- Opowiadanie: Daniel.A - Co stało się z Eduardem L. Aubry?

Co stało się z Eduardem L. Aubry?

To opowiadanie zalegało mi na dysku już bardzo długo. Troszkę je odkurzyłem i odświeżyłem. Mam nadzieję, że się spodoba :)
 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Co stało się z Eduardem L. Aubry?

Co stało się z Eduardem L. Aubry?

 

 

 

I

 

 

Przez chwilę panowała cisza, przerywana cichym pociąganiem zakatarzonego nosa Gwarka.

– Ekhem – chrząknął sierżant Wolf. – To jak, Gwarek. Zaczniesz gadać?

Gwarek spojrzał sierżantowi w oczy.

– Ale o czym? – spytał, dłubiąc palcem w brzydkich, krzywych zębach.

– Pytam po raz ostatni. Gdzie jest Aubry?!

– A ja po raz ostatni odpowiadam, że nie wiem, kto to jest – powiedział Gwarek, przewracając oczami.

– Nie wkurwiaj mnie! – huknął Wolf,  uderzając pięścią w stół.

Z glinianego kubka wylała się odrobina wody. Gwarek wzdrygnął się niezauważalnie.

– Jeśli nie chcesz, żeby Lidka oglądała twoją gębę przez zakratowane okna – kontynuował sierżant – to lepiej zacznij gadać.

Oczy Wolfa zwęziły się w cienkie szparki, ale na Gwarku nie zrobiło to wrażenia.

Roześmiał się.  

– Tak? A niby, na jakiej podstawie? – spytał, podciągając nosem. – Nic na mnie nie macie, sierżancie.

– Mam na ciebie tyle, że nie wyszedłbyś z pudła do końca swoich zasranych dni. Znam też paru takich, co z chęcią podpisaliby pakt z diabłem, żeby się ciebie pozbyć. Więc przestań ze mną pogrywać – powiedział przez zęby sierżant. – Gdzie jest Aubry? – syknął.

– Tylko Aubry i Aubry. A co to ja jestem? Jego matka? Jej spytajcie. Ja gościa nie znam.

– Do diabła z tobą, Gwarek. Nie chcę cię tłuc po gębie. Jesteś dobrym informatorem. I tylko dzięki mnie nie siedzisz w pudle!

– A pan dzięki mnie ciągle ma pracę – odpowiedział, uśmiechając się.

– Zaczynasz przeginać – syknął, Wolf. – Zaczynasz cholernie przeginać. Lepiej zacznij gadać…

– Nie ma nic za darmo sierżancie – Wszedł mu w słowo Gwarek. – Informacja to drogi towar.

– Tak, bardzo drogi. – Sierżant kiwną głową. – A jak drogie są lata spędzone w celi?

 – Nie zrobiłby mi pan tego – stwierdził z przekonaniem informator. – Nie rzuca się groźbami, jeśli nie ma się zamiaru ich spełniać.  

Wolf zgrzytną zębami.

Gwarek wiedział, że balansuje na bardzo cienkiej granicy wytrzymałości sierżanta. Poznał to po małej pulsującej żyłce, która pojawiła się na skroni Wolfa. Po zaciśniętych do białości knykciach. Jednak Gwarek pomimo niezbyt inteligentnego wyglądu, głupkiem nie był. Jako przemytnik i paser, znał wiele szumowin w tym mieście i nieraz już grożono mu czymś gorszym, niż więzienie. Wiedział jak pertraktować i znał cenę informacji. Gdyby od razu zdradził sierżantowi wszystko, co wiedział, zarobiłby najwyżej kopa w dupę.

– Ile? – spytał Wolf.

– Nie chodzi o pieniądze, sierżancie.

Wolf spojrzał na niego z zaciekawieniem.

– Będę potrzebował drobnej przysługi.

– Najpierw informacje. Muszę je wycenić. A potem… Się zobaczy.

Gwarek rozsiadł się wygodnie i podrapał w czubek głowy.

– Nie wiem, od czego by tu zacząć.

Wolf pokruszył tytoń i nasypał go w zgięcie prostokątnej bibułki. Nawilżył językiem papier, po czym zwinął skręta w palcach.

– Trzymaj – powiedział do Gwarka.

Gwarek odpalił papierosa, zaciągnął się porządnie i wypuścił ustami gęsty, niebieskawy dym. Zaczął mówić, a sierżant notował z namaszczeniem, maczając, co jakiś czas pióro w inkauście.

***

 

Zapadał zmrok.  

Gęsta mgła unosiła nad bagnami. A w ciemnościach i mgle poruszały się dwie postacie.

Pierwszą był mężczyzna. Szedł powoli, skulony, z płonącą pochodnią przy ziemi. Tuż za nim podążał drugi, lekko zgarbiony w długim, skórzanym płaszczu i butach z wysoką cholewą. Wyraźnym było, że czegoś szukają, błądząc po bagiennych wysepkach, zapadając się po kolana w zdradzieckim błocie.

– Uważaj! – syknął mężczyzna z pochodnią, dłonią wstrzymując towarzysza. Palcem wskazał coś na ziemi. Z początku jego towarzysz nie wiedział, na co patrzy. Dopiero po chwili zauważył cienką, ledwie zauważalną żyłkę. Towarzysz człowieka z pochodnią był zainteresowany, czy pułapka, aby na pewno została zamontowana w celu upolowania zwierzyny. Ale nie zapytał o to swego przewodnika. Spokojnie podążył w ślad za nim.

