Martwe piksele na ekranie – takie skojarzenia budził widok stacji. W miarę, jak prom podchodził do lądowania, nabierała kształtów. Dziewięć czarnych kwadratów, rozmieszczonych równomiernie na wściekle białej powierzchni. Olga zamknęła oczy. Na przecięciach ścieżek pomiędzy kwadratami pojawiały się nieistniejące, szare punkty, od których rozbolała ją głowa. Zresztą, samo patrzenie na intensywną biel lodowej pokrywy sprawiało fizyczny dyskomfort. Teraz pod powiekami rozlała się paląca czerwień z zielonymi kwadratami. I punkcikami na przecięciach, migającymi gdzieś na granicy percepcji.
Pozostała trójka zdawała się nie interesować widokiem, prowadzili ożywioną dyskusję na temat znacznie bardziej praktyczny.
– Niesamowite, myślicie, że naprawdę coś znaleźli? – May wyrzuciła z siebie pytanie, które nurtowało ich wszystkich. – Czemu mamy być gotowi od razu po lądowaniu?
– Za tyle forsy musieli w końcu coś znaleźć. I wkrótce się dowiemy, co – odparł twardo Lotan.
– Już widzę, jak szefostwo projektu zdradzi ci na wejściu pilnie strzeżone tajemnice – prychnął Bart. Zazdrościł koledze i jednocześnie go podziwiał za wszystkie cechy, które zdaniem Barta składały się na męskość. Olga nie dołączyła do rozmowy, przed oczami wciąż miała wypalone kwadraty i biegające między nimi punkty. Mózg dał się nabrać, mimo iż doskonale wiedziała, że między ogromnymi, zatopionymi głęboko w lodzie czarnymi słupami nie ma nic, prócz powierzchni o irytująco wysokim albedo.
– Po pierwsze, to chcę poznać tajemnicę, co się stało z tamtymi dwoma. Dlaczego, mając taki sprzęt, przywalili w lód i użyźnili sobą ten cholerny ocean.
– Wypadki się zdarzają, sam wiesz. Choć tu będzie łatwiej niż na Ziemi, mniejsze ciśnienie.
– To fascynujące. Będziemy mogli zejść sto razy głębiej i pobić wszystkie rekordy. Zawsze chciałam… – zaczęła May rozmarzonym głosem, ale huk hamujących silników uniemożliwił dalszą rozmowę, więc koledzy ograniczyli się tylko do pełnego politowania spojrzenia.
Naprowadzany magnetycznie prom zadokował na jednym z czarnych kwadratów. Opuścili pojazd tunelem, który podjechał po nich niczym rękaw, przeszli przez śluzę i trafili do przeszklonej sali adaptacyjnej, jedynego pomieszczenia znajdującego się nad lodową powierzchnią. Z piersi May wyrwało się westchnienie zachwytu. Nisko zawieszony nad horyzontem sierp planety, wypełniał sobą powierzchnię jednej z szyb. Pierścienie, rozciągnięte w płaszczyźnie wzroku, w pierwszej chwili sprawiały wrażenie, jakby trzy kolejne szyby pękły na pół.
Niedługo jednak mogli podziwiać widoki. Szybkim krokiem szła ku nim blada kobieta ubrana w laboratoryjny fartuch. Bez identyfikatora, na co zapewne mogło sobie pozwolić jedynie szefostwo. Towarzyszył jej mocno zdenerwowany i równie blady chłopak, na którego plakietce stało „M. Sc. Frank Storm”.
– Witam na Enceladusie – oznajmiła bez zbędnych wstępów. – Jestem doktor Andrea Valtameri, a to mój asystent. Chcę waszą czwórkę widzieć gotową do zejścia pod wodę najdalej za pół godziny czasu ziemskiego, wtedy was szczegółowo wprowadzę. Zadanie jest pilne. Batyskafy SubMare serii EncePath wraz z wyposażeniem są do waszej dyspozycji, zakładam, że znacie dobrze ten sprzęt.
– Dzień dobry, pani doktor Valtameri. W imieniu naszej czwórki, ja, inżynier Lotan Clain, chciałem podziękować za wspaniałe przyjęcie nas na tej górze lodu, fruwającej dookoła Saturna. Pozwoli pani, że zanim się zanurzymy, skonsultujemy najpierw metodologię badań z naszymi bardziej doświadczonymi kolegami po fachu?
Olga zrobiła wielkie oczy, słysząc przyjaciela, popełniającego właśnie dyplomatyczne samobójstwo. May zdawała się myśleć podobnie, za to Bart, ośmielony reakcją Lotana, zawtórował:
– Pół Ziemi huczy od plotek, że program „Enceladus: Poszukiwanie Życia” coś znalazł. Drugie pół twierdzi, że to tylko plotki. Chcemy najpierw wiedzieć, czego szukamy.
Andrea spojrzała na nich znad okularów.
– Ekipy waszych doświadczonych kolegów po fachu – odparła sucho. – Tego będziecie szukać w pierwszej kolejności.
– Czy to oznacza, że… wydarzyło się coś złego? – May jako pierwsza odzyskała głos. Milczący asystent pobladł jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Doktor Andrea Valtameri odwróciła głowę w bok i wyjaśniła lakonicznie:
– Zespół siedmiu oceanografów i nurków pod wodzą kapitana Iana Sondera wypłynął z bazy jednostką badawczo-laboratoryjną ELF. Mieli podejść do kominów hydrotermalnych, pobrać i zatężyć próbki, a następnie dokonać ich analizy i w razie potrzeby powtórzyć proces. Ostatni meldunek wysłali trzy godziny temu, krótko po tym jak nasłuch przestał rejestrować pracę silników. Od tamtej pory nie odpowiadają. Powietrza starczy im jeszcze na kilka godzin, ale dobrze byłoby ich znaleźć…
– Zanim coś im się stanie – wtrącił ledwie słyszalnym tonem Frank.
– Mam nadzieję, że rozumiecie, czemu nie rozłożyliśmy dla was czerwonego dywanu. Liczy się każda minuta. – Andrea mówiła do całej czwórki, ale jej wzrok ślizgał się po twarzy Lotana.
– Czemu, do diabła, czekaliście na nas, zamiast posłać kogoś od razu?
Pani doktor potarła czubek nosa, a przez jej twarz przebiegł dziwny cień. May w myślach, określiła go jako „złowieszczy”. Mimas, jeden z najbliższych księżyców, akurat nasunął się na ogromny sierp Saturna, ale czy mógł rzucać widoczny półmrok? Nie ulegała przesądom, choć coś w niej krzyczało, że powinna wracać natychmiast na Ziemię. Za to dumnie wyprostowany Lotan z pewnością powrotu nie rozważał. W jego oczach lśniła żądza zemsty. Zarówno powitanie, jak i chłodną, rzeczową odpowiedź, uznał za swoistą prowokację. Wzrok doktor Valtameri zdawał się potwierdzać, że uznała go za lidera grupy. Nie spodziewał się zresztą niczego innego, mając za tło bezbarwnego Barta i dwie kobiety. Z których jedna była faktycznym mózgiem ich zespołu, ale pani Valtameri nie musiała o tym wiedzieć.
– Wysłaliśmy bezzałogową sondę na poszukiwania, nic więcej nie mogliśmy zrobić. Nie jesteśmy przeszkoleni ani do zanurzeń, ani do obsługi EncePathów.
Nim Lotan wymyślił odpowiedź, która mogłaby w końcu wytrącić Andreę z lodowatego, jak cały Enceladus, spokoju, odezwała się Olga.
– Popłyniemy.
Z gardła asystenta wydobyło się ledwie słyszalne westchnienie ulgi. Doktor Valtameri kazała iść wszystkim, oprócz Franka, za sobą, nie czekając, aż ktoś zaprotestuje. Wręczyła im znajome, cienkie niczym druga skóra skafandry, wskazała miejsce, gdzie mogą je założyć oraz sprawdzić szczelność. Sama czekała przy kapsule, mającej zabrać ich głęboko pod powierzchnię księżyca. May posłała jeszcze tęskne spojrzenie w kierunku Saturna. Mimas zdążył przewędrować poza sierp i lśnił teraz na tle nieoświetlonej części tarczy planety, przywodząc na myśl odwróconą wersję tunezyjskiej flagi. Nawet Bart przyznał po cichu, że widok, którego nie sposób doświadczyć na Ziemi, sprawiał upiorne wrażenie.
Andrea ponaglającym gestem otworzyła windę i całą piątką weszli do środka.
