwie tłumaczyli mi meandry współczesnej nauki oraz ocenili pod tym kątem gotową treść.

Jak głosi jeden z tagów, w tekście pojawiają się wulgaryzmy.

Życzę wszystkim przyjemnej lektury :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Czy zagrasz w kości, Olufenko?

Kości zostały rzucone.

„W kosmosie nie ma niewidzialnych”, jak głosił wyświechtany slogan. Sensory potrafiły wykryć nieomal wszystko. Toteż, pomimo olbrzymiej odległości, pułkownik Olufenka dostrzegła wrak od razu, niczym szkarłatną plamkę wina na białym obrusie. Przypominał owada, któremu sadystyczne dziecko wyrwało kończyny. Zniknęły świecące na ciemnoczerwono wypromienniki ciepła, zainstalowane koło dyszy wylotowej silnika fuzyjnego. Centralna oś okrętu nie wytrzymała naprężenia – pękła w połowie, a przednia część, zawierająca uszkodzony moduł mieszkalny, powoli leciała w stronę lokalnej gwiazdy, obracając się leniwie.

Oprócz zniszczeń, pułkownik spostrzegła coś jeszcze – wyraźnie widoczny malunek na pancerzu. Znając sposoby oznaczania statków na rodzinnym świecie, bez trudu odgadła, do jakiej jednostki należał.

Poczuła w żołądku zimną kulę.

Co ja zrobiłam?! – pomyślała z trwogą.

– Procedura zamknięcia tunelu zakończona – zakomunikowała przez wewnętrzną sieć mostka sztuczna inteligencja o wdzięcznej nazwie Chichi. Imię nawiązywało do mitologicznego ducha-stróżki, opiekunki ogrodów Matki Niebios, bogini Azzati. Miało przynosić szczęście.

Faktycznie, spotyka nas sama pomyślność, kurwa jej mać!

Olufenka nie miała nawet pewności, czy ktokolwiek wewnątrz przeżył. Nie powinna reagować. Ale ostatecznie rozpaczliwy krzyk serca pokonał spokojny szept rozumu.

– Nadajnik radiowy wciąż nie działa – oznajmił operator systemów komunikacji. Poza nią, nikt nic nie zauważył. Wszystkich zajmowały problemy, które uniemożliwiały wykonanie pierwotnego planu. – Możemy spróbować wysłać sondę…

– Przerwać wszystko! – rozkazała stanowczo pułkownik.

Przez moment zapadła na łączach głucha cisza. Wszystkie twarze zwróciły się ku dowódczyni, siedzącej w centralnym punkcie okrągłego pomieszczenia.

– Pani pułkownik? – spytał w końcu skonsternowany pierwszy oficer.

Udostępniła poprzez sieć widok z sensorów optycznych. Transmitowany bezpośrednio przez implant w mózgu do obszarów wzroku, ukazał ofiarę otwarcia tunelu czasoprzestrzennego. I symbol na pancerzu, który znali wszyscy na mostku.

– Psiakrew! – zaklął na głos jeden z operatorów.

– Przerwijcie wszystko i zmieńcie kurs, by przechwycić wrak – oznajmiła Olufenka.

– Nie zdążymy wtedy dotrzeć do okna przejścia, pani pułkownik  zwróciła uwagę zawsze trzeźwo myśląca astronawigatorka Jumaana.

Dowódczyni wiedziała, co to oznacza. Prawo ochrony chronologii jasno określało, że fluktuacje kwantowe przeszkodzą każdemu w skorzystaniu z tunelu, jeśli miałoby to umożliwić załodze jakąkolwiek sposobność do zmiany dotychczasowych losów ich samych, statku czy otoczenia. W najgorszym razie niedokończony korytarz pozostanie czarną dziurą. W najlepszym – jej okręt, jednostka szpitalna “Świt jutra” czeka efektowna anihilacja podczas próby przejścia.

Aby temu zapobiec, astronawigatorzy musieli wyszukać dwa punkty w przestrzeni kosmosu, tworzące tak zwane „okno”, między którymi można było otworzyć stabilny tunel. Oczywiście w idealnym świecie powinny znajdować się one jak najbliżej początku i końca trasy. W rzeczywistym rzadko to tak wyglądało. Z wielu względów okna trwały raz dłużej, raz krócej, toteż planowanie lotu przypominało podróż komunikacją miejską z przesiadkami – jedno opóźnienie i klops! Zaś tego, czy w przewidywalnej przyszłości będzie istniała możliwość kontynuowania nadświetlnej tułaczki do celu, nikt nie mógł zagwarantować.

A to dopiero pierwsze czyhające niebezpieczeństwo.

Jednak wszyscy oficerowie służyli pod rozkazami Olufenki od dłuższego czasu. Znała ich aż za dobrze.

– Wiem. Zaplanuj nową – rozkazała.

Bez wahania załoga mostka przystąpiła do wykonywania poleceń. Dowódczyni poczuła się zmotywowana. Jeśli nie mogą ocalić całego świata, to chociaż kilka istnień wystarczy.

– A co z naszymi pozostałymi pasażerami, pani pułkownik? – Nagłe, przepełnione niepokojem pytanie zastępcy sprawiło, że zacisnęła zęby. Sardar znowu będzie się pieklił! Wyłączyła transmitowany obraz i spojrzała na pomalowany na zielono sufit. Kolor miał działać uspokajająco. Niestety, nie pomógł.

– Pomyślę. – Na moment zamilkła. – Na razie ani słowa nikomu spoza mostka, jeśli nie będzie to konieczne.

*

Agape wyszła z windy i wesoło pogwizdując, mijała kolejne zastępy odpoczywających zbrojnych. Grubo ponad tysiąc żołnierzy, upchanych jak konserwa w puszce, zajmowało każdy metr kwadratowy olbrzymiego hangaru, tłocząc się między wahadłowcami ratunkowymi czy skrzyniami. Przechodząc obok, zabębniła dłońmi o ramę wózka, na którym podoficerowie układali zabezpieczoną broń, zwożoną potem do zbrojowni. Tylko czy okręt szpitalny może mieć dość przestrzeni, by przechować tyle sprzętu? Bladolica dziewczyna wątpiła, by dowódczyni zechciała zwolnić miejsce, wyrzucając zapasy medyczne w próżnię.

Takie tłumy na żadnym statku nie były normą, ale i obecna sytuacja do zwykłej nie należała. Ledwo godzinę temu zdołali wycofać się z największej klęski, jaką Koalicja poniosła z rąk despotycznej Unii. Do tego doszły szokujące informacje o zniszczeniu kilkudziesięciu światów granicznych przez relatywistyczne rakiety oraz plotki o złym stanie systemów podtrzymywania życia „Świtu jutra”, nie zaprojektowano z myślą o tak licznej grupie pasażerów. Panującą atmosferę Agape określiłaby więc eufemistycznie jako „zdemoralizowaną”.

Jako szeregowa dziewczyna dbała wyłącznie o własną skórę – plany, strategia i taktyka to nie była jej broszka. Ale dzięki szczęściu weszła w posiadanie ciekawej informacji, która mogła pomóc we wkupieniu się w łaski wyższych stopniem, zwłaszcza oficera w randze tachiarchy, skłóconego z pułkownik Olufenką. Prywatnie Agape uważała, że dowódczyni powinna dostać po wszystkim medal za bohaterstwo. Ale z drugiej strony nic nas nie łączy. „Kochajmy się jak rodzina, liczmy się jak Unici” – albo jakoś tak.

Dalszą drogę zastąpił jej wojskowy w szarży hoplity. Stanął przed otwartą klapą wahadłowca, którego wnętrze służyło za kwaterę oficerską. Prywatnie doceniała także to, że dowódca jej tachiarchii zechciał dzielić trudy ze swym wojskiem.

Dziewczyna spojrzała zawadiacko i pokazała na siedzącego wewnątrz mężczyznę.

– Mam coś ważnego…

– Baczność! – wydarł się przełożony. – Dyscyplina nadal obowiązuje!

Wbrew temu co pokazywano w filmach, w armii pyskowanie nie popłacało. Nie chcąc podpaść, stuknęła obcasami i stanęła prosta jak struna.

– Tak jest! – zawołała na tyle głośno, by mieć pewność, że zajęty czytaniem holograficznej książki oficer wszystko usłyszy. – Chciałam zaraportować, że byłam przed chwilą koło mesy, przy której operatorzy mostka cicho mówili o przerwaniu przez kabtankę dalszej podróży!

Podziałało. Siedzący na łóżku polowym wysoki, udoskonalony genetycznie człowiek – czy też serafin, jak zwano jego rodzaj – wyłączył wyświetlacz pełen kolorowych wykresów, a następnie przeniósł całą uwagę na szeregową.

*

Olufenka skrupulatnie czytała leżącą na plastikowym biurku papierową książkę i wpisywała wzory do programu matematycznego w tablecie. Delikatnie przerzucała kolejne kartki, nie noszące śladów zużycia. Na pierwszej stronie wolumen miał ręcznie napisaną dedykację od szanownej rodzicielki, która uważała pozycję o mechanice nadświetlnej za dobry prezent dla rozpoczynającej karierę w Siłach Kosmicznych córki. Pozostałe tomiszcza, wypełniające całą półkę naścienną na lewo od wejścia, dotyczyły historii, tak rodzimej Republiki Azzati, jak i całej gwiezdnej Koalicji Wolnych Ludów.

Pułkownik od dawien dawna zabierała ów egzemplarz raczej z obowiązku, ale teraz dziękowała Matce Niebios, że był pod ręką. Mogła co prawda całą biblioteczkę zeskanować i trzymać wygodnie w tablecie, ale uwielbiała uczucie, jakie dawało dotykanie prawdziwego papieru i czytanie nadrukowanych na nim liter. A dzięki postępowi technologii nie musiała przejmować się limitem wagi przy wynoszeniu rzeczy na orbitę.

Podskoczyła na dźwięk dzwonka programu komunikacyjnego.

– Tachiarcha Sardar Decewer prosi o pilną rozmowę – oznajmiła Chichi, jednocześnie ukazując obraz petenta stojącego przed drzwiami kajuty.

Cholera! Szybko się drań dowiedział! Zirytowana kobieta wygasiła ekran tabletu. Następnie wydała zgodę na wejście.

Gdyby poznała oficera w innych warunkach, mogłaby wykrzesać sporo entuzjazmu. Nawet ładnie kontrastowałby z jej ciemną jak węgiel cerą i szarymi oczyma. Wzrostem niemal dotykał sufitu niewielkiej, ale nie klaustrofobicznej kajuty. Do tego dobrze zbudowany, o oliwkowej skórze – zapewne potrafił zawrócić w głowie niejednej kobiecie i ukryć tym sposobem pochodzenie z prymitywnego świata. Tymczasem równy wiekiem dowódczyni oficer wojsk kosmiczno-desantowych dał się poznać od jak najgorszej strony, wtykając nos w nie swoje sprawy i mając wiecznie jakieś dobre rady. Jego pobratymcy jeszcze dwa pokolenia wstecz biegali z dzidami, odziani w skóry, a dupek mówi tak, jakby pochodził ze światów centralnych Pielgrzymów.

– Kabtanko Olufenko. – Sardar zasalutował, kiedy tylko przekroczył próg. Używał raczej rangi honorowej niż stopnia pułkownika, rzeczywistej szarży rozmówczyni. I to jest najgorsze, cham umie stwarzać pozory obycia. Wykonała wymuszony gest, proponując gościowi drugi taboret. Podziękował ruchem ręki. W związku z tym czuła się zwolniona z obowiązku poczęstowania go herbatą.

Gdyby tylko nic nie groziło za wywalenie tego aroganckiego dupka w próżnię. Albo chociaż wrzucenie do izolatki – marzyła. Teoretycznie to jej słowo na statku było prawem, ale delikatna sytuacja polityczna Koalicji, której fundament stanowiła rodzima dla mężczyzny frakcja Pielgrzymów, czyniła rozmówcę de facto równym z dowódczynią. Co nie przypadło do gustu ani pułkownik, ani innym oficerom z mostka. Póki jednak poprzestawał jedynie na słowach, nie mogła sobie pozwolić na polityczne faux pas upokorzenia idioty przy wszystkich.

– Słucham – rzekła bezemocjonalnie, mając nadzieję, że da to znać gościowi, by czym prędzej opuścił pomieszczenie.

– Chcę zapytać, kabtanko, czemu nie wykonaliśmy kolejnego przejścia? – dociekał, zachowując wszelkie formalności. Bawił się przy tym wykonaną z chromu kuleczką, wyglądającą na wyciągniętą z pudełka płatków śniadaniowych, zręcznie manipulując ruchem tejże między palcami.

– Doszło do katastrofy – powiedziała zdecydowanie. Pierwszą rzeczą, jaką przemyślała po opuszczeniu mostka, była wiarygodna wymówka. – Przebywający w najbardziej zewnętrznej strefie systemu statek padł ofiarą otwarcia naszego tunelu.

Nie pomogło. Ciekawość w oczach serafina wcale nie zmalała.

– A co ten okręt robił w ryzykownym obszarze? – drążył dalej.

– Jeszcze nie wiem. – Kłamstwo gładko wyszło z jej ust. – Niestety na pokładzie nikt nie przeżył. To wszystko, co mam obecnie do powiedzenia. Raport sporządzę na Egzin.

Całą postawą ciała mówiła, żeby czym prędzej wyniósł się w cholerę. Jednak mężczyzna wykrzywił wargi, myśląc nad czymś, do tego patrząc orzechowymi oczyma za plecy pułkownik, na ścianę lub biurko.

– Nie chcę niczego kwestionować, kabtanko, ale czy wzięła pani pod uwagę, że to może być próba sabotażu ze strony Unii? – postawił zdecydowanie kolejne pytanie, spoglądając prosto w oczy dowódczyni.

Matko Niebios, a to skąd mu przyszło do głowy!

– Proszę zrozumieć. – W głosie kobiety słychać było pierwsze nutki gniewu. – Jestem z-o-b-o-w-i-ą-z-a-n-a przepisami do udzielenia pomocy.

– W normalnej sytuacji zgodziłbym się, kabtanko. – Mimo chłodnego tonu, Sardar nadal mówił nienagannie uprzejmie. – Ta jednak do takowej nie należy. Mamy rozkazy hierofanty Uldrina by dotrzeć do Egzin…

– My i cztery inne statki – wtrąciła bezczelnie dowódczyni.

– …optymalną trasą. Musimy mieć pewność, że informacja o klęsce dotrze do dowództwa – dokończył Sardar. – Nie możemy więc wykluczyć podstępu wroga. Trzymamy w rękach los nieprzeliczonych miliardów, którym grozi atak wojsk Unii.

Egzin, srajzin. Inne planety się nie liczą, prawda? Gdyby chodziło o twój prymitywny świat, to pewnie inaczej byś śpiewał!

Nie zdołała zdusić w sobie potrzeby wbicia szpili w ego bufona tak, by poczuł.

– Doskonale o tym wiem. Proszę tylko zważyć, że gdybym wykonała rozkaz co do joty, to w najlepszym razie pan wraz ze swymi ludźmi gnilibyście w obozie jenieckim Unii.

A w najgorszym zdychali z braku tlenu na wraku, z którego was zdjęłam.

Zawiodła się, bo najwyraźniej zignorował przytyk. Chrząknął i zmienił ton następnej wypowiedzi na pojednawczy.

– Kabtanko Olufenko, proszę mnie źle nie zrozumieć. Hierofanta…

– Zrozumiałam za pierwszym razem słowa, tak twoje, jak i Ulgrina. Znam też moje obowiązki. – Pozwoliła, by gniew był już wyraźnie słyszany. – Dowodzę statkiem i przyjmuję na siebie wszelką odpowiedzialność. I póki tak jest, póty obowiązuje regulamin. Zrozumiano?

Milczeli dobre kilka sekund przy tak „naelektryzowanej” atmosferze, że za drzwiami zapewne słychać było grzmoty piorunów.

– Rozumiem, kabtanko – odparł. Nie potrafiła ustalić, czy bardziej z gniewem, czy żalem. – W takim razie pozwoli pani… – Oddał honory i niezatrzymywany opuścił kajutę.

Nerwowo upiła łyk herbaty z kubka z emblematem Sił Kosmicznych Republiki Azzati. W takich chwilach nienawidziła swojej dobroczynności. Mogłam zostawić go na tym cholernym wraku, by zdechł w zimnym kosmosie. Jeden kłopot mniej. Choć matka zawsze mówiła, że ludzie o łagodnych sercach muszą mieć twardy tyłek, nawet teraz Olufenka nie zamierzała zmieniać zachowania. Trudno, niech świat ma ją za naiwną idiotkę przez wyznawane wartości. Przynajmniej oficerowie „Świtu jutra” podzielali co do jednego poglądy dowódczyni.

Nie mogąc się skupić, zaczęła krążyć z kubkiem po pokoju, między stolikiem, półkami a składanym łóżkiem, czekając, aż emocje opadną i będzie mogła kontynuować obliczenia. Troglodyta, ale gadane ma. Może sprawić kłopoty. Lepiej…

– Przepraszam, kabtanko, ale polecono mi przekazać, że dwóch najlżej rannych w katastrofie odzyskało przytomność. – Komunikat Chichi na zabezpieczonym kanale przerwał przemyślenia.

Musiała więc odbyć następną rozmowę, którą wolałaby przełożyć. Oby nie była tak nieprzyjemna. Kolejnych niewdzięczników, kopiących mnie w zadek za pomoc, nie zniosę na pokładzie. Choć oni akurat mieliby za co. Spochmurniała na ostatnią myśl.

*

Najlżej poszkodowanymi okazali się pierwszy oficer oraz chirurg zniszczonej jednostki. Obydwoje ocaliły założone zgodnie z regulaminem nawet podczas małych manewrów pasy fotela przeciwprzeciążeniowego – przepis nieczęsto kiedyś przestrzegany, bo uznawany za fanaberię generałów, drżących przed nadważkością nawet podczas podróży windą z pierwszego piętra na dziesiąte.

Major Chibuez Runata, posiadacz najbardziej ciętego języka we flocie, i porucznik-chirurg Babadżiba Drahlma, za plecami zwana Babą, najstarsza aktywna kosmonautka w dziejach Azzati. W swoich czasach, rzecz jasna.

Siwowłosa lekarka ucinała sobie właśnie rozmowę z badającym ją medykiem, ale pułkownik nie wątpiła, że jednym uchem nasłuchuje. Czarnoskóry pierwszy oficer, o krótko ściętych wełnistych blond włosach, czuł się ewidentnie nieswojo, mając na sobie homogeniczny biało-szary strój szpitalny, zamiast niebiesko-czerwonego munduru Sił Kosmicznych czy kombinezonu przeciwprzeciążeniowego. Próbował wstać z robota-krzesła, ale grymas bólu zdradził, że nie da rady.

– Pułkownik Olufenka Lutnara – przywitała go, zarazem podając rękę zgodnie z rodzimym zwyczajem Azzati.

– Major Chibuez Runata. – Odwzajemnił gest.

Usiadła na automatycznym taborecie, który wjechał za nią do pomieszczenia. Pokój opróżniono wcześniej z niepotrzebnego sprzętu i oficjalnie „lada moment” miano umieścić w nim dwudziestu żołnierzy.

– Jak samopoczucie, majorze? – zapytała z matczyną troską. – Możemy porozmawiać później, jeśli wolałby pan sprawdzić najpierw stan pozostałych ocalałych.

– Dziękuję, ale myślę, że sanitariusze nie potrzebują w tej chwili audytu pod postacią mojej osoby. – Nerwowe ruchy palców zdradzały, że nie mówił do końca prawdy. – Wolałbym zamiast tego usłyszeć wyjaśnienia dotyczące katastrofy i… pani jednostki.

Przez moment zawiesił wzrok na oznaczeniach klasy okrętu, jakie zgodnie z tradycją umieszczano na pagonach. Olufenka dobrze wiedziała, że nie potrafił rozpoznać nigdy wcześniej nie widzianego wzoru, oznaczającego statek nadświetlny.

– Naturalnie. – Nabrała powietrza i spojrzała w górę, uważnie dobierając słowa. Zielony kolor sufitu niewielkiego pomieszczenia ponownie nie ukoił nerwów. Trzeba będzie przemalować pokoje, na niebieski dla przykładu. Ale teraz skup się, kobieto! – Trochę trudno będzie to zrobić bez wchodzenia w szczegóły naukowe.

– Moja średnia na koniec akademii wynosiła równe trzy, ale powinienem ogarnąć – zażartował.

Znów przeniosła wzrok na majora. Głos miała pewny, by on i chirurg zrozumieli, że nic nie tai.

– Waszą jednostkę zniszczyła siła grawitacyjna, wytworzona na krótki moment przez osobliwość przekształcaną w tunel czasoprzestrzenny, którym mój okręt przybył do systemu – wyrzuciła z siebie.

Babadżiba zdębiała, przerywając w pół słowa swoją wypowiedź do medyka. Chibuez odchylił się do tyłu i skrzyżował ręce na piersi. Wobec braku pytań Olufenka kontynuowała, niczym nauczycielka tłumacząca uczniom podstawowe prawa rządzące światem.