– Daleko jeszcze, Gwarek? – Spytał w końcu mężczyzna w płaszczu.

– Bądźcie cierpliwi, panie Aubry. Jeszcze chwila.

– Krążymy po tych bagnach, co najmniej od godziny – warknął Eduard. – Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Lepiej, żebyś wiedział, gdzie nas prowadzisz.

– Spokojnie – mruknął przewodnik i zamilkł.

Gwarek, którego zazwyczaj nie trzeba było zachęcać do rozmowy, zamilkł gdy tylko przekroczyli granicę rozległych moczar i stał się bardziej czujny. Napawało to Aubryego dziwnym niepokojem. Miał wrażanie, że na tych bagnach, oprócz tego, którego szukali, mieszka ktoś jeszcze. Ktoś, kto nie byłby zadowolony z ich wizyty.

Obaj w jednej chwili dostrzegli świetlistą kulę światła, która przybliżała się do nich w oparach mgły. Usłyszeli przeciągły skrzyp starego drewna i plusk wody. Przystanęli na chwilę.

Z mroku i mgły wyłonił się zarys małej łódki z lampą zawieszoną na drewnianym kijku. Łódź była pusta.

Gwarek nie był specjalnie zdziwiony tym widokiem. Przyłożył dłonie do ust i wydał z siebie przeciągły, piskliwy dźwięk. Odczekał chwilę, po czym powtórzył czynność.

– Po co przyszedłeś? – Usłyszeli chrapliwy, starczy głos, dobiegający z łodzi. 

– Panie… Przyprowadziłem go.

– Kogo? Aubry’ego?! – Mężczyzna wychylił głowę nad burtę. Miał mysią, chytrą twarz i malutkie oczka, które utkwiły spojrzenie w Aubrym.  – Ha! Jednak przyszedłeś. – Zaśmiał się skrzekliwie. Śmiech, ani głos nie pasowały do jego aparycji.

– Wiesz, co mnie tu sprowadza.

– Wchodź. – Mężczyzna wyciągnął starczą dłoń. Aubry pochwycił ją i nie bez zdziwienia stwierdził, że starzec ma mocny, pewny chwyt. Jednym szarpnięciem wciągnął go na łódź.

– Zaczekaj tu, Gwarek – powiedział starzec. – Dopóki nie skończymy.

Staruszek włożył długi kij do wody i odbił łódź od brzegu wysepki. Odpłynęli w głąb bagien, ginąc we mgle. Gwarek przez chwilę wpatrywał się w zanikające, blednące światło lampy, po czym przysiadł na bagnistej wysepce, nasłuchując. Wciąż czujny, wypatrujący zagrożenia. Był pewny, że nabawi się kataru.  

 

***

– Co było później – spytał Wolf.

– Przysnąłem – przyznał Gwarek. – Aubry obudził mnie, gdy świtało.

Sierżant zamyślił się.

– Nie wiesz, o czym rozmawiali?

– Nie mam pojęcia. Mówiłem, że Aubry zapłacił mi za skontaktowanie się, nie za zadawanie pytań.

– Nosiłeś listy, Gwarek – przerwał stanowczo sierżant. – Nigdy nie kusiło cię, żeby do nich zerknąć? Nigdy ich nie przeglądałeś?

– Kusić, kusiło – przyznał niechętnie Gwarek. – Ale co by mi z tego przyszło? Wiadomości z pewnością były zaszyfrowane. Poza tym, nie wścibiam nosa w sprawy moich klientów.

– Nie znamy się od dziś! – zaśmiał się sierżant. – Nie wierzę, że nigdy nie zerknąłeś do listów. Mów! Mów, co w nich było.

– A przysługa?

Wolf odetchnął ciężko.

– Jakiego rodzaju?

– Mój udział w śledztwie – odpowiedział krótko Gwarek.

Sierżant nie lubił jawnych układów, szczególnie z takimi typami, jak Gwarek, ale tym razem nie miał wyjścia. Za bardzo zależało mu na dorwaniu tego przemądrzałego, nadętego detektywa. W końcu miał go w garści.

– Zgoda! Niech będzie.

– Na piśmie, z pieczęcią – powiedział dobitnie Gwarek.

– A niech cie! Nie ufasz mi? Przecież nie współpracujemy pierwszy raz!

– To moje zabezpieczenie – uśmiechną się. Stąpał po bardzo cienkim lodzie, ale nie mógł ustąpić.

– Zgoda! Cholera, zgoda! 

Gwarek milczał.

Sierżant z ociąganiem wyjął odpowiedni protokół i spisał go. Stopił na papier trochę wosku i przybił pieczęć.

– Oko – powiedział Gwarek, gdy już schował dokument.

– Jakie znów, oko?

– Taki znak widziałem na jednym z listów. Nakreślone, podłużne oko.

Wolf zamyślił się przeze chwilę i stuknął dłonią w blat, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł. Przekartkował notatnik, odnajdując odpowiednią stronę i obrócił go w stronę Gwarka.