Czarne piksele zakłócające czystą biel były czubkiem góry, nomen omen, lodowej. Ściany stacji wgryzały się w skorupę na co najmniej kilkaset metrów w dół. Używali do szkoleń symulatora, ale dopiero trafienie tu uświadamiało ogrom przedsięwzięcia. Samo sublimowanie lodu, by mógł powstać prowadzący do oceanu szyb, wymagało kolosalnych nakładów, a przecież poza nim wydrążono w lodzie cały system pomieszczeń mieszkalnych i laboratoryjnych, wyposażonych w napowietrzanie i ogrzewanie. Nie wspominając o tym, że górna część została nafaszerowana skomplikowanym układem nadprzewodników, a dolna stanowiła ogromny, obracający się torus, wszystko po to, by uzyskać choć trochę zbliżone do ziemskiego ciążenie. Koncerny wpompowały tu mnóstwo pieniędzy i wszyscy czekali na sukces, który wstrząśnie ludzkością. Jednak, jak do tej pory oficjalne raporty mówiły o znalezieniu – poza oczywiście wodą – azotu, wodoru, klatratów metanu, tlenków węgla, jakichś minerałów, paru radioaktywnych izotopów w skalistym dnie i prostych związków organicznych. Te trochę bardziej skomplikowane wykryto w ilościach tak małych, że nie dało się zidentyfikować, co to właściwie jest i czy nie zostało przywleczone z Ziemi. Zdawałoby się, że warunki idealnie sprzyjające rozwojowi podmorskiego życia, ale istnienia żadnej jego formy do tej pory nie potwierdzono. Olga zaczynała podejrzewać, że plotka, iż Program coś znalazł, to tylko chwyt marketingowy, mający na celu przyciągnięcie nowych inwestorów. Ciągła presja sprawiała, że naukowcy zapuszczali się w coraz niebezpieczniejsze rejony. Jak tamtych dwóch z EncePatha 4. Roztrzaskali się, próbując podejść pod Alexandria sulcus, jedną ze szczelin, którymi Enceladus wyrzucał w kosmos lodowe fontanny. Przed startem Olga starannie przeanalizowała ten przypadek. Raport, sygnowany zresztą nazwiskiem doktor Valtameri, dość precyzyjnie opisywał miejsce i przyczyny katastrofy. Media trochę podkoloryzowały, trochę przeinaczyły, choć w zasadzie rezultat sprowadzał się do tego samego. Co skłoniło doświadczonych ludzi do tak brawurowego manewru? To pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Jeśli ekipa z ELF-a również podjęła nadmierne ryzyko i uszkodziła statek, liczyła się każda chwila.
Kapsuła ciągnięta w dół grafenowymi linami zatrzymała się na niewielkiej platformie, przy której lśniły srebrem przycumowane jednostki EncePath. Na ich kopułach widniały wyraźne cyfry trzy oraz pięć. Kontakt z dedykowanym misji sprzętem SubMare, na którym spędzili miesiące szkoleń, odsunął na bok sprawy osobiste i ambicjonalne. Weszli parami do swych batyskafów, Olga z May do trójki, Bart z Lotanem do piątki. Cała czwórka stanowiła zgrany zespół, jakim byli od kilku lat. Zapięli pasy i zanurzyli się w przepastną toń Enceladusa, niezwykle przejrzystą pod pasmem reflektorów i przerażająco ciemną tam, gdzie snop światła zanikał. Żadne z nich nie popatrzyło w stronę doktor Valtameri, której blade usta wyszeptały słowa, których i tak nie mogli usłyszeć.
***
Pusty, ciemny i martwy. Te trzy słowa zdawały się opisywać cały ocean. Równie dobrze mogli nurkować w podziemnym basenie rozmiarów Anglii. Jednostajna czerń czyhała, przyczajona za smugami światła. Choć ciągnęła się kilkadziesiąt czy nawet kilkaset kilometrów wzdłuż, wszerz i w głąb, sprawiała wrażenie klaustrofobicznej pułapki.
May próbowała zdławić w gardle rozczarowanie. To wszystko było tak bardzo niepodobne do widoku ziemskich mórz, tak bardzo obce. Miała zaledwie kilka lat, gdy świat obiegły zdjęcia z sondy Cassini. Choć słowa „gejzery” i „kominy hydrotermalne” niewiele jej wtedy mówiły, przedstawiane w mediach obrazy głębin tętniących chemosyntetycznym życiem sugerowały, że podobnie jest w odmętach Enceladusa. Wyobraźnia małej dziewczynki wykreowała odległe podmorskie uniwersum jako piękne, pełne bajkowych, kolorowych stworzeń i niezwykłych formacji. Dorosła May już wiedziała, że rzeczywistość wygląda inaczej. Jednak naoczna konfrontacja marzeń z zimną, ponurą prawdą, sprawiała dziwny ból. Przez chwilę chciała podzielić się odczuciami z koleżanką, ale patrząc na skupioną, niewyrażającą żadnych emocji twarz Olgi, zrezygnowała.
Precyzyjny system sonarów ostrzegał co jakiś czas o lodowych kolumnach i skupiskach klatratów, pozostałe czujniki informowały jedynie o wzroście temperatury i, w miarę zbliżania do południowego bieguna, silniejszym prądzie. Nie stanowiło to zaskoczenia, wiedzieli o pływach powodowanych rezonansem orbitalnym i przyciąganiem Saturna. Olbrzym ściskał i rozciągał swój malutki księżyc niczym gumową kaczuszkę, w której wnętrzu dwa EncePathy szukały ELF-a.
Reflektory uparcie przeczesywały ciemność, bez większej nadziei na sukces. Na granicy pola widzenia coś nagle zalśniło, jak rozświetlone błyskawicą nocne chmury.
– Widziałyście? – krzyknął Bart do nadajnika. EncePath 3 równocześnie nakierował światła w to samo miejsce. Kilkadziesiąt metrów dalej, w ciemności zajaśniał potężny słup kipiącej, szarej cieczy. Wzrokiem nie dało się dosięgnąć ani jego początku, ani końca. Siwe kłęby niezatrzymywane szczątkową grawitacją gwałtownie się wznosiły, wyrzucane z głębi trzewi Enceladusa i pięły ku lodowej skorupie. Ku hipnotyzującej podłużnej plamie słabego światła, gdzieś bardzo wysoko nad nimi.
– Szczelina – wyszeptała bezgłośnie May. Czy to właśnie tam rozbił się EncePath 4? Czy pęknięcie w lodowej pokrywie przyciągnęło również załogę ELF-a? Czy…? Kolejnego pytania bała się wypowiedzieć nawet w myślach. Chwilę zadumy przerwał głos Olgi:
– Chyba ich mamy.
Rzut oka na aktywny sonar wyjaśnił wszystko. Niewyraźny kształt, majaczący na granicy ekranu, miał wielkość odpowiadającą jednostce typu ELF. Trochę dalej i nieco głębiej, niż się go spodziewali. Zredukowali prędkość. May spróbowała nawiązać łączność, lecz odpowiedziała jedynie głucha cisza.
– No, odbierzcie – syknął Bart, uderzając w nadajnik. Lotan powstrzymał go gestem i wskazał na widoczny już w przedniej szybie, jasnożółty, z czarnym obramowaniem i czerwoną śluzą, smukły korpus ELF-a. Dwie sondy unosiły się obok niego niczym czułki owada. Delikatnie przechylony statek zdawał się powoli dryfować w dół. Zarówno silniki, jak i światła były zgaszone.
– Awaria zasilania. Pewnie dlatego zniknęli z nasłuchu bazy i nie odpowiadali.
– Dziwne, że wywaliło naraz wszystkie obwody. Myślałem, że to nie ma prawa się zdarzyć – mruknął Bart. – No nic, podpłyńmy i spróbujmy dostać się do środka. Chyba nas widzą i wpuszczą?
Olga w milczeniu wpatrywała się w ELF-a, najpiękniejszy statek, jaki SubMare kiedykolwiek zaprojektowało. Przypominał opadającego w agonii pazia królowej.
– To która od was wychodzi? – Bart stał przy śluzie bez pasów i kurczowo trzymał się liny, by nie latać po wnętrzu batyskafu. Zaopatrzony już w aparat do oddychania i octopusa, w skafandrze cieniutkim, acz trwałością oraz izolacją cieplną przewyższającym te dotychczas stosowane na Ziemi, gotów był do opuszczenia EncePatha.
– Ja – odezwała się Olga. May nie zaprotestowała, wolała samodzielnie pilotować statek, niż zetknąć się bezpośrednio z wodą. Mimo początkowego entuzjazmu czuła lęk. Zwłaszcza gdy przypomniała sobie opowieści o częstych awariach sprzętu w oceanie Enceladusa. Myśl, że aparat odmówiłby współpracy, a ciemne, zimne wody wypełniłyby jej płuca, spowodowała dreszcze na karku.
– Uważajcie na siebie i nie dajcie się namówić tym bałwanom z ELF-a na żadne ryzykowne manewry – dodał Lotan.
Dwie sylwetki przecięły wodę i podążyły wzdłuż pasma światła do czerwonej śluzy. Lotan odprowadził je wzrokiem, dopóki nie zniknęli we wnętrzu dryfującego statku. Czuł dziwny niepokój. Coś mu się nie zgadzało.
Wywołał May i zapytał o wrażenia.
– To wszystko jest takie niesamowite i takie… martwe – powiedziała cicho, również nie spuszczając oka z właśnie odnalezionego statku. – Nawet te ogromne, szare kominy, które miały być oazą pozaziemskich form życia. Całe życie marzyłam o pływaniu w tym oceanie, a teraz się go boję.
– Pytałem o misję ratunkową. Cholernie dziwne, że nie wysłali żadnej obstawy z tym ELF-em. Ani że nie mieli nikogo, kto ruszyłby dupsko, by im pomóc szybciej.