– Daruję wam opis procesu stabilizacji negatywną materią gardzieli tunelu. – Ocaleni chłonęli uważnie każdą wypowiedzianą sylabę. – Nadmienię tylko, że przy zamykaniu zachodzi odwrotny proces, połączony z przyspieszonym odparowaniem osobliwości. Gdybyście byli bliżej, nikt by nie ocalał. Zabiłaby was albo grawitacja, albo promieniowanie Hawkinga. – Odchrząknęła. – Na szczęście napęd „Świtu jutra” to jeden z lepszych modeli, toteż czasy przejściowe, gdy pod horyzontem zdarzeń tworzy się i znika tunel, ograniczono raptem do sekund.

Zapadła chwila ciszy.

– Innymi słowy mógłbym grać na loterii ­– stwierdził półżartem zszokowany major. Chyba do końca jeszcze nie wierzył w usłyszane wyjaśnienie.

– I tak, i nie – odparła. Przymrużyła i przetarła oczy na myśl o decyzji, którą doprowadziła do obecnej sytuacji.

– Jeśli to prawda, skąd wtedy…

Nagle Babadżiba wyrwała się z transu, zadając przepełnione szokiem pytanie:

– Pal licho skąd. Z jakiego czasu?!

*

Stuknięciem w komunikatorze hoplita poinformował Sardara, że zhakował systemy bezpieczeństwa. Starsza szeregowa Agape stanowiła czujkę, która miała dać znać, gdyby ktoś się zbliżał. Mimo wszystko oficer nadal był zdenerwowany – chromowa kuleczka, wygrana na targu podczas jednego z planetarnych świąt religijnych, błyskawicznie zmieniała położenie w dłoni dzięki zręcznym ruchom palców. Serafin wszedł do kajuty dowódczyni i spokojnie rozpoczął przeszukiwanie pomieszczenia. Implant w oku pomagał tłumaczyć słowa w rodzimym języku kobiety.

Nie rozumiał, czemu kabtanka zachowywała się wobec niego tak nieprofesjonalnie. Podejrzewał głęboko zakorzenioną zazdrość – świat mężczyzny wygrał los na loterii i zamiast skończyć pod butem bardziej zaawansowanej cywilizacji, za cenę przyjęcia nowej wiary stopniowo został przekształcony w port handlowy na międzygwiezdnych rozdrożach. Sardar należał do pierwszego pokolenia od narodzenia mającego styczność z niewyobrażalnymi dla starszych członków klanu technologiami oraz fundowaną przez Pielgrzymów edukacją. Tymczasem położona na obrzeżach planeta Azzati za wszystko musiała Koalicji płacić – w tym za materiały eksploatacyjne do napędu nadświetlnego „Świtu jutra”. Nawet w organizacji głoszącej równy dostęp do owoców postępu byli równi i równiejsi.

Zwykle traktował takie zachowanie z zimną obojętnością, mimo wszystko wspierając załogę radami wynikającymi z doświadczenia i wykształcenia. Próbował też łagodzić powstałe niesnaski. Ale ostatnia rozmowa i książka, którą zobaczył na biurku, wzbudziły na tyle silne podejrzenia, że nie mógł nie podjąć działań.

Próbował zbadać sprawę poprzez rozmowy z załogantami oraz przeszukanie archiwów komputera pokładowego. Na próżno – wbrew przeczuciu nic nie wskazywało na jakąkolwiek nieprawomyślność oficerów okrętu. Stąd podjął decyzję o włamaniu do kajuty kabtanki.

Tabletu nie znalazł – kobieta pewnie zawsze miała urządzenie przy sobie. Przyjrzał się za to biblioteczce. Znalazł tylko jedną pozycję, która mogła być otwarta na stole podczas wizyty – „Mechanika nadświetlna” autorstwa Sylwana Shezara. Jako pasjonat fizyki, mający nie mniej wirtualnych tomiszczy w czytniku niż Olufenka papierowych prac historycznych widocznych na półce, uważał dzieło za jedno z lepszych. Nawet jeśli osoba autora związana była z rodem niepodzielnych władców Unii. Ciekawe więc skąd pozyskała tom widniejący na liście ksiąg podlegających kontrolowanej dystrybucji? Może trzeba będzie to zgłosić kontrwywiadowi?

Przeglądał strony po kolei, szukając tej, którą widział podczas rozmowy. W końcu znalazł. Probabilistyka czasoprzestrzenna. Gra w kości z Wszechświatem, jak zwykło się nazywać ów dział.

Zmarszczył gniewnie brwi, a palce mocno zacisnął na książce.

Jednym z fundamentów mechaniki nadświetlnej była szczególna teoria względności, stworzona dawno, dawno temu przez wielkiego naukowca, nazywanego według podań Einsteinem. Postulował w niej dwie rzeczy: to, że prawa fizyki są takie same we wszystkich inercjalnych układach odniesienia, oraz że jednym z nich jest fakt stałej wartości pomiaru prędkości światła w próżni bez względu na warunki. Tym sposobem otworzył drogę do zrozumienia, jak pozostający w ruchu względem siebie obserwatorzy, postrzegają nawzajem swoje masy, długości czy też nawet upływający czas. Punkt widzenia naprawdę zależał od punktu siedzenia – a raczej szybkości.

Najciekawszy z wniosków mówił, że nie było mowy o jednoczesności faktycznego momentu wydarzenia dla tak rozpatrywanych obiektów. Dla konkretnego układu jakiś incydent zaszedł w przeszłości, dla innego zachodził akurat teraz, a dla jeszcze kolejnego dopiero miał zajść. Ale dopóki materia i informacja przemieszczały się w najlepszym razie z prędkością światła, dopóty pozostawało to bez znaczenia. Nawet mknąc tak szybko, obserwator nie przekazałby informacji o wypadku innemu, z którego perspektywy jeszcze do niego nie doszło. Kosmos sam zadbał, by dla każdego punktu widzenia przyczyna zawsze poprzedziła skutek.

Sardar pamiętał aforyzm na ten temat: „Przyczynowość, względność, nadświetlność. Wszechświat wybrał dwie pierwsze”. I zaraz pod tym komentarz autora: „Jednak chciwa ludzkość łapczywie sięgnęła po wszystkie trzy”.

Tunele czasoprzestrzenne Ellisa-Morrisa-Thorne’a bazowały na szczególnych metrykach powstałych z przekształceń równań ogólnej teorii względności Einsteina. Rozpatrywane jako matematyczna ciekawostka, praktycznie nie miały prawa istnieć w postaci makroskopowej. Kosmos wyciągnął bowiem w obronie kij – rozwiązanie wymagało użycia egzotycznych materii o ujemnej masie, których uzyskanie wiele cywilizacji uznawało za niemożliwe. Do tego sam proces generowania gardzieli stwarzał zagrożenie dla otoczenia, nie wspominając o olbrzymich energiach potrzebnych do przeprowadzenia.

Niemniej problemy rozwiązano. Tak powstał napęd nazywany poetycko „czarną bramą” z faktu, że udowodnione prawo kosmicznej cenzury skrywało przekształcaną w przejście osobliwość za horyzontem zdarzeń.

Jeden do zera dla ludzkości. Ale i tak nie zdołała chwycić wszystkich trzech opcji. Mając tylko dwie ręce, upuściła i dotkliwie potłukła zasadę przyczynowości.

Rozpatrywany bez jakichkolwiek założeń, dowolny napęd nadświetlny stawał się wehikułem czasu. Mógł bowiem błyskawicznie przemieścić użytkownika między układami, co z perspektywy niektórych obserwatorów oznaczało, że zaistniały skutek przybycia do celu wyprzedził przyczynę wyruszenia do niego. Bazując na tym, astronawigator potrafiłby zaplanować trasę tak, by dolecieć do miejsca startu przed początkiem podróży – tym samym zyskując moc doprowadzenia do nielogicznego i nierozwiązywalnego paradoksu.

W obliczu tak postawionego problemu, Wszechświat nie złożył broni. Odrzucił kij i chwycił obosieczny miecz dotychczas hipotetycznych dwóch zasad, pierwotnie wysnutych przed wiekami: ochrony chronologii Hawkinga oraz samospójności Nowikowa. Choć nieco zmienione w stosunku do zaproponowanej przez twórców treści, oba pilnowały, by ruch nadświetlny odbywał się zgodnie z ustalonym porządkiem.

Jednak ludzkość, jak to ona, zaczęła naginać je do własnych celów. A Kosmos patrzył. I kto wie, czy nie przygotowywał teraz karabinu maszynowego na krnąbrne dzieci Thiru.

Serafin zamknął książkę z trzaskiem. Nie miał jeszcze pełnego obrazu tego, co dowódczyni statku próbowała ukryć. Raczej jednak wątpił, by miłośniczka historii nagle zaczęła dla przyjemności rozwiązywać równania probabilistyczne. Co strzeliło do łba tej babie?!

Nagle oprzytomniał – od minuty czujka dawała mu znać o niebezpieczeństwie! Klnąc, błyskawicznie dopadł drzwi, za którymi już czekała astronawigatorka Jumaana. Kobieta zastygła w bezruchu z szeroko otwartymi niebieskimi oczyma, trzymając tablet w wyciągniętej ręce. Sardar nie czekał, aż kosmonautka otrząśnie się z szoku.

*

Pułkownik musiała wyjść, gdy tylko Babadżiba zadała to pytanie. Omawiała właśnie przemysłowe zastosowanie materii o negatywnej masie, takie jak antygrawitacja, napęd bezinercyjny czy niwelowanie siły bezwładności, gdy nagle lekarka wypaliła prosto z mostu:

– Dobrze, ale co teraz z nami zrobicie?

Olufenka nie wiedziała, co powiedzieć. Mimowolnie skłamała. Ale w oczach starszej kosmonautki widać było, że nie kupiła uspokajających zdań. Nie mogąc znieść poczucia winy, pułkownik grzecznie wymówiła się, obiecując powrót „przy pierwszej nadarzającej okazji”, i wyszła na zewnątrz.

Bo co miała odpowiedzieć? Że ocaleni nie mogą wrócić na Azzati – ani teraz, ani w przyszłości? Że zaryzykowała wraz z oficerami z mostka trasę przez rodzimy system, aby wysłać ostrzeżenie o nadlatującej relatywistycznej rakiecie – a zamiast tego odnalazła rozwiązanie historycznej zagadki zniszczonego okrętu? A wszystko dlatego, że w momencie wyboru okna przejścia ten jeden jedyny raz źle zinterpretowała dane komputera kwantowego?

Przeklęte prawo samospójności! Dlaczego nie można zmienić już zaobserwowanych wydarzeń?!

Powolnym krokiem dobrnęła do kajuty. Niestety w międzyczasie Jumaana nie zostawiła przekazanego wcześniej tabletu z wyliczeniami dla nowej optymalnej trasy. Olufenka wysłała astronawigatorce ponaglenie, po czym chwyciła jedną z książek i postanowiła zapomnieć o całym świecie.

*

– W tym stanie przyznałaby nawet, że jest gadającym osłem – burknął chilarcha Elikapek. Średni wzrost i masywna budowa przyczyniły się do nadania mężczyźnie pseudonimu „Czołg”.

Zgromadzona w zamkniętej ładowni wahadłowca grupa oficerów pokiwała głowami, patrząc w stronę zawieszonego na ścianie ekranu, gdzie niedawno widzieli pobitą Jumaanę. Serafin bardzo żałował, że od przesłuchania odciągnęła go inna sprawa. Pozostawionego z jeńcem hoplitę Eliasa zbyt poniosło i twarz astronawigatorki wyglądała jak po walce z aktualnym mistrzem pięściarskim wagi ciężkiej. Choć była też gotowa wszystko wyjawić, co w jakiś sposób osłodziło całe zajście. Nie uchroniło to jednak podoficera od ostrej reprymendy tachiarchy.

– To niejedyny dowód. – Serafin wstukał na ekranie tabletu uzyskane podczas tortur hasło i podał urządzenie najstarszemu wiekiem oraz doświadczeniem Amajowi. Wszyscy zgromadzeni zaglądali niewysokiemu mężczyźnie przez ramię z nieskrywaną ciekawością.

– To po unicku? – zażartował Czołg.

– To wzory matematyczne – odparował Sardar. Mierziło go, że musiał najpierw dogadać się ze stojącymi niżej w łańcuchu dowodzenia chilarchami z innych brygad. Lojalności swoich był pewien. Ale do buntu – a tak należało nazwać planowane działania – musiał przekonać także innych ocalonych. Przełożeństwo nic nie dawało, gdy w grę wchodziła kara śmierci. Zachowywał więc nienaganne maniery, nawet wobec prowokującego na każdym kroku Elikapeka.

– Tachiarcho Decewerze – zaczął spokojnie Amaj. Tylko on nie stracił nerwów, gdy zobaczył pobitą kobietę. ­– W jaki sposób te liczby miałyby nas przekonać do czegokolwiek? – Podniósł ręce w geście uspokojenia. – Proszę mnie źle nie zrozumieć. Znam się na taktykach walki, ale to… – Pomachał trzymanym tabletem.

Sardar westchnął. Lubił mierzyć wszystkich swoją miarą, a że rozumiał naukę lepiej, niż inni członkowie formacji kosmiczno-desantowej, w efekcie często pozostawał do końca niezrozumianym. Teraz nie mógł sobie na to pozwolić.

– To są wzory jednego z modeli probabilistycznych, potrzebne do oszacowania prawdopodobieństwa sukcesu czynności w ramach prawa samospójności. – Tłumacząc, przenosił wzrok po kolei na każdego ze zgromadzonych. – Kabtanka nie potrzebowałaby korzystać z nich, gdyby nie zamierzała zmienić niezaobserwowanej przeszłości.

– Innymi słowy, chce zmienić coś nie do końca pewnego i musi wiedzieć, czy się uda?

– Tak. Zwiad czasoprzestrzenny przekazał, że Azzati zostanie zniszczone przez Unię. To zarejestrowany fakt. Olufenka próbowała więc ocalić mieszkańców, śląc sygnał do ewakuacji, ale ich śmierć najwyraźniej też została zaobserwowana.

– Więc teraz chce chociaż uratować kosmonautów uznanych za zmarłych, pewnie bazując na tym, że nigdy nie odnaleziono ciał. – Weteran cmoknął ustami. – To kiedy przekonamy się o wyniku?

– Nie wiem. Jeśli się uda, możemy dolecieć cało o czasie do Egzin. Jeśli nie… Dolecimy na przykład po bitwie. Lub zginiemy w wyniku awarii systemów podtrzymywania życia. – Wskazał palcem obliczenia. – To gra w kości. Czysty hazard. I Unia także ma środki, by wpłynąć na wynik.

Amaj pokiwał głową ze zrozumieniem, ale Czołg tylko otworzył szerzej oczy w niedowierzaniu.

– No to ile wynosi wyliczona przez Olufenkę szansa sukcesu? – spytał. Sardar przesunął palec na jedną z wartości na ekranie. Rozmówcy zlustrowali ją uważnie. Elikapek zagwizdał i dodał:

– Sporo.

Kuleczka szybko krążyła w prawej dłoni serafina.

– Ja, mając tyle, nie grałbym w kasynie – zripostował tachiarcha.

– Boś tchórz, serafinie. – Czołg zachichotał z utworzonego rymu. – Może powinniśmy po prostu pogadać z dowódczynią?

– Próbowałem. – Gniewny grymas zagościł na twarzy tachiarchy, gdy przypomniał sobie ostatnią rozmowę z Olufenką. – Kabtanka jest zbyt uparta. Nie posłucha nas.

– Postaw się w jej sytuacji. Niedługo straci rodzimy świat i nie może nic z tym zrobić.

Sardar zwinął lewą dłoń w pięść. Włożył w wypowiedź całą charyzmę.

– Tu nie chodzi tylko o ludzi na „Świcie Jutra”. Na szali są nieprzeliczone miliardy na Egzin, których mamy ostrzec.

– My i cztery inne statki! – zaprotestował Czołg.

Szlag, jakbym słyszał kabtankę.

– Gotów jesteś postawić własną głowę za to, że chociaż jeden doleci? Lubisz grać na loterii, chilarcho?

– Nie. Ale mam w sobie choć trochę ludzkich uczuć, by wiedzieć, co ta kobieta przeżywa – odburknął rozmówca.

– To co powiesz, gdy okaże się, że utkniemy w drodze do celu? „Przepraszam, ale chciałem dobrze”? – Ponownie wskazał liczby widoczne na ekranie tabletu. – To jest twarda nauka. Ona nie negocjuje ani nie daje drugich szans!

Śniadą twarz chilarchy przyozdobiła czerwień, a dłonie zwinął w pięści.

– Na Thir, przestańcie! – rzucił zażenowany Amaj. Reszta zebranych spojrzała na weterana. – To faktycznie trudny wybór, tachiarcho. Prawdopodobieństwo… Trudno powiedzieć czy duże, czy małe… – Oblizał wargi, jednocześnie rozglądając dookoła. – Jednak nie zapominajmy o kwestii zignorowanych rozkazów hierofanty. Moim zdaniem znacznie ważniejszej.

Starszy mężczyzna westchnął.

– Przeklęty dzień, gdy ludzkość posiadła technologię nadświetlną – rzekł, oddając tablet serafinowi.

Sardar w duchu przyznał weteranowi rację.

*

– Kurwa, jak to nie masz choćby jednego wolnego magazynu! – wydarł się w mikrofon zbrojmistrz Masega.

Okręt szpitalny nigdy nie potrzebował dużej zbrojowni. Ze zrozumiałych dla wszystkich względów, konstruktorzy woleli przeznaczyć ładownie na materiały medyczne. Stąd cała przestrzeń składowa, poza kanciapą na broń, podpadała pod jurysdykcję głównego aptekarza. Obecny miał przynajmniej jakieś doświadczenie bojowe. Umiał choćby odróżnić karabin szturmowy od pistoletu maszynowego. Do tego jarał papierosy jeden za drugim – za plecami oficera żartowano, że jest w palarni częściej niż w przydzielonej kajucie.

Teraz, gdy na pokładzie przebywała cała rzesza wkurzonych żołnierzy, zdjętych z uszkodzonego statku podczas odwrotu, Masega miał na pokładzie tyle broni i amunicji, że nie wiedział, gdzie je pomieścić. A zamknąć wyposażenie pod kluczem gdzieś musiał, gdyż załoga – a zwłaszcza lekarze – jakoś niepewnie się czuła, wiedząc, że oprócz słów pasażerowie mieli także do dyspozycji „cięższe” środki perswazji. Jednak nikt z zainteresowanych nie chciał nawet słyszeć o udostępnieniu do tego celu choćby schowka na szczotki. Istna kwadratura koła.

Dzwonek oderwał zbrojmistrza od rozmowy. W monitorze widać było jednego ze znanych mu Pielgrzymów wraz z podwładnymi, wskazującego wózek z karabinami. Masega nacisnął na przycisk zwalniający blokadę drzwi. Goście weszli do środka, a oficer powrócił do toczonej kłótni.

– Posłuchaj. Mam tut…

Nagle ktoś założył mu chwyt na szyję. Usłyszał krzyki, dźwięk przewracanej szafki i zaraz po nim huk trafienia przez broń laserową.

*

Trzech przebywających w zadymionym pomieszczeniu mężczyzn wyłowiło z komunikatora dobiegające odgłosy walki. Aptekarz Uludżim zamarł ze skrętem własnej produkcji w ustach. Dobrze wiedział, co się działo. Był najstarszym załogantem na statku i w toku całej kariery brał udział w odparciu niejednego abordażu. Otrząsnął się i skoncentrował na pozostałych przebywających w palarni, będącej oficjalnie główną sterownią układu chłodzenia jednostki.

– Ty i ty. – Wskazał bezpośrednio na nich, by także doszli do siebie. Należeli według oznaczeń na mundurach do sekcji zarządzającej wewnętrzną siecią. – Umiecie blokować zdalny dostęp?

Pokiwali twierdząco.

– To odetnijcie możliwość otwarcia drzwi z zewnątrz. I przełączcie całe sterowanie wypromienników ciepła do tego. – Wskazał na główny panel kontrolny w pomieszczeniu.

Obaj spojrzeli na aptekarza z niemałym zaskoczeniem.

– To…

– Nie obchodzi mnie, ile by to normalnie zajęło – ryknął. – Macie góra trzy minuty, bo potem trzeba odciąć zraszacze. Inaczej uduszą nas gazem gaśniczym. RUCHY!

*

– Niech to szlag – mruknął do siebie Sardar. No cóż, żaden plan jeszcze nigdy nie przetrwał do końca operacji.

Wszyscy myśleli, że szybkie przejęcie najważniejszych komponentów statku zdusi w zarodku możliwy opór. Popełnili błąd. Komuś puściły nerwy i komandosi musieli stoczyć krwawe, choć zwycięskie, walki o zbrojownię, mostek oraz kontrolę systemów podtrzymywania życia. Niestety, okazało się, że sterownia układu chłodzącego statek nie została ulokowana w ostatnim z wymienionych, ale w zupełnie osobnym pomieszczeniu, które wbrew regulaminowi oraz rozsądkowi służyło za palarnię.

– Propozycje? – spytał serafin zgromadzonych w ładowni wahadłowca oficerów. Musieli odbić ten ważny punkt, bo przebywający wewnątrz załoganci mogli wyłączyć proces wypromieniowywania ciepła, generowanego przez niemal wszystko, co działało lub żyło wewnątrz okrętu, zamieniając go w piekarnik.