– Czy to był taki rysunek?

– Tak – potwierdził Gwarek. – Był identyczny.

Wolf odchylił się w krześle i zabębnił palcami o blat. Przez dłuższy czas patrzył w sufit, jakby oglądał tam coś interesującego. Gwarek przyglądał mu się z lekkim zniecierpliwieniem.

– Możesz już iść, Gwarek – powiedział sierżant, wybudzając się z letargu.

 

 

II

 

– Pan Lionel Hartmann – powiedział Wolf. – Proszę wejść.

Stary Certa powolnym krokiem wszedł do pokoju przesłuchań i usiadł przy biurku, naprzeciwko sierżanta. Jedno oko Hartmanna w skupieniu wpatrywało się w zarośniętą twarz Wolfa. Drugie, pływające w szklanym pojemniku, zawirowało niespokojnie, by przysiąść na dnie naczynia, czuwając.

– Przykro mi z powodu zaistniałej sytuacji – rozpoczął sierżant, łącząc koniuszki palców w piramidkę. – Dla pana ta sytuacja jest z pewnością tak samo niezręczna, jak dla mnie.

– Nie sądzę – odparł Certa. – Nie jest mi ani trochę niezręcznie. Za to szkoda mi czasu, który przyszło mi tutaj zmarnować. Prosiłbym, abyśmy mogli już zacząć. Chcę mieć to z głowy.

– Tak, oczywiście – odparł Wolf. – A więc, kim jest dla pana Eduard Leonard Aubry?

– Hmm… A do czego to panu potrzebne? Przyszliśmy tu rozprawiać o uczuciach i więziach? Niech, że pan w końcu przejdzie do rzeczy, albo skończmy już teraz. Nie mam w zwyczaju odpowiadać na bezsensowne pytania. 

– Jak pan wie – rozpoczął sierżant, nie przejmując się zjadliwymi uwagami Hartmanna – pan detektyw Aubry zniknął i jest podejrzany o wielką kradzież. Wie pan również, o zarzutach dotyczących czarnoksięstwa, parania się magią i łamaniu wszelkich przepisów, jakie obowiązują wszystkich obywateli Eidenbergu. To, że mieszka pod dachem tak znakomitej i sławnej persony, jak pan, panie Hartmann, nie czyni go bezkarnym. Mało tego. Powinien być bardziej odpowiedzialny i dbać o pańską reputację…

Pan Hartmann parsknął śmiechem.

– Panie sierżancie, proszę się nie martwić moją reputacją. Nie mydlić oczu, czczą gadką. Dobrze wiemy, co ludzie opowiadają o Starym Cercie z akwarium, zamiast oka. Wiemy również obaj doskonale, że zazdrości pan Eduardowi talentu i sprytu. Najchętniej widziałby go pan za kratkami, by móc piąć się do góry. Nie zaprzecza pan? To dobrze. A teraz proszę zadać konkretnych kilka pytań. Odpowiem, ale przed tym proszę o kubek wody. Zaschło mi w gardle.

Wolf w milczeniu nalał wody z glinianego dzbanka, stojącego na blacie. Podał kubek staruszkowi.

Certa wypił kilka łyków i otarł usta wierzchem dłoni. Sierżant odczekał stosowną chwilę, po czym spytał:

– Kiedy ostatni raz widział pan Eduarda Leonarda Aubry’ego, panie Hartmann?

 

***

 

Stary Certa otworzył drzwi gabinetu Eduarda.

A przynajmniej próbował.

Coś, co stało za drzwiami, blokowało je na tyle skutecznie, że staruszek ledwo wcisnął się do środka, z trudem odnajdując kawałek wolnej podłogi, by postawić krok.

Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, była ogromna blaszana skrzynka, blokująca wejście. Gdy Certa chciał ją przesunąć, coś, co najprawdopodobniej było zwierzęciem, na dodatek niezbyt przyjaznym, syknęło i przeciągnęło pazurami po blaszanej ścianie. Oko, pływające w szklanym pojemniku zawirowało niespokojnie. Staruszek odchylił się wolno i przeniósł wzrok na resztę gabinetu.

Po podłodze walały się przeróżne książki, stare podniszczone zwoje. Podobne sterty piętrzyły się na stole, zaraz obok szklanej aparatury. Na palniku stał osmolony kociołek, z którego unosił się różowawy, drażniący dym.

Gdzieś pomiędzy spodniami, a szablą o złotej rękojeści, zapewne prezentem od bogatego barona, rozsypane były monety o różnym nominale i pochodzeniu. Staruszek przeciskał się pomiędzy gratami, bacznie uważając, by czegoś nie uszkodzić.

Nie bardzo mu szło.

Certa zwalił stertę książek, która spadła z hukiem i furkotem starych kartek, na inne, pomniejsze kupki, tworząc jeszcze większy bałagan Spomiędzy bałaganu wystawiła wąski łebek mysz i zmarszczyła nosek. Nim jednak zdążyła uciec, Certa schwytał ją sprawnie, i zacisnął delikatnie w pięści, z której wystawała tylko mysia główka. Staruszek pogłaskał mysz i schował do otwartej klatki. Zamknął zasuwkę i ruszył dalej.

Eduard siedział w fotelu skulony i wpatrywał się w obraz na sztaludze, mętnym wzrokiem, jakby nieobecny.

Kobieta z bieli – stwierdził Certa, również patrząc na obraz. – Maurie, tysiąc dwieście dziewięć. Bardzo ładny. Ta gra świateł. Ciemno zanikającej nocy, szarość poranka i biel sukni. I te włosy…

Nagle coś w tym obrazie zaintrygowało Staruszka. Jakiś drobny detal, którego za nic nie mógł uchwycić, jakby miał to na końcu języka.

Detektyw dopiero teraz zauważył obecność staruszka. Drgnął lekko i obrócił się w stronę Starego.

– Wydawało mi się, że ten obraz od lat zalega w naszym muzeum, w Eidenbergu. Możesz mi zatem wytłumaczyć, w jaki sposób znalazł się w twoim gabinecie? – Oko staruszka zawirowało w zielonej toni, okazując zaciekawienie.

– Lionelu, nie martw się. Wszystko wkrótce się wyjaśni – powiedział Eduard, jakby nadal zamyślony. – Jestem już bardzo blisko.

– Bardzo blisko czego? – Starego wyraźnie zaniepokoiła przemowa Aubry’ego. – W co ty się znowu wpakowałeś?

– Zarzucam dziś ostatnią sieć – powiedział Aubry, wkładając buty. – Muszę iść.  

– Eduard, zaczekaj. Jaką sieć?! Nigdzie nie pójdziesz, do póki mi nie wyjaśnisz! – Nie mogę ci powiedzieć – odpowiedział spokojnie. – Czas nagli. Która godzina?

– Koło dwudziestej – powiedział Certa, spoglądając na zegar.

– Czyli kolacja zaczęła działać. Muszę się spieszyć.

Aubry wyciągnął Kobietę z bieli z ramy. Przyjrzał się jej jeszcze raz, po czym zwinął płótno w rulon i włożył ostrożnie do drewnianej tuby, szczelnie zamykając.

– Eduard, co ty knujesz? – spytał Certa.

– Niedługo wszystkiego się dowiesz. Teraz naprawdę muszę iść – odpowiedział Aubry, jakby powrócił do rzeczywistości i szybkim krokiem, przeszedł przez zagracony pokój. Otworzył drzwi na tyle, na ile pozwalała metalowa klatka i zniknął w ciemności korytarza.

Stary Certa słyszał jeszcze przez chwilę kroki na schodach, i stukot butów o kamienny bruk. Gdy dźwięk ucichł, staruszek usiadł bezradnie w fotelu.

Bo przecież nie był to pierwszy raz.

 

***

 

Pracownik muzeum, pan Jakub, jak na szczupłego mężczyznę, pocił się straszliwie. Regularnie i jakby odruchowo, ścierał chusteczką drobne kropelki, perlące się na czole i nad ustami.

Wolf patrzył na niego z lekkim obrzydzeniem. Wiedział jednak, że zeznania pana Jakuba są kluczowe dla sprawy.

– Panie Jakubie. Czy może pan sprecyzować godzinę włamania się do muzeum?

Pan Jakub otarł pot, zbierający się ponownie nad wargami, po czy otarł czoło i zwinął chustkę nerwowo w dłoni.

 – Myślę, że było to przed północą. Zawsze o tej porze jestem w górnej części, ale tego dnia miałem mały problem… – Pan Jakub zawstydził się.

– Problem? – Sierżant uniósł brwi, w zdziwieniu.

– Po kolacji – odchrząknął Pan Jakub, kiwając znacząco głową, po czym biała chusteczka wykonała swą stałą trasę.

– Yhym – Sierżant również pokiwał głową na znak, że zrozumiał.

– Na szczęście mam bardzo dobry napar. Mieszanka maminych ziół. Bo trzeba panu wiedzieć, że moja mama jest zielarką. A fachu tego nauczyła się od mej babki. Też zielarki. I zna receptury na różne wywary i napary. Jakby pan chciał…

– Nie, nie… Ekhem. Dziękuję. – Wolf zaprzeczył gestem dłoni. – Ale wróćmy do tematu – zachęcił.

– A, no tak. Rozgadałem się. Zawsze tak mam, gdy się denerwuję. Ciągle gadam bez potrzeby.

Sierżant spojrzał na pana Jakuba wymownie.

– Wracając do tej nocnej kradzieży… – powiedział sierżant.

Pan Jakub otarł pot.

– Tak, nocna kradzież. Paskudna sprawa. Wracałem właśnie na górę, na obchód…

 

***

 

Pan Jakub szedł po schodach.

Żołądek znów dawał o sobie znać, ale ziółka mamy skutecznie sobie z tym radziły.

Już więcej nie tknę pomidora, pomyślał pan Jakub. Mama zawsze powtarzała, żeby nie jeść go na noc, bo skórka może zaszkodzić. Co prawda, pan Jakub, nigdy nie słyszał, żeby ktoś przez to nabawił się sraczki, ale całkiem możliwe, że go pokarało. Wszak mamy należy słuchać zawsze. 

Jakub szedł w lekkim rozkroku. Z przyczyn jasnych i oczywistych, posuwał się wolno korytarzem, marząc o krzesełku.

Usłyszał hałas.