– Racja. Wyruszyliśmy od razu, o nic nie pytając, ale… ton głosu Valtameri, gdy kazała nam ich szukać, brzmiał, jakby była przekonana, że i tak ich nie znajdziemy.
May ujęła w słowa to, czego on nie potrafił, a co męczyło go odkąd tu przybyli. Szefowa projektu wyraźnie traktowała ich chłodno i z góry. Jakby chciała się pozbyć z bazy, zanim… zanim właśnie co? Odkryją jakąś tajemnicę? Tajemnice miały znajdować się w tym oceanie, do którego zostali wysłani w tempie ekspresowym, bez zachowania procedur. Co prawda statek laboratoryjno-badawczy Enceladus Life Finder istniał, a współrzędne, które dostali, nie odbiegały aż tak drastycznie od miejsca znalezienia, jednak miał już pewność, że Andrea Valtameri czegoś im nie powiedziała. Czegoś bardzo ważnego.
Nagle światła ELF-a rozbłysły i jednocześnie zaszemrał komunikator.
– Tu Bart. – Głos kolegi był dziwnie rozciągnięty, ale rozpoznawalny.
– Nadajniki jednak działają?
– Co się tam stało?
Pytania przez chwilę wisiały w powietrzu. Zwerbalizowanie odpowiedzi zabrało Bartowi parę długich sekund.
– Zasilanie jest, paliwo jest, śluza odblokowana. Poza jedną, wadliwą pompą cyrkulacyjno-powietrzną, działa wszystko. Nie wygląda to na poważną awarię. A stało się coś… dziwnego. Silniki i nadajniki zostały wyłączone.
– Co? Dlaczego? Daj mi kogoś z ich załogi.
– To niemożliwe.
May przełknęła głośno ślinę. Najgorsze obawy zaczynały się sprawdzać.
– Nie żyją? – zapytała, drżącym głosem.
– Nie wiem. Nikogo tu nie ma. Wszystko wyłączone, brakuje skafandrów i aparatów, musieli wyjść sami. Zamelduję do bazy, nie wiem, co robić. Szukać ich? Wracać? Ktoś ich zabrał i nam nie powiedzieli? Co tu się mogło dziać?
Elementy układanki w głowie Lotana zaczęły tworzyć spójny obraz. Już wiedział, czego nie powiedziała im Andrea Valtameri. Pozostało tylko pytanie: dlaczego? To jakaś pułapka? Test?
– Nadaj służbowy meldunek. Żadnych zbędnych słów ani domysłów, tylko fakty.
– A Olga? – wtrąciła May.
– Sprawdza laboratorium. Usłyszymy się później. Bez odbioru.
Lotan uderzył pięścią w pulpit EncePatha 5 i obrócił batyskaf. Smugi światła przeczesały toń, ale nie wyłowiły śladu nikogo. Po chwili głośniki rozbrzmiały drżącym głosem May.
– Przecież jeśli oni opuścili ELF-a jeszcze przed naszym lądowaniem i nikt ich nie zabrał, to nie ma szans. Zabrakło im powietrza już dawno.
– Jeśli debile urządzili sobie całą siódemką podwodny spacerek, to nie jest to mój problem – warknął.
Bart stał wsparty o wielobarwnie rozświetlony pulpit sterowniczy ELF-a. Przed chwilą, zgodnie z sugestią Lotana, w krótkich słowach powiadomił przełożoną o zaistniałej sytuacji. Rozkaz był prosty: wracać z ELF-em. Żadnych wyjaśnień, nic. Popatrzył na Olgę, która skończyła właśnie obchód.
– Znalazłaś coś?
Potrząsnęła przecząco głową. Bart westchnął. Skoro nawet Olga nie wypatrzyła żadnych śladów, mogących podpowiedzieć co się tu właściwie stało, to sprawa była naprawdę trudna.
– Wracajmy.
Bart uruchomił silniki, ustawił kurs. Przetarł twarz i zamknął oczy, próbując choć przez chwilkę odpocząć. Nie przywykł do takiego tempa wydarzeń, zwłaszcza po spokojnych trzech miesiącach spędzonych w promie kosmicznym. Nie dowierzał, że miał już za sobą pierwszy kontakt z oceanem na tym księżycu. W dodatku tak był przejęty odnalezieniem statku i tym, co powie jego załodze, że samego nurkowania praktycznie nie pamiętał.
Olga pamiętała. Niezwykłą lekkość, mimo ton wody nad sobą. Poczucie jedności, jakby ocean zapraszał, by obcować z nim dłużej. Krople na własnym, nagim pod skafandrem ciele, choć system nie sygnalizował przecieku. Gdy tylko dotarła do suchej śluzy ELF-a, zdjęła rękawice, maskę i dotknęła twarzy. W mdłym świetle latarki zobaczyła na palcach lśniący ślad wilgoci. Musiał to być pot, nie znalazła innego wytłumaczenia. Teraz, patrząc na ciemną toń, odczuwała pociąg, by tam wrócić, doświadczyć tego wszystkiego jeszcze raz. I jeszcze… i…
Nagle zamarła. W monotonię wodnej pustki wdarła się nienaturalnie duża sylwetka, ubrana w rozdarty czerwony skafander. Pierś zdobił niewyraźny napis: „Evvv Reeee”. Postać przesunęła się przed przednią szybą statku a osadzone w napuchniętej twarzy, zasnute szklistą mgłą oczy utkwiły nieruchomy wzrok w twarzy Olgi. Po sekundach, które zdawały się trwać wieczność, wydobyła z siebie ochrypły krzyk. Topielec obrócił się i zniknął na powrót w ciemnej wodzie. Rzut oka na Barta wystarczył za odpowiedź na pytanie, czy też to widział.
Chwyciła za komunikator, wywołała May i Lotana.
– Zwłoki w wodzie. Sprawdźcie pod nami.
Oboje zareagowali natychmiast. Snopy świateł EncePathów 3 i 5 zlustrowały ELF-a oraz jego najbliższe otoczenie. Lotan zszedł piątką nisko, May w trójce asekurowała od góry.
– Straszne, czyli jednak nie żyją.
– Nic nie widzę w tej parszywej wodzie, sonar też nie. Jesteś pewna?
– Widzieliśmy go oboje – dodał słabym głosem Bart. – Przetoczył się przez przednią szybę i poleciał gdzieś w dół.
– Nie ma, o ile przeklęty sonar sobie nie żartuje. Spróbuję zejść nieco głębiej.
– Co tych biednych ludzi wygoniło ze statku? To okropne.
Lotan wykonał jeszcze kilka okrążeń, po czym wrócił na poprzednią głębokość.
– Musiał trafić w jakiś dziwaczny prąd i go zniosło. Ani śladu, już go nie znajdziemy. Wracajmy.
Z milczącą zgodą pozostałych, oba EncePathy i ELF podążyły w stronę bazy.
***
Winda wciągnęła ich na poziom mieszkalno-laboratoryjny, znajdujący się niedaleko powierzchni. Lotan, przed spotkaniem z szefostwem, zniknął na parę minut. Gdy dołączył do zespołu, był jeszcze bardziej wkurzony niż przedtem. Nie bawiąc się w konwenanse, podszedł do szefowej.
– Co się z nimi, do jasnej cholery, stało? – wybuchnął.
Doktor Valtameri uniosła tylko jasne brwi.
– Skąd moglibyśmy wiedzieć?
– ELF nie miał żadnej poważnej awarii, był wyłączony. Wyszli stamtąd, o własnych siłach. Wszyscy co do jednego. Nie zostawia się w ten sposób statku bez wyraźnej przyczyny. Ba, w ogóle nie potrafię wyobrazić jakiegokolwiek powodu, by to zrobić. A pani doskonale wiedziała, że ELF, o ile go w ogóle znajdziemy, będzie pusty – zablefował. Bladość twarzy Andrei ustąpiła na parę chwil rumieńcowi.
– Po co wysyłałabym was w pośpiechu do szukania pustego statku?
– Bo tłumaczenie się ze straty wielkiej, nowoczesnej i wartej fortunę jednostki badawczej, mogłoby kosztować panią stanowisko. Kłamie pani od początku. Ma pani uprawnienia do pływania zarówno EncePathem, jak i ELF-em. I kilkoro tu obecnych zapewne również. Chcieliście poczekać, aż na pewno się utopią? Bo nie żyją, prawda? To pani kazała im wyjść i popełnić samobójstwo? W imię czego?
Doktor Valtameri zacisnęła gniewnie usta.
– Czy macie coś jeszcze do zameldowania, poza bezpodstawnymi insynuacjami?
Pozostała trójka popatrzyła to na nią, to na szemrających coraz głośniej ludzi, to na rozjuszonego Lotana.
– Nie są bezpodstawne. Widzieliśmy jednego z nich, martwego –odezwał się Bart.
Szmery przybrały na sile i zwerbalizowały się w kilka, ostrych pytań:
– Skąd wiecie, że to ktoś z nich? Macie dowody? Jesteście w stanie go opisać?
– Ciało unosiło się w wodzie, niedaleko komina. Wyglądał…
– Krótkie, ciemne włosy, niebieskie oczy. Zdążył mocno napuchnąć. Czerwony kombinezon, rozdarty od szyi do pasa. Na piersi żółte, niewyraźne litery z nazwiskiem Evvv Reeee.
Bart popatrzył na Olgę. Znali się już szmat czasu, ale jej spostrzegawczość nigdy nie przestała wprawiać go w niekłamany podziw. Sam potrafił powiedzieć jedynie, że widział topielca, chyba w czymś czerwonym. Teraz obraz ponownie stanął mu przed oczami, wzbogacony o wszystkie szczegóły.
– Evan Reese – wyszeptał ktoś zza pleców szefowej. Jej reakcja zaskoczyła całą czwórkę. Andrea poprosiła wszystkich naukowców o opuszczenie pomieszczenia, usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Odezwała się dopiero gdy ona i czworo nurków zostali sami.
– On nie należał do ekipy ELF-a. To pierwsza ofiara Enceladusa. Technik, który zginął montując hydrofony pod bazą. Paskudny wypadek, wyłączona turbina wskutek jakiegoś spięcia zaczęła się obracać. Wpadł na nią, uszkodził skafander, stracił aparat i kawał czaszki. Nie miał szans i nawet nie miał kto go wyciągnąć z wody. Od tamtego czasu widziało go już kilka ekip, w tym EncePath 4, na kilka chwil przed rozbiciem. Dlatego po załogę ELF-a wysłałam was, choć bez większej nadziei. Ich ostatni meldunek brzmiał jak zbiorowa halucynacja. Chciałam, by popłynął po nich ktoś z czystym umysłem. Nie mieliście prawa znać tej historii, a mimo to i tak go widzieliście.
Po dłuższej chwili, gdy wciąż jeszcze przyswajali usłyszaną wiadomość, odezwała się May.
– To mało prawdopodobne, żeby te zwłoki natrafiały tak często na inne statki, ale poszukajmy wytłumaczenia.
– Widzisz jakieś?
– Może silniki statków wytwarzają w oceanie prądy? Wsteczne ruchy wirowe wody, która niesie obiekty takie jak… jak ciała.
– To niemożliwe.
– Bo?
Andrea wstała i przeszła kilka kroków w tę i z powrotem. Westchnęła ciężko, zdjęła okulary i przetarła oczy. Teraz dopiero mogli zauważyć, jak nieludzko jest zmęczona.
– To niemożliwe, bo znaleźliśmy już zwłoki Evana. Został pochowany w metalowej trumnie, w górnej warstwie lodu.
***
Sypialnie rozmiarami przypominały hotele kapsułowe. Wąskie łóżko, niewielka szafka na rzeczy i to wszystko. Spało się jednak zadziwiająco wygodnie. Gdyby nie męczące, dziwne majaki, Olga wstałaby wyspana i gotowa do następnych zadań. Jednak podniosła się rozbita i do tego sfrustrowana tym, że nie potrafiła przypomnieć sobie snu. Zawsze kontrolowała obrazy nadsyłane przez podświadomość, ale dziś pozostało jedynie niejasne przeświadczenie, że umyka jej coś istotnego. Wzięcie szybkiego prysznica w dzielonej z May łazience przywołało wczorajsze doznania. Dotyk wody na skórze kusił, obiecywał coś niezwykłego, a zarazem nieuchwytnego. Jak szare punkty między czarnymi kwadratami.
Zamknęła dopływ wody. Właśnie to przewijało się we śnie. Nieskończone białe linie, a na ich przecięciach migające szare punkty. Odetchnęła głęboko i choć wciąż nie rozumiała, czemu uznała to za coś istotnego, odzyskała pewność i kontrolę nad sobą.
Mesa również nie imponowała wielkością. Mimo iż dzień na Enceladusie trwał prawie dziewięć godzin dłużej niż na Ziemi, w całej bazie, znajdującej się w większości pod lodem, stosowano czas ziemski, dostosowując do niego pory snu i posiłków. Śniadanie przyrządzone z liofilizowanych produktów smakowało Oldze jak nigdy. Zjadła w milczeniu, nie trwoniąc słów na wyrażanie tego, o czym myślała. Nie ona jedna.
– To wszystko jest takie dziwne. Nie wiem, czy jej wierzyć. – May pierwsza przerwała ciszę. Lotan jakby tylko na to czekał. Uderzył pięścią w stolik z lekkiego, wytrzymałego tworzywa.
– Nie wierz ani jednemu słowu tej baby.
– Uważaj… mogą nas podsłuchiwać.
– Niech sukinsyny podsłuchują, to się dowiedzą, co o nich myślę. Kłamała od początku, natomiast ze zwłokami zamkniętymi w trumnie, które jednocześnie pływają swobodnie w oceanie, to bardzo, ale to bardzo przesadziła. Idiotyczny pomysł.
– Może prawdziwy – wtrąciła Olga. Pozostali popatrzyli na nią pytająco. – Kłamie się wiarygodnie i w sposób uniemożliwiający weryfikację – wyjaśniła.
– Chcesz wykopać trumnę i zweryfikować, czy ten facet nie ma tylko połowy łba, czy brakuje mu czegoś więcej?
– Chcę sprawdzić meldunek z ELF-a. Musi być zarejestrowany.
Na chwilę umilkli, analizując ten pomysł.
– Wciąż nie wiemy, czemu nie kazała szukać tych biedaków.
– Bo doskonale wie, że są od dawna martwi.
– A może jest wręcz przeciwnie? Odkryli coś i potajemnie ich zabrali?
– Odsłuchanie meldunku dałoby nam odpowiedź.
– Tylko żeby go odsłuchać, musielibyśmy włamać się do pani doktor i wykraść go z jej…
– Da się to załatwić bez włamywania. – Słowa Barta zostały znienacka przerwane przez cichy i drżący głos, należący do magistra Franka Storma. Asystent usiadł obok i zanurzył łyżkę w zielonkawej brei. – Wystarczy znać nazwę serwera i hasło.
– Dziękujemy, Wujku Dobra Rado. O ile się nie mylę, złamanie hasła i dobranie się do nagrania to nic innego jak włamanie.
Frank zignorował sarkazm w głosie Lotana. Jadł swoją zupę, nie patrząc poza talerz.
– Powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć i dostarczę nagranie z ELF-a, w zamian za jedną przysługę – powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Wymienili ponad stołem spojrzenia. Olga kiwnęła głową.
– Jaką przysługę masz na myśli? – spytał Bart.
– Pomożecie mi stąd zwiać.
– Jak?
Nie odpowiadał przez chwilę, zajęty jedzeniem. Zupełnie, jakby chciał stworzyć pozory, że usiadł na pierwszym wolnym miejscu, tylko po to, by zjeść śniadanie.
– To nie jest dobre miejsce na dyskusję. Spotkajmy się w sali adaptacyjnej, jutro, o tej porze. Nie mówcie nic nikomu.
Dokończył pośpiesznie posiłek i wstał, nie oglądając się za siebie.
***
Andrea nie wracała do poprzedniej rozmowy, jakby temat załogi ELF-a i pojawiających się pod wodą zwłok został wyczerpany. Z chłodnym spokojem zleciła harmonogram pracy na najbliższe dni. Głównym zadaniem obu EncePathów było uzupełnienie i poprawienie mapy dna, ze szczególnym uwzględnieniem rozmieszczenia kominów. Zadanie dodatkowe sprowadzało się do zejścia i pobrania materiału w miejscach, gdzie dno podnosiło się najwyżej. Zgodnie z wcześniejszą, niezbyt jeszcze dokładną mapą, niedaleko południowego bieguna wypiętrzały się nieregularne skaliste grzbiety. Na tyle wysokie, że zejście w ich pobliże powinno być wykonalne. Gdy omówili już harmonogram i skierowali kroki do windy, Andrea znienacka chwyciła dłoń Olgi i szepnęła:
– Proszę, bądźcie ostrożni. Wysyłam jedynie wasze dwie jednostki. Nie próbujcie ścigać żywych ani martwych. A z batyskafu, w razie konieczności, wychodź tylko ty. Nikt więcej.
– Dobrze – odparła krótko Olga.
Monotonne sondowanie dna okazało się całkiem przyjemnym wytchnieniem. Bart byłby skłonny określić tę pracę wręcz jako nudną, aczkolwiek to słowo nie pasowało do sporządzania mapy pozaziemskiego świata. Lotan ironicznie zauważył, że szefowa nie jest taka głupia, skoro zorientowała się, że ważne rzeczy lepiej uzgadniać z Olgą. Tylko May miała coraz gorszy nastrój. Mimo że tym razem płynęła w jednostce z wygadanym Lotanem, nie odzywała się. Spoglądała przez okno, żałując z całych sił, że zdecydowała się na tę wyprawę. Ani zwiedzanie księżyca, ani nawet myśl o pokaźnej sumie pieniędzy za wypełniony kontrakt nie mogły wynagrodzić zniszczonych dziecięcych marzeń o kolorowym, żywym oceanie. Czy przegnać lęku, który chwytał za gardło, ilekroć myślała o wszystkim, co spotkało ich od przylotu. Lotan wbrew pozorom posiadał całkiem spore pokłady empatii, poskromił swój sarkazm, a nawet powiedział, żeby się nie martwiła, bo są tu razem, a we czwórkę dadzą radę wszystkiemu. Jednak dopiero widok wykwitających z ciemności, niczym egzotyczne drzewa, słupów szarej wody poprawił nieco jej humor. Zeszli na tyle głęboko, że poza obserwowaniem na ekranie modelu terenu generowanego przez echosondę, mogła też, w świetle silnych reflektorów EncePathów podziwiać oliwkowo połyskujące wypiętrzenia dna. Sonar boczny pokazywał na monitorze ponad dwadzieścia mniejszych i większych kominów. Wypatrywała ich we wskazanych miejscach. Wprawdzie widok nie dorównywał oceanicznemu ogrodowi z jej marzeń, ale przynajmniej mogła nasycić oczy podwodnym, pozaziemskim krajobrazem, innym, niż pusta, czarna przestrzeń.