– Zmiana grawitacji oraz składu atmosfery na całym poziomie – zasugerował chilarcha Amaj.

– Możemy przypadkowo uszkodzić sterownię – zaprotestował ktoś inny.

Sardar popadł w zadumę. Rozwiązanie siłowe oznaczało ryzyko. A gdyby tak…

Uśmiech zagościł na twarzy tachiarchy, ale wyjęta z ładownicy na pasie kuleczka szybko krążyła w dłoni. Mieli co prawda zaczekać z komunikatem do przejęcia jednostki, jednak teraz zwłoka nikomu nie służyła.

*

Pułkownik była zła, że tak łatwo wymanewrował ją ten prymityw. Ciekawe od jak dawna chuj prowadził przygotowania. Gdybym pamiętała, by rozkazać piechocie okrętowej go pilnować…

Buntownicy zaskoczyli dowódczynię w trakcie lektury i od tego czasu trzymali pod strażą w kabinie. Zamartwiała się o załogę i ocalałych – ledwo słyszalny niedawno huk eksplozji granatu zdradzał, że doszło do walk.

W pewnym momencie nadszedł rozkaz, by zaprowadzić Olufenkę na pokład szpitalny. Przez cały czas pułkownik szła dumnie, by dodać otuchy mijanym pobratymcom pilnowanym przez uzbrojonych strażników. W docelowym pomieszczeniu czekała już grupa oficerów. Co do jednego zawdzięczali życie działaniom podczas odwrotu. Serafin też tam był – ciągle bawił się kuleczką. Tak bardzo chciała mu wcisnąć ów przedmiot w dupę.

Pieprzeni niewdzięcznicy!

Pokój opróżniono z całego wyposażenia oprócz pięciu dużych, walcowatych, jednoosobowych komór regeneracyjnych. W nich, w stanie śpiączki farmakologicznej, spoczywali poddawani kuracji ciężej ranni ocaleni z katastrofy. Chwilę potem przyprowadzono Chibueza oraz Babadżibę – obydwojgu buntownicy kazali uklęknąć. Olufenka widziała w oczach pary strach. Starsza kobieta odmawiała modlitwę do Matki Niebos, błagając o ocalenie.

– Co ma znaczyć ten cały cyrk, Sardarze?! – ryknęła pułkownik.

– Pozbawiam panią dowództwa – powiedział oficer bez cienia skruchy, z gniewnym wyrazem twarzy.

– Wywalą cię za to w próżnię!

– Zobaczymy – odburknął. Na moment spojrzał w kierunku trzymającej hełm pancerza młodej dziewczyny. – Olufenko Lutnaro, stwierdzam wraz ze zgromadzonymi tutaj oficerami, że wbrew rozkazom hierofanty Uldrina, zamiast wycofać się po optymalnej trasie, dla osobistych korzyści…

– Bzdura! – Sprzeciw kobiety nie zatrzymał dalszej tyrady.

– …podjęła pani wraz z załogą mostka zagrażającą zadaniu decyzję o locie do Azzati, by spróbować uratować populację tego świata. – Wskazał szerokim gestem na komory z rannymi. – Wybraliście jednak złe okno. Ale mimo to dalej narażaliście misję, pomagając ludziom z przeszłości, powszechnie uznanym za zmarłych. Nie mówiąc o tym nikomu, nawet własnej załodze. – Ostatnie zdanie okraszał mocno oskarżycielskim tonem.

– Stul pysk! – ponownie ryknęła pułkownik. – Nie gram niczyim życiem. I nie narażałam zadania. Skąd…

– Mam zeznania astronawigatorki, że zamiast udać się pierwszą przedstawioną trasą, wybrała pani okno do systemu Republiki – przerwał bezceremonialnie przywódca buntu. Wyszczerzył zęby, choć bardziej w złości niż satysfakcji. – Tablet Jumaany ujawnił obliczenia, których nie raczono wprowadzić do głównego komputera kwantowego, zapewne z obawy przed zapisaniem w archiwum danych mogących świadczyć o niesubordynacji.

Olufenkę zatkało. Jumaana nigdy by nie zdradziła. Co ten potwór jej zrobił?! Pułkownik konfrontacyjnie wskazała rosłego rozmówcę palcem.

– Posłuchaj mnie, serafińska gnido. – Gdyby słowa mogły ranić fizycznie, przebiłyby rozmówcę na wylot. – Barbarzyńca taki jak ty może być przyzwyczajony do składania ofiar z ludzi bożkom czy porzucania słabszych na pastwę losu, ale nie będziesz tak postępował na moim statku!

– Nauka, której zawierzam, jest znacznie realniejsza niż choćby Matka Niebios – rzekł ironicznie żołnierz. Wziął od jednego z podkomendnych tablet i podał kobiecie. – No to proszę powiedzieć, kabtanko, ile wynosi prawdopodobieństwo dotarcia przez „Świt jutra” do celu z tymi ludźmi na pokładzie? – Wskazał na rannych w kapsułach.

Olufenka nerwowo odblokowała urządzenie i sprawdziła dane.

– Pięćdziesiąt sześć procent – odpowiedziała z dumą i stanowczością w głosie. – O ile nie sfałszowałeś obliczeń.

– Pięćdziesiąt sześć procent – powtórzył sarkastycznie Sardar. – Oczywiście przyjmując bezbłędną dokładność oraz pobłażliwość Unii. A danych fałszować nie musiałem.

Spojrzał po zgromadzonych w sali z grymasem zdumienia.

– Innymi słowy postanowiła pani zagrać w kości z Wszechświatem, stawiając na szali życie wszystkich na pokładzie. Oraz miliardy w systemie Egzin. Mając ledwo pięćdziesiąt sześć procent szansy na sukces – rzucił oskarżycielsko.

– To znacznie więcej niż zero!

– Tylko że bez nich – zaczął, wskazując na rannych ­– mamy dziewięćdziesiąt pięć procent, kabtanko. Mi-ni-mum!

– A niby kto tak wyliczył? – Olufenka rozejrzała się oskarżycielsko. – Masz wykształcenie naukowe, by to stwierdzić?!

– Tak. – Prosta odpowiedź serafina na moment wybiła ją z toku myśli. Na pewno kłamie!

Nie wiedziała, czy ktokolwiek może im pomóc. Była zdana wyłącznie na swój intelekt. Postanowiła użyć ostatniej karty, jaką miała w zanadrzu, by pozbawić go lojalności ludzi.

– To ile procent szansy dawałbyś sobie na przeżycie w tamtym wraku? – Pomimo wysiłku, obojętność głosu pułkownik przeszła w niekontrolowaną rozpacz. – Na ile wyliczyłbyś prawdopodobieństwo powodzenia manewru, dzięki któremu ocaliłam was wszystkich, niewdzięcznicy?!

– A co to ma do rzeczy, kabtanko? Czy chcesz nam powiedzieć, że bohaterowie są nieomylni?

– Nie! Że żadna nauka i twierdzenia nie powinny nas odwieść od ludzkiej przyzwoitości!

– Nawet za cenę ryzyka dla siebie i innych?

– Tak!

Złość w niej eksplodowała, gdy grymas rozmówcy przeszedł w uśmiech.

*

Poprzez delikatną mgłę dymu papierosowego Uludżim widział zszokowane twarze dwóch współtowarzyszy. Sam nie mógł do końca uwierzyć w usłyszane informacje. Nadający przekaz buntownicy używali słabej kamery, najpewniej zamontowanej w hełmie pancerza wspomaganego, ale cyfrowo wzmocnili dźwięk.

Nie był elektronikiem, ale czuł, że to fałszywka. Miał co do tego pewność. Przecież pułkownik, ich kabtanka, nigdy by nic nie taiła! Tak, mogła zachowywać się lekkomyślnie, jednak zawsze wychodziła zwycięsko, nie tracąc z oczu dobra Azzati oraz całej załogi!

Nieoczekiwanie jeden z współtowarzyszy ruszył ku drzwiom.

– Co robisz?! – zawołał aptekarz.

Tamten milczał. Matko Niebios, błagam! – jęknął w duchu starzec.

Rzucił się, by zatrzymać młokosa, lecz drogę zastąpił mu drugi. Uderzony prawym sierpowym, aptekarz padł na podłogę, czując w ustach krew. Bezradnie patrzył na stojących za otwieranymi drzwiami komandosów.

*

Olufenka zauważyła kątem oka, że trzymająca hełm dziewczyna machnęła ręką w stronę serafina. Tachiarcha pewnie chwycił kuleczkę w dłoń.

– Cóż, kończmy tę farsę – powiedział Sardar. – Wyprowadźcie kabtankę.

Następnie spojrzał w stronę jednego z komandosów.

– Do dzieła.

Podwładny podszedł do komory z rannym i uruchomił procedurę eutanazji. Śpiący wewnątrz człowiek dostał przedśmiertnych spazmów.

– Nie! – Babadżiba błyskawicznie stanęła na nogach. Nim jednak zrobiła pierwszy krok, w plecy trafił ją promień lasera. Kosmonautka runęła jak rażona piorunem. Major chciał pomóc współtowarzyszce, ale do ziemi docisnął go stojący z tyłu buntownik.

Coś pękło w Olufence. Zaszarżowała z krzykiem na Sardara:

– Wepchnę ci…

Upuszczona chromowa kuleczka odbiła się od podłogi, a zaraz za nią runęła kobieta. Cios oficera trafił prosto w krtań, pozbawiając pułkownik oddechu. Desperacko próbowała nabrać powietrza, wydając piskliwy dźwięk. Przez ułamek sekundy widziała zszokowaną twarz serafina, nim ten odzyskał panowanie nad sobą.

– Pomóż jej! – rozkazał gwałtownie jednemu z podwładnych, a potem wskazał na sterującego aparaturą medyczną żołnierza. – Kontynuuj!

Rozpaczliwie próbując zaczerpnąć oddechu, kobieta dojrzała kątem oka, jak Sardar szedł do unieruchomionego przez strażnika majora, wyjmując po drodze pistolet. Chibuez wierzgał, chcąc ocalić życie.

– Ja nic nie zrobiłem! – krzyczał płaczliwie.

– Nie musiałeś – powiedział spokojnie przywódca buntu, celując z broni prosto w głowę ocalonego. Spostrzegła w oczach serafina błysk żalu. – To nic osobistego.

*

– Jesteśmy w oknie przejścia, tachiarcho.

Załoga nie stawiała dalszego oporu. Czy to przez pokaz brutalności, brak uzbrojenia, czy w reakcji na prawdę – Sardar nie umiał powiedzieć. Dość, że komandosi przejęli statek i pozbyli się wszelkich śladów ocalonych z katastrofy ludzi.

Sama Olufenka nadal żyła, choć do momentu rekonstrukcji krtani będzie musiała oddychać i jeść przez rurkę. Oraz zrezygnować z mówienia – pomyślał tachiarcha bez satysfakcji. Naprawdę nie chciał zrobić kabtance krzywdy. Gdy zaatakowała, zadziałał instynkt i… tak wyszło.

– Rozpocznij przejście – rozkazał żołnierzowi zastępującemu pierwszego oficera. Inni specjaliści także zajęli miejsca poszczególnych operatorów. Tylko Sardar nie chciał siadać na fotelu kapitańskim. Podświadomie czuł, że nie należy do niego.

Teraz, gdy opadły emocje, miał czas na spokojne rozważenie słów kobiety, wypowiedzianych tuż przed egzekucją ocalonych. Jakby jedna bohaterska akcja gwarantowała, że zawsze odnosi sukcesy. Taka pewna siebie! Ale czy faktycznie mogła wygrać?

A gdyby dogadał się z kabtanką – gdyby wyłożyli sobie kawę na ławę i, zamiast ulegać uprzedzeniom, połączyli siły? Czy wystarczyłoby wtedy te pięćdziesiąt sześć procent?

A co, jeśli to właśnie on był kłodą, rzuconą przez los, Wszechświat, Matkę Niebios, czy w co kto wierzył, by uniemożliwić wykonanie planu Olufenki, nim nawet przyszedł jej do głowy?

Może grali z Wszechświatem niewyważonymi kośćmi, bo zawsze ktoś gdzieś kiedyś zobaczył, co miało nastąpić? Może wolna wola to tylko iluzja, gdyż technologia nadświetlna zakuła ludzkość w kajdany determinizmu?

Pokręcił głową na te pytania. Lepiej zostawię filozoficzne przemyślenia prawdziwym myślicielom, bo rozważam pewnie na poziomie „mędrca” spod automatu z piwem.

– Wszystko gotowe, tachiarcho.

– Dobrze – rzekł głośno, zaczynając bawić się kuleczką. – Dokonaj przejścia.

Kości ponownie zostały rzucone.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, Naz! Z niecierpliwością więc będę oczekiwał opinii po konkursie ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ze smutkiem wyznaję, że chyba obok mnie przemknęło to wszystko, co jest ważne w tym opowiadaniu, bowiem nie przepadam za historiami, do zrozumienia których niezbędne jest choćby podstawowe obeznanie z jakąś dziedziną nauk ścisłych.

Mimo wszystko przeczytałam bez przykrości, skupiwszy się raczej na losach bohaterów, a sprawy techniczne przyjmując na wiarę.

 

– Wiem. Za­pla­nuj nową – roz­ka­za­ła.

Bez wa­ha­nia za­ło­ga most­ka przy­stą­pi­ła do wy­ko­ny­wa­nia no­wych po­le­ceń. – Czy to celowe powtórzenie?

 

Ledwo go­dzi­nę temu zdo­ła­li umknąć z naj­więk­szej klę­ski, jaką Ko­ali­cja od­nio­sła z rąk de­spo­tycz­nej Unii. – Można uniknąć klęski, ale czy z klęski można umknąć?

 

we­szła w po­sia­da­nie cie­ka­wej in­for­ma­cji, mo­gą­cej wku­pić żoł­nier­kę w łaski wyż­szych stop­niem… – Informacja nie może wkupić.

Proponuję: …we­szła w po­sia­da­nie cie­ka­wej in­for­ma­cji, która pomoże żoł­nier­ce wkupić się w łaski wyż­szych stop­niem

 

Jego po­bra­tym­cy jesz­cze dwa po­ko­le­nia wstecz bie­ga­li odzia­ni w skórz­nie z dzi­da­mi– Czy wygodnie biegało się w skórzniach z dzidami? ;-)

Czy Autor miał na myśli skórznie – wysokie buty, czy skórznie – spodnie ze skóry.

Może: Jego po­bra­tym­cy, jesz­cze dwa po­ko­le­nia wstecz, bie­ga­li z dzidami, odzia­ni w skórz­nie

 

Mimo chło­du w tonie Sar­da­ra, nadal mówił nie­na­gan­nie uprzej­mie. – Raczej: Mimo chło­du w tonie/ Mimo chłodnego tonu, Sar­da­r nadal mówił nie­na­gan­nie uprzej­mie.

 

Czar­no­skó­ry pierw­szy ofi­cer, o krót­ko ścię­tych weł­nia­nych blond wło­sach… – Raczej: …o krót­ko ścię­tych weł­nistych blond wło­sach

 

Mógł bo­wiem bły­ska­wicz­nie prze­mie­ścić użyt­kow­ni­ka mię­dzy ukłą­da­mi… – Literówka.

 

Cięż­ko po­wie­dzieć czy duże, czy małe… – Trudno po­wie­dzieć czy duże, czy małe

 

– In­ny­mi słowy po­sta­no­wi­ła pani za­grać ko­ść­mi ze Wszech­świa­tem, sta­wia­jąc na szali życia wszyst­kich na po­kła­dzie.– In­ny­mi słowy po­sta­no­wi­ła pani za­grać w ko­ści ze Wszech­świa­tem, sta­wia­jąc na szali życie wszyst­kich na po­kła­dzie.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

Mając ledwo pięć­dzie­siąt sześć pro­cent na suk­ces – rzu­cił oskar­ży­ciel­sko. – Czy nie powinno być: Mając ledwo pięć­dzie­siąt sześć pro­cent szansy na suk­ces – rzu­cił oskar­ży­ciel­sko.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wskazanie błędów Reg :) Co do skórzni – miałem na myśli cały strój, co jak widać było złym zastosowaniem. Poprawiłem na coś bardziej odpowiadającego oryginalnej intencji.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. A skoro usterki zostały usunięte, klikam Bibliotekę, bo choć opowiadanie jest dla mnie nieco zbyt naukowe, to przecież pozostaje ciekawe i porządnie napisane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję Reg ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytawszy.

Babska logika rządzi!

Dzięki, będę cierpliwie czekał na komentarz :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zapoznałem się ;)

Dobry pomysł, dobre wykonanie.

Z serii osobistych wrażeń:

Przedstawiasz wiele postaci, ale odnajduję się tylko w otoczeniu Olufenki, która jest postacią porządnie zbudowaną. Z postaciami przedstawionymi równolegle nie jestem w stanie się zżyć. Generalnie narracja równoległa nadaje ten klimat zamieszania, ważnych decyzji, buntu, ale z drugiej strony jako czytelnik miejscami się gubiłem. Żeby się w pełni odnaleźć musiałem przeczytać jeszcze raz w większym skupieniu. Jak wszystko się ogarnie to wychodzi naprawdę satysfakcjonujące opowiadanie, ale nie lekkie. 

Tłumaczenie skomplikowanych zagadnień teoretycznych nadaje klimat s-f, ale nawet uzupełniając linkowanymi artykułami ciężko się odnaleźć. Warto mieć znajomych fizyków ;) Czytałem je jednak bez przykrości, motyw personifikacji kosmosu super!

 

Spodobał mi się temat Twojego opowiadania. Podróże nadświetlne trochę mnie przerażają. Są czymś, co przerasta zdolności mojej percepcji. Jednak z tym większym zainteresowaniem czytałam Twój tekst. Jest bardzo ładnie napisany i z pewnością zasługuje na bibliotekę. Momentami czułam się zagubiona brakiem zrozumienia pewnych pojęć, ale wynika to z mojej niewiedzy, którą może warto uzupełnić :) Pozdrawiam :)

Lecz prócz zniszczeń spostrzegła coś jeszcze – wyraźnie widoczny malunek na pancerzu.”

Lecz niepotrzebne. Lecz otwiera szyk zdania podrzędnego, i przy tej konstrukcji zdanie brzmi dziwnie. Po prostu – Oprócz zniszczeń spostrzegła coś jeszcze – wyraźnie widoczny malunek na pancerzu.

A Oluteńka wzrok to miała bystry jak nie wiem co…

Wrócę jeszcze po doczytaniu całości.

Pozdrówka.

Dziękuję wszystkim za komentarze i opinie :)

Kiejstut

Tak, zagadnienie teorii względności są niełatwe, ale chętnie pomogę paroma linkami. Jeśli jesteś ciekawy szczególnej teorii względności, jej wpływu na podróże nadświetlne i masz trochę wolnego czasu, to zajrzy tutaj ;) Lub tutaj dla wersji polskiej, skróconej, w postaci prezentacji na jednym festiwalu naukowym :)

Co do postaci, to cieszę się, że przypadła Ci do gustu Olufenka ;)

Katia72

Dziękuję za opinię. Myślę, że nie ma co się bać do końca podróży nadświetlnych – fizycy ciężko pracują, by z jednej strony odkryć nowe triki, które w tym pomogą, z drugiej uwielbiają odnajdywać powody, czasem wręcz wybuchowe, dla których nie zadziałają ;)

RogerRedeye

Dzięki za wskazówkę językową. Dorzuciłem poprawkę :)

Bystrość bystrością, w rzeczywistości całą robotę odwaliły sensory :) Wypatrzeć statek kosmiczny to naprawdę żaden problem – już dzisiaj jesteśmy w stanie namierzyć obiekt ponad jedenaście miliardów kilometrów od nas, którego sygnał radiowy to raptem 22 waty [w tej odległości od Ziemi była w 2013 sonda Voyager 1 o nadajniku radiowym wspomnianej mocy, a obserwował ją teleskop Green Bank]. O ileż szybciej przyjdzie namierzenie wraku obiektu dużo bardziej aktywnego choćby termicznie (przeklęta termodynamika psująca wszystkim plany na kosmiczny niewidzialny okręt) z czujnikami przyszłości. Dużo większe założenie poczyniłem w kwestii odczytania malunku, ale przyjąłem, że statki kosmiczne małe nie są, a do tego pół roku temu zaprezentowano nam w firmie przykład nad czym pracują ludzie z działu grafiki – i trzeba przyznać, że jeśli dalej postęp w kwestii odczytu, analizy oraz interpretacji obrazu będzie szedł tym tempem, to odczytanie malunku z tak znacznej odległości jest wykonalne przy sprzyjających okolicznościach :) Jednak uwaga sugeruje, że nie podkreśliłem za mocno, że robi to za pomocą oprzyrządowania. Dorzuciłem jedno dodatkowe zdanie u początku, by było wiadomo, że nie patrzy przez zwykłą lornetkę :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Faktycznie, zaraz na wstępie mamy zdanie o sensorach. Co prawda, można byłoby powiązać spostrzeżenie Oluteńki, to znaczy to, że zobaczyła ten wrak, bardziej wyraziście z działaniem systemu obserwacyjnego, ale tak, jak jest, też może być.

Pomysł jest ciekawy, a wykonanie na pewno dobre. Z minusów –  opowiadanie trochę się wlecze, i przydałyby się skróty. Trochę za dużo mamy opisu nad posuwaniem do przodu intrygi, ale na pewno czyta się tekst co najmniej nieźle .

Dobrze napisane, ciekawe opowiadanie.

Pozdrówka. 

Dzięki za końcową opinię :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mały skrót z bety: Spodobało mi się, że tekst jest dość mocno podbudowany naukowo. Z drugiej strony wizje podróży nadświetlnych i związane z nimi prawa tłumaczysz zrozumiale, mimo że tekst oczywiście do szczególnie łatwych nie należy. Cała historia ogólnie przemyślana i interesująca. No i jeszcze jedno: choć już pierwsza wersja beta była dobra, naprawdę fajnie popracowałeś nad tekstem, czyniąc go coraz lepszym ;)

Dziękuję, zwłaszcza za nieocenione opinie podczas betowania tekstu :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zacznę może od początku, bo ten wpasował się w mój gust :) Trafne porównanie poturbowanego statku do owada, chociaż wspomnienie o czerwieni wprowadza moim zdaniem lekki dysonans, ale naprawdę lekki ;) Tak poza tym to porządna warstwa naukowa, przyjemnie się czytało, walor edukacyjny był :)

 

Z takich innych fragmentów, które bardzo mi się spodobały to, to o to:

 

„Przyczynowość, względność, nadświetlność. Wszechświat wybrał dwie pierwsze”. I zaraz pod tym komentarz autora: „Jednak chciwa ludzkość łapczywie sięgnęła po wszystkie trzy”.

Jeszcze coś tam było, ale nie mogłam znaleźć cytatu :( W gronie zaszczytnych znalazła się też Agape (ale tylko imię, o czym jeszcze wspomnę) i aptekarz, którego wszystko opisy mnie w jakiś sposób może nie tyle urzekły, co po prostu ujęły. Właściwie to była jedyna postać, którą zobaczyłam oczyma wyobraźni. Najprawdopodobniej za sprawą tych papierosów, które tak wypalał jeden po drugim i takiego zwyczajnego, ludzkiego zachowania w obliczu zagrożenia. W tym jęknięciu, z którym wzywał matkę Niebios zawarta była taka proza śmierci – chciałoby się ją odegnać, ale jednak w podświadomości tkwi przekonanie, że pewne rzeczy, nawet straszne, są nieuniknione. Przy okazji uważam, że trochę ładunku emocjonalnego, np. takiej Olufence, by nie zaszkodziło. Nie mówię tutaj znowu o jakimś nie wiadomo jakim studium psychologicznym wojskowej z przyszłości, a takich naturalnych, ludzkich zachowaniach, które nadają postaciom charakterku. Był taki jeden moment, kiedy ona krzyknęła “Stul pysk” – o, to mi się spodobało, ale padło trochę późno i chyba w otoczeniu jakichś innych słów ;)

 

Żeby tak już za jednym zamachem załatwić wszelkie przykre sprawy, to jeszcze wspomnę o ostatniej gwiazdce. Dla mnie te wszystkie rozważania filozoficzne powinny były zostać wplecione w fabułę. Nie chcę tutaj niczego Tobie narzucać (hahaha ;)) a jedynie zwrócić uwagę, że problematyka, jaką bohater podjął na końcu mogłaby właśnie nadać mu tego charakterku, o którym już wcześniej wspominałam. A poza tym, to lubię takie rzeczy i trochę mi było przykro, że dostałam je w takiej suchej, skondensowanej.

 

Aż dziwne, ze nikt jeszcze nie wspomniał o myślach zapisanych kursywą… Chyba, że coś przeoczyłam ;)

 

Ale na tym przykrości się kończą, bo tekst czytało mi się bardzo przyjemnie :) Takie dobre s-f. A i świat, który tam gdzieś spoziera z głuchego kosmosu bardzo interesujący. No, ładnie, ponarzekać to ponarzekałam, a pochwały to tak krótko :D Ale to tak z troski, rozumiesz :D

 

EDIT: Kości, kości też mi się podobały (:

Dziękuję za komentarz i uwagi. Muszę zwłaszcza pomyśleć nad myślami w kursywie – powiem szczerze, że ten typ zapisu spodobał mi się głównie w Grze o Tron Martina. Bardzo łatwo widziałem, co myśli postać, a co jest spostrzeżeniem narratora. Natomiast muszę definitywnie popracować nad wykorzystaniem tego narzędzia, bo już parę sygnałów było, że w niektórych momentach źle się wkomponowuje w tekst i zmniejsza czytelność.

Z tą filozofią to powiem szczerze bardzo nieznane wody dla mnie :) Chciałem zostawić to jako element końcowy, trochę pytanie do zastanowienia po przeczytaniu tekstu. Często w ramach dyskusji o samospójności Nowikowa pojawia się to jako argument przeciwko jego hipotezie (bo determinizm, brak wolnej woli itd). W tekście wolałem skupić się na warstwie fizycznej, do dotykania filozofii musiałbym pewnie przeprowadzić znacznie większy risercz w tym zakresie, a i na jednym punkcie ujemnym za długość mogłoby się nie skończyć ;)

Jeszcze raz dzięki za lekturę i cenny komentarz.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

A pozwolę sobie wysłać do biblioteki :) Ambitny temat sobie wziąłeś, nie powiem. Bardzo podoba mi się tytuł, już jak widziałam na becie to mnie intrygował. I tak ładnie spięty z tytułem początek i koniec :) W środku momentami się gubiłam, ale nie na kwantach tylko na tytułach i relacjach wojskowych.

Dziękuję za opinię i klika Bellatrix ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej :)

No proszę. Kosmos, statek kosmiczny i tajemnica. Mój ulubiony klimat „klasycznego” s-f :)

 

Nie miała nawet pewności, czy ktokolwiek wewnątrz przeżył. Nie powinna reagować. Ale ostatecznie rozpaczliwy krzyk serca pokonał spokojny szept rozumu.

– odrobinkę kiczowate, ale nie na tyle, żeby od razu usuwać ;)

 

Jednak wszyscy oficerowie służyli pod rozkazami Olufenki od dłuższego czasu. Znała ich aż za dobrze.

– niech mnie kto poprawi, ale to ma wydźwięk pejoratywny…

 

– Tachiarcha Sardar Decewer prosi o pilną rozmowę – oznajmiła Chichi, jednocześnie ukazując obraz stojącego przed drzwiami kajuty petenta.

– coś nie tak z szykiem, lepiej: obraz stojącego petenta przed drzwiami.

 

Cholera! Szybko się drań dowiedział! Zirytowana kobieta wygasiła ekran tabletu. Następnie wydała zgodę na wejście.

– na moje oko zbyt wiele przymiotników określających stan danej postaci… Generalnie masa tu określeń.

 

Gdyby poznała oficera w innych warunkach, mogłaby wykrzesać sporo entuzjazmu. Wzrostem niemal dotykał sufitu niewielkiej, ale nie klaustrofobicznej kajuty. Do tego dobrze zbudowany, o oliwkowej skórze – zapewne potrafił zawrócić w głowie niejednej kobiecie i ukryć tym sposobem pochodzenie z prymitywnego świata.

– czy to ten sam oficer co wcześniej? Jeżeli tak to powtórzony opis wyglądu ;)

 

– My i cztery inne statki – wtrąciła bezczelnie dowódczyni.

– nie wiem czy to dobre określenie, gdy wyższy stopniem prostuje wypowiedź podwładnego.

 

Jednym z fundamentów mechaniki nadświetlnej była szczególna teoria względności, stworzona dawno, dawno temu przez wielkiego naukowca, nazywanego według legend Einsteinem.

– nie jestem przekonany, czy upływ czasu doprowadziłby do sprowadzenia Einsteina do roli legendy.

 

Przeklęte prawo samospójności! Dlaczego, ach dlaczego nie można zmienić już zaobserwowanych wydarzeń?!

– orzesz, ale teatralne… Kicz :/

 

Starszy mężczyzna westchnął. Najwyraźniej podjął decyzję.

– nic tak nie szkodzi tekstowi jak osłabianie przekazu. To słowo to przykład. Tym bardziej, że ze strony narracji/narratora.

 

Nagle ktoś założył mu chwyt na gardło.

– zdaje się że w grapplingu zakłada się uchwyty na szyję np. tzw. nelson albo gilotyna

 

Trzech przebywających w zadymionym pomieszczeniu mężczyzn wyłowiło z komunikatora dobiegające odgłosy walki. Aptekarz Uludżim zamarł ze skrętem własnej produkcji w ustach.

– zauważyłem też znaczne ilości informacji, bez których zdania zyskałyby na lekkości, ale to już kwestia stylu jakim się chce pisać ;)

 

– Ty i ty. – Wskazał bezpośrednio na nich, by także doszli do siebie.

– brzmi to dziwnie…jakby wskazanie mogło sprawić, że się ockną z odrętwienia.

 

Wszyscy myśleli, że szybkie przejęcie najważniejszych komponentów statku zdusi w zarodku możliwy opór ze strony załogi.

– kolejny zapychacz, coś jak wypełniacze w parówkach – zwiększa objętość zdania, ale nic nie wnosi. Co więcej sprawia, że język dryfuje w kierunku tzw. oficjalnego języka. Takie zwroty można znaleźć na pismach z ZUS-u ;)

 

– Co ma znaczyć ten cały cyrk, Sardarze?! – ryknęła pułkownik.

– poważnie nie wie, czy to tylko tak retorycznie?

 

– Wywalą ciebie za to w próżnię!

– bunt to chyba wyrok śmierci…

 

– Tak. – Prosta odpowiedź serafina na moment wybiła ją z toku myśliNa pewno kłamie!

– zbiła z pantałyku?

 

Widać, że fizycy się udzielili w tym opowiadaniu mocno je utwardzając. Największa zaleta opowiadania :)

Może brakowało mi napięcia, takich zwrotów akcji, które odpowiednio rozplanowane względem poszczególnych rozdziałów sprawiają, że atmosfera gęstnieje, jak było to w przypadku nakrycia Jumaany, tylko o większym znaczeniu fabularnym, jak na przykład wyjawienie próby uratowania rodzimej planety, podjęcie decyzji o buncie itp.

Zabrakło również nieco konsekwencji w emocjonalność bohaterów, wynikający z rysu psychologicznego. Ideałem byłoby, aby pozbyć się z tekstu nazywania emocji/cech charakteru, a dać czytelnikowi to odczuć za pośrednictwem zachowania/sceny. Ale to już poziom hard :)  

Mógłbym się jeszcze poprzyczepiać do kreacji bohaterów, że czasem ich wypowiedzi są niesforne i nieco sztuczne/zasadnicze, zupełnie jak wątpliwości Sardara, ale odpuszczę ;)

Generalni dobre opowiadanie. W dobrym starym stylu z mocno zarysowanym sience. Wiele niepotrzebnych opisów (przymiotnik goni rzeczownik jak oszalały) i słów stylistycznie nie pasujących, ale to już kwestia gustu.

 

Czy odnalazłem tutaj jakieś głębsze przesłanie, to czego zawsze wypatruję jak karawana na pustyni wody?

 

…żadna nauka i twierdzenia nie powinny nas odwieść od ludzkiej przyzwoitości.

– a czym jest przyzwoitość? Ocaleniem garstki ludzi kosztem szansy na zagładę miliardów?

Czy jeden człowiek równa się milion ludzi? Czy jeden człowiek nic nie znaczy wobec miliona innych? Czy nasze rachunki i obliczenia mają jakikolwiek sens? Czy wszystkim i tak nie rządzi przypadek?

 

Może. A jak ktoś coś znalazł i było przy tym nowe i świeże, to jego ;)

 

Ps. Olufenka ----> Alumfelga.

Wybacz nie mogłem się powstrzymać ;D

 

Pozdrawiam :)

Dziękuję za uwagi Blacktomie. Część z nich to faktycznie różnica w podejściu do pisanych rzeczy, jak z tymi przymiotnikami czy dodatkowymi określeniami, ale kilka widzę naprawdę cennych ;) Przemyślę je i zobaczymy do jakich wniosków dojdę :)

Co do przesłania, to powiem szczerze, że nawet nie aspirowałem specjalnie do czegoś wielkiego. Chciałem jedynie pokazać, jak mogłaby działać podróż i co mogłoby z tego wyniknąć :) Ot, kolejny przykład, jak tekst zaczyna żyć własnym życiem, gdy autor puszcza go w świat ;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za przeczytanie i opinię :-)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

“…z największej klęski, jaką Koalicja odniosła z rąk despotycznej Unii.” – Odnosi się zwycięstwo, a klęskę ponosi.

 

“…stając pomiędzy nią[-,] a otwartą klapą wahadłowca…”

 

“– Moja średnia na koniec akademii wynosiła równe trzy, ale powinienem ogarnąć[-.] – zażartował.”

 

“Babadżiba zdębiała, przerywając w pół słowa swoją wypowiedź do medyka. Chibuez odchylił się do tyłu i skrzyżował ręce na piersi. Wobec braku pytań kontynuowała dalej, niczym nauczycielka tłumacząca uczniom podstawowe prawa rządzące światem.” – Kto kontynuował? Brak dookreślenia podmiotu, bo to przecież nie Babadżiba kontynuowała.

 

“– I tak, i nie[-.] – odparła. Przymrużyła oczy i przetarła na myśl o decyzji, którą doprowadziła do obecnej sytuacji.” – Albo przymrużyła i przetarła oczy, albo przymrużyła oczy i przetarła je.

 

“Nagle Babadżiba wyrwała się z transu, zadając przepełnione szokiem pytanie[-.+:]

– Pal licho skąd. Z jakiego czasu?!”

 

“Gra w kości ze Wszechświatem…” – Może się mylę, ale wydaje mi się, że powinno być raczej “z” Wszechświatem, a nie ze.

 

“Ona nie negocjuje[-,] ani nie daje drugich szans!”

 

“Otrząsnął się i skoncentrował na pozostałych przebywających w palarni, będącym oficjalnie główną sterownią układu chłodzenia jednostki.” – W palarni będącej, a nie będącym. Albo w pomieszczeniu palarni będącym.

 

“Uśmiech zagościł na twarzy tachiarchy, ale wyjęta z ładownicy na pasie kuleczka szybko krążyła w dłoni. Mieli co prawda zaczekać z komunikatem do przejęcia jednostki, ale obecnie zwłoka nikomu nie służyła.”

 

“– Tylko że bez nich – zaczął, wskazując na rannych[-.]Mmamy dziewięćdziesiąt pięć procent, kabtanko. Mi-ni-mum!”

 

“…używali słabej kamery, najpewniej zamontowanej w hełmie pancerza wspomaganego, ale cyfrowo wzmocnili dźwięk.

Nie był elektronikiem, ale czuł, że to fałszywka. Miał co do tego pewność. Przecież pułkownik, ich kabtanka, nigdy by nic nie taiła! Tak, mogła zachowywać się lekkomyślnie, ale zawsze wychodziła zwycięsko, nie tracąc z oczu dobra Azzati oraz całej załogi!

Lecz jeden ze współtowarzyszy ruszył ku drzwiom.

– Co robisz?! – zawołał aptekarz.

Tamten milczał. Matko Niebios, błagam! – jęknął w duchu starzec.

Rzucił się, by zatrzymać młokosa, ale drogę zastąpił mu drugi.“

 

“Olufenka zauważyła kątem oka, że dziewczyna machnęła ręką w stronę serafina“ – jaka dziewczyna…?

 

“Podwładny podszedł do komory z rannym i uruchomił procedurę eutanazji. Śpiący wewnątrz człowiek dostał przedśmiertnych spazmów.“ – Jezu, to co to za eutanazja, że wywołuje spazmy?

 

“– Nie musiałeś[-.] – powiedział spokojnie przywódca buntu“

 

Miejscami zdecydowanie gubiłam się w naukowych wyjaśnieniach co jak działa. Niektóre zdania były na tyle “mądre”, że mój wzrok automatycznie przeskakiwał do następnego akapitu… Poza tym nie wiem, czy dobrze rozumiem, że statek Olufenki najpierw uratował jakichś rozbitków z dziwnej katastrofy, a potem uratował kolejną załogę wojskowych po jakimś wypadku? W sensie – ratowania były dwa?

Generalnie nie jestem pewna, co myśleć. I w sumie nie wiem, czy coś mi umknęło, ale czym to się skończyło? Wojskowy zrobił to, co chciała Olufenka, tylko bez feralnych rozbitków na pokładzie, czy wrócił do pierwotnego planu i w ogóle olał sprawę?

Jeszcze jedno – dziwne stopnie wojskowe i dziwne imiona utrudniały mi zorientowanie się, kto jest kim, potęgowały chaos, który i tak panował w mojej głowie. No i pytanie, czy ten wojskowy serafin był archaniołem…? Jeśli nie, to przydałoby się jakieś przybliżenie, co właściwie ten serafin u Ciebie oznacza…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję Joseheim za zwrócenie uwagi na błędy, zwłaszcza powtórzenia “ale”. Kolejne słowo dorzucone do listy zbytnio nadużywanych przeze mnie. Oraz na to “ze”, bo nie wiem czemu ubzdurałem sobie, że “w” należy do tej grupy liter, przed którą się je wstawia. Tutaj przemówi PWN: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ze-i-z;12186.html. Esz, dziecinny błąd z mej strony :P Poprawki już naniosłem.

jaka dziewczyna…?

Ta z poprzedniego fragmentu, co trzymała hełm. Zmieniłem lekko fragment, by to uwypuklić.

Jezu, to co to za eutanazja, że wywołuje spazmy?

Nikt nie obiecywał, że będzie ładna i może nawet bezbolesna. Zresztą, komandos lekarzem nie był – wiedział, gdzie nacisnąć przyciski, by zabić. Nie zaś, jak zrobić to w elegancki sposób. Tak, w zamierzeniu miało to podkreślić brutalność buntowników.

W sensie – ratowania były dwa?

Tak. Podczas odwrotu Olufenka zdjęła ze zniszczonego okrętu ocalonych, m.in. Saradara. Druga akcja ratownicza wydarzyła się po przejściu i dotyczyła jednostki opisanej na początku.

Generalnie nie jestem pewna, co myśleć. I w sumie nie wiem, czy coś mi umknęło, ale czym to się skończyło?

Niestety opowiadanie mocno polega na wytłumaczeniu naukowym w nim zawartym. Przepraszam, taki był zamysł :P Stąd bez niego pewne elementy stają się ciężko zrozumiałe.

Generalnie Sardar i reszta ruszyli dalej ustaloną przez Olufenkę trasą, ale pozbyli się uratowanych z drugiej katastrofy ludzi. Zdaniem buntowników istniało zbyt wielkie niebezpieczeństwo (poparte wyliczeniami modelu matematycznego), że ktoś gdzieś kiedyś rzeczywiście zaobserwował trupy onych ludzi i teraz prawo samospójności zechce w jakiś sposób sprowadzić historię na właściwy tor.

Edycja:

Wybacz, nie zauważyłem Twojej edycji.

Z tym serafinem to faktycznie muszę przybliżyć. Dorzuciłem jedno wtrącenie przy pierwszym pojawieniu się postaci. Dziękuję za tę uwagę :)

Ze stopniami to dużo trudniejsze. Musiałbym pewnie wyłożyć organizację militarną wojsk Pielgrzymów. Osobiście nie lubię bezmyślnego stosowania nazewnictwa wojskowego przy całkowitej zmianie taktyki i strategi – już nie mówiąc o krajach (nawet podobnie brzmiące stopnie mogą stać w różnych miejscach łańcucha dowodzenia). W tym opowiadaniu wystarczy zorientować się, kto komu teoretycznie podlega (i tutaj pewnie Ciebie zawiodłem jako autor, za mało wytłuściłem te sprawy). Same zaś słowa tachiarcha, chilarcha wywodzą się ze starożytnej Grecji (co może sugerować użyty niedaleko “hoplita”). Wynajdywanie nowych, dziwnych słów na stopnie jakoś nie leży w mojej naturze, gdy obce nacje i historyczne armie dostarczają ich aż nadto :)

Imiona – no cóż. Co kraj to obyczaj i nazewnictwo. Ja dla anglojęzycznych zawsze będę “Jersey”, bo ni kija nie potrafią zrozumieć, że “Jerzy = George”. Ot, ciekawostka :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Moja edycja była zrobiona natychmiast po dodaniu komentarza, więc jestem zdumiona, że zobaczyłeś pierwotną wersję ;)

 

Z naukowych kwestii jestem dupa, z wojskowych też. Określenia owszem, brzmią bardzo grecko, nie zmienia to jednak faktu że są jak dla mnie dość nieintuicyjne, po prostu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pierwotną wersję komentarza zobaczyłem w robocie pracy i natychmiast odpisałem. Poprawkę zobaczyłem dopiero, gdy wrzucałem uwagi do swego notatnika w domu ;) Bywa :)

Rozumiem także zarzut nieintuicyjności. O ile nie zamierzam rezygnować z takiego podejścia, o tyle muszę mieć na uwadze jako Autor, by nie odpłynąć totalnie, przedstawić jasno pewne kwestie i pozostać zrozumiałym dla docelowego czytelnika, a o czym przypomina mi także i Twój komentarz. I choćby za to jestem wdzięczny za tę uwagę ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Chociaż tyle dobrego mogłam zrobić ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

I co mam napisać? Z jednej strony podobało mi się bardzo. Styl, wykonanie, podbudowa naukowa. Pewne elementy i pomysły (kości, uszkodzenie statku i ratowanie załogi – ten piękny paradoks czasu).

Nie podobała mi się fabuła. Sardar jest tym złym i on wygrywa? Nie lubię przesładzania i łatwych zwycięstw tych dobrych, ale tu – jak dla mnie – przesadzone w drugą stronę. 

Sama postać serafina za to odmalowana świetnie, chyba nawet lepiej niż Olufenko. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za komentarz, Śniąca :)

Sardar jest tym złym i on wygrywa?

Czy tachiarcha jest faktycznie zły? Naturalnie postuluje brutalne, wręcz nieludzkie dla nas rozwiązanie wyrzucenia za przysłowiową burtę ocalonych, jednak podbudowuje to większym dobrem: mieszkańców Egzin, ludzi na statku, Koalicji, hierarchii wojskowej itp. Gdzieś tam czai też się Unia, z podobną wiedza naukową – kto wie, może to ich podstęp? Olufenka też ma jednak swoje racje. Oprócz nich lecą cztery inne statki. Pięćdziesiąt sześć procent… Dużo to czy mało, by ratować kilka ludzkich żyć? Sama pani pułkownik także patrzy z mocnym uprzedzeniem na serafina, wszak co on, wywodzący się z do niedawna prymitywnego świata, do tego piechur, może wiedzieć o mechanice nadświetlnej?

Nie ukrywam, że celowo zaprojektowałem dylemat tak, by odpowiedź nie była jednoznaczna. Michał i Paweł skłaniali się paradoksalnie ku Sardarowi. Mój bliski przyjaciel poparł Olufenkę. Pewnie każdy czytelnik znajdzie swoje argumenty, kto jest tym “złym” lub “dobrym” ;)

Nie lubię przesładzania i łatwych zwycięstw tych dobrych, ale tu – jak dla mnie – przesadzone w drugą stronę.

Nie ukrywam, że limit mocno mnie uwierał. Zaryzykowałem z dodatkowym punktem ujemnym, ale i tak sporo skracałem. Miałem jednak nadzieję, że problem z przejęciem pomieszczenia kontroli chłodzenia załagodzi wrażenie łatwej operacji. Ale też będę szczery, że wszystkie karty – od wyszkolenia, poprzez sprzęt, po zaskoczenie – były po stronie buntowników, członków formacji kosmiczno-desantowej, trenowanych do akcji abordażowych. Załoga zwykłego okrętu szpitalnego już na starcie stała na niekorzystnej pozycji.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie ukrywam, że celowo zaprojektowałem dylemat tak, by odpowiedź nie była jednoznaczna. Michał i Paweł skłaniali się paradoksalnie ku Sardarowi. Mój bliski przyjaciel poparł Olufenkę. Pewnie każdy czytelnik znajdzie swoje argumenty, kto jest tym “złym” lub “dobrym” ;)

Ja kibicowałam Wszechświatowi :P

A tak przeglądając komentarze, to dodam, że mnie się bardzo te tytuły wojskowe podobały. Kabtanka w szczególności :)

Naturalnie postuluje brutalne, wręcz nieludzkie dla nas rozwiązanie wyrzucenia za przysłowiową burtę ocalonych, jednak podbudowuje to większym dobrem:

Może i jestem nie do końca życiowa, ale dla mnie nie ma czegoś takiego jak większe i mniejsze dobro. Dla mnie nie ma znaczenia – jedno życie przeciw większej ilości. Każde życie się liczy. Dlatego podejście Sardara jest dla mnie masakryczne i to on jest tym czarnym charakterem. Co do tego zdania nie zmienię. 

Co do drugiego cytatu w Twoim komentarzu, to chodziło mi o to, że ten zły wygrał w ogóle – nie że łatwo. Chociaż w sumie wynik powinien być łatwy do przewidzenia: armia kontra nieliczna załoga medyczna… 

 

Edycja. 

…ale wystarczyło, by Sardar nie dostał w łapki tabletu i już inaczej mogłoby to wszystko wyglądać… 

Ok, to tylko takie sobie gdybanie, nie należy przywiązywać do niego zbytniej wagi. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bellatrix:

Ja kibicowałam Wszechświatowi :P

A ten to w ogóle zimny drań – trzyma się obliczeń lepiej niż księgowy, do tego ta nielogiczność z prędkością światła, przez to trzeba przestawiać zegarki. No żartowniś prawdziwy ;)

Kabtanka w szczególności

Zdradzę, że tytuł wziąłem z internetowego słownika bodaj somalijskiego. Oznacza kapitan. Pewnie powinienem też sprawdzić, czy nie odmienia się tam przez rodzaje, ale uznałem, że brzmi dostatecznie obco i blisko z “kapitanem okrętu” :)

 

Śniąca:

Mi także bliższa byłaby postawa Olufenki. U podstaw jej charakteru legł chyba najmocniej obraz Desmonda Dossa, przedstawiony niedawno w filmie Przełęcz ocalonychchoć wizja Mela Gibsona do końca też mi nie przypadł do gustu. Amerykanin musiał jednak jedynie walczyć z uprzedzeniami, własnym strachem i japońskimi kulami. Olufenka stanęła naprzeciwko groźniejszego przeciwnika w postaci Sardara oraz praw fizyki – można zastanowić się, czy miała z nimi jakiekolwiek szanse w tak przedstawionym uniwersum. Bohaterstwa jednak nie mogę jej odmówić. Nie ma co, Agape ma rację – kobiecie należy się medal :)

Co do drugiego cytatu w Twoim komentarzu, to chodziło mi o to, że ten zły wygrał w ogóle

Niestety, taki rodzaj tekstu :P Postaram się następny wymyślić coś z bardziej optymistycznym zakończeniem, chociaż gwarancji też do końca nie daję ;)

ale wystarczyło, by Sardar nie dostał w łapki tabletu

To prawda, straciłby mnóstwo czasu i historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Można by rzec, że czysty przypadek.

Jak jednak czytam historię, to często przez takie przypadki wszystko się zmienia. A to dwóch żołnierzy Unii odnalazło plany bitewne wojsk Roberta Lee, użyte do zawinięcia w nie resztek cygar (co koniec końców doprowadziło do Bitwy pod Antientam), a to telegram z ostrzeżeniem do Pearl Harbor wysłano zwykłymi środkami i dotarł po czasie. Przykłady można mnożyć, każdy to nieomal gotowa historia do napisania ;) Terry Pratchett miał rację, że szansa jeden na milion zdarza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć :)

Jeszcze raz dzięki dziewczyny za podzielenie się swoimi przemyśleniami i uwagami.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Terry Pratchett miał rację, że szansa jeden na milion zdarza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć :)

Niestety, nie dotyczy totolotka. ;-)

Babska logika rządzi!

Niestety, nie dotyczy totolotka. ;-)

Bo to podatek od marzeń, nie zaś gra z nagrodami :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Relikwia dla NoWhereMan:

Istnienie mego przodka, Primagena Gwiazdotwórcy, od lat objęte jest tajemnicą, wreszcie jednak nastał moment na przekazanie dalej niezwykłego działa jego “świętych” oczu…

Niesamowitość owa powstała podczas romantycznej nocy, gdy Primagen wraz ze swoją lubę, eee… Olufenką Olą, siedział na kocu, pod rozgwieżdżonym firmamentem. Nagle, spojrzał w jej oczy i, widząc odbite niczym w zwierciadle konstelacje, zaczął tworzyć.

Wymieniał znane sobie gwiazdozbiory i oczy niewiasty, jakby błogosławione przez samego Boga, zaczęły ronić przedstawiające je kostki.

Zimny, piękny blask z samych rdzeni sześcianów zdawał się tak wiarygodny, że kolejni przedstawiciele mego rodu wespół przyznali, że w kostkach tych kryją się inne wszechświaty.

A w każdym z nich miłość Primagena Gwiazdotwórcy i Oli rozkwita…

W przeciwieństwie do tego naszego, w którym to mój przodek wybrał jednak piwo, chipsy i meczyk z kumplami ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję, Hrabio :)

Zimny, piękny blask z samych rdzeni sześcianów zdawał się tak wiarygodny, że kolejni przedstawiciele mego rodu wespół przyznali, że w kostkach tych kryją się inne wszechświaty.

Prawda to, prawda. Wszak ja też widziałem je wszystkie…

;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hehe, klasyka. Wspaniały film – masz dodatkowego plusa ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zawsze do usług jeśli chodzi o klasyki s-f ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tekst rzeczywiście odrobinę przyciężki. Co ciekawe, problem nie leży w nadmiarze science – moim zdaniem tłumaczenie problemów naukowych wypadło całkiem zgrabnie; alternatywa przyczynowość/nadświetlność jest przedstawiona w sposób czytelny. Lekturę utrudnia raczej mgliście przedstawione tło geopolityczne a zwłaszcza motywy działania Olufenki. Nie do końca rozumiem znacznie podstawowej misji statku medycznego, nie wiem kto atakuje macierzysty układ kabtanki, jakie jest znaczenie ratowanego statku i kim są oraz z jakiego czasu pochodzą członkowie jego załogi. Sposób ich prezentacji sugeruje, że nie są to osoby przypadkowe, podejrzewam, że mogą jakoś nawiązywać do “Nawrócenia matriarchini”, ale tego tekstu nie czytałem. Mimo wszystko poświęciłbym tym zagadnieniom więcej miejsca. Narzekasz na ograniczenia limitu, ale myślę, że w razie potrzeby spokojnie można było zrezygnować np. ze scen z Uludżimem.

A teraz o tym, co się szczególnie podobało:

– czytelne, jak już wspomniałem, przedstawienie trudnych problemów fizycznych,

– przedstawienie głównych oponentów jako postaci mających swoje racje, brak jednoznacznego podziału dobro/zło, konflikt wyboru iście tragiczny,

– fajna hierarchia wojskowa z tytułami nawiązującymi do starożytności, co w opowiadaniu o podróżach w czasie jest dodatkowym smaczkiem, ciekawy też pomysł i nazwa “serafina”,

– kapitalny motyw chromowej kulki – zgrabny leitmotiv, a zarazem przeciwwaga i analogia olufenkowych kości.

Dziękuję Coboldzie za opinię.

Sytuację polityczną postanowiłem w opowiadaniu sprowadzić do minimum: trwa wojna między Koalicją (do której należy Republika Azzati oraz Pielgrzymi) a Unią. Ta pierwsza właśnie dostała solidnego łupnia od tej drugiej – w ramach niego doszło do klęski, z której uciekał “Świt jutra” oraz zniszczenia samej Azzati. Okręt szpitalny miał za zadanie dołączyć do przegrupowywanych sił na Egzin, by poinformować o rozmiarach klęski (oni i cztery inne jednostki). Niestety, Olufenka zdecydowała się na “mały skok w bok” do rodzimego systemu – gdzie pani kapitan ratuje załogę dawno zaginionego statku ze przeszłości Azzati z wypadku, którego sama jest przyczyną. No i się zaczyna.

Poprzednie opowiadanie zawiera jedynie opis, jak planeta Sardara została nawrócona na pielgrzymią wiarę i dzięki temu zyskała niewyobrażalną możliwość rozwoju. Serafin wspomina o tym kilkukrotnie, ale sam opis nie ma nic, co pomogłoby zrozumieć sytuację geopolityczną tutaj.

Powiem szczerze, że zmieszczenie wielu informacji w opowiadaniu to wielka sztuka. Teraz piszę sobie wprawkę, gdzie nie chcę przekroczyć 15k znaków i do szału mnie doprowadza, ile rzeczy muszę upraszczać, by pozostały zrozumiałe. Tak więc nie pozostaje nic innego niż pochylić czoło przed tymi, którzy to potrafią i dzielnie w kolejnych wprawkach próbować dalej. I czasem skrobnąć coś dłuższego, gdzie można rozprostować nogi – ale też bez przesady :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

To wszystko da się odszukać w tekście, ale na koniec pozostało mi wrażenie, że jest tam coś jeszcze, czego nie dałem rady objąć rozumem. Nie wiem czemu, ale byłem przekonany, że odnaleziony statek, którego oznaczenia wszyscy rozpoznali (teraz już wiem, że chodziło po prostu o przynależność do danego układu, co przecież nie powinno dziwić załogi – na mostku chyba wszyscy wiedzieli gdzie są) to był jakiś konkretny, historyczny, legendarny statek, a uratowani członkowie załogi to postaci znane i ważne dla historii Wszechświata (co mogło mieć wpływ na tak istotną zmianę szans powodzenia misji w przypadku ich przeżycia lub śmierci). Może to tylko moje wrażenie, ale chyba wynika ono nieco z zastosowanego sposobu ekspozycji.

Może to tylko moje wrażenie, ale chyba wynika ono nieco z zastosowanego sposobu ekspozycji.

Masz rację. Dużo szczegółów ukryłem w tekście, pewne informacje, które uznałem za mniej istotne powtarzam raz, góra dwa. I to raczej mimochodem, w trakcie dialogów czy opisów niż poświęcając im własny, odrębny akapit. W efekcie, jeśli czytelnik ich nie zarejestruje, może zbudować fałszywy obraz całej sytuacji. Nauczka na przyszłość, by pewne istotniejsze informacje wytłuścić jeszcze mocniej. Choć pewnie też nie do przesady, bo powstanie wrażenie, że traktuję czytających jak idiotów.

Nie sądzę natomiast, czy byłby sens czynić to tutaj kosztem np. Uludżima. Te fragmenty dodałem podczas betowania, bo w mojej głowie Sardarowi szło za łatwo przejęcie statku, a Perrux i Niebieski_kosmita zgodnie orzekli, ze druga połowa cierpi na znaczne spowolnienie. Infodump za akcję to nie jest u mnie dobra wymiana. Ale jak wspominałem we wcześniejszym akapicie, pewnie powinienem bardziej wytłuścić pewnie w inny sposób. Niechybnie wykorzystam tę wiedzę w następnych opowiadaniach ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałam z przyjemnością, mimo poziomu hard :)

Niewątpliwym plusem jest mocne osadzenie fabuły na wybranym motywie science z jednoczesnym zadbaniem o sensowny i wciągający konflikt i warstwę emocjonalną. To mi się podobało :)

Natomiast mam trochę problem z bohaterami, zwłaszcza Sardarem. Dostrzregam i rozumiem zamysł – bardzo zacny – żeby konflikt nie był jednoznaczny, a żadna ze stron z gruntu dobra czy zła – jednak według mnie wyszło to tak sobie. Sądzę, że ze względu na sposób, w jaki wprowadzasz tę postać – od początku nie wzbudza sympatii, od początku tez widzimy go w opozycji do Olufenki, która przeciwnie, nie tylko daje się lubić, ale jest też z nią łatwiej empatyzować, bo pokazujesz więcej jej przemyśleń i emocji. Motywy Sardara znamy głównie z jego wypowiedzi, przez co nietrudno podejrzewać go o to, że w rzeczywistości coś knuje, jest nieczuły, albo własnie po prostu zły, z tych złych zasłaniających się szlachetnością. W każdym razie ja tak go widziałam i niestety psuło mi to odbiór. Na szczęście z nieco ciekawszej strony pokazał się w zakończeniu, które zresztą bardzo mi się spodobało ,z tymi wszystkimi pytaniami.

 

Dziękuję za opinię :)

Akurat z zagrożenia przedstawienia Sardara od bardziej niekorzystnej strony zdawałem sobie sprawę. Definitywnie bardziej emocjonalna Olufenka, z której perspektywy widzimy początek i pierwsze przedstawienie tachiarchy, łatwiej zaskarbia sobie sympatię do swojej opcji. Zresztą zależało mi, by prawie do końca uchodził za skupionego na zadaniu, wręcz bezdusznego żołnierza operującego na faktach. Jednak z drugiej strony to za nim stoją mocniejsze argumenty natury naukowej i militarnej – zwłaszcza w tak krytycznej sytuacji wojennej. Ponownie, jak w przypadku Śniącej, mogę powiedzieć, że to od podejścia czytelnika należy decyzja, kto jego zdaniem ma “moralną rację” w całym tym ambarasie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Chyba nie należę do grupy docelowej tego tekstu, ale jakoś dobrnąłem do końca. I nie chodzi o to, że to hard SF, space opera czy military fiction. Lubię historie o ludziach (nawet jeśli ludzie tam nie występują, jak u Shadziowatego). Tutaj mam wrażenie, że wszystko zostało podporządkowane jakimś naukowym problemom. Wiem, że jest też konflikt międzyludzki, ale to wszystko przeszło jakoś bokiem. 

No pogubiłem się, krótko mówiąc. W sytuacji politycznej, w ilości statków, w stopniach naukowych, a w końcu – i co najgorsze – w bohaterach. Było ich po prostu za dużo, a Ty ciągle wprowadzałeś nowych. Nie twierdzę, że nie da się napisać opowiadania z kilkoma “głównymi” postaciami, ale tutaj moim zdaniem to nie wyszło. Wolałbym historię skupioną na jednej postaci, bo i tak rzucasz mnie na głęboką wodę, a główny bohater/bohaterka dałby mi coś, czego mógłbym się trzymać. 

Poza tym space opery (nie znam się na klasyfikacji, mam nadzieję, że się nie obrazisz za taką “szufladkę”) wbrew swojej nazwie bywają klaustrofobiczne. Dramat rozgrywa w ciasnych kajutach. Cóż, zatem niewiele zostaje dla mojej wyobraźni. Przez pół opowiadania postaci głównie rozmawiają, potem coś się dzieje. Trochę nudno, ciasno, mało efektownie. 

I z mojej strony taka wskazówka: zadbaj, żeby Twój świat nie był tworzony za pomocą wymyślonych nazw, tylko za pomocą elementów, dla których nazwy będą mieć drugorzędne znaczenie. Co z tego, że jest serafin, tachycośtam – skoro instynktownie zakładam, że to jakieś odpowiedniki komandora, admirała czy tam kapitana? Hierarchia to hierarchia.

Przykładowo: jak nazwiesz pistolet “kulomiotaczem” to dalej będzie pistoletem. Lepiej wymyślić własny rodzaj broni. Przekładając to na hierarchię wojskową: może lepiej zostawić normalne nazwy (które też gdzieś były, może zupełnie mieszam z tym serafinem), a zamieszać coś w schemacie, który znamy?

Znowu porównam do “Ef you bawn fi…” – tam był chociażby świetny motyw z pozdrowieniem “Niech cię nic nie zwiedzie”. Wiem, że było tu coś o Koalicji i Unii, ale nawet nie pamiętam, po czyjej stronie byliśmy.

Przykład, gdzie zmarnowałeś okazję na wprowadzenie detalu budującego świat:

Przez moment zawiesił wzrok na oznaczeniach klasy okrętu, jakie zgodnie z tradycją umieszczano na pagonach. Olufenka dobrze wiedziała, że nie potrafił rozpoznać nigdy wcześniej nie widzianego wzoru, oznaczającego statek nadświetlny.

Czemuś nie opisał tego oznaczenia?! Wiem, że to pewnie był kwadracik, kółeczko czy trójkącik, ale przecież można by wprowadzić jakiś inny symbol: zwierzę, półksiężyc, coś ciekawego. Nie pisz, że coś było “inne”, “charakterystyczne”, nie opisuj samego sensu tej inności – pokaż tę inność! 

Spraw, żeby Twój świat nie składał się z odpowiedników zaczerpniętych z naszego świata. Oczywiście nie mówię, że tak nie robisz, bo sporo mogło mi umknąć, ale po prostu zabrakło mi w opowiadaniu takiego worldbuildingu, który zapadły w pamięć.

Poza tym napisane przyzwoicie, choć bez fajerwerków ;) Ale cenię jasność przekazu ponad przesadnie kwiecisty styl, więc i tak na plus. Wstawki naukowe też raczej zrozumiałe, choć trudno było mi się nimi zainteresować, kiedy umykał sens całej historii. 

Na koniec największy plus za tytuł i operowanie nawiązaniami do losowości. To spodobało mi się najbardziej :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki Funie za komentarz i wskazówki

Fakt, pewnie przez tę naukowość i przytłoczenie terminami wiele umknęło. Niestety, to ryzyko jakie podjąłem w tym opowiadaniu i rozumiem wynikające konsekwencje, że nie do każdego ono wtedy trafi. Choć pytanie czy jest taki autor, co absolutnie zachwycił każdego czytelnika na Ziemi ;)

Co z tego, że jest serafin

Zaraz po uwagach Joseheim wrzuciłem jeszcze poprawkę, która mówi, że “serafin” to udoskonalony genetycznie człowiek (jest we fragmencie z Agape). Coś czuję, że mogła zaszkodzić obecność innych terminów w okolicy, co skutecznie odwróciło Twoja uwagę. Ech, nauczka dla mnie, by nie przesadzać z kumulacjami terminologii :)

Przykładowo: jak nazwiesz pistolet “kulomiotaczem” to dalej będzie pistoletem. Lepiej wymyślić własny rodzaj broni. Przekładając to na hierarchię wojskową: może lepiej zostawić normalne nazwy (które też gdzieś były, może zupełnie mieszam z tym serafinem), a zamieszać coś w schemacie, który znamy?

Nie wiem czy dobrze Ciebie zrozumiałem. Generalnie sugerujesz, by używać podobnych nazw, ale mieszać w hierarchii? Okej, tylko wtedy hierarchia bez odniesienia do faktycznej struktury traci moim zdaniem sens – jeśli nie ma batalionu, to po co stopień majora? Jeśli jednostka organizacyjne dzieli się tylko na dwie podjednostki, to po co łańcuch dowodzenia składająca się z jedenastu szczebli? Łatwo to zobaczyć, porównując współczesną Pontyfikalną Gwardię Szwajcarską do Armii USA – zupełnie różne zadania i wynikająca z tego organizacja czy szarże :)

Naturalnie mogę zamienić “tachiarchę” na pułkownika, ale to mieszałoby rangi Pielgrzymów z zupełnie obcym łańcuchem dowodzenia Azzati (gdzie zdecydowałem się na dzisiejsze nazwy, by totalnie nie odlecieć w tym wymiarze). Ponadto coś wewnątrz mnie buntuje się, by dowódcę urojonego typu formacji nazywać “pułkownikiem”, “majorem” itp. Może osobie nieobeznanej z wojskiem wydaje się to okej, ale mnie to strasznie miesza szyki, psuje kontekst, niszczy imersję. Stąd sięgam po nazewnictwo starożytne, choć łańcuch dowodzenia formuję od nowa.

Nie ma co, trudny problem. Fakt, brnę przez to cięższą ścieżką, powinienem bardziej wtedy choćby w tym tekście naświetlić strukturę. Muszę więc zakasać rękawy, by nauczyć się lepiej takie rzeczy tłumaczyć :)

Czemuś nie opisał tego oznaczenia?! Wiem, że to pewnie był kwadracik, kółeczko czy trójkącik, ale przecież można by wprowadzić jakiś inny symbol: zwierzę, półksiężyc, coś ciekawego. Nie pisz, że coś było “inne”, “charakterystyczne”, nie opisuj samego sensu tej inności – pokaż tę inność! 

Tutaj powiem szczerze jestem w kropce – co pokazać, a co nie. Miałem w pierwszych szkicach opis tegoż znaczka (w skrócie okręt z wpisanym w swój schemat diagramem Minowskiego), ale pytanie czy to faktycznie brzmiałoby tak “dziwnie” – czy nie lepiej pozostawić to wyobraźni. Nie twierdzę, że w tym przypadku tak powinno być, ale generalnie gdzieś czułem, że pewne niedopowiedzenie mogło bardziej zadziałać na wyobraźnię czytelnika. 

Spraw, żeby Twój świat nie składał się z odpowiedników zaczerpniętych z naszego świata. Oczywiście nie mówię, że tak nie robisz, bo sporo mogło mi umknąć, ale po prostu zabrakło mi w opowiadaniu takiego worldbuildingu, który zapadły w pamięć.

Generalnie staram się tak robić, choć też nie przesadzać, by czytelnik miał jakiś układ odniesienia, a nie musiał co chwila otwierać “słownik wyrazów wymyślonych przez autora tekstu” :) Ale jak widać muszę się jeszcze więcej nauczyć w kwestii, jak podawać to w przystępnej i zrozumiałej dla większości formie :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie wiem czy dobrze Ciebie zrozumiałem. Generalnie sugerujesz, by używać podobnych nazw, ale mieszać w hierarchii?

Sugeruję, żeby pewna egzotyka nie wynikała z kwestii nazewnictwa. Rycerze Jedi nie są fenomenem z powodu swojej nazwy, tylko przez Moc (która jest fajnym przykładem, że nie trzeba się wysilać z obcojęzycznymi słowami, by stworzyć coś charakterystycznego) i miecze świetlne. Dopiero teraz zrozumiałem, że używasz starożytnych tytułów. Okej, tylko niech to ma jakieś odbicie w fabule. Jak rozumiem tachiarcha u jednych to pułkownik u drugich. Tylko ja, jako czytelnik, chciałbym, żeby ta różnica była widoczna nie w warstwie słownej, lecz w warstwie tego, co mogę sobie wyobrazić. Znowu patrz na Gwiezdne Wojny: tam obie strony są wręcz przerysowane, pewnie dlatego fenomen. Rozumiem, że Ty chcesz coś bardziej realistycznego, więc nie daję Star Warsów jako wzoru, tylko jako kierunek. 

Niech Pielgrzymi i Azatti różnią się powiedzonkami, nawykami, gestami itd. (Jeszcze raz podkreślę, że może takie elementy są u Ciebie, ale mi zwyczajnie umknęły jak wyjaśnienie serafina). Hierarchia nie muszą być zaburzona, ale ja chciałbym widzieć różnice. 

Innymi słowy, pisz tak, by po przeczytaniu czytelnicy mogli grać między sobą w kalambury na wprowadzone przez ciebie pojęcia ;) 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Innymi słowy, pisz tak, by po przeczytaniu czytelnicy mogli grać między sobą w kalambury na wprowadzone przez ciebie pojęcia ;) 

Ciekawa rada. Dzięki za wyjaśnienie i przykłady :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

inaczej być śpiewał!

Literówka

 

oficer bez cienia skruchy[+,] z gniewnym wyrazem twarzy.

Z przecinkiem jakoś lepiej.

 

– Wy­wa­lą cie­bie za to w próż­nię!

– We­pchnę tob…

Z tego co pamiętam, w Esterze też pisałeś w ten sposób. Nie widzę powodu, żeby ci się wtranżalać w dialogi, bo uważam, że powinna w nich dominować wolność twórcza, ale zwracam uwagę, że “ciebie” w miejscu “cię” i “tobie” w miejscu “ci” jest nieortodoksyjne.

 

Na początku trochę się wynudziłem i ogólnie nie odniosłem wrażenia, że Olufenkę czyta się bardzo płynnie. Moje podejście do tekstu zmieniło się, kiedy pojawił się konflikt, w którym mogłem pokibicować – oczywiście Sardarowi ;). Zagadnienia fizyczne wybrałeś sobie niewątpliwie bardzo ciekawe, chociaż przedstawione informacje wydały mi się trochę “suche”. Temat tekstu, ww. zagadnienia i uniwersalna problematyka pasowały jak ulał.

 

Pokręcił głową na te pytania. Lepiej zostawię filozoficzne przemyślenia prawdziwym myślicielom, bo rozważam pewnie na poziomie „mędrca” spod automatu z piwem.

Podoba mi się i nie podoba to zdanie na końcu. Pasuje do Sardara, ale chyba jest sformułowane za bardzo łopatologicznie. A tu widziałbym miejsce na taką prawdziwą wisienkę na torcie : >.

 

Myślę, że twoja twórczość rozwija się w dobrym kierunku i spodziewam się, że prędzej czy później, zostaniesz “opierzonym” autorem. W międzyczasie pisz ^ ^.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za wskazówki. Literówki poprawię, gdy tylko skończy się moratorium z powodu działań jury ;)

Nie widzę powodu, żeby ci się wtranżalać w dialogi, bo uważam, że powinna w nich dominować wolność twórcza, ale zwracam uwagę, że “ciebie” w miejscu “cię” i “tobie” w miejscu “ci” jest nieortodoksyjne.

Smutna prawda jest taka, że o ile w pierwszych szkicach tekstu sprawdzałem dialogi oraz przemyślenia pod tym kątem, to pod koniec zniknęła mi z radaru :( Musze jej nadać wyższą wagę w moim notatniku :P Choć coś czuję, że będzie to jedna z manier, z którą długo będę toczył potyczki.

Podoba mi się i nie podoba to zdanie na końcu. Pasuje do Sardara, ale chyba jest sformułowane za bardzo łopatologicznie. A tu widziałbym miejsce na taką prawdziwą wisienkę na torcie : >.

Hmm, a z ciekawości zapytam, co byś rozumiał pod tą wisienką? ;) Bo masz rację, że Sardar, nie będąc filozofem, uznaje swoje pytania za raczej podstawowe, a może nawet infantylne – stąd taka a nie inna myśl. 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Coś bardziej niepowtarzalnego – nieprzekombinowanego, ale zapadającego w pamięć.

Kwestia mocno subiektywna ;-).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Rozumiem. Dzięki jeszcze raz za komentarz :)

 

Edycja:

Wyniki ogłoszone, czyli moratorium chyba skończone :) Poprawiłem literówki znalezione przez Nevaza :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Research taki, że mucha nie siada. A przynajmniej ja jestem za cienka w uszach, żeby się czepiać. Czyli poziom nader wskazany w tym konkursie. ;-) Bardzo daleko poleciałeś z tą fizyką. To już nie jest jazda po bandzie, tylko pół długości Plancka za nią, przy mocnym podpieraniu się zasadą nieoznaczoności. ;-)

Historia bardzo interesująca, wciągnęła od początku, z zainteresowaniem śledziłam losy statku. Dużo położyłeś na szale. Zakończenie jak dla mnie trochę za bardzo rozmyte – wolałabym wiedzieć więcej po lekturze. Ale zrzućmy to na karb krępującego limitu.

Bohaterowie ładnie zróżnicowani, na swój sposób logiczni. Spodobało mi się, jak dodawałeś różne informacje wzbogacające ich wizerunki – a to książka w prezencie, a to kuleczka. Nie miałam żadnych problemów z odróżnieniem tych dobrych od złych. Uważam, że ktoś jednak powinien wcisnąć temu sukinsynowi kuleczkę w dupę. Przez pępek.

Bazujesz na już wcześniej zbudowanym świecie. Z jednej strony to dobrze, bo jest bogaty i tę jego złożoność można rozpoznać po rzucanych cieniach. Z drugiej – są wady, bo gubiłam się we wszystkich tytułach czy może stopniach. W Twoim świecie pewnie każde dziecko wie, czym jest serafin. A mi się to tylko z aniołami kojarzy…

Interesujący tytuł. I zachęca do zajrzenia, i kojarzy się z fizyką kwantową…

Warsztat prawie bardzo dobry (widać dopracowanie tekstu), ale czasami coś mi cichutko zazgrzytało. Drobiazgi – niezupełnie dobrze dobrane słowo, niepotrzebnie dwuznaczne zdanie itp.

Przekroczenie limitu trochę Ci zaszkodziło. U mnie pierwsze miejsce do spółki z SHADZIOWATYM. Gdybyś nie miał minusów na starcie…

Aha – w głosowaniu byłam na tak. Ale to już pewnie wiesz.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za klika, nominację i TAKa :) Powiem szczerze, że to więcej niż się spodziewałem, gdy dopieszczałem tekst, patrząc jednocześnie na poziom innych pisarzy :)

Uważam, że ktoś jednak powinien wcisnąć temu sukinsynowi kuleczkę w dupę. Przez pępek.

Zastanawiałem się, czemu przez pępek, ale potem przypomniał mi się Alan Rickman i pewien motyw z łyżką ;)

Bazujesz na już wcześniej zbudowanym świecie. Z jednej strony to dobrze, bo jest bogaty i tę jego złożoność można rozpoznać po rzucanych cieniach. Z drugiej – są wady, bo gubiłam się we wszystkich tytułach czy może stopniach. W Twoim świecie pewnie każde dziecko wie, czym jest serafin. A mi się to tylko z aniołami kojarzy…

I kolejny głos, który wskazuje ten sam obszar twórczości, nad którym powinienem się nie tyle pochylić, co raczej dokonać gruntownej analizy, jak dobrze robić “worldbuilding” :)

Jeszcze raz dzięki!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zastanawiałem się, czemu przez pępek,

Dobrze kombinujesz. Są inne drogi, ale jedna bezpośrednia i krótka, druga naturalna… ;-)

Babska logika rządzi!

;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Początek mnie nie kupił, bo trochę pogubiłem się w mnogości postaci i wydarzeń okraszonych naukowymi wyjaśnieniami. Ale z czasem było tylko lepiej. Gdy serafin czytał książkę Olufenki, miałem wrażenie jakbym znowu czytał “Jeszcze krótszą historię czasu” Hawkinga – coś szalenie interesującego, ale co często musiałem brać na słowo, zważając, że moja wiedza fizyczna jest, ubierając to w eufemizm, średnia. ;) Dlaczego też gratuluję porządnego researchu i przede wszystkim zgrabnego przełożenia ciężkiego, fizycznego bełkotu na język przystępny dla laika.

Końcówka spodobała mi się najbardziej przez to, że jest zwyczajnie życiowa. Że happy endy nie są obowiązkowe, a ich totalne przeciwieństwa także mają rację bytu. Z drugiej strony komandosi krwawo przejmujący cywilny statek medyczny… wow, prawdziwi profesjonaliści. Tylko chyba w skórowaniu mięsa, a nie w wojowaniu.

Bardzo mi się podobało. Pozdrawiam!

 

Dziękuję za opinię Jasna Strono :)

Z drugiej strony komandosi krwawo przejmujący cywilny statek medyczny… wow, prawdziwi profesjonaliści. Tylko chyba w skórowaniu mięsa, a nie w wojowaniu.

Poprawię kolegę, że okręt do końca cywilny nie był – miał własną zbrojownię i piechotę okrętową :) Ale poza tym masz całkowitą rację – plan ludzi Sardara nie przetrwał kontaktu z wrogiem, gładkie przejęcie przerodziło się w jatkę, jak wbrew pozorom wiele improwizowanych akcji sił specjalnych w naszej historii (a nawet nielicha część dobrze zaplanowanych). Ot, jak wspomniałeś, życie – nawet jeden głupi, nieprzewidziany szczegół kładzie na łopatki całe plany.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tak myślałem, że coś mnie ominęło, gdy czytałem, dlatego bynajmniej się nie czepiam. :D

Żałuję tylko, że przeczytałem tekst tak późno, bo dorzuciłbym swoje pół głosu do głosowania Loży. Niech będzie przeklęta sesja! ;_;

Nie musisz tak przeklinać sesji ;) Jak widać z komentarzy nad naszymi, wiele jeszcze do poprawy przede mną. Ale bardzo dziękuję za pochlebną opinię :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Żałuję tylko, że przeczytałem tekst tak późno, bo dorzuciłbym swoje pół głosu do głosowania Loży.

To wiedz, MrB, że ja też żałuję. :P

Do ostatniej chwili chciałem tajnie nominować (jako juror mogłem tylko w ten sposób), ale skoro nie dałoby to TAKa, zrezygnowałem…

Także widzisz – egzaminów masz trzy terminy (minimum), a szansę na nominowanie Olufenki tylko jedną ;D

 

 

 

Jutro komentarz jurorski ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Pudło, Count! Dostaję szału, gdy muszę się czegoś uczyć drugi raz, żeby iść i poprawiać, więc to nie wchodzi w rachubę. :D

Natomiast szanowna Olufenka, choć bardzo zgrabna, pozbawiona wad nie jest, dlatego wierzę, że moje i Twoje domniemane pół TAK-a tylko zmotywuje NoWhereMana do machnięcia czegoś jeszcze lepszego w niezbyt odległej przyszłości. Stawką jest w końcu cały TAK. :D

Pocieszę Was o tyle, że tekst i tak przepadł w głosowaniu stosunkiem 2:6, więc jeden, a nawet dwa TAK-i nic by nie zmieniły. Ale, kurczaczek, niechże Dyżurni korzystają ze swoich mocy!

Babska logika rządzi!

Ale to też trochę ryzyk-fizyk autora wrzucać opowiadanie na koniec miesiąca. Wina leży pośrodku! ;)

Oj tam, oj tam… Tydzień przed końcem i jeszcze było pięć dni w czerwcu. Ja zdążyłam nominować, chociaż po tajniacku.

Babska logika rządzi!

Pudło, Brightside! Nikt nie wspominał, że masz się do sesji uczyć więcej niż raz! Pytanie, kiedy zaczniesz… ;)

 

Żartuję, oczywiście. Te “przyjemności” lepiej mieć z głowy jak najwcześniej…

 

No tak, trochę się zmarszczyłem widząc ten stosunek. Ale, widać, Loża nie lubi rasowego hard SF :D

Innym razem, panie Znikąd-Donikąd :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie cała Loża, dwójka amatorów się znalazła. ;-)

Babska logika rządzi!

Oho, człowiek śpi, a dyskusja nadal się toczy :) Jak wspominałem – dla mnie już sporym osiągnięciem jest już nominacja, o zwycięstwie w konkursie nie wspominając :) Zważywszy na długość całego stażu pisarskiego, ilość rzeczy do poprawy w warsztacie itp. to jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie nim osiągnę poziom porównywalny z obecnymi opierzonymi. A i dobry pomysł nie zaszkodzi, bo z twórczością jak z sinusoidą – jedna wena lepsza, druga gorsza. Nie dziś, nie jutro, nie pojutrze, ale za rok-dwa – któż wie ;) Grunt to wyciągać wnioski i przepracowywać słabe fragmenty :)

panie Znikąd-Donikąd

Nim zaczniemy iść w stronę pewnej piosenki Beatlesów, uściślę tylko, że geneza ksywki tkwi w pewnym serialu z lat dziewięćdziesiątych :) Miał fajny muzyczny motyw główny, pomysł na fabułę, choć klasykiem na miarę “Z Archiwum X” niestety nie jest. Studio ścięło go po pierwszym sezonie. Szkoda :P Polscy tłumacze z Polsatu oczywiście popisali się, tłumacząc tytuł jako “Człowiek bez przeszłości”, co pasowało do treści, ale nie do końca odzwierciedlało sens tytułu.

tylko zmotywuje NoWhereMana do machnięcia czegoś jeszcze lepszego w niezbyt odległej przyszłości

Pomysły już mam, po drodze jednak urlop z dala od komputera. Ale myślę, że do końca sierpnia uda się jeden z nich ukończyć – oby poziom był zadowalający. Po drodze mam też kilak wprawek, gdzie będę się starał wcisnąć treść w maksymalnie 15k znaków. Kto wie, może któryś okaże się w jakikolwiek sposób zjadliwy dla szerszej publiki, ale na razie jestem pełen podziwu dla profesjonalnych autorów szortów (tyle treści zmieścić w tak małej ilości znaków) oraz programistów 7-ZIPa (jak napisać program kompresujący kilkadziesiąt bajtów w zaledwie jeden).

Ale to też trochę ryzyk-fizyk autora wrzucać opowiadanie na koniec miesiąca.

Spokojnie panie managerze, pracuję nad usprawnieniem procesu produk… twórczego ;) Będzie pan zadowolony [cichutko: oby]  :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Solidne, pełnokrwiste hard-SF; pomimo pewnych niedociągnięć bardzo mi się podobało. Pierwsze akapity niby klasyczne (tajemnicza katastrofa), a jednak przykuły moją uwagę scenerią, którą bardzo lubię (kosmos, yay!) i odpowiednią dozą "naukowych" wstawek. Przed oczami stanęła proza Petera Hamiltona, i to z tych mniej monotonnych fragmentów.

Żeby nie było tak różowo w dalszej części bywało różnie – szczególnie pierwsza część tekstu obfituje w opisy, które chyba mogłeś sobie darować, nadają realizmu, nie są jednak niezbędne. Mogłeś też przedstawić je w sposób bardziej przyjazny czytelnikowi – wtedy lektura sprawiłaby satysfakcję zdecydowanie większej liczbie czytelników.

Immersja trzyma poziom, choć cierpi nieco w momentach takich jak rozmowa Olufenki i Jumaany – wstawka odnośnie tuneli czasoprzestrzennych wybija po prostu z rytmu… To jednak chyba tylko kwestia doświadczenia, a biorąc pod uwagę limit znaków… do wybaczenia ;)

Mnie z podobną tematyką zaznajomiły książki Michio Kaku, więc skutecznie odegnałem znużenie i popłynąłem fabułą.

Postaci sprawnie wykreowane, a co najważniejsze "czułem je". Miały swoją motywacje, cele… Biedna Jumaana. Po tym co jej zrobił Sardar, serdecznie chłopa znielubiłem ;D

I dlatego też zakończenie nieszczególnie mnie satysfakcjonuje, zaś próba przywrócenia przez niego sytuacji sprzed wpływu Olufenki zdaje się naiwna, ale to już chyba kwestia samego bohatera, nie autora.

Konstrukcja (wszech)świata – godna pochwały. Szczegółów niewiele, a naprawdę sprawnie potrafiłeś go wykreować…

Do słabostek zaliczam zaś jednostajność narracji – przydałyby się jakieś przyspieszenia w stylistyce, bo zwroty akcji wypadały dość blado. Więcej "mięcha" jednym słowem ;)

Warsztat po prostu dobry. Bez fajerwerków, ale też nie można się jakoś bardziej przyczepić.

Tytuł dobrze komponuje się z treścią – spodobał mi się.

Tyle od Counta. W moim prywatnym zestawieniu, zdobywszy 83 primapunkty, opowiadanie zajęło pierwsze miejsce. Gratuluję zwycięstwa w konkursie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję za opinię :)

Mogłeś też przedstawić je w sposób bardziej przyjazny czytelnikowi – wtedy lektura sprawiłaby satysfakcję zdecydowanie większej liczbie czytelników.

Wiem, że już trochę czasu minęło, ale czy masz może jakiś przykład z tekstu na tak nieprzyjazną ekspozycję i co byś widział tam do poprawy? Z góry wielkie dzięki :)

I dlatego też zakończenie nieszczególnie mnie satysfakcjonuje, zaś próba przywrócenia przez niego sytuacji sprzed wpływu Olufenki zdaje się naiwna, ale to już chyba kwestia samego bohatera, nie autora.

Może naiwna, a może Olufenka, cokolwiek nie zrobiła, zawsze niszczyła ten statek i zabijałą tych ludzi :) Jakby to ujęło rodzeństwo Lutece… :)

Do słabostek zaliczam zaś jednostajność narracji – przydałyby się jakieś przyspieszenia w stylistyce, bo zwroty akcji wypadały dość blado. Więcej "mięcha" jednym słowem ;)

Pytanie doprecyzowujące – czy masz na myśli spowalnianie przez za bardzo rozbudowane zdania, opisy, przymiotniki w takich “zwrotnych” momentach?

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wiem, że już trochę czasu minęło, ale czy masz może jakiś przykład z tekstu na tak nieprzyjazną ekspozycję i co byś widział tam do poprawy?

Ach, wyłuskałeś to kontrowersyjne zdanie z mojej recenzji :D

Widzisz – podczas lektury myślałem sobie, że ten element science jest momentami zbyt wyraźny, że opłaciłoby się go nieco spłycić, zatrzeć…

Ale teraz w sumie nie jestem tego pewien – w końcu, starając się pisać dla wszystkich, dojdziesz wreszcie do momentu, że będziesz pisał… dla nikogo. A to jeszcze gorzej :D

No i po czasie bardziej doceniam te aspekty.

Weźmy na przykład taki fragment:

Tunele czasoprzestrzenne Ellisa-Morrisa-Thorne’a bazowały na szczególnych metrykach powstałych z przekształceń równań ogólnej teorii względności Einsteina. Rozpatrywane jako matematyczna ciekawostka, praktycznie nie miały prawa istnieć w postaci makroskopowej. Kosmos wyciągnął bowiem w obronie kij – rozwiązanie wymagało użycia egzotycznych materii o ujemnej masie, których uzyskanie wiele cywilizacji uznawało za niemożliwe. Do tego sam proces generowania gardzieli stwarzał zagrożenie dla otoczenia, nie wspominając o olbrzymich energiach potrzebnych do przeprowadzenia.

Widać, że rozumiesz co piszesz i starasz się to przekazać czytelnikowi, ale część może pogubić się w zawiłościach. Czytałeś Hyperiona Dana Simmonsa? On miał swój napęd Howkinga, jednak przedstawił go bardzo oszczędnie. Bardziej skupił się dopiero przy datasferze.

 

Niemniej, teraz byłoby mi trochę szkoda, byś rezygnował z takich elementów… W końcu tym stoi hard-SF, między innymi dzięki temu to opowiadanie jest takie dobre :)

 

Pytanie doprecyzowujące – czy masz na myśli spowalnianie przez za bardzo rozbudowane zdania, opisy, przymiotniki w takich “zwrotnych” momentach?

Tak. Później, gdy już przedstawiłeś większość “faktów” było lepiej, jednak do połowy tekstu akcja trochę się rwała przez wstawki. Pytania, czy da się to zmienić w tak krótkiej formie…

Ja miałem ten problem w Sercu wulkanu. Zdecydowałem się na szybki pakiet informacyjny, ale czy to dobra droga, trudno powiedzieć…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Widać, że rozumiesz co piszesz i starasz się to przekazać czytelnikowi, ale część może pogubić się w zawiłościach.

Powiem szczerze, że gdyby nie fakt, że praca powstała na konkurs Science 2017, to pewnie faktycznie ograniczyłbym te wstawki – staram się wystrzegać przed zbyt długimi przejawami “technopornografi” oraz infodumpów. Tutaj uznałem, że ryzyko ich wrzucenia warte jest świeczki :)

Dzięki za pozostałe doprecyzowania :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

W moim przypadku ryzyko się bardzo opłaciło. :-) Ogólnie, przegrany nie wyszedłeś. ;-) Ale pióro odleciało. :-(

Babska logika rządzi!

W moim przypadku ryzyko się bardzo opłaciło. :-) Ogólnie, przegrany nie wyszedłeś. ;-) Ale pióro odleciało. :-(

Bywa :) Decyzja podjęta, tekst napisany i opublikowany, zyski skatalogowane, wnioski wyciągnięte – nie ma co płakać nad zamkniętymi drzwiami i gdybać, co jest za nimi :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Kawał solidnego SF. Porządne przygotowanie naukowe, całość historii trzyma się kupy, chociaż nawet jako fan twardego SF, gubiłem się. Na opowiadanie, trochę zbyt rozbudowane, aż się prosiło żeby zrobić wycinkę do 40k. Za to dobra podstawa do powieści. Tylko dla mnie to nadal za mało. Najbardziej bolał mnie brak odczuć podczas lektury. Nie związałem się z bohaterami, nie czułem się częścią tej historii, nie było dramatu w dramacie. Gdy zasiadałem do pisania komentarza, przyszło mi do głowy, że twój tekst najbardziej przypominał mi Star Trek, a ja niestety nie jestem fanem. Choć szacunek mój ma, tak jak powyższe story.

Podsumowując, kawał dobrej roboty, zasłużone zwycięstwo, ale mną nie targnęło.

Tak to już jest, że w nie każdy gust się trafia, ale dzięki za dobre słowo Darconie :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo dobre opowiadanie, a byłoby świetne, gdyby nie parę niedociągnięć. Jest trochę zgrzytów stylistycznych (to nieco większy problem) i kłopotów z przecinkologią (to akurat mniejszy). Ogólnie opowiadanie jest nieco nierówne, momentami “chropowate” (i nie mówię tu o ustępach typowo naukowych), przez co nie całkiem płynnie się je czyta. Sporo infodumpów, z których część można by przearanżować, część skrócić, a część w ogóle wywalić. Z drugiej strony, opowiadanie spełnia przez to lepiej science’owe wymogi konkursu, ale naukowych smaczków jest tak dużo, że imho obroniłyby się bez wykładów nt. podstaw typu teoria względności. Udział w konkursie, paradoksalnie, zaszkodził temu opowiadaniu, choć bez niego pewnie by nie powstało, porąbane to życie :P. Brakowało mi też jakiegoś zwrotu akcji pod koniec. Od momentu przejęcia statku wszystko było dość przewidywalne, takie dożynanie watahy. Wszystkie uwagi przekazuję w dobrej wierze, żebyś to dopracował i wymiatał na przyszłość :D.

Dobra, pomędziłem, żeby dać zadość obiektywizmowi, a teraz plusy :). Mimo wszystko od strony naukowej dopracowane bardzo dobrze. Fabularnie i pod kątem wymyślonej intrygi zjada główną konkurencję, w postaci Shadziowatego, na śniadanie. Momentami, zwłaszcza tam gdzie jest więcej dialogów, łapiesz fajny flow i wtedy bardzo dobrze i płynnie się to czyta. Świetne fragmenty opisujące jak to wszechświat walczy z paradoksami, tworzonymi przez ludzkość, mogłoby być tego więcej :).

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Dzięki za opinię, Bailoucie i gratuluję setnego komentarza (licząc razem z tymi od betujących). Toś się wpasował :)

Z drugiej strony, opowiadanie spełnia przez to lepiej science’owe wymogi konkursu, ale naukowych smaczków jest tak dużo, że imho obroniłyby się bez wykładów nt. podstaw typu teoria względności.

Jak pisałem Hrabiemu, gdyby nie konkurs pewnie skończyłoby się na stwierdzeniu: “Każda metoda podróży nadświetlnej, rozpatrywana bez dodatkowych założeń, była równoznaczna z podróżą w czasie”. Tutaj niestety przeważyła moja brzydka wada, czyli zbytnie, wręcz nauczycielskie, wchodzenie w szczegóły opisu, bo bardzo chciałem wyjaśnić dlaczego tak jest. Uznałem, ze na konkurs Science wypada – jak widać w konkursie się opłaciło, poza nim spadła bardzo słuszna krytyka.

Udział w konkursie, paradoksalnie, zaszkodził temu opowiadaniu, choć bez niego pewnie by nie powstało, porąbane to życie :P

Powstałoby, powstało, bo temat miałem spisany w moim internetowym kajeciku, gdzie trzymam pomysły na opowiadania ;) Choć pewnie nie w takim kształcie – między szkicem a formą finalną jest różnica jak stąd do Jowisza. Inna forma, inna treść, dużo rzeczy innych. Może kiedyś napiszę coś bliższego oryginalnej propozycji, choć już bez tak mocnych wstawek naukowych ;)

Brakowało mi też jakiegoś zwrotu akcji pod koniec. Od momentu przejęcia statku wszystko było dość przewidywalne, takie dożynanie watahy.

Szczerze powiem, że w moim odczuciu też serafinowi szło za łatwo – stąd dołożyłem te 5k znaków, by rozwodnić niektóre infodumpy oraz by nikt nie odniósł wrażenia, że Sardarowi miał fory od Mistrza Gry ;) Choć i tak aż prosi się o dołożenie dodatkowego problemu. Ale cóż, gdy limit obecny, trzeba coś ciąć. No i padło na zbyt szczegółowy opis przygotowań i walk o statek :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Trochę tego, trochę tamtego:

 

Oprócz zniszczeń spostrzegła coś jeszcze / W poprzednim zdaniu masz inny żeński podmiot, więc tu trzeba dodać Olufenkę: Oprócz zniszczeń Olufenka dostrzegła coś jeszcze

 

Co ja zrobiłam?! – pomyślała z trwogą dowódczyni wojskowego okrętu szpitalnego „Świt jutra” / Czytałem ten początek chyba z cztery razy i za każdym razem w tym momencie pojawiała się myśl: “Aha, autor stwierdził, że trzeba jakoś przemycić informację, że bohaterka jest kapitanem”. I przemyciłeś. Jak pięścią w nos. W moim odczuciu bardzo sztucznie i niezgrabnie

 

Nie miała nawet pewności, czy ktokolwiek wewnątrz przeżył / Ze względu na kontekst: Olufenka nie miała nawet pewności…

 

W najgorszym razie niedokończony korytarz pozostanie czarną dziurą. W najlepszym – „Świt jutra” zostanie anihilowany w efektowny sposób podczas przejścia / Powt.

 

Oczywiście w idealnym świecie powinny znajdować się / Oczywiście w idealnym świecie punkty powinny znajdować się

 

Zaś tego, czy w przewidywalnej przyszłości istnieje możliwość kontynuowania nadświetlnej tułaczki do celu, nikt nie mógł zagwarantować / będzie istniała

 

Jeśli nie mogą ocalić całego świata, to chociaż kilka istnień wystarczy / Lepiej wybrzmi tak: Jeśli nie mogą oclić całego świata, to wystarczy chociaż kilka istnień

 

Na razie ani słowa nikomu spoza mostka, jeśli nie musi wiedzieć / Na razie ani słowa nikomu spoza mostka, jeśli nie będzie to konieczne

 

Grubo ponad tysiąc żołnierzy zajmowało każdy metr kwadratowy olbrzymiego hangaru, tłocząc się między wahadłowcami ratunkowymi czy skrzyniami, upchanych jak konserwa w puszce / Do czego odnosi się “upchanych”? Bo odmiana nie wskazuje ani na żołnierzy, a ni na skrzynie, ani w ogóle na coś.

 

Tylko czy okręt szpitalny może mieć dość przestrzeni w owym pomieszczeniu, by przechować tyle sprzętu? / Zbędne

 

Bladolica dziewczyna wątpiła, by dla zrobienia miejsca dowódczyni zechciała wyrzucić w próżnię zapasy medyczne / Niezgrabnie. Bladolica dziewczyna wątpiła, żeby dowódczyni zechciała zrobić miejsce dla broni i wyrzucić w próżnię zapasy medyczne

 

oraz plotki o złym stanie systemów podtrzymywania życia „Świtu jutra”, nie projektowanych z myślą o tak licznej grupie przebywających na pokładzie ludzi / oraz plotki o złym stanie systemów podtrzymywania życia „Świtu jutra”, którego nie zaprojektowano z myślą o tak licznej grupie pasażerów

 

Panującą atmosferę określiłaby więc eufemistycznie jako „zdemoralizowaną” / Podmiot. Panującą atmosferę Agape określiłaby więc…

 

Będąc szeregową, Agape dbała wyłącznie o własną skórę – plany, strategia i taktyka to nie jej broszka. Zaś dzięki szczęściu weszła w posiadanie ciekawej informacji, która pomoże żołnierce wkupić się w łaski wyższych stopniem, zwłaszcza skłóconego z dowodzącą statkiem oficera w randze tachiarchy. Prywatnie uważała, że kobieta powinna dostać po wszystkim medal za bohaterstwo / Niezgrabnie. Może tak: Jako szeregowa Agape dbała wyłącznie o własną skórę – plany, strategia i taktyka to nie była jej broszka. Ale dzięki szczęściu weszła w posiadanie ciekawej informacji, która mogła pomóc we wkupieniu się w łaski wyższych stopniem, zwłaszcza oficera w randze tachiarchy, skłóconego z pułkownik Olufenką. Prywatnie Agape uważała, że dowódczyni powinna dostać po wszystkim medal za bohaterstwo

 

Dalszą drogę zastąpił wojskowy mający szarżę hoplity stając pomiędzy nią a otwartą klapą wahadłowca, którego wnętrze służyło za kwaterę oficerską / Dalszą drogę zastąpił jej wojskowy w szarży hoplity. Mężczyzna stanął pomiędzy Agape a otwartą klapą wahadłowca, którego…

 

Podziałało. Siedzący wysoki, udoskonalony genetycznie człowiek – czy też serafin, jak zwano jego rodzaj – wyłączył wyświetlacz pełen kolorowych wykresów, a następnie przeniósł całą uwagę na szeregową / Podziałało. Siedzący przy stole wysoki, udoskonalony genetycznie człowiek – czy też serafin, jak zwano jego rodzaj – wyłączył wyświetlacz pełen kolorowych wykresów, a następnie przeniósł całą uwagę na szeregową. Z tym stołem to strzelam. Może być coś innego. Ale coś tam dodaj.

 

Od dawien dawna zabierała ów egzemplarz raczej z obowiązku / Olufenka od dawien dawna…

 

Nawet ładnie kontrastowałby z jej ciemną jak węgiel cerą i szarymi oczyma / Ten opis przydałby się trochę wcześniej

 

Wykonała wymuszony gest, proponując gościowi do siedzenia drugi taboret / Zbędne

 

Bawił się przy tym wykonaną z chromu kuleczką, wyglądającą na wyciągniętą z pudełka płatków śniadaniowych, zręcznie manipulując ruchem tejże między palcami dłoni / …zręcznie manipulując jej ruchem między palcami. Bez dłoni. Można się domyślić, że nie chodzi o palce u stóp.

 

Egzin, średzin / Jeżeli to miało być obraźliwe, to może raczej “egzin, sranzin” (od srania) albo coś w tym stylu

 

Inne planety nie mają prawa się liczyć, prawda? / Inne planety się nie liczą, prawda?

 

Zrozumiałam za pierwszym razem słowa, tak twoje, jak i Ulgrina / Przecinek

 

Pozwoliła, by odczuwany gniew był już wyraźnie słyszany / Zbędne

 

Ja dowodzę statkiem / Dowodzę statkiem

 

Nie mogąc się skupić, zaczęła krążyć z kubkiem po pokoju, między stolikiem, półkami a składanym łóżkiem, czekając, aż emocje po spotkaniu opadną / Kontekst, zbędne

 

Usiadła na automatycznym taborecie, który wjechał za kobietą do pomieszczenia / …który wjechał za nią do pomieszczenia

 

Wobec braku pytań Olufenka kontynuowała dalej / Jak kontynuowała, to wiadomo, że dalej

 

Nie rozumiał, czemu kabtanka w chamski sposób zachowywała się wobec niego / Po pierwsze szyk. Po drugie: “zachowała się w chamski” sposób to brzmi trochę jak oskarżenie z podstawówki. Nie rozumiał, czemu kabtanka zachowała się wobec niego oschle / nieprofesjonalnie / niegrzecznie itp.

 

Zamknął książkę z trzaskiem / Podmiot. Sardar zamknął…

 

Nie miał jeszcze pełnego obrazu, co dowódczyni statku próbowała ukryć / Nie miał jeszcze pełnego obrazu tego, co dowódczyni statku próbowała ukryć

 

Nagle oprzytomniał – od minuty czujka dawała mu znać o niebezpieczeństwie! / Zbędne

 

Klnąc, błyskawicznie dopadł drzwi, za którymi już czekał intruz / Intruzem to był on, więc zupełnie nie pasuje

 

Musiała wyjść, gdy tylko Babadżiba zadała to pytanie / Podmiot. Olufenka musiała wyjść…

 

…takie jak antygrawitacja, napęd bezinercyjny, czy niwelowanie siły bezwładności / Bez przecinka

 

Ale w oczach starszej kosmonautki widać było, że nie kupiła uspokajających zdań / …uspokajających zapewnień?

 

Nie mogąc znieść wzbudzonego poczucia winy, pułkownik grzecznie wymówiła się / Zbędne

 

Wskazał palcem wyświetlane obliczenia / Zbędne

 

Musieli odbić ten ważny punkt, bo przebywający wewnątrz załoganci mogli wyłączyć proces wypromieniowywania ciepła, generowanego przez niemal wszystko, co działało lub żyło wewnątrz okrętu, zamieniając środek w piekarnik / …co działało lub żyło wewnątrz okrętu, zamieniając go w piekarnik

 

No dobra. To nie jest wszystko. Jakiś ułamek – bo językowo masz dużo chwastów i śmieci. Ogólnie piszesz poprawnie, ale w szczególe w wielu miejscach język ci się wymyka, czasem jest czegoś za dużo, czasem jest niezgrabnie lub sztywno, czasem w złym kontekście, czasem podmioty znikają, różne rzeczy. Ale masz umiejętności i możliwości, żeby pisać lepiej, jeżeli się postarasz i popracujesz nad kwestiami technicznymi, rzemieślniczymi.

Poza językiem dopracowania wymagałyby sylwestki bohaterów – czasem ich przemyślenia czy dialogi wypadają sztywno, łopatologicznie, tak jakby pisane od linijki. No i elementy science mogłyby być lepiej i mocniej wplecione w tekst – szczególnie w scenie, w której Sardar włamuje się do kajuty Olufenki urządzasz czytelnikowi strasznie długi wykład, zarzucasz informacjami, zamiast zrobić to mimochodem, bardziej naturalnie.

Tyle, jeżeli chodzi o minusy. A plusy –

Sama historia bardzo mi się podobała – dylemat moralny, bunt, gorzkie zakończenie i dobrze ujęty kontrast nie tylko pomiędzy dwoma innymi kulturami, ale też pomiędzy personelem szpitala (czyli ludźmi nastawionymi na leczenie) a żołnierzami (którzy nawet w dobrych intencjach instynktownie i częściej wybiorą siłowe rozwiązanie). Na plus również sama Olufenka.

Dziękuję, Rorschachu, za wskazówki. Poprawię dzisiaj późnym wieczorem, gdy doczłapię się do domu. Jak pisałem, z zarzutami o infodump się zgadzam. Wybrałem taką formę pod konkurs, gotowy ponieść konsekwencję. Normalnie staram się unikać tak łopatologicznych wyjaśnień ;) Dialogi zaś to temat rzeka, będę ich mocniej doglądał w następnych tekstach :) Mam natomiast prośbę o uściślenie, bo jak zapewne zauważyłeś, nadużywam podmiotu domyślnego. Stąd na przykładzie:

Zamknął książkę z trzaskiem / Podmiot. Sardar zamknął…

Czy wymienienie podmiotu jest tutaj konieczne, bo istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś inny zamknął książkę? Poprzedzający akapit to tłumaczenia, więc ciężko podejrzewać Wszechświat o nagłą personifikację i poruszenie kartek. W moich myślach ominięcie podmiotu miało zdynamizować zdanie. Jakie wskazania miałbyś co do stosowania domyślnych podmiotów, by ich nie nadużywać?

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zamknął książkę z trzaskiem / Podmiot. Sardar zamknął…

 

Czy wymienienie podmiotu jest tutaj konieczne, bo istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś inny zamknął książkę? Poprzedzający akapit to tłumaczenia, więc ciężko podejrzewać Wszechświat o nagłą personifikację i poruszenie kartek. W moich myślach ominięcie podmiotu miało zdynamizować zdanie. Jakie wskazania miałbyś co do stosowania domyślnych podmiotów, by ich nie nadużywać?

 

Zacznijmy może od tego, po co nam w ogóle podmiot domyślny. W jakich sytuacjach go używamy? Odpowiedziałbym: w takich, w których użycie podmiotu gramatycznego byłoby powtórzeniem informacji, zaburzeniem rytmu, ciągłości i płynności komunikatu.

Na przykładzie z twojego tekstu:

 

Sardar (podmiot gramatyczny) zamknął książkę z trzaskiem. Nie miał (podmiot domyślny) jeszcze pełnego obrazu tego, co dowódczyni statku próbowała ukryć. Raczej jednak wątpił (podmiot domyślny), by miłośniczka historii nagle zaczęła dla przyjemności rozwiązywać równania probabilistyczne. Co strzeliło do łba tej babie?! Nagle oprzytomniał (podmiot domyślny) – od minuty czujka dawała znać o niebezpieczeństwie! Klnąc, błyskawicznie dopadł (podmiot domyślny) drzwi.

 

Używasz tutaj podmiotu domyślnego i używasz go dobrze – bez sensu byłoby przecież pisać – Sardar zamknął książkę. Sardar nie miał jeszcze pełnego obrazu. Sardar wątpił. I tak dalej. Wyszłaby z tego narracja dla idiotów, zacinająca się, zaśmiecona, z powtórzoną informacją.

A teraz cofnijmy się parę akapitów wstecz:

 

Sardar (podmiot) pamiętał aforyzm na ten temat: „Przyczynowość, względność, nadświetlność. Wszechświat (podmiot) wybrał dwie pierwsze”. I zaraz pod tym komentarz autora: „Jednak chciwa ludzkość (podmiot) łapczywie sięgnęła po wszystkie trzy”.

Tunele czasoprzestrzenne Ellisa-Morrisa-Thorne’a (podmiot) bazowały na szczególnych metrykach powstałych z przekształceń równań ogólnej teorii względności Einsteina. Rozpatrywane jako matematyczna ciekawostka, praktycznie nie miały (podmiot domyślny: tunele) prawa istnieć w postaci makroskopowej. Kosmos (podmiot) wyciągnął bowiem w obronie kij […].

W obliczu tak postawionego problemu, Wszechświat (podmiot) nie złożył broni. Odrzucił (podmiot domyślny: wszechświat) kij i chwycił (podmiot domyślny: wszechświat) obosieczny miecz dotychczas hipotetycznych dwóch zasad, pierwotnie wysnutych przed wiekami: ochrony chronologii Hawkinga oraz samospójności Nowikowa. Choć nieco zmienione w stosunku do zaproponowanej przez twórców treści, oba pilnowały, by ruch nadświetlny odbywał się zgodnie z ustalonym porządkiem.

Jednak ludzkość, jak to ona, zaczęła naginać je do własnych celów. A Kosmos (podmiot) patrzył. I kto wie, czy nie przygotowywał (podmiot domyślny: kosmos) teraz karabinu maszynowego na krnąbrne dzieci Thiru.

Zamknął (podmiot domyślny: kosmos) książkę z trzaskiem.

 

Trochę to skróciłem. Właściwie to więcej niż trochę – pomiędzy “Sardar pamiętał” a “zamknął książkę” jest w sumie kilka różnych podmiotów i dwa tysiące znaków. Ponad strona maszynopisu znormalizowanego. O czym jeszcze za chwilę. Tymczasem –

Zwróć uwagę, że na ogół za podmiot domyślny bierzemy najbliższy wcześniejszy podmiot w tym samym rodzaju. Mówisz: ciężko podejrzewać Kosmos o to, że zamknął książkę. I tak, masz rację. Zdania “A Kosmos patrzył. I kto wie, czy nie przygotowywał teraz karabinu maszynowego na krnąbrne dzieci Thiru” są poprawne gramatycznie. Tak samo zdanie: “Zamknął książkę z trzaskiem“. W dodatku rozdziela je akapit, więc nawet nie można powiedzieć, że są o tym samym. No i przecież każdy średnio rozgarnięty czytelnik domyśli się, że chodzi nie o Kosmos, a o Sardara. Właśnie, domyśli się.

Nasze mózgi pracują w określony sposób, w określony sposób przyjmują i przetwarzają dane. To znaczy, że kiedy czytasz i natrafiasz na zdanie z podmiotem domyślnym (”Zamknął książkę”), twój mózg automatycznie sięga po najbliższy odpowiedni rodzajowo podmiot (”Kosmos”). Mózg nie jest głupi, więc jeżeli podmiot nie pasuje do zdania (Kosmos nie czyta książek), mózg wprowadza korektę, szuka innego odpowiedniego podmiotu w okolicy (”Sardar”) – w efekcie – domyśla się. Na ogół jest to proces na tyle szybki, że czytelnik nie jest świadomy całej jego złożoności, ale czuje, że coś zazgrzytało (nie musi wiedzieć co, nie musi umieć tego wskazać, po prostu instynktownie czuje, że przyjęcie tego konkretnego komunikatu trwało dłużej niż powinno, bo pierwsze skojarzenie wymagało korekty). Jeżeli zgrzytów będzie więcej, czytelnik zakończy lekturę z przeświadczeniem, że “tekst był męczący”, że “nie zawsze wiedziałem, o co chodzi”, “nie poczułem klimatu” itp.

Użycie podmiotu domyślnego w sytuacji, w której nie jest łatwo i szybko domyślny niejako przeczy i jego nazwie, i podstawowym zadaniom. Utrudnia odbiór komunikatu. A przecież nie o to chodzi. No i po to mamy podmiot gramatyczny, żeby konkretnie wskazywać kto coś robi, więc wskazujmy.

To tak ogólnie. A jeszcze szczególnie do omawianego fragmentu –

Jak już wspomniałem, pomiędzy “Sardar pamiętał” a “Zamknął książkę” masz dwa tysiące znaków. To jest bardzo dużo. W dodatku te znaki dotyczą technicznych i dość skomplikowanych zagadnień. W dodatku personifikujesz Kosmos/Wszechświat (“Wszechświat nie złożył broni“, “Kosmos patrzył”, “przygotowywał”, więc w sumie czemu nie “Kosmos zamykał książkę”?). Przy takim natłoku informacji łatwo zapomnieć o Sardarze i o tym, że facet siedzi z książką. Dlatego zlituj się nad czytelnikiem i mu o tym przypomnij. To na pewno nie zaszkodzi.

Podsumowując: jak używać podmiotów domyślnych? Zawsze z uwzględnieniem czytelności komunikatu i w odniesieniu do otoczenia (bo w opowiadaniu/powieści każde zdanie istnieje nie tylko jako odrębny byt, ale przede wszystkim jako część całości).

 

Bardzo dziękuję, Rorschachu, za to wyjaśnienie, w tak przejrzysty sposób tłumaczące tę zawiłą dla mnie osobiście kwestię ;) Poprawiłem znalezione przez Ciebie błędy i przejrzałem końcowe fragmenty pod kątem podmiotu domyślnego. Będę na pewno jej używał przy pisaniu kolejnych tekstów :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Miło, że mogłem pomóc. ;)

;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo bogaty świat udało Ci się stworzyć. Jest tu wiele smaczków, które skutecznie uwiarygadniają stworzoną przez Ciebie rzeczywistość. Nazwanie serafinem istoty udoskonalonej genetycznie uważam za bardzo fajny pomysł. Myślałem, że z nazewnictwem puściłeś absolutnie wodze fantazji, ale widzę, że "promieniowanie Hawkinga" to termin naukowy. Nie wiedziałem, że to się tak nazywa :)

Klika rzeczy wynotowałem sobie podczas lektury.

sztuczna inteligencja o wdzięcznej nazwie Chichi. Imię nawiązywało do mitologicznego ducha-stróżki, opiekunki ogrodów Matki Niebios.

– napisałbym z jakiej mitologii wywodzi się duch-stróżka (może przeszkadza to mnie jako jedynemu, nie traktuj proszę moich wtrąceń jako korekty).

 

Kolor podobno miał działać uspokajająco. Niestety, nie pomógł.

Usunąłbym wyraz "podobno".

 

Bardzo skupiasz się na opisie motywacji bohaterów, ich przemyśleń, spostrzeżeń. To ważne fragmenty, ale ułatwiłoby mi czytanie, gdybyś dążył tam do większej zwięzłości. Myślę o takich akapitach, które czyta mi się dość opornie:

Zwykle traktował takie zachowanie z zimną obojętnością, mimo wszystko wspierając załogę radami wynikającymi z doświadczenia i wykształcenia. Próbował też łagodzić powstałe niesnaski. Ale ostatnia rozmowa i książka, którą zobaczył na biurku, wzbudziły na tyle silne podejrzenia, że nie mógł nie podjąć działań.

Opisując mowę ciała:

Zmarszczył gniewnie brwi, a palce mocno zacisnął na książce.

zastanawiam się, czy nie mógłbyś ująć tego skrótowo:

Zmarszczył brwi, palce zacisnął na książce.

Po przeczytaniu obydwu zdań mam dokładnie taki sam obraz w głowie.

 

Natomiast to jest git:

Probabilistyka czasoprzestrzenna. Gra w kości z Wszechświatem, jak zwykło się nazywać ów dział.

Nie dość, że rzucasz głęboką myśl, to tłumaczysz tytuł opowiadania.

 

– …podjęła pani wraz z załogą mostka zagrażającą zadaniu decyzję o locie do Azzati, by podjąć próbę ratowania populacji tamtejszego świata.

– wypowiedź Sardara, ale powtórzenie niezręczne.

 

Lecz jeden z współtowarzyszy ruszył ku drzwiom.

Ponieważ zaczynasz to zadanie od nowej linijki, a chcesz napisać, że coś się stało wbrew temu, co wydarzyło się wcześniej, użyłbym zamiast "lecz" słowa bardziej niezależnego, np."nieoczekiwanie".

 

Poniższy dialog porywa mnie do dalszego czytania, uważam go za wyjątkowo udany:

– Innymi słowy, chce zmienić coś nie do końca pewnego i musi wiedzieć, czy się uda?

– Tak. Zwiad czasoprzestrzenny przekazał, że Azzati zostanie zniszczone przez Unię. To zarejestrowany fakt. Olufenka próbowała więc ocalić mieszkańców, śląc sygnał do ewakuacji, ale ich śmierć najwyraźniej też została zaobserwowana.

– Więc teraz chce chociaż uratować kosmonautów uznanych za zmarłych, pewnie bazując na tym, że nigdy nie odnaleziono ciał. – Weteran cmoknął ustami. – To kiedy przekonamy się o wyniku?

Mam takie odczucie, że postaci w pewnym momencie wprowadziłeś dla mnie zbyt szybko, zacząłem się gubić w chwili gdy pojawił się chilarcha Elikapek alias "Czołg". Być może zbyt dużo nowych określeń na jedną osobę.

Natomiast wszechświat, którego mieszkańcy muszą bronić przed utratą spójności oraz porządku przyczynowo-skutkowego jest dla mnie bardzo dobrym pomysłem. Ustalenie zasady, że niezaobserwowaną przeszłość można zmienić jest świetnym posunięciem. Jest to dla mnie najjaśniejszy punkt opowiadania i niesamowicie błyskotliwa idea. Pomysł wart rozwinięcia :)

 

Dziękuję Nimrodzie za opinię :)

Bardzo skupiasz się na opisie motywacji bohaterów, ich przemyśleń, spostrzeżeń. To ważne fragmenty, ale ułatwiłoby mi czytanie, gdybyś dążył tam do większej zwięzłości.

Podejrzewam, że to już wspomniane przez Rorschacha chwasty w moich opisach. Definitywnie będą celem priorytetowym w następnym tekście.

Mam takie odczucie, że postaci w pewnym momencie wprowadziłeś dla mnie zbyt szybko, zacząłem się gubić w chwili gdy pojawił się chilarcha Elikapek alias "Czołg". Być może zbyt dużo nowych określeń na jedną osobę.

I tutaj podsumowałeś najlepiej największy błąd w światotworzeniu w tym opowiadaniu. Ten błąd też będę musiał zaadresować.

Jest to dla mnie najjaśniejszy punkt opowiadania i niesamowicie błyskotliwa idea. Pomysł wart rozwinięcia :)

Mam parę pomysłów, jak rozwijać dalej to uniwersum, choć nie wiem, czy zmieszczą się w formacie opowiadania :) Na pewno tematyka wojny czasoprzestrzennej w takim wydaniu nie zaginie :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zapomniałbym najważniejszego – gratuluję pierwszego miejsca w konkursie ☺ Pomysł na opowiadanie naprawdę zacny!

Dziękuję ;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nadrabiam komentarz.

 

Opowiadanie było dla mnie najbardziej problematyczne ze wszystkich. Przeczytałam je i wiedziałam, że jest bardzo dobre, lecz zupełnie do mnie nie dotarło. Rzadko coś takiego mi się zdarza. Gdy zbliżało się konkursowe głosowanie, fabuła opka właściwie wyleciała mi z głowy. Przypomniałam sobie, że, cholera, przecież było dobre! – i przeczytałam je drugi raz, wnikliwiej, zanim podałam swoje zestawienie. Wtedy dotarły do mnie wreszcie moje odczucia względem tekstu.

 

Po pierwsze, masz bardzo ciekawy styl pisania, który tutaj się uwidocznił. Potrafisz wyjaśniać błyskotliwie i krótko rzeczy, które u innych stałyby się infodumpem. Po drugie, styl ten doceniłam, ale przeciekł mi nieco przez palce, nie niosąc całości treści. Doszłam do wniosku, że chodzi o postać Olufenki, której po prostu zupełnie nie kupiłam, nie była przekaźnikiem autor – czytelnik, chociaż miała przyczepioną taką plakietkę.

Zostało to jednak częściowo zniwelowane przez pociągającą filozofię, którą przedstawiłeś jakby obok bohaterów, pływali oni w zgrabniejszej narracji niż ich kreacje. Twoje opowiadanie jest najbardziej filozoficzne (ale nie etyczne) ze wszystkich, pod względem takiej suchej, naukowej filozofii i ontologii, choć znajdą się też bardziej miękkie wstawki  – znalazłby się być może cały system, który, jak rozumiem z komentarzy, stworzyłeś dość nieświadomie naturalnie. Niemniej – stworzyłeś go obok opowiadania, tak jak odseparowane od siebie zdawały mi się różne jego inne elementy.

 

To już jest kumulacja na tyle mieszanych uczuć – fajny styl, niefajna (IMO!) bohaterka, świetna filozofia egzystencjalna i filozofia świata przedstawionego, brak spójności – że można się pogubić :P Opowiadasz mi o kosmosie tak, że chcę z ciebie zrobić wykładowcę kosmologii, za chwilę wraca Olufenka i wzdycham, by po chwili zachwycić się sensem, który wyłania się z twoich akapitów, ale robi to jakby w zupełnie niezależnych od reszty akapitach. Przedstawiłeś Wszechświat jako samodzielny, świadomy byt, wychodziło ci to tak naturalnie, jakby rzecz była oczywista. Może dlatego nie kupiłam Olufenki, bo twój klimat jest makro, i to, co mówisz o Wszechświecie, o ludzkości, przygniata osobowości jednostek. Oczywiście w moim odczuciu, bo ja bardziej zwracam uwagę na jedne rzeczy, mniej na inne.

 

Rzeczywiście, jak już zauważono, jest to solidne hard-SF. Świetny risercz. Tu nie ma poetyki jak u Słowika, ale jest poetyka innego rodzaju, jak wyżej zauważyłam, jasnego, umiejętnego ukazywania meandrów wszystkiego. Finał filozoficznie spięty fantastycznie, pod względem zakończenia tak prowadzonego hard-SF wydał mi się nieco słabszy (tu komentarz lenah trafny, oderwałeś jedno od drugiego, prowadziłeś te dwie sfery całkowicie osobno, by na końcu oddać skrzypce filozofii, zapewne lecąc jakimś pędem uniesienia ;). Masz tutaj dużo kontrastów, które trudno ze sobą pogodzić, a jednak, chociaż szczekają na siebie, jest to stado.

 

Była tam przez chwilę w komentarzach rozmowa o mniejszych i większym dobru. Właśnie to jest jedno ze ściśle ontologicznych odsłon filozofii w tym opowiadaniu. Pewnie intuicyjnie kierowalibyście to zagadnienie do etyki, ale nie; pytanie czy istnieje dobro, czy istnieją rodzaje dobra i zła, to jest pytanie ontologiczne. Stopniowanie dobra to bardzo trudna rozkmina i szkoda, że filozofowie raczej nie próbowali eksperymentów takich, jak opowiadania fantastyczne (Lem <3). Tutaj eksperyment może nie powala, ale jest czysty, solidny, taki męski, żołnierski, właśnie mniej w nim dostrzegam znamion wartościowania, a więcej namysłu nad bytem. I "zły" finał eksperymentu jest w tym wypadku bardzo na plus, co widać właśnie w odbiorze i komentarzach. Powód, czemu nie wybrałam tego opowiadania do kategorii "dylemat moralny" tkwi w tym, że jest on tutaj tylko narzędziem, odkrywającym system z mocnym gruntem ontologicznym. Nie wiem, jak wam to dobrze wyjaśnić; musiałabym odwołać się do ontologii fundamentalnej i innych spraw, które nikogo nie obchodzą :P

 

To wszystko wymieszało mi się w miszmaszowym kotle i zapewne dlatego po pierwszym czytaniu byłam zdezorientowana. W moim zestawieniu nie znalazłeś się na podium, ale twoje opko jest tak dobrym riserczowo i hard-SFowo kawałem roboty, że cieszę się, iż miałam doskonałych jurków, którzy wystrzelili cię w górę :) Opowiadania konkursowe miały tak równy poziom, że aż skręcałam się na fotelu, gdy miałam podać swoje zestawienie. Wielkie dzięki, że wziąłeś udział w konkursie, gratuluję nietypowego i solidnego tekstu, i oby więcej takich klimatów, gdzie ontologia trzyma się podręcznikowo za pan brat ze współczesną nauką!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bardzo dziękuję, Naz, za tak w treści mocny komentarz – przyznaję, że jako laik filozoficzny, musiałem sprawdzić parę terminów :) Tak jak pisałem w odpowiedzi do Lenah, celowałem raczej w ukazanie, do czego może doprowadzić podróż nadświetlna, bazując na dzisiejszym rozumieniu fizyki. Jak niekoniecznie różowy może to być obraz, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę zdanie tych najbardziej zasłużonych umysłów (Einstein, Hawking, Nowikow). Jeszcze raz dzięki za komentarz i ciekawe naświetlenie kilku spraw od strony dla mnie, jako inżyniera i programisty, mniej znanej :)

Nie wiem, jak wam to dobrze wyjaśnić; musiałabym odwołać się do ontologii fundamentalnej i innych spraw, które nikogo nie obchodzą :P

Jako gość lubiący dużo czytać i wiedzieć, chętnie bym posłuchał :) Choć pewnie ze słownikiem w dłoni, bo to tereny dla mnie dosyć obce :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Kolejne opowiadanie, gdzie fabuła, oparta na bardzo ciekawym koncepcie zresztą, nie daje się ogarnąć w całości, bo chaos w narracji nie pozwala. Inaczej rzecz ujmując, jakkolwiek rozumiem, co się niby podziało, to jednak droga do iluminacji była dla mnie męcząca.

Teraz, po kilku dniach (co też jest już stwierdzeniem nieaktualnym), od mojej prywatnej premiery opowiadania, wspominam je w gruncie rzeczy zupełnie pozytywnie, co liczy Ci się mocno na plus, ale pamiętam, że lektura jako proces do specjalnie satysfakcjonujących nie należała.

Historia, na każdym jej poziomie, czy może w każdej warstwie, bardzo fajnie przemyślana. Podobała mi się niejednoznaczność bohaterów i ich motywów, stawianie ich przed moralnymi dylematami, z którymi mus radzenia sobie jest zwyczajnie do dupy, oraz przebieg i finał całej akcji. Było to o tyle “dobre”, że – jak chyba każdy, w tym i Ty – kibicowałem Olufence, nawet nie rozumiejąc, co właściwie robi i o co toczy się gra, więc spotkał mnie pewien rodzaj ociupkę gorzkiego zaskoczenia. Ale ja lubię być zaskakiwany i potrafię docenić efekt, nawet, jeżeli jest to zaskoczenie nieprzyjemne.

Gorzej, że wykonanie położyło tekst. Napisane wszystko w sumie sprawnie, czytałem bez bólu w miejscu, w którym ból u heteroseksualnego faceta może oznaczać tylko dwie rzeczy: hemoroidy albo fakt, że impreza wymknęła się spod kontroli. Mimo wszystko jednak… sam nie wiem. Jedna rzecz, że się gubiłem trochę w tym wszystkim. No, może nie wszystkim. Proces fizyczny, na którym oparłeś swój tekst, jest zupełnie – no dobra: niemal zupełnie – zrozumiały nawet dla takiej czarnej dziury jak mój mózg. Za to chyba nie do końca rozumiem/rozumiałem podczas czytania/sam już nie wiem, implikacje tej całej fizyki.

Kolejna sprawa, że… no co tu dużo gadać, nie wciągnęło jakoś. Może to moja wrodzona, a przy tym niezrozumiałą nawet dla mnie awersja do gatunku, a może po prostu przegadanie i przekombinowanie w tekście, nie wiem. Wiem natomiast, że choć nie czytało się źle – pozwolisz, że nie nawiążę powtórnie do metafory z dupą w środku – to nie czytało mi się też dobrze. Czegoś w tym wszystkim zabrakło. A szkoda, bo powiadanie pod wieloma względami naprawdę dobre.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję, Cieniu, za opinię ;) Myślę, że sporo z odbioru popsuły Tobie błędy wymienione przez poprzednich komentatorów – postaram się nad nimi popracować :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ok, jak wszystko nadrobię, spróbuję coś mądrego skrobnąć :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Z góry bardzo dziękuję :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo fajne opowiadanie ciesze się, że mogłem je przeczytać. Dzięki :) W moim przypadku problem podróży nadświetlnych rozwiązał się sam. Po prostu, przestały być konieczne, bo wszechświat zrobił się mały. 

Lęk przed przegraną gwarantuje porażkę.

Dzięki za komentarz. Aż boję się zapytać czemu tak mały, bo wyjdzie, że albo Wielkie Rozerwanie, albo Wielka Zapaść ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka