- Opowiadanie: Loocikowski - Moje pierwsze drzewo

Moje pierwsze drzewo

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, bemik

Oceny

Moje pierwsze drzewo

 

Na imię mam Adam i na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem całkowicie normalny i zdrowy na umyśle. Mam dziewczynę, kilku dobrych znajomych, nadopiekuńczych rodziców, studia do skończenia, nikłe perspektywy pracy i parę złotych na koncie. Oprócz tego wszystkiego posiadam jeszcze osobistego chochlika i tu zaczynają się schody.

Rzeczony stworek ma na imię Ips i jest ze mną zawsze, nawet w sytuacjach, w których wolałbym zostać sam lub tylko z Karoliną. Nikt inny go nie widzi, bo to niewielkie stworzonko przypominające skrzyżowanie sowy z nietoperzem potrafi stawać się niewidzialne kiedy tylko zechce.

Pewnie jesteście ciekawi, jak wszedłem w jego posiadanie.

Stało się to cztery lata temu, ale niestety nie mogę wam opowiedzieć całej historii, ponieważ jestem na to zbyt wstydliwy i wypadam w niej niekorzystnie.

 Dość powiedzieć, że jeszcze w liceum po raz pierwszy zdarzyło mi się rozczarować pewną Anię. W związku z tym zacząłem szukać sposobu, żeby kolejna kobieta, z którą nawiążę bliższe relacje, nie miała do mnie takich pretensji jak Ania. Byłem dość zdesperowany i trzeba to sobie szczerze powiedzieć: głupi. W końcu po wypróbowaniu kilku sposobów, które nie dały rezultatów, postanowiłem dać szansę czarnej magii. Nie wierzyłem, że to zadziała, ale zależało mi i nie miałem nic do stracenia.

Bardzo się zdziwiłem, kiedy podczas rytuału, który odprawiałem w piwnicy, zostałem nawiedzony przez młodego mężczyznę ubranego w ciemny garnitur. Przedstawił się jako Lucjan Trocz i zaproponował mi układ.

Zobowiązał się spełnić jedno moje życzenie. Kiedy je wypowiedziałem, trochę się zmartwił. To był jego pierwszy raz, dopiero uczył się rzemiosła i nie wiedział, czy wolno mu żądać duszy za coś takiego. Bał się poprosić swojego przełożonego o radę. Nie chciał na samym początku wyjść na kogoś niekompetentnego. Zamiast tego przedstawił mi propozycję. Powiedział, że spełni moją prośbę pod warunkiem, że zaopiekuję się jego zwierzątkiem.

Brzmiało to dość niewinnie, a mojemu rozmówcy dobrze z oczu patrzyło (zdecydowanie zrobi karierę w swoim zawodzie) dlatego nie targowałem się zbytnio o czas, jaki będę musiał poświęcić na zajmowanie się Ipsem.

W efekcie naszej umowy następne trzynaście lat spędzę z chochlikiem przy boku, a w moich spodniach zrobiło się o wiele mniej miejsca (Karolina nigdy nie znalazła powodów do rozczarowania).

Teraz kiedy już nieco lepiej znacie sytuację, możemy przejść do właściwej części opowiadania.

Studiuję  leśnictwo i w programie nauczania mam przewidziane zajęcia praktyczne, między innymi z pozyskania drewna. Uczelnia pakuje wtedy cały rocznik w autobus (za który dopłacamy) i wysyła do lasu gdzie mamy okazję ściąć nasze pierwsze (często też ostatnie) drzewo.

Praktyki prowadzi doktor Danielek, który oprócz pracy na uniwersytecie posiada  własną firmę organizującą szkolenia dla pilarzy.

Dziwny to widok: człowiek na co dzień ubrany w koszulę, spodnie i lakierowane buty stoi przed nami w pełnym rynsztunku pilarza łącznie ze spodniami antyprzecięciowymi i kaskiem ochronnym. Wysłuchałem razem z resztą studentów nudnego wykładu o zasadach BHP, jednocześnie spoglądając na chochlika, z którego strony ciągle obawiam się nieprzyjemności.

Ips był w jednym z tych okresów, kiedy siedzi mi spokojnie na ramieniu całymi tygodniami. Nie materializuje się, nie psoci, nie szczypie Karoliny w tyłek i udaje słodkie, domowe stworzonko. Szykował jakiś grubszy numer, a ja nawet nie znałem pełni jego możliwości. To bystre stworzonko wiedziało i rozumiało, że za chwilę znajdę się w sytuacji, w której wszyscy będą mnie obserwować, a ja nie mogę się od tego wykręcić. Pozostało mi czekać i być czujnym.

Po wykładzie i instruktażu zabraliśmy się za wyznaczanie powierzchni, na której będziemy przeprowadzać pozyskanie. Następnie każdy zajął miejsce w kolejce w bezpiecznej odległości od ścinanych drzew.

Ustawiłem się mniej więcej w środku ogonka tak, żeby móc przyjrzeć się najpierw kilku osobom, zanim padnie kolej na mnie. Niektórzy z nas kończyli technikum leśne, byli też wśród nas synowie pilarzy i drwali. Ja skończyłem liceum o profilu biologiczno-chemicznym i jako pierwszy w rodzinie przecierałem trudny szlak prowadzący do pracy w Lasach Państwowych. Nigdy też nie trzymałem w rękach pilarki.

Jednym okiem przyglądałem się, jak moi znajomi wkładają na siebie strój ochronny: buty, kask z ochronnikami słuchu, spodnie z wkładkami i przy asyście prowadzącego spuszczają w dół pierwsze sosny. Drugie miałem cały czas skierowane na chochlika, który zaczął się wiercić z podniecenia na moim ramieniu.

Kiedy następne drzewo już prawie miało polecieć w akompaniamencie hałasu, wiórów i spalin Ips podfrunął na jego czubek i zmaterializował się na czas spadania, wydając z siebie dziki, radosny okrzyk. Tuż przed uderzeniem w ziemię zdematerializował się ponownie.

 Dokonał tej sztuki z pięcioma kolejnymi drzewami, po czym zataczając się jak pijany, podreptał na krótkich nogach w stronę studentek stojących na końcu kolejki i zwymiotował obficie jednej z nich na buty. Oczywiście w formie materialnej.

Obserwowałem, jak dziewczyna z początku odczuwa wilgoć, pochyla się, a następnie doznaje nieprzyjemnych wrażeń wzrokowo–węchowych. Pech chciał, że trafiło na Marikę, która znana była na całym roku ze swojego chorobliwego wręcz zamiłowania do czystości.

Pisk, jaki udało jej się wydobyć ze swojego niewielkiego gardła, przebił się nawet przez warkot pilarki, zmuszając doktora Danielka do interwencji. Dziewczyna była sina ze złości, a Ips tarzał się w iglastej ściółce, rycząc ze śmiechu, który tylko ja mogłem usłyszeć. Wiedziałem, że będę następny.

Szedłem pod drzewo, jak na szafot, a Danielek czekał przy nim niby kat na skazańca. Chochlik musiał podchwycić tę myśl, bo w swojej niematerialnej postaci wskoczył mu na głowę i zakrył twarz doktora błoniastymi skrzydłami, co przy dużej dozie wyobraźni mogło kojarzyć się z kapturem.

Rozgrzaną pilarkę odpaliłem bez problemu za pierwszym razem. Przy spuszczonej osłonie, nausznikach i dźwięku silnika mój kontakt z resztą świata bardzo się ograniczył. Pochyliłem się przy pniu i maksymalnie skupiony na zadaniu wykonałem ukośne cięcie zwane fachowo rzazem podcinającym. Mimo braku praktyki szło mi dość gładko i szybko zabrałem się za drugi rzaz, tym razem poziomy starając się, żeby spotkał się z pierwszym, tworząc coś w rodzaju klina, który chciałem później wypchnąć.

Z rytmu wytrąciło mnie najpierw lekkie uderzenie w kask, a później niepokojący fetor, różniący się znacznie od w gruncie rzeczy przyjemnego zapachu spalin.

Odwróciłem się i zobaczyłem doktora Danielka czerwonego na twarzy, trzymającego się jedną ręką za nos. Natychmiast rozejrzałem się za Ipsem.

Znajdował się na ziemi, dokładnie pod naszym wykładowcą. Patrzył na mnie swoimi wyłupiastymi ślepkami i materializując się na ułamki sekund, wypuszczał z siebie kolejne chmury smrodu. To nie były zwyczajne gazy, tylko opary rodem z ognistych czeluści najniższego kręgu piekła.

Danielek skinął na drzewo, posyłając mi spojrzenie, z jednej strony błagalne, z drugiej pełne obrzydzenia i złości. Bezwiednie zwolniłem manetkę gazu, przez co dźwięki wydawane przez chochlika stały się słyszalne nawet dla reszty studentów obserwujących nas z daleka.

Fanfary Ipsa zaczęły wzbudzać żywe zainteresowanie i pierwsze śmiechy, dlatego czym prędzej podkręciłem obroty w pilarce i przyłożyłem ją ponownie do drzewa. Niestety zrobiłem to niedokładnie i prowadnica odbiła prosto w moją nogę. W tym samym czasie wytrzymałość doktora na zapachy z innego świata się wyczerpała.

Pobiegł w stronę gęstych jeżyn i nawet nie zauważył, że ma świetną okazję wyjaśnić, na żywym przykładzie jak działają spodnie antyprzecięciowe. W momencie styku łańcucha z materiałem ten drugi rozpruł się na tysiące białych niteczek przypominających cukrową watę, które szczelnie oblepiły pilarkę, całkowicie ją blokując.

 Usiadłem na ziemi, próbując wyplątać się z ochronnych portek, kiedy nagle zapaliła mi się w głowie czerwona lampka.

Gdzie jest Ips? – Ta myśl uderzyła we mnie z taką siłą, że wykonałem pełny obrót na tyłku w celu zlokalizowania chochlika. Zdążyłem go jeszcze zauważyć, kiedy ostrym, ząbkowanym szponem kończył to, co ja zacząłem pilarką.

Sosna runęła metr od krzaków, w których doktor Danielek dochodził do siebie po smrodliwej niespodziance małego psotnika. Huk, z jakim upadła był największy ze wszystkich głównie przez to, że nie towarzyszył mu warkot silnika spalinowego.

Tego dnia nikt więcej nie ściął już żadnego drzewa.

 

*

 

Później w domu, kiedy przetrawiłem już, że będę musiał powtarzać pozyskanie drewna, zacząłem się z tego nawet trochę podśmiechiwać. Ostatecznie czy ktoś inny w historii naszego wydziału mógł się pochwalić podobną przygodą? To nic, że nie mogłem o niej nikomu opowiedzieć. Liczyło się przeżycie.

Rozmyślania przerwał mi znajomy ciężar na ramieniu. Chochlik szczerzył zęby i patrzył na mnie oczami, w których błyszczała złośliwa inteligencja.

– Tak, tak mały. Dopiekłeś mi dzisiaj – powiedziałem, gładząc potworka po jego łuskowatej głowie. Zauważyłem, że do dłoni przykleiło mi się małe, sosnowe nasionko.

Tknięty przeczuciem zakopałem je w ogrodzie przed domem. Sosna, która z niego wyrosła widziała moje rozstanie z Ipsem, przeniesienie Karoliny przez próg, śmierć ojca, narodziny córeczki, niewinne zabawy wnuków i wiele innych wesołych i smutnych zdarzeń. W końcu nadszedł czas, kiedy zaczęła zawadzać i należało się jej pozbyć.

Nie zrobiłem tego. Żona długo suszyła mi o to głowę, ale ja wiedziałem swoje. Po pierwsze nigdy nie ściąłem żadnego drzewa, a po drugie ta sosna była pierwszą, jaką zasadziłem w życiu.

 

 

Koniec

Komentarze

Jeśli jakiś pomysł był, to padł przywalony nawet nie drzewem, a rzyganiem i bączeniem. Powód, który sprawił, że Adam wszedł w posiadanie stworka także niespecjalnie przypadł mi do gustu. Ponadto mam nieodparte wrażenie, że Ips występuje tu w roli namiastki elementu fantastycznego.

Wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wykonanie wykonaniem, ale posyłanie całego opowiadania na straty, bo ktoś jest zbyt wrażliwy to lekka przesada. Rzyganie i bączenie jest integralną częścią życia tak samo jak oddychanie i jedzenie i nic tego nie zmieni. No chyba, że bohaterowie fantastyczni/literaccy muszą być przedstawiani tylko od tej ładnie pachnącej strony egzystencji :) Druga sprawa, że samo wejście w posiadania Ipsa jest już wystarczająco fantastyczne także nie ma co robić z Ipsa namiastki.

Też miałam wrażenie, że obecność Ipsa jest umotywowana dość słabo. Choć zastanawiam się czy to nie wynika z lekkiego tonu opowiadacza, snującego historię swojego życia. Zabrakło mi też uzasadnienia/ wytłumaczenia znaczenia nasionka/ sosny. Właściwie nie dowiedziałam się dlaczego to drzewo było ważne – przez wzgląd na zabawne wydarzenie z przeszłości? Bo chyba nie wpłynęło na życie bohatera, a przynajmniej nie ma o tym informacji w tekście. Wykorzystałeś je jako świadka, żeby szybko opowiedzieć jego młodość, dorosłość i starość. Tylko nie za bardzo wiem, w jakim celu, co tak naprawdę chciałeś powiedzieć? I to jest mój główny zarzut wobec tekstu.

Fajnie, że technikę wycinki drewna ukazałeś realistycznie – choć mówię to jako zupełny laik w temacie ;). Było też kilka zabawnych fragmentów – np. ten o demonstracji działania spodni antyprzepięciowych.

Warsztatowo najbardziej rzucały się w oczy powtórzenia, czasami interpunkcja szwankuje.

It's ok not to.

W zasadzie z tym nasionkiem, a właściwie drzewem, które z niego wyrosło chodziło mi o nawiązanie do tytułu. Ktoś czyta “moje pierwsze drzewo”, niedługo później jest o ścince drzew, no to myśli sobie: “pewnie będzie o pierwszym drzewie, które bohater zetnie”. Na końcu okazuje się, że bohater aż do późnej starości nie ściął żadnego drzewa, ale w opowiadanej historii posadził swoje pierwsze i to było to “pierwsze drzewo”. Nie wiem czy można nazwać to jakimś wybitnie zaskakującym zakończeniem, ale mniej więcej o taki efekt mi chodziło. Te scenki z życia są tylko po to żeby pokazać upływ czasu, a Ips… to Ips lubi robić psoty, więc nic dziwnego, że i w opowiadaniu narobił bałaganu :) Właściwie bez niego ta historia nie miałaby sensu, bo Adam po prosu ściąłby drzewo mniej lub bardziej poprawnie i tyle. Chciałem też trochę żeby to nasionko wyglądało jakby “na przeprosiny” od chochlika, ale chyba za słabo to pokazałem.

Hmmm, ja to odebrałam tak, że jak zetnie drzewo, to dopiero wtedy chochlik mu pokaże… ;)

It's ok not to.

Opowiadanie sprawiło wrażenie jakiegoś odcinka, takiego fragmentu zajawki. Chochlik jako towarzysz to fajny pomysł, ale jakoś całe zachowanie za bardzo kojarzył mi się z serialami dziecięcymi, jakie oglądają moi siostrzeńcy. Ten diabeł z początku też jakiś taki za mało… diabelski.

Warsztatowo są braki wymienione przez Dogsdumpling, ale nie utrudniały mi mocno czytania. Podsumowując: średni szort, jednak definitywnie z pomysłem.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tak wypadło, że w trakcie pisania miałem dużo styczności z “Oggy i karaluchy” także skojarzenie z dziecięcymi serialami jak najbardziej trafne :) Diabła chciałbym troszeczkę obronić, bo nie był to sam szatan, a tylko jego nowy pracownik, który dopiero uczył się fachu. Ledwie początkujący diabełek.

Wy­ko­na­nie wy­ko­na­niem, ale po­sy­ła­nie ca­łe­go opo­wia­da­nia na stra­ty, bo ktoś jest zbyt wraż­li­wy to lekka prze­sa­da.

Wolno Tobie, Loocikowski, napisać opowiadanie jakie tylko zechcesz, ale musisz liczyć się z tym, że nie każdy czytelnik oceni je zgodnie z Twoimi oczekiwaniami.

 

 

Rzy­ga­nie i bą­cze­nie jest in­te­gral­ną czę­ścią życia tak samo jak od­dy­cha­nie i je­dze­nie i nic tego nie zmie­ni.

Ależ wcale nie zamierzam niczego zmieniać i nie odmawiam naturalności zachowaniom i czynnościom pozostającym w związku z naszą fizjologią.  Różni nas jednak odmienne widzenie tych spraw – Ciebie śmieszy puszczanie bąków i rzyganie, a moje poczucie humoru nic zabawnego w tym nie dostrzega. Dodam, że także tak naturalne elementy naszego życia, jak oddychanie i jedzenie, również nie budzą we mnie wesołości.

 

 

No chyba, że bo­ha­te­ro­wie fan­ta­stycz­ni/li­te­rac­cy muszą być przed­sta­wia­ni tylko od tej ład­nie pach­ną­cej stro­ny eg­zy­sten­cji :)

Nie, Loocikowski, nie muszą. ;)

 

 

Druga spra­wa, że samo wej­ście w po­sia­da­nia Ipsa jest już wy­star­cza­ją­co fan­ta­stycz­ne także nie ma co robić z Ipsa na­miast­ki.

Pozwolisz, Loocikowski, że w tej kwestii nie podzielę Twojego zdania i trwać będę przy własnym. ;)

 

 

PS

Czy wspomniane w opowiadaniu spodnie pilarza to na pewno spodnie antyprzepięciowe, czy może powinny się nazywać antyprzecięciowe?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z tymi spodniami mam szczerą nadzieję, że to autokorekta, bo jeśli nie, to czas już powoli do jesionki :)

Co do naturalnych czynności zgadzam się, że humor nie jest wysokich lotów. Mi samemu zdarzyło się przy czymś podobnym śmiać bodajże raz w trakcie czytania “Łowcy Snów” S. Kinga. Dla porównania ta sama tematyka w “Sezonie burz” Sapkowskiego nie przypadła mi do gustu ani trochę. Nawet nie do końca chciałem tutaj śmieszkować, ale takie zachowania pasowały mi do małego, wrednego, piekielnego zwierzątka. Coś podobnego do potworka, który nasikał pewnemu wiedźminowi na buty jeżeli mnie pamięć nie zawodzi:) Dalej jednak nie uważam żeby kasowało to z miejsca całe opowiadanie. Próbując to sobie wyobrazić gdyby ktoś napisał opowiadanie, w którym są elementy rasistowskie pokazane w sposób żartobliwy, a mi by się to nie podobało to nie napisałbym raczej: przykro mi, ale twój pomysł padł przywalony murzynem:) Raczej coś w stylu: nie śmieszą mnie twoje żarty z czarnoskórych, ale poza tym…

EDIT

Potwierdzam, to autokorekta:D

Problem w tym, Loocikowski, że taki wyeksponowany dość przyziemny humor, jak w przypadku tego opowiadania, potrafi przysłonić mi to, co może i było istotne dla piszącego, ale, niestety, nie zdołało się już przebić do mojej świadomości i zrobić należytego wrażenia.

Dołączam małą łapankę. Może się przyda. ;)

 

Na­zy­wam się Adam i na wstę­pie muszę za­zna­czyć… – Raczej: Na imię mam Adam i na wstę­pie muszę za­zna­czyć

 

to nie­wiel­kie stwo­rzon­ko przy­po­mi­na­ją­ce skrzy­żo­wa­nie sowy z nie­to­pe­rzem po­tra­fi sta­wać się nie­wi­dzial­ne na ży­cze­nie. – Czyje życzenie?

 

Dziw­ny to widok: czło­wiek na co dzień ubra­ny w ko­szu­lę i la­kie­ro­wa­ne buty… – Istotnie, widok dziwny. Mam wrażenie, że powinien mieć też jakieś spodnie, jeśli nie na co dzień, to choćby od święta. ;-)

 

 Ja skoń­czy­łem li­ceum o pro­fi­lu bio­lo­gicz­no – che­micz­nym… – Ja skoń­czy­łem li­ceum o pro­fi­lu bio­lo­gicz­no-che­micz­nym

 

wkła­da­ją na sie­bie strój ochron­ny od butów do kasku z ochron­ni­ka­mi słu­chu… – Nie brzmi to najlepiej.

 

do­zna­je nie­przy­jem­nych wra­żeń wzro­ko­wo – wę­cho­wych. – …do­zna­je nie­przy­jem­nych wra­żeń wzro­ko­wo-wę­cho­wych.

 

Po­biegł w stro­nę gę­stej je­ży­ny… – Jednej jeżyny?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki :)

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Witaj!

Zamaluj kwadrat przy prawidłowej odpowiedzi.

Opowiadanie jest:

■ Przeczytane

□ Nieprzeczytane

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przeczytawszy.

Babska logika rządzi!

Rozbawiło mnie. Sympatycznie napisane, a pomysł na Ipsa ciekawy. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Miałem wrażenie, że starasz się rozbawić czytelnika i głęboko wierzyłem, że w pewnym momencie uśmiechnę się do monitora, a może nawet parsknę śmiechem. Jednak zachowałem twarz pokerzysty, bo poprowadziłeś historię ku rzyganiu i pierdom, które bawią mnie, jeśli są fajnie wprowadzone. Tu się nie spodobały.

Czytało się szybko, ale napisane trochę prymitywnie.

Końcówka próbuje dźwignąć cały tekst. Podoba mi się puenta współgrająca z tytułem. Ale ostatecznie „Moje pierwsze drzewo” odbieram jako niezbyt zabawną historyjkę o niczym. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Założenia konkursowe spełnione. Pierwszy raz jest, głośny i wyraźny.

Tekst bardzo sympatyczny. Chochlik może mniej, ale bohater świetnie sobie z nim radzi. W sensie – nie poddaje się. No i zawsze lepsza opieka nad stworem niż utrata duszy. Ogólnie wszystko wychodzi jasno i bezproblemowo.

Humor też mi odpowiadał – niedopowiedziana historia zdobycia chochlika, jego psoty (te lżejszego kalibru, niektóre dowcipy miał niskie). Na plus również fachowe uwagi na temat ścinania drzew.

Wykładany łopatą happy end może już nie taki fajny, ale nie będę się go czepiać.

Technicznie bardzo dobrze.

Babska logika rządzi!

Witaj!

Pomysł, pomysł, pomysł – bardzo fajny.

Wykonanie przyzwoite ale nie porywające.

Humor – klika razy się uśmiechnąłem, ale trochę chamski, może gdyby trochę nad nim popracować i… no pozbyć się żygów i pierdów a znaleźć coś bardziej ambitnego.

Duży plus za zwierzaka.

No ale czegoś brakuje, jednak nie wiem czego ;D

I tu zakończę analizę. Było miło mogło być lepiej!

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Oczekujecie, że chochlik z piekła rodem będzie odstawiał skecze Monty Pythona? Mnie ten humor nieźle pasuje do postaci.

Babska logika rządzi!

Pierdy i rzygi są spoko, jeśli się je dobrze wykorzysta. A zwyczajne rzyganie na buty to ten sam poziom, co ślizganie się na skórkach banana. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

No nie wiem. Chyba wolałabym się poślizgnąć na skórce…

Przynoszę radość :)

A ja, jeśli już tak trzeba, wolałaby, dostać tortem… ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja mimo wszystko wybieram skórkę. Podniosę się, otrzepię i już.

A z tortem to wszystko wypaprane: włosy, ciuchy…

Zdecydowanie skórka ;)

Przynoszę radość :)

Ale i śmiechu co niemiara!

A jeśli pojadę na skórce, to sempiterna z pewnością będzie boleśnie stłuczona. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I duma pewnie też ;)

Przynoszę radość :)

I duma, i uprzedzenie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taki “chamski” humor pasował mi do piekielnego zwierzątka na zasadzie: “żarty” samego diabła byłyby pewnie wyrafinowane, pełne polotu i finezji, a chochlik… dla niego narzyganie na buty to kwintesencja kabaretu. Gdyby umiał mówić pewnie opowiadałby dowcipy niskich lotów o pewnym Magu albo opiewałby w rymowankach pancerne drzewa z gatunku tych o białej korze. Zwykłym śmiertelnikom nie wypada, ale Ips… on może i chce:)

Też bym była za tortem – co człowiek obliże, to jego. ;-)

Babska logika rządzi!

Noblesse oblige. ;)

 

edycja

Raczej: Tort oblige. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja bym wolała śmietankowo-owocowe. Ale jak rzucą noblesse, obliżę się i z tego. ;-)

Babska logika rządzi!

Tylko wam lizanie w głowach!

Rozumiem , że chochlik prostacki miał sposób bycia, ale humor po prostu nie ubawil mnie, jako czytelnika :-)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Czytało się lekko. Rozbawić nie rozbawiło, ale nie ma co narzekać. Co do tego, że diabeł mało diabelski to się zgodzę. Początkujące diabły też mogą być diabelskie. Mogło być zabawniej, ale i tak pomysł mi się spodobał.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Nowa Fantastyka