– Elektronika szwankuje i tu. Automatyczny próbnik wrócił z niczym, trzeba będzie pobrać manualnie – rzucił Lotan. – Czeka nas jeszcze co najmniej godzina kompresji.
May westchnęła i powróciła do obserwowania kominów. Czas leciał szybko, gdy patrzyła na te obce, monochromatyczne kłęby gorącej cieczy. Wyrywały się ku górze znacznie mocniej, intensywniej niż te, które widywała w ziemskich oceanach. Znów się bała, tym razem o bezpieczeństwo Lotana, który przygotowywał się do opuszczenia batyskafu. Choć przecież, wcale nie powinien.
W komunikatorze odezwała się Olga:
– Wychodzę po próbki.
– Czekaj, idę z tobą. – Lotan poprawił swój pas.
– Kierowniczka prosiła, żeby nurkowała tylko ona – przypomniała niepewnie May, ale Lotan nie zamierzał słuchać. Chciał się zanurzyć i na własnej skórze poczuć, jak bardzo to odbiega od wszystkiego, co znał.
Odbiegało. Gdy tylko przeszedł przez śluzę w podłodze EncePatha, już poczuł różnicę. Nie mógł liczyć na grawitację. Aby znaleźć się w wodzie, musiał porządnie się odepchnąć. Pływanie przypominało chodzenie w stanie nieważkości, żaden kierunek nie podlegał uprzywilejowaniu, a woda stawiała dużo mniejszy opór, niż ten, do którego przywykł przez lata nurkowania na Ziemi. Jednak przystosowanie do nowych warunków nie trwało długo. Podpłynął do partnerki, żeby wskazać, którym kominem się zajmie i zobaczył coś, co wprawiło go w niemałe zdumienie. Olga uśmiechała się. Na tyle radośnie, że dostrzegł ten uśmiech mimo aparatu tlenowego. Chyba pierwszy raz widział ją naprawdę szczęśliwą. Gdy zauważyła, że na nią patrzy, przybrała zwyczajowy, obojętny wygląd, choć w jej oczach wciąż tańczyły radosne iskierki.
Pokazał gestem, że weźmie próbki z ujścia najbliższego komina. Podpłynął w jego kierunku, a czujnik temperatury zabrzęczał ostrzegawczo. Kipiel intensywnie bulgotała, szare kłęby wyrywały się porcjami. Chaotycznie i nieprzewidywalnie, jakby wnętrznościami Enceladusa szarpały torsje. Brzęczenie narastało. Lotan zmarszczył brwi, nie czuł wzrostu temperatury. Nawet mimo znakomitej izolacji kombinezonu, przy ponad osiemdziesięciu stopniach Celsjusza powinien przecież coś poczuć. Zerknął na Olgę, zatrzymała się w podobnej odległości od komina. Zobaczył, jak rozkłada wysięgnik. Wydawało mu się, że to czujniki zwariowały, że można podpłynąć bliżej, ale przecież mieli nie ryzykować. Po chwili wahania, zrobił to samo co ona. Pobrali kilka próbek wysięgnikiem, dotknęli spękanej, dziwnie ciepłej powierzchni skalistego grzbietu i wrócili do EncePathów. Wraz z nimi do batyskafów dostało się kilka kropel wody. Idealnie kulistych i błądzących bez widocznego celu po wnętrzu.
– No to jeszcze dekompresja i wracamy. Jutro po śniadaniu czeka nas spotkanie z panem asystentem – rzucił Lotan, gdy tylko przypiął się pasami do fotela.
***
Saturn znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zobaczyli po raz pierwszy, jednak teraz zamiast cieniutkiego sierpa, lśniła pełna tarcza, przecięta na pół linią pierścieni. W zalanej dziwną poświatą sali adaptacyjnej, oprócz siedzącego na krześle Franka, nikogo więcej nie było. Asystent zerwał się na równe nogi, a wraz z nim dwa cienie, tworzące niemal prostą linię.
– Czego dokładnie od nas oczekujesz? – Lotan nie lubił owijać w bawełnę. Frankowi akurat to nie przeszkadzało.
– Macie w kontrakcie zapisane, że pod pewnymi warunkami możecie zrezygnować i wrócić na Ziemię natychmiast. Gdy się na to zdecydujecie, chcę, żebyście wzięli mnie na pokład. Może być jako nadprogramowy bagaż.
– Skąd pomysł, że zrezygnujemy? I czemu po prostu nie wrócisz sam?
Uśmiechnął się nerwowo i opadł z powrotem na krzesło.
– Nie mam kasy. Przyleciałem tu robić doktorat z astrobiologii, uniwerek nie zasponsoruje mi wcześniejszego powrotu, muszę dokończyć badania. Jeśli Andrea nie zatwierdzi mi zmiany tematu pracy, nie mam na to szans. A nie zatwierdzi, bo za dużo wiem i mój powrót mógłby narobić jej kłopotów. Zresztą chyba specjalnie wymyśliła mi coś takiego, żebym tu ugrzązł na zawsze.
– Jaki jest ten temat? – zagadnęła May.
– Analiza udziału serpentynizacji i radiolizy w powstaniu życia na Enceladusie.
– To ciekawe – powiedziała ostrożnie, ale na tym poprzestała. Najwyraźniej nikogo poza nią doktorat Franka nie zainteresował.
– Możesz powiedzieć, dlaczego kazano nam wracać, zamiast szukać załogi ELF-a?
– Bo skoro jednak wyszli, to szanse, by znaleźć ich żywych, wynosiły zero. Za duże ryzyko, że wam też mogłoby coś się stać.
– A autonomiczne pojazdy podwodne? Doktor Valtameri wspominała, że posłano sondę.
Asystent machnął tylko ręką.
– Sprzęt bezzałogowy tutaj wariuje. Inaczej dawno mielibyśmy wszystko z głowy. Coś zniekształca sygnał, przez to się gubią. AUV wysłany za ELF-em przestał odpowiadać, zanim do niego dopłynął. Jeśli miałbym coś do powiedzenia, to byłbym za tym, by ich szukać za wszelką cenę. Miałem odlecieć za dwa tygodnie razem z doktorem Sosnovskym, zgodził się pokryć koszty ze swojego grantu, ale wcześniej popłynął ten ostatni raz.
– Czemu właściwie tak bardzo chcesz stąd uciec?
Westchnął ciężko.
– Boję się – odparł, po dłuższej chwili. – Przylecieliśmy tu szukać życia. Założyliśmy, że skoro są kominy hydrotermalne, wodór, metan i dwutlenek węgla, to powstały organizmy, takie jak na Ziemi. Szukamy z lupą mikrobów i nie widzimy słonia, który właśnie podniósł nogę, by nas zdeptać.
– Więc jednak coś znaleźliście?
– Znaleźliśmy? Nie. Ale coś tu jest i przez to giną ludzie. Nie chcę być następny. Evana już widzieliście. To coś go skopiowało i, moim zdaniem, używa jako ostrzeżenia.
– Skopiowało? – prychnął Lotan. – Są chyba lepsze teorie na wyjaśnienie tego fenomenu.
– Słucham, jakie? – Frank spojrzał spode łba. Bart chciał powiedzieć coś na temat, że to nie oni są tu od snucia teorii, tylko cała banda różnej maści naukowców, ale ugryzł się w język.
– Teza wymaga dowodu. Masz? – spytała Olga, trafiając tym w najsłabszy punkt. Asystent zmieszał się, pokręcił głową.
– Nie mam – odparł cicho. – Na tym polega problem. Nie mam i nie będę miał, bo to się wymyka naszym przyrządom. Jest zbyt… – szukał przez chwilę w myślach odpowiedniego słowa – …rozcieńczone. Nie chce albo nie może skondensować się do formy, którą moglibyśmy zarejestrować. Skoro grawitacja tu wynosi jedną setną ziemskiej, to i tutejsze organizmy mogą być sto razy bardziej rozrzedzone. Przenikać nas i w subtelny sposób oddziaływać z naszymi zmysłami.
– Piękna teoria, ale organizmy o gęstości sto razy mniejszej dałoby się zarejestrować.
– Powinieneś chyba zmienić temat doktoratu.
– I kierunek z astrobiologii na hmm… coś lepiej wykorzystującego twoją wyobraźnię.
– Nie wierzycie mi – skonstatował z goryczą. – Spodziewałem się. Andrea ma wyciągnąć trumny z Evanem i nieszczęśnikami rozbitymi w EncePathu 4. Jak wyjaśnicie w lepszy sposób, czemu te ciała jednocześnie są pochowane i pływają pod bazą, to proszę, dajcie mi znać. Najchętniej na waszym promie daleko stąd.
Cała czwórka popatrzyła po sobie, naradzając się bezgłośnie.
– Dobrze, jeśli odlecimy wcześniej, weźmiemy cię. Pozostaje jeszcze jedna kwestia…
– Proszę. – Wręczył Lotanowi cienki niczym igła nośnik, wstał i poszedł do windy, nie patrząc za siebie. Gdy drzwi kapsuły zasunęły się za nim, Olga wyciągnęła rolkę o rozmiarach papierosa i rozwinęła ją w cieniutki ekran. Igła bezszelestnie wskoczyła do portu i po chwili mogli usłyszeć ciche głosy ludzi, których los stanowił zagadkę.
Pierwsze meldunki były zwyczajnie nudne. Ot dopłynęli do komina, ustawili sondy, ktoś wyszedł i pobrał próbkę, ktoś inny uruchomił zatężarkę. Badanie składu wody, oznaczanie ilościowe minerałów…
Bart ziewnął, i wtedy się zaczęło.
Tu kapitan Ian Sonder. Melduję, że siedmioosobowa załoga pod moją komendą opuszcza jednostkę Enceladus Life Finder.
Słucham? <tupot> Kapitanie, może pan powt… <trzask>
Tu Andrea Valtameri. Proszę podać powód.
Opuszczamy jednostkę, w celu zbadania prawdziwej natury oceanu. Właśnie widzieliśmy jej próbkę.
Panie kapitanie, nie wyrażam zgody na opuszczenie jednostki. Proszę trzymać się harmonogramu misji.
<szelest>
Tu Anna Roth. Przypłynęły po nas batyskafy EncePath, które zabiorą nas w głąb oceanu. Odkryliśmy niezwykłą rzecz, ale musimy szybko zejść niżej. W jednostce ELF nie jest to możliwe.
Pani Anno, nie wysyłaliśmy do was nikogo.
<szum><trzaski>
Mówi kapitan. Są tu i czekają na nas.
Proszę podać, które jednostki.
Oczywiście <niewyraźne>. To trzy EncePa… <trzaski>…er: jeden, dwa i cztery.
<chwila ciszy>
Przecież EncePath 4 się rozbił, jedynka ugrzęzła w klatratach, a piloci dwójki wyszli poza batyskaf i zniknęli!
<niewyraźne> wrócili. Po nas.
Oni nie żyją! Jeśli wyjdziecie, skończycie jak oni! Zabraniam opuszczać jednostkę! Kapitanie, czy pan mnie słyszy? Muszę porozmawiać z pana zastępcą, proszę mnie skontaktować z Ivem Sosnovskim. Zablokujcie śluzę od wewnątrz i nie pozwólcie im wyjść. Czy jest tam ktoś, kto jeszcze nie zidiociał, do jasnej cholery?!
<trzask>
<stek przekleństw>
<cisza>
– No, w jednym doktor V nie kłamała – Lotan wypuścił głośno powietrze z płuc. – Ten meldunek brzmi jak niezły odlot.
– Może nie kłamała, ale zapomniała nam o czymś wspomnieć. Jeśli wierzyć nagraniu, to ofiar było więcej.
– Wiecie, ja chyba rozumiem tego asystenta. To wszystko nie jest normalne.
– Jest coś jeszcze. – Olga dotknęła ekranu i przejrzała zawartość otrzymanego od Franka nośnika. – Zapis wideo. Zewnętrzna kamera ELF-a.
– Przecież mogliśmy sami to zgrać, jak wracaliśmy. – Bart plasnął się w czoło. Olga przesunęła palcami i zsynchronizowała czasy obu nagrań. Uruchomiła przekaz. Trójwymiarowy obraz zamigotał nad urządzeniem. Przez chwilę w milczeniu oglądali znajomy widok: szary słup skłębionej cieczy, wznoszący się z głębin ku szczelinie w pokrywie z lodu. Kamera zarejestrowała nurka podchodzącego do komina z wysięgnikiem, przy pomocy którego pobrał próbki wody.
Tu kapitan Ian Sonder. Melduję, że…
Z zapartym tchem wysłuchali meldunku jeszcze raz, nie spuszczając ani na moment wzroku z wyświetlanego przekazu. Gdy głosy ucichły, jeszcze przez kilka sekund mogli obserwować widok z kamery ELF-a. Nie przedstawiał nic więcej poza kipiącą cieczą. A potem zgasł.
***
Przez kilka następnych dni harmonogram zadań przekazywał im zastępca Andrei. Jak na złość, gdy chcieli z nią porozmawiać, okazała się nieuchwytna. Zlecone uzupełnianie mapy przebiegało spokojnie i bez większych problemów, nie licząc obszarów, gdzie głębokość wzrastała gwałtownie, nawet poniżej standardowego zasięgu echosondy. Powierzchnia dna układała się tam w wysokie, skaliste grzbiety i bardzo głębokie doliny. Spękanie terenu wskazywało na stosunkowo niedawną aktywność tektoniczną, chociaż poza łańcuchami kriowulkanów, żadne jej ślady nie rzucały się w oczy.
Andrea przyszła, gdy oczekiwali na nowe zlecenie i oznajmiła krótko:
– Dziś nie wypływacie.
– To świetne, bo chcielibyśmy z panią spokojnie porozmawiać. Na przykład o tym, czy kamery stosowane w ELF-ach są sprawne? Albo ile tak naprawdę jest ofiar Enceladusa, bo mamy wrażenie, że trochę więcej, niż…
– Przesłuchaliście meldunek z ELF-a, wiem – przerwała monolog Lotana. – Na pytania chętnie odpowiem, później. Teraz chcę, żebyście towarzyszyli patologowi w autopsji Evana Reese.
May zbladła.
– Czy to konieczne? – szepnęła.
– Konieczne. Musicie porównać obraz zwłok z tym, co widzieliście w oceanie. Chcę mieć pewność, że widzieliście właśnie jego.
– Ale ja nie wi… – urwała pod groźnym spojrzeniem Lotana i posłusznie poszła z wszystkimi.
Założyli ubrania ochronne oraz maski i weszli do naprędce przygotowanego prosektorium. Jeden stół przykryty został prześcieradłem, przy drugim krzątał się technik. Andrea wyjaśniła krótko, że to załoga nieszczęsnego EncePatha 4 i poprowadziła ich do trzeciego, na którym leżała metalowa, zamknięta jeszcze trumna. Patolog wyłonił się z zaplecza, przedstawił i wraz z technikiem przystąpił do pracy.
Olga wstrzymała oddech, gdy podważali wieko. Zerknęła na przyjaciół. Bart mocno zbladł, a May ukryła twarz na piersi Lotana. Doktor Valtameri stała na wprost trumny. Gdy odsuwana pokrywa szczęknęła metalicznie, ona pierwsza zajrzała do środka i natychmiast zasłoniła usta, z których wyrwał się krzyk. A przecież zawsze sprawiała wrażenie znakomicie opanowanej.
Pozostali patrzyli w wymownym milczeniu. Przedłużającą się ciszę zakłócił odgłos rzuconych o blat rękawic. Patolog zaklął i wyszedł. Nawet wygadany Lotan nie pisnął słówka. Olga z mieszanką lęku i ciekawości podeszła i ostrożnie zajrzała do wnętrza metalowej trumny.
Nie licząc niewielkiej kałuży na dnie, była pusta.
***
– Wygląda pani na wściekłą – zaczął Lotan, gdy tylko rozsunęły się przed nimi drzwi laboratorium, w którym Andrea Valtameri właśnie sprawdzała próbki. Olga westchnęła cicho stwierdzając w myślach, że czego jak czego, ale dyplomacji kolega nie nauczy się nigdy.
– Trudno, żebym nie była, skoro technik postanowił podzielić się ze wszystkimi informacją, że ktoś wykradł ciało Evana i naprawdę pływa ono gdzieś pod naszą bazą.
– Przynajmniej wiemy, co widzieliśmy.
– Nikt go nie wykradł! Był tam, widziałam na własne oczy. Trumna została zapieczętowana, a wieka aż do dziś nikt nie ruszał! – Przez moment pozwoliła ponieść się emocjom, ale po chwili powróciła do zwyczajowej, lodowatej maski. – Poza tym, ci z czwórki grzecznie leżeli na miejscu, a też widywano ich pod wodą.
– A tamci z dwójki i jedynki?
Oderwała się od spektrometru i splotła ręce na piersiach.
– Wasz kontrakt nie obejmuje grzebania w katastrofach sprzed paru miesięcy, nikt wam za to nie zapłaci.
– „Nie z chęci marnego zysku czy dla czczej sławy, lecz po to, by krzewiła się prawda.” Pamięta pani?
Doktor Valtameri spojrzała znad okularów.
– Tylko nie mówcie, że też chcecie się tu doktoryzować.
– Każde z nas chciało tu przybyć z innego powodu, ale akurat kariery naukowej nie planowaliśmy.
– To jakie powody sprowadziły was na Enceladusa?
Lotan odpowiedział za całą czwórkę:
– Zmierzyć się z wyzwaniem, spełnić dziecięce marzenia, spotkać pozaziemską formę życia, dokonać czegoś niezwykłego. Potrafi pani zgadnąć, który jest czyj?
Nie patrzyła już na Lotana. Przeniosła wzrok na Olgę, jakby nagle znalazła w niej bratnią duszę.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do laboratorium wpadł Frank.
– To jednak białko! – krzyknął od progu, wyraźnie podekscytowany. – W tych próbkach z zatężarki naprawdę jest białko.
– Jakie? – Andrea otrząsnęła się i skupiła na nim całą uwagę.
– Masa w okolicy trzydziestu tysięcy daltonów, ale sekwencjonowanie nie wychodzi, rentgenografia tym bardziej. Próbka za mała. Trzeba popłynąć do komina raz jeszcze i trochę dłużej zatężać.
– No to już. Skoro chcecie krzewić prawdę, to zapraszam do ELF-a.
– Ja mogę zostać – zaproponowała szybko May. – Nie czuję się najlepiej.
– A my jesteśmy gotowi, pani doktor. W każdej chwili. A przy odrobinie szczęścia, bądź pecha, może znów znajdziemy Evana.
Spojrzenie, jakim go obdarzyła, nie sprawiało wrażenia, że rozbawił ją ten dowcip.
***
Piękny ELF gładko przecinał ciemną wodę. Trasę do kominów znali już niemal na pamięć, choć moment, w którym z ciemności wyłaniał się szary słup cieczy, za każdym razem przyprawiał o lekkie drżenie serca.
– To jak w końcu to było, z tym znikającym trupem? – zagadnął uprzejmie Lotan, gdy już wypuścili sondy i uruchomili zatężarkę. Andrea zmroziła go wzrokiem.
– Znaleźliśmy go i włożyliśmy do trumny. Przyczyna śmierci była znana i oczywista, więc nie robiliśmy sekcji, tylko szybki pogrzeb.
Bart westchnął. Zagadka robiła się coraz bardziej skomplikowana, o ile oczywiście szefowa mówiła prawdę. Nie wiedział, czy mogą do końca jej wierzyć.
– Kto widział zwłoki?
– Ja i załoga, która go wyłowiła. Nikt nie chciał oglądać trupa, zresztą nie był to przyjemny widok.
– Jak go znaleźli i przetransportowali? Został jakiś ślad na sonarze albo kamerze?
– Natknęli się przypadkiem. Evan wpadł na ich statek, przyholowali go siecią. Zrobiłam zdjęcia do dokumentacji, powinny być gdzieś w archiwum.
– A kto go w ogóle znalazł?
Pytanie wytrąciło ją z rytmu. Umilkła na moment.
– EncePath 4 – odpowiedziała za nią Olga.
Andrea powoli skinęła głową.
– Później zobaczyli go jeszcze raz, podczas podejścia pod szczelinę. Wtedy spanikowali… Pójdę sprawdzić zatężarkę. – Odpięła pas i popłynęła w powietrzu do pomieszczenia laboratoryjnego.
Bart rozciągnął się wygodnie na fotelu i zapatrzył na widok za szybą. Komin niezmiennie wynosił burzę szarości do góry. Hipnotyzował przy tym i usypiał. Sprawiał wrażenie, jakby skrywał jakąś dziwną tajemnicę. Senność coraz mocniej ogarniała Barta, ale zanim odpłynął, coś wyrwało go z błogości. Zamrugał gwałtownie, mimo to obraz nie zniknął. Do komina podpływał EncePath. W pierwszej chwili pomyślał, że Andrea wezwała kogoś ze swoich ludzi. W drugiej błysnęło mu, że może coś się stało i to May do nich przypłynęła. Jednak, gdy uświadomił sobie, co widzi, poczuł, jak jeżą mu się wszystkie włoski na karku. Na srebrnej powierzchni jednostki widniała wyraźna czarna czwórka.
– Olga… Lotan… – wyszeptał słabym głosem. Podnieśli głowy i zamarli. EncePath 4 podpłynął blisko i zatoczył pętlę wokół komina.
– Pani doktor, proszę przyjść do nas – powiedział Lotan do interkomu. Czy to ton jego głosu, czy coś innego, sprawiło, że Andrea pojawiła się dość szybko. Zawisła w progu kabiny za plecami pozostałej trójki, akurat w momencie, gdy batyskaf pomknął nagle w górę.
– To niemożliwe – szepnęła.
Woda przybrała trudną do określenia barwę. Jakby fiolet, purpura i zieleń zostały zmieszane ze sobą i przenikały się nieustannie. Na tym tle wyrastała struktura szarej, cienkiej sieci, asymetrycznej i mocno skomplikowanej. Nasuwała na myśl pracę szalonej koronczarki. Olga skierowała zewnętrzną kamerę wprost na zjawisko. Piękne i zarazem straszne. Żadne z nich nie potrafiło pojąć, co ono może przedstawiać, gdy układ rozmył się i zaczął rysować od nowa. Tym razem figura była prosta. Ogromny okrąg, poprzecinany pasami, z których ten leżący na średnicy, wychodził z obu stron daleko poza obwód.
– Saturn – wychrypiał ciężko Lotan. Kolory zbladły i powróciła zwyczajowa ciemność. Nie zdążyli jeszcze ochłonąć, gdy wyłoniła się z niej jednostka ELF. Identyczna z tą, w której właśnie przebywali. Sunęła wprost na nich.
– Stratuje nas. Uciekajmy! – zawołał w panice Bart, ale Olga chwyciła żelaznym uściskiem przegub jego dłoni.
– Sonar go nie widzi. Nie bój się.
Bliźniaczy ELF zatrzymał się kilkanaście metrów od nich tak, że mogli obserwować, jak ze śluzy po kolei wychodzą ludzie.
– Sosnovsky, van Dorgos, Hira, Roth, La Farallo, Payaz, Sonder. – Pobielałe wargi Andrei wymieniły nazwiska całej siedmioosobowej załogi. Wszyscy w skafandrach i maskach bezładnie machali kończynami. Ktoś podpłynął do komina i zniknął w nim.
Olga w tym czasie przełączała sonar po wszystkich możliwych częstotliwościach. Na żadnej nie wykryła kontaktu.
– To nie może być prawdziwy ELF, bo my siedzimy w ELF-ie! Jak to, do ciężkiej cholery, jest możliwe?
– Projekcja? Pamięć wody?
– Może Frank miał rację i to ma zbyt małą gęstość, byśmy mogli zarejestrować aparaturą?
– Ale przecież, do diabła, to widzimy!
– A może elektronika znowu zwariowała? To by znaczyło, że…
– Gdzie Andrea? – Olga na moment oderwała wzrok od przedziwnego zjawiska. Lotan zaklął szpetnie pod nosem, zerwał się i tak szybko, na ile pozwoliła mu szczątkowa grawitacja, podążył w stronę śluzy. Ubrana w skafander doktor Valtameri właśnie próbowała ją opuścić.
– Dokąd?! – ryknął.
– Trzeba ich ratować.
– Niech pani zaczeka! – zawołał Bart, próbując pójść w ślady kolegi. Lotan uznał, że nie ma czasu na perswazję. Złapał butlę z mieszanką powietrza i uderzył przełożoną w kark. Bart zdążył już tylko zobaczyć, jak zwiotczałe ciało szybuje w stronę podłogi. Popatrzył zdziwiony, ale bez słów pomógł przetransportować nieprzytomną Andreę na fotel, do którego Lotan przypiął ją mocno pasami.
– Od samego początku chciałem jej przywalić – mruknął usprawiedliwiająco, widząc uniesione brwi Olgi. Zerknął za szybę. Zjawisko zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. Znów mieli przed sobą jednolicie mroczną wodę i szary, kipiący słup.
***
May na ogromnej stacji nie mogła znaleźć sobie miejsca. Dręczyło ją poczucie winy wobec przyjaciół. Pracowała najmniej i jako jedyna nie wyszła ani razu do wody, choć pierwsza namawiała wszystkich na ten kontrakt. Wydawał się stworzony dla ich czwórki. Szukano znakomicie zgranego zespołu doświadczonych nurków i hydrografów. W trakcie szkolenia i rekrutacji wielokrotnie poddawano ich – i konkurentów – presji i próbom. Tylko oni, mimo zupełnie różnych charakterów, potrafili współpracować w każdej sytuacji i ani przez moment nie zwątpili w siebie. Może właśnie dlatego? Różnice sprawiały, że nikt nie próbował wchodzić w kompetencje pozostałych. Mimo iż na testach zdarzało jej się balansować na krawędzi ryzyka, tu czuła lęk za każdym razem, gdy tylko wchodziła do batyskafu. Sama myśl o bezpośrednim kontakcie z wodą wywoływała paniczny strach.
Nogi same zaniosły ją do działu laboratoryjnego. Obserwowała przez chwilę chemików i biologów, w tym Franka krzątającego się przy aparaturze, której przeznaczenia nie znała. Rozumiała doskonale jego chęć ucieczki, sama by uciekła, gdyby nie lojalność wobec własnej ekipy.
Chłopak podszedł do niej, ale po entuzjazmie, z jakim parę godzin temu oznajmił odkrycie białka, nie pozostał nawet ślad. Wyglądał na bardziej przestraszonego niż zazwyczaj. O ile to było możliwe.
– Jesteś dziwnie przygnębiony. Może mogłabym w czymś pomóc? Czuję się trochę nie fair, biorąc sobie wolne, podczas gdy wszyscy ciężko pracują – zagadnęła.
– Dzięki. – Zdobył się na krzywy uśmiech. – Ale nie pomożesz. Obawiam się, że nikt już nam nie pomoże.
***
Przepłynęli mniej więcej połowę drogi dzielącą ich od bazy, gdy Andrea się ocknęła.
– Co się stało? – spytała, ledwie przytomnym głosem.
– Przepraszam, uderzyłem trochę za mocno – chrząknął Lotan. – Na swoje usprawiedliwienie mam to, że nie znałem kodu awaryjnego do blokady śluzy na wypadek zidiocenia kogoś z załogi.
Przetarła twarz i odetchnęła głęboko.
– Pytałam, co stało się tam, przy kominie. Sonder i reszta…
– Zniknęli tak jak EncePath i te kolory. Oni chyba nie byli materialni… albo zostali rozrzedzeni poza detekcję naszego sprzętu. To teoria pani asystenta. Kamera nic nie zarejestrowała, sonar też nie.
Olga zamknęła oczy. Zanim doktor Valtameri odzyskała przytomność, rozważali różne teorie, ale każda miała jakąś lukę. Kto lub co powodowało to zjawisko? Czym była plątanina linii na kolorowym tle? Czemu to narysowało Saturna? I czy to w ogóle był Saturn, czy sami przypisali symbolowi znaczenie, które rozumieli? W jaki sposób obserwowali z zewnątrz zespół Iana Sondera, skoro na kamerze ELF-a nie nagrał się ani wtedy, ani teraz? Zakładając rozrzedzenie poza możliwość detekcji, jakim cudem ich widzieli?
Odetchnęła głęboko. Szare punkty znów zamigotały na granicy jej świadomości. Zrozumiała, czemu wciąż tam tkwiły i co chciały przekazać.
– Einstein odrzucił aksjomaty. Przyjął, że światło ma stałą prędkość, a to czas może się rozciągać i skracać – powiedziała cicho. Koledzy przerwali rozmowę z Andreą i popatrzyli pytająco na Olgę.
– Jaki to ma związek z…
– Urządzenia nie uległy awarii. To nasze mózgi odbierają coś więcej.
– Znaczy, że wszyscy oglądamy rzeczy, których nie ma? EncePatha, tamtą siódemkę, Evana…
– Jeśli to halucynacja, dlaczego widzimy to samo?
Zamyśliła się na chwilę.
– Nie halucynacja, to furtka do szerszego pojmowania. Musi być wspólny czynnik – odparła. – Pani laboratorium może dać odpowiedź, czym on jest.
***
Dziwnie wypowiedziane słowa Franka zmroziły May krew w żyłach. Rozejrzała się po laboratorium. Nic nie wskazywało na zagrożenie.
– To zabrzmiało strasznie – szepnęła. – Co się stało? Coś z tym znalezionym wcześniej białkiem? Ale przecież było go za mało, a doktor Valtameri i moi koledzy jeszcze nie wrócili z większą ilością.
Westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.
– Nie muszą przywozić większej ilości. Mamy go aż za dużo.
– Jak to? – Zmrużyła oczy, nic nie rozumiejąc. Asystent wziął głęboki wdech.
– Patolog znalazł całą kopalnię. W mózgach byłej załogi czwartego EncePatha. Nawet gdyby się nie rozbili, za góra parę tygodni zmarliby na nieznany do tej pory rodzaj encefalopatii. Wystarczy jedna cząsteczka tego, by wymusić zmianę konformacji zdrowych białek błony komórkowej, otaczającej neurony. Właśnie badamy płyny mózgowo-rdzeniowe pracowników bazy. Wyniki… cóż…
Nie słuchała dalej. Zamknęła oczy, oparła się o ścianę i powoli osunęła.
***
Ewakuacja bazy przebiegała szybko i sprawnie. Promy kosmiczne zapełniały się ludźmi, podzielonymi na zdrowych i zarażonych. May znalazła się wraz z Frankiem wśród zdrowych. Trójka jej przyjaciół nie miała tego szczęścia.
– Dotrzymaliśmy obietnicy, wracasz na Ziemię. – Bart uśmiechnął się leciutko do Franka.
– Będę to badał dzień i noc – odparł głucho. – Może zdążymy znaleźć lekarstwo.
– Zaopiekuj się May.
– Obiecuję.
Lotan i Olga podeszli do nadzorującej ewakuację Andrei. Popatrzyła na nich znad okularów i powiedziała ciche „przepraszam”.
– Nie ma za co, panią też przecież czeka ten los. A pewnie naoglądamy się jeszcze różnych, kolorowych wizji. Takich jak ostatnio. Ładne to było, nie?
Przełknęła głośno ślinę.
– Najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałam.
– Jeśli dojdzie do procesu, będziemy pani bronić. To nie była pani wina.
– Dziękuję. Ale nie będzie takiej potrzeby – odparła i odwróciła się.
Oboje z Olgą popatrzyli, jak szczupła sylwetka doktor Valtameri, wciąż odziana w laboratoryjny fartuch, niknie w tłumie.
– Chyba ją polubiłem – stwierdził. – Mogłaby do nas pasować.
Olga przytaknęła. Spojrzała jeszcze na Saturna, niezmiennie tkwiącego w tym samym punkcie. Poza kolorystyką, zdawał się identyczny, jak ten, widziany pod wodą.
– Byliśmy świetnym zespołem.
– Wciąż jeszcze jesteśmy. Frank będzie szukał lekarstwa, a to uparty facet.
– Mam największe stężenie. Nie dolecę nawet do Ziemi.
Spuścił wzrok. Po raz pierwszy nie wiedział, co powiedzieć. Słowa Olgi brzmiały jak pożegnanie. Tu i teraz. Przytulił ją mocno. Tym razem to ona wyszeptała do jego ucha dużo słów.
Zrozumiał.
***
Promy startowały, jeden po drugim. Gdy odleciał ostatni, zapanowała głucha cisza i spokój. Gdyby nie przybierający na sile chłód, stacja mogłaby być całkiem przyjemnym miejscem.
– Za dwie godziny nie da się tu wytrzymać. A za pięć przestanie działać generator powietrza.
– Wystarczy mi kilka minut. Dlaczego pani została?
– Kapitan nie ucieka z tonącego statku. Postanowiłam oddać Ziemi ostatnią przysługę i zaoszczędzić czasu i kosztów procesu, jaki toczyłby się nad moją osobą. No i nie jestem już twoją szefową, oficjalnie zamknęłam projekt. Możesz mi mówić po imieniu.
– Dobrze, Andreo.
– A ty? Czemu zostałaś?
– Sprawdzam, czy istnieją szare punkty. – Olga uśmiechnęła się lekko i zaraz dodała: – Lotan, Bart i May spełnili marzenia. Zostało tylko moje.
– Warto oddać za nie życie?
– Nie zostało mi go wiele.
Andrea westchnęła.
– Zastanawiam się, czy przywlekliśmy ze sobą tę zarazę i rozniosła się z mózgu Evana, czy to po prostu tu istniało i namnożyło się, trafiwszy na podatny grunt.
Olga dopięła swój skafander, po czym pomogła zrobić to samo towarzyszce. Obie weszły do windy, zjechały na platformę, gdzie nieco niezgrabnie weszły do EncePatha 5, usiadły w fotelach i zapięły pasy. Tam dopiero odpowiedziała.
– Nadawca i odbiorca muszą znaleźć wspólną płaszczyznę do dialogu. Z całkowicie odmienną formą to skrajnie trudne. Białko dekoduje, dostraja zmysły. Pozwala nam odebrać ten świat. Chcesz jeszcze raz go zobaczyć, prawda? Dlatego zostałaś.
– Myślisz, że żyje tu coś, co chciało się z nami porozumieć, a śmierć jest po prostu efektem ubocznym? Ciekawa teoria, mogłaby znacząco wzbogacić doktorat Franka. – Andrea zignorowała zadane jej pytanie. – Dostał pełną dokumentację i zmieniłam mu temat na „Encephaloduspathy – choroba prionowa odkryta na księżycu Saturna”. Frank bardzo się starał, a z tą serpentynizacją to trochę przesadziłam – zachichotała, ale po chwili spoważniała. Otarła niechcianą łzę z kącika oka. – Olga, boję się.
– Strach przed śmiercią. Normalne. Ja też.
– Chcę popłynąć, najgłębiej jak się da i wyjść temu na spotkanie. Chcę poznać tę tajemnicę, chociaż nikomu o niej nie opowiem.
Olga bez zbędnych słów ścisnęła jej dłoń. W tym prostym geście przekazała myśli, których nigdy nie umiała i już nie musiała wyrażać. Strach mieszał się z podekscytowaniem, żal i smutek z euforią. Pożegnała jeszcze w duchu trójkę przyjaciół i uruchomiła silnik.
EncePath 5 pomknął z pełną mocą wprost do dna ciemnej otchłani.