Może bardziej szmer. Uwierający, którego nie powinno być, bo przecież jest tutaj sam. Mogła to być mysz, albo szczur. Ale z takim rodzajem szmeru, pan Jakub się już oswoił. Ten wykraczał poza normalne odgłosy muzeum. Miał zupełnie inny ton i wydźwięk.

Brzęczał w uszach, jak intruz.

Żołądek pana Jakuba ścisnął się, lecz tym razem ze strachu. Umysł wskoczył na wyższe obroty i nasunął wszystkie elementy wspomnień na siebie, tworząc spójny łańcuch. Głośno ostatnio było o kradzieżach obrazów, a przecież on pod swoją opieką miał jeden z najcenniejszych. Mógł dostać dodatkowych strażników, ale sam stwierdził, że to zbędne. A teraz…

Znów szmer.

Pan Jakub przystanął i rozejrzał się nerwowo. Odruchowo ręka powędrowała do boku, gdzie powinna znajdować się drewniana pałka, ale jej tam nie było. Pan Jakub zaklął, uświadamiając sobie, że musiał zostawić ją w wygódce, gdy napierała na niego paląca sprawa.  

Szmer się nasilił i przerodził w głuchy stukot. Jakby ktoś biegł w butach owiniętych miękkim materiałem.

Postać w czarnym płaszczu wybiegła z bocznego korytarza nagle. Wpadła na pana Jakuba, po czym obaj przeturlali się po ziemi. Pan Jakub znalazł się pod intruzem, który trzymał go mocno za szyję. I doznał szoku, bo twarz intruza była mu dobrze znana. Mężczyzna w czarnym płaszczu rozluźnił uścisk i wstał powoli, patrząc na Jakuba zmieszanym wzrokiem.

 

***

 

– Jest pan przekonany, że intruzem był Edaurd Leonard Aubry? – spytał sierżant.

– Tak, oczywiście, że tak. Mama mówi, że mam bardzo dobrą pamięć do twarzy. Jak byłem…

– Czy podpisze pan zeznania i powtórzy je przed sądem? – Sierżant podsunął Jakubowi pergamin i pióro.

– Tak, tak, oczywiście. Tyle, że ja nie umiem pisać. Mama mówi, że po prostu nie mam talentu, ale za to…

– Wystarczy, że nakreśli pan iks. O, właśnie tak. Jest już pan wolny.

– Dziękuję, panie sierżancie.

 

III

 

Ostatnim z przesłuchiwanych był niski staruszek, prowadzony przez czterech strażników. Nie wyglądał groźnie. Nie był również niebezpieczny. Był cenny. Jedna z perełek w dochodzeniu w sprawie Eduarda.

– Rozkujcie go – polecił Wolf. Łańcuchy opadły z łoskotem na ziemię.

– Wyjdźcie. – Sierżant machnął ręką. – A ty usiądź – zwrócił się w stronę staruszka, wskazując krzesło.

Panowała długa cisza.

– W końcu – powiedział sierżant, patrząc na staruszka, jak na skrzynię złota. – Tyle lat ukrywania. Ile falsyfikatów wyszło spod twojej ręki, Kraus? 

Staruszek uśmiechnął się.

– Nigdy się tego nie dowiesz – powiedział chrypliwie.

– Zresztą, to nie jest ważne. – Wolf był zasłuchany we własny głos. – Ważne, że cię złapałem. – Sierżant roześmiał się szczerze. Nie był to przyjemny śmiech.

– Chwila triumfu minęła, a teraz do rzeczy. Czego chciał od ciebie Aubry? Sprzedawał ci obrazy? Może szukał kontaktów gdzie je sprzedać? Co cię z nim łączy, Kraus?

 Staruszek uśmiechnął się. Powietrze wokół jego twarzy zawibrowało. Pomarszczona skóra zaczęła się naciągać. Zniknęły zmarszczki. Nos skurczył się i zgarbił. Usta zwęziły. Oczy z piwnych, zmieniły kolor na szary. Postać na krzesełku rosła. Podarty, brudny materiał zmieniał się w czystą, schludną koszulę i zacerowane spodnie. Iluzja rozprysnęła się w powietrzu, z charakterystycznym pyknięciem w uszach.

Twarz sierżanta pobielała. Usta Wolfa poruszały się wolno. Nie mógł wydobyć z siebie słowa.

– To, to… 

– Musimy się spieszyć – powiedział Eduard. – Nie mam zbyt wiele czasu na wyjaśnienia. W porcie przy rzece cumuje statek Selene. To pływający dom aukcyjny paserów, złodziei i kolekcjonerów sztuki. Tam zostaną wystawione wszystkie skradzione obrazy. Mamy okazję schwytać wielką organizację. Potrzeba ludzi, by obstawić port. Jeżeli mi pan pomoże, powiem, że współpracowaliśmy od początku.

Sierżant poruszył się na krześle, w końcu odzyskując panowanie.

– Przychodzisz do mnie jako podejrzany, mówisz o jakiejś szajce, składasz propozycje… Czy ty upadłeś na głowę? Myślisz, że jestem tak głupi i dam się nabrać? Że będę twoją marionetką, jak całe miasto?

– Niech mnie pan wysłucha, na litość bogów.

– Po co?

– Bo może pan dużo zyskać.

– Straż! – krzykną sierżant.

– Niech pan tego nie robi. Proszę.

– Straż, do mnie!

Rozległ się stukot ciężkich buciorów. Twarz Eduarda znów zaczęła się zmieniać. Oczy stały się chłodne, a policzki zaczął pokrywać zarost. Gdy strażnicy wkroczyli do pokoju, stało w nim dwóch sierżantów.

– Bierzcie go! – krzykną jeden z nich.

Strażnicy stali w osłupieniu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

– Bierzcie go, do cholery! – krzykną drugi.

Strażnicy rzucili się na jednego z nich, obalając go na ziemię. Drugi wybiegł z pokoju przesłuchań, wzywając straż.

– Puszczajcie, idioci! – ryknął obalony Wolf. – Wybiegł! Kurwa! Wybiegł!

 

***

 

Sześciu złodziei siedziało w ławie oskarżonych i łypali groźnie na przemawiającego Eduarda.  

– Widzicie państwo te oznaczenia? – Eduard zatrzymał wskaźnik na tyle obrazu. – Oznaczyłem tak każdy skradziony obraz.

Zgromadzeni przypatrywali się obrazowi, ale nie mogli niczego dostrzec.

– Niczego tam nie widzę – powiedział sędzia.

– Proszę się przyjrzeć. Tu, w rogu.

Sędzia podszedł do obrazu i przyglądał mu się dłuższą chwilę, nie mogąc wyłapać tego istotnego detalu. Eduard poprosił o pochodnię. Przybliżył ją do płótna, na co zgromadzeni zerwali się na nogi, myśląc, że Aubry chce go podpalić.

Jednak pod wpływem światła zaczął wyostrzać się podłużny kontur, przypominający oko. Sędzia zauważył to i cmoknął z podziwem.

– No, no! Niezła sztuczka! Ale jak? W jakim celu? – spytał.

– Organizacja, którą rozpracowywałem posługiwała się tym symbolem. Postanowiłem go użyć do identyfikacji.

– Skąd pan wiedział, które obrazy zostaną skradzione?

– Przeniknąłem w struktury organizacji – odpowiedział rzeczowo Eduard. -Wszystkie skoki były starannie planowane w większym odstępie czasu. Gdy już znałem wstępny plan działania, wykradałem obraz wcześniej i zamieniałem go na falsyfikat.

Zgromadzeni na sali widzowie, byli pełni podziwu. Z wyjątkiem sierżanta.

– Falsyfikat z oznaczeniem?

– Dokładnie tak.

– A skąd miał pan tak dobre falsyfikaty?

– Zawiązałem znajomość z jednym z największych fałszerzy obrazów, Bernardem Krausem.

– I nie poinformował pan o tym władz? – sędzia był wyraźnie oburzony. Sprawa, zaczęła przybierać ciekawy dla sierżanta obrót.

Wtedy do sali przemknął chłopiec, nie zwracając na siebie zbytnio uwagi. Wszyscy czekali na odpowiedź Eduarda.

Chłopiec podszedł do sierżanta, podał mu zgiętą karteczkę i wyszedł.  

– Działałem pod przykrywką – powiedział Aubry. – Sierżant Wolf, może to potwierdzić.

Wszystkie oczy były teraz skierowane w stronę sierżanta, który trzymał w dłoni podpisany przez siebie dokument dla Gwarka.

– Panie, sierżancie? – ponaglił Wolfa sędzia.

– T-tak, więc… Tak – powiedział przez zęby sierżant. – Potwierdzam.

Eduard odszedł od mównicy i usiadł obok Starego Certy. Oko Starego wesoło wirowało w szklanym oczodole.

Sędzia wstał.

– Proszę państwa o chwilę cierpliwości. Sąd musi zebrać się na naradę w sprawie wyroku.

Po czasie, który dla Eduarda był wiecznością, ogłoszono wyrok.

– Wszystkich złodziei skazuje na śmierć. Zawisnął jutro w południe.  

Słowa sędziego wywołały burzę braw. Sędzia uderzył kilka razy drewnianym młotkiem.

Zapanował spokój.

– Chciałbym podziękować panu sierżantowi Wolfowi za pomoc w ujęciu sprawców.

Sierżant wstał i ukłonił się zgromadzonym, próbując się uśmiechać. Eduard wiedział, że kipiał ze złości.

– Oraz panu Eduardowi Aubryemu, za tak rozległe i wnikliwe śledztwo. Ogłaszam koniec rozprawy.

Trzy krótkie uderzenia drewnianego młotka zadudniły przeciągle.  

Sierżant Wolf przeszedł koło Aubryego i uścisnął mu dłoń. Potrząsał nią, co wyglądało, jakby szczerze mu gratulował.

– Miej się na baczności – wycedził przez zęby sierżant. – Teraz zaczną się twoje prawdziwe kłopoty.

Ze sztucznym uśmiechem kiwnął Eduardowi głową i szybko opuścił sale.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Trochę trudno odnieść się do tego tekstu. Może dlatego nikt jeszcze go nie skomentował. Technicznie zupełnie nieźle – zdarzają się literówki (zawisnął zamiast zawisną, sale zamiast salę, kilka innych) oraz powtórzenia (w części, w ktorej Aubry rozmawiał ze starym Certą, słowa "stary" i "staruszek" pojawiają się chyba ze trzydzieści cztery razy na przestrzeni kilku zdań), ale to drobiazgi. Styl zupełnie w porządku.

I fabularnie niby wszystko gra, jednak…

Z jednej strony tekst obfituje w szczegóły, które dodają opowiadaniu i bohaterom kolorów i realizmu (rozwolnienie pana Jakuba, na przykład), z drugiej cała skomplikowana intryga rozgrywa się zdecydowanie za szybko. Zostają białe plamy. Dlaczego Aubry stał się w ogóle obiektem śledztwa? Bo zniknął? Bo ktoś się nagle zorientował, że uprawia magię? Kim był stary Certa i jaka była jego rola w tym wszystkim?

Tekst, mimo że fabularnie stanowi zamkniętą całość, sprawia jednak wrażenie wyrwanego z kontekstu, z czegoś wiekszego. Rozumiem, że długie teksty nie są jakoś najmilej widziane na portalu, ale temu akurat solidna rozbudowa nie zaszkodziłaby.

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Podobało się :) Przede wszystkim stworzyłeś świetny klimat, Gwarek od razu wciągnął mnie w bagno i wcale mi to nie przeszkadzało :)

Pachnie mi to Pratchettem i jego Vimesem ze Świata Dysku, ale charakter ma własny. Dobra robota.

Zbędne przecinki:

syknął, Wolf

maczając, co jakiś czas pióro w inkauście.

Krążymy po tych bagnach, co najmniej od godziny

itd… interpunkcja generalnie słabiuchno.

Brzydkie literówki (też tylko wybór, bo sporo tego):

Sierżant kiwną głową

Wolf zgrzytną zębami

Miał wrażanie

Dalej:

Jednak Gwarek pomimo niezbyt inteligentnego wyglądu, głupkiem nie był

Albo bez przecinka, albo cała fraza wydzielona (a więc z + przecinkiem przed pomimo)

– Daleko jeszcze, Gwarek? – Spytał w końcu mężczyzna w płaszczu.

spytał

– Co było później – spytał Wolf.

Brak znaku zapytania

Niech, że pan w końcu

Niechże

Postać w czarnym płaszczu wybiegła z bocznego korytarza nagle.

Rozumiem zamysł, ale to nagle brzmi niezręcznie.

Postać w czarnym płaszczu wybiegła z bocznego korytarza nagle. Wpadła na pana Jakuba, po czym obaj przeturlali się po ziemi. Pan Jakub znalazł się pod intruzem, który trzymał go mocno za szyję. I doznał szoku, bo twarz intruza była mu dobrze znana. Mężczyzna w czarnym płaszczu rozluźnił uścisk i wstał powoli, patrząc na Jakuba zmieszanym wzrokiem.

Nie raziło to może szczególnie, ale trochę dużo tych powtórzeń.

Tak więc od strony czysto technicznej – tak sobie. Za to czytało się przyjemnie i płynnie, językowo – pomijając usterki – też raczej dobrze. Fabuła wciąga mocno, ale rozczarowuje na końcu, bo sprawa właściwie się nie wyjaśnia, czegoś tam się dowiadujemy, ale brakuje takiego klik – o, i wszystko na swoim miejscu. Szkoda. Mam wrażenie, że tekst jest zwyczajnie niedopracowany, choć miał potencjał.

Gdyby nie te wszystkie usterki, może bym nawet zgłosił do biblioteki, bo jest w tym tekście pewien urok (i fragment o skórce mi się podobał). Biblioteka ma jednak swoje wymagania techniczne.

Za treść 4.5. Całościowo 4.

Zgodzę się z przedpiścami – fabuła ma jakieś zakręty, więc na plus, ale za mało ujawniasz czytelnikom. Dlaczego Gwarkowi tak zależało na udziale w śledztwie? Czym podpadł Wolf? Zniknięciem, czarami? Kim właściwie był Certa? Faktycznie, wszystko sprawia wrażenie, że pokazujesz tylko kawałki większej historii. Jak odcinek z serialu, w którym od widzów oczekuje się, że już znają relacje między bohaterami, więc nie trzeba nic wyjaśniać. Za to przedstawiasz sporo szczegółów – że ktoś dłubał w zębach, że się woda z kubka wylała…

Z wykonaniem nie jest dobrze – sporo irytujących drobiazgów.

Wolf zgrzytną zębami.

Jest różnica między “zgrzytną” a “zgrzytnął”. Ten błąd się powtarza.

przekroczyli granicę rozległych moczar

Moczar się odmienia i to inaczej niż myślisz.

Obaj w jednej chwili dostrzegli świetlistą kulę światła,

A obok niej było masło maślane? ;-)

– Wystarczy, że nakreśli pan iks.

Jeśli ktoś nie umie pisać, to “iks” może mu niewiele mówić.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się z zarzutami wcześniej komentujących i dodam, że choć mnie także opowiadanie pozbawione części dość istotnych wątków wydało się niepełne, to czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdybyś, Danielu, zadbał o lepsze wykonanie.

 

spy­tał, pod­cią­ga­jąc nosem. – …spy­tał, pocią­ga­jąc nosem.

 

Gwa­rek od­pa­lił pa­pie­ro­sa… – Odpalić papierosa można od innego, już palącego się. Tu nie ma takiej sytuacji, więc winno być: Gwa­rek za­pa­lił pa­pie­ro­sa

 

Wy­raź­nym było, że cze­goś szu­ka­ją… – Raczej: Wyraźnie czegoś szukali

 

dło­nią wstrzy­mu­jąc to­wa­rzy­sza. Pal­cem wska­zał coś na ziemi. Z po­cząt­ku jego to­wa­rzysz nie wie­dział, na co pa­trzy. Do­pie­ro po chwi­li za­uwa­żył cien­ką, le­d­wie za­uwa­żal­ną żyłkę. To­wa­rzysz czło­wie­ka… – Powtórzenia.

 

– Spo­koj­nie – mruk­nął prze­wod­nik i za­milkł.

Gwa­rek, któ­re­go za­zwy­czaj nie trze­ba było za­chę­cać do roz­mo­wy, za­milkł gdy tylko… – Czy to celowe powtórzenie?

 

prze­kro­czy­li gra­ni­cę roz­le­głych mo­czar… – …prze­kro­czy­li gra­ni­cę roz­le­głych mo­czarów

 

Na­pa­wa­ło to Au­bry­ego dziw­nym nie­po­ko­jem.Na­pa­wa­ło to Au­bry’­ego dziw­nym nie­po­ko­jem.

 

która przy­bli­ża­ła się do nich w opa­rach mgły. – Masło maślane. Mgła jest oparem.

Proponuję: …która przy­bli­ża­ła się do nich w kłębach mgły.

 

z lampą za­wie­szo­ną na drew­nia­nym kijku. – Masło maślane. Czy istniała możliwość, by kijek nie był drewniany?

 

Męż­czy­zna wy­cią­gnął star­czą dłoń. Aubry po­chwy­cił ją i nie bez zdzi­wie­nia stwier­dził, że sta­rzec ma mocny, pewny chwyt. Jed­nym szarp­nię­ciem wcią­gnął go na łódź. – Powtórzenia.

 

– Nie znamy się od dziś! – za­śmiał się sier­żant. – Raczej: – Znamy się nie od dziś! – za­śmiał się sier­żant.

 

– A niech cie! Nie ufasz mi? – Literówka.

 

– To moje za­bez­pie­cze­nie – uśmiech­ną się.– To moje za­bez­pie­cze­nie – uśmiech­nął się.

 

Niech, że pan w końcu przej­dzie do rze­czy… – Niechże pan w końcu przej­dzie do rze­czy

 

roz­sy­pa­ne były mo­ne­ty o róż­nym no­mi­na­le… – …roz­sy­pa­ne były mo­ne­ty o róż­nych no­mi­na­łach

 

two­rząc jesz­cze więk­szy ba­ła­gan Spo­mię­dzy ba­ła­ga­nu… – Brak kropki na końcu zdania. Powtórzenie.

 

Nagle coś w tym ob­ra­zie za­in­try­go­wa­ło Sta­rusz­ka. – Dlaczego staruszek napisano wielką literą?

 

Drgnął lekko i ob­ró­cił się w stro­nę Sta­re­go. – Dlaczego stary napisano wielką literą?

Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

Ni­g­dzie nie pój­dziesz, do póki mi nie wy­ja­śnisz!Ni­g­dzie nie pój­dziesz, dopóki mi nie wy­ja­śnisz!

 

– Panie Ja­ku­bie. Czy może pan spre­cy­zo­wać go­dzi­nę wła­ma­nia się do mu­zeum? – Z tak zadanego pytania wnoszę, że do muzeum włamał się pan Jakub.

 

po czym obaj prze­tur­la­li się po ziemi. – Skoro rzecz dzieje się w budynku, to chyba: …po czym obaj prze­tur­la­li się po podłodze.

 

wstał po­wo­li, pa­trząc na Ja­ku­ba zmie­sza­nym wzro­kiem. – Zmieszany był wstający, nie wzrok.

 

Sze­ściu zło­dziei sie­dzia­ło w ławie oskar­żo­nych… – Sze­ściu zło­dziei sie­dzia­ło na ławie oskar­żo­nych

 

– Edu­ard za­trzy­mał wskaź­nik na tyle ob­ra­zu. – Ozna­czy­łem tak każdy skra­dzio­ny obraz.

Zgro­ma­dze­ni przy­pa­try­wa­li się ob­ra­zo­wi… – Czy to celowe powtórzenia?

 

Przy­bli­żył ją do płót­na, na co zgro­ma­dze­ni ze­rwa­li się na nogi, my­śląc, że Aubry chce go pod­pa­lić. – Piszesz o płótnie, więc: …my­śląc, że Aubry chce je pod­pa­lić.

 

-Wszyst­kie skoki były sta­ran­nie pla­no­wa­ne… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Trzy krót­kie ude­rze­nia drew­nia­ne­go młot­ka za­dud­ni­ły prze­cią­gle. – W jaki sposób krótkie uderzenia mogły dudnić przeciągle?

 

Ze sztucz­nym uśmie­chem kiw­nął Edu­ar­do­wi głową i szyb­ko opu­ścił sale. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka